21.
- Faszyści? Wypluj te słowa sowiecka szmato –
zaperzył się Wilczek.
- To naziści, pułkowniku! – warknął Walter.
- Spokój – powiedzieli jednocześnie Głowacki i
Zachert. Wpatrywali się w siebie niezwykle uważnie.
Wilczek splunął.
- Panie Rotmistrzu, to czerwoni, rozkazy są jasne…
- Zamilczcie, wachmistrzu – podniósł głos Głowacki.
Pułkownik patrzył w milczeniu. Jego oczy zwęziły się
do wąskich szparek.
- A zatem przetrwaliście – powiedział. – Teraz
wszystko rozumiem. Tu, we wnętrzu zony, ukryci przed nami, przygotowując się do
wojny ze światem.
- Widzę, że wy również przetrwaliście. – odparł zimno Głowacki. –Będziemy musieli
więc wyplenić waszą zarazę z powierzchni ziemi.
- Mój kraj stoczył już z wami Wojnę Ojczyźnianą, aby
was wybić. Jak widać nie wystarczyło.
- Mój kraj walczył już z wami o wolność. Raz was
pokonaliśmy, uczynimy to ponownie.
- Nie pokonaliście nas.
- Nie? – uśmiechnął się z ironią Głowacki. – Co w
takim razie robicie na terenie Wolnej Polski?
- Mylicie się – odparł Zachert. – To wy znajdujecie
się na terenie Wolnej Ludowej Polski. Niepoddanej waszej ideologii. Wasza
Polska nigdy nie była wolna i nie będzie. Te historyczne aberracje we
współczesnym postępowym świecie nie mogą mieć miejsca.
- Wasz postępowy świat przestał istnieć dawno temu –
powiedział rotmistrz. – Najwyraźniej wyrzuciła was z odległej przeszłości jedna
z niestabilności. Ale zaradzimy temu. Dla takich jak wy, mamy kulę w łeb.
- Na takich jak wy, my kul nie marnujemy – powiedział
Zachert.
W zapadłej ciszy Walter zacisnął dłonie na broni
dostrzegając, iż Wilczek czyni to samo. Głowacki z Zachertem byli świadomi
sytuacji.
- Więc co, wystrzelamy się teraz? – zapytał
pułkownik.
- Wystarczy, że dam znak, a obaj zostaniecie zabici –
odparł rotmistrz.
- Chyba nie wątpicie, że wy również?
- Stójcie! – od strony zarośli rozległ się krzyk.
Głowacki odwrócił głowę, ujrzeli jak wynurza się stamtąd chłopiec, niemający
więcej niż jedenaście lat i zaczyna biec w ich kierunku. O ile można było
nazwać to biegiem, poruszał się bowiem nieco dziwnie, odbijając tylnymi nogami
od ziemi, pomagając sobie rękami. Przemieszczał się niezwykle szybko, choć
przypominało to skoki królika. Sprawnie lawirował między ciałami leżącymi na
ziemi, a po chwili znalazł się przy nich.
- Odejdź! – polecił Wilczek.
- Widzę, że nic się zmieniliście, wciąż używacie do
walk dzieci – rzekł z uśmieszkiem Zachert. – Jak zwykle podążają za waszą
szaloną ideologią – Waltera nagle przeszyła przerażająca myśl, że walczył z
chłopcami w podobnym wieku, ukrytymi w zaroślach, dopiero po chwili przypomniał
sobie, że postacie na nasypie były wzrostu dorosłego mężczyzny.
- Nasze dzieci wiedzą jak walczyć, bo wy je zabijacie
– dał się sprowokować Wilczek. – Nie damy się tym razem zakatować, ani wywieźć
do Moskwy.
- Co tu robisz? – zapytał chłopca złym tonem
Głowacki.
- Czarna mnie przysłała. Nie pozwalacie się jej
afiliować, prosi o… - zaczął chłopiec, lecz rotmistrz przerwał mu uniesieniem
ręki.
- Cisza! – powiedział, nie dając dojść mu do słowa,
nie pozwalając by powiedział za dużo w obecności wrogów. – Zabieraj się stąd,
to są komuniści, oni porywają takich jak ty, do swych czarnych pojazdów.
- Czarna nalega – nalegał chłopiec. – Nakazała
przekazać, żebyście przestali blokować afiliację – następnie odwrócił się i w
dziwacznych podskokach popędził szybko w kierunku zarośli, przeskakując nad
przeszkodami. Patrzyli w ślad za nim, jak znika w swym kusym odzieniu. Walter
uświadomił sobie, że materiał, z którego je uszyto, nie przypomina znanych mu
syntetycznych tkanin.
- No dalej, afiliujcie się – powiedział Zachert. –
Poczekamy, potem możemy wrócić do ustalania, kto pierwszy z nas otworzy ogień.
- Śpieszno ci na tamten świat, Rosjaninie – rotmistrz
pochylił się bliżej. – Czy po prostu usiłujesz mnie sprowokować?
- Sprowokować? – zaśmiał się Zachert. – Już cię
sprowokowałem. Wszedłem na twoje terytorium, którego twoi ludzie nie
upilnowali, zgładziłem twojego potwora, wykończyłem lotnictwo, zabiłem wielu
ludzi. Powiedz, czym mogę sprowokować bardziej tchórzy, marzących w ukryciu o
Wielkiej Polsce?
Wilczek rzucił się do przodu, jednak rotmistrz
przytrzymał go ręką.
- Ostudź swe emocje wachmistrzu – rzekł. – Stara się
zagrać nam na emocjach, abyśmy przez to przestali się pilnować, żeby mógł
zasiać w nas wątpliwości. To ich stałe metody, nie pamiętacie? Najpierw pracują
nad charakterem, łamią go, potem lampa w oczy i wyrywanie paznokci.
Powiedziałbym, że jest z MBP, ale to Rosjanin, więc pewnie enkawudzista z MGP.
Powiecie, kim jesteście, pułkowniku Zachert?
- Po co psuć początek tak pięknej przyjaźni? –
uśmiechnął się nieszczerze Sokół. – Zostawmy nieco kart na później. Rozumiem,
że potrzebujecie, aby wydano wam rozkazy? Starczy wam kwadrans przerwy w tych
fascynujących rozmowach?
- Kwadrans. I nie mówcie do mnie „wy”, tu nie ma
waszych niewolników – powiedział rotmistrz.
- Wiem. Tylko polscy panowie. Ale to chwilowe.
Wyzwolimy wszystkich spod waszego panowania, również tego chłopca – Zachert
odwrócił się, a Walter wraz z nim. Zaczęli się oddalać, tym razem szybkim
krokiem.
- Job twoju mat’ – zaklął pułkownik pod nosem, a minę
miał marsową. – Wielu rzeczy spodziewałem się Walter, ale faszystów z NSZ. To
zmienia całkowicie postać rzeczy, z imperialistami mógłbym się porozumieć, z
nimi nigdy. Wynosimy się stąd.
- Przez most?
- Przez jaki most? – zirytował się Zachert. – Nie
wycofujemy się. Zmieniamy pozycję, jak najszybciej, zanim nas tu przycisną.
Sami wiecie, że to nie jest najlepsze miejsce do obrony. Przemieszczamy się
wzdłuż nasypu. Nie możemy sobie pozwolić na pozostanie w tym miejscu. Jeśli my
mamy moździerze, to oni również, skoro strzelają z kałaszy. Mieli wystarczająco
dużo czasu, aby podciągnąć tu cięższy sprzęt i rozstawić.
- W dole rzeki powinien być jeszcze jeden mostek –
mruknął Walter. – Albo jakaś przeprawa. Tamte pola są na drugim brzegu, muszą
się tam jakoś dostawać, tu nie ma ścieżki, która by tam wiodła.
- No to opanujmy drugi most. Nadal niepokoi mnie, co
jeździ po tych torach, nie chcę, żeby zaskoczyło nas zza pleców.
Wspięli się na nasyp i przeszli po szynach na drugą
stronę, gdzie z karabinami wycelowanymi w łąkę leżeli Głuchowski i Tamara.
Diakow w pogotowiu czekał na rozkaz odpalenia aganioka, połączony z jego pasem
łańcuchem stalker odpoczywał. Czeczen siedział obok Markiewicz. Przeskoczyli na
drugą stronę, a Walter rozkazał składać moździerz i natychmiast się pakować.
Podszedł do Dżazijewa.
- Jak się czujesz? – zapytał. – Dasz radę iść?
Czeczen pokiwał głową.
- Iść da radę, choć powoli – powiedziała Markiewicz.
– Ma problemy z utrzymaniem równowagi. Zapomnijcie o tym, że będzie strzelał,
albo niósł coś ciężkiego.
- W takim razie pora włączyć się nieco aktywniej,
towarzyszko doktor. Bierzecie jego broń i plecak.
- Ale moje rzeczy…
- Proszę wyrzucić wszystko, co niepotrzebne, zostawić
te swoje odczynniki i dać je do naszego ekwipunku. Wystrzelaliśmy sporo
amunicji, powinny zmieścić się u mnie i Tamary.
