Z nieba spadły
kolejne trzy metalowe ptaki, przemknęły nad nimi tak nisko, że dostrzegli
czerwoną gwiazdę na tle biało-czerwonej szachownicy wymalowaną na skrzydłach.
Trzy Su-41 rozdzieliły się, odchodząc na boki, gdzie zaczęły zrzucać bomby na
wynurzających się ciemności Polaków. W świetle wybuchów dostrzegli, że nie są
to już pająkowate twory, ale człekokształtne istoty z wydłużonymi rękami,
innego rodzaju niż te, z którymi starli się na nasypie. Trzeci samolot mknął na
wprost zamierzając wypalić wśród nich ognistą linię, lecz pilot nie miał
szczęścia. Nagle z impetem uderzył w coś znajdującego w pustym powietrzu i
spłaszczył się, jakby trafiając w niewidzialną ścianę. W ułamku sekundy zmienił
stan skupienia, stając się płynną kroplą, po tym jak Suchoj władował się wprost
w zmienną, wykwitającą nad zoną, podążającą w ślad za wzmożoną aktywnością
Polaków. Metalowa kropla poleciała dalej spadając na ziemię jako płyn, wprost
na szeregi tworów, znowu zmieniając stan skupienia. Polacy, na których się
wylała zastygli w płynnym metalu, w ułamku sekundy stającym się twardym jak
beton, zmieniając ich w nieruchome posągi.
- Bladź, fizyka się
zmienia, Czeczen! – warknął Walter, gotów wydać rozkaz ucieczki w kierunku
Warszawy. Zmienna pozostawała niewidoczna na niebie, lecz dla pozostałych pilotów
jasnym stało się już co się dzieje, bowiem wszystkie Suchoje jak na komendę
zaczęły odbijać w kierunku Warszawy, wznosząc wysoko ponad ziemię. Okazało się
to nie najlepszym pomysłem, gdy jeden z nich odchodził ostro w górę, nagle od
strony płonącego horyzontu, gdzieś z ciemności wyleciał czarny kształt
trafiając w samolot. Walter dostrzegł, że maszynę oblepia coś podobnego do
cieni, z którymi się zetknęli, lecz mającego wymiar, jakby lepka maź, po czym
suchoj runął na ziemię. Uderzył nieopodal budynku w Drewnicy, z którego
wybiegli, a płomień wybuchu wzniósł się ku niebu. Pilot miał szczęście, skoro
zginął na miejscu, nie wpadając w zonę.
- Jest Baza – wołał
Czeczen, podając słuchafon. Przechwycił go zampolit.
– Baza, tu Sokół. Konieczna ewakuacja, cel misji
osiągnięty, konieczna natychmiastowa ewakuacja. Sokół i Szpica pozycja
cegielnia obok Ząbek, powtarzam Sokół Szpica cegielnia obok Ząbek – rzucał do
trzeszczącego słuchafonu. Walter przysunął się bliżej chcąc coś usłyszeć.
- Sokół, Baza –
rozległo się po chwili. – Transport w drodze. Przemieścić się wzdłuż linii
kolejowej na kierunku Kordon.
- Baza, Sokół –
zawołał zampolit. – Przemieszczenie niemożliwe, jesteśmy w środku bitwy,
nadchodzą Polacy. Konieczny transport.
- Sokół, Baza –
rozległo się w odpowiedzi. – Transport z tej pozycji niemożliwy, nad polem
walki niestała fizyka. Wycofać się pilnie wzdłuż linii kolejowej.
Walter spoglądał we
wspomnianym kierunku. Od nasypu będącego niegdyś trakcją, oddzielał ich
zrujnowany budynek, do którego wbiegali właśnie człekokształtni Polacy. Wciąż
ich na szczęście nie wyczuli. Pędzili wprost w kierunku Ząbek, od których
oddzielał ich nasyp, usiłując zajść miasto z flanki. Klepnął Sokoła w ramię
pokazując mu, jak ich sytuacja zmienia się właśnie na jeszcze gorszą.
- Baza, Sokół –
rzucił zampolit do słuchafonu. – Brak możliwości przejścia na linię kolejową,
jesteśmy odcięci. Wróg w budynku cegielni, przemieszcza się na kierunku Ząbki.
W słuchafonie
zapadła cisza. Po chwili wśród eksplozji Baza odezwała się ponownie.
- Sokół, otwieram
możliwość przejścia, wykorzystać i przedostać się na kierunku Warszawa, wzdłuż
linii. Transport ruszył, siądzie najbliżej jak się da.
Sokół rzucił
słuchafon do Czeczena. Leżeli wtuleni w piach, spoglądając na hordy Polaków
przelewające się poniżej, spływające w kierunku cegielni. Na północ od nich
tanki utrzymywały pozycję, od momentu kiedy ujawniła się zmienna
przemieszczająca nad obszarem, flanka natarcia się zatrzymała. T-79 z dystansu
ostrzeliwały się z zajętej pozycji, spychając hordę w kierunku Ząbek, przez
cegielnię.
Ta właśnie
eksplodowała. Czeczen zaklął, gdy poniżej nich w górę zostały wyrzucone odłamki
i fragmenty cegieł. Suchoje powróciły, waląc z oddali rakietami. Walter też się
wściekł, wiedział jak niska jest precyzja takiego ataku. Pilot musiał z oddali
wycelować dziobem, bowiem był to jedyny sposób trafienia rakietą w żądany cel w
zonie, gdzie niemożliwe było jakiekolwiek kierowanie strzałami rakietowymi,
wskutek zakłóceń w atmosferze. Niewiele brakowało, a rakieta uderzyłaby wprost
w ich kryjówkę. Chwilę później spadł na nich deszcz szczątków i piachu,
przykrywając ich szczelnie. Tamara wtuliła twarz w rękaw, aby mieć czym
oddychać, starając się nie odetchnąć polactwem, które ich pokryło. Sięgnęła po
licznik, nie musiała jednak nawet sprawdzać, by dostrzec, że odczyty wariowały,
przekraczając wyobrażalne skale. Musieli wydostać się stąd jak najszybciej.
Dwa suchoje po
wystrzeleniu rakiet odeszły w prawo, nad Ząbki, wznosząc się prawie pionowo, by
chwilę później opaść i zrzucić tam bomby. Nad cegielnią niebo zmieniło kolor
rozbłyskując na biało i przyjmując następnie tysiące barw. Zmienna przechodziła
tuż na wprost, na tyle wysoko by nie stanowić dla nich zagrożenia, ale na tyle
nisko by stać się zaporą dla nadlatujących pocisków katiusz. Gdy trafiały w
nią, stawały się miriadą świateł, rozszczepiając niczym wiązka przechodząca
przez pryzmat, zamiast wybuchu zalewając okolicę szerokim światłem. Fizyka po
raz kolejny się zmieniała, na szczęście nie stanowiąc na razie dla nich zagrożenia.
Stało się jednak
nim coś przedzierającego się właśnie przez ciemność, korzystającego z zasłony
dawanej przez zmienną, kryjące się w martwym dla artylerii polu. Ostrzał wciąż
spychał Polaków na Ząbki, gdzie trwała zażarta bitwa i nawet z tej odległości
widać było ilość rzuconego tam wojska i sprzętu. Blask min już zniknął,
pozostały jedynie konwencjonalne eksplozje. Wybuchy zlewały się w jedno,
wyraźnie widoczne były tam strzały z RPG, znak, że na miejsce dotarła już
piechota. Obrzeża miasta znajdowały się pod ciągłym ostrzałem artylerii,
suchoje zrzucały wciąż bomby, ograniczając znacząco liczbę przeciwnika, który
szedł w natarciu. Strefy zaporowe po obu stronach miejscowości kierowały
Polaków wprost w tamto miejsce, a ich masa przemieszczała się teraz przez ruiny
z cegielni, Walter nie chciał ryzykować na razie przedzierania się do nasypu,
póki leżeli bezpiecznie ukryci pod piachem. Jednak coś, co ujrzał sprawiło, że
zmienił zdanie.
Z ciemności
wyłoniła się dymiąca masa, sunąc od strony Wołomina i Ząbek. Powoli wsunęła się
w krąg światła, rozpraszanego przez zmienną. Walter nigdy wcześniej nie widział
czegoś takiego, wyglądało jakby ziemia falowała, przemieszczając się do przodu
pod postacią wielkiej gęstej plamy, albo kałuży o nieokreślonej barwie.
Wylewała się z mroku ukazując, iż jest jej coraz więcej i więcej, sunąc przed
siebie, unosząc i przelewając.
Gdzieś nieopodal
zapędził się suchoj, idący po łuku znad Marek, gdzie zapalił ogniem eksplozji
pola, którymi uprzednio wędrowali. Nadzwyczaj szybko część plamy uniosła się w
górę, wybrzuszyła i wystrzeliła częścią siebie. Jednak tym razem samolot
uniknął oblepienia, gdyż pilot widać dostrzegł zagrożenie lub postanowił odbić
w tym samym momencie w górę.
- Czeczen, wołaj
bazę – polecił Walter spoglądając na to coś, przemieszczające się mozolnie w
kierunku Ząbek. Tanki otworzyły ogień z działek w kierunku plamy, strzelając od
strony Drewnicy. Pociski zdawały się nie robić jej żadnej krzywdy, po prostu w
niej znikając i tonąc. Ignorowała tanki kompletnie, nawet gdy odpaliły w jej
kierunku pociski przeciwodłamkowe. Jedna z załóg postanowiła zmienić jednak
amunicję i wystrzeliła ogniwo paliwo-taktyczne, trafiając w krawędź masy.
Pocisk eksplodował na jej powierzchni, rozlewając się ograniczonym płomieniem.
Plama drgnęła i niespodziewanie szybko uformowała mackę, strzelając nią w
stronę tanku. Wydłużając się popędziła w kierunku T-79 i chwyciła maszynę,
oplatając ją za nogi. Bez wyraźnego wysiłku pociągnęła za sobą tank do góry,
puszczając tam kilkudziesięciotonowy pojazd, który koziołkowała w powietrzu
lecąc w ciemność. Walter miał nadzieję, że spadnie na obszar zony niebędący
plamą, gdzie żołnierzy spotka śmierć na miejscu.
- Jest Baza –
trącił go Czeczen.
- Baza, tu Szpica –
mówił Walter urywanymi zdaniami. – Pozycja wraz Sokołem, brak możliwości
odejścia. Przed pozycją na kierunku Zielonka zmienna, poniżej nowy rodzaj
przeciwnika. Postać niestała, forma rozlanej plamy, zmienia kształty, duży
zasięg ramion, wystrzeliwuje pociski, wrażliwy na ogień, powtarzam ogień, inne
pociski nieskuteczne, znaczne zagrożenie dla tanków i samolotów, przemieszcza
się na kierunku Ząbki, zajmuje znaczny obszar.
W słuchafonie
rozległy się trzaski, baza milczała, Walter obserwował sunącą z ohydnym
dźwiękiem plamę, rozlewającą się w ich stronę, swą główną część kierującą ku
Ząbkom. Zdawała się nie mieć końca. Wreszcie odezwała się Baza.
- Szpica, Baza.
Przyjęto, ogień, zagrożenie dla maszyn. Szpica priorytet chronić Sokoła,
pozostać przy nim do czasu dostarczenia do bazy. Powtórz.
- Baza, Szpica.
Priorytet Sokół – powtórzył Walter.
- Szpica, Baza.
Pilnie przemieścić się na kierunku linia kolejowa. Pilnie zmienić pozycję. Czas
trzy minuty. Wykonać.
- Baza, Szpica.
Przyjęto, rozpoczynam przemieszczenie.
Walter spojrzał na
Sokoła.
- Sugestie
tawariszcz zampolit- zapytał.
- Działać wedle
uznania – odparł po chwili Sokół. – I doświadczenia bojowego.
- Drużyna! –
podniósł głos Walter – Po zejściu na dół przyjąć szyk eskorta. Przebijamy się
na kierunek południowy zachód. Oszczędzać amunicję. Gotów?
- Da, tawariszcz
lejtnant – potwierdzili po kolei członkowie drużyny, przygotowując się do
powstania. Walter spojrzał na Sokoła.
- Tawariszcz
zampolit – powiedział. – Musimy się stąd jak najszybciej wynieść, bo artyleria
właśnie przekierowuje na ten obszar działa. Kiedy zaczną strzelać, dosięgną
także naszej kryjówki, bo będą starać się walić poniżej zmiennej. Wstrzymują
ogień ze względu na nas… na was. Będziecie w środku, więc nasze tempo zależne
jest od waszego. Gotów? – Sokół potwierdził skinieniem głowy a Walter
zakrzyknął. – Dawaj!
Poderwali się,
pędząc w dół hałdy, przeskakując kolejne zwały piasku. Zsunęli się na dół i gdy
Sokół się podniósł rozstawili się wokół.
- Za mną! – zawołał
Walter. Poprowadził ich na wschód, usiłując oddalić się od hałdy jak najdalej,
chcąc ominąć Polaków i skręcić w kierunku nasypu. Wbiegli w spalony obszar,
gdzie ziemia wciąż się tliła, a każdy krok wyrzucał w górę popiół. Wówczas
twory ich zobaczyły, kilka oderwało się od hordy i popędziło w kierunku drużyny
wybijając się w powietrze dzięki swym długim ramionom. Lądowali na nogach i
znowu się odbijali skacząc w ślad za żołnierzami, skracając w ten sposób
odległość.
- Ognia! – zawołał
Walter.
Zagrał PKM, po
chwili dołączyły kałasznikowy. Czeczen z Tamarą strzelali na przemian, stosując
wyćwiczoną w boju taktykę, zaś Wszoła puszczał serię wzdłuż ataku. Nawet Sokół
sięgnął po swój pistolet i oddawał strzały w kierunku Polaków, a Walter
zorientował się, iż pomimo posługiwania się tylko jedną ręką i do tego lewą,
kładzie twory ma miejscu. Po chwili sam sięgnął po pistolet, gdy rozległ się
szczęk odskakującego zamka, kiedy w magazynku kałasznikowa skończyła się
amunicja. Nadieżda także strzelała już z APSa, opróżniwszy magazynki Gradunowa.
Na prawo od nich w
huku wystrzałów dało się posłyszeć głośny okrzyk.
- Uraaa! – twory
skręciły, w stronę nowego dźwięku.
- Przerwać ogień! –
polecił Walter – Za mną!
Nie zamierzał
czekać i postanowił wykorzystać chwilę. W kierunku Polaków pędził karny
batalion, najwyraźniej pozostawiony tu dla ochrony rozstawionej nieopodal
artylerii. Gdy drużyna Waltera ściągnęła twory ich pobliże, rzucono zeków na
stracenie, aby opóźnili natarcie do czasu przemieszczenia na miejsce T-79,
mających powstrzymać atak. Przez myśl przemknęło mu, że może to być niemożliwe,
bowiem biegnąc obserwował rozstawione pod Drewnicą tanki, strzelające teraz już
tylko z rzadka. Zapewne nie dlatego, że kończyła im się amunicja, lecz z powodu
przegrzania luf, problemu dotykającego również PKM Wszoły, zwanego przez niego
Zbójcą. Broni będącej zmodyfikowaną wersją karabinu PKS, powstałą w centrum
przemysłu zbrojeniowego w Radomiu, w Zakładach Metalowych imienia Ludowego
Komisarza Obrony Polskiej Komunistycznej Republiki marszałka Konstantego
Rokossowskiego. Model cieszył się dużym uznaniem wśród wojska, stanowiąc
czołową myśl techniki radzieckiej, niosącą śmierć jej wrogom. Teraz jednak
kończyła się w nim amunicja, więc Wszoła pędził z opuszczoną lufą spoglądając
na pędzących zeków, wyposażonych w łopaty i kilofy, które wcześniej służyły do
okopania i umocnienia stanowisk mobilnej artylerii. Ich atak nie miał
najmniejszych szans, gdy wpadli między Polaków, wymachując swymi narzędziami,
lecz nie mieli najmniejszego wyjścia. Gdy jeden z zeków zatrzymał się i zaczął
biec w panice z powrotem, nagle złapał się za głowę, a po chwili z jego oczu i
otwartych ust trysnęła krew. Wszczep łagierny wybuchł, odpalony przez zampolita
kontrolującego zeków, który wydał polecenie natarcia. Ci, którzy przeżyliby
samobójczy atak, mogli mieć nadzieję na skrócenie wyroku i po reedukacji nakaz
przemieszczenia do oddalonej części Związku, by podjąć pracę fizyczną i służyć
zwycięstwu rewolucyjnego komunizmu. Wszoła rzucił okiem jak Polacy chwytają
zeków swymi długimi ramionami i rozdzierają na strzępy, obojętny ich losowi.
Powinni cieszyć się, że nie zdradzili komunizmu, bo za to czekała kara gorsza
niż śmierć, pozostawienie własnemu losowi w zonie bez broni i odzieży, na rzeź
Polaków i zaraźliwego polactwa.
Twory kończyły
masakrować zeków, wkładając sobie odrywane kawałki ich ciał do paszcz, a łatwa
zdobycz zwabiała coraz większe ilości istot, dla których nie wystarczało
pożywienia. Spojrzawszy łakomie na biegnących żołnierzy, Polacy zaczęli susami
przemieszczać się w ich kierunku, kiedy na ziemię położyła ich celna seria z
karabinu 20 mm zamontowanego na szczycie kabiny pojazdu BWP, który właśnie
wjechał na nasyp od strony Ząbek. Wciąż prując ogniem z wieżyczki pojazd
stoczył się w dół, a po chwili dołączył doń dwa następne. Zjechały z nasypu na
swych ośmiu potężnych kołach z lanej gumy wielkości człowieka, dzięki swym
całkowicie skrętnym osiom manewrując, by ustawić się bokiem do Polaków. Klapa
opancerzonej kabiny opadła ze szczęknięciem i pod osłoną ognia z wieżyczek, na
ziemię dzięki metalowym zaczepom zaczęli zeskakiwać żołnierze. Serce Waltera
zagrało, przybyła piechota. Żołnierze Dziewiątej Kompanii zajmowali pozycję, a
Walter ruszył w ich stronę, wiedząc, iż na szczęście nie znajduje się na linii
ich ognia. Kompania wyraźnie brała udział wcześniej w walce, bowiem pancerze
BWP były osmalone.
- Orły, formować
szyk! – krzyczał wąsaty dowódca, stający z boku swych ludzi, którego Walter
natychmiast rozpoznał. Kapitan Wsiewołod Fiodorowicz Arkuszyn zagrzewał swe
plutony do boju. Żołnierze Dziewiątej Kompanii formowali linie, stosując
standardową taktykę walk z nacierającą hordą. Ustawili się w trzy szeregi, a
pierwszy uklęknął.
- Agoń! – polecił
Arkuszyn i zagrały kałasznikowy. Serie żołnierzy połączone z salwami z BWP
przetrzebiły szeregi Polaków. – Odeprzeć do linii zabudowań! – zawołał
Arkuszyn, a wówczas pierwszy i drugi szereg ruszył biegiem w kierunku tworów.
- Za rodinu! –
rozległ się gromki okrzyk, gdy Druga Armia Ludowej Polskiej Komunistycznej
Republiki Radzieckiej ruszyła odebrać Polakom ojczystą ziemię, wierna
biało-czerwonemu sztandarowi z symbolem czerwonej gwiazdy, za którą tak wielu
oddało już życie i przelało krew.
- Szpica, dawaj ty
do mnie! – wrzeszczał Arkuszyn, gdy drużyna biegła w jego stronę.
Nad ich głowami
odpaliła wreszcie artyleria, dokonując w międzyczasie kalibracji celu, usiłując
wstrzelić się pod zmienną, w masę znajdującą się za ruinami cegielni. Na dźwięk
pierwszych strzałów atak się zatrzymał, a żołnierze Arkuszyna przypadli do
ziemi. Drugiemu szeregowi skończyła się amunicja, więc jego miejsce zajął
trzeci, a z tyłu biegł w ich stronę pierwszy, którego żołnierze zdążyli już
przeładować. Nad ich głowami śmignęły pociski. Część z nich trafiła w hałdę, na
której przed chwilą ukrywała się drużyna i wybuchły ogniem. Niektóre poszły za
wysoko i zmienna przekształciła je w coś, co poleciało dalej pod postacią
ciemnego deszczu. Niektóre jednak przeszły idealnie i trafiły za hałdą oraz
ruinami cegielni, gdzie pociski paliwowo-taktyczne eksplodowały. Efekt był aż
nadto widoczny, bo wynurzyły się stamtąd macki, machające wokół, szukając
niewidocznego przeciwnika.
- Szto za
sabaka? - zawołał Arkuszyn.
- Ogniem,
tawariszcz kapitan, ogniem – krzyknął Walter, który zdążył dotrzeć już do
oficera. Ten nie zadawał zbędnych pytań.
- Dowgiłło, granatomioty!
– krzyknął biegnąc w przód. Żołnierze go usłyszeli, a Arkuszyn rozkazywał
dalej. – Formacja do mnie, granatomiot ładuj paliwowym, pal i w tył! A gdzie ty
durak – to ostatnie wykrzyczał do kierowcy BWP, który wysforował się naprzód,
lecz zorientowawszy się, że natarcie piechoty się zatrzymuje, zaczął hamować,
by utrzymać szyk osłonowy. Manewry na Dzikich Polach nie mogły polegać na
łączności radiowej, gdyż w zjonizowanym powietrzu nasobne radiostacje odmawiały
jakiegokolwiek posłuszeństwa, stąd żołnierze i kierowca musieli opierać się na
kontakcie wizualnym. BWP po chwili potoczył się do tyłu, za stojący z przodu
szereg, który klękał właśnie wcelowując RPG. Gdyby nie zmienna, nie stosowano
by półśrodków, z wysokiego pułapu cały obszar zbombardowałyby Tupolewy. Jednak
przelot nad Dzikimi Polami z rzadka był możliwy, nawet na dużej wysokości, gdyż
zdarzało się, że samoloty znikały. Nawet przy niskiej aktywności fizyki
dotarcie nad centrum zony było po prostu niemożliwe. Zmienna była zaś
kompletnie niestała i nikt nie wiedział jak wysoko sięga i jaki obszar zajmuje,
nie zdołano jeszcze jej nigdy zmierzyć instrumentami pomiarowymi, ani wykryć,
polegać musiano na obserwacji i ręcznym macaniu jej zasięgu przy pomocy
ostrzału artylerii. Przynajmniej na razie wciąż szła nad ziemią i nie odbijała
jeszcze pocisków w kierunku, z którego przyleciały.
W kierunku cegielni
pomknęły rakiety wystrzelone z RPG. Rozjarzyły się tam ogniem, znacząc
trafienia w cel eksplozjami płomieni. Macki zaczęły młócić wokół i wyrzuciły w
kierunku nasypu czarne ochłapy.
- Uwaga! – wołał
Arkuszyn – Unik!
Rozbiegli się na
wszystkie strony, gdy z głośnym pluskiem z nieba spadały czarne plamy. Na
szczęście stwór machając nimi na oślep, po drodze także natrafił na zmienną,
która zmieniła to, czym ciskał w czarny proch, rozsypując go na rozjarzonym
nocnym niebie. Jedna z plam sięgnęła jednak kół BWP, oblepiając je szczelnie,
niczym czarna smoła. Zaczęły topić się, a wóz przechylił się nie mogąc ruszyć z
miejsca, kręcąc się wokół bezładnie.
- Jebiata żyzń –
splunął Arkuszyn. – Dowgiłło, ewakuacja pojazdu.
Znajdujący się niedaleko sierżant
skinął głową i pobiegł wraz z kilkoma żołnierzami w stronę BWP, aby pomóc
wydostać się załodze. Plama nie rzucała już niczego w ich kierunku, macki
miotały się za ruinami wśród płomieni, usiłując je stłamsić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz