Satya ledwie zdążyła rozejrzeć się
po kręgu, pełnym różnych przedmiotów, które zdawały się pochodzić z rozmaitych
miejsc. Część centralną stanowił wielki kamień, otoczony przechylonymi
nagrobkami i stelami, porośniętymi wysoką trawą. Pośród szkieletów, karabinów,
noży i łusek przeszła w stronę kamienia, usiłując odczytać zatarty napis.
Spojrzała w stronę porzuconego pojazdu wojskowego o kołach wielkich jak ona sama,
po czym odwracając się nagle ujrzała jak wokół niego krążą czarne cząstki.
Zamrugała oczami i przywidzenie zniknęło. Przyjrzała się mu jeszcze raz
uważnie, lecz pomijając napis i rdzawe plamy nie było na nim nic ważnego, choć
bez wątpienia stanowił centrum nie tylko okręgu nagrobków, lecz także wyspy
wyschniętej roślinności pośród jałowej ziemi, która go otaczała. Drugą stanowił
Kompleks. Satya spojrzała w kierunku skarpy, mając nadzieję dostrzec coś
więcej, lecz widoczność była słaba, a jałowa ziemia zdawała się znikać w
jakiegoś rodzaju mgle, w którąkolwiek stronę nie spojrzała, lub po prostu niebo
było tam białe, a cokolwiek leżało w oddali, było niewidoczne. Rozejrzała się
szukając czerwonego roju, lecz wówczas od strony Kompleksu rozległ się huk.
Gdy spojrzała w tamtą stronę zobaczyła
słup dymu. Westermoreland i Mellier pochylili się, kryjąc się za stelami,
ledwie widoczni w wysokiej trawie i obserwowali Kompleks. Satya podeszła do
pobliskiego drzewa i spojrzała zza niego na Kompleks. Popatrzyła na wiszącą w
powietrzu linę i pomyślała, że być może błędem było zdjęcie kombinezonów, lecz
i tak nie mieli jak wrócić. „Von Braun” pojawiał się i znikał, migocząc w
ułamkach sekund i właśnie wystrzelił drona, co wyglądało dość dziwnie, bowiem w
ogóle się nie poruszał, choć odrzut powinien sprawić, że się przemieści.
Patrzyła w ślad za lecącą maszyną, widząc jak wystrzeliwuje rakiety, choć nie
miała pojęcia co jest celem, bowiem znad Kompleksu unosił się jedynie kłąb dymu
i dochodziły odgłosy odległego starcia. Zorientowała się, że Westermoreland i
Mellier coś do niej wołają, więc podeszła w ich stronę.
- Tam są Rosjanie – poinformował ją
Mellier. – I chyba ktoś jeszcze, ale łącze jest zajęte. Zdaje się, że z kimś
walczymy – jakby na potwierdzenie powyższego nad ich głowami rozległ się
przeciągły dźwięk, gdy „Von Braun” wystrzelił rakietę.
- Rój! – zawołał Westermoreland,
pokazując jak na horyzoncie pojawiają się czerwone światła.
- Tu jesteśmy bezpieczni – powiedziała.
- Nie wiem co będzie, gdy tamci
przybędą – wyraził swe obawy Mellier. Popatrzył na swój karabin – Ani w jakiej sile – dodał.
Satya o dziwo była nieco bardziej
spokojna. Nadal czuła silne wewnętrzne przekonanie, że sprowadziła ich tu jakaś
przyczyna. Kompleks okazał się niedostępny, jednak z jakiegoś powodu krąg
kamieni intrygował ją.
- Rozejrzyjmy się więc póki jest
czas – powiedziała. – Może jest tu coś więcej niż te pozostałości i kamienie.
- Szukać czegoś kontkretnego? –
zapytał Westermoreland.
- Nie mam pojęcia – odparła, po czym
przypomniała sobie, że w plecaku znajdują się czujniki i detektory, w które
wyposażył ją Everett. Sięgnęła po radio i usiłowała go wywołać, jednak
połączenie było niedostępne, zgodnie z tym co powiedział jej Mellier. Na górze
Arciniegas toczyła z kimś bitwę, o czym choć w sprzeczności tym pozostawało, iż
„Von Braun” był nieruchomy. W chwili gdy dokonała skanu i ujrzała to, co
podejrzewała, zadrżała ziemia. Odwróciła się w kierunku Kompleksu, bowiem z tej
strony narastał huk. Wyglądało jakby doszło tam do jakiejś implozji, a potem do
gwałtownego rozkurczenia, gdyż drzewa chwiały się, a w ich stronę szła fala
niosąca ze sobą pył i dym, jednocześnie wznosząc się wysoko w górę. Patrzyła
jak zahipnotyzowana, jak cały Kompleks znika za pyłem, który stopniowo opada,
rozchodząc się na boki.
Na „Von Braunie” czujniki dawały
dziwne odczyty, stracili kontakt z marines i ich pozycjometrami, a matematyka
milczała. Czarnobiały obraz z kamery pokazywał chmurę, za którą przepadł
Kompleks.
- Nie mam namiaru na nic –
poskarżyła się Triptree. – Nawet radar i skan Bellerofonta niczego nie łapią.
- Sprawdź co z Mellierem,
Westermorelandem i Nayadą – poleciła Arciniegas. Złapała słuchawkę, ale
najwyraźniej Everett zadzwonił w tej samej chwili, choć uprzedziła jego słowa.
- Co się właśnie stało? – zapytała.
- Powiedziałbym, że efekt eksplozji
naszych pocisków okazał się niewspółmiernie nieproporcjonalny do ich ładunku –
powiedział. – Zdaje się, że trafiliśmy we wnętrze zaburzenia przestrzennego
Kolektywu i Rój jednocześnie, a ponieważ w rakietach był ładunek wybuchowy,
miały one dużo większy skutek niż siła kinetyczna pocisków naszych marines,
które także pozostają w stanie rozchwiania kwantowego. Jeśli mam rzecz ująć
obrazowo…
- Tak?
- Zastrzeliła pani multiwersum. A
jakiś wszechświat na pewno, bo my odczuliśmy tylko falę uderzeniową, ale nie
wybuch – powiedział. – Proszę tego więcej nie powtarzać.
- Bellerofont łapie jakiś namiar –
poinformowała Triptree.
- Nasi?
- Nie, wciąż brak łączności
radiowej. To jakiś ruch w tym pyle. Coś bardzo dużego.
Devereuax powiedziałaby, że to
określenie nie oddaje istoty tego, co właśnie ujrzała. Chwilę wcześniej niósł
ją marine w hardimanie, po czym uderzyła w nich fala pyłu, która rzuciła nią
gdzieś na drogę i została sama. Chwilę zajęło nim uniosła się i zaczęła kasłać,
wypluwając krew i ziemię. Rozejrzała się, lecz niewiele ujrzała, ponieważ
widoczność była całkowicie ograniczona. Pod palcami wyczuła bruk. Spróbowała
coś powiedzieć, lecz wtedy rozkaszlała się znowu. Z radia dobiegały wyłącznie
trzaski, nie miała łączności. Usiłowała się unieść i wówczas poczuła ruch
powietrza, który przyniósł drugą falę pyłu. Zorientowała się, że nie jest sama.
Obejrzała się lecz niewiele była w stanie dostrzec. Wówczas nieopodal niej coś opadło
z dużą prędkością, a wstrząs jaki spowodowało znowu posłał ją na ziemię. Gdy
podniosła głowę zobaczyła nieopodal siebie mroczną wieżę, gruby czarny pień,
którego jeszcze chwilę wcześniej nie było w tym. Jego drugi kraniec nikł gdzieś
wysoko nad nią, gdzie dostrzegała ruch, jakby coś się przesuwało. Na pniu
dostrzegła coś przypominającego włoski, a gdy zaczął się podnosić dotarło do
niej, że to odnóże czegoś olbrzymiego, co przemieszczało się przez Kompleks.
Gdy odnóże się podniosło zobaczyła za nim czarną smukłą sylwetkę, która nagle
rzuciła się w jej stronę. Nie miała szansy zareagować, lecz uczynił to Baumann,
który wynurzył się z pyłu oddając kilka strzałów z pistoletu. Zhe Wei padł
nieruchomo na drogę tuż przed Deveraux.
- Jesteś cała? – Baumann pomógł jej
wstać.
- Nie wiem. Chyba tak. Co się… gdzie
pozostali?
- Nie wiem. Nie ma łączności, sprzęt
nie działa – oparł ją na swym ramieniu. – Czyli jak zwykle.
- Tu coś jest… - powiedziała. – Nad
nami… widziałeś? – mimowolnie zadrżała, gdy odczuła kolejne wstrząsy. Wielka
istota kroczyła poprzez chmurę pyłu.
- To jest wielkie – powiedziała
Triptree, co zirytowało Arciniegas.
- Bądź do cholery precyzyjna –
wycedziła.
- Precyzyjnie to Bellerofont robi
kółka dookoła czegoś wielkości boiska futbolowego – odparła pierwszy. – I
wysokiego jak kilkupiętrowy dom i przemieszcza się w naszym kierunku… cholera,
strąciło nam drona! – Arciniegas spojrzała na kamerę, ale czarnobiałym odcieniu
nie było widać niczego, zaś na taktyce nie było namiaru.
- Ehlert, dasz radę to trafić? –
zapytała. Potwierdził.
- Nie wiemy jeszcze co to jest –
zaprotestowała Triptree.
- Wiemy, że to na pewno nie należy
do Sojuszu – odpowiedziała. - Patrzę na jakąś multiniestałość, gdzie zdaje się
żyją stwory większe niż słonie, a ruscy walą do nich z rakiet, więc zrobimy to
samo. Wal Maverickiem, skoro jest załadowany. Idzie w naszym kierunku, nie
będziemy czekać.
Chwilę później „Von Braun”
wystrzelił rakietę, która dwie sekundy później zniknęła w pyle. Devereaux i
Baumann szukający poczuli nagle
implozję, która zassała powietrze, a chwilę później usłyszeli przeciągły pisk i
zatkali uszy. Coś upadło nie opodal, wstrząsając ziemią, a gwałtowny podmuch ponownie
ich przewrócił.
Quing została raniona pociskiem,
który nadleciał znikąd i zadał jej ból, przebijając się przez jej całkowicie
nieznizczalne ciało i niszcząc jej tkankę. Zawyła. Ledwo wpadła w tę
nierzeczywistość, uciekając przed zagładą Niebiańskiej Świątyni, którą
pochłonęło tornado dystorsji, spowodowaną przez pocisk eksplodujący w bramie.
Mandaryni otworzyli przejście instynktownie, a ona znalazła się w miejscu
zakończenia, podczas gdy jej dom ulegał zagładzie, a przestrzeń się zapadała.
Niebiańska Świątynia umierała. Powstała gdy napotkali na swej drodze te dziwne
istoty, z których żywych i martwych tkanek zczytali świadomość, przyjmując ich
tożsamość do Nacji, jak wielu innych napotkanych po drodze. Tylko ona zdawała
sobie z tego sprawę, jej dzieci tego nie pamiętały. Gdy stali się tamtymi,
przyswoili sobie ich tożsamość i cel, z czasem porzucając ich świat i ciała,
które przejęli, wraz z nierzeczywistością, do której byli zaczepieni. Szukali
ostatecznej mocy, lecz nie miała zostać im dana, bowiem ból rozrywający jej
ciało było dojmujący. Otworzyła przejście i wpadła w nie, pozostawiając
oszołomione bólem receptory i wojowników, a wraz z nią przepadł uczepiony jej Zhan.
Walter słysząc pisk za plecami
zatkał uszy, a Mrok przestał wpatrywać się w statek zawieszony nad kręgiem,
który chwilę wcześniej wystrzelił rakietę nad jego głową. Obejrzał się na
Kompleks, gdzie pył falował i zapadał się, wciągany przez zaburzenia w
powietrzu.
- Zdaje się, że imperialiści właśnie
pozbyli się resztek sił Quing – powiedział. – Sądząc po zamykaniu tych przejść…
Everett odnotował znikające
zaburzenie przestrzeni, o czym poinformował Arciniegas.
- Cokolwiek trafiliśmy, domyślam
się, że należało do Kolektywu – powiedział.
- Skoro idzie nam tak dobrze, mam
nadzieję, że zestrzelimy też Fenrira – mruknęła Arciniegas. Namiar poruszający
się na radarze właśnie zniknął. Jednocześnie Triptree złapała transmisję na
częstotliwości Związku.
- Daj mi Melliera – zażądała.
Nieoczekiwanie zaletą okazało się
mieć na dole kogoś, kto przy pomocy własnych oczu mógł zobaczyć co wyjechało z
chmury pyłu pół mili od kręgu i zmierzało w jego stronę. W tym czasie Satya
zdołała wreszcie połączyć się z Everettem.
- Doktorze – powiedziała. – Nie
nakładał pan filtru soczewkowania a powinien. Jest tu jakieś niesamowite
skupisko ciemnej materii.
