- A szto ty tu
dziełasz, maładiec? – chrząknął. – Pacziemu ja musiał cofnąć się z bitwy i
nakazali mi tu udać się, osłonić Szpicę?
- Tawariszcz kapitan
– odparł Walter. – Mam rozkaz odprowadzić zampolita do bazy.
Arkuszyn zmierzył
Sokoła przeciągłym spojrzeniem.
- Wy kto? – zapytał.
- Nie wasza sprawa –
odrzekł spokojnie Sokół, wytrzymując spojrzenie frontowego wilka. Arkuszyn nie
odwrócił oczu.
- U was racja –
powiedział po chwili. – Choć taki z was zampolit, kak ze mnie baletnica w
Bolszoj Baliet. Nie moja. Moja sprawa nie dać was zabić tawariszcz i tych
zuchów. Tawariszcz lejtnant – zwrócił się do Waltera. – Przemieścić się za
nasyp. Wasz transport już w drodze – wskazał na niebo nad Warszawą.
Walter skinął głową.
Arkuszyn ponownie odwrócił się i zaczął wydawać polecenia swym ludziom, aby
zajęli szyk, umożliwiając Szpicy wycofanie się. Plama na razie nie
przemieszczała się w ich stronę, odcięta ścianą ognia, Polacy leżeli wybici.
Walter poprowadził drużynę w kierunku nasypu, patrząc na Warszawę, mroczną i
ciemną, przesłoniętą przez wieże Kordonu. Przez huk wybuchów przedarł się nowy
dźwięk, gdy powietrze przecinały miarowo łopaty wirników. Nadlatywały
wiertaloty w barwach maskujących, trzymając się nisko ziemi, podążając wzdłuż
nieużywanej od lat linii kolejowej. Była ich cała eskadra, potężne Mi-6 niosły
uczepione na zaczepach kilkutonowe ładunki, nieruchome pośród ciemnej nocy.
Walter stanął na nasypie i przyglądał się jak zbliżają się, gdy Sokół
powiedział doń:
- Mój plecak.
Sygnałowiec – Walter skinął głową na stojącego najbliżej niego Wszołę, który
sięgnął do pleców Sokół, i po chwili wydobył z jego plecaka pistolet sygnałowy.
- Odpalaj – polecił
Sokół, a Wszoła spojrzał w kierunku Waltera, który ponownie potwierdził wydany
rozkaz. Nie uszło to uwagi zampolita, jednak tego nie skomentował. Chwilę
później w powietrze pomknęła flara sprawiając, iż na gorzejącym nieboskłonie
pojawił się nowy kolor, rzucający zieloną poświatę. Wiertaloty sygnał ten
zignorowały, powoli zwalniając dotarły do miejsca, w którym swych ludzi
rozstawił Arkuszyn. Tam wyrównały lot i zaczęły schodzić pionowo w dół. Zawisły
nieruchomo i jęły opuszczać stalowe liny z zaczepionym ładunkiem. Chwilę potem dotknął
on ziemi, zostały zwolnione zaczepy, a ciężkie maszyny zagłębił się w błocie.
Uwolnione od ładunków wiertaloty wniosły się ku górze, po tym jak pozostawiły
lekkie tanki PT-81, których załogi uruchamiały właśnie serwomotory. Po chwili
sześć maszyn miało już odpalone silniki. Sytuacja zmieniła się, gdyż zza tego,
co było nie tak dawno hałdą, wyłoniły się znowu pajęcze twory i klekocząc
sunęły w kierunku nasypu. Arkuszyn wrzeszczał polecając swym ludziom
przemieścić się i dać osłonę tankom, bezbronnym nim załączą systemy bojowe, a
także znajdującej się na nasypie Szpicy. Walter zamierzał właśnie dać rozkaz
otwarcia ognia, nie chcąc dopuścić by stwory podbiegły bliżej, gdy z nieba
zaczęła je razić seria puszczana z działka. Gdy na chwilę zamilkło, Nadieżda
zorientowała się, że prócz niego strzela jeszcze snajper, z niewiarygodną
szybkością zdejmując kolejnych Polaków. Odwróciła głowę i popatrzyła do góry,
na schodzący do lądowania Mi-8. Pilot zamierzał siąść koło nasypu. Gwizdnęła
cicho, znajdujący się na pokładzie snajper był niewiarygodnie szybki i sprawny,
strzelając z pokładu trzęsącej się maszyny, z niezwykłą precyzją.
- To transport –
powiedział Sokół i ruszył w tamtym kierunku. Na polecenie Waltera żołnierze
schowali broń i podążyli za zampolitem.
Wiertalot przysiadł
nie wyłączając swych wirników, napędzanych przez silniki turbinowe. W otwartym
szeroko włazie ujrzeli ciemną sylwetkę stojącą przy karabinie, która przerwała
teraz ogień. Tuż za nim znajdował się kolejny żołnierz z karabinem snajperskim,
który właśnie przeładowywał.
Sokół pochylony szedł
pierwszy, podbiegając do bocznego włazu. Żołnierz obsługujący karabin przesunął
się i podał mu rękę, by pomóc mu wsiąść. Gdy Walter chciał wspiąć się zaraz za
nim nagle w pierś ukłuła go lufa snajperki.
- A ty kuda, malczik?
– usłyszał pogardliwy głos. – Idź ty walczyć ze swoim poliaczkami, nie pchaj
się to prawdziwego wojska…
Spojrzał wprost, w
stalowe niebieskie oczy, świdrujące go na wylot, należące do starszego
żołnierza, z twarzą pooraną siecią zmarszczek. Najwyraźniej nie zamierzał go
wpuścić na pokład, a coś w jego wzroku mówiło, że jest gotów pociągnąć za
spust, jakby nie bacząc na konsekwencje. Walter cofnął się dostrzegając, iż
mężczyzna ma na sobie bojowy rynsztunek desantowca specnazu, a celującą w niego
lufę zdobią liczne nacięcia. Nie nosił żadnych dystynkcji. Mężczyzna nagle
błyskawicznie przesunął broń w bok, celując obok Waltera.
- No towarzyszko,
spróbujcie – zachęcił. Nadieżda nie wykonała żadnego ruchu, wpatrując się w
desantowca, starając się niczego nie okazać. Sucz, był niewiarygodnie szybki,
zareagował na jej odruchowy ruch ręki, sięgającej po APS. Wodził oczami,
spoglądając na pozostałych członków oddziału.
- Towariszcz
desantowiec – powiedział siląc się na spokój Walter. – Mam rozkaz odprowadzić
Sokoła do Bazy. I zamierzam go wykonać.
- A wiesz gdzie u
mienia twoje rozkazy, pszeku – prychnął desantowiec. – Won stąd!
- Suworow, spocznij!
– osadził go w miejscu głos Sokoła. Żołnierz spojrzał w jego kierunku spod
swego ciężkiego hełmu, lecz nie opuścił broni. – Szpica wchodzi na pokład –
powiedział mocno Sokół, przechodząc do środka kabiny.
- Da tawariszcz
pułkownik – potwierdził Suworow, lecz broń opuścił bardzo powoli, jakby
wyrażając swój zawód. Walter przez chwilę odniósł wrażenie, że desantowiec był
przekonany, iż będzie mógł za chwilę zabić żołnierzy. Spoglądając na drugiego
wojaka stojącego przy działku dostrzegł, że on także należy do specnazu, a dłoń
trzyma za plecami. Po chwili wyjął ją stamtąd i zatknął za pas trzymany w niej
pistolet.
- Na pokład – polecił
Walter, usuwając się z drogi. Gdy wsiadali Nadieżda trąciła go mocno i
wiedział, że nie uczyniła tego przypadkiem, podobnie jak nie przez przypadek
jej ręka krążyła dziwnie blisko APSa w kaburze.
Gdy wszyscy znaleźli
się już wewnątrz, jako ostatni na pokład wskoczył Walter. Chwilę potem Mi-8
uniósł się górę.
Nadieżda usadowiła
się tak, aby mieć na wprost siebie obu desantowców. Suworow nie spuszczał z
niej wzroku, spoczął na fotelu plecami do pilota, mając ją wciąż przed oczami.
Jego oczy wyraźnie zachęcały ją, aby spróbowała. Od niechcenia wyjął zza pasa
nóż, którym się zaczął się bawić. Nigdy wcześniej takiego nie widziała, cały
czarny, ze skórzaną rączką, ostro zakończony. Nie było wątpliwości, iż jest
naostrzony. Przerzucał go z ręki do ręki i zakręcił nim młynka, pokazując swą
biegłość, cały czas utrzymując kontakt wzrokowy, nie patrząc nawet na to, co
robią jego ręce. Z boku przy włazie stał Walter, spoglądał na pole bitwy, jak
zawsze skupiony wyłącznie na Polakach, jakby nieświadom tego zagrożenia.
Ostentacyjnie Suworowa ignorował, stojąc obok działka, plecami do kogoś, kto
właśnie okazał się wrogiem dużo bardziej niebezpiecznym, niż wszystko, z czym
walczyli na Dzikich Polach. Doskonale wiedział, że jak każdy pies łańcuchowy
desantowiec nie zrobi nic bez rozkazu swego pana.
Przez otwarty właz
wznoszącego się wiertalotu widoczne było pole walki. Poniżej Arkuszyn formował
swych ludzi, którzy pod osłoną tanków zajmowali pozycje. PT-81 maszerowały w
kierunku zniszczonych okolic dawnej cegielni, nie bacząc na płonący tam ogień.
W przeciwieństwie do ciężkich i olbrzymich T-79 o niszczycielskiej sile, były
niewielkie. Nie dysponowały tak dużą siłą ognia, zaprojektowane i stworzone do
walk na Dzikich Polach, świetnie sprawdzały się w starciu z Polakami. Posiadały
także mniejsze załogi, w krótkich kabinach mieściło się jedynie dwóch
tankistów. Rozstawiły się już na pozycjach i uruchomiły swe śmiercionośne
miotacze ognia, a długie strumienie płomieni popłynęły z luf rażąc plamę. Została
całkowicie odcięta zaporową linią ognia, a na jej grzbiet spadł metanapalm. Nim
wiertalot się obrócił, Walter dostrzegł, że machając mackami na wszystkie
strony zaczęła się cofać.
Ujrzał jeszcze Ząbki,
które zmieniły się w piekło. Po zrujnowanej miejscowości nie został teraz żaden
ślad, przez gruzowisko z trudem przemieszczały się BWP przerzucające piechotę,
w ślad za pozostałymi siłami napierającymi na północ, gdzie kroczyły powoli
tanki i podążali żołnierze. Polacy wyraźnie ustępowali pod naporem wojska, a
Druga Armia zwyciężała i parła naprzód, odbijając zonę z rąk nieprzyjaciela.
Wkrótce natarcie będzie musiało stanąć, Stawka koordynując działania nie mogła
pozwolić, aby front ataku wysunął się zbytnio naprzód, przed oddziały
osłaniające je od flanki, z dala od linii zaopatrzenia. To ostatnie mogło być
problematycznie, dopóki uaktywniały się zmienne, uniemożliwiając loty
transporterów. Armia będzie musiała także zaczekać, aż dopali się zniszczony
działami Warszawy obszar, nim będzie można weń wkroczyć. Walter przewidywał, że
za kilkanaście godzin działa wystrzelą znowu, daleko w głąb Dzikich Pól, a
Druga Armia rozciągnie siły szeroko za Radzymin i Tłuszcz, aż po obszar gdzie
będzie musiała stanąć, hen pod Wyszkowem, gdzie od dawna panowały inna geografia
i fizyka. Jasne było jednak, że Druga Armia Wojska Ludowej Polskiej
Komunistycznej Republiki Radzieckiej zwycięża, a odwet został wzięty. Nie
rokowało to dobrze drużynie, bowiem oznaczało, iż zamiast upragnionego
odpoczynku i przepustki do Warszawy, po uzupełnieniu zapasów czeka ich powrót
na front. Tak daleko na Dzikich Polach rozpoznanie lotnicze nie będzie już
możliwe, zatem wkrótce Szpica będzie musiała podążyć przed Piątą Zmechdywizją,
rozpoznając trasę dla Dziewiątej Kompanii. Potem wiertalot obrócił się,
pochylił dziób i poleciał na południe, a Walter mógł jedynie oglądać z
wysokości kierujące się w kierunku Ząbek kolejne oddziały, w tym karne
bataliony, mające dokonać oczyszczenia zniszczonego miasta.
Przeszedł w głąb
kabiny, mijając Nadieżdę i Suworowa, siedzących w fotelach na wprost,
utrzymujących ciągły kontakt wzrokowy, zamkniętych w jakimś skomplikowanym
szachu wojny nerwów. Opadł na wolny fotel wewnątrz maszyny, tuż obok Sokoła,
siedzącego z przymkniętymi oczyma. Plecak rzucił u stóp.
- Jak ręka,
tawariszcz zampolit? – zapytał.
Sokół spojrzał na
niego uważnie.
- Wyliżę się –
stwierdził krótko. – Na wojnie o utrzymanie komunizmu poniosłem niezbędną
ofiarę.
Walter nie wiedział,
co odpowiedzieć. Oczy Sokoła czujnie mu się przyglądały, aż poczuł się
nieswojo. Po chwili tamten znowu opadł na fotel. Walter już się nie odzywał.
Za oknami zapadła
ciemność, gdy opuścili strefę wojny i wlecieli w noc, którą kilka minut później
rozświetliły światła Kordonu. Podeszli do lądowania od wschodu, namierzani przez
działka przeciwlotnicze, wysyłając strzelcom kody identyfikacyjne, aby
wpuszczono ich do bezpiecznej strefy. W strefie frontowej zachowywano wszelkie
procedury, mimo iż teoretycznie nie groził tu atak Imperialistów, a zagrożeniem
mogły stać się wyłącznie twory zony. Przelecieli nad wschodnią linią kolejową,
zapewniającą łączność i zaopatrzenie miasta, strzeżonej i patrolowanej
codziennie przez opancerzone pociągi. Tory krzyżowały się w skomplikowanym
układzie, w znajdującym się tutaj węźle, strzeżonym pilnie przez wojsko; część
z nich wbiegała pod ziemię, łącząc się z liniami metra. Przechodziła przez
miasto, wydobywając się na powierzchnię w węźle zachodnim, skąd trakcja
kierowała się ku Poznaniowi, gdzie znajdowała się granica cywilizacji. Dalej ciągnęły
się już wyłącznie ziemie spustoszone przez Imperialistów, którzy zniszczyli je
by powstrzymać zwycięski pochód komunizmu, choć nie na wiele im się zdało. Na
południe z węzła zachodniego biegła nitka zbudowana już po wojnie, prowadząca
przez Grójec i fort Białobrzegi, do okręgu przemysłowego z siedzibą w Radomiu.
Okazała się niezbędna po tym, jak południowa zona odcięła istniejącą trasę
wiodącą przez Piaseczno. Jednakże serce biło tu, gdzie był Kordon, a linia
kolejowa biegła ku Lublinowi, aż za kres Dzikich Pól. Stamtąd rozgałęziała się,
zapewniając łączność z innymi miastami republik związkowych i terenami
niezniszczonymi przez wojnę. Tam wreszcie zbiegały się linie naziemne, wiodące
do odległych zauralskich fabryk uzbrojenia, ukrytych głęboko w trzewiach gór.
Nic więc dziwnego, że tory padały często ofiarą sabotażu Imperialistów,
usiłujących przeciąć linie zaopatrzeniowe. Stopniowo jednak państwa związkowe
przenosiły je pod ziemię, tę naturalną siedzibę ludzkości, zamieszkującą
bezpieczne bunkry miast. Z czasem zapewne zagłębi się w niej także cały węzeł
wschodni i odchodzące stąd pociągi będą bezpieczne, przed atakami ludzi i sił
przyrody.
Walter, spoglądający
na idącą pod nim wojenną lokomotywę, rozmyślał o tym jak twardzi muszą być
żołnierze Sił Ochrony Kolei, którzy pozostawali przez większą część służby na
zewnątrz, chroniąc transporty, nie mogąc liczyć na częsty pobyt pod ziemią.
Trasa w dużej mierze wiodła przez otwartą przestrzeń, choć z dala od zony,
zapędzali się tam także Polacy, których liczba wzrastała w sposób
niewspółmierny do zużycia amunicji, służącej do ich wytępienia. Lecz ciągnące
się nieprzerwanie puste pola wzbudzić mogły panikę.
Wiertalot przemknął
nad wysokim murem kordonu, mijając pancerną bramę kolejową. Przeleciał nad
rozstawionymi wzdłuż żelbetonowego muru licznie wieżami, na których
bezpieczeństwa strzegły straże wyposażone w liczne działka, mogące zniszczyć
cele powietrzne i naziemne, wspomagane przez detektory ruchu i liczniki
Geigera-Pietroszyna, mierzące poziom natężenia polactwa. W przypadku jego
wzrostu rozpoczynano działania pacyfikacyjne. Tuż pod murem, po stronie Dzikich
Pól, ciągnęła się osada bunkrów zwana Podkordonem, w której przebywali zeki,
rabowie wykonujący prace naprawcze i fortyfikacyjne, a także gdzie schronienie
znajdowali powracający z Dzikich Pól stalkerzy, przynoszący wieści i rozmaite
znaleziska. Chętnie je skupowano, zaś dla wywiadu wieści przynoszone przez tych
wędrowców bywały bezcenne, jako że zapuszczali się w rejony, w które nie
wysyłano patroli, nie chcąc ryzykować utraty ludzi i sprzętu.
Za murem znajdowała
się baza wojenna, w większości ukryta bezpieczne pod ziemią, połączona ze sobą
siecią tuneli. Teraz na powierzchni kwitł ruch związany z prowadzonym kilka
wiorst stąd natarciem, panowało bitewne zamieszanie. Mi-6 znosiły z pola walki
uszkodzone tanki, osadzając je na płycie warsztatowej, skąd zjeżdżały windą w
dół, bezpieczne kryte za płytami bunkra. Małe ludziki biegały poniżej,
odprawiano BWPy, gdy do wyruszenia przygotowywano kolejne kompanie Zmechdywizji,
wreszcie wyruszały pojazdy zaopatrzeniowe, bowiem czoło natarcia zdążyło już
wystrzelać całą amunicję. Nad tym wszystkim przemknął wiertalot, przelatując
nad naziemnymi konstrukcjami wsparcia i logistycznego, kierując się ku płycie
lotniska bojowego, wysuniętej spod ziemi na powierzchnię. Tam osiadł nieopodal
innych wiertalotów, które właśnie tankowano i przygotowywano do startu, a
wirniki zwolniły.
Opuścili pokład
kierując się ku hangarowi dezynfekcyjnemu, gdyż tylko poprzez niego możliwe było
przedostanie się do pozostałych pomieszczeń Kordonu, oddzielonych od płyty
lotniska drutem kolczastym. Procedura nie mogła ominąć nawet Sokoła zwłaszcza,
że ranił go nieznany typ twora. Gdy dochodzili do bramy, skąd korytarzem wśród
zasieków z drutu wiodła trasa do hangaru, okazało się, że na Sokoła czekają już
kolejni żołnierze specnazu. Zasalutowali mu, a mężczyzna zatrzymał się by
odwrócić się po raz ostatni do Szpicy.
- Towarzysze –
powiedział głośno. – Ludowa ojczyzna dziękuje wam za wasze zaangażowanie. Nie
zostanie ono zapomniane. Przypominam, iż jakiekolwiek rozmowy na temat tej
misji, nawet między sobą, zostaną ukarane. Dzisiejsze wydarzenie objęte są
najwyższą klauzulą. Zrozumiano?
- Tak jest –
powiedzieli zmęczonymi głosami.
- Nie mówcie nic, wróg
czuwa – dodał i odwrócił się. Otwarto dla niego oddzielną furtkę prowadzącą do
pomieszczeń dezynfekcyjnych, nim tam poszedł, odwrócił się i wyjął zza pazuchy
coś, co podał specnazowcowi z dystynkcjami lejtnanta. Ten skinął głową, jasnym
było, że odpowiedzialność za pilnowanie tej rzeczy przechodzi teraz na niego.
Nim odeszli Suworow spojrzał jeszcze w stronę Nadieżdy, pokazując jej wymownym
gestem, co z nią chętnie by uczynił.
- Gawniok – mruknęła.
- Towarzysze –
podniósł głos Walter. – Jesteśmy na powrót w ludowej ojczyźnie. Przypominam o
zachowaniu postaw godnych komunistycznego żołnierza.
- Podziękował wam
przynajmniej za uratowanie życia, tawariszcz lejtnant? – zapytał Czeczen.
- Najlepiej jak umiał
– odparł Walter, wspominając lufę Suworowa wbijającą się w jego pierś, którego
rozkaz wyraźnie obejmował utajnienie misji Sokoła, najwyraźniej nieprzewidujące
pozostawienia świadków. Lecz skoro polecił ich oszczędzić, coś musiało się za
tym kryć, nad implikacjami czego nie chciał się teraz zastanawiać.
Milczeli wiedząc, że
pora powrócić do koszarowej rzeczywistości, w której najlepiej nie odzywać się
i czuwać, by wyłowić najmniejsze możliwa odstępstwa; gdzie mógł kryć się
ideologiczny wróg, o którym należało zameldować. Wrócili do bazy,
przeżyli spotkanie z Sokołem. Od momentu gdy napotkali go w Markach,
najbardziej obawiał się chwili zakończenia tego zadania. A jednak pozwolono im
odejść. Ceną tego wszystkiego była śmierć Komara.
Oni jednak przeżyli.
I to już koniec. Przeczytaliście coś co w założeniu miało być lekką historyjką i wariacją na temat postapo, ku memu własnemu zaskoczeniu okazało się czymś więcej. Zamieściłem tu skrócone 4 rozdziały z dużo większej całości, wyszła mi taka mała cegła, którą trzeba przyciąć i poprawić. Skończyłem pisanie jakiś czas temu, rzecz sobie redaguję i przechodzę właśnie stadium, w którym dochodzę do wniosku, iż do niczego się to za bardzo nie nadaje. Nie tylko dlatego, że pełno tu jeszcze błędów stylistycznych. Dziękuję za uwagi, jeśli ktoś ma jakieś po tej w miarę zamkniętej parti, to chętnie je przeczytam, jedna osoba dość szybko zwróciła uwagę, że pojawia się tu nieistniejące uzbrojenie, jak AK-77. Z czasem można było się zorientować, że rzecz rozgrywa się w świecie alternatywnym, gdzie po wojnie atomowej historia potoczyła się zupełnie inaczej. Dodam jedynie, iż metro o którym to mowa jest podziemnym miastem, z dziesiątkami tuneli, ale to już oddzielna opowieść. Szczerze przyznam, że nie wiem na razie co z tym tekstem zrobię, bo z różnych względów nieco mi nie leży i nie do końca odpowiada mi to co dzieje się w nim pod koniec. O czym opowiada? Jak mogliście przeczytać zony są czymś dziwnym, wyrzucają z siebie coraz bardziej niebezpieczne twory (nie bez powodu nie używam słowa mutant), zmienna fizyka działa niszczycielsko swymi emisjami. Nikt nigdy nie dotarł do ich centrum. Na południe od Warszawy rozciąga się zaś jeszcze bardziej tajemnicza zona zwana południową. Z misją odkrycia tego co kryje się za tym, co okazać się może niebezpieczeństwem o niewyobrażalnej skali, wysłana zostaje wyprawa, do której dołącza oddział Szpica. Jego zadaniem będzie przeniknięcie do wnętrza zony. I tyle. Na blogu wracam od dzisiaj do zwykłych wpisów.