Nieopodal Diakow kopniakami popędzał stalkera, który
zakładał ciężki plecak Wroczka, uginając się pod jego ciężarem. Ledwo poruszał
rękami, dotąd spiętymi z tyłu, w których przestała krążyć krew. Rana ponownie
mu się otworzyła.
- Wy nie opazdywajtie – powiedział Diakow – lubo… -
nie dokończył, tylko patrzył na Rudego wymownie. Ten zajęczał przez swój knebel
i pokręcił głową.
- Co się dzieje? – zapytała Tamara, łapiąc plecak.
- Okuniewa, do mnie, na czujkę z tej strony nasypu! –
zawołał Walter i popatrzył w niebo. Zachert myślał już o tym samym.
- Suworow! – powiedział. – Gdy skończę mówić,
zdejmiesz te trzy latające twory i ruszamy biegiem wzdłuż nasypu, nim nas
przycisną. Nie możemy się cofnąć, walczymy z faszystami. Tak, z tymi samymi
faszystami, którzy usiłowali zniszczyć nasz kraj – podkreślił, widząc pełne
niewiary spojrzenia. – Nie wiemy skąd się tu wzięli, ale mają własne wojsko i
zamierzają z nami walczyć. To wróg stokroć bardziej niebezpieczny niż
imperialiści, nie muszę przypominać jak usiłowali najechać na Związek
Radziecki, poprzedniczkę naszego drogiego Sojuza. Jak we wrześniu 39
zaatakowali nasz, wraz ze swymi sojusznikami z Polski? Aby bronić się, światły
Stalin polecił oprzeć granicę na Bugu i wyzwolił z ich rąk tereny na wschód od
tej rzeki, przynosząc żyjącym tam ludziom wolność od kapitalistycznych Polaków.
Wiecie, co było potem? Faszystowska Armia Krajowa zaatakowała wspólnie z
nazistami miłujący pokój naród socjalistyczny? Jak mordowali ludność na
wschodnich terenach Związku? A gdy zaczęli przegrywać wojnę w Warszawie
wszczęli Powstanie, mając na celu zdradę, chcąc wymordować pracujący lud
stolicy, wiodąc go na zatracenie do walki z nazistami? Po zakończeniu Wojny
Ojczyźnianej nie złożyli broni, nie pomogło nawet aresztowanie ich szesnastu
przywódców, jako bandy Narodowych Sił Zbrojnych terroryzowali kraj, siejąc
strach i przerażenie w sercach chłopów i robotników, stanowiąc piątą kolumnę
imperializmu. Ich niedobitki ukryły się, by powrócić w roku 56 i rozpocząć
walkę przeciw swym krajanom, która zmieniła się w Wojnę z Polakami. To przez
nich narodziła się zona, to oni odpowiadają za plagi, jakie spadły na Dzikie
Pola, to ich buta i arogancja to sprawiła! Towarzysze! Myśleliśmy, że wyginęli
podczas wojny, ale plunęli w twarz ofierze złożonej przez naszych ojców i
braci, mówiąc, że mają tu Narodową Trzecią Rzeczpospolitą Polską. Nie pozwólmy,
aby komunistyczną krew przelano na marne, naprzód, w dole rzeki jest most, przebijamy
się do niego. Za rodinu!
- Za rodinu! – zawołali zgodnie, nawet Markiewicz
dała się porwać przemowie Zacherta. Walter i jego ludzie nie mieli żadnych
wątpliwości, NSZ był wrogiem ich kraju, który omal go nie zniszczył,
rozpoczynając wojnę roku 1956. Pamiętali z czytanek, o co walczyli faszyści i
przysięgli swym życiem do nie dopuścić do realizacji ich zdradzieckich planów.
Po ostatnim zawołaniu pułkownika ruszyli. Markiewicz
trzymała za ramię Czeczena, który stąpał niepewnie, opóźniając przemarsz.
Rozległy się trzy strzały ze snajperki, po czym Suworow przebiegł po murku i
ruszył za nimi. Walter przemieszczał się z boku, celując w szczyt nasypu,
pamiętając, że stąd mogą zaatakować oddziały NZS. Minęli ciała leżące na
torach. Na razie jednak nikt ich nie niepokoił, choć był pewien, że ich akcja
wywoła reakcję. Trzymali się za nasypem, który oddalił się jednak mocno od
rzeki, a tuż przed nimi stawał się niższy. Nadieżda ukryła się za jego szczytem
i zatrzymała widząc, iż nieopodal znika całkowicie, docierając do brukowanej
drogi. Tory na podkładach wpadały w tym miejscu w ziemię, krzyżując się z
szynami kolejki, której śladem podążali od Natolina. Musieli natrafić na dalszą
część szlaku wiodącego od zniszczonego mostu. Na wprost znajdował się szary mur.
Walter także padł na nasyp, dostrzegając po jego drugiej stronie ruch i niknące
w zaroślach kilka sylwetek, których strój przybrał kolor roślinności. Pozostało
jedynie rozpocząć ostrzał i pod jego osłoną ruszyć w kierunku rzeki. Zaczął
czołgać się do przed siebie, gdy rozległ się okrzyk.
- Stójcie!
Na drodze przed nimi, pod szarym murem stał chłopiec,
którego widzieli już poprzednio. Machał rękami.
- Nie strzelajcie! – zawołał i zaczął iść w ich
kierunku.
- Walter? – krzyknęła pytająco Nadieżda.
- Zaczekaj! – rozkazał. Popatrzył na Zacherta,
leżącego tuż za nim. – Nie będę strzelał do dzieci.
- To błąd, który może nas zbyt drogo kosztować! –
syknął pułkownik. – To może być pułapka. Widzieliście jego oczy? To Polak!
Chłopiec zatrzymał się przy krawędzi drogi.
- Czarna oferuje rozejm! – zawołał.
- Co takiego? – rozległo się z zarośli po drugiej
stronie nasypu. Głos należał do Wilczka. Ktoś głośno go uciszył.
- Jaka decyzja pułkowniku? – zapytał Walter.
- Nie chcecie
strzelać do dzieci, a teraz oczekujecie, że będę decydował? To wygodne
towarzyszu – zaperzył się Zachert, po czym krzyknął: – Kim jest Czarna?
Oczy chłopca uciekły na chwilę gdzieś w górę, po
chwili pojawiając się z powrotem.
- W imieniu Narodowych Sił Zbrojnych, jako dowódca
zgrupowania bojowego, Czarna oferuje czasowy rozejm. Prosi o spotkanie z
dowódcami sił komunistycznych! – zawołał.
- Siły komunistyczne na czas rozejmu mogą rozłożyć się obozem w dowolnie
wybranym miejscu, między torowiskiem a rzeką. Siły narodowe nie będą tej
granicy przekraczać. Szczegóły przed spotkaniem z Czarną dowódcy sił
komunistycznych uzgodnią z rotmistrzem Głowackim – chłopiec nabrał oddechu i
zamilkł, po czym zaczął ponownie wołać, powtarzając to samo słowo w słowo.
Walter popatrzył na Zacherta i dostrzegł błysk w jego oku.
- Towarzyszu pułkowniku – powiedział z niepokojem,
widząc, co się święci. – To może być nasza ostatnia szansa, by się wycofać.
Zachert wyraźnie rozważał możliwości.
- Skoro chcą rozmawiać, to mają po temu jakiś powód –
powiedział wreszcie.
- Grają na czas, to pułapka.
- Oczywiście, że to pułapka – Zachert uśmiechnął się
i krzyknął głośno. – Przyjmujemy!
Walter i Głowacki spotkali się w miejscu, gdzie
krzyżowały się tory. Nieopodal zaczynał się mur, przed którym znajdowała się
bagnista łąka, porośnięta niewysokimi zaroślami. Torowisko w tym miejscu
niknęło za metalową bramą, która była szczelnie zamknięta. Za murem dostrzec
można było wysokie budowle i pęknięty komin. Droga biegła wzdłuż muru na
wprost, a wraz z nią szyny kolejki, wzdłuż której dotarli tu z Natolina. Wiodły
do osady domów z czerwonej cegły. Walter zastanawiał się, z którego z domostw
mierzą do niego karabiny snajperskie, które jak był przekonany przeciwnik
posiadał.
- Nie jest to moja decyzja, panie poruczniku –
powiedział Głowacki. – Ale Czarna chce z wami rozmawiać. Będziemy respektować
warunki rozejmu, na co ma pan słowo oficera Wojska Polskiego.
- Towarzyszu lejtnancie, jeśli możecie – poprawił
Walter. – A Wojsko Polskie reprezentuję tutaj ja, towarzyszu rotmistrzu.
- Panie rotmistrzu – brzmiała riposta Głowackiego. –
Proszę zaspokoić moją ciekawość, jest pan Polakiem?
- Nie jestem Polakiem, z Polakami walczę.
- Widzę, że przez te lata, które minęły całkowicie
wynarodowiono kwiat młodzieży – pokręcił głową rotmistrz. – Mówicie jednak po
polsku, ale w sposób rosyjski, akcentujecie inaczej i macie sowiecką wymowę.
- Znacie rosyjski?
- Dbamy o wykształcenie naszej młodzieży. Musi znać
język swojego przeciwnika, z którym przyjdzie się jej zmierzyć. Podobnie jak
historię. Zna pan historię swego kraju? Wie pan, co oni tu uczynili?
- Wiem, co wy uczyniliście. I to wystarczy.
- Jak widać – westchnął Głowacki. – Widzę, że obecnie
na tej ziemi znajdują się przedstawiciele dwóch różnych plemion, w żaden sposób
niemogących się porozumieć.
- To nie my rozpoczęliśmy wojnę polsko-polską –
odparł Walter. – Ale my ją zakończymy.
- Tu i teraz? Dałem słowo oficera – odparł rotmistrz.
– Od was nie będę oczekiwał tego samego, wy dawaliście słowo i go nie
dotrzymywaliście, w stosunku do oddziałów wychodzących z lasu. My o tym nie
zapomnieliśmy. Więc proszę zapamiętać, że nie dopuszczę, aby Czarnej stała się
krzywda.
- Nie dam wam słowa żołnierza, bo faszyście ono nie
przysługuje – powiedział Walter. – Dam wam jednak słowo komunisty, jeśli to coś
dla was znaczy.
- Absolutnie nie.
- Zatem mamy jasną sytuację.
- Tak. Rozejm do czasu spotkania z Czarną i powrotu.
To jej decyzja, nie moja. Proszę przyjść ze swoim dowódcą. Iwan Zachert… Czemu
nie przyszedł tu negocjować? Czyżby się obawiał czegoś? Czy to Rosjanin?
- Obywatel Związku Komunistycznych Republik
Radzieckich. Odrzuciliśmy idee państw narodowych dawno temu, zastąpiliśmy je
terytorialnymi ludowymi republikami.
- Zatem Rosjanin – oczy Głowackiego zwęziły się
szparki. – Pochodzi z nacji, która nie ma prawa kalać polskiej ziemi swymi stopami,
za to, co jej uczyniła. Kiedy będziecie gotowi, proszę przyprowadzić pułkownika
na spotkanie z Czarną.
- Kim jest Czarna?
- Dowiecie się – powiedział Głowacki. – I zapewne
tego pożałujecie.
- Ona wami dowodzi.
- Jedynie przekazuje nam rozkazy – odparł rotmistrz.
– Od Mroku. Od generała – to powiedziawszy skinął głową i odwrócił się. Walter
udał się w kierunku swego oddziału.
Miejsce jakie uzyskali na czas rozejmu, nie dawało im
żadnej taktycznej przewagi. Z prawej strony drogi wiodącej do zerwanego mostu,
między nasypem a rzeką, ciągnęły się niskie zarośla. Z lewej znajdowały się
mokradła. W wypadku ataku zostaliby przyciśnięci do nurtu wody i wybici. Obie
strony zdawały sobie z tego sprawę. Negocjacje odnośnie warunków rozejmu nie były
łatwe, rotmistrz nie chciał wyrazić zgody na zaprzestanie obserwacji
powietrznej, wreszcie ustalili, że cokolwiek wzbije się w powietrze powyżej
wysokości komina, a na ziemi wejdzie na nasyp, potraktowane zostanie jak wróg.
Walter pozwolił zabrać faszystom ciała ich poległych z torowiska, choć prośba
była dlań co najmniej dziwna. Nie rozumiał z jakiego powodu rotmistrz pytał,
czy chce zabrać ciało Wszoły.
Rozłożyli się obozem nieopodal drogi, ukrywając w
zaroślach. W chwili takiej jak ta wszyscy zapomnieli o wzajemnych animozjach i
zaczęli stanowić jeden zwarty oddział, działający w obliczu bezpośredniego
zagrożenia. Suworow znalazłszy sobie kryjówkę obserwował przez snajperkę most
kolejowy, Głuchowski legł przy drodze pilnując wschodniej strony. Diakow
skończył już liczyć amunicję, a Tamara podała jej stan Walterowi. Zużyli dotąd
prawie połowę pocisków, z czego większość w zakończonej właśnie bitwie. Jeżeli
coś mogło stanowić problem, to właśnie kurczący się zapas naboi, choć kolejna
potyczka nie groziłaby jeszcze jej wyczerpaniem. Markiewicz badała Czeczena,
który poruszał już rękami, choć dłonie wciąż mu drżały. Działanie neurotoksyny
powoli ustępowało. Zachert z nieodgadnioną miną rozpalał ogień. Lęk czy obawa
nie były przyczyną nie udania się na spotkanie z Głowackim, Walter był pewien,
iż pułkownik posłał tam jego, aby się go na jakiś czas pozbyć. Przestawał mu
ufać coraz bardziej. Nie sądził, żeby działo się tak wyłącznie z powodu faktu,
iż nie zażył kolejnej dawki tabletki, którą Tamara zaordynowała przed udaniem
się na negocjacje. Myślało mu się coraz jaśniej. Jego niepokój wzbudzało wciąż
podejrzenie, że jeśli on nie wziął tabletki, także pułkownik mógł tego nie
uczynić.
- Z jakiegoś powodu celowo zdradzamy naszą pozycję,
towarzyszu pułkowniku? – zapytał spoglądając na unoszący się znad ognia dym.
Kucnął i zapalił od płomienia skręta.
- Rozpalimy jeszcze dwa – potwierdził Zachert. – A w
nocy zmienimy pozycję i przeniesiemy się. Nie wiem czy mają termowizję, nie
chcę ryzykować, może jeśli skupią się na ogniu, nieco się pogubią –popatrzył w
kierunku komina. – Problem w tym, że nie wiem czego się spodziewać. Nie mają
cybertechniki imperialistów, ale noszą jakieś dziwne pancerze maskujące,
strzelają do nas kwasem, lecz używają też starych kałasznikowów. I to nie na
pokaz. Zdziwiłbym się gdyby nie mieli artylerii.
- Ja również – zgodził się Walter. – Co gorsza,
obawiam się, że mogą przy jej użyciu strzelać czymś w rodzaju tych pocisków,
którymi trafili Wroczka. Jeśli daliśmy im czas na jej rozstawienie, to…
- … nie uciekniemy daleko – zgodził się Zachert. –
Ale wiecie co? Mam wrażenie, że trafiliśmy na młode wojsko, nie uważacie?
Zgodzili się na nie wchodzenie na most?
- Tak. Nie przekroczą linii nasypu, a most pozostanie
pod naszą kontrolą.
- Właśnie, nie wpadli nawet na to, że możemy go
zaminować, albo wysadzić.
- Albo nie obawiają się, bo puszczą po torach
pancerny pociąg.
- Nie sądzę aby tak uczynili – rzekł pułkownik. –
Wiem, że nie przywykliście do walki z myślącym przeciwnikiem, który nie jest
Polakiem, ale zastanówcie się chwilę. Nawet wy nie popełniacie takich szkolnych
błędów. Puszczacie zwiad powietrzny, więc wiecie, że ktoś się zbliża, a gdy nic
nie wykryje, nie ustawiacie żadnej straży? Zdejmujecie swą dziwną bronią
jednego z wrogich żołnierzy, nie czekacie, aż pokażą się pozostali i ujawniacie
przy tym swą pozycję, pozwalając by was zaatakowano? Wiecie co Walter, oni mogą
nam pokazywać wielu rzeczy, ale nie ukryją jednego. Nie mają doświadczenia w
prowadzeniu wojny, tak dawno nie walczyli, że zapomnieli o podstawowej taktyce.
Są wyszkoleni, to na pewno, ale nie brali udziału w walce z żywym
przeciwnikiem. Dlatego mamy przewagę.
- Ciekawe na jak długo.
- Dopóki jej nie wykorzystamy.
- Wracając do pancernego pociągu… - powiedział
Walter. – Rozumiem, że skoro się go nie obawiacie, to planujecie jakoś go
zatrzymać. Jeśli wleci na minę, to działa na wagonach wciąż będą mogły
strzelać, chyba że macie jakiś sposób, aby je uciszyć?
- Cztery pociski ppanc do polowego granatomiota, RPG
model składany – powiedział spokojnie Zachert. Powinny dać radę.
- Mamy jeszcze jakieś przydatne uzbrojenie, o którym
nie wiem?
- Pociski niekierowane ziemia-powietrze 9K32 Strieła
2. Ciężki karabin PKMSN trzy taśmy po 250 naboi. Nie licząc aganioka
oczywiście. Myślę, że trzeba to będzie wyjąć z plecaków specnazu i poskładać.
Jak tylko się ściemni zaminujemy pozostałymi minami przeciwpiechotnymi drogę, a
potem podejście do naszego nowego obozowiska – odpowiedział pułkownik bez
zająknięcia.
Walter milczał jedynie przez chwilę.
- Towarzyszu pułkowniku – powiedział. – Przyszliście
tu gotowi rozpętać wojnę. Powiecie mi wreszcie z kim?
- Z imperialistami, mówiłem wam – odparł gładko
Zachert. – Czemu znowu wątpicie?
- Bo chciałbym się wreszcie dowiedzieć kim jest
generał Mrok.
Teraz zamilkł Zachert. Wpatrywał się w Waltera
podejrzliwym wzrokiem.
- Generał? A to ciekawe… Głowacki tak powiedział?
- Tak.
- To nieco zmienia postać rzeczy – powiedział powoli
Zachert. – I wyjaśnia – pokiwał w zastanowieniu głową.
- Towarzyszu pułkowniku – Walter podniósł się i
wyrzucił resztkę parzącego mu palce skręta do ognia – Teraz już wiem, że to nie
przypadek, że tamten szpion w Drewnicy krzyczał o Mroku, potem natknęliśmy się
na informacje o nim w Natolinie, był napis w Powsinie, nasz stalker też mówił
na jego temat… Nie uważacie, że zaszliśmy tak daleko, że względy bezpieczeństwa
dla których nie chcieliście tego ujawnić, przestały obowiązywać?
- Nie, Walter – odpowiedział spokojnie Zachert. – Nie
sądzę. I na tym poprzestańmy. Coś macie za dużo pytań i wątpliwości. Wolałem
jak się nie odzywaliście i wykonywaliście rozkazy.
- Zapewne kwestia braku równowagi biochemii,
towarzyszu pułkowniku. A wątpliwości nie mam żadnych.
- Ciekawa nauka ta biochemia. Wiele rzeczy można nią
uzasadnić. Choćby pewne postawy i zachowania.
- Jak ręka, towarzyszu pułkowniku?
Patrzyli sobie z napięciem w oczy, a Walter
dostrzegł, iż źrenice Zacherta zwężają się jak szparki, jak gdyby szykował się
do odparcia ataku.
- Polactwo się cofa – powiedział wreszcie.
- Mogę zobaczyć?
- Po spotkaniu z tą Czarną. Tak wam śpieszno, żeby
wykorzystać przywilej dowódcy, kamandir?
- A jakbyście postąpili na moim miejscu, towarzyszu
pułkowniku? – zapytał Walter. Zachert nagle odprężył się i uśmiechnął jakby od
niechcenia.
- Czujny z was i dobry komunista. To dobra postawa, w
obliczu możliwości ataku faszyzmu. Obiecuję, wam, że po rozmowie z Czarną
wrócimy do kwestii mojej ręki i rozstrzygnę wasze wątpliwości. Ta Czarna
podlega temu generałowi Mrok ?
- Nie mam pojęcia.
- Wiec dowiemy się od niej, kim on jest. Kiedy możemy
tam się udać?
- Kiedy będziemy gotowi.
- Więc szykujcie się, pójdziemy na tę rozmowę nim
zapadnie ciemność, zostały nam pewnie jeszcze ze dwie godziny – uznał rozmowę
za zakończoną i oddalił się w kierunku Diakowa, który jak zawsze znajdował się
nieopodal stalkera, wciąż czujny. Oni cały czas strzegli swoich plecaków,
żebyśmy nie dowiedzieli się co w nich mają, dotarło do Waltera. Poczuł się
mocno poirytowany. Odwrócił się i rozejrzał. Nadieżdę wypatrzył nieopodal
posterunku Głuchowskiego przy drodze, leżała swobodnie paląc skręta i
rozmawiała z nim wesoło. To popsuło mu humor jeszcze bardziej.
- Okuniewa! – zawołał, ruszając w jej kierunku. Po
chwili stanęła przed nim, niedbale się prostując, wcale nie kryjąc tego, co o
nim sądzi.
- Na rozkaz, tawariszcz lejtnant – powiedziała
kpiącym głosem.
- Przestań rozpraszać wartownika – rzucił.
- Tak jest. Coś jeszcze? – zapytała ze stoickim
spokojem. Wiedział, że go prowokuje, więc postanowił nie dać jej satysfakcji.
- Ile nowych karbów na lufie? – zapytał.
- Trzydzieści jeden.
- A Suworow?
Teraz ją zirytował. Splunęła.
- Niech tawariszcz lejtnant jego pyta. Mogę odejść?
- Nie. Weź SWD i zrób rozpoznanie wzdłuż rzeki. Na
mapie półtorej wiorsty w tamtym kierunku zaznaczono kładkę. Chcę, żebyś się rozejrzała
i sprawdziła czy wciąż tam jest. I jaka mamy możliwość cichego wycofania się w
tym kierunku.
- Myślałam, że szykujemy się tu do walki z faszyzmem?
– zapytała.
- To źle myślałaś. Wykonać! – polecił. Zniknęła
pośród zarośli. Spoglądał za nią, nie do końca pewny, czy sprawdza jedynie
możliwości ewakuacji z zagrożonego obszaru, czy też drogę wycofania się
drużyny. Z jakiegoś powodu był przekonany, że ostatnią rzeczą jaką Zachert w tym
momencie rozważa jest powrót do Warszawy. Coraz bardziej gotów skłonny był
dopuścić możliwość, iż pułkownik oszalał.
Skierował swe kroki ku Tamarze.
- Czeczen wraca do siebie? – zapytał.
- Powoli.
- Dobrze – mruknął. – Idziemy z pułkownikiem do
wroga. Poprzednie rozkazy pozostają w mocy. Daj nam czas do zapadnięcia ciemności,
potem użyj wszelkich możliwych sposobów, by zanieść informacje do Kordonu.
Zastanawiała się przez chwilę.
- Towarzysz pułkownik nie planuje powrotu? –
zapytała.
- Nie wiem co planuje towarzysz pułkownik – zezłościł
się. – Ale wydaje mi się, że powrót nie jest na pierwszym miejscu.
- Walter –
zaczęła. – Ja nie jestem najlepszą osobą, aby wyprowadzić stąd ludzi. Dostałam
stopień podoficerski, bo jestem najstarsza z was i mam największe
doświadczenie, ale sam dobrze wiesz, że do dowodzenia w walce się nie nadaję.
- Poradzisz sobie – zapewnił ją. – Twoje zadanie jest
proste, przedostać się z powrotem przez tunel. Unikaj walki za wszelką cenę,
typowa misja Szpicy.
- Ale…
- Tamara, nie mam innego kandydata – rzekł
poirytowany. – Nadieżda jest zbyt zuchwała, Czeczen w gorącej wodzie kąpany, a
specnazowi najzwyczajniej w świecie nie ufam. Realizują wyłącznie plan
Zacherta.
- A towarzyszowi pułkownikowi ufacie?
- Jeśli padną sprzeczne rozkazy, czyje wykonasz? –
odpowiedział pytaniem, zaskakując sam siebie. Szybko dodał: – Nie odpowiadaj,
po prostu się zastanów. Uważam, że powinniśmy pod osłoną nocy wymknąć się stąd
i skierować w drogę powrotną – zastanawiał się przez chwilę. – Obserwuj
Zacherta. Chcę wiedzieć co z tą jego ręką. Zachowuje się zupełnie inaczej, muszę
wiedzieć czy wpływa mu to wyłącznie na osąd sytuacji, czy też zmienia się w
Polaka.
Wstał i odszedł, nie dając jej szansy udzielenia
odpowiedzi, pozostawiając ją z rozwartymi ze zdziwienia oczami, zamyśloną.
Markiewicz wymieniała szkiełka w mikroskopie.
- I jak to wygląda Zinajdo, mamy chlorofil? –
zagadnął. Spojrzała nań nieco podejrzliwie, a w jej oczach czaiło się coś
dziwnego. Wciąż musiała mieć przed oczami chwilę, w której strzelił do Wszoły.
- Nawet bardzo bogaty, sądząc po tym jak reaguje z rozpuszczalnikami
– odparła. – Ale nie jestem nadal w stanie zrozumieć w jaki sposób wszystkie
ekosystemy są w stanie egzystować obok siebie.
- To znaczy?
- Przekraczamy rozmaite granice, widoczne mniej lub
bardziej, tuż obok siebie są rzeczy będące roślinami, przypominające rośliny i
będące czymś czego nie pojmuję. Zauważyłam, że występują obszarowo, we własnych
zonach, jakby tworząc odrębne światy. Problem w tym, iż nie pojmuję, jak te
światy mogą istnieć obok siebie zgodnie i wzajemnie na siebie nie wpływać. Nie
rozumiem tego.
- Dam towarzyszce możliwość zrozumienia – powiedział
zbliżając się Zachert. – Idziecie z nami. Markiewicz poderwała się.
- Ale towarzyszu pułkowniku! W jakim celu?
- Potrzebuję ekspertyzy z waszej dziedziny – powiedział. – Nie będziecie się odzywać. Będziecie obserwować. Chcę wiedzieć wszystko, przede wszystkim co oni na sobie noszą i z jakiego powodu mają zielone oczy. Wiele rzeczy przed nami ukryją, ale wy macie po prostu patrzeć - próbowała protestować, lecz uciszył ją uniesieniem ręki. – Ruszajmy na spotkanie z Czarną – rzekł.