W
terminologii sieci matematycznej widoczność na powierzchni osiągnęła minus
jeden. Wszechobecny zmierzch wypełnił pył i unoszące się wszędzie płonące
drobiny. Poruszanie bez maski stało się niemożliwe, nie sposób było złapać
oddech. Powinniśmy zapytać skurwysyna o tę ciemność wiszącą nad Warszawą,
pomyślał Kowalski. Ale w sumie był to problem wtórny.
Warszawa
płonęła i ulegała ostatecznej zagładzie, dom za domem, budynek za budynkiem. W
oddali niebo rozświetlały ogniste strzeły pocisków wystrzeliwanych co chwilę
zza Wisły, widoczne poprzez pył, kurz i ciemność. Spadały na miasto i
eksplodowały, a drżenie wywołane wybuchem odczuwalne było kilka mil dalej.
Rozbłyski ognia nie były jednak w stanie rozświetlić wiszącego nad miastem
mroku, chmury ciemności zalegającej ponad śródmieściem. Noc zdawała się zabijać
światło, nawet jeśli płomienie po drugiej stronie widoczne były z daleka, a
łuna zajmowała nieboskłon. Bombardowanie zapewne byłoby dużo bardziej natężone,
gdyby nie to, że dużo większy ostrzał skupiał się po drugiej stronie rzeki.
Kowalski wolał się nie zastanawiać z jakiego powodu, bo w rzadkich chwilach
przerw między eksplozjami dochodziły stamtąd odgłosy bitwy. Chyba tylko z tego
powodu wróg nie przybył jeszcze po nich całą swą potęgą.
Spoglądał
na szaleństwo, po czym zsiadł z motocykla i przekręcił kluczyk, wyłączając
reflektor. Pojazdy zabrane przez SBS okazały się nieocenione, a ich przydatność
wręcz nieopisana. Pozbawione jakiejkolwiek elektroniki pozwalały przemieścić
się między Stacją a Alamo. Zdjął z paki baniaki i ruszył do Fortu, gdy zastukał
w metalowe drzwi te po chwili otworzyły się. Coraz bardziej doceniał konstrukcje
wznoszone przez tamtych, żelbetonowe ściany grubość ramienia, które umożliwiły
przetrwanie jego ludziom. Choć z roli głównej bazy wypadowej Alamo zostało
sprowadzone do wysuniętego punktu obserwacyjnego Sojuszu.
Wewnątrz
migotały światła urządzeń spiętych w sieć matematyczną i słychać było warkot
generatora. Zdjął maskę, ukazując brudne oblicze. W przeciwieństwie do niego
Vasquez była całkowicie blada, a jej oczy przekrwione, źrenice miała
rozszerzone. Tabletki stymulujące trzymały ją na nogach od wielu godzin,
strzelec Marciniak leżał nieopodal i chrapał.
- Kiedy
spałaś? - zapytał.
- Mamy
kolejny problem – odparła. - Chcesz usłyszeć?
- Nie.
Budź swojego kolegę, jego kolej na dyżur, musisz odpocząć.
- Kończy
się nam paliwo. Za jakieś dwie, trzy godziny zacznie padać zasilanie.
-
Fotowoltaika?
- Tu nie
ma słońca – przypomniała. - Coś drenuje energię, jakaś manifestacja, albo ta
ciemność. Nie wiem. Nie jestem już w stanie podnieść dronów, czujki ledwie
działają.
- Więc
śpij, póki możesz – poradził.
- A ty spałeś?
- zapytała.
- Nie
muszę, to te plusy dowodzenia, o których nikt ci nie mówi, dopóki cię nie
awansują na odpowiednio wysoki stopień.
- Będę o
tym pamiętała, sierżancie.
Podał jej
baniak, siadając na prowizorycznym siedzeniu utworzonym ze skrzyń, patrząc na
jej twarz, w której odbijały się na zielono lampki kontrolne działającej
czuwającej sieci matematycznej.
- To woda
– wyjaśnił. - Tej przynajmniej mamy pod dostatkiem.
- Skąd?
- Tamci
nam dali – powiedział. - Mieszkańcy Warszawy. Są mocno wystraszeni naszą
obecnością, ale podzielili się z nami. Nie bój się, rozpusciliśmy tabletki
neutralizacyjne, nie jest zatruta.
- Chyba
wszyscy czują nieufność wobec tego Konwentu… - odparła. - I Kolektywu.
-
Przynajmniej przez ostatnie godziny nikt nas nie atakował – odparł. - Nie mam
powodu im ufać, ale przestrzegają tego rozejmu. W zasadzie pozostawili nas na
tej stacji i ignorują. Nie pozwalają tylko pójść dalej tym metrem, choć w
zasadzie nawet nie staramy się spróbować.
- Wiedzą,
że nie możemy odejść – powiedziała.
- Mogli
zanieść naszych żołnierzy do tuneli, ale nie pomogą nam się wycofać – przyznał.
- Zresztą dokąd? Tam jest całkiem niezły lej, trafili idealnie w torowisko, nie
mamy możliwości go naprawić. Nie wiem kto planował tę misję i nie uwzględnił,
że tamci podciągną ciężką artylerię…
- Tamci
to szaleńcy – powiedziała. - Czemu wciąż nie atakują? Czemu niszczą całe
miasto? Najpierw myślałam, że chodzi o to, aby zakłócić widocznosć, ale gdyby
chcieli skupili by na nas ogień tych swoich baterii artyleryjskich…
- Może
zostawiają sobie nas na deser – powiedział. - Niszczą miasto, które przeciw nim
się zbuntowało. Nie mogą użyć broni atomowej, więc robią co mogą, by przy
pomocy broni konwencjonalnej nie pozostawić tu kamienia na kamieniu. Jaki to w
ogóle kaliber?
- Nie mam
pojęcia, ale zniwelowali już znaczną część ruin od rzeki aż po centrum. Ten
wysoki budynek runął już dawno. Posłałam drona, by przyjrzeć się tym ich
armatom, bo przytoczyli je tu zdaje się pociągiem, ale czujni są. Przywalili
nam striełami.
- Dobrze,
że lotnictwo już nie wróciło.
- Dostali
po drugim przelocie Predatorów. A mają inne zajęcie – mruknął. - Walą nie tylko
w miasto, tam dalej też jest jasno od wystrzałów. Zdaje się, że toczą jakąś
bitwę. Ale co do nas...
- Jak
powiedziałeś, zostawiają nas na deser – powiedziała. - Jak tam jest na górze?
- Coraz
gorzej – odparł. - Wkrótce będziecie musieli opuścić Alamo, niestety te tunele
to nasza jedyna szansa na przetrwanie. Nie wiem jak długo.
- Co masz
na myśli?
- Ten
cały Światło czy też Mrok nie chce z nami rozmawiać – odparł. - Powiedział, że
dopóki nie otrzyma odpowiedzi Sojuszu, jesteśmy jego gośćmi. Więc toleruje
naszą obecność.
- Nie
otrzyma – powiedziała. - Przecież wiesz, że teraz lata nad nami kilka Kandydów
i nas zagłuszają.
- Miej
wiarę – powiedział. - Sojusz już raz nas zaskoczył. Nie sądziłem, że zobaczę tu
eskadrę Predatorów. Stawka jest zbyt duża, Rassmusen ma rację. Choć nie wiem,
czy zdecydują się na użycie rakiet konwencjonalnych, jak namawia do tego
Światło.
- Mów
Mrok, bo połamię sobie na tym język – odparła. - To ostatnie co przekazałam nim
mnie zagłuszyli, by ostrzelali pociskami międzykontynentalnymi tę ich
maszerującą armię.
- Tylko
jakoś nikt nie pali się do użycia atomówek – odrzekł. - Pomijając fakt, że tu
zdaje się nie działają. Nasi sojusznicy też na razie nie kwapią się, by
powstrzymać tamtych.
- Czekają
na ruch Sojuszu?
- Raczej
czekają, aż tamci wejdą do tuneli – powiedział. - Nie jestem pewien, czy te
cienie przetrwają wejście pod lufy czołgów i zaporę artyleryjską. Nie
wspominając o Kolektywie.
- Czemu
nie użyją tych swoich manifestacji, o których mówił?
- Bo nie
mówi nam wszystkiego. Rassmusen też tak sądzi, ale zupełnie go nie dziwi.
Sokolińskiego kusi wizja wielkiej i potężnej Polski, wstającej z kolan. Ale mi
się to wszystko nie podoba. Ci ludzie w tunelach, są zbyt wystraszeni. Oni się
boją. Konwentu. A Mrok coś knuje, najpierw ukrywał przed nami, że to on rządzi
Konwentem. W coś sobie z nami pogrywa.
- Tylko,
że nic z tym nie zrobimy – powiedziała.
- Tak. Bo
czy mi się to podoba, czy nie, będzie sprzymierzeńcem Sojuszu – rzekł z
goryczą. - Nieważne czego dokonał i za co odpowiada. Bo jeśli mówi prawdę, to
Rassmusen ma rację. Przyjaźń z nim to konieczność.
-
Prościej jest kiedy nie myślisz – powiedziała. - W końcu jesteśmy tylko
żołnierzami. Wystarczy wskazać nam kierunek i będziemy atakować.
- Prawda
– odparł. - Ale nie musi mi się to podobać. A żołnierzem też jestem do dupy.
Straciłem czwórkę ludzi.
- Dev…
- I
Baumann i Weyland. Raczej się już nie odnajdą. Co nie oznacza, że nie będziemy
próbować. Choć nie wiem jak to uczynimy – dodał po chwili, gdy pomieszczenie
przeszedł wstrząs nieodległego wybuchu. Sieć matematyczna zaczęła piszczeć.
- Dziwne
– stwierdziła Vasquez. - Zmienili miejsce ostrzału. Teraz walą na zachód od
nas. Jakieś 8 mil za miastem.
-
Zacieśniają pierścień? - zastanowił się Kowalski. - Może naprawili ten swój
most i jadą tu posiłki, żeby nas wziąć w dwa ognie? - myślał głośno. - Czyszczą
przedpole, będziemy mieli…
- Kandydy
odlatują – przerwała mu zdziwionym tonem. - Co oni knują?
- Nie
wiem, ale pora na ewakuację Alamo – powiedział. - Jeśli rzeczywiście jadą tu
pociągiem… ściągam ludzi Sokolińskiego, pozostaw aktywne czujki i miny,
pakujemy sieć na motocykle i kryjemy się w tunelach. Trzeba będzie zamknąć to
przejście.
-
Poczekaj. Lecą tu pociski.
- Co
takiego? - podskoczył. Krzyk obudził wreszcie Marciniaka, który poderwał się,
wyraźnie nie wiedząc, gdzie się znajduje.
- To
nasze – mówiła podnieconym tonem. - Z zachodu. Dziwne, nie z orbitalnej trajektorii…
wciąż nie mam łączności, ale tam są sygnały radiowe… - wpatrywała się w
odczyty. - To Mavericki! - poinformowała, gdy sieć zdołała wreszcie odczytać
sygnały. Kowalski poderwał się z miejsca i podszedł do drzwi bunkra, otwierając
je szeroko, w samą porę by ujrzeć jak niecałe ćwierć mili nad jego głową
przeknęła salwa kilkudziesięciu rakiet, pozostawiając za sobą smugi
kondensacyjne. Poprzez pył dostrzegł łunę na wprost, w miejscu które zaczęła
bombardować artyleria, w które uderzył właśnie kolejny pocisk, powodując
eksplozję. Chciał założyć maskę, lecz wówczas na brudnym nieboskłonie dostrzegł
poruszające się dziesiątki światełek. Drugi nalot, pomyślał, a w chwilę później
jego przypuszczenia się potwierdziły, gdy zobaczył mknące ku nim Predatory. Niebo
rozświetliły salwy pocisków, serii karabinów, widoczne w oddali, zarówno na
zachodzie, jak i w kierunku południa. Na wschodzie zapewne działo się to samo,
znowu w powietrzu starły się drony i samoloty. Co właściwie kombinował Sojusz?
Kowalski nie był pewien, zapewne nalot posłano, by zająć się jakimś zagrożeniem
widocznym z satelit. Był to jedyny sposób wsparcia swych żołnierzy, którzy
znajdowali się tak głęboko na terenie wroga, że nie można było przyjść im z
pomocą.
- Zamknij
drzwi – rzuciła Vasquez. - Nic nie widzę przez ten py… Joder! - zaklęła.
- Nie wierzę!
Lecz
Kowalski także nie widział, choć właśnie zobaczył. Nad jego głową przeleciały
właśnie Bellerofonty i zaczęły krążyć zabezpieczając ich pozycję. Lecz za nimi
przyszło niespodziewane. Z chmur wypadały jasne światła napędów odrzutowych,
odczucając w czerwieni mroku osłony kontenerów desantowych, ciągniętych przez
drony, widoczne doskonale w blasku ciemności. A wszystko to pod osłoną
największej eskadry bojowej jaką kiedykolwiek widział, Predatorów,
Bellerofontów i uruchamianych właśnie Harpii, uaktywnianych z kontenerów, które
na swych śmigłach cięły brudne powietrze.
-
Artyleria zniszczona – usłyszał głos Marciniaka. Rzeczywiście, nie słyszał już
huku, nad jego głową przelatywały kolejne drony, mknąc ku pozycjom przeciwnika
na przedpolu miasta. Ale nie to było najważniejsze, po chwili zrobił miejsce
Vasquez, która stanęła obok niego i żołnierzowi SBS. Oboje przecierali oczy i
zaczęli kasłać, lecz nie założyli masek. Było na co patrzeć, widok jakiego nie
spodziewali się ujrzeć nigdy w życiu.
-
Szybowce – wyjąkał Marciniak. - To spadochroniarze!
Na
zachodnim przedpolu miasta siadały właśnie dziesiątki szybowców, wypadających z
chmur w odległości kilku mil od nich, gdzie jeszcze przed chwilą ostrzał
próbował prowadzić przeciwnik. Teraz już nie strzelał, tocząc bój z atakującymi
dronami, które nadlatywały falami. Sieć matematyczna wyła jednostajnie, lecz
nie sprawdzali co się dzieje, gdyż bliżej nich dostrzegli lądujących ludzi, z
chmur pojawiali się kolejni, na spadochronach i gliderach, opadając w dół,
zrzucani przez drony transportowe na niskiej wysokości. Było ich całe mrowie i
do Kowalskiego dotarło nagle, że patrzy na największy desant w historii
Sojuszu, o jakim nigdy nie słyszał. Nie do końca to jeszcze do niego docierało,
wydawało mu się, że wszechobecny pył i duszący smród przyprawiają go o
przywidzenia. Z chmur wypadać zaczęły kontenery transportowe, opadając na
potężnych spadochronach, a on nie mógł pojąć skąd mogły się tutaj wziąć, zwłaszcza
gdy zaczęły siadać ćwierć mili od nich, a on dostrzegł na ich boku wielkie
litery tworzące napis NASW.
- Co tu
się dzieje? - powiedziała głośno Vasquez. Ktoś wywoływał ich na pozycjometrze,
ale mijały kolejne sekundy, a oni byli w stanie oderwać wzroku od opadających
spadochroniarzy. Lądujący najbliżej nich kontener dotknął wreszcie ziemi,
uderzył o powierzchnię i znieruchomiał, po czym momentalnie się otworzył.
Ujrzeli jak wyjeżdża z niego Humvee, na którym siedzą żołnierze w doskonale
znanych mu mundurach, z karabinami gotowymi do oddania strzału. Za pojazdem
wybiegali następni w ciężkich pancerzach bojowych, zmierzając w ich stronę.
Humvee bez problemu pokonał nierówności terenu, by wjechać na teren fortu i
zatrzymać się przed trójką zdumionych żołnierzy. Drzwi od strony pasażera
otworzyły się i na zewnątrz wyskoczył starszy mężczyzna w uzbrojeniu polowym.
- Dajcie
spocznij – powiedział i zakasłał. - Korpus przybył.
Vasquez
ocknęła się pierwsza.
- Witamy
w Forcie Alamo, generale – zasalutowała.
- To już
nie jest Alamo, kapralu – powiedział z naganą. - Ale nazewnictwem zajmiemy się
później. Nie róbcie takiej miny sierżancie Kowalski, chyba nie sądziliście, że
was tu zostawimy?
- Nigdy,
generale! - odnalazł się wreszcie sierżant.
- To
dobrze. Ale jeszcze się stąd nie zabieramy, to już przestała być misja
ratunkowa. Jestem generał Matthew Grieve, dowódca korpusu uderzeniowego Sojuszu.
Przecież marines nie mogli zostawić tego spadochroniarzom. Bez urazy, szeregowy
– spojrzał na Marciniaka.
- Nie
było, sir.
- To
dobrze, zwłaszcza że SBS też tu jest. A teraz opanujmy tę sytuację i zajmijmy
się tym, po co tu przybyliśmy. Ustanowić łączność z SACEUR i przekazać, że
lądowanie przebiegło pomyślnie. Ruszamy na wojnę!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz