-
Myślisz, że coś widziałeś w swoim życiu? Nic nie widziałeś, żołnierzyku. Nawet
jeśli walczyłeś z Polakami, ja też kiedyś się z nimi biłem, gdy wzięli mnie w
kamasze i wysłali w Dzikie Pola. Tak wtedy je nazwaliśmy, nazwa się przyjęła,
choć zampolity próbowały jej zakazać, bo kojarzyło się to z Sienkiewiczem,
wiesz kto zacz?
- Nie.
- A
powinieneś, my na Wileniaku wiemy kto to Sienkiewicz, Mickiewicz i inni.
- Tu nie
Wileniak.
-
Wileniak jest tam gdzie my, nazywasz się mieszkańcem Warszawy i tego nie wiesz?
W tych domach dla bezprizornych was zmienili, dlatego ulica starała się ukryć
dzieci, żeby nie stały się takie jak ty, pełne pustych frazesów, gotowe ginąć
za komunizm, nie wiedzące, co w życiu istotne. Ale nawet choć starali się nas
zmienić Wileniak, przetrwał, a wraz z nimi Warszawa. I Polska, choć ty tego
ostatniego nie rozumiesz.
- Do
rzeczy. Mrok.
- Nie
chcesz o tym słuchać? W każdym razie chcę powiedzieć, że kiedy budowaliśmy mury
Kordonu, ja widziałem te twory, które zwiecie Polakami i cię rozumiem. Wiem
przed czym nas broniliście, słyszałem te opowieści stalkerów, nawet jeśli część
z nich to zwykłe gawędy. Ale czegoś takiego jak cienie nie widzieli nawet oni.
Co obudziliście w zonie południowej?
- To
przyszło z zony południowej?
- Nie
wiem. Ale w twoim głosie słyszę, że jesteś o tym przekonany. To co działo się
wtedy tutaj, było szaleństwem, wprowadzono stan wyjątkowy a pociągi między
Mokotowem a Kordonem, wiozące rannych do szpitali krążyły setkami. Nawet w
tunelach pojawiły się te twory, poszła plotka, że będą chcieli wysadzić te pod
Wisłą, aby je zalać, a wraz z nimi nas i wybuchły zamieszki. A potem wszystko
się uspokoiło, trochę trwało nim przyznaliście, że nie ma kontaktu zresztą
kraju. Że zostaliśmy tu porzuceni.
-
Naprawdę nie mamy czasu…
- Mamy
cały czas świata. Dokąd ci się śpieszy? Nie musicie nigdzie iść, oni sami po
nas przyjdą. Jesteśmy otoczeni, tak? Z jednej strony Konwentowi, z drugiej ci
maoiści, na górze kacapy. A amunicji nie macie za wiele, prawda? Wnuczek
Tasiemka wie, nie musicie mówić, byłem w kamaszach trzy lata jako gaciowy, znam
te miny, wszyscy wojskowi są tacy sami. Nie pomogę wam w walce z Mrokiem, mogę
ci tylko powiedzieć to, co wiem. A nie wiem skąd nadszedł, ale mówiło się, że z
zony południowej, choć minęło wiele miesięcy od jej upadku. Ale różne rzeczy
gadali, podobno zaczęło się na Politechnice. Mówiono o jakimś ruchu oburzonych,
lecz to była tylko ruchawka. Nikt na to nie zwracał uwagi, dopóki nie zadziało
się na Śródmieściu, tam gdzie władza partyjna powinna być najsilniejsza. Na
Stacji Berii, tam gdzie sekretarz i partia usiłowali utrzymać władzę w
Warszawie. I tam chyba wszystkich bolało najbardziej, że panuje coraz większy
głód i braki, po tym jak skończyły się dostawy, po zniszczeniu upraw na
powierzchni, a partyjni mają wszystko. Nie powiem, dla nas były to złote czasy,
Wileniak wyrwał się spod tej władzy, byliśmy tu pomiędzy Kordonem a Warszawą,
między wojskiem a pozostałymi, staliśmy się stacją handlową, niech Merynos ci
powie, złote czasy dla nas.
- Dla
apaszy. Pozostali przez was cierpieli.
- Z
powodu twojego wojska i władzy, która zostawiała wszystko dla siebie, czyż nie?
Kto na tym wcześniej zyskiwał? Ci, którzy chowali wszystko dla siebie, za
swoimi żółtymi firankami, gdzie towary były przeznaczone wyłącznie dla nich? My
jedynie je puściliśmy je w obieg, u nas szybko partia i wojsko przestały
sprawować władzę. Byliśmy potrzebni jednym i drugim, Wileniak stał się takim
buforem, między Kordonem a lewobrzeżnym miastem. Wszyscy tu przyjeżdżali,
zwykli żołnierze i mieszkańcy…
-
Spekulowaliście na ich nieszczęściu.
- Na
niczym nie spekulowaliśmy, zdobywaliśmy rzeczy, których nie zdobywał nikt inny,
a na Wileniaku partia wymieniała się z wojskiem, żywność dla wojska w zamian za
amunicję dla milicji. Masz głowę pełną tego co ci powiedziano, szczerze
wierzysz w swój komunizm, tylko że on nigdy nie zadziała. Wiesz dlaczego? Z
powodu ludzi, bo jesteśmy skurwysynami. To co w teorii jest dobre, nie zadziała
w praktyce, bo zawsze ktoś będzie chciał więcej. Taki ktoś jak ja, czy ty. Nie
protestuj, nim się nad tym nie zastanowisz.
- Nie
przyszedłem tu rozmawiać o filozofii. Mrok.
- Nie
chcesz z Wnuczkiem Tasiemką rozmawiać o tym co niewygodne? Ależ proszę.
Usłyszeliśmy, że na Stacji Berii zaczęła się ruchawka. Jedna z kolejnych
przeciw Górnemu, taki był z niego pierwszy sekretarz jak ze mnie, ale w końcu
co zrobisz jak rządzą tym wszystkim kacapy, którzy chcą jedynie mięsa
armatniego i zasobów na swoją wojnę. Wot, kolejna, myśleliśmy, bo już parę razy
milicja mu uratowała tę dupę, ludzie pozbawieni jedzenia, nie mający dokąd
odejść po prostu nie wytrzymują, gdy nie stoi za tobą armia, zaczynają być
zdesperowani. Tym razem jednak było inaczej, nie chciało mi się wierzyć, że
Berii została zamknięta. Co na tej Woli znowu wymyślili, zastanawiałem się? Ale
nawet żaden apasz nie dał stamtąd znaku życia. Dopiero po kilku dniach okazało
się, że w tunelach postawili straże, ostrzegające wszystkich, że teraz przejął
tam władzę Konwent Ocalenia Ludowego. Solidarność robotnicza, czy jakoś tak,
reprezentowana przez trzech nieznanych nikomu ludzi, elektryka, spawacza i
hydraulika. Hakiel, Wilczek i Nadolny. W sumie nic nadzwyczajnego, ludzie mieli
dość tego w czym się znaleźliśmy, racjonowania żywności, braku prądu. Nawet
bardzo nie dziwiło, czemu zaczęło się na Berii. A powinno.
- Czemu?
- A gdzie
jest najmniej robotników? Gdzie wcześniej byli prawie tylko urzędnicy i
milicja? Gdzie biło serce naszej partii i znajdowały się wszystkie urzędy? A
jednak tam właśnie wybuchła rewolucja robotnicza, lecz w końcu przecież pewnie
na Berii najbardziej kuło w oczy, że robotnicy ledwie dają sobie radę, a Górny
i jego nomenklatura zabierają najlepsze dla siebie. Nie wytrzymali. Mała
ruchawka, potem pacyfikacja i wszystko wróci do normy. Tak nie tylko myśmy
myśleli, chwilę trwało nim milicja zebrała się by się tym zająć. Pewnie komendant
Jóźwiak nawet się cieszył, że Górny dostał po dupie, bo dwa dni trwało zanim
się zebrali, zmobilizowali na Dworcu Głównym, w swoich koszarach. Ale nie mógł
pozwolić na więcej, zwłaszcza że na Berii byli też jego milicjanci. Więc
uruchomili jakimś cudem drezyny i pojechali, w sile kilku plutonów. Nie liczyli
się z problemami, zamierzali wjechać na stację i uratować swoich pod osłoną
tarcz, pał i amunicji rozpraszającej. Nie pierwszy i nie ostatni raz. Tylko, że
nikt nie wrócił.
- Cienie?
-
Zapewne. Ale wtedy jeszcze tego nie wiedzieliśmy. Po prostu przepadli, a
posterunki blokadowe znowu wróciły na swoje miejsca. Dopiero wtedy poszło, że
ci co stoją z karabinami mają czarne oczy. Że mówią, iż wyzwolą pozostałych. A
na Berii jest zakaz wejścia. Że też my wtedy się tym nie zaniepokoiliśmy… Ale
nawet Isajewicz w Kordonie się tym
początkowo nie przejął, żołnierze na handlu mówili, że się nawet śmiał, że
Górny dostał w dupę. Ale potem powoli przestawało być nam do śmiechu, jak
zaczęły pojawiać się te historie o Mroku.
- Co o
nim mówili?
- Że to
siła ludu, źródło potęgi powstałej z ucisku i niesprawiedliwości. Że poniosą go
na sztandarach. Takie tam opium dla ludu, ale zaczynało być irytujące, bo nie
szło się z nimi dogadać. Zamknęli tę swoją stację i nikt z niej nie wyłaził,
nawet apasz. Zrobili coś, czego nie zdołaliście zrobić nawet wy, komuniści.
- Nie
zamykałem żadnej stacji.
- Wciąż
jesteś po ich stronie, nawet jeśli uważasz, że jesteś tylko po stronie systemu,
może nie? Nieważne, widzę to w twoich oczach. Isajewicz też pewnie przestał się
śmiać, gdy okazało się, że kolejne plutony milicji nie dają rady niczego
uczynić, nawet jak przestali się cackać i użyli ciężkiego sprzętu. Niósł się
tylko dźwięk CKMów, ale to nic nie dało. Wtedy pewne rzeczy przestały być
żartami. A Konwent ruszył, stacja po stacji, ogłosili, że wyzwolą wszystkich.
Nie było Górnego, milicja była w rozsypce, nagle okazało się, że Warszawa
runęła jak domek z kart. Wzięli wszystko, najpierw na zachodzie, od Muranowa po
linii zewnętrznej aż po Zachodni, potem po Unii Lubelskiej na południu.
Otaczali całą lewobrzeżną Warszawę, Chałubińskiego i Dworzec Główny, największe
stację i Zwycięstwa. Lecz tak naprawdę okazało się, że zapędzają tam ludzi.
-
Zapędzają?
- Ty
jesteś żołnierzem. Powinieneś zrozumieć, co oznacza stopniowe zajmowanie
pozycji, spychanie wroga w jedno miejsce. My tego nie widzieliśmy, ale
Isajewicz to zrozumiał. Na początku patrzył na ten Konwent przez palce, nawet
gdy ludzie zaczęli od nich uciekać i przynosić te opowieści o wyrzucaniu ludzi
na powierzchnię za najmniejsze przewinienia, wyglądało na to, że ktoś wreszcie
robi rewolucyjny porządek. Że partia wzięła się za dyscyplinę, w bardzo ostrym
wydaniu. Ale potem gdy wzięli Muranowski, Dworzec Główny i Nowy Świat wiedział
już, że zajmują lewy brzeg. Umocnił tunele prowadzące na Wschodni i w ten
sposób jedynym łącznikiem z tamtą stroną pozostał Wileniak.
- Nie
atakowali powierzchnią?
- Tam
byli Polacy! Jeszcze przed końcem tego wszystkiego, gdy żołnierze przychodzili
na przepustki mówili, że Polacy ciągną tu, jakby ich coś wabiło! Zona zbliżała
się do miasta, Dzikie Pola podeszły pod sam mur, ataki trwały bez ustanku!
Manifestacje pojawiały się na horyzoncie, wojsko znosiło to coraz ciężej. Kiedy
z tamtej strony przyszły informacje o Mroku, wszyscy zaczęli szeptać, że to on
chce wykończyć Kordon, że tamci mają rację! To co wcześniej było śmieszne,
teraz zaczęto powtarzać z respektem. Mrok czekał na upadek Kordonu i posyłał
Polaków, by go osłabić, lecz nie uderzał mocą swej potęgi!
-
Powiedzcie mi wreszcie o Mroku.
- Nie mów
ty jak kacap synek, tu nie towarzysze, ja zwyczajny warszawski czieławiek. Ta
cała konwentowa trójca prowadzona przez tego swojego elektryka zastąpiła
komunizm Mrokiem. Wtedy się z ich śmialiśmy, potem słuchaliśmy z
niedowierzaniem. Potem przyszli. Ze swoimi czarnymi oczami, połączeni ze sobą
myślami, mówiący że elity partyjne zdradziły lud, a my byliśmy okłamywani. Bo
zwalczano potęgę dającą siłę i równość, która kryła się w głębi Dzikich Pól, a
którą zwano Mrokiem. Której od lat nam odmawiano, rezerwując ją wyłącznie dla
partyjnych elit. Mrok to siła dająca prawdziwe życie. I tak było, strzał ich
nie powstrzymywał, szli dalej, dopóki nie przyjęli wielu kul. Isajewicz szybko
się o tym przekonał. Uderzyli na Wileniak. Po prawdzie to była podpucha, nieźle
to zaplanowali. Ci z czarnymi oczami nadeszli i uderzyli na patrole, które
przepuszczaliśmy przez stację, pod Wisłą doszło do starcia. Wojsko odparło
tamtych, ale ze stratami, to sprawiło, że Isajewicz pojął, że nie dogada się z
tamtymi, choć już wcześniej próbował. Konwent jednak oświadczył, że nie będzie
rozmów z przedstawicielami zgniłego reżimu. Nie miał więc wyjścia, musiał ich
zgnieść, by nie dać im czasu na umocnienie. Wkrótce musiałby walczyć na dwa fronty.
Zwłaszcza gdy posłał swych ludzi powierzchnią i odkrył, że tamci zablokowali
wszystkie tunele.
- Z
powodu Polaków?
- Nie.
Polacy byli ponoć wszędzie na powierzchni, ale Konwent miał inny powód. Nie
chciał już pozwolić, by ktokolwiek uciekł. Warszawa się zamykała, Isajewicz
musiał walczyć. Dlatego polecił nam
poddać Wileniak, a tamtym złożyć broń. To wtedy Merynos uszedł ze swoimi, on
dobrze przeczuł co się stanie. Gdy zobaczył, że jeden z nas wysadza się na
stacji, by zabić kilku żołnierzy, krzycząc o Mroku, a jego oczy są czarne,
zrozumiał, że to coś więcej niż zwykłe szaleństwo. Nie rozumieliśmy tego wtedy,
nie wiedzieliśmy, że Mrok zatruwa wtedy umysły.
- Jak
zatruwa?
- Jak to
wasze polactwo. Konwent cię zmienia, budzisz się, masz czarne oczy i myślisz
jak oni, stajesz jednym z nich. Wtedy o tym nie wiedzieliśmy. To co się działo
miało sprowokować Isajewicza do walki i on to uczynił. Władował się prosto na
Wileniak z oddziałami, by wyprowadzić atak na Teatralny, ze Wschodniego uderzył
na Zwycięstwa całą potęgą wojska. Musiał to zrobić, bo nawet jemu dyscyplina
spadała. Jego wojsko szeptało o Mroku, więc musiał go pokonać. I uderzył. A
potem przegraliście.
- Cienie?
- Nie
tylko, ale wtedy zobaczyliśmy je po raz pierwszy. Na Kordon spadły nagle
manifestacje, ludzie spłonęli tam żywcem gdy podniosła się nagle temperatura,
pojazdy rozpadły się ponoć ze starości, gdy pordzewiały. Tak mówili żołnierze,
którzy przetrwali i przyszli w kajdanach. Bo Konwent poszedł po nich, gdy
cienie wpadły na Wileniak i dopadły żołnierzy. Widziałeś to, prawda? Pociski
śmigały wokół, na ścianach tryskały ogniste iskry, wielu tu zginęło od
rykoszetów, ale wojsko spotkał gorszy los. Najpierw rzucili przeciw nim
konwentowych z czarnymi oczami, aby wciągnąć ich do tuneli. Padali gdy na pół
przecinały ich CKMy, choć przeżywali trafieni pojedynczymi kulami. Lecz tam
czekały cienie, które wpadły na Wileniak. Większośc z żołnierzy rozrywały na
pół, eksplodowali od środka, a Mrok się z nich wylewał. Lecz sporo oszczędzili,
pozbawiali tylko przytomności, choć gdy padali wyglądali jak martwi.
- Martwi?
- Szara
skóra, niczym trupy. To jeden ze sposobów, kiedy wstają zmieniają się w cienie.
Widziałem to później. Inni budzą się jako ludzie, jeśli się zgodzą stają się
Konwentowymi. Tym właśnie jest Konwent, Mrokiem będącym parodią życia.
- Co się
stało z Isajewiczem?
- Kto
wie? Gdy bitwa się skończyła wkroczył lud. Ocalałych żołnierzy zebrano na
Wileniaku, nas również. Niektórzy próbowali stawiać opór, lecz szybko pokazano
nam co to oznacza. Nie bawili się już w wyrzucanie na powierzchnię, po prostu
wezwali swoje cienie. Tym razem było inaczej, widziałeś jak szybko się ruszają?
Ludzie padali niczym muchy, a ich części ciała odpadały zupełnie jakby odcięto
je nożem. Potem rzucały się na nie i pożerały. A potem ci ludzie wstawali, a
ich oczy były pełne czerni, skóra szara niczym papier. Nie mówili już nic, wyli
w okrutnym bólu. Przestawali być sobą, byli niczym zwierzęta. Żołnierzy spotkał
gorszy los, jeden z Konwentu wyszedł by do nich przemówić. Opowiedział nam i im
o krainie szczęścia jaką tu budują, o ludzie, który przyniósł sprawiedliwość. Z
apaszy kilku go posłuchało, lecz wiedziałem, że nie dlatego, że mu wierzą. Nie,
kombinowali jak zwykle, choć żałowaliśmy, że nie poszliśmy z Merynosem, chcieli
już ustawić się jakoś w nowych porządkach. Ale on o tym wiedział, uśmiechnął
się tylko, powiedział że się zgadza, lecz jeśli przemiana nie będzie szczera,
spłoną w ogniu Mroku. I tak się stało. On nie chciał więcej ludzi o czarnych
oczach, ani cieni, potrzebował niewolników, tak myślę.
- Jak
wyglądał?
- Jak ten
elektryk, jeden z Konwentu. Chyba Nadolny. Nie wiem. Myślałeś, że to ten
generał?
-
Słyszeliście kiedyś nazwę Kompleks?
- Ja ci
mówił, ja nie radziecki towarzysz. Nie.
- Co
stało się z żołnierzami?
- Nie
wiem. Niektórzy odmówili i ginęli na miejscu, pozostali… nas wszystkich
sprowadzono tutaj. Konwentowi powiedzieli, że musimy odkupić swoje grzechy, nim
dołączymy do Ludu. Grzechy Wileniaka i innych miejsc, tu są apasze z całej
Warszawy, wszystko co kiedyś było najgorsze, w tych dawnych dobrych czasach.
Karali nas za to kim byliśmy, za to że wysysaliśmy krew z ludu niczym pijawki.
Mówili tak jak wy, komuniści, lecz byli zupełnie inni. Z nimi nie dało się
dogadać, wiedzieli o czym myślimy, karali bez wahania i litości. I nie dało się
z nimi walczyć i buntować, nadciągały cienie i było po wszystkim. Nie wiem jak
na innych stacjach, ale skoro złamali apaszy, to z innymi nie mogli mieć
problemu. Merynos nie wie jak to możliwe, ale zrozumiałby, jeśli pozwoliliby mu
pożyć. Mogę ci opowiedzieć…
- Ile
czasu to trwało?
-
Miesiące, tygodnie… Nie wiem. Straciłem poczucie czasu, może rok minął od
upadku Kordonu? Nie dziw się, że ludzie boją się Konwentu, widzieli jak tamtych
nie imają się kule, do czasu waszego nadejścia, cienie były niezniszczalne.
Daliście nam nadzieję. Ale ja wiem, że nie na długo. Jest was za mało, chcecie
odejść.
- My…
- Nie mów
nic. Idź spać żołnierzu, póki możesz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz