czwartek, 15 czerwca 2023

Ciemna Symetria: Fort Alamo (VI)

W terminologii sieci matematycznej widoczność na powierzchni osiągnęła minus jeden. Wszechobecny zmierzch wypełnił pył i unoszące się wszędzie płonące drobiny. Poruszanie bez maski stało się niemożliwe, nie sposób było złapać oddech. Powinniśmy zapytać skurwysyna o tę ciemność wiszącą nad Warszawą, pomyślał Kowalski. Ale w sumie był to problem wtórny.

Warszawa płonęła i ulegała ostatecznej zagładzie, dom za domem, budynek za budynkiem. W oddali niebo rozświetlały ogniste strzeły pocisków wystrzeliwanych co chwilę zza Wisły, widoczne poprzez pył, kurz i ciemność. Spadały na miasto i eksplodowały, a drżenie wywołane wybuchem odczuwalne było kilka mil dalej. Rozbłyski ognia nie były jednak w stanie rozświetlić wiszącego nad miastem mroku, chmury ciemności zalegającej ponad śródmieściem. Noc zdawała się zabijać światło, nawet jeśli płomienie po drugiej stronie widoczne były z daleka, a łuna zajmowała nieboskłon. Bombardowanie zapewne byłoby dużo bardziej natężone, gdyby nie to, że dużo większy ostrzał skupiał się po drugiej stronie rzeki. Kowalski wolał się nie zastanawiać z jakiego powodu, bo w rzadkich chwilach przerw między eksplozjami dochodziły stamtąd odgłosy bitwy. Chyba tylko z tego powodu wróg nie przybył jeszcze po nich całą swą potęgą.

Spoglądał na szaleństwo, po czym zsiadł z motocykla i przekręcił kluczyk, wyłączając reflektor. Pojazdy zabrane przez SBS okazały się nieocenione, a ich przydatność wręcz nieopisana. Pozbawione jakiejkolwiek elektroniki pozwalały przemieścić się między Stacją a Alamo. Zdjął z paki baniaki i ruszył do Fortu, gdy zastukał w metalowe drzwi te po chwili otworzyły się. Coraz bardziej doceniał konstrukcje wznoszone przez tamtych, żelbetonowe ściany grubość ramienia, które umożliwiły przetrwanie jego ludziom. Choć z roli głównej bazy wypadowej Alamo zostało sprowadzone do wysuniętego punktu obserwacyjnego Sojuszu.

Wewnątrz migotały światła urządzeń spiętych w sieć matematyczną i słychać było warkot generatora. Zdjął maskę, ukazując brudne oblicze. W przeciwieństwie do niego Vasquez była całkowicie blada, a jej oczy przekrwione, źrenice miała rozszerzone. Tabletki stymulujące trzymały ją na nogach od wielu godzin, strzelec Marciniak leżał nieopodal i chrapał.

- Kiedy spałaś? - zapytał.

- Mamy kolejny problem – odparła. - Chcesz usłyszeć?

- Nie. Budź swojego kolegę, jego kolej na dyżur, musisz odpocząć.

- Kończy się nam paliwo. Za jakieś dwie, trzy godziny zacznie padać zasilanie.

- Fotowoltaika?

- Tu nie ma słońca – przypomniała. - Coś drenuje energię, jakaś manifestacja, albo ta ciemność. Nie wiem. Nie jestem już w stanie podnieść dronów, czujki ledwie działają.

- Więc śpij, póki możesz – poradził.

- A ty spałeś? - zapytała.

- Nie muszę, to te plusy dowodzenia, o których nikt ci nie mówi, dopóki cię nie awansują na odpowiednio wysoki stopień.

- Będę o tym pamiętała, sierżancie.

Podał jej baniak, siadając na prowizorycznym siedzeniu utworzonym ze skrzyń, patrząc na jej twarz, w której odbijały się na zielono lampki kontrolne działającej czuwającej sieci matematycznej.

- To woda – wyjaśnił. - Tej przynajmniej mamy pod dostatkiem.

- Skąd?

- Tamci nam dali – powiedział. - Mieszkańcy Warszawy. Są mocno wystraszeni naszą obecnością, ale podzielili się z nami. Nie bój się, rozpusciliśmy tabletki neutralizacyjne, nie jest zatruta.

- Chyba wszyscy czują nieufność wobec tego Konwentu… - odparła. - I Kolektywu.

- Przynajmniej przez ostatnie godziny nikt nas nie atakował – odparł. - Nie mam powodu im ufać, ale przestrzegają tego rozejmu. W zasadzie pozostawili nas na tej stacji i ignorują. Nie pozwalają tylko pójść dalej tym metrem, choć w zasadzie nawet nie staramy się spróbować.

- Wiedzą, że nie możemy odejść – powiedziała.

- Mogli zanieść naszych żołnierzy do tuneli, ale nie pomogą nam się wycofać – przyznał. - Zresztą dokąd? Tam jest całkiem niezły lej, trafili idealnie w torowisko, nie mamy możliwości go naprawić. Nie wiem kto planował tę misję i nie uwzględnił, że tamci podciągną ciężką artylerię…

- Tamci to szaleńcy – powiedziała. - Czemu wciąż nie atakują? Czemu niszczą całe miasto? Najpierw myślałam, że chodzi o to, aby zakłócić widocznosć, ale gdyby chcieli skupili by na nas ogień tych swoich baterii artyleryjskich…

- Może zostawiają sobie nas na deser – powiedział. - Niszczą miasto, które przeciw nim się zbuntowało. Nie mogą użyć broni atomowej, więc robią co mogą, by przy pomocy broni konwencjonalnej nie pozostawić tu kamienia na kamieniu. Jaki to w ogóle kaliber?

- Nie mam pojęcia, ale zniwelowali już znaczną część ruin od rzeki aż po centrum. Ten wysoki budynek runął już dawno. Posłałam drona, by przyjrzeć się tym ich armatom, bo przytoczyli je tu zdaje się pociągiem, ale czujni są. Przywalili nam striełami.

- Dobrze, że lotnictwo już nie wróciło.

- Dostali po drugim przelocie Predatorów. A mają inne zajęcie – mruknął. - Walą nie tylko w miasto, tam dalej też jest jasno od wystrzałów. Zdaje się, że toczą jakąś bitwę. Ale co do nas...

- Jak powiedziałeś, zostawiają nas na deser – powiedziała. - Jak tam jest na górze?

- Coraz gorzej – odparł. - Wkrótce będziecie musieli opuścić Alamo, niestety te tunele to nasza jedyna szansa na przetrwanie. Nie wiem jak długo.

- Co masz na myśli?

- Ten cały Światło czy też Mrok nie chce z nami rozmawiać – odparł. - Powiedział, że dopóki nie otrzyma odpowiedzi Sojuszu, jesteśmy jego gośćmi. Więc toleruje naszą obecność.

- Nie otrzyma – powiedziała. - Przecież wiesz, że teraz lata nad nami kilka Kandydów i nas zagłuszają.

- Miej wiarę – powiedział. - Sojusz już raz nas zaskoczył. Nie sądziłem, że zobaczę tu eskadrę Predatorów. Stawka jest zbyt duża, Rassmusen ma rację. Choć nie wiem, czy zdecydują się na użycie rakiet konwencjonalnych, jak namawia do tego Światło.

- Mów Mrok, bo połamię sobie na tym język – odparła. - To ostatnie co przekazałam nim mnie zagłuszyli, by ostrzelali pociskami międzykontynentalnymi tę ich maszerującą armię.

- Tylko jakoś nikt nie pali się do użycia atomówek – odrzekł. - Pomijając fakt, że tu zdaje się nie działają. Nasi sojusznicy też na razie nie kwapią się, by powstrzymać tamtych.

- Czekają na ruch Sojuszu?

- Raczej czekają, aż tamci wejdą do tuneli – powiedział. - Nie jestem pewien, czy te cienie przetrwają wejście pod lufy czołgów i zaporę artyleryjską. Nie wspominając o Kolektywie.

- Czemu nie użyją tych swoich manifestacji, o których mówił?

- Bo nie mówi nam wszystkiego. Rassmusen też tak sądzi, ale zupełnie go nie dziwi. Sokolińskiego kusi wizja wielkiej i potężnej Polski, wstającej z kolan. Ale mi się to wszystko nie podoba. Ci ludzie w tunelach, są zbyt wystraszeni. Oni się boją. Konwentu. A Mrok coś knuje, najpierw ukrywał przed nami, że to on rządzi Konwentem. W coś sobie z nami pogrywa.

- Tylko, że nic z tym nie zrobimy – powiedziała.

- Tak. Bo czy mi się to podoba, czy nie, będzie sprzymierzeńcem Sojuszu – rzekł z goryczą. - Nieważne czego dokonał i za co odpowiada. Bo jeśli mówi prawdę, to Rassmusen ma rację. Przyjaźń z nim to konieczność.

- Prościej jest kiedy nie myślisz – powiedziała. - W końcu jesteśmy tylko żołnierzami. Wystarczy wskazać nam kierunek i będziemy atakować.

- Prawda – odparł. - Ale nie musi mi się to podobać. A żołnierzem też jestem do dupy. Straciłem czwórkę ludzi.

- Dev…

- I Baumann i Weyland. Raczej się już nie odnajdą. Co nie oznacza, że nie będziemy próbować. Choć nie wiem jak to uczynimy – dodał po chwili, gdy pomieszczenie przeszedł wstrząs nieodległego wybuchu. Sieć matematyczna zaczęła piszczeć.

- Dziwne – stwierdziła Vasquez. - Zmienili miejsce ostrzału. Teraz walą na zachód od nas. Jakieś 8 mil za miastem.

- Zacieśniają pierścień? - zastanowił się Kowalski. - Może naprawili ten swój most i jadą tu posiłki, żeby nas wziąć w dwa ognie? - myślał głośno. - Czyszczą przedpole, będziemy mieli…

- Kandydy odlatują – przerwała mu zdziwionym tonem. - Co oni knują?

- Nie wiem, ale pora na ewakuację Alamo – powiedział. - Jeśli rzeczywiście jadą tu pociągiem… ściągam ludzi Sokolińskiego, pozostaw aktywne czujki i miny, pakujemy sieć na motocykle i kryjemy się w tunelach. Trzeba będzie zamknąć to przejście.

- Poczekaj. Lecą tu pociski.

- Co takiego? - podskoczył. Krzyk obudził wreszcie Marciniaka, który poderwał się, wyraźnie nie wiedząc, gdzie się znajduje.

- To nasze – mówiła podnieconym tonem. - Z zachodu. Dziwne, nie z orbitalnej trajektorii… wciąż nie mam łączności, ale tam są sygnały radiowe… - wpatrywała się w odczyty. - To Mavericki! - poinformowała, gdy sieć zdołała wreszcie odczytać sygnały. Kowalski poderwał się z miejsca i podszedł do drzwi bunkra, otwierając je szeroko, w samą porę by ujrzeć jak niecałe ćwierć mili nad jego głową przeknęła salwa kilkudziesięciu rakiet, pozostawiając za sobą smugi kondensacyjne. Poprzez pył dostrzegł łunę na wprost, w miejscu które zaczęła bombardować artyleria, w które uderzył właśnie kolejny pocisk, powodując eksplozję. Chciał założyć maskę, lecz wówczas na brudnym nieboskłonie dostrzegł poruszające się dziesiątki światełek. Drugi nalot, pomyślał, a w chwilę później jego przypuszczenia się potwierdziły, gdy zobaczył mknące ku nim Predatory. Niebo rozświetliły salwy pocisków, serii karabinów, widoczne w oddali, zarówno na zachodzie, jak i w kierunku południa. Na wschodzie zapewne działo się to samo, znowu w powietrzu starły się drony i samoloty. Co właściwie kombinował Sojusz? Kowalski nie był pewien, zapewne nalot posłano, by zająć się jakimś zagrożeniem widocznym z satelit. Był to jedyny sposób wsparcia swych żołnierzy, którzy znajdowali się tak głęboko na terenie wroga, że nie można było przyjść im z pomocą.

- Zamknij drzwi – rzuciła Vasquez. - Nic nie widzę przez ten py… Joder! - zaklęła. - Nie wierzę!

Lecz Kowalski także nie widział, choć właśnie zobaczył. Nad jego głową przeleciały właśnie Bellerofonty i zaczęły krążyć zabezpieczając ich pozycję. Lecz za nimi przyszło niespodziewane. Z chmur wypadały jasne światła napędów odrzutowych, odczucając w czerwieni mroku osłony kontenerów desantowych, ciągniętych przez drony, widoczne doskonale w blasku ciemności. A wszystko to pod osłoną największej eskadry bojowej jaką kiedykolwiek widział, Predatorów, Bellerofontów i uruchamianych właśnie Harpii, uaktywnianych z kontenerów, które na swych śmigłach cięły brudne powietrze.

- Artyleria zniszczona – usłyszał głos Marciniaka. Rzeczywiście, nie słyszał już huku, nad jego głową przelatywały kolejne drony, mknąc ku pozycjom przeciwnika na przedpolu miasta. Ale nie to było najważniejsze, po chwili zrobił miejsce Vasquez, która stanęła obok niego i żołnierzowi SBS. Oboje przecierali oczy i zaczęli kasłać, lecz nie założyli masek. Było na co patrzeć, widok jakiego nie spodziewali się ujrzeć nigdy w życiu.

- Szybowce – wyjąkał Marciniak. - To spadochroniarze!

Na zachodnim przedpolu miasta siadały właśnie dziesiątki szybowców, wypadających z chmur w odległości kilku mil od nich, gdzie jeszcze przed chwilą ostrzał próbował prowadzić przeciwnik. Teraz już nie strzelał, tocząc bój z atakującymi dronami, które nadlatywały falami. Sieć matematyczna wyła jednostajnie, lecz nie sprawdzali co się dzieje, gdyż bliżej nich dostrzegli lądujących ludzi, z chmur pojawiali się kolejni, na spadochronach i gliderach, opadając w dół, zrzucani przez drony transportowe na niskiej wysokości. Było ich całe mrowie i do Kowalskiego dotarło nagle, że patrzy na największy desant w historii Sojuszu, o jakim nigdy nie słyszał. Nie do końca to jeszcze do niego docierało, wydawało mu się, że wszechobecny pył i duszący smród przyprawiają go o przywidzenia. Z chmur wypadać zaczęły kontenery transportowe, opadając na potężnych spadochronach, a on nie mógł pojąć skąd mogły się tutaj wziąć, zwłaszcza gdy zaczęły siadać ćwierć mili od nich, a on dostrzegł na ich boku wielkie litery tworzące napis NASW.

- Co tu się dzieje? - powiedziała głośno Vasquez. Ktoś wywoływał ich na pozycjometrze, ale mijały kolejne sekundy, a oni byli w stanie oderwać wzroku od opadających spadochroniarzy. Lądujący najbliżej nich kontener dotknął wreszcie ziemi, uderzył o powierzchnię i znieruchomiał, po czym momentalnie się otworzył. Ujrzeli jak wyjeżdża z niego Humvee, na którym siedzą żołnierze w doskonale znanych mu mundurach, z karabinami gotowymi do oddania strzału. Za pojazdem wybiegali następni w ciężkich pancerzach bojowych, zmierzając w ich stronę. Humvee bez problemu pokonał nierówności terenu, by wjechać na teren fortu i zatrzymać się przed trójką zdumionych żołnierzy. Drzwi od strony pasażera otworzyły się i na zewnątrz wyskoczył starszy mężczyzna w uzbrojeniu polowym.

- Dajcie spocznij – powiedział i zakasłał. - Korpus przybył.

Vasquez ocknęła się pierwsza.

- Witamy w Forcie Alamo, generale – zasalutowała.

- To już nie jest Alamo, kapralu – powiedział z naganą. - Ale nazewnictwem zajmiemy się później. Nie róbcie takiej miny sierżancie Kowalski, chyba nie sądziliście, że was tu zostawimy?

- Nigdy, generale! - odnalazł się wreszcie sierżant.

- To dobrze. Ale jeszcze się stąd nie zabieramy, to już przestała być misja ratunkowa. Jestem generał Matthew Grieve, dowódca korpusu uderzeniowego Sojuszu. Przecież marines nie mogli zostawić tego spadochroniarzom. Bez urazy, szeregowy – spojrzał na Marciniaka.

- Nie było, sir.

- To dobrze, zwłaszcza że SBS też tu jest. A teraz opanujmy tę sytuację i zajmijmy się tym, po co tu przybyliśmy. Ustanowić łączność z SACEUR i przekazać, że lądowanie przebiegło pomyślnie. Ruszamy na wojnę!

Niebiańska Świątynia >>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz