Walter
otworzył oczy, usiłując przypomnieć sobie gdzie się znajduje, chwilę później
szukał broni. Wciąż tam była, nikt nie odebrał mu pistoletu.
- Długo
spałem? - zapytał podrywając się. Zachwiał się przy tym, a Deveraux odruchowo
wyciągnęła doń dłoń. Złapał ją, lecz wówczas skrzywiła się, a on przypomniał
sobie o jej ranach.
- Jak się
czujesz? - zapytał.
- Bywało
lepiej – mruknęła. - Ale cokolwiek się ze mną dzieje, na razie się zatrzymało –
jej myśli wyraźnie krążyły wokół jednego tematu, nie skupiała się na
przestrzelonej nodze, potłuczonych żebrach, lecz na tym co zaczęła czynić z nią
zona.
-
Jesteśmy w tunelach – mruknął. - Nie powinno się już posuwać do przodu, a z
czasem powoli cofnąć – nie był wcale jednak tego pewny. Tunele przepełnione
były teraz czymś, co zwano Mrokiem, a przedstawiciele Konwentu i cienie nie
byli już do końca ludźmi, nawet jeśli nie można było ich nazwać Polakami.
Zostawił jednak te myśli dla siebie.
-
Inhibitor na pewno pomógł – powiedziała.
-
Podziękuj Łowcy. Długo spałem? - zapytał, wyrzucając sobie, że w ogóle to
uczynił. Pamiętał jak oparł się o ścianę walcząc z ogarniającym go zmęczeniem,
wiedząc iż nie może sobie na to pozwolić. Jednak długość tego dnia, który
rozpoczął się dla nich w przestrzeni kosmicznej, nim wyruszyli dokonać desantu
na Ziemię, zdołała go pokonać.
- Kilka
godzin.
- Zbyt
długo – mruknął, wiedząc iż było to i tak zdecydowanie za mało. Zaczął się
podnosić.
-
Sytuacja nie zmieniła się – powiedziała Deveraux, jak gdyby odczytując jego
obawy. - Nie polepszyła się, ani nie pogorszyła. To już coś – przesunęła dłoń
po swoim karabinie.
Walter
rozglądał się po ciemnej stacji, na której trwała krzątanina. Słyszał szmer
rozmów, w ruchach dostrzegał wyraźnie podniecenie. Potrząsnął głową, usiłując
pozbyć się zmęczenia. Najwyraźniej dopadło ono również Baumanna i Weylanda,
którzy spali z bronią w ręku nieopodal, pilnowani przez Deveraux. Na krawędzi
peronu dostrzegł dzieci, które przyglądały się im, lecz nie próbowały zbliżać.
- Nie mam
talentu Weylanda – powiedziała Deveraux, podążając za jego wzrokiem. - Nie
przepadam za dziećmi.
- Mamy
nieco inne zmartwienia – powiedział i przeciągnął się.
-
Zaczekaj. Musimy porozmawiać.
- Stacja…
- Ci
apasze wiedzą co robią. Nawet jeśli nie będą w stanie walczyć z Kolektywem i
cieniami, zadbali o obronę. Stacja jest już zabarykadowana z obu stron,
przejście którym przyszliśmy zaminowane.
- Ta
stacja jest krzyżówką. Tu jest pięć tuneli, tam dalej.
- Więc
zabarykadowali wszystkie. Tylko…
- Tylko
co?
-
Wszystko sprawdzi się, jeśli będzie tu ktoś, kto będzie mógł powstrzymać wroga
– zauważyła.
-
Zostawicie tych ludzi na śmierć? - zapytał, wiedząc dokąd zmierza.
- Walter
– spoważniała. - Nie możemy tu zostać. Dobrze o tym wiesz. Nie wiem co ty
zrobisz, bo wiem, że w obecnej sytuacji nie zdołam cie zmusić, byś poszedł
dalej z nami. Ale my odejdziemy.
- Dokąd?
- Nie
wiem – przyznała. - Ale nadciąga tu wroga armia, w tunelach jest Kolektyw…
- Nie
macie miejsca, do którego możecie uciec – zauważył.
- Chcesz
mi przypominać, że zostaliśmy tylko my, pośrodku wrogiego terytorium? -
zirytowała się. - A wokół są anomalie, zmienione istoty i armia przeciwnika?
Wiem o tym do cholery! Ale musimy stąd ruszyć!
- Po co w
takim razie pomagaliście tym ludziom? - warknął. - Skoro teraz chcesz ich
porzucić?
- To ty
nas w to wciągnąłeś! - podniosła głos. - To ty zaatakowałeś tamtego człowieka!
-
Myślisz, że dałoby się to rozwiązać inaczej?
- Wiem
jedno, nie mam pojęcia co mówił, lecz kiedy go skatowałeś, rozpocząłeś
rewolucję – zauważyła. - To, że pokonaliśmy cienie i Kolektyw to inna sprawa,
ale mogliśmy po prostu przejść przez tę stację i pójść dalej…
- Dokąd?
- przerwał jej. - Słyszałaś co jest na następnej stacji? I kolejnych? Konwent!
-
Zaskoczenie było po naszej stronie – syknęła. - Ale ty zrobiłeś tym ludziom coś
gorszego, niż uczynił dotąd ten cały Konwent! Dałeś im nadzieję!
Walter
nie odpowiedział. Przeniósł wzrok nad jej brudną twarzą, na krawędź peronu,
skąd przyglądali im się ludzie, przysłuchujący się podniesionym głosom w
nieznanym języku. Gdzieś tam był peron, na którym kilka godzin wcześniej
stracił panowanie nad sobą.
- Zabiłem
go? - spytał nagle.
- Co? -
przez chwilę nie rozumiała. - Zabiłeś wielu ludzi i pytasz o jednego człowieka?
- Ta cała
sytuacja wymknęła się spod kontroli – przyznał.
- Cieszę
się, że to zauważyłeś!
- Chcesz
stąd odejść, Dev? - rozległ się głos Weylanda. Przecierał zmęczone oczy, lecz
wyraźnie przysłuchiwał się im od jakiegoś czasu. Popatrzyła w jego kierunku.
- Nie
mamy innego wyjścia – powiedziała.
- Mamy
zostawić te wszystkie dzieci? - zapytał. - Na pastwę cieni i Kolektywu?
- Chcesz,
to zabierzemy ze sobą Anuszkę – burknęła, jednocześnie orientując się, jak
idiotycznie to zabrzmiało.
- Och, to
z pewnością wiele rozwiąże – rozległ się głos Baumanna, ociekający sarkazmem.
Wybuchła nim Weyland zdołał coś powiedzieć.
- A co
według was powinniśmy zrobić? - warknęła poirytowana. - Ile zostało nam razem kul?
Niecałe siedemdziesiąt, kiedy ostatnio liczyliśmy! Myślicie, że utrzymamy się
tutaj, kiedy wróg powróci w sile? A uczyni to na pewno!
- Więc po
prostu odejdziemy stąd i porzucimy tych ludzi? - głos Weylanda był pełen
gniewu. - Wspaniała decyzja!
- Sami
daliście mi do niej prawo, kiedy powiedzieliście, że dowodzę!
- I masz
całkowitą rację, nie tylko z tego powodu – wzruszył ramionami Baumann. -
Wynośmy się stąd jak najszybciej – rozejrzał się wokół. - Tylko dokąd
pójdziemy? Mamy jakiś plan, jak wydostać się z tego gówna? Mam nadzieję, że
powiesz mi, iż czeka na nas prom, który zabierze nas na powrót w kosmos?
- Pewnie,
mam trzy ukryte po drugiej stronie miasta, tylko nie chciałam ci o tym mówić.
-
Świetnie, powiedz jeszcze tylko, że czekają tam na nas seksowne pilotki z NASW
i idę za tobą w ogień.
- Pieprz
się, żołnierzu – mruknęła. Atmosfera nie uległa poprawie, Weyland miał
ściągnięte usta, na twarzy wypisany cały osąd sytuacji. - Świetnie,
pożartowaliśmy, pora przygotować się do drogi.
- Dokąd?
- Weyland nie poruszył się z miejsca. - Co zamierzamy zrobić?
-
Wydostać się – powiedziała, po czym dodała: - Jesteś marine, żołnierzu.
Pamiętaj o swoich rozkazach.
- Które o
ile pamiętam kończyły się w chwili dotarcia do Warszawy? - przypomniał. - Nie,
poczekaj, Kowalski mówił, że mamy pilnować Waltera i Budzyńskiej? No to kiepsko
nam poszło, skoro nie wiemy gdzie ona jest, a jego zdaje się jak sama
powiedziałaś, zamierzamy tu zostawić?
- Rozkazy
polecały nawiązać kontakt z siłami mogącymi dopomóc w walce z przeciwnikiem –
powiedziała po chwili.
-
Planujesz dogadać się z cieniami? - zapytał Walter. Zaśmiał się histerycznie. -
Porozumieć z Kompleksem?
- Nie
powiedziałam tego! - zaperzyła się. - Potem mieliśmy się wyco… Och, do cholery!
Ty i ta twoja obsesja! Nawet nie wiesz, czy cienie i Kompleks to jedno, ale…
-
Doskonale wiem!
- … z jej
powodu omal nie zakatowałeś człowieka!
Wpakowałeś nas wszystkich w taktyczne gówno, gdyby było ich więcej nie
mielibyśmy szansy, ale twoja nienawiść sprawiła…
- To nie
nienawiść!
- Nie? W
takim razie ciekawie objawiasz przyjacielskie uczucia!
- Oni
zniszczyli moje miasto, co byś zrobiła gdyby zniszczyli twoją Francję?
- Pieprzę
to, rób tak dalej, a zaczniesz zachowywać się jak Baumann!
- Czego
ode mnie chcesz do cholery, Dev? - podskoczył tamten.
- Zapewne
tego, że kiedy widzisz specnazowca przestajesz używać mózgu – mruknął zamyślony
Weyland. - Trochę o tym słyszałem.
- Pieprz
się, oni zabili mi brata, pocięli go na części! – Baumann poderwał się i ruszył
w jego kierunku. - To psychole, ty miłośniku ruskich dziewczynek! Myślisz, że
nie wiem czego od niej chcesz?
- Coś ty
powiedział, świrze? - Weyland skoczył na nogi.
-
Przestańcie! - Deveraux usiłowała wstać, by stanąć między nimi, lecz rana nie
pozwalała jej na szybkie ruchy. Zamiast niej uczynił to Łowca, który pojawił
się na drodze obu marines. Zatrzymali się, choć wciąż wpatrywali się w siebie z
napięciem.
- Was
słychać wszędzie. Za gromko. Nasi tawariszci możiet być obiespokojnej.
- Co? -
Deveraux kuśtykała w jego stronę.
- Mówi,
że apasze mogą się nami zainteresować – mruknął Walter. Po chwili dodał: -
Sądzę, że gdyby mieli okazję, zabrali by nam broń.
- Wiem,
widzę jak im z oczu patrzy, jak myślisz, dlaczego trzymaliśmy naprzemiennie
straż – odparła. - Wspaniałych masz tu sojuszników.
- Dziwisz
im się? - odciął się. - To ty chcesz stąd odejść i pozostawić wszystkich na
pastwę cieni i Kolektywu.
-
Molczat! - uciął krótko Łowca. - Wy smatricie! - na swej dłoni pokazał metalowy
przedmioty Walter podszedł bliżej, stwierdzając iż smród stalkera przestał mu
już przeszkadzać, bądź zdołał do niego przywyknąć. Przyjrzał się niewielkiemu
znakowi w kształcie orzełka z koroną, dziwnie powyginanemu i poczerniałemu.
- Oznaka
SBS – rozpoznała Deveraux.
- Znaczek
spadochroniarzy – przetłumaczył Walter. - Żołnierzy, którzy przybyli tu z nami.
- Skąd je
masz? - zapytał podejrzliwie Baumann. - I czemu tak wyglądają?
-
Martwyje tienie… pozostawiły.
- Mówi… -
Walter zaczął po dłuższej chwili. - Że tyle pozostało po cieniach, które tu
zabiliśmy.
- W tej
ciemnej plamie? - zapytała Deveraux, a Łowca o dziwo zrozumiał, gdyż
przytaknął.
- Kurwa,
dopadli naszych – jęknął Baumann. - Nie kłamali, zmienili ich w cienie! SBS i …
- zamilkł, wyraźnie nie chcąc dokończyć.
- Mrok –
rzekł posępnie Walter.
-
Kowalski, Vasquez i… - zaczął Weyland.
-
Uciszcie się! - podniosła głos Deveraux. - Nie widzę tu jakoś oznak bojowych
marines. Nie wiemy tego na pewno.
- Jak to
nie wiemy? A ten znaczek, to co?
- Marine
Baumann – Deveraux z wyraźnym trudem panowała nad sobą. - Tak długo dopóki nie
potwierdzimy ich śmierci, pozostają zaginionymi w akcji. Czy to jasne? -
Baumann wyraźnie chciał coś powiedzieć, lecz dodała z naciskiem: - Zrozumiałeś,
żołnierzu?
- Nie
wychodzi ci bycie drugą Vasquez – odparł.
- Vash
naprała by ci dawno po pysku – odparła. - A teraz przyjrzyjcie się temu
orzełkowi. Widzicie ten numer?
- Co masz
na myśli?
- To
nieśmiertelnik – odparła. - Każdy z nich ma inny numer. A ten akurat znam.
Miałam okazję mu się przyjrzeć, gdy oglądałam ciała, które ten idiota Gmurczyk
kazał zabrać na peron.
-
Gmurczyk? - zapytał zdziwiony Walter.
- Nosił
to jeden z tych zabitych w Sochaczewie – powiedziała, pokazując mu numer 9973.
- Jestem pewna, przyjrzałam im się dobrze.
- Co to
znaczy? - spytał Weyland.
- To
znaczy, że w Sochaczewie zaatakowały nas cienie – odparła. - Mówiłam, że coś na
nas poluje. Ale to nieważne. To znaczy, Baumann, że to spadochroniarze polegli
wówczas, a nie w Warszawie. Więc nasi nadal gdzieś tu są.
-
Świetnie, masz na to jakiś dowód?
- Mówiłam
ci, żebyś się zamknął i zaczął zachowywać jak marine. To, że nie możemy
nawiązać łączności nic nie znaczy. Jedynym sposobem by znaleźć naszych jest
przebić się do tego fortu po drugiej stronie miasta. I właśnie to zrobimy,
pójdziemy tam, jeśli nie da się górą, to zrobimy to tunelami, czy to jasne?
- A
pewnie, przez cienie i Kolektyw – prychnął Baumann, po czym widząc jej wzrok
wzruszył ramionami. - W sumie czemu nie, marines dadzą radę.
- Wszyscy
jesteśmy zmęczeni – dodała. - Lecz awantury niczemu nie służą. Wyjdziemy z tego
jedynie trzymając się razem. Jesteście żołnierzami, weźcie się w garść.
- Nie
zostawię Anuszki – powiedział Weyland, przyglądając się śpiącej dziewczynce.
- Jeśli
zostawicie tych ludzi na stacji… - zaczął Walter.
- Ta
stacja skazana jest na zagładę – powiedziała Deveraux. - Jeśli nie dokonają jej
cienie ani Kolektyw, to zrobi to twoja armia, sam to powiedziałeś, prawda?
Która o ile się nie mylę zamierza zniszczyć to miasto i właśnie do niego
zmierza? Ile czasu nam pozostało, jak myślisz? Powiedziałam ci, nie zmuszę cię
abyś poszedł z nami, ale…
- Jeśli
odejdziecie, wszyscy tu zginą – rzucił gniewnie.
- Do
cholery, myślisz że zdołamy ich obronić jeśli zostaniemy? - zirytowała się. -
Czy też ci ludzie wcześniej odbiorą nam broń? Apasze to coś jak mafia, dobrze
zrozumiałam? Myślisz, że nie wiem o czym myślą? Obudź się Walter, dla nich my
wciąż jesteśmy wrogami, imperialiści, tak na nas mówicie? A co do ciebie
Weyland…
- My uże
nie sami – syknął Łowca. Deveraux zamilkła, a Walter poszukał wzrokiem zagrożenia.
Lecz zamiast niego dostrzegł na krawędzi peronu zbliżającego się Merynosa w
towarzystwie Złoja.
- Może
nie znam języka imperialistów – powiedział napotkawszy spojrzenie Waltera. -
Ale wyraźnie rozpoznam spór w obozie naszych towarzyszy broni. Myślę, że pora
porozmawiać. Słyszycie ten dźwięk? Wjeżdżają do tuneli, ktoś wkracza na
Wschodni. To ciężki sprzęt i masa wojska.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz