poniedziałek, 29 lutego 2016

Dni żywych trupów

Chwytny tytuł, zapewne zawita paru miłośników zombie. Nie zrobić żadnego wpisu na blogu 29 lutego to rzecz karygodna, więc niniejszym to uczynię. Do tego o książce niełatwej, którą przeczytałem dawno temu, a która okazała się czymś innym niż się spodziewałem. Rzecz o “Widmach” Łukasza Orbitowskiego. Jakiś czas temu wydostał się z ciasnego getta fantastyki i horroru, choć jak sam zauważa nigdy nie uważał, iż pisze książki z tego gatunku, po prostu pisał. Jest to jedna z jego ostatnich powieści, pochodzi z czasów gdy elementy fantastyczne traktować zaczynał mocno pretekstowo, co wkrótce doprowadziło go do napisania doskonałej “Szczęśliwej Ziemi” i świetnej “Innej Duszy”. Za wczesnym Orbitowskim nie przepadałem, te ostatnie dwie książki są jednymi z najlepszych jakie dane było mi w życiu przeczytać. W przeciwieństwie do “Widm”, z którymi zmierzyłem się, widząc iż rzecz dzieje się w Polsce, w której nie doszło do wybuchu Powstania Warszawskiego. Pomysł to mocny i intrygujący, jednak jak się okazuje Orbitowski potraktował go pretekstowo, by zmierzyć się polską literaturą, rozwijając motyw doskonale znany z Dickowskiego “Człowieka z Wysokiego Zamku”.
Nie znajdziemy tu więc punktu rozbieżności, pojawia się magiczne pudełko, w którym zamknięte zostają wydarzenia 1 sierpnia. Powstańcy ruszają do walki, lecz ich broń nie wybucha, Niemcy usiłują atakować, lecz karabiny nie są w stanie wystrzelić. Wszystko to sprawia, że Powstania nie ma, jak pisał historyk Norman Davies z Powstania wyszła inna Polska, tu nie ma szansy się ona narodzić. 10 lat później jest pod panowaniem komunistów, w zasadzie zmieniło się niewiele. UB prowadzi śledztwo, usiłując ustalić co właściwie wydarzyło się 1 sierpnia, dlaczego ciemny i nieuświadomiony lud nazywa to Cudem Dnia Pierwszego. Jednocześnie chłopiec będący synem Krzysia i Basi, która jako mała dziewczynka otrzymała pudełko, zagląda do środka. W zamian za straż nad nim Basia otrzymywała co roku pieniądze, pilnując aby nie zostało otwarte. Teraz rzeczywistość w Warszawie zaczyna się rozsypywać, ulicami wędrują żywe trupy i duchy, którzy mieli zginąć w Powstaniu. Niczym w “Człowieku z Wysokiego Zamku” świat powieści zderza się ze światem rzeczywistym, ukazując że jest jedynie książką. To nie jedyne zresztą odwołanie do literatury, jeden z bohaterów wzorem Kordiana zamierza zamachnąć się na namiestnika - w tym wypadku Bieruta. Zaś głównym z protagonistów jest Krzyś Baczyński, który nie jest już młodym poetą, zmarłym zbyt szybko w hekatombie Powstania. W prozie życia codziennego nie potrafi się odnaleźć, Basia o której pisał erotyki stała się żoną-heterą, on sam nadal nie potrafi dorosnąć, czując, że gdyby zginął, poszłoby lepiej. Jest taki ładny wiersz bodajże Wisławy Szymborskiej, która zastanawia się, jaki byłby Baczyński, gdyby przeżył, budując obraz nobliwego panaw okularach. Tu pije wódkę nie mogąc znieść swej codzienności. Rozpad rzeczywistości to dlań zbawienie.
Pod względem zabawy z literaturą to książka bardzo dobra, alternatywna historia jest tu jedynie pretekstem, Orbitowski pokazuje, że nie zmieniłoby się nic, a Polacy nadal byliby dla siebie nawzajem skurwysynami. Straciliby jedynie mit pokolenia Kolumbów, które zginęło, a Marek Hłasko nie czułby kompleksów, że nie poszedł do Powstania. Polska powojenna nie miałaby swojego mitu założycielskiego, który budowany byłby na jego negacji.
Książka dobra, lecz nie dla miłośników fantastyki. Zabawa z nawiązaniami do kultury masowej sprowadza się tu do rozwinięcia pomysłu Philipa K. Dicka, iż cały świat jest książką, a nie do pokazania alternatywnej historii Polski.

wtorek, 23 lutego 2016

Mistrz i Fausta

Przyznam, że do napisania o tej książce podchodziłem już kilka razy. Nie jest to łatwe, "Fausteria" to tytuł niezwykle ambitnej powieści Wojciecha Szydy. Choć wyszła ona w znanej już serii NCK “Zwrotnice Czasu”, historia alternatywna jakby się tu nie dokonała, przebija spod warstwy rzeczywistości, w której rozgrywane jest zaprzeczenie losów Faustyny Kowalskiej. Kto nie wie kim rzeczona postać, zdziwi się zapewne, iż jest ona autorką najbardziej poczytnej i najczęściej wydawanej książki polskiej ostatnich dziesięcioleci, jednocześnie najbardziej popularnej i o największym nakładzie. Przynajmniej tak podają dane o publikacjach “Dzienniczka” świętej Faustyny. Prócz uzdrowień jakich miała dokonać w kościele polskim uważa się, że jej ofiara pozwoliła ocalić Polskę od dużo straszniejszego losu, jaki stał się jej hekatombą podczas II Wojny Światowej.
I tu tkwi siła pomysłu na tę książkę, bo nie kojarzę innej powieści opowiadającej o alternatywnej historii, gdzie punktem rozbieżności nie jest wydarzenie historyczne. Zazwyczaj są to przegrane bitwy, śmierć przywódców powodujące odmienny przebieg wydarzeń. Tutaj niejako pobocznie zasugerowane zostaje, co mogło się stać, gdyby ofiara świętej Faustyny nie miała miejsca. A zatem na potrzeby tej książki niewierzący muszą przyjąć, że mistyczne wydarzenie jest rzeczywiste i stanowiło determinant, który sprawił, iż historia świata, wygląda tak, a nie inaczej. Zaś wierzący mogą zobaczyć świat, jaki mógłby się narodzić, gdyby do ofiary tej nie doszło. Pytanie oczywiście na ile wierzący tę ofiarę traktują realnie. W punkcie wyjściowym tego pomysłu widzimy więc, iż alternatywne stają się także wydarzenia natury duchowej.


Powieść jednak niewiele ma wspólnego z historią alternatywną. Jak zwykle u Szydy kręci się wokół duchowości, lata temu odszedł on w zasadzie od fantastyki, jak chcą złośliwi po recencji jego cyberpunkowej książki popełnionej w Esensji przez niejakiego mrw. Jednak nawet osoba nie posiadająca przekonań religijnych książkę tę powinna docenić. Wiele tu odwołań do “Mistrza i Małgorzaty” i przede wszystkim Fausta. Los opisanej w książce Fausty stanowi zaprzeczenie losów świętej, jako studentka ASP reinterpretuje karty Tarota, będąc przekonana, że paktuje z siłami ciemności. Celowe niedopowiedzenie autora nie sprawi, że dowiemy się, czy diabeł Fausty istnieje w rzeczywistości. Czy doszło do podpisania paktu lub opętania? Pieniądze przecież przychodzą same, rośnie powoli egocentryzm głównej bohaterki, a zestawione z nim fragmenty dzienniczka pokazują jeszcze jedną istotną rzecz. Jak bardzo historyczne losy Polski związane były w XX wieku z katolicyzmem, Faustyna, Jan Paweł II. Tu jednak nadal mówimy o alternatywności natury religijnej, a nie dziejowej. Marcin Wolski bawił się kiedyś pomysłem Karola Wojtyły na wychodźstwie, jednak choć w “Jednej Przegranej Bitwie” czuło się wielkość tej postaci, a nie jej religijność. U Szydy przeciwnie, pisząc książkę w zasadzie eschatologiczną, udało mu się uniknąć moralizowania i napisania książki religijnej. Specyficzny to jednak typ literatury i nie każdemu przypadnie do gustu. Choć Fausta wydaje się nie do końca wiarygodną postacią, stanowiąc krytykę młodej kobiety opętanej przez chęć zysku i konsumpcji, a wątek alternatywny zdaje się być dopisany na siłę, stanowi ciekawy pomysł literacki. Zakłada, że na przyjmiemy, iż alternatywność dziejowa może dotyczyć również religii. W końcu piekło to nieobecność Boga, jak w swym świetnym opowiadaniu fantastycznym napisał Ted Chiang. Anioły obecne są tam w życiu ludzi na codzień, zabijają ich i zabierają pozornie bez sensu i logiki. Uwierzenie w boski plan staje się w tym alternatywnym świecie nadzieją, sprawiającą, że nie pamięta się o piekle, w którym przyszło żyć na codzień.

czwartek, 11 lutego 2016

Świat jest pełen czarnych dziur

Media krzyczą o odkryciu fal grawitacyjnych, oczywiście większość dziennikarzy-stażystów w portalach internetowych nie ma pojęcia o czym pisze, informując, iż teoria Einsteina jest potwierdzona. Raczej istnienie fal, które on przewidział, choć nie uznawał istnienia czarnych dziur, sama teoria od lat jest podstawą fizyki relatywistycznej. A właśnie efektem zderzenia w układzie dwóch czarnych dziur było powstanie fal, które podróżowały przez wszechświat z prędkością światła, nim przeszły na wylot przez Ziemię. O takim ich zachowaniu wiadomo od dawna, nawet gdy ich istnienie było czysto teoretyczne zastanawiano się jak zastosować je w nadprzewodnikach, co umożliwiłoby przesyłanie informacji przez kulę ziemską na wylot. Nie będę tym wszystkim was męczył, w końcu jest google i wikipedia. Codziennie można poczytać o fascynujących odkryciach, jak choćby niedawne stwierdzenie, że czas i przestrzeń nie są względem siebie równomierne. Jak stwierdzono, do przemierzania przestrzeni niekonieczny jest upływ czasu. Miłośnik SF natychmiast dostrzeże tkwiące tu możliwości. Wróćmy jednak do czarnych dziur, w literaturze SF ich pełno, sam termin być może pojawił się po raz pierwszy w “Star Treku” w latach sześćdziesiątych, jako popkulturowe opisanie tego zjawiska, po czym przeszedł do fizyki. Frederic Pohl oparł na koncepcji horyzontu zdarzeń wewnątrz czarnej dziury pierwszą książkę o Heechach, w której główny bohater porzuca tam swych przyjaciół. Ponieważ czas nie płynie, umierają przez wieczność, podczas gdy on starzeje się, opływając w bogactwa, dla których ich porzucił.
Ale skupmy się raczej na czarnych dziurach w rzeczywistościach alternatywnych. Jeff Provine na swym blogu o alternatywnych rzeczywistościach podrzucił dwa bardzo dobre scenariusze związane z pojawieniem się czarnych dziur na Ziemi. Jeden z nich opisuje świat, w którym w Tunguskę w roku 1908 uderzyła miniaturowa czarna dziura, przebijająca Ziemię na wylot. Skutkowało to wypiętrzeniem Cieśniny Drake’a w wielką górę, łączącą Antarktydę i Południową Ameryką, całkowicie zmieniającą klimat. A przede wszystkim odcinającym handel, bo przecież Kanał Panamski wówczas jeszcze nie istniał. Choć świat przetrwał i ma się dobrze, zapewne wykończyłoby go wielkie tsunami i wstrząsy związane ze spotkania się osobliwości z ziemskim jądrem. Ciekawszy jest drugi scenariusz, w roku 2008 podczas uruchomienia zderzacza hadronów wytworzona zostaje miniaturowa czarna dziura. Scenariusz taki zresztą był wówczas rozważany, CERN ma do tej pory w szufladzie plan na taki wypadek (podobnie US Army posiada scenariusz zwalczenia plagi zombie). Nieważne jak nierealne może nam się to wydawać, fizyka jest czymś czego można się moim zdaniem obawiać bardziej niż nieumarłych. W tym wypadku mikroskopijna czarna dziura szerokości kilku protonów wykorzystana zostaje jako nieskończone źródło energii, pozwalające zasilić każdy samochód, pralkę, lodówkę i urządzenie na świecie. Po okresie wstrząsów społecznych świat wchodzi w okres nowej prosperity. Jeśli ktoś zna Star Treka to wie, że w podobny sposób postępowali Romulanie, tworząc sztuczne czarne dziury, stanowiące nieskończone źródło energii. Oczywiście w ich wypadku nie kończyło się to dobrze.
A co z praktyczną stroną fal grawitacyjnych? Cóż, być może przybliży nas do teorii wszystkiego, a przede wszystkim do potwierdzenia istnienia grawitonu. To kolejna z hipotetycznych cząstek elementarnych teorii kwantowej, bo generalnie fizyka kwantowa nie jest w stanie zgodzić się z modelem zaproponowanym przez Einsteina. A na teorii kwantowej stoi multiwersum i światy alternatywne. Lecz z kolei skrót przez czasoprzestrzeń wynika z teorii Einsteina, jeśli ktoś jeszcze pamięta czasy, gdy wormhole określano jeszcze mostem Einsteina-Rosena. Jeśli ma to nas zaprowadzić w kosmos, to czemu nie...

czwartek, 4 lutego 2016

Ludzie i dinozaury

Harry Harrison, znany przede wszystkim z cyklów o Stalowym Szczurze i Billu, bohaterze galaktyki, popełnił w latach osiemdziesiątych trylogię dziejącą się w świecie alternatywnym. Jest to raczej fantasy, choć tak naprawdę trudno opowieść o Edenie do końca sklasyfikować. Zamiast przyjmować za punkt wyjściowy dywergencji jakieś historyczne wydarzenie, Harrison cofnął się o 65 milionów lat, zmieniając w tym punkcie znany nam przebieg dziejów. Wówczas narodził się świat Edenu, która to nazwa używana jest wyłącznie w tytule powieści, stanowiąc dla czytelnika dość czytelne odniesienie do raju. Tytuł pierwszej książki “Na zachód od Edenu” stanowi nawiązanie do Adama i Ewy wygnanego z raju leżącego na wschodzie, który w tym świecie opanował ktoś inny niż żyjący na zachodzie ludzie. Jednakże spokój tej szczęśliwej krainy zostaje zburzony.
Świat zupełnie nie przypomina tego, jaki znamy. Akcja książek rozgrywa się zapewne współcześnie, choć w świecie Edenu kalendarz jest rzeczą zbędną, bowiem ludzkość go nie potrzebuje. Hominidzi zajmują północną część kontynentu amerykańskiego, osiągając poziom zaawansowania epoki kamienia łupanego, stopniowo przechodząc na gospodarkę rolną. Lecz nie jest to ludzkość jaką znamy.
65 milionów lat wcześniej meteoryt nie uderzył w Jukatan. Nie doszło do zmiany klimatu, która spowodowała wyginięcie diznozaurów, zmieniając Ziemię w przyjazną człowiekowi. Naczelnie nie miały szansy się rozwinąć, świat pozostał dużo cieplejszy. W północnej części kontynentu amerykańskiego gatunkiem dominującym zostały z czasem małpy szerokonose, które stopniowo wyewoluowały w istoty przypominające ludzi. Jednak nie są one takie same, bowiem homo sapiens pochodzili z rodziny człekokształtnych, wykształconych z szerokonosych, rozdzielonych z małpą amerykańską, miliony lat wcześniej. Tu gatunek nosi nazwę Tanu i jest zupełnie inny. Jednak nie rozprzestrzenia się poza swą niszę ekologiczną, bowiem południe kontynentu zajmują dinozaury, wielkie i potężne bestie (kiedy Harrison pisał swą książkę nadal uznawano, że pochodzą one od gadów, a nie od ptaków). Nie zapuszczają się one na zimniejszą północ, co pozwala Tanu powoli się rozwijać. Jednak harmonia Edenu zostaje zaburzona, gdy przybywają doń Yilane. W Europie nastąpiła ewolucja dinozaurów, jeden z ich garunków osiągnął znaczny stopień zaawansowania i rozwoju technologicznego. Yilane są społeczeństwem matriarchalnym, posługują się wysoce zaawansowaną inżynierią genetyczną, a przeciw strzelającej żywej broni Tanu są w stanie wystawić jedynie pałki i łuki. Konfrontacja jest dla obu stron zaskoczeniem, żadna z nich nie dowierza, że druga może wykazywać się inteligencją. Yilane wytępili u siebie ssaki dawno temu, z kolei dla Tanu gady są jedynie zwierzętami. Eden stanie się miejscem bitwy.
Jak widać sama koncepcja książki jest mocno oryginalna, ma również mocne oparcie w ówczesnych podstawach naukowych. Yilane mają za sobą miliony lat ewolucji, ich język opiera się na zmianach barwy skóry i ruchach ciała, społeczeństwo bazuje na zabijaniu samców przez samice. Nie potrafią również kłamać, cała ich technika to formy życia, przekształcone by im służyć, jak łodzie czy broń. Ludzie z kolei przypominają nieco bardziej tych jakich znamy, choć są wyraźnie mniejsi. O ile pierwszą książkę czyta się z fascynacją, a my śledzimy typowy dla fantasy schemat “od zera do bohatera”, poznając losy chłopca Tanu porwanego przez Yilane, który po latach powróci do swoich jako zbawca i wyzwoliciel, trudno nie oprzeć się wrażeniu, że kolejne dwie części napisano, by zdyskontować sukces pierwszej. Harrison włożył jednak wiele pracy w cykl, zaś liczba ścieżek ewolucji dinozaurów i ich odmienność jaką wykształciły, robi wrażenie. Jeśli kogoś fascynują takie pomysły, a nie chce przy okazji brnąć w beletrystykę, polecam napisany wiele lat temu cykl Konrada T. Lewandowskiego, publikowany w “Nowej Fantastyce” w roku 1993. W pięciu częściach autor rozważył od strony naukowej możliwości opanowania świata choćby przez insekty.
Harry Harrison był wydawany w Polsce dwa razy, najpierw przez nieistniejące już pulpowe gdańskie wydawnictwo Phantom Press, potem przepakowane w atrakcyjne okładki przez Amber (zupełnie nie pasujące do treści powieści, ale za to w pełni oddające zapowiadaną "Wielką Serię Fantasy"). Tytuły to odpowiednio “Na zachód od Edenu”, “Zima w Edenie” i “Powrót do Edenu”.