poniedziałek, 12 stycznia 2015

7. Matka wszystkich bitew

Z nieba spadły kolejne trzy metalowe ptaki, przemknęły nad nimi tak nisko, że dostrzegli czerwoną gwiazdę na tle biało-czerwonej szachownicy wymalowaną na skrzydłach. Trzy Su-41 rozdzieliły się, odchodząc na boki, gdzie zaczęły zrzucać bomby na wynurzających się ciemności Polaków. W świetle wybuchów dostrzegli, że nie są to już pająkowate twory, ale człekokształtne istoty z wydłużonymi rękami, innego rodzaju niż te, z którymi starli się na nasypie. Trzeci samolot mknął na wprost zamierzając wypalić wśród nich ognistą linię, lecz pilot nie miał szczęścia. Nagle z impetem uderzył w coś znajdującego w pustym powietrzu i spłaszczył się, jakby trafiając w niewidzialną ścianę. W ułamku sekundy zmienił stan skupienia, stając się płynną kroplą, po tym jak Suchoj władował się wprost w zmienną, wykwitającą nad zoną, podążającą w ślad za wzmożoną aktywnością Polaków. Metalowa kropla poleciała dalej spadając na ziemię jako płyn, wprost na szeregi tworów, znowu zmieniając stan skupienia. Polacy, na których się wylała zastygli w płynnym metalu, w ułamku sekundy stającym się twardym jak beton, zmieniając ich w nieruchome posągi.
- Bladź, fizyka się zmienia, Czeczen! – warknął Walter, gotów wydać rozkaz ucieczki w kierunku Warszawy. Zmienna pozostawała niewidoczna na niebie, lecz dla pozostałych pilotów jasnym stało się już co się dzieje, bowiem wszystkie Suchoje jak na komendę zaczęły odbijać w kierunku Warszawy, wznosząc wysoko ponad ziemię. Okazało się to nie najlepszym pomysłem, gdy jeden z nich odchodził ostro w górę, nagle od strony płonącego horyzontu, gdzieś z ciemności wyleciał czarny kształt trafiając w samolot. Walter dostrzegł, że maszynę oblepia coś podobnego do cieni, z którymi się zetknęli, lecz mającego wymiar, jakby lepka maź, po czym suchoj runął na ziemię. Uderzył nieopodal budynku w Drewnicy, z którego wybiegli, a płomień wybuchu wzniósł się ku niebu. Pilot miał szczęście, skoro zginął na miejscu, nie wpadając w zonę.
- Jest Baza – wołał Czeczen, podając słuchafon. Przechwycił go zampolit.
 – Baza, tu Sokół. Konieczna ewakuacja, cel misji osiągnięty, konieczna natychmiastowa ewakuacja. Sokół i Szpica pozycja cegielnia obok Ząbek, powtarzam Sokół Szpica cegielnia obok Ząbek – rzucał do trzeszczącego słuchafonu. Walter przysunął się bliżej chcąc coś usłyszeć.
- Sokół, Baza – rozległo się po chwili. – Transport w drodze. Przemieścić się wzdłuż linii kolejowej na kierunku Kordon.
- Baza, Sokół – zawołał zampolit. – Przemieszczenie niemożliwe, jesteśmy w środku bitwy, nadchodzą Polacy. Konieczny transport.
- Sokół, Baza – rozległo się w odpowiedzi. – Transport z tej pozycji niemożliwy, nad polem walki niestała fizyka. Wycofać się pilnie wzdłuż linii kolejowej.
Walter spoglądał we wspomnianym kierunku. Od nasypu będącego niegdyś trakcją, oddzielał ich zrujnowany budynek, do którego wbiegali właśnie człekokształtni Polacy. Wciąż ich na szczęście nie wyczuli. Pędzili wprost w kierunku Ząbek, od których oddzielał ich nasyp, usiłując zajść miasto z flanki. Klepnął Sokoła w ramię pokazując mu, jak ich sytuacja zmienia się właśnie na jeszcze gorszą.
- Baza, Sokół – rzucił zampolit do słuchafonu. – Brak możliwości przejścia na linię kolejową, jesteśmy odcięci. Wróg w budynku cegielni, przemieszcza się na kierunku Ząbki.
W słuchafonie zapadła cisza. Po chwili wśród eksplozji Baza odezwała się ponownie.
- Sokół, otwieram możliwość przejścia, wykorzystać i przedostać się na kierunku Warszawa, wzdłuż linii. Transport ruszył, siądzie najbliżej jak się da.
Sokół rzucił słuchafon do Czeczena. Leżeli wtuleni w piach, spoglądając na hordy Polaków przelewające się poniżej, spływające w kierunku cegielni. Na północ od nich tanki utrzymywały pozycję, od momentu kiedy ujawniła się zmienna przemieszczająca nad obszarem, flanka natarcia się zatrzymała. T-79 z dystansu ostrzeliwały się z zajętej pozycji, spychając hordę w kierunku Ząbek, przez cegielnię.
Ta właśnie eksplodowała. Czeczen zaklął, gdy poniżej nich w górę zostały wyrzucone odłamki i fragmenty cegieł. Suchoje powróciły, waląc z oddali rakietami. Walter też się wściekł, wiedział jak niska jest precyzja takiego ataku. Pilot musiał z oddali wycelować dziobem, bowiem był to jedyny sposób trafienia rakietą w żądany cel w zonie, gdzie niemożliwe było jakiekolwiek kierowanie strzałami rakietowymi, wskutek zakłóceń w atmosferze. Niewiele brakowało, a rakieta uderzyłaby wprost w ich kryjówkę. Chwilę później spadł na nich deszcz szczątków i piachu, przykrywając ich szczelnie. Tamara wtuliła twarz w rękaw, aby mieć czym oddychać, starając się nie odetchnąć polactwem, które ich pokryło. Sięgnęła po licznik, nie musiała jednak nawet sprawdzać, by dostrzec, że odczyty wariowały, przekraczając wyobrażalne skale. Musieli wydostać się stąd jak najszybciej.
Dwa suchoje po wystrzeleniu rakiet odeszły w prawo, nad Ząbki, wznosząc się prawie pionowo, by chwilę później opaść i zrzucić tam bomby. Nad cegielnią niebo zmieniło kolor rozbłyskując na biało i przyjmując następnie tysiące barw. Zmienna przechodziła tuż na wprost, na tyle wysoko by nie stanowić dla nich zagrożenia, ale na tyle nisko by stać się zaporą dla nadlatujących pocisków katiusz. Gdy trafiały w nią, stawały się miriadą świateł, rozszczepiając niczym wiązka przechodząca przez pryzmat, zamiast wybuchu zalewając okolicę szerokim światłem. Fizyka po raz kolejny się zmieniała, na szczęście nie stanowiąc na razie dla nich zagrożenia.
Stało się jednak nim coś przedzierającego się właśnie przez ciemność, korzystającego z zasłony dawanej przez zmienną, kryjące się w martwym dla artylerii polu. Ostrzał wciąż spychał Polaków na Ząbki, gdzie trwała zażarta bitwa i nawet z tej odległości widać było ilość rzuconego tam wojska i sprzętu. Blask min już zniknął, pozostały jedynie konwencjonalne eksplozje. Wybuchy zlewały się w jedno, wyraźnie widoczne były tam strzały z RPG, znak, że na miejsce dotarła już piechota. Obrzeża miasta znajdowały się pod ciągłym ostrzałem artylerii, suchoje zrzucały wciąż bomby, ograniczając znacząco liczbę przeciwnika, który szedł w natarciu. Strefy zaporowe po obu stronach miejscowości kierowały Polaków wprost w tamto miejsce, a ich masa przemieszczała się teraz przez ruiny z cegielni, Walter nie chciał ryzykować na razie przedzierania się do nasypu, póki leżeli bezpiecznie ukryci pod piachem. Jednak coś, co ujrzał sprawiło, że zmienił zdanie.
