Wnętrze
budynku cuchnęło. Walter omal się nie zadławił, gdy na niższym poziomie zdjął
maskę usiłując nabrać powietrza. Kontakt z rzeczywistością sprawił, że omal nie
zwymiotował. W przeciwieństwie do masek p-radgaz osłony imperialistów
zapewniały całkowitą filtrację, nie przepuszczając nawet odrobiny zapachu z
zewnątrz, sprawiając, iż gwałtowny powrót do zapachu zony wywołał taką reakcję.
Lecz to nie była tylko zona i smród płonącej roślinności, metanapalmu i
rozgrzanego gruzowiska, odczuwalny nawet gdy zeszli już nieco pod ziemię. To
było coś jeszcze, zapach obecnego w budynku rozkładu. Domyślał się nawet co
takiego, lecz nie miał siły szukać, pozostawił to Baumannowi i Weylandowi oraz
Łowca, który przepadł w czeluściach ciemnych korytarzy, gdzie nie sięgał
czerwony blask flar. Które zresztą się wyczerpywały, więc poradził im poszukać
latarek. Z jakiego powodu marines ich nie posiadali, pozostawało dlań
tajemnicą, w końcu dokonując rekonesansu w kierunku lotniska mieli świadomość,
że mrok gęstnieje. Najwyraźniej wszystko postawili na jedną kartę swych
urządzeń z noktowizją, jak nazywali lunety i gogle umożliwiające widzenie w
ciemności, które teraz jednak przestały działać. Podobnie jak ich namierniki,
które zwali pozycjometrami, na które przestali już zerkać z nadzieją. Widział
po ich twarzach, jak powoli dociera do nich świadomość i zrozumienie, a znika
nadzieja. Na razie jednak nie mieli czasu by się nad tym zastanowić, ani chwili
do stracenia.
Warszawa
drżała, spadały na nią zapewne kolejne bomby i pociski, a wszystko na
powierzchni wybuchało i ulegało destrukcji. Prędzej czy później zagłada
dosięgnie także zniszczonego budynku, w którym się znaleźli, musieli jak
najszybciej skryć się głęboko pod powierzchnią.
-
Szukajcie szybu windy – powiedział Walter, gdy zeszli po schodach na niższy
poziom. Oparł się o Deveraux, nie będąc w stanie powiedzieć, kto kogo w
zasadzie prowadzi. Wyraźnie czuła to, czego starał się nie okazywać, dysząc
ciężko po tym jak niósł ją poprzez ruiny. Był skrajnie wyczerpany. Anuszka coś
mówiła, lecz nie był w stanie się na tym skupić.
- Gdzie
my właściwie jesteśmy? - zapytał nieufnie Baumann, jak zawsze podejrzewając go
o zdradę.
- To
budynek GRU – wyjaśnił, czym wywołał dość nerwowe reakcje.
- Gdzie nas
przyprowadziłeś? - warknęła Deveraux i zakaszlała.
- Nie
znajdziesz tu nikogo żywego – odparł, po czym oparł się o ścianę, usiadł i
zdjął maskę. Wówczas omal nie zaczął wymiotować. Zdołał złapać oddech po
dłuższej chwili, lecz nie miał siły wstać. Siedział więc oparty o boazerię i
zniszczony dywan, spoglądając na korytarz, który oglądał w czasach jego
świetności, pozbawiony jakichkolwiek okien, z lampami na wyciągniętych
pałąkach, z drzwiami prowadzącymi do pokoi, gdzie skrywały się tajemnice. Tu
mieściła się warszawska siedziba WSI, a gdzieś nad nimi znajdowało się ukryte
piętro, które za swą siedzibę obrało GRU. Czekał, aż odzyska siły, wsłuchując
się w dochodzący z zewnątrz przytłumiony huk zagłady, żałując iż marines
używają neuropapierosów, w ich manierkach nie ma endorfin bojowych, które
pozwoliłyby zapomnieć mu o rzeczywistości. Chciało mu się pić, był głodny, a
świat miał smak popiołu.
- Gdyby
nie to czerwone światło, byłbyś zupełnie blady – powiedziała Deveraux. Otworzył
oczy i spojrzał na nią siedzącą w podobnej pozycji.
- Ty
również – zauważył. Rękę wciąż trzymała schowaną we wnętrzu swego munduru. -
Inhibitor – przypomniał sobie i z wysiłkiem zaczął się podnosić, lecz wówczas
koło niego coś upadło z metalowym dźwiękiem. Łowca powrócił i rzucił w jego
stronę tulejkę.
- Nie
dziękujcie – powiedział. Jego wzrok wyglądał na jeszcze bardziej szalony niż
zwykle.
-
Dziękuję – powiedział Walter. - Ona też wam podziękuję.
- Ja mogę
się na czymś skupić – odparł stalker. - Inaczej oszaleję. Ja skożu s uma. Eta
zowiet mienia.
- Co was
woła?
-
Mrocznost' – wycharczał tamten, po czym padł na kolana i zaczął wymiotować.
Całe jego ciało drżało, a gdy trząsł się na czworakach zdawał się przypominać
dziką bestię. Anuszka pisnęła i cofnęła się w ich kierunku, ale Walter położył
jej na ramieniu dłoń uspokajającym gestem.
- Ten
stalker… Będzie widmem cienia! - zawołała.
- Czym
będzie?
- Widmem
cienia! Nie wszyscy zabrani stają się cieniami, niektórzy wracają jako widma! -
powiedziała.
- Widma –
pokiwał głową, jak gdyby wiedział o czym mówi. - Wyjaśnisz mi za chwilę – był
zbyt zmęczony, by jej wysłuchać. Podniósł tulejkę i podał Deveraux. - Użyj
tego.
- Co to
jest? - spoglądała na przedmiot nieufnie.
- Cofnie
to, co dzieje się z twoją ręką – powiedział. - Może zatrzyma – wciąż przyglądał
się Łowcy, który pochylił głowę i trzymał ją opartą o podłogę, we własnych
wymiotach, ściskając mocno rękami. Zastanawiał się czy stalker jest
zagrożeniem. Jego szaleństwo zdawało się pogłębiać. Nagle uniósł wzrok jakby
wiedział, że Walter na niego patrzy.
- Minęło.
Zwiezdy ocaliły – powiedział. Jego jedne oko stało się ciemne, Walter zamarł,
obawiając się, że wypełnia je poznana już wcześniej siła, zwana Mrokiem. Jednak
gdy przyjrzał się uważnie dostrzegł w czerwonym blasku flary źrenice tamtego. Z
oka płynęła teraz krew, która zalała tęczówkę, lecz stalker zdawał się tego nie
zauważać. Uśmiechał się od ucha do ucha, ukazując pieńki swych zębów.
- Cofnie
się? - głos Deveraux wyrwał go z zamyślenia.
- Kiedyś
powiedziałbym, że zniknie, gdy znajdziemy się w metrze – odparł. - Ale teraz
nie wiem. Zona jest wszędzie. I jeszcze ta ciemność.
- Masz
pewność co jest w środku? - ważyła tulejkę w dłoni, wyraźnie się zastanawiając.
- Nie.
Ale powinnaś zaryzykować.
- Niezbyt
to przekonujące.
- Po
prostu mi zaufaj – powiedział, a ona wpatrywała się w niego, wreszcie kiwnęła
głową i podwinęła rękaw. W czerwonym świetle ujrzał jak jej rękę pokrywają
białe żyłki, lśniące w przytłumionym świetle. Wciąż się wahała, lecz
przycisnęła tulejkę i wyzwoliła sprężone powietrze, które wypchnęło igłę. Miał
nadzieję, że trwałość specyfiku jest dłuższa niż kilkanaście miesięcy, które tu
zapewne przeleżał. Ponoć przez te kilka lat zdążył wejść do powszechnego
użycia, w czasach które on pamiętał, specyfik ten zakłócający łysenkowską
ewolucję organizmu był zastrzeżony dla Akwarium.
Deveraux
wpatrywała się uważnie w swą dłoń. Żyłki jakby pobladły, choć nie zaczęły
znikać.
- Spasiba
– powiedziała, spoglądając ponad ramieniem Waltera, na Łowcę stojącego z tyłu
ciasnego korytarza, a ten kiwnął głową.
- Zgubiło
nas – powiedział na Waltera.
- Co?
- To co
nas szuka. Tiebia i mienia.
Nie miał
siły się nad tym wszystkim zastanawiać, zwłaszcza, że przez budynek przeszło
kolejne drżenie, a z sufitu posypał się pył. Jakby na zamówienie pojawili się
Weyland i Baumann, świecący latarkami, które nieśli w rękach. Błysk żółtego
światła oślepił na chwilę Waltera.
- Same
trupy – powiedział marine. - Zdążyły już wyschnąć – miał więc rację co do
źródła słodkiego zapachu, który przez minione miesiące zdążył już na dobre
wniknąć w otoczenie.
- Coś
pożytecznego poza latarkami? - zapytała Deveraux, opuszczając rękaw. Baumann
zdawał się tego nie zauważać.
- Żadnego
prowiantu – odparł. - To były jakieś biura. Same papiery. Wszystko pisane
cyrylicą.
Największe
tajemnice Związku. Zapewne wyjaśnienie sekretów ciemnej materii, której tak
poszukiwali imperialiści. Teraz zupełnie bez znaczenia, choć równie dobrze
mogły dotyczyć zwykłych spraw administracyjnych. Nie mieli jednak czasu
poznawać zagadek Akwarium, Walter też nie miał na to obecnie specjalnej ochoty.
Wkrótce wszystko to i tak zapewne przestanie istnieć.
- Winda –
przypomniał.
- Jest
tam szyb – mruknął Weyland. - Kabina jest na dole, tej nie uruchomimy. Trzeba
będzie zejść po tych metalowych szczeblach. Ale to dość głęboko w dół.
- Więc
nie traćmy czasu - zdecydowała Deveraux i podniosła się, podpierając ściany.
Wyraźnie poczuła się lepiej.
-
Wyjdziemy na Stacji Zwycięstwa – powiedział Walter do Anuszki. - Co tam jest?
- To samo
co wszędzie – odparła dziewczynka. - Konwent.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz