wtorek, 31 października 2017

1948

Wyobraźcie sobie świat, gdzie pośród ruin ostatni ludzie uciekają przed hordą nieumarłych, żądnych ich krwi… Tym razem to nie opowieść o wampirach czy zombie, lecz postapo, dziejące się w alternatywnej rzeczywistości. Mogliście je przegapić, bo napisał je brytyjski autor horrorów, wydawany przez laty w Polsce w pulpowej serii wydawnictwa Amber. To James Herbert, autor kultowych dzieł takich jak „Szczury” czy „Mgła”.
Choć Herberta niektórzy w Polsce stawiają na równi z Guyem N. Smithem, autorem kultowych „Krabów” albo „Fungusa”, jest pisarzem o niebo lepszym, osobiście uważam, że w przeciwieństwie do Smitha jest pisarzem. Być może jestem uprzedzony, a Smitha w Polsce zabiła jakość przekładu tłumaczy legendarnego wydawnictwa Phantom Press, ale Herberta po w odróżnieniu od Smitha da się czytać. Nie zamierzam jednak porównywać ich twórczości, jak co roku w wigilię nocy, podczas której duchy wędrują po Ziemi, na blogu przenieśmy się do alternatywnej rzeczywistości opanowanej przez grozę.
Jest rok 1948, taki też tytuł ma książka Herberta. Rzecz jasna to nawiązanie do słynnego dzieła Orwella, który zatytułował je „Rok 1984”, dokonując odwrócenia dwóch ostatnich cyfr roku, w którym pisał swe głośne dzieło. Herbert odwrócił je ponownie i zabrał nas do upadłego świata i zniszczonego Londynu. Miasta, którego plan odpowiada Londynowi z tamtego okresu, Herbert w posłowiu sam przyznaje, iż risercz jakiego musiał dokonać, odpowiadał pisaniu książki historycznej. Bohaterem tej książki nie jest jednak miasto, które rozpada się i płonie, a pozostałości infrastruktury miejskiej wybuchają, gdy ulatnia się gaz. Jednym słowem Londyn przypomina obraz prezentowany w wielu filmach postapokaliptycznych, których autorzy są na bakier z logiką, gdy ukazają nam w dekady po zagładzie wciąż płonące na ulicach samochody i migające latarnie. Tu jest to o tyle uzasadnione, iż zagłada dokonała się nie dawno, a Londyn nie podniósł się po bombardowaniach blitzkriegu, które przyniosły mu zagładę. W rzeczywistości roku 48, Hitler przegrywając wojnę wyposażył rakiety V2 w bron biologiczną i wystrzelił je w Europę. Cokolwiek w nich był efektywnie przyczyniło się do zagłady ludzkości, w ułamku sekund krew w żyłach tężała, zestalając się, skóra stawała się niebieska, a ludzie upadali na ulicach. Lżejsza odmiana tej choroby powodowała u powolną i bolesną śmierć, gdy ich krew przestawała płynąć w żyłach. Bakteria, jeśli to była ona, rozprzestrzeniła się na całą wyspę, a zapewne i kontynent, bo dawno nie było już niego wieści, podobnie jak z całego świata. Zagłada spotkała także zapewne Niemców, odpowiedzialnych za użycie tajemniczej broni. Nikt nie wie czym była, lekarze usiłujący zbadać chorych i znaleźć lekarstwo także umarli. Wiadomo jedynie, iż odpornymi okazali się jedynie posiadacze grupy krwi AB. Rh+ to 3% populacji, Rh- to jedynie 1%.
W zniszczonym Londynie przetrwać usiłuje Hoke, obywatel USA, na swej drodze spotykający ocalałych – niemieckiego pilota i dwie kobiety z odmiennych warstw społecznych przedwojennej Anglii. Jak to zwykle bywa szybko okaże się, że to nie Niemiec, którego Hoke darzy nienawiścią za to co spotkało świat, nie jest zła osobą, zaś między ocalałymi nie ma wyłącznie dobrych osób. I zgodnie ze schematem postapo mamy też arcywroga, który skrzyknął wokół siebie ocalałych i zaprowadził rządy silnej, totalitarnej ręki. W tym wypadku jednak Lord Hubble nie zamierza budować na nowo świata i urządzać go siłowo, zamierza jedynie przetrwać. Członkowie jego organizacji „Czarnych Koszul” to faszyści, wszyscy cierpią na powolną odmianę krwawej zarazy. Hubble usiłe dopaść Hoke’a by pozbawić go krwi i dokonać jej transfuzji. Za nic ma fakt, iż niezgodność grup go zabije, jak stwierdza i tak umiera, nie ma więc wiele do stracenia. Niczym przywódca wampirów prowadzi w Londynie polowanie na ocalałych by wyssać im życiodajny płyn. Polowanie na Hoke’a staje się jego obsesją.
Wampiryczność sprowadzona do choroby to nie nowy pomysł, jednak w powyższym ujęciu zabiera nas głęboko w realność i rzeczywistość alternatywną. Herbert uniknął pułapek horroru i postapo, nie ma tu mutantów, nie ma rzeczy nadprzyrodzonych, jest jedynie opowieść o ludziach i ich szaleństwie.
Udanego Halloween.

wtorek, 24 października 2017

W świecie Dominacji

Słowo się rzekło, więc pora napisać o cyklu Stirlinga zwłaszcza, iż niektórzy wręcz się już o to dopraszali. Pierwsza książka z tego cyklu „Szturm przez Gruzję” zdobyła w Polsce swego czasu olbrzymią popularność, ze zdziwieniem odkryłem więc, iż wydany został w Polsce ruchem konika szachowego, z pominięciem drugiej i czwartej części. Może więc jednak historie alternatywne nie cieszą się w naszym kraju powodzeniem? W końcu także wydania Turtledove’a można policzyć u nas na palcach jednej ręki.
Cykl S. M. Stirlinga nie jest wybitnym dziełem literackim, wspomniany „Szturm” to dobrze napisana militarna SF (w zasadzie jeszcze nie SF, bo ta część dzieje się podczas II Wojny). Jednak pod względem rozmachu i wizji świata równoległego postawić można go obok dzieł Turtledove’a. Ciarki wywołuje również świadomość, iż moglibyśmy żyć w Europie podbitej przez Drakan, przy których totalitaryzmy Stalina i Hitlera wydają się być wręcz komediowe. Choć Stirlinga krytykowano przede wszystkim za założenie, iż rozwój technologiczny w alternatywnym XIX wieku nastąpił nazbyt szybko i wytykano mu różne nielogiczności, zgodzić należy w zupełności ze stanowiskiem autora, iż w przypadku dzieł SF logika takich stwierdzeń jest analogiczna z udowadnianiem, że wampiry i wilkołaki nie istnieją. Ale nadal pisze się o nich książki…
Czym właściwie jest Dominacja? To nazwa kraju zamieszkanego przez Drakan. Autor wyszedł wyraźnie z pomysłu RPA, w której apartheid byłby czymś więcej. A potem rozciągnął go również na mieszkańców innych krajów, czyniąc system Drakan przejaskrawioną ideologii nazistowskiej. Dominacja jednak nie eksterminuje innych kultur, jedynie niewoli ich przedstawicieli, odmawiając im jakichkolwiek praw. Historia tego kraju rozpoczyna się pod koniec XVIII wieku, gdy lojaliści po zwycięstwie amerykańskiej rewolucji zakładają na południu Afryki kolonię, nazwaną od Francisa Drake’a. Od samego początku u genezy Dominacji leży niechęć do Stanów Zjednoczonych. Kolonię zasilają Islandczycy po wybuchu wulkanu na ich wyspie, uciekinierzy z Francji, wreszcie konfederaci po przegranej wojnie domowej. Wspólnie z Burami tworzą społeczność opartą na niewolnictwie i pracy fizycznej tubylców, opartą początkowo na gospodarce farm. Jednak z czasem brak ziemi prowadzi ku podbojowi Afryki, a Drakanie używać zaczynają najnowszych wynalazków, maszyn parowych, osiągając postęp technologiczny w niektórych zakresach szybciej niż miało to miejsce w rzeczywistości. Unikalna mieszanka kulturowa i podbój w celu zyskania ziemi i niewolników, tworzą ideologię rasy panów, zbliżoną do poglądów Nietschego. W przeciwieństwie do nazistów Drakanie stali się nimi z powodu swych osiągnięć a nie urodzenia, podbój i konieczność utrzymania statusu z czasem prowadzą ich do wniosku, że są predestynowani do panowania nad światem. Zrywają swe związki z koroną, wdrażając jednocześnie system wychowania podobny do starożytnej Sparty, ponadto wspierając się janczarami. Przypomina to nieco Federację z „Żołnierzy Kosmosu” Heinleina, z tą jednak różnicą, iż militarnemu wychowaniu podlegaja wszyscy. Los niewolnika w Dominacji nie jest łatwy, jest przedmiotem, obiektem seksualnym, nie może myśleć i mówić w innym języku niż wskazany przez Drakan, pozbawiony jest rodziny, rozmnażany niczym zwierzę. Nic dziwnego, iż militaryzm Dominacji bierze się po części z obawy przed buntem niewolników. Nie są jednak bezmyślnymi właścicielami niewolników, do XX wieku opracowane zostają sposoby naginania i łamania woli, o jakich nam się nie śniło. Z czasem eksperymenty genetyczne umożliwią wprowadzenie genu posłuszeństwa, sprawiając, iż ideologia Drakan stanie się nie tylko kulturowym rasizmem, bowiem jedynie oni będą Homo Sapiens, pozostali zaś przemieni zostaną w Homo Servus, którym uniemożliwione zostanie rozmnażanie z rasą panów.
Z łatwością w google znaleźć można historię drakańskiego podboju świata i wojny z aliantami, którzy są także bardziej imperialistyczni niż w naszej wersji historii. USA będące głównym przeciwnikiem Dominacji składają się z 62 stanów, południowa Ameryka należy głównie do Cesarstwa Brazylii. Wszystko jednak rozstrzygnie się w Europie, w 1942 roku, gdy Drakanie decydują się na uderzenie w punkt krytyczny. Do tego czasu Dominacja opanowała całą Afrykę i znaczną część Azji, od walki z państwami Europy i Ameryką powstrzymywało ją dotąd poczucie pewnej zbieżności kulturowej. Drakanie muszą jednak odpowiedzieć sobie na pytanie, czy niewolić również przedstawicieli białej rasy. Gdy uznają, iż stali się czymś lepszym niż mieszkańcy reszty świata, rozpoczynają podbój ludzkości.
Gdybyśmy rozpatrywali dzieje świata Drakan z punktu widzenia logiki, podobnie jak w przypadku przeszacowanego rozwoju technologicznego także tu można by się zastanowić, jak III Rzesza mając tak potężnego sąsiada uwikłała się w wojnę z ZSRR, nie biorąc pod uwagę zagrożenia na swej południowej granicy. Lecz jeśli przyjrzymy się naszej historii dostrzeżemy dużo bardziej nielogiczne wydarzenia, ze Stalinem ślepo ufającym Hitlerowi jeszcze przez kilka dni po zaatakowaniu jego kraju przez Niemcy, nie przyjmującym do wiadomości działań wojennych. W rzeczywistości Drakan Hitler od władzy został odsunięty wskutek przewrotu w roku 1942, w którym zginął, a Niemcy dobijają właśnie reżim marszałka Tymoszenki. Wówczas Drakanie na Kaukazie zadają im cios w plecy.
„Szturm przez Gruzję” to wspaniała powieść militarna, pełna alternatywnej techniki na poziomie II Wojny Światowej, wozów pancernych, będących opowieścią o tym, co mogło się wydarzyć, gdyby Niemcy natrafili na sobie równych. Przeciwnika podobnie zaawansowanego technologicznie, nie mogącego przygwoździć ich masą ludzi i sprzętu. Dalszy ciąg tej opowieści stanowi „Pod Jarzmem”, nie wydane po polsku, więc tu kilka słów więcej. To historia zimnej wojny, wybuchłej po tym jak Drakanie pokonują III Rzeszę i zajmują Europę, a Alianci uświadamiają sobie, iż popełnili błąd nie sprzymierzając się z Niemcami. Europa zostaje podbita, jej mieszkańcy przemieni w niewolników. Przerażająca to lektura, opowiadająca o rozdzieleniu rodzin, wybiciu partyzantów, zniszczeniu zabytków, kultury i języka. Ziemia zostaje rozdana Drakanom, wiele krajów jak Finlandia wyludnionych, a Dominacja tłumi bunty krwawo, przy użyciu broni jądrowej. Eksplozja termonuklearna w Madrycie kończy opór Europy, dwie dekady później nie ma już tam żadnego kraju, jedynym językiem jest drakańska odmiana angielskiego, a arystokracja Dominacji to jedyni ludzie mający pełnię praw. Dorasta nowe pokolenie niewolników, nieświadome swej przeszłości. Ocalała jedynie Wielka Brytania, z biegiem czasu jednak kolejne kraje jak Indie, wpadają pod panowanie Drakan.
„Kamienne Psy” (w Polsce jako "Piąta Kolumna") opisują wojnę ostateczną jaka wybucha wreszcie między Sojuszem USA a Drakanami. Obie strony szykują tajne bronie, jak łatwo można się domyślić postęp technologiczny następuje szybciej w wolnym społeczeństwie, Amerykanie mają więc oprogramowanie komputerowe, którym planują zniszczyć technologię Dominacji. Panują również w kosmosie. Drakanie wskutek badań nad genotypem, by zapanować nad ludzką wolą, uzyskują śmiertelną broń biologiczną. Dominacja traci swą przewagę technologiczną, pozostało więc jej tylko jedno. Gdy rozpoczyna się wojna ofiary pójdą w setki milionów, a broń jądrowa używana będzie bez opamiętania, czyniąc pod koniec planetę ledwie zdatną do życia, ogarniętą przez zimę nuklearną. Choć Dominacja wygrywa, zwycięstwo jest pyrusowe. Dotychczasowe doświadczenia sprawiają, iż decyduje się na asymilację, obywatele krajów alianckich nie będą mogli zostać Drakanami, lecz ich dzieci będą już mieć pełnię praw, będąc wychowanymi w nowej kulturze. Jednocześnie prawie pół miliona obywateli USA opuszcza bez przeszkód Układ Słoneczny, szukając nowego domu. 400 lat później w kosmosie trwają okazjonalne starcia między post-ludzkimi Drakanami a Samotraką, kolonią gdzie osiedlili się uciekinierzy. Dominacja zasiedliła Układ Słoneczny, lecz wolna myśl sprawia, iż to Samotraka jest bardziej rozwinięta. Drakanie dzięki inżynierii genetycznej są w stanie zniewolić każdą napotkaną obcą rasę, jednak przegrywają starcia ze statkami z Samotraki. Ledwie udaje im się obronić przed atakiem przypuszczonym na Ziemię, usiłują więc stworzyć własną technologię podprzestrzenną. Udaje im się jednak otworzyć przypadkowo przejście do równoległego świata, bardzo podobnego do naszego. Drakonka oderwana od polowania na potomków mieszkańców Północnej Ameryki w rezerwacie łowieckim trafia do USA w roku 1995, orientując się, iż w tym świecie Dominacja nie powstała. Postanawia umożliwić Drakanom podbój tego równoległego świata, w czym przeszkadza jej cyborg z Samotraki. O tym opowiada ostatnia część, „Drakonka”.
Na tym historia Drakan się kończy, są jeszcze opowiadania napisane przez innych pisarzy (m. in. Turtledove’), w których Drakanie są jeszcze bardziej przerażający. Choć nie jest to literatura wysokich lotów, a jedynie czysto rozrywkowa, Dominacja i Drakanie zadziałali dość silnie na moją wyobraźnię. Wystarczy wyobrazić sobie, że w innej rzeczywistości można urodzić się w Europie podbitej przez arystokrację hołdującą zasadom Sparty (w opozycji do niej jako Ateny przedstawiane są USA/Samotraka), a zaczyna nam się wydawać, że żyjemy w najlepszym z możliwych światów.

piątek, 20 października 2017

Zakręcony świat

W serii „Wielka Kolekcja Komiksów Marvela” ukazał się właśnie efekt wczesnych prac Alana Moore’a i Alana Davisa z początku lat osiemdziesiątych – Captain Britain, wydawany w ramach różnych ówczesnych serii Marvel UK. Poza zagorzałymi fanami marvelowskich komiksów w zasadzie mało kto komiks ten kupi, zresztą obiektywnie rzecz ujmując sam bym go nie polecił nikomu poza starym fanatykiem wędkarstwa. Mimo to rzecz warto przynajmniej kojarzyć, nie tylko dlatego, że jest to klasyk.
„Zakręcony świat” zbiera komiksy wydawane na przestrzeni kilkunastu miesięcy, nim Alan Moore swym zwyczajem pokłócił się z wydawcą komiksowym. Nim jednak zabrał swoje zabawki, miał okazję odcisnąć swe piętno na Marvel UK, a jak pokazały późniejsze lata, na całym uniwersum. W zasadzie dał Marvelowi multiwersum wszechświatów alternatywnych. Zaznaczyć należy, iż to nie on był ich twórcą, Captaina Britaina objął w połowie trwającej historii, gdy tamten peregrynował po innych rzeczywistościach. Jednak w tamtym czasie nie była to koncepcja, która miałaby znaczenie w głównych nurtach komiksowych, Marvel UK był linią poboczną, wydającą komiksy na terenie Wielkiej Brytanii, które zresztą nie sprzedawały się zbyt dobrze. Scenarzyści usiłowali połączyć brytyjskość z komiksami o superbohaterach, wychodziło im to słabo. Moore nie potrafił jeszcze dobrze pisać scenariuszy do komiksów, ale miał pomysły. Praktycznie na samym początku zabił pomocnika głównego bohatera, który chwilę wcześniej został zdradzony przez swą towarzyszkę. Za moment zabił Captaina Britaina. Potem oczywiście protagonista poczuł się lepiej.
Ale nie dlatego o tym piszę, otóż Moore bawiąc się koncepcjami światów alternatywnych zasiał ziarna pomysłów, które przeniknęły do mainstreamu. DC miało już od prawie dwóch dekad swoje multiwersum, z czasem nazwane Nieskończonymi Ziemiami. Marvel dostał je dzięki Alanowi Moore’owi, który nadał nowej rzeczywistości numer 616. Z czasem pomysł ten został rozwinięty przez Chrisa Claremonta, jednak to Alanowi Moore’owi Marvel zawdzięcza numerację głównego wszechświata, a miało to miejsce właśnie w komiksie wydanym obecnie po polsku. Do tego zaludnił multiwersum dziwacznymi stworami i rzeczywistościami nie mającymi wiele wspólnego z 616. Nie były one alternatywne, raczej całkowicie odmienne.
Z perspektywy czasu komiks razić będzie swym archaizmem, zarówno w warstwie graficznej jak i scenariuszowej. Najwyraźniej Moore’a nie kontrolował żaden redaktor, bo pozwalał sobie na coraz dziwniejsze pomysły. Z perspektywy czasu widać jednak, iż komiksy o Brianie Braddocku były dlań polem do nauki, a przede wszystkim laboratorium gdzie rozwijał zalążki przyszłych pomysłów, jednocześnie komentując bieżącą sytuację polityczną. Szalony Jim Jaspers, polityk zyskujący poparcie dzięki homofobii kierowanej przeciw mutantom, wygłaszał płomienne przemowy polityczne, których trzon stanowiły cytaty z ówczesnych przywódców partyjnych. Brytania poddana para-faszystowskiej władzy, gdzie w obozach zamyka się przeciwników politycznych to oczywiście V jak Vendetta, tu jeszcze ukazywana mocno nieudolnie. Podobnie postępował Garth Ennis pisząc Hellblazera, a gdy seria stała się dlań za ciasna, szereg pomysłów rozwinął w Preacherze. W przypadku Moore’a widać tu już zapowiedź V, jak również Strażników, którzy mieli nadejść kilka lat później. Ale nim pokłócił się z Marvelem dał mu Elizabeth Braddock, czyli Psylocke, do tego Jaspersa i Fury, których próbował wykorzystywać później Claremont w X-Men. No i umożliwił powstanie Excalibur, gdzie wszystkie pomysły jakie miał na serię o Captainie Britain zostały rewitalizowane.
Kolekcjonerzy i tak kupią, a jeśli ktoś chce zobaczyć jak zaczęło się multiwersum Marvela a 616 zyskało swą nazwę, może wydać pieniądze. W innym wypadku czytelnik będzie zawiedziony, Moore najlepsze lata twórczości miał w roku 1982 jeszcze przed sobą. 

czwartek, 19 października 2017

Jesień Europy

Amazon sprofilował się pode mnie i proponuje mi książki o alternatywnych rzeczywistościach. Ku memu zaskoczeniu trafiłem w tę sposób na prawdziwą perełkę, której raczej nikt nie wyda po Polsku. Książkę, która choć zebrała garść nagród wyraźnie nie zdobyła wielkiej popularności, o czym świadczy jej relatywnie niska cena. A szkoda, bowiem to kawał porządnej literatury, w stylu najlepszych dokonań Johna Crowleya, napisana pięknym językiem, w swej treści nawiązująca nieco do powieści Le Carrego. Zapewne jednak problemem dla współczesnego czytelnika SF będzie fakt, iż w zasadzie niewiele się w niej dzieje, stąd też moje skojarzenie z serią Aegipt Crowleya, gdzie przez 400 stron akcja nie posuwała się praktycznie do przodu, jednak czytelnik wciągany był w świat powieści, odkrywając powoli kolejne warstwy, odsłaniające stopniowo tajemnice. Taka jest właśnie powieść Dave’a Hutchinsona, dziejąca się głównie w Europie Środkowej – Europe in Autumn.
Po rozpoczęciu lektury zacząłem szybko goglować kto zacz, bowiem znaczna część akcji dzieje się w Polsce, z którą o dziwo autor nie ma nic wspólnego. Risercz wykonał jednak pierwszorzędny, wtrącane polskie słownictwo, detale geograficzne wąskich uliczek Krakowa, a także ocena polskiej mentalności ukazują, iż Hutchinson wiedział o czym pisze. Zapewne także podobnie rzecz ma się w przypadku Estonii, Niemiec czy Słowacji, gdzie wędrujemy w trakcie powieści. Omyłkę zdawał się popełniać tylko jedną, pisząc o Puszczy Białowieskiej jako leżącej na styku Polski i Litwy, jednak gdy na końcu miejsce to okazało się istotne dla akcji, uznać musiałem, iż było to celowe. Bowiem nic nie jest pewne w podzielonej Europie, przeciętej dziesiątkami granic.
Jest połowa XXI wieku. Hutchinson pisał książkę w roku 2013, nie mógł znać jeszcze wyników referendum dotyczącego wyjścia Wielkiej Brytanii z UE, ani problemu migrantów, lecz wiele rzeczy chyba przewidział. Unia w zasadzie się rozpadła, a także państwa, wskutek kryzysów i ataku chińskiej grypy, która wymusiła zamknięcie granic i kwarantannę. Istnieje wciąż jeszcze kadłubowo, bowiem państwa rozpadły się, a wiele narodów ogłosiło swą niezależność – w przypadku Polski oddzielił się od niej Śląsk, a oba kraiki toczą ze sobą zimną wojnę. W całej Europie powstały narody, anarchiści utworzyli własne zony, wszystko to odbyło się w zamęcie lecz w miarę naturalnie. Teraz kontynent składa się z dziesiątków niewielkich republik, nierzadko obejmujących dzielnice czy kilka miasta. Łączy je trudna do pojęcia sieć wzajemnych stosunków, od miłości do nienawiści, najczęściej sprowadzających się do utrudniania życia najbliższym sąsiadom, którzy niegdyś żyli w jednym kraju. Anglicy uniemożliwiają podróże do swego kraju Szkotom, Polacy Ślązakom i wicewersa, pogranicznicy strzegą granic, drony patrolują je, choć nastąpił niewielki regres technologiczny, bowiem niewielkich państewek nie stać na utrzymanie i budowę infrastruktur sieciowych. Ocalał jedynie ostatni wielki projekt UE, linia kolejowa biegnąca z Lizbony do Rosji, zwana po prostu Linią. Jednak podróż nie jest prosta, posiadanie wiz i paszportów umożliwiających wjechanie do pewnych krajów, dla większości obywateli państewek niemożliwe. Stąd niezwykle istotne staje się istnienie podziemnej organizacji, szpiegowską siecią obejmującą całą Europę. Jej członkami są kurierzy, osoby potrafiące przemieszczać listy, paczki i ludzi między granicami, odwołujący się do ducha Schengen, dawnej wspólnoty bez granic. W podzielonej Europie, pozbawionej wspólnych rządów, pełnej bułgarskich, węgierskich i polskich gangsterów, wywiadowczej i kontrwywiadowczej działalności szpiegów poszczególnych krajów, kurierzy jawią się jako sprawnie działająca agencja, nie mieszająca się do żadnej polityki, której neutralność daje gwarancję jakości.
Głównym bohaterem jest Rudi, Estończyk zafascynowany za młodu archiwalnymi programami Macieja Kuronia znalezionymi w internecie, który postanawia zostać kucharzem. Gdy trafia do Krakowa zostaje z czasem nieco wbrew sobie wciągnięty przez przedstawiciela lokalnej mafijnej organizacji zwącej się Wesołym Ptakiem w doręczanie przesyłek. Początkowo na Śląsk, z czasem i dalej. W trakcie realizacji kolejnych zadań i szkolenia zostaje wciągnięty w dziwaczne wydarzenia, których znaczenia początkowo sobie nie uświadamia, podobnie zresztą czytelnik. Gdy wraz z Rudim przemierzamy Europę, w której realizuje pozornie nonsensowne zadania kurierskie, powoli zaczynamy być wciągani w szpiegowski świat podziemnych organizacji, dla których kluczową rolę okazuje się mieć pozornie nic nie znacząca wtopa nieopodal stacji Linii w Poznaniu, skutkująca wiadomością w postaci uciętej głowy przekazanej w Poczdamie wiele lat później. W ten sposób trafiamy na trop tajemnicy, która odsłaniana jest stopniowo, a jak odpowie Rudiemu mieszkaniec Puszczy Białowieskiej, najwyraźniej ma on o wiele więcej wrogów niż przyjaciół, a liczby tych pierwszych sobie nawet nie uświadamia. Mimo odsłaniania kolejnych warstw tajemnicy nie poznamy do końca, jasnym stanie się jedynie, że kluczem do wszystkiego są tu rysowane w XIX wieku mapy, przedstawiające angielską prowincję. Jednak znajdują się na nich miejscowości nie istniejące w rzeczywistości, nie wytyczone drogi, wielki uniwersytet zajmujący powierzchnię miasta, wraz z upływem lat zmieniające się i rozwijające. Inna Europa i słowo Wspólnota. Miejsce, do którego niegdyś można było dojechać pociągiem z dworca Paddington, czasem dotrzeć można do niego z Pragi…
Czy to alternatywna rzeczywistość, czy raczej kolejne warstwy tej samej? W tym momencie odkrywamy, że znaleźliśmy się w świecie rodem z opowiadań China Mieville’a. Gdzie wśród zabudowań pojawiały się czasem via ferrata, dzikie drogi, nie istniejące na mapach, prowadzące do innych miejsc. Jak w „Mieście i Mieście”, gdzie tą samą przestrzeń okupowały dwa narody, jednak wskutek przyjętych konwencji, nie mogły się wzajemnie ujrzeć. Gdzieś blisko New Weird, a jednak tak daleko. Nic dziwnego, że w pewnym momencie akcja prowadzi nas do Pragi, wszystko jest w duchu kafkowskie, tak bardzo środkowo europejskie…
Książka urywa się jakby w połowie tajemnicy, między warstwami, pozostawiając uczucie niepokoju i niedosytu, gdy orientujemy się, iż wydarzyło się w niej tak wiele, a jednocześnie w zasadzie nic się nie wydarzyło. Przede mną jeszcze dwa tomy – Europe at Midnight oraz Europe in Winter. Nie mogę się doczekać.

piątek, 13 października 2017

Boczne tory historii

Jedna ze starych szkół historycznych sprowadzała przebieg historii do wielkich wydarzeń, które determinowały losy jednostek i historię całego świata. Kto czytał „Nie licząc psa” Connie Willis ten wie o co chodzi, bowiem jest to jedna z osi fabuły. Czasem mam wrażenie, że historie alternatywne nie wyzwoliły się z tego poglądu, bowiem większość dzieł z tego gatunku opowiada o istotnym punkcie rozbieżności, sprawiającym iż historia toczy się inaczej. Rzecz jasna w samej swej naturze historia alternatywna zakłada istotną zmianę przebiegu wydarzeń, zasadzając się w odmienności od znanych nam dziejów, jednak najczęściej sprowadza się do zmiany znaczącego wydarzenia. W ten sposób pozostajemy w zaklętym kręgu wojny secesyjnej wygranej przez Konfederatów, zwycięskiego Hitlera w II Wojnie Światowej i oczywiście Wielkiej Zwycięskiej Polski.
Miło przeczytać czasem dla odmiany historię osadzoną w alternatywnej rzeczywistości, nie opisującą wielkich wydarzeń, ani tym bardziej znanych. Tym razem rzecz dzieje się w Afryce południowej, lecz nie chodzi o jeden z najbardziej znanych cykli alternatywnej rzeczywistości, opowiadającego o Drakanach, lecz o książkę traktującą o rzeczach bardziej przyziemnych. Mowa o „Azanian Bridges” Nicka Wooda.
Nie spodziewam się, żeby książka ta miała ukazać się po polsku. Nie jest to żaden pewniak wydawniczy, do tego w zasadzie thriller. Jego akcja dzieje się współcześnie w RPA, z jedną istotną różnicą – wciąż panuje tam apartheid. McGuffinem jest tajemnicze pudełko, empatyczny poszerzacz, umożliwiający poznanie myśli i uczuć innych osób, przedmiot zainteresowania służb specjalnych i ANC (dobrym porównaniem z bliższego kręgu kulturowego dla nieznających historii i współczesności RPA będzie stwierdzenie, iż jest to taki odpowiednik IRA). Reszta jest w zasadzie historią sensacyjną, choć jak widać fabuła pozwala spokojnie na umieszczenie jej w dziale fantastyka.
Tytuł tej książki ma znaczenie dużo większe, niż można byłoby się tego spodziewać. Azania to nazwa jaką proponowano dla RPA, gdy znoszono w niej apartheid ćwierć wieku temu. Zdaje się, iż dotąd działają tam organizację mające Azanię w nazwie. Tytułowe mosty to odniesienie do sytuacji politycznej kraju, w którym wielokrotnie mówiono o potrzebie zasypania przepaści dzielącej Afrykanerów od tubylczej ludności, mostem nazwano choćby przejściową konstytucję z roku 1993. Wreszcie mostem i łącznikiem między światami dwóch stron konfliktu wydaje się być tytułowe pudełko, o którego zdobycie walczą ANC i Afrykanerzy. Osoby naukowca i studenta, których losy zostają ze sobą związane, także łączą się w podobny sposób. Afrykanerski protagonista nazywa je wprost „mostem do uczuć”.
Książka Wooda jest miłą odskocznią od innej literatury tego typu z uwagi na swą egzotyczność. Podejrzewam co prawda, iż gdyby „Lód” Dukaja okazał się jednak przetłumaczalny (nie wierzę, że uda się go przełożyć na angielski, lub zostanie położony w tłumaczeniu podobnie jak stało się to z „Diasporą” Egana w Magu), tej samej egzotyczności doświadczyłby anglojęzyczny czytelnik. „Mosty” nie są jednak kulturowo obce tak jak „Laguna”, przedstawiają jednakże odmienny świat. Być może czytało mi się je dobrze, bo kontekst historyczny nie był mi obcy, byłem świeżo po lekturze „Wypalania Traw” i „Trębacza z Tembisty” Jagielskiego, do tego „Bractwa Bang Bang”.
Dość istotnym elementem świata w książce jest fakt, iż nie wiemy w zasadzie co sprawiło, że historia potoczyła się inaczej. Skoro wojna w Afganistanie nie dobiegła końca, domniemywać możemy, iż skupieni na walce z ZSRR Reagan i Tchatcher nie wymogli na władzach RPA demokratycznych przemian. Prezydent Obama i jego sojusznik, przywódca mudżahedinów Osama bin Laden współcześnie prowadzą więc z Sowietami rozmowy pokojowe. A skoro już zahaczyliśmy o Azanię, to postaram się niebawem napisać coś o Drakanach, bo to akurat pozycja z dziedziny alternatywnej militarnej fantastyki, którą znać warto.

niedziela, 8 października 2017

W niewoli eteru

Aż do XIX wieku pierwiastek eteryczny, zwany piątym elementem, krążył swobodnie na salonach fizyków, zdając się być wytłumaczeniem wielu teorii oraz konstrukcji świata. Choć tajemniczy eter, nieuchwytna siła napędzająca przyrod,ę ostatecznie okazała się nie istnieć, została podchwycona przez autorów SF. Trudno ustalić kto uczynił to pierwszy, istnieje multum opowieści dziejących się w światach alternatywnych, w których eter zmienił całkowicie historię, takich jak choćby opisywane tu swego czasu „Mechaniki eteryczne” czy książka Krzysztofa Piskorskiego.
Jednakże na szczególną uwagę zasługuje dylogia Iana R. MacLeona, dwie luźno powiązane ze sobą książki, dziejące się w tym samym świecie. „Wieki światła” wydane w Polsce w 2006 roku otwierały serię Maga „Uczta wyobraźni”, w której wydawane są utwory fantastyczne na pierwszy rzut oka trudne do zakwalifikowania. Z czasem nastąpiło odejście od tej zasady, początkowo jednak publikowano książki uprzednio zrecenzowane przez Jacka Dukaja w „Czasie Fantastyki”, zachwalane przez niego jako znakomite osiągnięcia gatunkowe. Takimi są bez wątpienia „Wieki Światła” i „Dom burz”.
W alternatywnym świecie pod koniec XVII wieku odkryto złoża eteru, cudownego pierwiastka, który okiełznany magią daje niespożyte źródło energii, umożliwiając napędzanie postępującej mechanizacji. Choć pada tu słowo magia, w zasadzie w książce jej nie uświadczymy, bowiem zajmujący się eterem stają się raczej inżynierami, okiełznującymi nową energię. Pod koniec XIX wieku rozwój przemysłowy osiąga poziom adekwatny do wiktoriańskiej Anglii, z pewną zasadniczą różnicą. Przez 300 lat umocnił się średniowieczny podział cechowy, czyniąc społeczeństwo jeszcze bardziej klasowym i uwięzionym w okowach konwenansów. Zdawać by się mogło, że opis dotyczy powieści steampunkowej, jednak daleko jej do bycia przedstawicielem gatunku. MacLeod napisał bowiem powieść głęboko XIX wieczną, wybierając sposób snucia opowieści na wzór Dickensa czy Zoli, a w Polsce Żeromskiego. To ostatnie porównanie jest dość dobre, bowiem dostajemy powieść głęboko zakorzenioną w XIX prozie, opisującą dole i niedole warstw społecznych, ukazywane oczami osoby wchodzącej w ten system z zewnątrz, pragnącej coś zmienić. Zupełnie nie liczy się tu akcja, fabuła zdaje się być pretekstowa, jej właściwą treścią jest opis eterycznej Anglii, do której stopniowo nadciąga rewolucja. Poznajemy system cechowy, funkcjonowanie w nim poszczególnych cechów, wykorzystywanie zatrudnionych w fabrykach pracowników oraz dzieci. Brudne ulice pełne zwykłych ludzi z eteryczną arystokracją, dają powieść w duchu „Wielkich Nadziei” Dickensa.
Nie jest to proza łatwa choć artystycznie wysmakowana, miłośnicy lekkiej i szybkiej beletrystki nie mają tu czego szukać. Pozostali dostaną jeden z najlepiej opisanych światów alternatywnych, w pełni realny, żyjący własnym życiem, udręczony pod ciężarem przemysłu eterycznego. Jesteśmy świadkami dorastania bohatera, zafascynowanego eterem, usiłującego wyrwać się spod jego ciężaru, biorącemu udział w działaniach socjalistów pragnących wyzwolić ludzi, jego miłości i rozczarowań. W nich przegląda się świat powieści, którego iskrą jest eter. W „Domu burz” do tego świata wkracza wojna. Choć jest ona odpowiednikiem amerykańskiej wojny secesyjnej, a w tym wypadku w Anglii Wschód ściera się z Zachodem, nasuwa ona największe podobieństwa z I Wojną Światową. Nie tylko z powodu faktu, iż dzieje się na początku XX wieku, a rozwój techniki wojennej odpowiada naszej. Zaczyna pobrzmiewać tu duch Remarque’a, opisującego wojnę jako doświadczenie, początkowo fascynujące, które okazuje się czymś niszczącym społeczeństwo. Paradoksalnie, że na wojnie najbezpieczniej być żołnierzem, bowiem statystyki mówią, iż procentowo ginie podczas niej najwięcej cywilów. Taka też okazuje się wojna w świecie eteru, nie jest szybka i prosta, zmienia się w wojnę na wyniszczenie. Nim do niej dojdzie obserwujemy stopniowo narastający konflikt i przemianę w społeczeństwie, z domu stojącego pozornie na uboczu wielkiego świata.
Dla poszukujących trudnej prozy, pozostającej na długo w pamięci jako opis alternatywnego świata, dylogia będzie doskonałą lekturą. Po latach od jej przeczytania nie jestem w stanie powiedzieć jaka byłą oś jej akcji, doskonale jednak pamiętam rzeczywistość skonstruowaną z mistrzostwem przez MacLeoda.