poniedziałek, 19 stycznia 2015

8. Koniec drogi

Arkuszyn odwrócił się do Waltera.
- A szto ty tu dziełasz, maładiec? – chrząknął. – Pacziemu ja musiał cofnąć się z bitwy i nakazali mi tu udać się, osłonić Szpicę?
- Tawariszcz kapitan – odparł Walter. – Mam rozkaz odprowadzić zampolita do bazy.
Arkuszyn zmierzył Sokoła przeciągłym spojrzeniem.
- Wy kto? – zapytał.
- Nie wasza sprawa – odrzekł spokojnie Sokół, wytrzymując spojrzenie frontowego wilka. Arkuszyn nie odwrócił oczu.
- U was racja – powiedział po chwili. – Choć taki z was zampolit, kak ze mnie baletnica w Bolszoj Baliet. Nie moja. Moja sprawa nie dać was zabić tawariszcz i tych zuchów. Tawariszcz lejtnant – zwrócił się do Waltera. – Przemieścić się za nasyp. Wasz transport już w drodze – wskazał na niebo nad Warszawą.
Walter skinął głową. Arkuszyn ponownie odwrócił się i zaczął wydawać polecenia swym ludziom, aby zajęli szyk, umożliwiając Szpicy wycofanie się. Plama na razie nie przemieszczała się w ich stronę, odcięta ścianą ognia, Polacy leżeli wybici. Walter poprowadził drużynę w kierunku nasypu, patrząc na Warszawę, mroczną i ciemną, przesłoniętą przez wieże Kordonu. Przez huk wybuchów przedarł się nowy dźwięk, gdy powietrze przecinały miarowo łopaty wirników. Nadlatywały wiertaloty w barwach maskujących, trzymając się nisko ziemi, podążając wzdłuż nieużywanej od lat linii kolejowej. Była ich cała eskadra, potężne Mi-6 niosły uczepione na zaczepach kilkutonowe ładunki, nieruchome pośród ciemnej nocy. Walter stanął na nasypie i przyglądał się jak zbliżają się, gdy Sokół powiedział doń:
- Mój plecak. Sygnałowiec – Walter skinął głową na stojącego najbliżej niego Wszołę, który sięgnął do pleców Sokół, i po chwili wydobył z jego plecaka pistolet sygnałowy.
- Odpalaj – polecił Sokół, a Wszoła spojrzał w kierunku Waltera, który ponownie potwierdził wydany rozkaz. Nie uszło to uwagi zampolita, jednak tego nie skomentował. Chwilę później w powietrze pomknęła flara sprawiając, iż na gorzejącym nieboskłonie pojawił się nowy kolor, rzucający zieloną poświatę. Wiertaloty sygnał ten zignorowały, powoli zwalniając dotarły do miejsca, w którym swych ludzi rozstawił Arkuszyn. Tam wyrównały lot i zaczęły schodzić pionowo w dół. Zawisły nieruchomo i jęły opuszczać stalowe liny z zaczepionym ładunkiem. Chwilę potem dotknął on ziemi, zostały zwolnione zaczepy, a ciężkie maszyny zagłębił się w błocie. Uwolnione od ładunków wiertaloty wniosły się ku górze, po tym jak pozostawiły lekkie tanki PT-81, których załogi uruchamiały właśnie serwomotory. Po chwili sześć maszyn miało już odpalone silniki. Sytuacja zmieniła się, gdyż zza tego, co było nie tak dawno hałdą, wyłoniły się znowu pajęcze twory i klekocząc sunęły w kierunku nasypu. Arkuszyn wrzeszczał polecając swym ludziom przemieścić się i dać osłonę tankom, bezbronnym nim załączą systemy bojowe, a także znajdującej się na nasypie Szpicy. Walter zamierzał właśnie dać rozkaz otwarcia ognia, nie chcąc dopuścić by stwory podbiegły bliżej, gdy z nieba zaczęła je razić seria puszczana z działka. Gdy na chwilę zamilkło, Nadieżda zorientowała się, że prócz niego strzela jeszcze snajper, z niewiarygodną szybkością zdejmując kolejnych Polaków. Odwróciła głowę i popatrzyła do góry, na schodzący do lądowania Mi-8. Pilot zamierzał siąść koło nasypu. Gwizdnęła cicho, znajdujący się na pokładzie snajper był niewiarygodnie szybki i sprawny, strzelając z pokładu trzęsącej się maszyny, z niezwykłą precyzją.
- To transport – powiedział Sokół i ruszył w tamtym kierunku. Na polecenie Waltera żołnierze schowali broń i podążyli za zampolitem.
Wiertalot przysiadł nie wyłączając swych wirników, napędzanych przez silniki turbinowe. W otwartym szeroko włazie ujrzeli ciemną sylwetkę stojącą przy karabinie, która przerwała teraz ogień. Tuż za nim znajdował się kolejny żołnierz z karabinem snajperskim, który właśnie przeładowywał.
Sokół pochylony szedł pierwszy, podbiegając do bocznego włazu. Żołnierz obsługujący karabin przesunął się i podał mu rękę, by pomóc mu wsiąść. Gdy Walter chciał wspiąć się zaraz za nim nagle w pierś ukłuła go lufa snajperki.
- A ty kuda, malczik? – usłyszał pogardliwy głos. – Idź ty walczyć ze swoim poliaczkami, nie pchaj się to prawdziwego wojska…
Spojrzał wprost, w stalowe niebieskie oczy, świdrujące go na wylot, należące do starszego żołnierza, z twarzą pooraną siecią zmarszczek. Najwyraźniej nie zamierzał go wpuścić na pokład, a coś w jego wzroku mówiło, że jest gotów pociągnąć za spust, jakby nie bacząc na konsekwencje. Walter cofnął się dostrzegając, iż mężczyzna ma na sobie bojowy rynsztunek desantowca specnazu, a celującą w niego lufę zdobią liczne nacięcia. Nie nosił żadnych dystynkcji. Mężczyzna nagle błyskawicznie przesunął broń w bok, celując obok Waltera.
- No towarzyszko, spróbujcie – zachęcił. Nadieżda nie wykonała żadnego ruchu, wpatrując się w desantowca, starając się niczego nie okazać. Sucz, był niewiarygodnie szybki, zareagował na jej odruchowy ruch ręki, sięgającej po APS. Wodził oczami, spoglądając na pozostałych członków oddziału.
- Towariszcz desantowiec – powiedział siląc się na spokój Walter. – Mam rozkaz odprowadzić Sokoła do Bazy. I zamierzam go wykonać.
- A wiesz gdzie u mienia twoje rozkazy, pszeku – prychnął desantowiec. – Won stąd!
- Suworow, spocznij! – osadził go w miejscu głos Sokoła. Żołnierz spojrzał w jego kierunku spod swego ciężkiego hełmu, lecz nie opuścił broni. – Szpica wchodzi na pokład – powiedział mocno Sokół, przechodząc do środka kabiny.
- Da tawariszcz pułkownik – potwierdził Suworow, lecz broń opuścił bardzo powoli, jakby wyrażając swój zawód. Walter przez chwilę odniósł wrażenie, że desantowiec był przekonany, iż będzie mógł za chwilę zabić żołnierzy. Spoglądając na drugiego wojaka stojącego przy działku dostrzegł, że on także należy do specnazu, a dłoń trzyma za plecami. Po chwili wyjął ją stamtąd i zatknął za pas trzymany w niej pistolet.
- Na pokład – polecił Walter, usuwając się z drogi. Gdy wsiadali Nadieżda trąciła go mocno i wiedział, że nie uczyniła tego przypadkiem, podobnie jak nie przez przypadek jej ręka krążyła dziwnie blisko APSa w kaburze.
Gdy wszyscy znaleźli się już wewnątrz, jako ostatni na pokład wskoczył Walter. Chwilę potem Mi-8 uniósł się górę.
Nadieżda usadowiła się tak, aby mieć na wprost siebie obu desantowców. Suworow nie spuszczał z niej wzroku, spoczął na fotelu plecami do pilota, mając ją wciąż przed oczami. Jego oczy wyraźnie zachęcały ją, aby spróbowała. Od niechcenia wyjął zza pasa nóż, którym się zaczął się bawić. Nigdy wcześniej takiego nie widziała, cały czarny, ze skórzaną rączką, ostro zakończony. Nie było wątpliwości, iż jest naostrzony. Przerzucał go z ręki do ręki i zakręcił nim młynka, pokazując swą biegłość, cały czas utrzymując kontakt wzrokowy, nie patrząc nawet na to, co robią jego ręce. Z boku przy włazie stał Walter, spoglądał na pole bitwy, jak zawsze skupiony wyłącznie na Polakach, jakby nieświadom tego zagrożenia. Ostentacyjnie Suworowa ignorował, stojąc obok działka, plecami do kogoś, kto właśnie okazał się wrogiem dużo bardziej niebezpiecznym, niż wszystko, z czym walczyli na Dzikich Polach. Doskonale wiedział, że jak każdy pies łańcuchowy desantowiec nie zrobi nic bez rozkazu swego pana.
Przez otwarty właz wznoszącego się wiertalotu widoczne było pole walki. Poniżej Arkuszyn formował swych ludzi, którzy pod osłoną tanków zajmowali pozycje. PT-81 maszerowały w kierunku zniszczonych okolic dawnej cegielni, nie bacząc na płonący tam ogień. W przeciwieństwie do ciężkich i olbrzymich T-79 o niszczycielskiej sile, były niewielkie. Nie dysponowały tak dużą siłą ognia, zaprojektowane i stworzone do walk na Dzikich Polach, świetnie sprawdzały się w starciu z Polakami. Posiadały także mniejsze załogi, w krótkich kabinach mieściło się jedynie dwóch tankistów. Rozstawiły się już na pozycjach i uruchomiły swe śmiercionośne miotacze ognia, a długie strumienie płomieni popłynęły z luf rażąc plamę. Została całkowicie odcięta zaporową linią ognia, a na jej grzbiet spadł metanapalm. Nim wiertalot się obrócił, Walter dostrzegł, że machając mackami na wszystkie strony zaczęła się cofać.
Ujrzał jeszcze Ząbki, które zmieniły się w piekło. Po zrujnowanej miejscowości nie został teraz żaden ślad, przez gruzowisko z trudem przemieszczały się BWP przerzucające piechotę, w ślad za pozostałymi siłami napierającymi na północ, gdzie kroczyły powoli tanki i podążali żołnierze. Polacy wyraźnie ustępowali pod naporem wojska, a Druga Armia zwyciężała i parła naprzód, odbijając zonę z rąk nieprzyjaciela. Wkrótce natarcie będzie musiało stanąć, Stawka koordynując działania nie mogła pozwolić, aby front ataku wysunął się zbytnio naprzód, przed oddziały osłaniające je od flanki, z dala od linii zaopatrzenia. To ostatnie mogło być problematycznie, dopóki uaktywniały się zmienne, uniemożliwiając loty transporterów. Armia będzie musiała także zaczekać, aż dopali się zniszczony działami Warszawy obszar, nim będzie można weń wkroczyć. Walter przewidywał, że za kilkanaście godzin działa wystrzelą znowu, daleko w głąb Dzikich Pól, a Druga Armia rozciągnie siły szeroko za Radzymin i Tłuszcz, aż po obszar gdzie będzie musiała stanąć, hen pod Wyszkowem, gdzie od dawna panowały inna geografia i fizyka. Jasne było jednak, że Druga Armia Wojska Ludowej Polskiej Komunistycznej Republiki Radzieckiej zwycięża, a odwet został wzięty. Nie rokowało to dobrze drużynie, bowiem oznaczało, iż zamiast upragnionego odpoczynku i przepustki do Warszawy, po uzupełnieniu zapasów czeka ich powrót na front. Tak daleko na Dzikich Polach rozpoznanie lotnicze nie będzie już możliwe, zatem wkrótce Szpica będzie musiała podążyć przed Piątą Zmechdywizją, rozpoznając trasę dla Dziewiątej Kompanii. Potem wiertalot obrócił się, pochylił dziób i poleciał na południe, a Walter mógł jedynie oglądać z wysokości kierujące się w kierunku Ząbek kolejne oddziały, w tym karne bataliony, mające dokonać oczyszczenia zniszczonego miasta.
Przeszedł w głąb kabiny, mijając Nadieżdę i Suworowa, siedzących w fotelach na wprost, utrzymujących ciągły kontakt wzrokowy, zamkniętych w jakimś skomplikowanym szachu wojny nerwów. Opadł na wolny fotel wewnątrz maszyny, tuż obok Sokoła, siedzącego z przymkniętymi oczyma. Plecak rzucił u stóp.
- Jak ręka, tawariszcz zampolit? – zapytał.
Sokół spojrzał na niego uważnie.
- Wyliżę się – stwierdził krótko. – Na wojnie o utrzymanie komunizmu poniosłem niezbędną ofiarę.
Walter nie wiedział, co odpowiedzieć. Oczy Sokoła czujnie mu się przyglądały, aż poczuł się nieswojo. Po chwili tamten znowu opadł na fotel. Walter już się nie odzywał.
Za oknami zapadła ciemność, gdy opuścili strefę wojny i wlecieli w noc, którą kilka minut później rozświetliły światła Kordonu. Podeszli do lądowania od wschodu, namierzani przez działka przeciwlotnicze, wysyłając strzelcom kody identyfikacyjne, aby wpuszczono ich do bezpiecznej strefy. W strefie frontowej zachowywano wszelkie procedury, mimo iż teoretycznie nie groził tu atak Imperialistów, a zagrożeniem mogły stać się wyłącznie twory zony. Przelecieli nad wschodnią linią kolejową, zapewniającą łączność i zaopatrzenie miasta, strzeżonej i patrolowanej codziennie przez opancerzone pociągi. Tory krzyżowały się w skomplikowanym układzie, w znajdującym się tutaj węźle, strzeżonym pilnie przez wojsko; część z nich wbiegała pod ziemię, łącząc się z liniami metra. Przechodziła przez miasto, wydobywając się na powierzchnię w węźle zachodnim, skąd trakcja kierowała się ku Poznaniowi, gdzie znajdowała się granica cywilizacji. Dalej ciągnęły się już wyłącznie ziemie spustoszone przez Imperialistów, którzy zniszczyli je by powstrzymać zwycięski pochód komunizmu, choć nie na wiele im się zdało. Na południe z węzła zachodniego biegła nitka zbudowana już po wojnie, prowadząca przez Grójec i fort Białobrzegi, do okręgu przemysłowego z siedzibą w Radomiu. Okazała się niezbędna po tym, jak południowa zona odcięła istniejącą trasę wiodącą przez Piaseczno. Jednakże serce biło tu, gdzie był Kordon, a linia kolejowa biegła ku Lublinowi, aż za kres Dzikich Pól. Stamtąd rozgałęziała się, zapewniając łączność z innymi miastami republik związkowych i terenami niezniszczonymi przez wojnę. Tam wreszcie zbiegały się linie naziemne, wiodące do odległych zauralskich fabryk uzbrojenia, ukrytych głęboko w trzewiach gór. Nic więc dziwnego, że tory padały często ofiarą sabotażu Imperialistów, usiłujących przeciąć linie zaopatrzeniowe. Stopniowo jednak państwa związkowe przenosiły je pod ziemię, tę naturalną siedzibę ludzkości, zamieszkującą bezpieczne bunkry miast. Z czasem zapewne zagłębi się w niej także cały węzeł wschodni i odchodzące stąd pociągi będą bezpieczne, przed atakami ludzi i sił przyrody.
Walter, spoglądający na idącą pod nim wojenną lokomotywę, rozmyślał o tym jak twardzi muszą być żołnierze Sił Ochrony Kolei, którzy pozostawali przez większą część służby na zewnątrz, chroniąc transporty, nie mogąc liczyć na częsty pobyt pod ziemią. Trasa w dużej mierze wiodła przez otwartą przestrzeń, choć z dala od zony, zapędzali się tam także Polacy, których liczba wzrastała w sposób niewspółmierny do zużycia amunicji, służącej do ich wytępienia. Lecz ciągnące się nieprzerwanie puste pola wzbudzić mogły panikę.
Wiertalot przemknął nad wysokim murem kordonu, mijając pancerną bramę kolejową. Przeleciał nad rozstawionymi wzdłuż żelbetonowego muru licznie wieżami, na których bezpieczeństwa strzegły straże wyposażone w liczne działka, mogące zniszczyć cele powietrzne i naziemne, wspomagane przez detektory ruchu i liczniki Geigera-Pietroszyna, mierzące poziom natężenia polactwa. W przypadku jego wzrostu rozpoczynano działania pacyfikacyjne. Tuż pod murem, po stronie Dzikich Pól, ciągnęła się osada bunkrów zwana Podkordonem, w której przebywali zeki, rabowie wykonujący prace naprawcze i fortyfikacyjne, a także gdzie schronienie znajdowali powracający z Dzikich Pól stalkerzy, przynoszący wieści i rozmaite znaleziska. Chętnie je skupowano, zaś dla wywiadu wieści przynoszone przez tych wędrowców bywały bezcenne, jako że zapuszczali się w rejony, w które nie wysyłano patroli, nie chcąc ryzykować utraty ludzi i sprzętu.
Za murem znajdowała się baza wojenna, w większości ukryta bezpieczne pod ziemią, połączona ze sobą siecią tuneli. Teraz na powierzchni kwitł ruch związany z prowadzonym kilka wiorst stąd natarciem, panowało bitewne zamieszanie. Mi-6 znosiły z pola walki uszkodzone tanki, osadzając je na płycie warsztatowej, skąd zjeżdżały windą w dół, bezpieczne kryte za płytami bunkra. Małe ludziki biegały poniżej, odprawiano BWPy, gdy do wyruszenia przygotowywano kolejne kompanie Zmechdywizji, wreszcie wyruszały pojazdy zaopatrzeniowe, bowiem czoło natarcia zdążyło już wystrzelać całą amunicję. Nad tym wszystkim przemknął wiertalot, przelatując nad naziemnymi konstrukcjami wsparcia i logistycznego, kierując się ku płycie lotniska bojowego, wysuniętej spod ziemi na powierzchnię. Tam osiadł nieopodal innych wiertalotów, które właśnie tankowano i przygotowywano do startu, a wirniki zwolniły.
Opuścili pokład kierując się ku hangarowi dezynfekcyjnemu, gdyż tylko poprzez niego możliwe było przedostanie się do pozostałych pomieszczeń Kordonu, oddzielonych od płyty lotniska drutem kolczastym. Procedura nie mogła ominąć nawet Sokoła zwłaszcza, że ranił go nieznany typ twora. Gdy dochodzili do bramy, skąd korytarzem wśród zasieków z drutu wiodła trasa do hangaru, okazało się, że na Sokoła czekają już kolejni żołnierze specnazu. Zasalutowali mu, a mężczyzna zatrzymał się by odwrócić się po raz ostatni do Szpicy.
- Towarzysze – powiedział głośno. – Ludowa ojczyzna dziękuje wam za wasze zaangażowanie. Nie zostanie ono zapomniane. Przypominam, iż jakiekolwiek rozmowy na temat tej misji, nawet między sobą, zostaną ukarane. Dzisiejsze wydarzenie objęte są najwyższą klauzulą. Zrozumiano?
- Tak jest – powiedzieli zmęczonymi głosami.
- Nie mówcie nic, wróg czuwa – dodał i odwrócił się. Otwarto dla niego oddzielną furtkę prowadzącą do pomieszczeń dezynfekcyjnych, nim tam poszedł, odwrócił się i wyjął zza pazuchy coś, co podał specnazowcowi z dystynkcjami lejtnanta. Ten skinął głową, jasnym było, że odpowiedzialność za pilnowanie tej rzeczy przechodzi teraz na niego. Nim odeszli Suworow spojrzał jeszcze w stronę Nadieżdy, pokazując jej wymownym gestem, co z nią chętnie by uczynił.
- Gawniok – mruknęła.
- Towarzysze – podniósł głos Walter. – Jesteśmy na powrót w ludowej ojczyźnie. Przypominam o zachowaniu postaw godnych komunistycznego żołnierza.
- Podziękował wam przynajmniej za uratowanie życia, tawariszcz lejtnant? – zapytał Czeczen.
- Najlepiej jak umiał – odparł Walter, wspominając lufę Suworowa wbijającą się w jego pierś, którego rozkaz wyraźnie obejmował utajnienie misji Sokoła, najwyraźniej nieprzewidujące pozostawienia świadków. Lecz skoro polecił ich oszczędzić, coś musiało się za tym kryć, nad implikacjami czego nie chciał się teraz zastanawiać.
Milczeli wiedząc, że pora powrócić do koszarowej rzeczywistości, w której najlepiej nie odzywać się i czuwać, by wyłowić najmniejsze możliwa odstępstwa; gdzie mógł kryć się ideologiczny wróg, o którym należało zameldować. Wrócili do bazy, przeżyli spotkanie z Sokołem. Od momentu gdy napotkali go w Markach, najbardziej obawiał się chwili zakończenia tego zadania. A jednak pozwolono im odejść. Ceną tego wszystkiego była śmierć Komara.
Oni jednak przeżyli.

I to już koniec. Przeczytaliście coś co w założeniu miało być lekką historyjką i wariacją na temat postapo, ku memu własnemu zaskoczeniu okazało się czymś więcej. Zamieściłem tu skrócone 4 rozdziały z dużo większej całości, wyszła mi taka mała cegła, którą trzeba przyciąć i poprawić. Skończyłem pisanie jakiś czas temu, rzecz sobie redaguję i przechodzę właśnie stadium, w którym dochodzę do wniosku, iż do niczego się to za bardzo nie nadaje. Nie tylko dlatego, że pełno tu jeszcze błędów stylistycznych. Dziękuję za uwagi, jeśli ktoś ma jakieś po tej w miarę zamkniętej parti, to chętnie je przeczytam, jedna osoba dość szybko zwróciła uwagę, że pojawia się tu nieistniejące uzbrojenie, jak AK-77. Z czasem można było się zorientować, że rzecz rozgrywa się w świecie alternatywnym, gdzie po wojnie atomowej historia potoczyła się zupełnie inaczej. Dodam jedynie, iż metro o którym to mowa jest podziemnym miastem, z dziesiątkami tuneli, ale to już oddzielna opowieść. Szczerze przyznam, że nie wiem na razie co z tym tekstem zrobię, bo z różnych względów nieco mi nie leży i nie do końca odpowiada mi to co dzieje się w nim pod koniec. O czym opowiada? Jak mogliście przeczytać zony są czymś dziwnym, wyrzucają z siebie coraz bardziej niebezpieczne twory (nie bez powodu nie używam słowa mutant), zmienna fizyka działa niszczycielsko swymi emisjami. Nikt nigdy nie dotarł do ich centrum. Na południe od Warszawy rozciąga się zaś jeszcze bardziej tajemnicza zona zwana południową. Z misją odkrycia tego co kryje się za tym, co okazać się może niebezpieczeństwem o niewyobrażalnej skali, wysłana zostaje wyprawa, do której dołącza oddział Szpica. Jego zadaniem będzie przeniknięcie do wnętrza zony.  I tyle. Na blogu wracam od dzisiaj do zwykłych wpisów.

poniedziałek, 12 stycznia 2015

7. Matka wszystkich bitew

Z nieba spadły kolejne trzy metalowe ptaki, przemknęły nad nimi tak nisko, że dostrzegli czerwoną gwiazdę na tle biało-czerwonej szachownicy wymalowaną na skrzydłach. Trzy Su-41 rozdzieliły się, odchodząc na boki, gdzie zaczęły zrzucać bomby na wynurzających się ciemności Polaków. W świetle wybuchów dostrzegli, że nie są to już pająkowate twory, ale człekokształtne istoty z wydłużonymi rękami, innego rodzaju niż te, z którymi starli się na nasypie. Trzeci samolot mknął na wprost zamierzając wypalić wśród nich ognistą linię, lecz pilot nie miał szczęścia. Nagle z impetem uderzył w coś znajdującego w pustym powietrzu i spłaszczył się, jakby trafiając w niewidzialną ścianę. W ułamku sekundy zmienił stan skupienia, stając się płynną kroplą, po tym jak Suchoj władował się wprost w zmienną, wykwitającą nad zoną, podążającą w ślad za wzmożoną aktywnością Polaków. Metalowa kropla poleciała dalej spadając na ziemię jako płyn, wprost na szeregi tworów, znowu zmieniając stan skupienia. Polacy, na których się wylała zastygli w płynnym metalu, w ułamku sekundy stającym się twardym jak beton, zmieniając ich w nieruchome posągi.
- Bladź, fizyka się zmienia, Czeczen! – warknął Walter, gotów wydać rozkaz ucieczki w kierunku Warszawy. Zmienna pozostawała niewidoczna na niebie, lecz dla pozostałych pilotów jasnym stało się już co się dzieje, bowiem wszystkie Suchoje jak na komendę zaczęły odbijać w kierunku Warszawy, wznosząc wysoko ponad ziemię. Okazało się to nie najlepszym pomysłem, gdy jeden z nich odchodził ostro w górę, nagle od strony płonącego horyzontu, gdzieś z ciemności wyleciał czarny kształt trafiając w samolot. Walter dostrzegł, że maszynę oblepia coś podobnego do cieni, z którymi się zetknęli, lecz mającego wymiar, jakby lepka maź, po czym suchoj runął na ziemię. Uderzył nieopodal budynku w Drewnicy, z którego wybiegli, a płomień wybuchu wzniósł się ku niebu. Pilot miał szczęście, skoro zginął na miejscu, nie wpadając w zonę.
- Jest Baza – wołał Czeczen, podając słuchafon. Przechwycił go zampolit.
 – Baza, tu Sokół. Konieczna ewakuacja, cel misji osiągnięty, konieczna natychmiastowa ewakuacja. Sokół i Szpica pozycja cegielnia obok Ząbek, powtarzam Sokół Szpica cegielnia obok Ząbek – rzucał do trzeszczącego słuchafonu. Walter przysunął się bliżej chcąc coś usłyszeć.
- Sokół, Baza – rozległo się po chwili. – Transport w drodze. Przemieścić się wzdłuż linii kolejowej na kierunku Kordon.
- Baza, Sokół – zawołał zampolit. – Przemieszczenie niemożliwe, jesteśmy w środku bitwy, nadchodzą Polacy. Konieczny transport.
- Sokół, Baza – rozległo się w odpowiedzi. – Transport z tej pozycji niemożliwy, nad polem walki niestała fizyka. Wycofać się pilnie wzdłuż linii kolejowej.
Walter spoglądał we wspomnianym kierunku. Od nasypu będącego niegdyś trakcją, oddzielał ich zrujnowany budynek, do którego wbiegali właśnie człekokształtni Polacy. Wciąż ich na szczęście nie wyczuli. Pędzili wprost w kierunku Ząbek, od których oddzielał ich nasyp, usiłując zajść miasto z flanki. Klepnął Sokoła w ramię pokazując mu, jak ich sytuacja zmienia się właśnie na jeszcze gorszą.
- Baza, Sokół – rzucił zampolit do słuchafonu. – Brak możliwości przejścia na linię kolejową, jesteśmy odcięci. Wróg w budynku cegielni, przemieszcza się na kierunku Ząbki.
W słuchafonie zapadła cisza. Po chwili wśród eksplozji Baza odezwała się ponownie.
- Sokół, otwieram możliwość przejścia, wykorzystać i przedostać się na kierunku Warszawa, wzdłuż linii. Transport ruszył, siądzie najbliżej jak się da.
Sokół rzucił słuchafon do Czeczena. Leżeli wtuleni w piach, spoglądając na hordy Polaków przelewające się poniżej, spływające w kierunku cegielni. Na północ od nich tanki utrzymywały pozycję, od momentu kiedy ujawniła się zmienna przemieszczająca nad obszarem, flanka natarcia się zatrzymała. T-79 z dystansu ostrzeliwały się z zajętej pozycji, spychając hordę w kierunku Ząbek, przez cegielnię.
Ta właśnie eksplodowała. Czeczen zaklął, gdy poniżej nich w górę zostały wyrzucone odłamki i fragmenty cegieł. Suchoje powróciły, waląc z oddali rakietami. Walter też się wściekł, wiedział jak niska jest precyzja takiego ataku. Pilot musiał z oddali wycelować dziobem, bowiem był to jedyny sposób trafienia rakietą w żądany cel w zonie, gdzie niemożliwe było jakiekolwiek kierowanie strzałami rakietowymi, wskutek zakłóceń w atmosferze. Niewiele brakowało, a rakieta uderzyłaby wprost w ich kryjówkę. Chwilę później spadł na nich deszcz szczątków i piachu, przykrywając ich szczelnie. Tamara wtuliła twarz w rękaw, aby mieć czym oddychać, starając się nie odetchnąć polactwem, które ich pokryło. Sięgnęła po licznik, nie musiała jednak nawet sprawdzać, by dostrzec, że odczyty wariowały, przekraczając wyobrażalne skale. Musieli wydostać się stąd jak najszybciej.
Dwa suchoje po wystrzeleniu rakiet odeszły w prawo, nad Ząbki, wznosząc się prawie pionowo, by chwilę później opaść i zrzucić tam bomby. Nad cegielnią niebo zmieniło kolor rozbłyskując na biało i przyjmując następnie tysiące barw. Zmienna przechodziła tuż na wprost, na tyle wysoko by nie stanowić dla nich zagrożenia, ale na tyle nisko by stać się zaporą dla nadlatujących pocisków katiusz. Gdy trafiały w nią, stawały się miriadą świateł, rozszczepiając niczym wiązka przechodząca przez pryzmat, zamiast wybuchu zalewając okolicę szerokim światłem. Fizyka po raz kolejny się zmieniała, na szczęście nie stanowiąc na razie dla nich zagrożenia.
Stało się jednak nim coś przedzierającego się właśnie przez ciemność, korzystającego z zasłony dawanej przez zmienną, kryjące się w martwym dla artylerii polu. Ostrzał wciąż spychał Polaków na Ząbki, gdzie trwała zażarta bitwa i nawet z tej odległości widać było ilość rzuconego tam wojska i sprzętu. Blask min już zniknął, pozostały jedynie konwencjonalne eksplozje. Wybuchy zlewały się w jedno, wyraźnie widoczne były tam strzały z RPG, znak, że na miejsce dotarła już piechota. Obrzeża miasta znajdowały się pod ciągłym ostrzałem artylerii, suchoje zrzucały wciąż bomby, ograniczając znacząco liczbę przeciwnika, który szedł w natarciu. Strefy zaporowe po obu stronach miejscowości kierowały Polaków wprost w tamto miejsce, a ich masa przemieszczała się teraz przez ruiny z cegielni, Walter nie chciał ryzykować na razie przedzierania się do nasypu, póki leżeli bezpiecznie ukryci pod piachem. Jednak coś, co ujrzał sprawiło, że zmienił zdanie.
Z ciemności wyłoniła się dymiąca masa, sunąc od strony Wołomina i Ząbek. Powoli wsunęła się w krąg światła, rozpraszanego przez zmienną. Walter nigdy wcześniej nie widział czegoś takiego, wyglądało jakby ziemia falowała, przemieszczając się do przodu pod postacią wielkiej gęstej plamy, albo kałuży o nieokreślonej barwie. Wylewała się z mroku ukazując, iż jest jej coraz więcej i więcej, sunąc przed siebie, unosząc i przelewając.
Gdzieś nieopodal zapędził się suchoj, idący po łuku znad Marek, gdzie zapalił ogniem eksplozji pola, którymi uprzednio wędrowali. Nadzwyczaj szybko część plamy uniosła się w górę, wybrzuszyła i wystrzeliła częścią siebie. Jednak tym razem samolot uniknął oblepienia, gdyż pilot widać dostrzegł zagrożenie lub postanowił odbić w tym samym momencie w górę.
- Czeczen, wołaj bazę – polecił Walter spoglądając na to coś, przemieszczające się mozolnie w kierunku Ząbek. Tanki otworzyły ogień z działek w kierunku plamy, strzelając od strony Drewnicy. Pociski zdawały się nie robić jej żadnej krzywdy, po prostu w niej znikając i tonąc. Ignorowała tanki kompletnie, nawet gdy odpaliły w jej kierunku pociski przeciwodłamkowe. Jedna z załóg postanowiła zmienić jednak amunicję i wystrzeliła ogniwo paliwo-taktyczne, trafiając w krawędź masy. Pocisk eksplodował na jej powierzchni, rozlewając się ograniczonym płomieniem. Plama drgnęła i niespodziewanie szybko uformowała mackę, strzelając nią w stronę tanku. Wydłużając się popędziła w kierunku T-79 i chwyciła maszynę, oplatając ją za nogi. Bez wyraźnego wysiłku pociągnęła za sobą tank do góry, puszczając tam kilkudziesięciotonowy pojazd, który koziołkowała w powietrzu lecąc w ciemność. Walter miał nadzieję, że spadnie na obszar zony niebędący plamą, gdzie żołnierzy spotka śmierć na miejscu.
- Jest Baza – trącił go Czeczen.
- Baza, tu Szpica – mówił Walter urywanymi zdaniami. – Pozycja wraz Sokołem, brak możliwości odejścia. Przed pozycją na kierunku Zielonka zmienna, poniżej nowy rodzaj przeciwnika. Postać niestała, forma rozlanej plamy, zmienia kształty, duży zasięg ramion, wystrzeliwuje pociski, wrażliwy na ogień, powtarzam ogień, inne pociski nieskuteczne, znaczne zagrożenie dla tanków i samolotów, przemieszcza się na kierunku Ząbki, zajmuje znaczny obszar.

W słuchafonie rozległy się trzaski, baza milczała, Walter obserwował sunącą z ohydnym dźwiękiem plamę, rozlewającą się w ich stronę, swą główną część kierującą ku Ząbkom. Zdawała się nie mieć końca. Wreszcie odezwała się Baza.
- Szpica, Baza. Przyjęto, ogień, zagrożenie dla maszyn. Szpica priorytet chronić Sokoła, pozostać przy nim do czasu dostarczenia do bazy. Powtórz.
- Baza, Szpica. Priorytet Sokół – powtórzył Walter.
- Szpica, Baza. Pilnie przemieścić się na kierunku linia kolejowa. Pilnie zmienić pozycję. Czas trzy minuty. Wykonać.
- Baza, Szpica. Przyjęto, rozpoczynam przemieszczenie.
Walter spojrzał na Sokoła.
- Sugestie tawariszcz zampolit- zapytał.
- Działać wedle uznania – odparł po chwili Sokół. – I doświadczenia bojowego.
- Drużyna! – podniósł głos Walter – Po zejściu na dół przyjąć szyk eskorta. Przebijamy się na kierunek południowy zachód. Oszczędzać amunicję. Gotów?
- Da, tawariszcz lejtnant – potwierdzili po kolei członkowie drużyny, przygotowując się do powstania. Walter spojrzał na Sokoła.
- Tawariszcz zampolit – powiedział. – Musimy się stąd jak najszybciej wynieść, bo artyleria właśnie przekierowuje na ten obszar działa. Kiedy zaczną strzelać, dosięgną także naszej kryjówki, bo będą starać się walić poniżej zmiennej. Wstrzymują ogień ze względu na nas… na was. Będziecie w środku, więc nasze tempo zależne jest od waszego. Gotów? – Sokół potwierdził skinieniem głowy a Walter zakrzyknął. – Dawaj!
Poderwali się, pędząc w dół hałdy, przeskakując kolejne zwały piasku. Zsunęli się na dół i gdy Sokół się podniósł rozstawili się wokół.
- Za mną! – zawołał Walter. Poprowadził ich na wschód, usiłując oddalić się od hałdy jak najdalej, chcąc ominąć Polaków i skręcić w kierunku nasypu. Wbiegli w spalony obszar, gdzie ziemia wciąż się tliła, a każdy krok wyrzucał w górę popiół. Wówczas twory ich zobaczyły, kilka oderwało się od hordy i popędziło w kierunku drużyny wybijając się w powietrze dzięki swym długim ramionom. Lądowali na nogach i znowu się odbijali skacząc w ślad za żołnierzami, skracając w ten sposób odległość.
- Ognia! – zawołał Walter.
Zagrał PKM, po chwili dołączyły kałasznikowy. Czeczen z Tamarą strzelali na przemian, stosując wyćwiczoną w boju taktykę, zaś Wszoła puszczał serię wzdłuż ataku. Nawet Sokół sięgnął po swój pistolet i oddawał strzały w kierunku Polaków, a Walter zorientował się, iż pomimo posługiwania się tylko jedną ręką i do tego lewą, kładzie twory ma miejscu. Po chwili sam sięgnął po pistolet, gdy rozległ się szczęk odskakującego zamka, kiedy w magazynku kałasznikowa skończyła się amunicja. Nadieżda także strzelała już z APSa, opróżniwszy magazynki Gradunowa.
Na prawo od nich w huku wystrzałów dało się posłyszeć głośny okrzyk.
- Uraaa! – twory skręciły, w stronę nowego dźwięku.
- Przerwać ogień! – polecił Walter – Za mną!
Nie zamierzał czekać i postanowił wykorzystać chwilę. W kierunku Polaków pędził karny batalion, najwyraźniej pozostawiony tu dla ochrony rozstawionej nieopodal artylerii. Gdy drużyna Waltera ściągnęła twory ich pobliże, rzucono zeków na stracenie, aby opóźnili natarcie do czasu przemieszczenia na miejsce T-79, mających powstrzymać atak. Przez myśl przemknęło mu, że może to być niemożliwe, bowiem biegnąc obserwował rozstawione pod Drewnicą tanki, strzelające teraz już tylko z rzadka. Zapewne nie dlatego, że kończyła im się amunicja, lecz z powodu przegrzania luf, problemu dotykającego również PKM Wszoły, zwanego przez niego Zbójcą. Broni będącej zmodyfikowaną wersją karabinu PKS, powstałą w centrum przemysłu zbrojeniowego w Radomiu, w Zakładach Metalowych imienia Ludowego Komisarza Obrony Polskiej Komunistycznej Republiki marszałka Konstantego Rokossowskiego. Model cieszył się dużym uznaniem wśród wojska, stanowiąc czołową myśl techniki radzieckiej, niosącą śmierć jej wrogom. Teraz jednak kończyła się w nim amunicja, więc Wszoła pędził z opuszczoną lufą spoglądając na pędzących zeków, wyposażonych w łopaty i kilofy, które wcześniej służyły do okopania i umocnienia stanowisk mobilnej artylerii. Ich atak nie miał najmniejszych szans, gdy wpadli między Polaków, wymachując swymi narzędziami, lecz nie mieli najmniejszego wyjścia. Gdy jeden z zeków zatrzymał się i zaczął biec w panice z powrotem, nagle złapał się za głowę, a po chwili z jego oczu i otwartych ust trysnęła krew. Wszczep łagierny wybuchł, odpalony przez zampolita kontrolującego zeków, który wydał polecenie natarcia. Ci, którzy przeżyliby samobójczy atak, mogli mieć nadzieję na skrócenie wyroku i po reedukacji nakaz przemieszczenia do oddalonej części Związku, by podjąć pracę fizyczną i służyć zwycięstwu rewolucyjnego komunizmu. Wszoła rzucił okiem jak Polacy chwytają zeków swymi długimi ramionami i rozdzierają na strzępy, obojętny ich losowi. Powinni cieszyć się, że nie zdradzili komunizmu, bo za to czekała kara gorsza niż śmierć, pozostawienie własnemu losowi w zonie bez broni i odzieży, na rzeź Polaków i zaraźliwego polactwa.
Twory kończyły masakrować zeków, wkładając sobie odrywane kawałki ich ciał do paszcz, a łatwa zdobycz zwabiała coraz większe ilości istot, dla których nie wystarczało pożywienia. Spojrzawszy łakomie na biegnących żołnierzy, Polacy zaczęli susami przemieszczać się w ich kierunku, kiedy na ziemię położyła ich celna seria z karabinu 20 mm zamontowanego na szczycie kabiny pojazdu BWP, który właśnie wjechał na nasyp od strony Ząbek. Wciąż prując ogniem z wieżyczki pojazd stoczył się w dół, a po chwili dołączył doń dwa następne. Zjechały z nasypu na swych ośmiu potężnych kołach z lanej gumy wielkości człowieka, dzięki swym całkowicie skrętnym osiom manewrując, by ustawić się bokiem do Polaków. Klapa opancerzonej kabiny opadła ze szczęknięciem i pod osłoną ognia z wieżyczek, na ziemię dzięki metalowym zaczepom zaczęli zeskakiwać żołnierze. Serce Waltera zagrało, przybyła piechota. Żołnierze Dziewiątej Kompanii zajmowali pozycję, a Walter ruszył w ich stronę, wiedząc, iż na szczęście nie znajduje się na linii ich ognia. Kompania wyraźnie brała udział wcześniej w walce, bowiem pancerze BWP były osmalone.
- Orły, formować szyk! – krzyczał wąsaty dowódca, stający z boku swych ludzi, którego Walter natychmiast rozpoznał. Kapitan Wsiewołod Fiodorowicz Arkuszyn zagrzewał swe plutony do boju. Żołnierze Dziewiątej Kompanii formowali linie, stosując standardową taktykę walk z nacierającą hordą. Ustawili się w trzy szeregi, a pierwszy uklęknął.
- Agoń! – polecił Arkuszyn i zagrały kałasznikowy. Serie żołnierzy połączone z salwami z BWP przetrzebiły szeregi Polaków. – Odeprzeć do linii zabudowań! – zawołał Arkuszyn, a wówczas pierwszy i drugi szereg ruszył biegiem w kierunku tworów.
- Za rodinu! – rozległ się gromki okrzyk, gdy Druga Armia Ludowej Polskiej Komunistycznej Republiki Radzieckiej ruszyła odebrać Polakom ojczystą ziemię, wierna biało-czerwonemu sztandarowi z symbolem czerwonej gwiazdy, za którą tak wielu oddało już życie i przelało krew.
- Szpica, dawaj ty do mnie! – wrzeszczał Arkuszyn, gdy drużyna biegła w jego stronę.
Nad ich głowami odpaliła wreszcie artyleria, dokonując w międzyczasie kalibracji celu, usiłując wstrzelić się pod zmienną, w masę znajdującą się za ruinami cegielni. Na dźwięk pierwszych strzałów atak się zatrzymał, a żołnierze Arkuszyna przypadli do ziemi. Drugiemu szeregowi skończyła się amunicja, więc jego miejsce zajął trzeci, a z tyłu biegł w ich stronę pierwszy, którego żołnierze zdążyli już przeładować. Nad ich głowami śmignęły pociski. Część z nich trafiła w hałdę, na której przed chwilą ukrywała się drużyna i wybuchły ogniem. Niektóre poszły za wysoko i zmienna przekształciła je w coś, co poleciało dalej pod postacią ciemnego deszczu. Niektóre jednak przeszły idealnie i trafiły za hałdą oraz ruinami cegielni, gdzie pociski paliwowo-taktyczne eksplodowały. Efekt był aż nadto widoczny, bo wynurzyły się stamtąd macki, machające wokół, szukając niewidocznego przeciwnika.
- Szto za sabaka?  - zawołał Arkuszyn.
- Ogniem, tawariszcz kapitan, ogniem – krzyknął Walter, który zdążył dotrzeć już do oficera. Ten nie zadawał zbędnych pytań.
- Dowgiłło, granatomioty! – krzyknął biegnąc w przód. Żołnierze go usłyszeli, a Arkuszyn rozkazywał dalej. – Formacja do mnie, granatomiot ładuj paliwowym, pal i w tył! A gdzie ty durak – to ostatnie wykrzyczał do kierowcy BWP, który wysforował się naprzód, lecz zorientowawszy się, że natarcie piechoty się zatrzymuje, zaczął hamować, by utrzymać szyk osłonowy. Manewry na Dzikich Polach nie mogły polegać na łączności radiowej, gdyż w zjonizowanym powietrzu nasobne radiostacje odmawiały jakiegokolwiek posłuszeństwa, stąd żołnierze i kierowca musieli opierać się na kontakcie wizualnym. BWP po chwili potoczył się do tyłu, za stojący z przodu szereg, który klękał właśnie wcelowując RPG. Gdyby nie zmienna, nie stosowano by półśrodków, z wysokiego pułapu cały obszar zbombardowałyby Tupolewy. Jednak przelot nad Dzikimi Polami z rzadka był możliwy, nawet na dużej wysokości, gdyż zdarzało się, że samoloty znikały. Nawet przy niskiej aktywności fizyki dotarcie nad centrum zony było po prostu niemożliwe. Zmienna była zaś kompletnie niestała i nikt nie wiedział jak wysoko sięga i jaki obszar zajmuje, nie zdołano jeszcze jej nigdy zmierzyć instrumentami pomiarowymi, ani wykryć, polegać musiano na obserwacji i ręcznym macaniu jej zasięgu przy pomocy ostrzału artylerii. Przynajmniej na razie wciąż szła nad ziemią i nie odbijała jeszcze pocisków w kierunku, z którego przyleciały.
W kierunku cegielni pomknęły rakiety wystrzelone z RPG. Rozjarzyły się tam ogniem, znacząc trafienia w cel eksplozjami płomieni. Macki zaczęły młócić wokół i wyrzuciły w kierunku nasypu czarne ochłapy.
- Uwaga! – wołał Arkuszyn – Unik!
Rozbiegli się na wszystkie strony, gdy z głośnym pluskiem z nieba spadały czarne plamy. Na szczęście stwór machając nimi na oślep, po drodze także natrafił na zmienną, która zmieniła to, czym ciskał w czarny proch, rozsypując go na rozjarzonym nocnym niebie. Jedna z plam sięgnęła jednak kół BWP, oblepiając je szczelnie, niczym czarna smoła. Zaczęły topić się, a wóz przechylił się nie mogąc ruszyć z miejsca, kręcąc się wokół bezładnie.
- Jebiata żyzń – splunął Arkuszyn. – Dowgiłło, ewakuacja pojazdu.
Znajdujący się niedaleko sierżant skinął głową i pobiegł wraz z kilkoma żołnierzami w stronę BWP, aby pomóc wydostać się załodze. Plama nie rzucała już niczego w ich kierunku, macki miotały się za ruinami wśród płomieni, usiłując je stłamsić.

niedziela, 4 stycznia 2015

Nieuchwytny Xawras

W ramach odświeżenia sięgnąłem ostatnio po „Xavrasa Wyżryna” Jacka Dukaja. Czytałem tę nowelkę wiele lat temu i wówczas zrobiła na mnie spore wrażenie, teraz jej wymiar nieco przebrzmiał, a kwestię terroryzmu przedefiniowało 9/11. Jedynie polsko-rosyjski pierdolec jakby się nasilił.
Rzecz to o świecie przegranej wojny roku 1920, Rosja zajęła teren Polski, potem rozpętała kolejną wojnę. Akcja toczy się 70 lat później, w krainie słowiańskiej, gdzie starano się wymazać nawet imiona nie rosyjskie. Zajęty teren jako żywo przypomina Czeczenię z czasów pierwszej i drugiej wojny tamże, zresztą tekst powstawał właśnie wówczas. Mamy więc Rosjan zaciekle bombardujących polskich bojowników, z którymi jednocześnie diedowszyczna robi interesy, sprzedając im broń w zamian za wódkę, przymykając oko na przemieszczenia wojsk, a jednocześnie zaciekle atakując wioski i paląc ziemię, aby udowodnić, że Imperium nie upada. Między Kijowem, Warszawą a Lwowem rozciąga się atomowy trójkąt, te trzy miasta Rzesza Niemiecka niegdyś zbombardowała, w strefie tej na świat przychodzą rozmaite mutanty. Bohaterem jest człowiek-legenda, Che Guevara słowiańszczyzny, Xawras Wyżryn, polski powstaniec odbijający kilkakrotnie Kraków z rąk rosyjskich, na którego Rosjanie polują zaciekle metodami podobnymi do stosowanych w rzeczonej Czeczeni. W książce pojawiają się różne ciekawe koncepcje naukowe, jak miny językowe, czy bomby-implanty, widać autor był pod wpływem tego samego szoku poznawczego co ja, kiedy Dżochara Dudajewa trafiła rakieta wystrzelona wprost w jego telefon satelitarny, gdy Imperium użyć musiało hi-technologii by rozwiązać problem z jednym bojownikiem. Dwadzieścia lat temu było to SF, teraz jak się okazuje kolesie z NSA mają dużo ciekawsze metody.
Ale nowelkę przeczytać warto, choć rzecz to tak naprawdę o terroryzmie, dekoracja została jedynie zarysowana, Jacek Dukaj jak wiadomo jest pisarzem wielkiej klasy i unika komiksowych opisów zniszczonej zony. Narratorem jest tu amerykański dziennikarz, przysłany by na bieżąco relacjonować postępy działań wojennych ikony pop kultury, bowiem Xawras po filmie akcji w Johnem Fourtree w roli głównej jest gwiazdą. Oczywiście gdy z postacią z przysłowiowego walla na fejsie zderzy się rzeczywistość, okaże się że z Xawrasa kawał skurwysyna, który nie ma skrupułów by zabijać dzieci i obarczać winą Rosjan. Ma jednak jeszcze bardziej mroczny plan, wiążący się z zagubioną atomówką.
Przeczytajcie. Świat, choć narysowany umownie, pozostaje niesamowicie realny. Zapewne dlatego, że JD przeniósł na teren Polski realia wojny z Czeczeni. W usta rzecznika alternatywnego USA włożył zaś słowa w naszej rzeczywistości wypowiedziane na temat Groźnego, zatem czytanie, iż Polska i terroryzm to wewnętrzna sprawa Rosji, jest nieco przerażające i jakże prawdziwe, gdy uświadamia się sobie, iż gdyby historia potoczyła się inaczej, to zachód miałby w nas takiej samej dupie, jak my mamy Ukrainę czy Syrię.
Czytajcie. Pamiętajcie, że dziełko powstało przed Biesłanem i teatrem w Moskwie.

Jacek Dukaj, Xavras Wyżryn i inne fikcje narodowe
Wydania były trzy, warto dotrzeć do pierwszego, jest tam dobre opowiadanie "Zanim Noc"
Alternatywną historię świata powieści dobrze opisano w tym miejscu