Z ciemności wyłoniła się dymiąca masa, sunąc od strony Wołomina i Ząbek. Powoli wsunęła się w krąg światła, rozpraszanego przez zmienną. Walter nigdy wcześniej nie widział czegoś takiego, wyglądało jakby ziemia falowała, przemieszczając się do przodu pod postacią wielkiej gęstej plamy, albo kałuży o nieokreślonej barwie. Wylewała się z mroku ukazując, iż jest jej coraz więcej i więcej, sunąc przed siebie, unosząc i przelewając.
Gdzieś nieopodal zapędził się suchoj, idący po łuku znad Marek, gdzie zapalił ogniem eksplozji pola, którymi uprzednio wędrowali. Nadzwyczaj szybko część plamy uniosła się w górę, wybrzuszyła i wystrzeliła częścią siebie. Jednak tym razem samolot uniknął oblepienia, gdyż pilot widać dostrzegł zagrożenie lub postanowił odbić w tym samym momencie w górę.
- Czeczen, wołaj bazę – polecił Walter spoglądając na to coś, przemieszczające się mozolnie w kierunku Ząbek. Tanki otworzyły ogień z działek w kierunku plamy, strzelając od strony Drewnicy. Pociski zdawały się nie robić jej żadnej krzywdy, po prostu w niej znikając i tonąc. Ignorowała tanki kompletnie, nawet gdy odpaliły w jej kierunku pociski przeciwodłamkowe. Jedna z załóg postanowiła zmienić jednak amunicję i wystrzeliła ogniwo paliwo-taktyczne, trafiając w krawędź masy. Pocisk eksplodował na jej powierzchni, rozlewając się ograniczonym płomieniem. Plama drgnęła i niespodziewanie szybko uformowała mackę, strzelając nią w stronę tanku. Wydłużając się popędziła w kierunku T-79 i chwyciła maszynę, oplatając ją za nogi. Bez wyraźnego wysiłku pociągnęła za sobą tank do góry, puszczając tam kilkudziesięciotonowy pojazd, który koziołkowała w powietrzu lecąc w ciemność. Walter miał nadzieję, że spadnie na obszar zony niebędący plamą, gdzie żołnierzy spotka śmierć na miejscu.
- Jest Baza – trącił go Czeczen.
- Baza, tu Szpica – mówił Walter urywanymi zdaniami. – Pozycja wraz Sokołem, brak możliwości odejścia. Przed pozycją na kierunku Zielonka zmienna, poniżej nowy rodzaj przeciwnika. Postać niestała, forma rozlanej plamy, zmienia kształty, duży zasięg ramion, wystrzeliwuje pociski, wrażliwy na ogień, powtarzam ogień, inne pociski nieskuteczne, znaczne zagrożenie dla tanków i samolotów, przemieszcza się na kierunku Ząbki, zajmuje znaczny obszar.

W słuchafonie rozległy się trzaski, baza milczała, Walter obserwował sunącą z ohydnym dźwiękiem plamę, rozlewającą się w ich stronę, swą główną część kierującą ku Ząbkom. Zdawała się nie mieć końca. Wreszcie odezwała się Baza.
- Szpica, Baza. Przyjęto, ogień, zagrożenie dla maszyn. Szpica priorytet chronić Sokoła, pozostać przy nim do czasu dostarczenia do bazy. Powtórz.
- Baza, Szpica. Priorytet Sokół – powtórzył Walter.
- Szpica, Baza. Pilnie przemieścić się na kierunku linia kolejowa. Pilnie zmienić pozycję. Czas trzy minuty. Wykonać.
- Baza, Szpica. Przyjęto, rozpoczynam przemieszczenie.
Walter spojrzał na Sokoła.
- Sugestie tawariszcz zampolit- zapytał.
- Działać wedle uznania – odparł po chwili Sokół. – I doświadczenia bojowego.
- Drużyna! – podniósł głos Walter – Po zejściu na dół przyjąć szyk eskorta. Przebijamy się na kierunek południowy zachód. Oszczędzać amunicję. Gotów?
- Da, tawariszcz lejtnant – potwierdzili po kolei członkowie drużyny, przygotowując się do powstania. Walter spojrzał na Sokoła.
- Tawariszcz zampolit – powiedział. – Musimy się stąd jak najszybciej wynieść, bo artyleria właśnie przekierowuje na ten obszar działa. Kiedy zaczną strzelać, dosięgną także naszej kryjówki, bo będą starać się walić poniżej zmiennej. Wstrzymują ogień ze względu na nas… na was. Będziecie w środku, więc nasze tempo zależne jest od waszego. Gotów? – Sokół potwierdził skinieniem głowy a Walter zakrzyknął. – Dawaj!
Poderwali się, pędząc w dół hałdy, przeskakując kolejne zwały piasku. Zsunęli się na dół i gdy Sokół się podniósł rozstawili się wokół.
- Za mną! – zawołał Walter. Poprowadził ich na wschód, usiłując oddalić się od hałdy jak najdalej, chcąc ominąć Polaków i skręcić w kierunku nasypu. Wbiegli w spalony obszar, gdzie ziemia wciąż się tliła, a każdy krok wyrzucał w górę popiół. Wówczas twory ich zobaczyły, kilka oderwało się od hordy i popędziło w kierunku drużyny wybijając się w powietrze dzięki swym długim ramionom. Lądowali na nogach i znowu się odbijali skacząc w ślad za żołnierzami, skracając w ten sposób odległość.
- Ognia! – zawołał Walter.
Zagrał PKM, po chwili dołączyły kałasznikowy. Czeczen z Tamarą strzelali na przemian, stosując wyćwiczoną w boju taktykę, zaś Wszoła puszczał serię wzdłuż ataku. Nawet Sokół sięgnął po swój pistolet i oddawał strzały w kierunku Polaków, a Walter zorientował się, iż pomimo posługiwania się tylko jedną ręką i do tego lewą, kładzie twory ma miejscu. Po chwili sam sięgnął po pistolet, gdy rozległ się szczęk odskakującego zamka, kiedy w magazynku kałasznikowa skończyła się amunicja. Nadieżda także strzelała już z APSa, opróżniwszy magazynki Gradunowa.
Na prawo od nich w huku wystrzałów dało się posłyszeć głośny okrzyk.
- Uraaa! – twory skręciły, w stronę nowego dźwięku.
- Przerwać ogień! – polecił Walter – Za mną!
Nie zamierzał czekać i postanowił wykorzystać chwilę. W kierunku Polaków pędził karny batalion, najwyraźniej pozostawiony tu dla ochrony rozstawionej nieopodal artylerii. Gdy drużyna Waltera ściągnęła twory ich pobliże, rzucono zeków na stracenie, aby opóźnili natarcie do czasu przemieszczenia na miejsce T-79, mających powstrzymać atak. Przez myśl przemknęło mu, że może to być niemożliwe, bowiem biegnąc obserwował rozstawione pod Drewnicą tanki, strzelające teraz już tylko z rzadka. Zapewne nie dlatego, że kończyła im się amunicja, lecz z powodu przegrzania luf, problemu dotykającego również PKM Wszoły, zwanego przez niego Zbójcą. Broni będącej zmodyfikowaną wersją karabinu PKS, powstałą w centrum przemysłu zbrojeniowego w Radomiu, w Zakładach Metalowych imienia Ludowego Komisarza Obrony Polskiej Komunistycznej Republiki marszałka Konstantego Rokossowskiego. Model cieszył się dużym uznaniem wśród wojska, stanowiąc czołową myśl techniki radzieckiej, niosącą śmierć jej wrogom. Teraz jednak kończyła się w nim amunicja, więc Wszoła pędził z opuszczoną lufą spoglądając na pędzących zeków, wyposażonych w łopaty i kilofy, które wcześniej służyły do okopania i umocnienia stanowisk mobilnej artylerii. Ich atak nie miał najmniejszych szans, gdy wpadli między Polaków, wymachując swymi narzędziami, lecz nie mieli najmniejszego wyjścia. Gdy jeden z zeków zatrzymał się i zaczął biec w panice z powrotem, nagle złapał się za głowę, a po chwili z jego oczu i otwartych ust trysnęła krew. Wszczep łagierny wybuchł, odpalony przez zampolita kontrolującego zeków, który wydał polecenie natarcia. Ci, którzy przeżyliby samobójczy atak, mogli mieć nadzieję na skrócenie wyroku i po reedukacji nakaz przemieszczenia do oddalonej części Związku, by podjąć pracę fizyczną i służyć zwycięstwu rewolucyjnego komunizmu. Wszoła rzucił okiem jak Polacy chwytają zeków swymi długimi ramionami i rozdzierają na strzępy, obojętny ich losowi. Powinni cieszyć się, że nie zdradzili komunizmu, bo za to czekała kara gorsza niż śmierć, pozostawienie własnemu losowi w zonie bez broni i odzieży, na rzeź Polaków i zaraźliwego polactwa.
Twory kończyły masakrować zeków, wkładając sobie odrywane kawałki ich ciał do paszcz, a łatwa zdobycz zwabiała coraz większe ilości istot, dla których nie wystarczało pożywienia. Spojrzawszy łakomie na biegnących żołnierzy, Polacy zaczęli susami przemieszczać się w ich kierunku, kiedy na ziemię położyła ich celna seria z karabinu 20 mm zamontowanego na szczycie kabiny pojazdu BWP, który właśnie wjechał na nasyp od strony Ząbek. Wciąż prując ogniem z wieżyczki pojazd stoczył się w dół, a po chwili dołączył doń dwa następne. Zjechały z nasypu na swych ośmiu potężnych kołach z lanej gumy wielkości człowieka, dzięki swym całkowicie skrętnym osiom manewrując, by ustawić się bokiem do Polaków. Klapa opancerzonej kabiny opadła ze szczęknięciem i pod osłoną ognia z wieżyczek, na ziemię dzięki metalowym zaczepom zaczęli zeskakiwać żołnierze. Serce Waltera zagrało, przybyła piechota. Żołnierze Dziewiątej Kompanii zajmowali pozycję, a Walter ruszył w ich stronę, wiedząc, iż na szczęście nie znajduje się na linii ich ognia. Kompania wyraźnie brała udział wcześniej w walce, bowiem pancerze BWP były osmalone.
- Orły, formować szyk! – krzyczał wąsaty dowódca, stający z boku swych ludzi, którego Walter natychmiast rozpoznał. Kapitan Wsiewołod Fiodorowicz Arkuszyn zagrzewał swe plutony do boju. Żołnierze Dziewiątej Kompanii formowali linie, stosując standardową taktykę walk z nacierającą hordą. Ustawili się w trzy szeregi, a pierwszy uklęknął.
- Agoń! – polecił Arkuszyn i zagrały kałasznikowy. Serie żołnierzy połączone z salwami z BWP przetrzebiły szeregi Polaków. – Odeprzeć do linii zabudowań! – zawołał Arkuszyn, a wówczas pierwszy i drugi szereg ruszył biegiem w kierunku tworów.
- Za rodinu! – rozległ się gromki okrzyk, gdy Druga Armia Ludowej Polskiej Komunistycznej Republiki Radzieckiej ruszyła odebrać Polakom ojczystą ziemię, wierna biało-czerwonemu sztandarowi z symbolem czerwonej gwiazdy, za którą tak wielu oddało już życie i przelało krew.
- Szpica, dawaj ty do mnie! – wrzeszczał Arkuszyn, gdy drużyna biegła w jego stronę.
Nad ich głowami odpaliła wreszcie artyleria, dokonując w międzyczasie kalibracji celu, usiłując wstrzelić się pod zmienną, w masę znajdującą się za ruinami cegielni. Na dźwięk pierwszych strzałów atak się zatrzymał, a żołnierze Arkuszyna przypadli do ziemi. Drugiemu szeregowi skończyła się amunicja, więc jego miejsce zajął trzeci, a z tyłu biegł w ich stronę pierwszy, którego żołnierze zdążyli już przeładować. Nad ich głowami śmignęły pociski. Część z nich trafiła w hałdę, na której przed chwilą ukrywała się drużyna i wybuchły ogniem. Niektóre poszły za wysoko i zmienna przekształciła je w coś, co poleciało dalej pod postacią ciemnego deszczu. Niektóre jednak przeszły idealnie i trafiły za hałdą oraz ruinami cegielni, gdzie pociski paliwowo-taktyczne eksplodowały. Efekt był aż nadto widoczny, bo wynurzyły się stamtąd macki, machające wokół, szukając niewidocznego przeciwnika.
- Szto za sabaka?  - zawołał Arkuszyn.
- Ogniem, tawariszcz kapitan, ogniem – krzyknął Walter, który zdążył dotrzeć już do oficera. Ten nie zadawał zbędnych pytań.
- Dowgiłło, granatomioty! – krzyknął biegnąc w przód. Żołnierze go usłyszeli, a Arkuszyn rozkazywał dalej. – Formacja do mnie, granatomiot ładuj paliwowym, pal i w tył! A gdzie ty durak – to ostatnie wykrzyczał do kierowcy BWP, który wysforował się naprzód, lecz zorientowawszy się, że natarcie piechoty się zatrzymuje, zaczął hamować, by utrzymać szyk osłonowy. Manewry na Dzikich Polach nie mogły polegać na łączności radiowej, gdyż w zjonizowanym powietrzu nasobne radiostacje odmawiały jakiegokolwiek posłuszeństwa, stąd żołnierze i kierowca musieli opierać się na kontakcie wizualnym. BWP po chwili potoczył się do tyłu, za stojący z przodu szereg, który klękał właśnie wcelowując RPG. Gdyby nie zmienna, nie stosowano by półśrodków, z wysokiego pułapu cały obszar zbombardowałyby Tupolewy. Jednak przelot nad Dzikimi Polami z rzadka był możliwy, nawet na dużej wysokości, gdyż zdarzało się, że samoloty znikały. Nawet przy niskiej aktywności fizyki dotarcie nad centrum zony było po prostu niemożliwe. Zmienna była zaś kompletnie niestała i nikt nie wiedział jak wysoko sięga i jaki obszar zajmuje, nie zdołano jeszcze jej nigdy zmierzyć instrumentami pomiarowymi, ani wykryć, polegać musiano na obserwacji i ręcznym macaniu jej zasięgu przy pomocy ostrzału artylerii. Przynajmniej na razie wciąż szła nad ziemią i nie odbijała jeszcze pocisków w kierunku, z którego przyleciały.
W kierunku cegielni pomknęły rakiety wystrzelone z RPG. Rozjarzyły się tam ogniem, znacząc trafienia w cel eksplozjami płomieni. Macki zaczęły młócić wokół i wyrzuciły w kierunku nasypu czarne ochłapy.
- Uwaga! – wołał Arkuszyn – Unik!
Rozbiegli się na wszystkie strony, gdy z głośnym pluskiem z nieba spadały czarne plamy. Na szczęście stwór machając nimi na oślep, po drodze także natrafił na zmienną, która zmieniła to, czym ciskał w czarny proch, rozsypując go na rozjarzonym nocnym niebie. Jedna z plam sięgnęła jednak kół BWP, oblepiając je szczelnie, niczym czarna smoła. Zaczęły topić się, a wóz przechylił się nie mogąc ruszyć z miejsca, kręcąc się wokół bezładnie.
- Jebiata żyzń – splunął Arkuszyn. – Dowgiłło, ewakuacja pojazdu.
Znajdujący się niedaleko sierżant skinął głową i pobiegł wraz z kilkoma żołnierzami w stronę BWP, aby pomóc wydostać się załodze. Plama nie rzucała już niczego w ich kierunku, macki miotały się za ruinami wśród płomieni, usiłując je stłamsić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz