poniedziałek, 31 lipca 2023

Ciemna Symetria: Punkt Zero

 

Satya ledwie zdążyła rozejrzeć się po kręgu, pełnym różnych przedmiotów, które zdawały się pochodzić z rozmaitych miejsc. Część centralną stanowił wielki kamień, otoczony przechylonymi nagrobkami i stelami, porośniętymi wysoką trawą. Pośród szkieletów, karabinów, noży i łusek przeszła w stronę kamienia, usiłując odczytać zatarty napis. Spojrzała w stronę porzuconego pojazdu wojskowego o kołach wielkich jak ona sama, po czym odwracając się nagle ujrzała jak wokół niego krążą czarne cząstki. Zamrugała oczami i przywidzenie zniknęło. Przyjrzała się mu jeszcze raz uważnie, lecz pomijając napis i rdzawe plamy nie było na nim nic ważnego, choć bez wątpienia stanowił centrum nie tylko okręgu nagrobków, lecz także wyspy wyschniętej roślinności pośród jałowej ziemi, która go otaczała. Drugą stanowił Kompleks. Satya spojrzała w kierunku skarpy, mając nadzieję dostrzec coś więcej, lecz widoczność była słaba, a jałowa ziemia zdawała się znikać w jakiegoś rodzaju mgle, w którąkolwiek stronę nie spojrzała, lub po prostu niebo było tam białe, a cokolwiek leżało w oddali, było niewidoczne. Rozejrzała się szukając czerwonego roju, lecz wówczas od strony Kompleksu rozległ się huk.

Gdy spojrzała w tamtą stronę zobaczyła słup dymu. Westermoreland i Mellier pochylili się, kryjąc się za stelami, ledwie widoczni w wysokiej trawie i obserwowali Kompleks. Satya podeszła do pobliskiego drzewa i spojrzała zza niego na Kompleks. Popatrzyła na wiszącą w powietrzu linę i pomyślała, że być może błędem było zdjęcie kombinezonów, lecz i tak nie mieli jak wrócić. „Von Braun” pojawiał się i znikał, migocząc w ułamkach sekund i właśnie wystrzelił drona, co wyglądało dość dziwnie, bowiem w ogóle się nie poruszał, choć odrzut powinien sprawić, że się przemieści. Patrzyła w ślad za lecącą maszyną, widząc jak wystrzeliwuje rakiety, choć nie miała pojęcia co jest celem, bowiem znad Kompleksu unosił się jedynie kłąb dymu i dochodziły odgłosy odległego starcia. Zorientowała się, że Westermoreland i Mellier coś do niej wołają, więc podeszła w ich stronę.

- Tam są Rosjanie – poinformował ją Mellier. – I chyba ktoś jeszcze, ale łącze jest zajęte. Zdaje się, że z kimś walczymy – jakby na potwierdzenie powyższego nad ich głowami rozległ się przeciągły dźwięk, gdy „Von Braun” wystrzelił rakietę.

- Rój! – zawołał Westermoreland, pokazując jak na horyzoncie pojawiają się czerwone światła.

- Tu jesteśmy bezpieczni – powiedziała.

- Nie wiem co będzie, gdy tamci przybędą – wyraził swe obawy Mellier. Popatrzył na swój karabin – Ani  w jakiej sile – dodał.

Satya o dziwo była nieco bardziej spokojna. Nadal czuła silne wewnętrzne przekonanie, że sprowadziła ich tu jakaś przyczyna. Kompleks okazał się niedostępny, jednak z jakiegoś powodu krąg kamieni intrygował ją.

- Rozejrzyjmy się więc póki jest czas – powiedziała. – Może jest tu coś więcej niż te pozostałości i kamienie.

- Szukać czegoś kontkretnego? – zapytał Westermoreland.

- Nie mam pojęcia – odparła, po czym przypomniała sobie, że w plecaku znajdują się czujniki i detektory, w które wyposażył ją Everett. Sięgnęła po radio i usiłowała go wywołać, jednak połączenie było niedostępne, zgodnie z tym co powiedział jej Mellier. Na górze Arciniegas toczyła z kimś bitwę, o czym choć w sprzeczności tym pozostawało, iż „Von Braun” był nieruchomy. W chwili gdy dokonała skanu i ujrzała to, co podejrzewała, zadrżała ziemia. Odwróciła się w kierunku Kompleksu, bowiem z tej strony narastał huk. Wyglądało jakby doszło tam do jakiejś implozji, a potem do gwałtownego rozkurczenia, gdyż drzewa chwiały się, a w ich stronę szła fala niosąca ze sobą pył i dym, jednocześnie wznosząc się wysoko w górę. Patrzyła jak zahipnotyzowana, jak cały Kompleks znika za pyłem, który stopniowo opada, rozchodząc się na boki.

Na „Von Braunie” czujniki dawały dziwne odczyty, stracili kontakt z marines i ich pozycjometrami, a matematyka milczała. Czarnobiały obraz z kamery pokazywał chmurę, za którą przepadł Kompleks.

- Nie mam namiaru na nic – poskarżyła się Triptree. – Nawet radar i skan Bellerofonta niczego nie łapią.

- Sprawdź co z Mellierem, Westermorelandem i Nayadą – poleciła Arciniegas. Złapała słuchawkę, ale najwyraźniej Everett zadzwonił w tej samej chwili, choć uprzedziła jego słowa.

- Co się właśnie stało? – zapytała.

- Powiedziałbym, że efekt eksplozji naszych pocisków okazał się niewspółmiernie nieproporcjonalny do ich ładunku – powiedział. – Zdaje się, że trafiliśmy we wnętrze zaburzenia przestrzennego Kolektywu i Rój jednocześnie, a ponieważ w rakietach był ładunek wybuchowy, miały one dużo większy skutek niż siła kinetyczna pocisków naszych marines, które także pozostają w stanie rozchwiania kwantowego. Jeśli mam rzecz ująć obrazowo…

- Tak?

- Zastrzeliła pani multiwersum. A jakiś wszechświat na pewno, bo my odczuliśmy tylko falę uderzeniową, ale nie wybuch – powiedział. – Proszę tego więcej nie powtarzać.

- Bellerofont łapie jakiś namiar – poinformowała Triptree.

- Nasi?

- Nie, wciąż brak łączności radiowej. To jakiś ruch w tym pyle. Coś bardzo dużego.

Devereuax powiedziałaby, że to określenie nie oddaje istoty tego, co właśnie ujrzała. Chwilę wcześniej niósł ją marine w hardimanie, po czym uderzyła w nich fala pyłu, która rzuciła nią gdzieś na drogę i została sama. Chwilę zajęło nim uniosła się i zaczęła kasłać, wypluwając krew i ziemię. Rozejrzała się, lecz niewiele ujrzała, ponieważ widoczność była całkowicie ograniczona. Pod palcami wyczuła bruk. Spróbowała coś powiedzieć, lecz wtedy rozkaszlała się znowu. Z radia dobiegały wyłącznie trzaski, nie miała łączności. Usiłowała się unieść i wówczas poczuła ruch powietrza, który przyniósł drugą falę pyłu. Zorientowała się, że nie jest sama. Obejrzała się lecz niewiele była w stanie dostrzec. Wówczas nieopodal niej coś opadło z dużą prędkością, a wstrząs jaki spowodowało znowu posłał ją na ziemię. Gdy podniosła głowę zobaczyła nieopodal siebie mroczną wieżę, gruby czarny pień, którego jeszcze chwilę wcześniej nie było w tym. Jego drugi kraniec nikł gdzieś wysoko nad nią, gdzie dostrzegała ruch, jakby coś się przesuwało. Na pniu dostrzegła coś przypominającego włoski, a gdy zaczął się podnosić dotarło do niej, że to odnóże czegoś olbrzymiego, co przemieszczało się przez Kompleks. Gdy odnóże się podniosło zobaczyła za nim czarną smukłą sylwetkę, która nagle rzuciła się w jej stronę. Nie miała szansy zareagować, lecz uczynił to Baumann, który wynurzył się z pyłu oddając kilka strzałów z pistoletu. Zhe Wei padł nieruchomo na drogę tuż przed Deveraux.

- Jesteś cała? – Baumann pomógł jej wstać.

- Nie wiem. Chyba tak. Co się… gdzie pozostali?

- Nie wiem. Nie ma łączności, sprzęt nie działa – oparł ją na swym ramieniu. – Czyli jak zwykle.

- Tu coś jest… - powiedziała. – Nad nami… widziałeś? – mimowolnie zadrżała, gdy odczuła kolejne wstrząsy. Wielka istota kroczyła poprzez chmurę pyłu.

- To jest wielkie – powiedziała Triptree, co zirytowało Arciniegas.

- Bądź do cholery precyzyjna – wycedziła.

- Precyzyjnie to Bellerofont robi kółka dookoła czegoś wielkości boiska futbolowego – odparła pierwszy. – I wysokiego jak kilkupiętrowy dom i przemieszcza się w naszym kierunku… cholera, strąciło nam drona! – Arciniegas spojrzała na kamerę, ale czarnobiałym odcieniu nie było widać niczego, zaś na taktyce nie było namiaru.

- Ehlert, dasz radę to trafić? – zapytała. Potwierdził.

- Nie wiemy jeszcze co to jest – zaprotestowała Triptree.

- Wiemy, że to na pewno nie należy do Sojuszu – odpowiedziała. - Patrzę na jakąś multiniestałość, gdzie zdaje się żyją stwory większe niż słonie, a ruscy walą do nich z rakiet, więc zrobimy to samo. Wal Maverickiem, skoro jest załadowany. Idzie w naszym kierunku, nie będziemy czekać.

Chwilę później „Von Braun” wystrzelił rakietę, która dwie sekundy później zniknęła w pyle. Devereaux i Baumann  szukający poczuli nagle implozję, która zassała powietrze, a chwilę później usłyszeli przeciągły pisk i zatkali uszy. Coś upadło nie opodal, wstrząsając ziemią, a gwałtowny podmuch ponownie ich przewrócił.

Quing została raniona pociskiem, który nadleciał znikąd i zadał jej ból, przebijając się przez jej całkowicie nieznizczalne ciało i niszcząc jej tkankę. Zawyła. Ledwo wpadła w tę nierzeczywistość, uciekając przed zagładą Niebiańskiej Świątyni, którą pochłonęło tornado dystorsji, spowodowaną przez pocisk eksplodujący w bramie. Mandaryni otworzyli przejście instynktownie, a ona znalazła się w miejscu zakończenia, podczas gdy jej dom ulegał zagładzie, a przestrzeń się zapadała. Niebiańska Świątynia umierała. Powstała gdy napotkali na swej drodze te dziwne istoty, z których żywych i martwych tkanek zczytali świadomość, przyjmując ich tożsamość do Nacji, jak wielu innych napotkanych po drodze. Tylko ona zdawała sobie z tego sprawę, jej dzieci tego nie pamiętały. Gdy stali się tamtymi, przyswoili sobie ich tożsamość i cel, z czasem porzucając ich świat i ciała, które przejęli, wraz z nierzeczywistością, do której byli zaczepieni. Szukali ostatecznej mocy, lecz nie miała zostać im dana, bowiem ból rozrywający jej ciało było dojmujący. Otworzyła przejście i wpadła w nie, pozostawiając oszołomione bólem receptory i wojowników, a wraz z nią przepadł uczepiony jej Zhan.

Walter słysząc pisk za plecami zatkał uszy, a Mrok przestał wpatrywać się w statek zawieszony nad kręgiem, który chwilę wcześniej wystrzelił rakietę nad jego głową. Obejrzał się na Kompleks, gdzie pył falował i zapadał się, wciągany przez zaburzenia w powietrzu.

- Zdaje się, że imperialiści właśnie pozbyli się resztek sił Quing – powiedział. – Sądząc po zamykaniu tych przejść…

Everett odnotował znikające zaburzenie przestrzeni, o czym poinformował Arciniegas.

- Cokolwiek trafiliśmy, domyślam się, że należało do Kolektywu – powiedział.

- Skoro idzie nam tak dobrze, mam nadzieję, że zestrzelimy też Fenrira – mruknęła Arciniegas. Namiar poruszający się na radarze właśnie zniknął. Jednocześnie Triptree złapała transmisję na częstotliwości Związku.

- Daj mi Melliera – zażądała.

Nieoczekiwanie zaletą okazało się mieć na dole kogoś, kto przy pomocy własnych oczu mógł zobaczyć co wyjechało z chmury pyłu pół mili od kręgu i zmierzało w jego stronę. W tym czasie Satya zdołała wreszcie połączyć się z Everettem.

- Doktorze – powiedziała. – Nie nakładał pan filtru soczewkowania a powinien. Jest tu jakieś niesamowite skupisko ciemnej materii.

- Masz rację – przyznał. – W samym centrum kręgu. Jak mogłem to przegapić?

- Nie tylko to. Jest też śladowe promieniowanie elektromagnetyczne, wygląda na to, że ma podobną częstotliwość jak to, które jest w Kompleksie.

- Było. Nieważne. Masz rację – potwierdził. – Skąd ono się bierze?

- Powiedziałabym, że ze środka. Tam gdzie jest ten kamień – mówiła, gdy Mellier nagle dał jej znaki.

- Padnij! – zawołał, spoglądając w kierunku zbliżającego się w ich stronę pojazdu, gdy zobaczył co pojawiło się za nim.

- Ciekawe, tam ktoś jest – stwierdził Mrok, wpatrując się w krąg, do którego się zbliżali. – Oczywiście, znowu ci imperialiści, naprawdę ich ciekawość zaczyna mnie irytować, więc… - nie dokończył, ponieważ nad ich głowami poszła seria z ciężkiego karabinu maszynowego. Pojazd natychmiast skręcił i ujrzeli jadący ich śladem BWP, który wyjechał z chmury pyłu, w jakiej tonął Kompleks.

- Ławrientij!  - powiedział Mrok, jakby z jakąś radością i w tym momencie nad ich głowami przeleciała rakieta, która trafiła pojazd.

- Brak eksplozji – poinformował Ehlert. – Chyba… za krótki dystans, nie zdążyła się uzbroić. Ale zatrzymali się.

- Wiązką, gdy się naładuje – poleciła Arciniegas. – Potem namierz mi ten pierwszy pojazd – powiedziała. Na liście jej priorytetów wyżej stała maszyna identyfikowana jako wroga. Wówczas pojazd przeszło drżenie, które zaczęło się nasilać. – Co do… - zaczęła, po czym coś jakby ją tknęło. – Hagen, odpalaj silniki! – telefon już dzwonił.

- To jakieś oddziaływanie – poinformował Everett. – Wciąga nas!

- Wiem, właśnie odlatujemy – powiedziała, było już jednak za późno. Nagle poczuła siłę ciążenia, a „Von Braun” runął w dół, jednocześnie uruchamiając dopalacze.

Mrok stał unosząc obie dłonie, w kierunku „Von Brauna” wystrzeliły cienie jego rąk, jak gdyby chwytając go w mocny uścisk.

- Beria jest mój! – wrzasnął gniewnie generał i wykonał jakieś ruchy rękami. Statek nagle opadł, przestał migotoć, jednocześnie uruchamiając silniki odrzutowe, wystrzelił przed siebie opadając ku powierzchni.

- W górę – krzyczała odruchowo Arciniegas.

- Nie dam rady – usłyszała Hagena. Przeciążenie było obezwładniające, statek pędził opadając, aż dotknął ziemi i zaczął szorować po jałowej powierzchni, pozostawiając coraz głębszą bruzdę, nie zaprzestając lotu odrzutowego.

- Awaryjny rzut! – tylko to przyszło Arciniegas do głowy. Hagen wcisnął przycisk, kwanty światła rozbłysły w generatorze, a eniak zestawił współrzędne, określając ich pozycję względem Deep Space, zakładając, że znalazł się na współrzędnych planety Ziemi. Arciniegas przemknęło przez myśl, że nikt nigdy nie wykonywał rzutu z powierzchni planety, nie ma także pojęcia co jest nad ich głowami, skoro świat kończył się kilka mil od miejsca, w którym się właśnie rozbijali. Działała jednak instynktownie i jedynie rzut na pozycję mógł ich ocalić. Poczuła uderzenie, mogące płynąć jedynie z faktu, iż zahaczyli o powierzchnię, a eniak wciąż liczył, choć skakali na krótkim odcinku. Po czym „Von Braun” zniknął w błysku jasnego światła, wyrzucając w powietrze pył i piasek, generując podmuch powietrza.

Walter wciąż wpatrywał się w ślad po statku, gdy kolejna seria z karabinu poszła bokiem. Spojrzał na BWP, znajdującego się ćwierć wiorsty za nimi, stąd strzał nie mógł być celny, dodatkowo stracił koło. Wysiadali z niego żołnierze w pancerzach.

- Niech Beria goni nas na piechotę – Mrok opadł na siedzenie, z wyraźnym wysiłkiem, jakim było dla niego użycie zmiennej. Pojazd ruszył znowu w kierunku kręgu. Walter patrzył w tamtą stronę, a jego oczy rozszerzyły się w niemym zdumieniu.

- Satya – powiedział odruchowo. Generał wówczas usiadł prosto.

- Mogłem się domyślić. Ona znowu to robi – warknął. – Mówiłem wam kiedyś, że to nie przypadek, że spotykają się dwie osoby, które popychała cały czas w jednym kierunku. W tym miejscu, gdy nastąpi koniec wszystkiego. Nie wiem czego chce, ale się jej nie uda – obejrzał się do tyłu, a wraz z nim Walter. Ściana zbiornika znowu się rozjaśniła, ukazując oblicze Ciemnej Pani, tak bardzo inne od tego, które zapamiętał. Wciąż było nieruchome, a ona sama zdawała się śnić, bądź być nieprzytomna. Walter mimowolnie czekał, aż usłyszy jakieś słowa, ale milczała. Ocal nas. To nadeszło. Co mogła mieć na myśli?

– Po co ją tu sprowadziła? – Mrok wytężył wzrok, spoglądając w kierunku kręgu, po czym uniósł rękę.

Zza kamiennych steli wyleciały w jego kierunku dwa karabiny, które upadły pomiędzy pojazdem a kręgiem, kilkanaście arszynów od nich. Mrok znowu machnął ręką, jego cień zatańczył i Walter ujrzał jak na obie strony wylatują w powietrze dwaj mężczyźni w granatowych mundurach, które jak pamiętał należały do sił kosmicznych Sojuszu. Polecieli wysoko i spadli, a Mrok odetchnął ciężko.

- Naprawdę, nie mogę pozwolić, by strzelali do mnie z tej swojej broni. Czy są tu jeszcze jakieś niespodzianki?

Jakby w odpowiedzi niebo nad nimi zaczęło ciemnieć, jak gdyby przesłaniał je jakiś cień. Pojazd zatrzymał się, a Mrok zeskoczył. Podszedł do pojazdu, a kontener z tylnej części zaczął się otwierać. Walter zszedł na jąłową ziemię, czując się dziwnie, gdy stanął w szarym pyle. Popatrzył na nadchodzącą Satyę. Gdy widział ją po raz ostatni zastrzeliła właśnie imperialistycznego agenta, po czym jej oczy stały się puste i przestała reagować na cokolwiek. Uczynił krok w jej stronę, gdy ponownie usłyszał od strony Kompleksu strzały. Odwrócił się natychmiast i spojrzał jak czterej żołnierze w pancerzach mierzą w kierunku pyłu spowijającego Królewską Górę.

Baumann i Deveraux dotarli do muru, w którym znajdowała się brama. Wciąż nie nawiązali z nikim kontaktu, w radiu słyszeli jedynie trzaski, a sieć nie działała. Przeszli na drugą stronę, widząc iż tam widoczność się poprawia. Baumann prowadził ją poprzez pył, a ona pozwalała mu na to. Jedynie jeszcze dyscyplina sprawiała, że nie upadła, bowiem czuła jak jej ciało trawi gorączka, a rany dawały o sobie znać. Chciała upaść i pozostać, zasnąć i zapomnieć o bólu o tańczących wokół niej plamach i szeptach w swej głowie. Chwilę później usłyszeli huk i wynurzyli się pyłu, widząc jak rozbłysk światła przypominający eksplozję wyrzuca w górę ziemię. Deveraux osunęła się na ziemię, o dziwo obok niej padł Baumann.

- To znowu ci skurwiele – wysyczał. – A ja mam tylko pistolet.

Deveraux otworzyła oczy i ujrzała ćwierć mili przed sobą przechylonego BWP i czterech żołnierzy specnazu w pancerzach bojowych.

- Mam karabin – przypomniała sobie, po czym zajęła pozycję, opierając go na dwóch nóżkach, sprawiając, iż stał się stabilny. Ciężki i nieporęczny, SWD, strzelała kiedyś z niego zastanawiając się jak tamci mogą zachować celność przy takich parametrach. Odpięła magazynek, sprawdzając, iż ma pięć pocisków, a każdy o czerwonym czubku. Podpięła i przeładowała. Wymierzyła, po czym pociągnęła za spust. Poczuła odrzut i proch, lecz gdy zajrzała znowu do lunety, stwierdziła, iż nie udało się jej trafić.

- Za nisko – usłyszała Baumanna. Nie znała tej konkretnej broni, nie strzelała z niej nigdy, do tego czuła, że za chwilę zemdleje. Ponownie wymierzyła i oddała strzał.

- Dev! Niżej i w lewo – wysyczał Baumann. Poruszała palcami i wstrzymała oddech. Specnazowcy zatrzymali się i odwrócili w jej stronę. Trzeci strzał trafił i rykoszetował od ramienia jednego z nich, choć najwyraźniej przebił pancerz, sądząc po tym jak tamten zareagował. Kurwa, musi celować w głowę.

- Dev! – ostrzegł Baumann.

Czwarty strzał i kolejne pudło. Przed sobą miała stojących w grupie trzech żołnierzy specnazu, czwartego leżącego. Jeden z nich celował w nich czymś co wyglądało jak granatnik. Wymierzyła w niego i strzeliła.

Grawimetryczny pocisk trafił prosto w oko żołnierza, w chwili gdy tamten odpalał granaty. Przewrócił się, a ładunki poleciał wprost w jego towarzyszy i nastąpiła eksplozja, a wszyscy polecieli na boki.

- Tak! – zawołał Baumann. Dev zamknęła na chwilę oczy, lecz wyszkolenie przywołało ją do rzeczywistości. Znowu spojrzała w lunetę. Dym spowodowany wybuchem opadał, a ona dostrzegła jakiegoś starca.

- Beria – powiedziała odruchowo. Kuśtykał w kierunku odległego o pół mili dziwnego pojazdu, gdzie stał inny mężczyzna. Obok dostrzegła Waltera, a w oddali Nayadę. Nie była w stanie nawet o tym myśleć i zastanawiać się nad tym co ujrzała, wymierzyła i pociągnęła za spust, lecz nic się nie stało. Magazynek był pusty, a ona nie miała już żadnych nabojów. Podniosła głowę, gdy sobie to uświadomiła i wówczas ujrzała to, co znajdowało się na niebie.

Satya wpatrywała się wprost w Fenrira, który objawił się tuż nad nią, jako olbrzymia kula, otoczona fioletowymi rozbłyskami, zdając się wchłaniać rzeczywistość. Otaczała go pustka, a wszystko wokół niego znikało. Przybył z innego wszechświata, pozbawionego czasu, grawitacji i wszelkich zasad, w tym skutku i przyczyny. Nie był już tajemnicą widoczną tylko na urządzeniach Everetta, lecz osobliwością, pozbawioną masy, która znajdowała się ponad kręgiem. Jego środek znajdował się dokładnie w tym samym miejscu, w którym wcześniej był „Von Braun” i ich okno, teraz objawił się wreszcie w miejscu, w którym się znajdowali.

Mrok odsunął się od pojazdu.

- Pułapka się zatrzaskuje – powiedział i spojrzał na Waltera, po czym w kierunku Satyi. – Nie stój tam tak, choć tutaj, widocznie musicie być razem w chwili końca wszechświata! – popatrzył na osobliwość. – I właśnie dlatego ukryłem w tym miejscu mrok we własnej postaci i ochroniłem go przed rojem.

- Co ukryliście? – Walter nie odrywał oczu od tego, co znalazło się nad ich głowami.

- Pozostałość tego, co spadło tu w 1961 roku – powiedział Mrok. – Największy kawałek skały, który stworzył punkt zero. Źródło mocy i tego wszystkiego co się stało z naszym światem, co stworzyło ciemne materie i zony. Szukałem go długo w pobliżu Kompleksu, aż znalazłem, po to, żeby osobliwość znalazła się dokładnie w tym miejscu. Największy ze wszystkich kawałków, choć moim zdaniem to nie skała… czasem wydaje mi się, że to żyje. Ale już niedługo – klasną rękami.

Walter zobaczył jak z otwartego za nimi kontenera wznosi się metalowa kula, kierująca się wprost w osobliwość i przyśpieszająca, jak gdyby pchana silnikiem rakietowym. Zdawała się wisieć na niebie, po czym nagle z olbrzymią prędkością wystrzeliła w stronę osobliwości. Walter śledził ją wzrokiem i nagle uświadomił sobie na co patrzy, po czym zamknął oczy w chwili gdy uderzyła wprost w cel. Odruchowo się skulił, gdy dotarło do niego, że Mrok odpalił właśnie ładunki atomowe.

Nic się jednak nie stało, nie było eksplozji, rozbłysku, niczego. Otworzył je i spojrzał jak kula zaczyna wirować i falować, zmieniając swój kształt.

- Smacznego – powiedział Mrok. – A teraz…

Na osobliwość spadł czerwony rój, nadlatujący bardzo szybko od strony Kompleksu, a czerwone światła wręcz przesłoniły niebo. Było ich dużo więcej niż poprzednio, rozciągnęły się masą, która zaczęła otaczać kulę, jednocześnie wirując. Przybywały i kręciły się coraz szybciej, uwięziwszy osobliwość w strefie swego rosnącego ciążenia.

- Widzę, że podjadły – oznajmił generał. – A teraz to zakończmy, ale najpierw będzie mała przyjemność – odwrócił się w stronę nadchodzącego starca.

Beria dyszał ciężko, a trzęsącą dłonią uniósł pistolet i wystrzelił. Lecz Mrok jak gdyby nigdy nic podszedł do niego szybkim krokiem i wyszarpnął mu go z ręki, następnie skierował go jego stronę i strzelił mu prosto w nogę. Starzec upadł z krzykiem.

- A teraz jesteś tam gdzie powinieneś być od początku, Ławrientiju – powiedział Mrok. – Po tylu latach. Na kolanach.

- Pierdol się – odparł Beria. – Myślisz, że to coś zmienia? Nie ma tej twojej Polski, jest atomowa pustynia!

- Nigdy nie chodziło o Polskę – odpowiedział Mrok. – Sram na nia, chciałem jedynie na władzy. Tego co ty stworzyłeś, już nie ma. Związek i komunizm nie istnieją. Nic nie zostało. Nie zdołałeś nawet pokonać imperialistów.

- Z tobą też koniec – zaśmiał się Beria, a na jego twarzy odbiły się wirujące na niebie światła. Wokół nich tworzył się krąg, w którym ziemia zaczęła unosić się do góry. Wszystko się trzęsło.

- O nie, Ławrientiju – uśmiech rozpromienił twarz Światły. – Przekonasz się, że to dopiero początek. Chętnie pozostawię cię w tym ciele, nawet dam ci nieśmiertelność w nowym wszechświecie. W moim wszechświecie.

Deveraux spoglądała na to wszystko przez lunetę, a Baumann stał obok i patrzył na czerwony krąg na niebie, nie wiedząc co powiedzieć. Nagle przypomniała sobie, że ma jeszcze jeden nabój. Sięgnęła do kieszeni i wyjęła zakrwawiony pocisk, był dziwny, zdawał się pulsować i świecić, choć było to zapewne kolejne złudzenie, bo wokół niego tańczyły ciemne materie. Łowca miał w głowie gwiazdę, przypomniała sobie słowa tamtego, po czym sięgnęła swymi pociętymi od broni palcami i załadowała go do środka, następnie wymierzyła w cel.

Walter stał i wpatrywał się w kulę na niebie, gdy usłyszał wołanie Satyi. Spojrzał na nią i zorientował się, że podeszła bliżej i trzyma coś w ręku.

- Łap! – zawołała, po czym rzuciła w jego stronę karabin, który najwyraźniej podniosła chwilę wcześniej, jeden z tych, jakie Mrok przyciągnął z kręgi. Chwycił broń imperialistów i odbezpieczył, tak jak robili to oni, po czym odwrócił się w kierunku Światły. Ten spojrzał w jego stronę, wyciągając rękę.

- Naprawdę, Walter? – zapytał, lecz wówczas tuż za nim zacharczał Beria, który jakimś cudem zdołał wstać. Mrok chwycił drugą ręką starca za gardło i przyciągnął do siebie. Wciąż spoglądał na Waltera. - To żałosne - powiedział. - Nie jesteście w stanie nic mi zrobić.

Ten uniósł karabin i nagłym ruchem skierował go w stronę zbiornika, po czym otworzył ogień.

Deveraux zestawiła wreszcie oba cele i widząc je w lunecie i pociągnęła za spust.

Początek i koniec >>

niedziela, 30 lipca 2023

Ciemna Symetria: Królewska Góra (III)

 

- Wynośmy się stąd, nim to wszystko przestanie istnieć – powiedział Mrok. – Ktokolwiek tam walczy ostatecznie przetrwa tylko Kompleks. Reszta zostanie pożarta.

- Pożarta?

- Nanity zniszczą wszystko, przetworzą i zwiększą swą ilość – wyjaśnił generał. – Są Kompleksem, tym co z niego pozostało. Przy poziomie techniki Związku i Sojuszu czy umiejętnościach maoistów, nie widzę możliwości by potrafili je pokonać – szybkim krokiem ruszył przed siebie. – Za mną, Walter. Chyba, że chcecie dać się pożreć. Więc odłóżcie może ten nóż, który podnieśliście ze stołu. Czy wy naprawdę sądzicie, że zrobicie mi nim krzywdę?

Walter stracił cierpliwość.

- A czy wy sądzicie, że nie przestanę próbować? – rzucił wściekle ciskając nożem o drewnianą podłogę.

- Ależ skąd, Walter – odparł Mrok. – Nie oczekuję niczego innego, jesteście bardzo ciekawą publicznością.

- Chcę być przy tym, gdy wasza próżność przyniesie, wasz upadek – Walter schodził za Mrokiem po schodach.

- Zamiast tego będziecie świadkiem mej apoteozy – powiedział tamten. – Ale macie rację. Wielu rzeczy nie przewidziałem… Lecz uważam, że świetnie dostosowałem się do zmieniających się okoliczności.

Wyszli przed budynek do porośniętego roślinnością ogrodu. Z oddali niósł się huk kanonady, coraz głośniejsze były odgłosy eksplozji i strzelaniny. Walter obejrzał się, lecz zobaczył jedynie dom z białą przybrudzoną ścianą, porośnięty winoroślami i czerwoną dachówką. Podążył za Mrokiem, omszałą drogą, mijając budynek z podcieniami skrytymi za opadającą roślinnością. Przed metalową bramą ze zdobionych prętów stał pojazd, choć Walter po raz pierwszy widział takie urządzenie. Nie miało kół i zdawało się unosić nieco ponad ziemią. Nie przypominało mu nawet samochodu, których wraki oglądał na Dzikich Polach, choć z przodu było nieco wybrzuszone. Przypominało platformę z dwoma siedzeniami, za którymi znajdowała się przestrzeń transportowa. Tam znajdował się znany mu już zbiornik, a tuż za nim kontener ładunkowy.

- Jak dobrze, że tu wszystko jest zautomatyzowane – powiedział Mrok. – Nie traci się czasu czekając na przeładunek. Czynnik ludzki nie jest zbyt efektywny – wszedł na platformę i popatrzył wyczekująco na Waltera, siadając na siedzeniu. Walter rozważał przez chwilę ucieczkę, czując, że tamten nie będzie go ścigał, ale wreszcie zdecydował i siadł obok niego.

- Cały czas kłamaliście – powiedział. – Nigdy nie chodziło wam o Polskę.

- Polskę to ja mam w dupie – zgodził się Mrok. – Ale nigdy nie kłamałem całkowicie. Większość tego co mówiłem była prawdą, bo wiarygodne kłamstwo zbuduje się tylko na prawdzie. Choć wiele tego co się stało nosi elementy jakiejś komedii, bo skutek wyprzedzał przyczynę… - Mrok zaśmiał się. – Wyjaśnić wam to wszystko, Walter?

- Oświećcie mnie – odparł. Pojazd powoli ruszył, podążając wzdłuż ogrodzeń. Walter rozglądał się odruchowo, szukając źródła eksplozji, lecz wszystko przesłaniała roślinność, choć dostrzegał niezbyt oddalone miejsce, z którego unosił się dym.

- Być może mieliście rację z jednym – powiedział Mrok. – Wszystko sprowadza się do mojego pojedynku z Ławrientijem. Rozpętałem przeciw niemu bunt, który skończył się zrzuceniem na Polskę bomb atomowych. Wydawało mi się, że tego nie odkrył, ale zapewne tylko bawił się ze mną… Skończyło jak się skończyło, wojną atomową z imperialistami, kiedy narodził się świat, który znacie. A ja ocknąłem się w tym samym miejscu, w którym byłem, lecz czas przestał płynąć. To dało mi możliwość zemsty, zbudowania Kompleksu… tego samego, który właśnie poświęciłem i ulegnie zniszczeniu.

Zadumał się na chwilę, podczas gdy pojazd dotarł do skrzyżowania, gdzie skręcił oddalając się od bitwy.

- Wiecie, co tu zbudowałem, Walter – mówił dalej. – Zwerbowałem ludzi, stworzyłem miejsce przyszłej walki, by tym razem pokonać Ławrietija. Lecz moja największa przewaga nad nim, przyśpieszony upływ czasu, okazał się mą największą klęską. Dla mnie również czas płynął dużo szybciej, więc nie miałem pewności czy dożyję chwili, gdy zobaczę upadek Berii i doświadczę triumfu. Ale zauważyłem, że istnieje coś, więcej poza miejscem poza czasem i połączoną z nim Warszawą. Odkryliśmy tajemnicze oddziaływanie, mrok, ciemne materie, nieistotne jak je nazwiemy. A także nieskończonę liczbę aspektów, do których mogliśmy wkroczyć z miejsca poza czasem. Być może lepszym określeniem jest tu to używane przez imperialistycznego naukowca, światy równoległe… Z nich postanowiłem poprowadzić armię by obalić Berię. Tym bardziej, że w wielu z nich wydarzenia niewiele różniły się od tych, które nastąpiły naprawdę, była niszczycielska wojna rozpętana przez Berię. Mieliśmy dostęp tylko do niewielkiego wycinka tych miejsc, ograniczonych przestrzennie do obszaru, w którym za czerwoną mgłą ukryty był Kompleks, czego wówczas nie rozumiałem. Ale plan wydawał się jasny i przejrzysty, we wszystkich światach ja i nasi emisariusze przygotowywaliśmy dla generała Mrok powstanie. Mrok, odwrotność mego nazwiska, a jednocześnie siła spajająca te wszystkie światy, którą się sam ostatecznie stałem… Tylko że to był błąd! – odwrócił się nagle do Waltera.

- Jak wszystko co uczyniliście – mruknął Walter. Odgłosy walki cichły, gdy się od nich oddalali.

- Za Mrokiem kryło się coś więcej- mówił tamten nie przejmując się. – Światy oddalone od naszego punktu zero różniły się od siebie coraz bardziej, nie tylko wydarzeniami, lecz także stałymi fizycznymi, zasadami, zmieniając się w miejsca, gdzie nie mógł przetrwać żaden człowiek, zamieszkane przez byty, które nie mogły powstać wskutek łysenkowskiej ewolucji powodowanej przez Mrok, który zmieniał je przenikając poprzez światy. Lecz co gorsza zauważyłem, że za wszystkim zdaje się stać jakiś rodzaj inteligencji, który zdawał się sterować atakami z zon, wykorzystywać zmienne. Gdy uświadomiłem sobie, jaka to broń, zrozumiałem, że aby się obronić muszę ją zdobyć. Dzięki urządzeniom opracowanym w Kompleksie mogłem wyruszyć na poszukiwania poprzez światy – uśmiechnął się. – I zobaczyłem wieloaspektowość stożka, nieskończoną liczbę możliwości, innych wydarzeń, fizyk, kształtowaną przez ciemne materie, gdzie ewolucja potoczyła się zupełnie inaczej... zdobyłem tam wiedzę i umiejętności, które umożliwiłi mi stanie się postPolakiem, a nawet postczłowiekiem, zyskałem umiejętność kierowania różnymi zjawiskami. W światach, w których rozwój nauki poszedł w tym kierunku to wiedza elementarna, jest to proste jak włączenie światła włącznikiem.

Mrok zdawał się pogrążony w samouwielbieniu i nie zwracał uwagi na to co się działo. Walter nie zamierzał mu przerywać. Z jakiegoś powodu czuł, że nie może na razie stąd odejść, choć byłoby to łatwe. Generał chciał mieć publiczność, ale Waltera trzymało tu coś innego, niesprecyzowanego. Nagle pomyślał, że być może to coś, znajduje się w znajdującym za nim zbiorniku.

Czego chcesz ode mnie – zapytał jej kiedyś w tym samym miejscu. A ona mu odpowiedziała.

- Ale odkryłem coś jeszcze – tymczasem Mrok spoważniał. – Coś działo się z aspektami, znikały i ginęły pośród stożków światła, jak gdyby coś je likwidowało. Aspekty nie mogły współistnieć, zajmowały te same hiperpozycje,  lecz nie to było przyczyną. Nawet w aspekcie, gdzie wiedza na temat fizyki była dużo większa, nikt nie miał pojęcia jak powstrzymać ten postępujący kollaps. W owym czasie zdawało mi się, że ktoś za tym stoi, ten sam kto odpowiada za ewolucję tworów w zonach, kto zaczyna wykorzystywać fizykę jako broń, dążąc do jakiegoś celu. Z czasem poznałem imię tej istoty, manifestującej się we wszelkich aspektach, mającej jakieś nieodgadnione cele. Była to Ciemna Pani, Władczyni Mroku, Królowa Śmierci. Zrozumiałem, że to ona za tym stoi, dysponując potężną mocą, której wciąż mi brakowało. Potrafiła władać mrokiem, była panią ciemnych materii.

Ocal nas, tak wciąż do nich powtarzała. Uwięziona, śpiąca lub nieprzytomna, zmieniła życie Waltera, chroniąc go od mroku, prowadząc go wprost do Kompleksu, potem przenosząc go z niego by spotkał Satyę, a następnie wpadł w ręce imperialistów, wrócił do Warszawy… Dlaczego?

Mrok opowiadał dalej, gdy zbliżali się do końca ulicy. Odgłosy walki były bardzo odległe.

- Wówczas nastąpił wstrząs… cokolwiek się stało uniemożliwiło mi wędrówkę po światach, sprawiając, iż nie dość, że nie mogłem powrócić do punktu zero, stanowiącego początek wszystkiego. Wszystkie moje plany, w tym ten dotyczący pokonania Berii zostały sparaliżowane. Nawet me umiejętności postczłowieka nie pomogły, zamykając mnie ciasnym świecie odwiedzonym już wcześniej przez emisariuszy generała Mrok. Ale wtedy przybyliście wy – a zaraz potem Satya Nayada. Byliście w jakiś sposób naznaczeni przez ciemne materie, po tym czego się dowiedziałem od was, pojąłem, że jesteście emisariuszami Ciemnej Pani. I to pozwoliło mi zastawić na nią pułapkę, gdy spadl na nas nano-rój.

Dojeżdzali powoli do muru, gdzie droga dobiegała końca. Mrok zdawał się jednak tym zupełnie nie przejmować.

- W owym czasie nie miałem pojęcia czym jest, ale wszystko się wyjaśniło, gdy po jej złapaniu powróciłem do Kompleksu. Był całkowicie opuszczony, na szczęście urządzenia rozpoznały moje molekuły, mimo iż byłem nieobecny przez pół wieku. Dzięki swym umiejętnościom i technice Kompleksu uwięziłem tę istotę i zacząłem badać. Wiecie co się okazało? Ona jest takim samym podróżnikiem jak ja, ale mającym wyjątkowe umiejętności. Wędrowała poprzez aspekty z jakiejś odległej rzeczywistości, realizując swą agendę, choć jest ona dla mnie całkowicie niezromiała. Ale dysponowała technologią i umiejętnościami, które poznałem, gdy ją tu studiowałem. Dzięki niej dowiedziałem się, jak kontrolować czas, choć nie zyskałem takich umiejętności jak ona, gdy we wszystkich aspektach wciąż jest obecna, nie będąc jeszcze mym więźniem, choć w mojej linii czasu została już złapana. Nauczyłem się także kontrolować ciemne materie. Ale najciekawszych rzeczy dowiedziałem się w Kompleksie.

Walter dostrzegł w oddali na niebie narastające czerwone światło. Zbliżało się dość szybko. Spojrzał na Mroka, lecz ten nie zareagował i mówił dalej.

- Widzicie, nieważne jak to nazwiemy, aspektami, światami… Gdzieś na końcu rzeczywistości zrodziło się coś wszechpotężnego, co zmierzało wprost do punktu zero, jakby usiłując wymazać przyczynę tego wszystkiego, gdy w naszej rzeczywistości w 1961 roku rozdarto cały wszechświat. Przez te pół wieku mej nieobecności nauka w Kompleksie poszła bardzo do przodu i odkryto, że ta osobliwość jest całkowitym zaprzeczeniem tego czym jesteśmy, stanowiąc wszechświat sam w sobie, który nie może istnieć wraz z punktem zero, generującym nieskończoną liczbę wszechświatów możliwości. Osobliwość zmierzała wprost tutaj anihilując całe wszechświaty, manifestując się w nich w sposób zaprzeczający tamtejszym stałym. Bo tylko ona mogła pozostać w kuźni jestestwa… ale wiedza w Kompleksie umożliwiła opracowanie sposobu powstrzymania osobliwości poprzez wykorzystanie jej słabości, spawiającej, iż w jakimś stopniu musi się w naszym wszechświecie fizycznie manifestować.

Rój przemknął tuż nad ich głowami całkowicie ich ignorując. Walter obejrzał się i zorientował się, że pędzą w stronę bitwy. Mrok najwyraźniej też go zauważył.

- Nanity, Walter – powiedział.  - To co zniszczyło Kompleks, miało być wybawieniem multi-aspektów i wieloistnienia. To rozwinięcie i wariant nauki imperialistów, być może za wiele lat ich cybermaszyny osiągnęłyby ten etap. To programowane maszyny, które miały pokonać osobliwość tym, co stanowiło jej przeciwieństwo, nieznanym w jej wszechświecie. Grawitacją. To rozwinięcie bomby grawitacyjnej, którą Kompleks wymyślił, by powstrzymać Berię. Ale jak wiele innych rzeczy, także to poszła nie tak. Bo choć technika i nauka Kompleksu wyprzedziła wszystko co poznałem nawet w sąsiadujących aspektach, a nanity zdolne były do przemieszczania między światami, coś stało się w momencie ich aktywowania. Wszyscy mieszkańcy Kompleksu mieli ich inny rodzaj w swych ciałach, podobnie jak nasza nieżyjąca Swietłana. Z zapisków, które pozostawili wynika, iż testowali obdarzenie nanitów jakiegoś rodzaju świadomością

Dojechali do muru, w którym nagle pojawiły się znikąd wrota i zaczęły się otwierać, a Mrok nie przestawał mówić. Walter dostrzegł za nimi jałową ziemię i całkowicie pustą powierzchnię. Zauważył, jak w ich stronę mknie na niebie ciemny kształt.

- Cokolwiek się stało, nie zyskały one żadnej inteligencji. Wydobyły się z ciał mieszkańców, przetwarzając je na materię, lecz znajdujące się tu pole generowane przez wieże sprawiło, że zostały w nim uwięzione. Wyobraźcie sobie moje zaskoczenie, gdy tu przybyłem. Kompleks był pusty, a pole tłumiące trzymało w uwięzieniu czerwony rój. Chwilę zajęło, nim pojąłem co tu zaszło. Badałem jednocześnie Ciemną Panią, pozbawiwszy ją technologii, którą znalazłem na jej ciele, ale okazało się, że mam inny problem. Zarówno wy jak i Satya opowiadaliście mi o upadku Warszawy, o martwym obszarze, tymczasem przybyłem tu w czasie gdy nic takiego się działo. W kompleksie minęła ledwie dekada od kiedy pewien młody lejtnant zniszczył i zadał im cios, wpuszczając do środka Ciemną Panią, co sprawiło, iż uznali, że to nie Związek jest zagrożeniem, lecz twory i zony, zaczęli więc badać ciemne materie i doprowadziło ich do odkrycia osobliwości… ale co ciekawe w aspektach trwała bitwa z udziałem specnazu, który przeszedł przez tunel i znalazł się na tym samym poziomie rzeczywistości. Nie mogłem dopuścić by marszałek Pieńkowski dotarł do Kompleksu śladem niejakiego Zacherta… więc wypuściłem na wolność rój. Ten sam rój, który napotkałem wcześniej, gdy się poznaliśmy… Dziwne, prawda?

- To wy uwolniliście czerwone światła? – przerwał Walter.

- Ależ oczywiście – Mrok wydawał się zadowolony. - Okazały się bezrozumną masą, która przemieszczała się pomiędzy światami konsumując materię, co sprawiało, iż ich przybywało. Spadł na korpus specnazu, który odpalił bombę atomową. Wszystko to miało bardzo ciekawe skutki… Rój skonsumował wszystko na pewnym poziomie rzeczywistości sprawiając, że we wszystkich aspektach, również w waszym pozostał martwy obszar, pozbawiony materii. Ocalał tylko Kompleks i punkt zero, ostatnia pozostałość świata sprzed tego co rozerwało rzeczywistość… Nie wpadliście na to Walter, że nawet nasz świat okazał się tylko aspektem? Odbiciem innego miejsca? Bo wszystko zaczęło się tu gdzie jesteśmy, w 1961 roku. To rozbito świat i tylko tyle z niego pozostało.

Ciemny kształt przemknął nad ich głowami kierowany ogniem odrzutowego silnika, poprzedzany rakietą którą właśnie wystrzelił. Walter odwrócił się, by spojrzeć na Kompleks, który właśnie opuszczali i wówczas nagle ziemia zadrżała. Rozległ się huk eksplozji, a on poczuł tąpnięcie, które poruszyło pojazdem. Wszystkie drzewa zafalowały i ujrzał jak przechodzi przez nie jakby fala powietrza, niosąca ze sobą kurz, która pchnęła pojazd w stronę bramy. Lecz nie uderzył w nią, bowiem Mrok trzymał dłoń przed sobą i najwyraźniej zatrzymał pojazd. Wówczas dosięgła ich fala pyłu, a Walter zaczął kasłać.

- Co oni narobili? – powiedział Mrok wyraźnie zdumiony. Zapadła cisza, a odgłosy walki ucichły. Widoczność została ograniczona do zera. – Nieważne – wzruszył po chwili ramionami. – Jedziemy stąd – pojazd powoli ruszył przez bramę. – Posłuchajcie dalej – powiedział. - Po całym tym zamieszaniu odkryłem pewną rzecz, zyskując umiejętności podejmowania pewnych działań w strumieniu czasu. Ustanowiłem w przeszłości barierę w zonie południowej, dzięki technologii Kompleksu, która stanowiła ograniczenie dla Roju. I tak oto okazało się, że to ja umieściłem czerwoną mgłę, ukrywającą Kompleks przed oczami postronnych… Mając władzę nad czasem postanowiłem spróbować czego innego, przesunąłem Kompleks w fazie, pozostawiając jedynie pusty obszar, także stał się oddzielnym aspektem, wraz z punktem zero, mogłem więc w prawdziwym świecie zlikwidować czerwoną mgłę. Uczylem się władzy nad zonami, nad fizyką i tworami, słałem na was Polaków, a wreszcie nie chcąc by Beria przysłał mi kolejne oddziały, postarałem się zabezpieczyć flankę. Niewiele trzeba było, by doprowadzić do upadku Warszawy.

- Jak mówiłem. Chcieliście tylko władzy – Walter znowu zaczął kasłać. Pył w powietrzu zdawał się nie przeszkadzać Mrokowi, który spojrzał na niego i pokręcił głową.

- Po co przejąłem władzę? Coś wam wyjaśnię… Kompleks chciał powstrzymać osobliwość, która przybywała tu wzywana przez ciemną materię, komunikując się z nią, wskazując jej kierunek i azymut prowadzący do miejsca rozdarcia wszechświata. Ale po co to robić, skoro można zrobić coś więcej? Kiedy to zrozumiałem, stworzyłem plan. A jego częścią stała się zemsta na Berii, bo nie myliliście się mówiąc, że wszystko sprowadza się do rozgrywki między nami. Wiedziałem, jak osiągnąć to, co chcę zrobić, a Beria mógł mi pomóc to osiągnąć. Wiedziałem ile mam czasu, więc chyba wiecie co zrobiłem?

- Zniszczyliście Warszawę – rzucił Walter.

 - Odrodziłem ją, stworzyłem Konwent, przejąłem władzę w mieście, aby mieć tu bazę i jednocześnie dać Berii wiarygodny powód do reakcji. I gdy nadszedł czas rzuciłem mu wyzwanie, otwierając zony w jego miastach, zabierając jego obywateli i przesyłając mu wiadomość. Zareagował dokładnie tak jak chciałem, ciskając we mnie atomówkami, które nie mogły wybuchnąć, bo uniemożliwiłem reakcję jądrową. Potem rzucił we mnie siły i przybył sam, by zdobyć to, czego pragnął najbardziej, a czym machałem mu przed oczami –nieśmiertelność. A tymczasem czas się kończył, przybywała osobliwość

- Coś nadeszło – powiedział Walter, lecz Mrok go zignorował.

 - Jednej rzeczy nie przewidziałem – powiedział. -  W to wszystko wmieszali się maoiści… i imperialiści z Polską w tle. Więc musiałem tą pieprzoną Polską zagrać, choć najpierw usiłowałem się ich pozbyć. Ci wasi przyjaciele okazali się prawdziwym problemem. Początkowo chciałem się pozbyć ich desantu, posłałem cienie do Sochaczewa, użyłem fizyki by was dopaść, jednak gdy wszyscy zmierzyliście się bitwie na moim podwórku, dotarło do mnie, że całą tę sytuację można rozegrać na własną korzyść. I rozegrałem was wszystkich pomiędzy sobą, zmierzyliście się w bezsensownej walce, realizując własne plany, lecz wszyscy przeoczyliście, że tańczycie do mojego. A ja dostałem to, co chciałem, i to nie od Berii, któremu chciałem zabrać ładunek nuklearny potrzebny do mojej masy krytycznej, lecz od imperialistów.

Waltera w zasadzie przestały obchodzić jego słowa, a Mrok wyraźnie potrzebował go, aby pochwalić się tym co dokonał. Spojrzał na jałową ziemię, a potem na opadający pył. Było coraz jaśniej, a przed sobą wydawało mu się, że w powietrzu dostrzega w oddali jakiś ciemny kształt.

- Walter… - przywołał go Mrok. - Mówiłem wam kiedyś, że stałem się post-Polakiem. Zyskałem moc równą Bogu, możliwość kierowania stałymi, wpływania na masy, lecz nadal nie na świat. Nie jestem Bogiem, lecz nim zostanę. Bo da mi to osobliwość, która tu przybywa. Kompleks chciał ją powstrzymać, lecz przeoczył, że osobliwość niszcząc wszystkie wszechświaty stworzy nowy – własny, z własnymi zasadami. A ma dwie słabości – grawitację i promieniowanie jądrowe. Złapię ją więc w pułapkę, siły ciążenia i eksplozji nuklearnej, a potem dzięki ciemnym materiom dokonam tego, co chciała tu od początku zrobić. Zakończę istnienie wszystkich światów. Wiecie dlaczego? Bo w nowej rzeczywistości, która się narodzi, ja będę demiurgiem. Będę kierował nie tylko regułami i zasadami, nie tylko wpływał na stałe, lecz tworzył je i przekształcał, będę twórcą i całym istnieniem!

- Jesteście szaleni! – powtórzył Walter po raz kolejny.

- Nie, Walter – pokręcił Mrok głową. – Wszystko wyliczyłem. Osobliwość to manifestacja całkowicie innego aspektu, w Kompleksie odkryto ją i opisano, gdy tylko pojawiła się w naszym wszechświecie, wiem więc dokładnie czym jest. Żywi się promieniowaniem jądrowym, więc nim ją nakarmię. Podąża śladem ciemnych materii, tego co przybyło tu w 1961 roku, aż do ich źródła, a ono jest właśnie tutaj, w miejscu gdzie spadło. W punkcie zero. Niszcząc je zniszczy rozdarcie i wyeliminuje wszystkie aspekty, pozostawiając tylko swój. Ignoruje grawitację, lecz zostanie uwięziona w jej polu, po tym jak zostanie nakarmiona promieniowaniem nastąpi jej kolaps, który sprawi, że wykorzystam ciemną materię wchodząc do jej wszechświata i tworząc całkowicie nowy, w chwili gdy dojdzie do zniszczenia naszego. Nie będę was zanudzał naukową, stroną, bo i tak nie zrozumiecie. Właśnie dlatego opuszczamy Kompleks, osobliwość już tu jest, pożarła wszystkie wszechświaty poza tym aspektem i punktem zero. A my wciągniemy ją w pułapkę, patrząc jak spada na Kompleks nieco z boku i… - nagle zamilkł spoglądając na nieboskłon przed nimi, gdyż wyjechali z pyłu i znaleźli się niecałą wiorstę od miejca, gdzie dostrzec można było coś na kształt kręgu. – Co do diabła? – powiedział wreszcie.

Walter powiódł oczami za jego wzrokiem i spojrzał na geometryczny kształt o dziwnych kątach i dwóch ramionach zawieszony nad kręgiem, w stronę którego zmierzali.

- Powiedziałbym, że przybyli imperialiści – stwierdził, widząc polskie litery NASW na czarnym poszyciu. – Czyżbyście nie uwzlędnili w swych planach Sojuszu?

Punkt Zero >>

sobota, 29 lipca 2023

Ciemna Symetria: Królewska Góra (II)

 

- Co do cholery? – zapytała Arciniegas, gdy matematyka nagle oszalała, a wszystkie możliwe alarmy uruchomiły się jednocześnie.

- Wszystko naraz – poinformowała Triptree. – Liczne detonacje… strzały z broni konwencjonalnej… struktura przestrzeni zaburzona… matematyka rozpoznaje to jako Kolektyw… do tego… wykrywam transmisję  Sojuszu! – powiedziała z niedowierzaniem.

- Co do cholery … dekoduj natychmiast! – poleciła Arginiegas.

- Tam jest zestawiona sieć pozycyjna – poinformowała Triptree. – To łączność radiowa, daję na głośnik!

- Rozpieprzyli Harpię! - pośród trzasków rozległ się dziwnie znajomy kobiecy głos.- Mają strieły!

- Jaskółka, odpalaj działka, ostrzał zza osłon! – ten głos również rozpoznała. – Trzymać ich pod ogniem! Dać osłonę, Dziwce! Jeśli tylko ktoś wychyli się z pociągu strzelaj!

- Evergreen dostał, walą przeciwpancernymi!

 -SBS leży, przebijają nasze kamizelki, za dużo ich!

- O żesz kurwa, wypakowują czołgi z wagonów!

- Armor jeden i dwa, szykować rakiety jeśli jeszcze macie!

- Kowalski! – ocknęła się Arciniegas, omal nie wstając z miejsca. – Ehlert, awaryjne wystrzelenie Bellerofontów, chcę mieć rakiety gotowe do odpalenia, ładować wiązkę. Triptree, nawiąż mi natychmiast łączność, nasza grupa desantowa potrzebuje wsparcia – na zastanawianie się skąd się tu wzięli i co właściwie się dzieje był czas później. Klęła w myślach na czym świat stoi, bo po stracie Aegisa nagle stali się ślepi i głusi, tymczasem w Kompleksie trwała bitwa.

Zestrzelenie drona Sojuszu przy pomocy rakiety Strieła stało się jej początkiem. Czarny pociąg wyjechał na powierzchnię i zatrzymał się w miejscu, gdzie kończyły się tory, a wówczas radar namierzył nadlatujący obiekt na niskiej wysokości, nadający sygnały radiowe wroga. Wystrzelona rakieta zdjęła namiar na krótkim dystansie, a matematyka Aegisa nie miała szans i trafiony pociskiem eksplodował, zaś jego szczątki runęły lotem koszącym wprost w Kompleks, uderzając o jedną z budowli, gdzie wybuchły. Specnazowcy zorientowali się jednak już wtedy, że mają innego rodzaju problem, bowiem nad powierzchnią, kilkanaście arszynów od torowiska, nad ulicą wyłożoną czerwoną kostką powietrze falowało, po czym załamało się zmieniając w fiolet.

Zhe Wei stał się kotwicą lokalizacyjną, dla nadciągającej Nieskończonej Armii. Plan Wu Shu Zhana był niezwykle prosty, lecz zadziałał. Zaatakowany Światło-Mrok rozpoczął swym pojazdem ucieczkę do bramy, a Wei spadłszy podczas walki w tunelu na torowisko, wykorzystał swe umiejętności by zmienić swe rozmiary i przylgnąć do machiny przeciwnika od dołu. Trwał tam przez całą jej podróż w porzez nierzeczywistość, ignorując walkę, jaka toczyła się wokół niego. Wyciszył wszelkie impulsy komunikacyjne, wytłumił obce dźwięki, które były niezwykle silne. Z pojazdu biła weń moc inna niż Mrok, lecz zeń czerpiąca, potem nieopodal pojawił się Nawigator, lecz Zhe Wei pozostał czujny i nie ujawniał się, pamiętając, iż ścieżki Armii wypaczał już fałszywy. Kimkolwiek by nie był zniknął podczas przejazdu tunelami, lecz wcześniej Wei wyczuł nadejście obecności, źródła czegoś niepojętego, co zniknęło gdy przekraczał bramę. Ta brama była inna niż te, które znał, które potrafiła otwierać nieskończona Armia, a gdy wkroczył przez nią do nowego miejsca, pojął, iż dotarł do ostecznego poziomu nierzeczywistości, gdzie wszystko brało swój początek. To był ich ostateczny cel, choć nie znał powodu ani przyczyny, tu mieli się znaleźć. Gdy pociąg został uniesiony w górę, musiał się ujawnić, nim sam został ujawniony, wysłał wezwanie i swe namiary, by otworzyć Kwiat Lotosu. Pąk, który rozkwitł prowadził wprost do Niebiańskiej Świątyni, gdzie czekał już Zhan z nieskończonymi siłami, a za nim mandaryni oraz Władczyni, wiedząca, że jej nie-czas jest policzony, bowiem Obecność, niszcząca wszelkie rzeczywistości wypełnione przez cząstki Mroku nadeszła. Jedynie zdobywając ostateczną moc Mroku mogła stawić jej czoło i sprawić, by przetrwała jedynie Niebiańska Świątynia, a inne nierzeczywistości przepadły wraz z obecnością.

Nacja otworzyła największe przejście jakie potrafiła wzmocnione przez tysiące poddanych, a przez nie na Kompleks runęła nieskończona armia, wiedziona uwolnionym umysłem Zhana. Pierwsze oddziały trafiły wprost na ogień zaporowy specnazu, którego kilkudziesięciu żołnierzy ustawiło się obok pociągu, po chwili ogień otworzyły działka zamontowane na lokomotywie, a w stronę bramy zaczęły padać pociski. Nieskończona Armia nie liczyła się jednak ze stratami, choć Zhan zdawał sobie sprawę, że pokonają przeciwnika swą liczbą, polecił rozpraszać się ocalałym, zamierzając jak najszybciej uderzyć z flanki, ponaglany wolą władczyni Quing. Czuła, iż obecność przybywa do miejsca zakończenia, zniszczyć źródło Mroku i nie mogła do tego dopuścić. Specnaz tymczasem ustanowił twardo pozycję obronną, lecz z drugiej strony pociągu namierzył inne cele. Wprost z tunelu wyjechał pojazd, którym przybyli żołnierze Sojuszu i Dziewiątej.

Kowalski widząc, iż wjeżdżają na peron polecił hamować, dzięki czemu nie wpakowali się wprost na siły Związku, które zajęły pozycję na powierzchni. Gdy drezyna stanęła, a oni wyskoczyli na peron, usiłując ustalić gdzie są, usłyszeli strzały i eksplozje dochodzące od strony, gdzie tunel wychodził na powierzchnię, rozlewając się plamą jasnego światła. Kowalski popatrzył na siły, którymi dysponował, Baumann pomagał właśnie zejść z drezyny Deveraux, która ledwo trzymała się na nogach, Vasquez wyciągała z plecaka dron zwiadowczy. Osłaniali ich w swych hardimanach Evergreen i przybyli ze wsparciem podczas walki na Dworcu Głównym O’Neill i Malarkey. Gmurczyk  wydawał rozkazy Wierzbowskiemu i Maurerowi, aby przygotowali cyberdyna i rozpakowali działka taktyczne, a przybyłych z nim Bukowskiego i Kozła posłał już na rozpoznanie w stronę strzelaniny. Kowalski uświadomił sobie, że nie potwierdził z nim hierarchii dowodzenia, bo koniec końców, wszystko spadło na barki dwóch sierżantów armii sojuszu. I trzeciego, przypomniał sobie, spoglądając na Dowgiłłę, który schodził z drezyny z Poŝepnym i Czapską, oraz siedmioma żołnierzami, o wyglądzie rasowych bandytów.

- To nie wasza walka – powiedział krótko.

- Teraz już nasza – odparł krótko Dowgiłło, a za jego plecami pojawił się Łowca, który zeskoczył z platformy. Nie wiedzieć kiedy wskoczył na platformę gdy jechali przez ciemny tunel, a gdy pojawił się omal go nie zastrzelili. Nie odezwał się od tamtej pory ani słowem.

Ośmiu marines, pięciu spadochroniarzy, dziesięciu żołnierzy wroga i jeden szaleniec. Dwadzieścia cztery osoby, które dotarły nie wiadomo gdzie, w pościgu za Światłą, bombą i Berią. Kowalski rozejrzał się, zastanawiając się co dalej i czekając, aż uruchomi się ich sieć i odpalą pozycjometry, a oni będą gotowi.

- Co dalej? – Gmurczyk pojawił się obok niego, co przynajmniej wyjaśniło sytuację. Najwyraźniej gdy Sokoliński wołał do niego, by dorwał wroga, przekazał Kowalskiemu dowodzenie, namaszczając go na dowódcę w oczach spadochroniarzy. Sierżant rozejrzał się zastanawiając się co odpowiedzieć, bowiem większość rzeczy robiła się już sama, nim miał szansę wydać jakieś polecenia. Było rozpoznanie, odpalanie drona, zestawienie sieci. Zobaczył Łowcę, który pokazywał na przód drezyny, pokazując swą wybuchową strzałą.

- Załóżcie ładunki kontaktowe – zrozumiał co tamten miał na myśli. – Cokolwiek tam jest, puścimy na nich tę platformę – gdzieś przed nimi musiał być pociąg Berii.

Był dużo bliżej niż myślał, zaraz na powierzchni, nieopodal wyjazdu z podziemnego tunelu, co zdążyła przekazać Harpia, która wyleciała na swych śmigłach z tunelu skanując otoczenie i oznaczając cele. Momentalnie dostała się pod strzał tylnej straży specnazu, zgodnie z zainicjalizowaną procedurą odeszła spod ostrzału w górę. Chwilę później spadochroniarze znaleźli się pod ostrzałem, a hardimany biegły udzielić im wsparcia. Kozioł został trafiony jako pierwszy.

- Przebijają nasze kamizelki! – zdołał ich ostrzec Bukowski. Czymkolwiek strzelał specnaz, trafienie nie powodowało momentalnego stwardnienia osłony, lecz przechodziło przez nie na wylot. Chwilę później ostrzał wzmógł się i zaczęły się eksplozje, gdy wyjście z tunelu pokryły pociski z ciężkich karabinów maszynowych.

- Gmurczyk, puszczaj drezynę! – zawołał Kowalski biegnąc ku wyjściu z tunelu. Minął Deveraux wspartą o Baumanna, zmierzających w to samo miejsce. Niestety przy wyjściu z tunelu nie było gdzie się ukryć, a spadochroniarze leżeli na krawędzi podejścia, gdy nad nimi śmigały pociski. Marines w hardimanach zatrzymali się przy ścianie na jego sygnał, a on także padł i sprawdził co przekazywała Harpia. Oznaczyła już kilkadziesiąt wrogich celów w postaci Związku, pokazywała również odczyty wskazujące na obecność Kolektywu. Z nim musiał walczyć specnaz, uświadomił sobie, bowiem kanonada i eksplozje wielokrotnie przewyższały pociski, które przycisnęły ich uniemożliwiając wyjście z tunelu. Znajdowała się tam także duża geometryczna bryła, będąca źródłem ciepła. Pociąg był przed nimi.

Spojrzał w tył i zobaczył czołgających się w jego kierunku Baumanna i Deveraux. Vash kończyła konfigrurację, a cyberdyn zaczął już swój marsz ku wyjściu z tunelu. Nadjeżdżała także dywersja, platforma rozpędzała się ku górze, a zablokowaszy dźwignię Gmurczyk zeskoczył tuż obok Dowgiłły i Arkuszyna, zmierzających wzdłuż torowiska.

- Przygotujcie się! – polecił Kowalski przez radio.- Na mój sygnał atakujemy, szukać osłon!

Drezyna wyjechała na górę, a chwilę później serie karabinów nad ich głowami zniknęły, gdy strzelający znaleźli inny cel.

- Teraz! – zawołał Kowalski, a zawtórował mu głos Dowgiłły.

- Dawaj!

Wybiegli na górę szukając celów i miejsc, za którymi mogli by się schronić. Miał tylko ułamek sekundy by ocenić sytuację. Tuż przed nimi torowisko kończyło się, a pośrodku stał czarny pociąg. Umieszczone na nim działka strzelały w prawo, a z tamtej strony przed pociągiem stały dwa szeregi żołnierzy specnazu, prowadząc ogień z karabinów i rakiet. Strzelali wprost w fioletowe falujące powietrze, z którego wypadały dziesiątki istot, w większości ginąc i spadając na ziemię. Nie przypominały ludzi, ale nie miał czasu zwrócić na to uwagi, na ulicy z czerwonej kostki leżało już wiele ciał. Fioletowe powietrze znaczyły cały czas ekplozje, a dym zasnuwał znajdujące się po obu stronach ulicy rośliny i domy. Kowalski nie do końca rozumiał gdzie jest, zauważał niebieskie niebo, ulice na lewo i prawo oraz odchodzącą na wprost, oraz tonące w roślinności zabudowania, w oddali zaś metalowe wieże. Po prawej stronie opancerzonego pociągu stało kilku opancerzonych żołnierzy specnazu, którzy z działek strzelali w kierunki ich jadącej platformy, jednak nie to było najgorsze. Ze środkowej części wagonu wysunięto podest i schodził z niej właśnie T-87, a tuż za nim znajdował się drugi, który właśnie ustawiał się w pozycji.

Nie mamy szans, pomyślał Kowalski i w tym samym momencie platforma uderzyła w pociąg, po czym nastąpiła eksplozja.

- Ognia! – nie musiał tego rozkazywać, bowiem jego żołnierze otworzyli ogień do specnazu, jednocześnie rozbiegając się na boki z wyjścia tunelu. Większość przeskakiwała  za murek odchodzący od wyjścia z tunelu na lewo, bądź kryła się w budynku przylegającym do tunelu po prawej stronie. On dopadł przylegającego go muru.

Eksplozja nie wyrządziła wielkich szkód, pociąg nawet się nie poruszył, spowodowała tylko spore zamieszanie i sprawiła, że wszystko zasnuło się dymem. Z niego zaczęły padać serie pocisków, a ich cele się przemieszczały. Zarejestrował tylko kątem oka zza muru, za którym się schronił, iż Evergreen dostaje serią pocisków, które wybuchały na jego pancerzu, jeden ze spadochroniarzy pada. Jednocześnie stracili sygnał z Harpii, a radio wypełnił gwałtowne komunikaty i okrzyki.

Dym się rozwiewał, on prowadził ostrzał, zaś z pociągu wysypywali się żołnierze wroga. Dostali czterech specnazowców, na piątym uwieszony był Łowca, który dźgał go nożem, a tamten kręcił się wokół, usiłując go zrzucić. Szósty padał właśnie trafiony pociskiem snajperskim. Za nimi z pociągu zaczęto strzelać z kałasznikowa. Problemem był jednak T-87, który zszedł z pociągu i odwracał swą wieżyczkę w ich kierunku. Poprzez dym zauważył wyładowującą się na jego pancerzu wiązkę cyberdyna, która była jednak zbyt słaba, by przebić jego pancerz. Podobnie rakiety wystrzelone przez O’Neilla i Malarkeya. Wieżyczka była już wycelowana w ich kierunku, choć lufa mierzyła jeszcze w inną stronę, ale wielokalibrowe działka gotowe były do otwarcia ognia, a on pewien był, że widzi w swą smierć.

W tym momencie wykwitł na niej wybuch, który sprawił, że czołg się zachwiał, a seria poszła nad ich głowami, trafiając w dach tunelu. Na wyjście posypał się gruz, wprost na leżącą tam Deveraux, uniemożliwiając jej strzelanie. Nim Kowalski zdołał zrozumieć co się stało, T-87 trafiła następna rakieta, która nadleciała nie wiadomo skąd, lecz nie zdołała przebić jego pancerza. Momentalnie z pociągu w powietrze wystrzelono dwie strieły, a nad nimi coś przeleciało dość nisko znacząc niego ogniem silnika odrzutowego.

- Bellerefont! – rozległ się okrzyk Baumanna. – Nasi!

- Co? – Kowalski zmieniał właśnie magazynek. – Jaskółka, co jest grane!

- Dron Sojuszu, nie wiem skąd, łapię z nim połączenie, nadaję mu cele – zawoła tamta.

Kowalski wychylił się zza murku. Ostrzał nie ustawał, a T-87 kierował w ich stronę ponownie wieżyczkę, jednocześnie krocząc i oddalając się od pociągu, by zrobić miejsce na zejście drugiego czołgu, który strzelał właśnie w kierunku fioletowego przejścia Kolektywu, znacząc je eksplozjami. Kowalski złożył się do strzału, gdy nadleciała kolejna rakieta, która trafiła idący T-87, nie czyniąc mu dużej krzywdy. Walą przeciwlotniczymi, uświadomił sobie Kowalski i w tym momencie dostrzegł eksplozję na błękitnym niebie, po tym jak wystrzelono kolejne cztery rakiety Strieła. Jedna z nich sięgnęła celu. Nim miał moment by się nad tym zastanowić, pośród trzasków przebił się kobiecy głos.

- Kowalski do cholery, Vasquez, ktokolwiek, odpowiedzcie! Tu „Von Braun”!

Zdziwienie odebrało mu na chwilę mowę.

- Tu Vasquez! Potrzebne wsparcie! – Vash przejęła inicjatywę.

- Naprowadźcie mi ten pieprzony czołg! – zawołała Arciniegas. Zaciskała dłoń w pięść nie mając pełnej wiedzy, na temat tego co dzieje się w Kompleksie. Chwilę później matematyka statku zestawiła połączenie z siecią walczących, nie miała jednak czasu patrzeć na odczyt taktyczny, bo marines zdjęli namiar dalmierzem laserowym.

- Ognia! – zawołała, lecz Ehlert nie czekał i wystrzelił Mavericka w tym samym momencie.

- Cholera – wyrwało się Triptree w tym samym momencie. – Rój! Leci w ich stronę!

Dalmierz naprowadził rakietę wprost w dolną część wieżyczki, po czymT-87 eksplodował gdy Maverick przebił jego pancerz w najcieńszym miejscu i zniszczył gorną część korpusu. Wybuch ogłuszył wszystkich walczących, a znajdujący się najbliżej zostali rzuceni podmuchem na ziemię. Gdy Kowalski się otrząsnął i zaczął odzyskiwać słuch, natychmiast skierował broń w stronę przeciwnika. Drugi czołg obrócił wieżyczkę i otworzył ogień z działka obracając się powoli. Seria ciężkiego kalibru poszła od budynku przez mur, wyjazd z tunelu, aż po murek za którym krył się Baumann i Gmurczyk. O’Neill nie zdążył się schować i został trafiony. Kowalski wychylił się, by zobaczyć jak Łowca stoi obok zabitego specnazowca, nieopodal strzelającego czołgu, a kule wystrzeliwane przez żołnierzy znajdujących się na przedzie pociągu zdają się go nie imać. Nagle spiął się jakby zobaczył kogoś posród dymu i skoczył w tamtą stronę. Kowalski zakasłał, po czym się wreszcie otrząsnął.

- Vash, daj im namiar na pociąg! – krzyknął. – „Von Braun” zdejmijcie największe źródło ciepła! Tam jest Beria!

- Że kto jest? – powtórzył Hagen, który czuł się bezczynnie i mógł jedynie śledzić transmisję radiową.

- Nieważne, chcę kolejnego Mavericka lub wiązkę – piekliła się Arciniegas.

- Wiązka będzie szybciej – sprawdził Ehlert. – Pręt za 15 sekund.

- Strzelaj bez rozkazu!

- Rój osiągnął kompleks – poinformowała Triptree.

- Kiedy Bellerofont będzie gotowy wystrzel go i niech wali w niego rakietami – poleciła Aciniegas. – Cholera, daj mi Kowalskiego – zaczęła go wzywać usiłując się przebić przez strzelaninę.

Ten jednak krył się właśnie za murem, przez który T-87 ciął właśnie serią z działka. Jednocześnie po załadowaniu działa strzelał w kierunku fioletowego zaburzenia przestrzeni. Mimo ostrzału z działek pociągu i kolejnych rakiet eksplodujących po kontakcie z istotami, Związek zdawał się tracić przewagę. Część stworów przedostała się przez rosnący stos ciał i atakowała specnaz z boku, powtrzymywana przez miotacze ognia. Działka strzelały coraz rzadziej, zaczynając się przegrzewać. Z drugiej strony pociągu T-87 trzymał pod ogniem siły Sojuszu, a żołnierze specnazu skupili się na próbie zastrzelenia pędzącego w ich stronę Łowcy. Ten jednak był czystą szybkością i instynktem, straciwszy całkowicie zdolność myślenia, a jego głowa pulsowała, po tym jak wskoczył na pociąg, w którym znajdowała się ta, której oczy były niczym dwie gwiazdy, która mówiła i go wzywała, lecz stracił resztki zdrowego rozsądku, gdy na niebie pojawiło się to co nadeszło. Spadł wówczas z pociągu, nie będąc się w stanie podnieść, gdy mijał go pancerny wagon, wskoczył na przejeżdżającą platformę. Nie miał pojęcia co tu robi, na ułamki sekund wracał mu zmysł, gdy przypominał sobie, że był kiedyś żołnierzem, po czym znowu o tym zapominał, pamiętając, że jest istotą z zony, zrodzoną ponownie po swej śmierci dzięki istocie uwięzionej w srebrnym w pociągu. Teraz znowu walczył, aż ujrzał twarz, która wydała mu się znajoma. Popędził natychmiast w jej stronę owładnięty rządzą zabicia, widząc iż zza jego pleców z pociągu wyjeżdża transporter opancerzony.

Sierow stał tyłem do niego, patrząc jak BWP opuszcza wagon, gdy stojący obok niego snajper krzyknął ostrzegawczo. Uniósł karabin SWD, ale w tym momencie jego głowę przeszył pocisk wystrzelony przez Deveraux. Sierow zaklął i odwrócił się wyciągając pistolet, po czym zaczął oddawać strzały w kierunku pędzącego w jego stronę stworzenia. Na celu wziął je także specnaz, pakując w niego serię za serią Trafili go co najmniej dwa razy, jednak nie spowolnił, gdy tamten skoczył w kierunku marszałka i przewrócił go na ziemię. Sierow mimo swego wieku odtrącił go kopniakiem.

- To ty kurwo – powiedział ktoś, a Sierow instynktownie odwrócił się w tamtą stronę i unosząc się oddał strzał. Nie trafił w Gerbera, który właśnie wyczołgał się spod pociągu. Dotarł tu uczepiony osi, czekał pośród strzelaniny i wybuchów planując przetrwać. Gdy jednak usłyszał głos Sierowa, przed oczami stanęło mu wszystko co go spotkało, przypomniał sobie płomienie, które zapewne spaliły tych, których uratował. Tego, który sprawił, że ostatnia rzecz jaką uczynił, znajdując sposób na ucieczkę z rąk Mroka, Berii, ocalając swych towarzyszy, straciła sens, a jego towarzysze broni zginęli. Zaczął śmiać się i wycelował broń w marszałka marszałka, a wówczas na cel wzięli go specnazowcy. Deveraux, zdołała wyrzucić łuskę powodującą zacięcie jej broni, co uniemożliwiło jej zastrzelenie marszałka, natychmiast wymierzyła i w tym momencie pociąg eksplodował. Była to jej ostatnia kula i nie trafiła, a wszystko zniknęło w ogniu wybuchu, gdy wiązka energetyczna z „Von Brauna” trafiła w silnik lokomotywy.

Wszyscy polecieli do tyłu, do wejścia na peron. Łowca poderwał się i zawył. Sierowowi skończyły się kule, a zorientowawszy się, że zamek odskoczył do tyłu

- Zwierz!­ – warknął. - Bladz, szto eto? – zdziwił się głośno i w tym momencie Łowca rzucił się z nożem wbijając mu go w brzuch. Zawył zwycięsko i wówczas został trafiony serią z kałasznikowa. Upadł na ziemię, a Gerber rzucił na ziemię pusty AKMS i podnosząc się sięgnął po SWD. Gdy Łowca padł u jego stóp uniósł broń i zaczął uderzać kolbą w jego głowę. Wyprowadził kilka mocnych ciosów, po czym przerwał spoglądając na rozbitą czaszkę Łowcy i zaczął się śmiać. I wówczas został trafiony serią pocisków w plecy.

Zdziwiony odwrócił się pośród bitwy, dymu i płomieni, huku wystrzałów, by ujrzeć Norberciaka, Dżygita i Krywaszewą, która stała z dymiącym karabinem. Potem karabin unieśli dwaj pozostali i pociągnęli za spust. Dotychczas trzymali się z tyłu, nie poszli w bój za Dowgiłłą, w przeciwieństwie do reszty towarzyszy.

Gerber osunął się i poczuł w ustach krew. Spoglądał na tamtych ze zdziwieniem.

- Miałeś rację, Maksym – powiedział Norberciak. – Przetrwamy.

- Ale bez ciebie – dodała Krywaszewa.

- Bo ty byś zabił nas – dokończył Dżygit, a dym przesłonił kolejne strzały, które zabiły Gerbera. Cała trójka odwróciła się i pobiegła w dół, na peron.

W tym czasie Dev nic nie widziała i zaklęła, gdy znowu posypał się na nią gruz, a gdy przetarła oczy ujrzała jak niebo robi się czerwone. Przez trzaski przebił się głos Arciniegas.

- Spieprzajcie stamtąd Kowalski, ta czerwień jest zabójcza! Oznaczyliśmy wam bezpieczną pozycję, nie zdołamy was ochronić tu gdzie jesteście!

Coś było w jej głosie, że nie pytał. Rzut oka na pozycjometr sprawił, że zaczął kląć. Prawie dwie mile od zabudowań. Podniósł wzrok, lecz pośród płomieniu specnaz był w rozsypce. T-87 eksplozja przewróciła na prawą stronę pociągu i spadł z platformy. Wydawało mu się, że ulicą w oddali odjeżdża BWP, lecz pośród dymu nie mógł tego dostrzec. Dowgiłło strzelał w stronę Kolektywu.

- Wypieprzamy – wrzasnął do niego Kowalski, widząc co dzieje się po lewej stronie, gdzie wylewała się właśnie fala stworów Kolektywu. Specnaz praktycznie nie istniał, na drugi szereg wywrócił się czołg, a pierwszy pozbawiony wsparcia pociągu i ostrzału rakietowego strzelał rachitycznie nie mając dokąd się cofnąć. Wówczas na fioletowe światło spadł rój czerwonych świateł, a wszystko zlało się w jednym wielkim chaosie. Kowalski nie patrzył co było dalej. – Wszyscy na punkt! – rozkazał i wyskoczył zza muru.

Deveraux z wysiłkiem podniosła się i usiłowała biec, lecz zatrzymała się przy Dowgille ciężko dysząc, oparta o swój karabin. Spojrzała na niego i rzuciła go na ziemię, a wówczas tamten sięgnął po leżący obok SWD i podał jej. Pokiwała głową, popatrzyła na ciało Łowcy i miała już ruszyć dalej, gdy jej uwagę zwróciło coś błyszczącego. Pochyliła się i podniosła czerwony od krwi nabój, znajdujący się pośród skrwawionego ciała, sama nie do końca pewna co czyni. Wówczas chwycił ją Malarkey i dzięki swym serwomotorom przemieszczał się za pozostałymi.

Kowalski biegł i obejrzał się i spojrzał wprost w czerwone piekło, które zdawało pochłaniać się wszystko, włącznie z pociągiem i zabudowaniami.

- Nie zdążą – zawyrokowała zatroskana Triptree. – Rój skupia się w tym zaburzeniu, ale zaczyna podążać za nimi.

- Wal w to skupienie – poleciła Arciniegas. – Gdy tylko będzie czym.

Na Nieskończoną Armię spadło niepojęte i niezrozumiałe. W chwili gdy rozlewała się ona na nierzeczywistość, a Wu Shu Zhan rozwijał eszelony, na przejście uderzyła siła, która zaczęła dokonywać destrukcji jego oddziałów. Była ona niezwykle skuteczna i niepowstrzymana, poprzez kolektywną jaźń czuł jak rozpadają się wiązania i umysły, przestając istnieć, dekomponowane i zmieniane, stając się podstawą budulca nieistniejącego przeciwnika. Nie miał ciała i materii, był tylko niewidoczną siłą, światłami, których liczba zwiększała się z każdą kolejną dekompozycją.

- Masa przyrasta – poinformował Everett Arciniegas, która wreszcie odebrała telefon. – Rój zwiększa swą objętość.

- Jest go więcej?

- Powiedziałbym, że tłumaczy to dlaczego wokół mamy martwy obszar – odparł. – Wygląda na to, że przekształca materię, zarówno ożywioną i nieożywioną by zwiększać swą ilość.

- Chce mi pan powiedzieć, że pożera wszystko na swej drodze?

Kompleks powstał i rozmnażał się niszcząc Nieskończoną Armię, a Zhan zorientował się już, że im więcej wojsk posyła z Niebiańskiej Świątyni, tym silniejszy staje się przeciwnik. Sięgnął do zasobu Mandarynów, lecz ci nie znajdowali odpowiedzi, nie natrafili bowiem nigdy wcześniej na takiego wroga. W zasobie pamięciowym przodków, również nie było informacji o bytach, które napotkano by wędrując poprzez krainy nierzeczywistości, nim przodkowie dotarli do Niebiańskiej Świątyni, gdzie stali się Nacją. Widząc, iż wróg zaczyna przechodzić przez Bramę, nagle zorientował się, że po raz pierwszy w dziejach ich macierzysta kraina została zagrożona. Spowodowało to uruchomienie planów awaryjnych. Lecz gdy mandaryni usiłowali otworzyć przejścia do innych zmapowanych poziomów nierzeczywistości, by ewakuować zasoby, ze zdumieniem stwierdzono, że nie jest to możliwe, zupełnie jak gdyby te poziomy nie istniały. Niestniejący wróg dotarł w tymczasie na przedpole Świątyni. Jednocześnie zdekomponował już desant w Kompleksie, pożerał leżące wszędzie ciała, sięgając po zabitych specnazowców, drogę z czerwonej kostki, pociąg i okoliczne budowle, gdy pole chroniące go przez lata przestało działać. Wówczas nadleciał Bellerofont wystrzelony z pokładu „Von Brauna” i odpalił dwie rakiety Sidewinder, które uderzyły wprost w otwarte przejście.

Eksplozja rakiet przeznaczonych do zwalczania celów powietrznych wywołała skutki przekraczające skalę zniszczenia powodowaną przez pociski konwencjonalne. Everett ujrzał na swych odczytach jak teoretyczna fizyka staje się praktyką, gdy rozchwiane kwantowo pociski spotkały się z inną fizyką. Struktura czasoprzestrzeni całkowicie się załamała, gdy doszło do implozji, a fala zniszczenia pomknęła przez połączone rzeczywistości wpadając do Niebiańskiej Rzeczywistości i niszcząc wszystko na swej drodze. Kollaps był całkowity, a przejście zapadło się eksplodując siłą zbliżoną do eksplozji jądrowej, a od epicentrum rozeszła się potężna fala zniszczenia.

Królewska Góra >>