- Masz rację – przyznał. – W samym
centrum kręgu. Jak mogłem to przegapić?
- Nie tylko to. Jest też śladowe
promieniowanie elektromagnetyczne, wygląda na to, że ma podobną częstotliwość
jak to, które jest w Kompleksie.
- Było. Nieważne. Masz rację –
potwierdził. – Skąd ono się bierze?
- Powiedziałabym, że ze środka. Tam
gdzie jest ten kamień – mówiła, gdy Mellier nagle dał jej znaki.
- Padnij! – zawołał, spoglądając w
kierunku zbliżającego się w ich stronę pojazdu, gdy zobaczył co pojawiło się za
nim.
- Ciekawe, tam ktoś jest –
stwierdził Mrok, wpatrując się w krąg, do którego się zbliżali. – Oczywiście,
znowu ci imperialiści, naprawdę ich ciekawość zaczyna mnie irytować, więc… -
nie dokończył, ponieważ nad ich głowami poszła seria z ciężkiego karabinu
maszynowego. Pojazd natychmiast skręcił i ujrzeli jadący ich śladem BWP, który
wyjechał z chmury pyłu, w jakiej tonął Kompleks.
- Ławrientij! - powiedział Mrok, jakby z jakąś radością i w
tym momencie nad ich głowami przeleciała rakieta, która trafiła pojazd.
- Brak eksplozji – poinformował
Ehlert. – Chyba… za krótki dystans, nie zdążyła się uzbroić. Ale zatrzymali
się.
- Wiązką, gdy się naładuje –
poleciła Arciniegas. – Potem namierz mi ten pierwszy pojazd – powiedziała. Na
liście jej priorytetów wyżej stała maszyna identyfikowana jako wroga. Wówczas
pojazd przeszło drżenie, które zaczęło się nasilać. – Co do… - zaczęła, po czym
coś jakby ją tknęło. – Hagen, odpalaj silniki! – telefon już dzwonił.
- To jakieś oddziaływanie –
poinformował Everett. – Wciąga nas!
- Wiem, właśnie odlatujemy –
powiedziała, było już jednak za późno. Nagle poczuła siłę ciążenia, a „Von
Braun” runął w dół, jednocześnie uruchamiając dopalacze.
Mrok stał unosząc obie dłonie, w
kierunku „Von Brauna” wystrzeliły cienie jego rąk, jak gdyby chwytając go w
mocny uścisk.
- Beria jest mój! – wrzasnął
gniewnie generał i wykonał jakieś ruchy rękami. Statek nagle opadł, przestał
migotoć, jednocześnie uruchamiając silniki odrzutowe, wystrzelił przed siebie
opadając ku powierzchni.
- W górę – krzyczała odruchowo
Arciniegas.
- Nie dam rady – usłyszała Hagena.
Przeciążenie było obezwładniające, statek pędził opadając, aż dotknął ziemi i
zaczął szorować po jałowej powierzchni, pozostawiając coraz głębszą bruzdę, nie
zaprzestając lotu odrzutowego.
- Awaryjny rzut! – tylko to przyszło
Arciniegas do głowy. Hagen wcisnął przycisk, kwanty światła rozbłysły w
generatorze, a eniak zestawił współrzędne, określając ich pozycję względem Deep
Space, zakładając, że znalazł się na współrzędnych planety Ziemi. Arciniegas
przemknęło przez myśl, że nikt nigdy nie wykonywał rzutu z powierzchni planety,
nie ma także pojęcia co jest nad ich głowami, skoro świat kończył się kilka mil
od miejsca, w którym się właśnie rozbijali. Działała jednak instynktownie i
jedynie rzut na pozycję mógł ich ocalić. Poczuła uderzenie, mogące płynąć
jedynie z faktu, iż zahaczyli o powierzchnię, a eniak wciąż liczył, choć
skakali na krótkim odcinku. Po czym „Von Braun” zniknął w błysku jasnego
światła, wyrzucając w powietrze pył i piasek, generując podmuch powietrza.
Walter wciąż wpatrywał się w ślad po
statku, gdy kolejna seria z karabinu poszła bokiem. Spojrzał na BWP, znajdującego
się ćwierć wiorsty za nimi, stąd strzał nie mógł być celny, dodatkowo stracił
koło. Wysiadali z niego żołnierze w pancerzach.
- Niech Beria goni nas na piechotę
– Mrok opadł na siedzenie, z wyraźnym wysiłkiem, jakim było dla niego użycie
zmiennej. Pojazd ruszył znowu w kierunku kręgu. Walter patrzył w tamtą stronę,
a jego oczy rozszerzyły się w niemym zdumieniu.
- Satya – powiedział odruchowo.
Generał wówczas usiadł prosto.
- Mogłem się domyślić. Ona znowu to
robi – warknął. – Mówiłem wam kiedyś, że to nie przypadek, że spotykają się
dwie osoby, które popychała cały czas w jednym kierunku. W tym miejscu, gdy
nastąpi koniec wszystkiego. Nie wiem czego chce, ale się jej nie uda – obejrzał
się do tyłu, a wraz z nim Walter. Ściana zbiornika znowu się rozjaśniła,
ukazując oblicze Ciemnej Pani, tak bardzo inne od tego, które zapamiętał. Wciąż
było nieruchome, a ona sama zdawała się śnić, bądź być nieprzytomna. Walter
mimowolnie czekał, aż usłyszy jakieś słowa, ale milczała. Ocal nas. To nadeszło. Co mogła mieć na myśli?
– Po co ją tu sprowadziła? – Mrok wytężył
wzrok, spoglądając w kierunku kręgu, po czym uniósł rękę.
Zza kamiennych steli wyleciały w
jego kierunku dwa karabiny, które upadły pomiędzy pojazdem a kręgiem,
kilkanaście arszynów od nich. Mrok znowu machnął ręką, jego cień zatańczył i Walter
ujrzał jak na obie strony wylatują w powietrze dwaj mężczyźni w granatowych
mundurach, które jak pamiętał należały do sił kosmicznych Sojuszu. Polecieli
wysoko i spadli, a Mrok odetchnął ciężko.
- Naprawdę, nie mogę pozwolić, by
strzelali do mnie z tej swojej broni. Czy są tu jeszcze jakieś niespodzianki?
Jakby w odpowiedzi niebo nad nimi
zaczęło ciemnieć, jak gdyby przesłaniał je jakiś cień. Pojazd zatrzymał się, a
Mrok zeskoczył. Podszedł do pojazdu, a kontener z tylnej części zaczął się
otwierać. Walter zszedł na jąłową ziemię, czując się dziwnie, gdy stanął w
szarym pyle. Popatrzył na nadchodzącą Satyę. Gdy widział ją po raz ostatni
zastrzeliła właśnie imperialistycznego agenta, po czym jej oczy stały się puste
i przestała reagować na cokolwiek. Uczynił krok w jej stronę, gdy ponownie usłyszał
od strony Kompleksu strzały. Odwrócił się natychmiast i spojrzał jak czterej
żołnierze w pancerzach mierzą w kierunku pyłu spowijającego Królewską Górę.
Baumann i Deveraux dotarli do muru,
w którym znajdowała się brama. Wciąż nie nawiązali z nikim kontaktu, w radiu
słyszeli jedynie trzaski, a sieć nie działała. Przeszli na drugą stronę, widząc
iż tam widoczność się poprawia. Baumann prowadził ją poprzez pył, a ona pozwalała
mu na to. Jedynie jeszcze dyscyplina sprawiała, że nie upadła, bowiem czuła jak
jej ciało trawi gorączka, a rany dawały o sobie znać. Chciała upaść i pozostać,
zasnąć i zapomnieć o bólu o tańczących wokół niej plamach i szeptach w swej głowie.
Chwilę później usłyszeli huk i wynurzyli się pyłu, widząc jak rozbłysk światła
przypominający eksplozję wyrzuca w górę ziemię. Deveraux osunęła się na ziemię,
o dziwo obok niej padł Baumann.
- To znowu ci skurwiele – wysyczał.
– A ja mam tylko pistolet.
Deveraux otworzyła oczy i ujrzała
ćwierć mili przed sobą przechylonego BWP i czterech żołnierzy specnazu w
pancerzach bojowych.
- Mam karabin – przypomniała sobie,
po czym zajęła pozycję, opierając go na dwóch nóżkach, sprawiając, iż stał się
stabilny. Ciężki i nieporęczny, SWD, strzelała kiedyś z niego zastanawiając się
jak tamci mogą zachować celność przy takich parametrach. Odpięła magazynek, sprawdzając,
iż ma pięć pocisków, a każdy o czerwonym czubku. Podpięła i przeładowała.
Wymierzyła, po czym pociągnęła za spust. Poczuła odrzut i proch, lecz gdy
zajrzała znowu do lunety, stwierdziła, iż nie udało się jej trafić.
- Za nisko – usłyszała Baumanna. Nie
znała tej konkretnej broni, nie strzelała z niej nigdy, do tego czuła, że za
chwilę zemdleje. Ponownie wymierzyła i oddała strzał.
- Dev! Niżej i w lewo – wysyczał
Baumann. Poruszała palcami i wstrzymała oddech. Specnazowcy zatrzymali się i
odwrócili w jej stronę. Trzeci strzał trafił i rykoszetował od ramienia jednego
z nich, choć najwyraźniej przebił pancerz, sądząc po tym jak tamten zareagował.
Kurwa, musi celować w głowę.
- Dev! – ostrzegł Baumann.
Czwarty strzał i kolejne pudło.
Przed sobą miała stojących w grupie trzech żołnierzy specnazu, czwartego
leżącego. Jeden z nich celował w nich czymś co wyglądało jak granatnik.
Wymierzyła w niego i strzeliła.
Grawimetryczny pocisk trafił prosto
w oko żołnierza, w chwili gdy tamten odpalał granaty. Przewrócił się, a ładunki
poleciał wprost w jego towarzyszy i nastąpiła eksplozja, a wszyscy polecieli na
boki.
- Tak! – zawołał Baumann. Dev
zamknęła na chwilę oczy, lecz wyszkolenie przywołało ją do rzeczywistości.
Znowu spojrzała w lunetę. Dym spowodowany wybuchem opadał, a ona dostrzegła
jakiegoś starca.
- Beria – powiedziała odruchowo.
Kuśtykał w kierunku odległego o pół mili dziwnego pojazdu, gdzie stał inny
mężczyzna. Obok dostrzegła Waltera, a w oddali Nayadę. Nie była w stanie nawet
o tym myśleć i zastanawiać się nad tym co ujrzała, wymierzyła i pociągnęła za
spust, lecz nic się nie stało. Magazynek był pusty, a ona nie miała już żadnych
nabojów. Podniosła głowę, gdy sobie to uświadomiła i wówczas ujrzała to, co znajdowało
się na niebie.
Satya wpatrywała się wprost w
Fenrira, który objawił się tuż nad nią, jako olbrzymia kula, otoczona
fioletowymi rozbłyskami, zdając się wchłaniać rzeczywistość. Otaczała go
pustka, a wszystko wokół niego znikało. Przybył z innego wszechświata,
pozbawionego czasu, grawitacji i wszelkich zasad, w tym skutku i przyczyny. Nie
był już tajemnicą widoczną tylko na urządzeniach Everetta, lecz osobliwością,
pozbawioną masy, która znajdowała się ponad kręgiem. Jego środek znajdował się
dokładnie w tym samym miejscu, w którym wcześniej był „Von Braun” i ich okno,
teraz objawił się wreszcie w miejscu, w którym się znajdowali.
Mrok odsunął się od pojazdu.
- Pułapka się zatrzaskuje –
powiedział i spojrzał na Waltera, po czym w kierunku Satyi. – Nie stój tam tak,
choć tutaj, widocznie musicie być razem w chwili końca wszechświata! –
popatrzył na osobliwość. – I właśnie dlatego ukryłem w tym miejscu mrok we
własnej postaci i ochroniłem go przed rojem.
- Co ukryliście? – Walter nie
odrywał oczu od tego, co znalazło się nad ich głowami.
- Pozostałość tego, co spadło tu w
1961 roku – powiedział Mrok. – Największy kawałek skały, który stworzył
punkt zero. Źródło mocy i tego wszystkiego co się stało z naszym światem, co
stworzyło ciemne materie i zony. Szukałem go długo w pobliżu Kompleksu, aż
znalazłem, po to, żeby osobliwość znalazła się dokładnie w tym miejscu. Największy
ze wszystkich kawałków, choć moim zdaniem to nie skała… czasem wydaje mi się,
że to żyje. Ale już niedługo – klasną rękami.
Walter zobaczył jak z otwartego za
nimi kontenera wznosi się metalowa kula, kierująca się wprost w osobliwość i
przyśpieszająca, jak gdyby pchana silnikiem rakietowym. Zdawała się wisieć na
niebie, po czym nagle z olbrzymią prędkością wystrzeliła w stronę osobliwości.
Walter śledził ją wzrokiem i nagle uświadomił sobie na co patrzy, po czym
zamknął oczy w chwili gdy uderzyła wprost w cel. Odruchowo się skulił, gdy
dotarło do niego, że Mrok odpalił właśnie ładunki atomowe.
Nic się jednak nie stało, nie było
eksplozji, rozbłysku, niczego. Otworzył je i spojrzał jak kula zaczyna wirować
i falować, zmieniając swój kształt.
- Smacznego – powiedział Mrok. – A
teraz…
Na osobliwość spadł czerwony rój,
nadlatujący bardzo szybko od strony Kompleksu, a czerwone światła wręcz
przesłoniły niebo. Było ich dużo więcej niż poprzednio, rozciągnęły się masą,
która zaczęła otaczać kulę, jednocześnie wirując. Przybywały i kręciły się
coraz szybciej, uwięziwszy osobliwość w strefie swego rosnącego ciążenia.
- Widzę, że podjadły – oznajmił
generał. – A teraz to zakończmy, ale najpierw będzie mała przyjemność –
odwrócił się w stronę nadchodzącego starca.
Beria dyszał ciężko, a trzęsącą
dłonią uniósł pistolet i wystrzelił. Lecz Mrok jak gdyby nigdy nic podszedł do
niego szybkim krokiem i wyszarpnął mu go z ręki, następnie skierował go jego
stronę i strzelił mu prosto w nogę. Starzec upadł z krzykiem.
- A teraz jesteś tam gdzie powinieneś
być od początku, Ławrientiju – powiedział Mrok. – Po tylu latach. Na kolanach.
- Pierdol się – odparł Beria. –
Myślisz, że to coś zmienia? Nie ma tej twojej Polski, jest atomowa pustynia!
- Nigdy nie chodziło o Polskę –
odpowiedział Mrok. – Sram na nia, chciałem jedynie na władzy. Tego co ty
stworzyłeś, już nie ma. Związek i komunizm nie istnieją. Nic nie zostało. Nie
zdołałeś nawet pokonać imperialistów.
- Z tobą też koniec – zaśmiał się
Beria, a na jego twarzy odbiły się wirujące na niebie światła. Wokół nich
tworzył się krąg, w którym ziemia zaczęła unosić się do góry. Wszystko się
trzęsło.
- O nie, Ławrientiju – uśmiech
rozpromienił twarz Światły. – Przekonasz się, że to dopiero początek. Chętnie
pozostawię cię w tym ciele, nawet dam ci nieśmiertelność w nowym wszechświecie.
W moim wszechświecie.
Deveraux spoglądała na to wszystko
przez lunetę, a Baumann stał obok i patrzył na czerwony krąg na niebie, nie
wiedząc co powiedzieć. Nagle przypomniała sobie, że ma jeszcze jeden nabój.
Sięgnęła do kieszeni i wyjęła zakrwawiony pocisk, był dziwny, zdawał się
pulsować i świecić, choć było to zapewne kolejne złudzenie, bo wokół niego
tańczyły ciemne materie. Łowca miał w głowie gwiazdę, przypomniała sobie słowa
tamtego, po czym sięgnęła swymi pociętymi od broni palcami i załadowała go do
środka, następnie wymierzyła w cel.
Walter stał i wpatrywał się w kulę
na niebie, gdy usłyszał wołanie Satyi. Spojrzał na nią i zorientował się, że
podeszła bliżej i trzyma coś w ręku.
- Łap! – zawołała, po czym rzuciła w
jego stronę karabin, który najwyraźniej podniosła chwilę wcześniej, jeden z
tych, jakie Mrok przyciągnął z kręgi. Chwycił broń imperialistów i
odbezpieczył, tak jak robili to oni, po czym odwrócił się w kierunku Światły.
Ten spojrzał w jego stronę, wyciągając rękę.
- Naprawdę, Walter? – zapytał, lecz
wówczas tuż za nim zacharczał Beria, który jakimś cudem zdołał wstać. Mrok
chwycił drugą ręką starca za gardło i przyciągnął do siebie. Wciąż spoglądał na
Waltera. - To żałosne - powiedział. - Nie jesteście w stanie nic mi zrobić.
Ten uniósł karabin i nagłym ruchem
skierował go w stronę zbiornika, po czym otworzył ogień.
Deveraux zestawiła wreszcie oba cele i widząc
je w lunecie i pociągnęła za spust.