Gdy
wszyscy stanęli na dachu kabiny windy zapadło milczenie, w którym słychać było
jedynie ich oddechy. Walter opadł wyczerpany, metalowe szczeble zdawały się
ciągnąć w nieskończoność, gdy schodził z Deveraux uczepioną na plecach,
pozbywszy się całego wyposażenia prócz pistoletu. Karabin i plecak przejął
Baumann, przez ostatnie godziny podział na imperialistów i komunistów zupełnie
się zatarł, choć w ich przypadku nigdy nie zaistniał, funkcjonowali raczej w
świecie przyjaciel-wróg, teraz zmienieni w tymczasowych sojuszników. Jak dotąd
brnęli bez celu niesieni przez wydarzenia, uciekając przed zagładą jaka
spotykała ruiny na górze, skąd wciąż dobiegały mocno przytłumione dźwięki
wybuchów. Walter, choć od chwili, gdy spotkał Anuszkę, wiedział co chce
uczynić, teraz jednak usiłował zebrać myśli. W ciasnym szybie windy otaczał ich
czerwony blask flary rzuconej na kabinę, a duszący smród bijący od Łowcy nie
przeszkadzał już tak bardzo. Zapewne wkrótce się do niego upodobnią.
-
Jesteście nienormalni – burknął Baumann dysząc. - Kto buduje metro na takiej
głębokości? Ile to będzie? Trzydzieści pięter?
- Nie
trzeba było zrzucać swoich bomb – odciął się Walter.
- Kto je
rzucił pierwszy? - warknął tamten.
-
Przestańcie – przerwała Deveraux. Oczy jej błyszczały, wyraźnie czuła się
lepiej, Walter widział, iż odzyskała siły, choć starała się to przed nim ukryć.
Całkowicie to rozumiał, on był na nieznanym terenie, lecz ona i jej towarzysze
na zdecydowanie dla nich wrogim. - Co dalej?
- Co jest
na Zwycięstwa? - zwrócił się do Anuszki. Dziewczynka przycichła gdy schodzili w
dół, teraz rozglądała się czujnie. Dopadał ją cieżar powrotu do metra, do
świata, z którego uciekła.
- Nie
wiem. Konwent jest na każdej stacji. I cienie – wyjaśniła. Walter
przetłumaczył.
-
Wspaniale – skomentował Baumann. - Po co tu się właściwie pchamy?
- Droga
wolna, możesz wracać na górę – odparł Walter.
- Wymyśliłeś
coś lepszego? - zapytała Deveraux.
- Ty tu
dowodzisz – wzruszył ramionami Baumann.
- Skąd
ten pomysł? - zaperzyła się.
- Bo tak
jest.
- Na górę
nie ma na razie powrotu – zauważył Weyland. - Pomóżmy Anuszce.
- Ta
dziewczynka nas zgubi – powiedział Baumann. Zamilkli na chwilę. Walter
popatrzył na Łowcę, który opierał się o ścianę szybu, przesuwając po niej
dłońmi.
- Jak się
czujecie tawariszcz Arkuszyn? - zapytał.
-
Charaszo – odparł tamten i nagle zaczął chichotać. - Zwiezdy. One tu są. W
ciemności. Musimy je ocalić.
- Chyba
najpierw siebie – mruknął Walter.
- Mrok
mnie woła – rzucił tamten, a Walter zaczął żałować, że w ogóle zaczął tę
rozmowę. - Ale w mroku budziet drogoje… woła… To nadeszło, ocal nas.
- Co
takiego? - poczuł jak przeszywa go dreszcz i w tym samym momencie flara zgasła,
a szyb pogrążył się w ciemnościach.
Ocal
nas.
- Walter!
- przywołał go do porządku głos Deveraux. - Gdy zejdziemy na dół… Jeżeli
będziemy musieli, zaczniemy strzelać. Nie tylko do cieni.
- Wiem –
powiedział. - Nie strzelajcie jedynie… jeśli nikt nie będzie was atakował.
- Nie
mogę ci tego obiecać – odparła. - Ty wracasz do domu. My jesteśmy we wrogim
kraju.
- To już
nie jest mój dom – powiedział podnosząc się. - Nie zapalaj jeszcze światła – dodał
i pochylił się nad klapą wiodącą do wnętrza kabiny. Otworzyła się z trzaskiem,
a on bez słowa skoczył w dół, prosto w ciemność.
Drzwi
windy były otwarte. Za nią znajdowała się pusta przestrzeń, pogrążona w mroku,
usiłował sobie przypomnieć kształt znajdującej się w tym miejscu sali,
odtworzyć swą ostatnią wizytę. Szedł wtedy pełen obaw o swój los, mijając
żołnierzy w pancerzach bojowych, pewien, że znajdująca się tu winda zawiezie go
na dół. Teraz spoglądał w ciemność długiego korytarza, prowadzącego na stację,
z której dobiegał poblask. Paliło się tam światło, przyćmione i blade. Powoli
opuścił windę, skradając się wzdłuż ściany, przesuwając ręką po płaskorzeźbie
umięśnionego mężczyzny, przedstawiającego sojusz robotników z władzą wojskową.
Wzrok przyzwyczajał się stopniowo do ciemności, spoglądał w boczne korytarze,
wyraźnie opustoszałe i splądrowane. Zapewne los ten spotkał piętra poniżej,
gdzie mieścił się sztab Stawki LPKRR. Ktoś zaatakował także budynek na
powierzchni, lecz uczynił to z zewnątrz. Konwent, czy też generał, działał
metodycznie i pokonał wszystkich przeciwników mogących stanowić zagrożenie,
włącznie z Kordonem. A teraz Walter wkraczał na jego terytorium, jeśli w
szaleństwie Łowcy było choć słowo prawdy tamten z jakiegoś powodu go
poszukiwał, choć nie miał pojęcia dlaczego. Ostatni raz widział go, gdy znikał
wraz z Ciemną Panią, a świat wypełniały czerwone światła. Odetchnął głęboko i
poczuł zapach ludzi, potu, zmęczenia, a także czegoś jeszcze.
Zacisnął
dłoń na pistolecie. Wyczuł, iż obok niego jest Łowca, poruszający się niezwykle
cicho, zmierzający ku źródłu światła. Wyprzedził go, poruszając się na
czworakach w sposób podobny jakiemuś zwierzęciu, niezwykle sprawnie mimo
niesionego na plecach ciężkiego plecaka i uzbrojenia. Walter przygotował
karabin i podążył za nim, ku uchylonej metalowej bramie, niegdyś strzegącej
korytarza, w którym się znajdowali. Obejrzał się, dostrzegając tuż za sobą
Anuszkę, a nieopodal niej Weylanda, który wziął na siebie rolę jej obrońcy. Tuż
za nimi Baumann pomagał iść Deveraux, która trzymała się blisko ściany.
Wreszcie dotarł do końca korytarza i wychylił się powoli by wyjrzeć na
zewnątrz, tuż koło znajdującego się na wprost niego Łowcy. Albo przywykł do
jego smrodu, albo zmieszał się on z dusznym zapachem wnętrza metra i bijącymi z
tuneli woniami, bo przestał już przeszkadzać Walterowi.
Właśnie
to uderzyło go jako pierwsze, zrozumiał co było dlań dziwne, nie słyszał
wszechobecnego dźwięku wielkich wentylatorów, które powinny obracać się dzień i
noc zapewniając cyrkulację powietrza. Było ono zatęchłe, wypełnione zapachem
oleju, potu i wielu innych, trudnych do określenia rzeczy, lecz wszystkich
równie odpychających. Słodkawy zapach śmierci wszechobecny w budynku na górze,
którego nie zdołał przytłumić nawet smród pożaru, wyczuwalny był również w tym
miejscu. Jednak gdy wyjrzał na zewnątrz, zorientował się, że nie znajdują się
na Stacji Zwycięstwa.
Korytarz
otwierał się wprost w kierunku peronów, a Walter uświadomił sobie, że powinien
zorientować się już wcześniej, że choć był podobny, jedynie nieco przypominał
ten, którym uprzednio dostał się na górę. Akwarium jak zawsze miało kilka
zapasowych planów i dróg ucieczki, szybów windy był dwa jeśli nie więcej. Ten
doprowadził ich nie do Stacji Teatralnej, gdzie bieg swój kończyła linia
wojenna, prowadząca wprost z Wileniaka. Teatralnej nie dał się pomylić, była
niewielka, z niegdyś białymi kolumnami na peronie pośrodku, z kryształowymi
żyrandolami, nie działającymi już za czasów Waltera, lustrami i płaskorzeźbami,
z siecią korytarzy powiązaną z Stacją Zwycięstwa, na której zbiegało się pięć
nitek tuneli, czyniąc ją główną stacją przesiadkową warszawskiego metra. I
właśnie na Zwycięstwa się znaleźli, dużej i dwupoziomowej.
Jednak
teraz pociągi nie jeździły, to dotarło do Waltera już wcześniej. Nie słyszał
dźwięku wagonów stukających miarowo na torowisku, zagłuszającego gwar rozmów,
komunikaty płynące z głośników, słyszał jedynie przytłumione szepty. Metro
przestało być pełne życia. Gdy wyjrzał na zewnątrz odkrył, że pozbawione
zostało również oświetlenia kesonowych lamp, zasilanego przez turbogeneratory.
Stację oświetlało przyćmione światło, przygasające i rozbłyskujące,
sprawiających, iż tonęła ona w półmroku. A w nim dostrzegł ludzi.
Korytarz
wychodził wprost na torowisko, za którym znajdował się na podwyższeniu peron,
gdzie Walter wyraźnie zauważał kolumny podtrzymujące łuk stropu, jaki piętrzył
się ponad stacją. Peron skryty był za kolumnami, biegł między torowiskami, w
bladym świetle Walter zauważał poruszające się sylwetki. Ich cienie drgały i
tańczyły między kolumnami, a on przez chwilę nie był pewien czy ma do czynienia
z ludźmi. Z tej odległości nie był w stanie wiele zaobserwować, widział
jedynie, iż ruch pozbawiony jest poczucia celowości, charakteryzującej
mieszkańców Warszawy, zmierzających do swych zadań, urzędników, nauczycieli,
grupy pionierów na wycieczce. Na Zwycięstwa i Teatralnej nie spotykało się
raczej robotników, chyba że sprowadzono ich tu na akademie, odbywające się w
sali widowiskowej w Teatrze Wielkim. Wszyscy poruszali się jednak zgodnie w
wyznaczonych kierunkach, jak mieli w zwyczaju ludzie radzieccy starając się nie
rozglądać i nie interesować nazbyt otoczeniem. Teraz nie dostrzegał już niczego
takiego, światła zgasły, a pociągi przestały jeździć. Wciąż się wahał, lecz nie
było powodu by zwlekać. Ścisnął kałasznikowa i ruszył na torowisko.
Jeszcze
nim wspiął się na peron, zorientował się, że było gorzej niż sądził. Tory były
wyłączone z ruchu, a na szynach porozkładano rozmaite przedmioty. Niektóre
zdawały się poruszać, po chwili zorientował się, że są to ludzie, lecz nie
próbował ich oświetlać latarkami. Najwyraźniej leżeli, bądź spali. Sposępniał i
wdrapał się na peron, po czym przeszedł między kolumnami, stając na brudnej
podłodze, pod sufitem wyłożonym mozaiką, obecnie niewidoczną w ciemności.
Żródłem światła były ogniska płonące w kilku beczkach, między którymi krzątali
się ludzie. Byli wychudzeni, a ubrania jakie nosili były obdarte, nieopodal
ognia dostrzegł klatkę, w której kogoś zamknięto.
Rozległ
się krzyk. Został zauważony, a także jego towarzysze, którzy podążyli za nim na
peron. Nie oglądał się, czując jak zalewa go fala wściekłości. To co widział na
górze i przez ostatnie miesiące znajdowało swe ujście, opuścił Warszawę będącą
podziemnym miastem, powrócił do miejsca, które wegetowało. Spoglądał na smutne
oblicza i zarośnięte twarze należące do osób, które cofały się widząc człowieka
z karabinem. Peron przekształcono w miejsce zamieszkania, widział to wyraźnie,
z legowiskami w pobliżu kolumn, pełnić zaczął także miejsce codziennego
funkcjonowania, pośrodku dostrzegł coś na kształt stoisk. Gwar wzrósł, gdy
ludzie zbijali się w grupy i szeptali, po czym milkli. W Walterze narastał
zimny gniew.
Z grupy
wynurzył się mężczyzna, który skierował się ku Walterowi, tuż za nim podążało
dwóch mężczyzn trzymających karabiny kałasznikowa, choć żaden z nich nie nosił
munduru. Na ramionach nosili czarne opaski, lecz zauważył, że w mroku pogrążone
były także ich źrenice. Oczy tamtych stały się całkowicie czarne.
- Gdzie
się uchowaliście, żołnierzu? - zaczął idący na przedzie napastliwym tonem. - I
stalker? - zamilkł, zauważywszy wkraczających na peron marines.
- Co tu
się dzieje? - zapytał Walter z napięciem, przyglądając się tamtym, spoglądając
w blask ciemności widoczny w ich oczach.
- Co się
dzieje? - tamten przyglądał się przez chwilę całej grupie, lecz nie dostrzegł w
jego oczach lęku. Był pewny siebie, znajdował się na swym własnym terenie, a w
głowie mu się nie mieściło, że grupa która się na nim pojawiła może zdobyć się
na jakieś wrogie zamiary. Nagle wydało mu się, że zrozumiał. - Przychodzicie z
Kordonu? Tam się ukrywaliście przez ostatnie miesiące?
- Kordon
razruszennyj – wycharczał Łowca. Mężczyzna przyjrzał mu się i skrzywił. Z
bliska zdawało się, że jego oczy rozbłysły.
- Zgadza
się, przez nas – potwierdził.
- Nas? -
zapytał z naciskiem Walter.
- Nas…
Konwent! - przyglądał się teraz towarzyszom Waltera i zmarszczył czoło. Skupił
wzrok na Anuszce, która cofnęła się za Weylanda. Ten powiódł karabinem wokół,
sprawdzając czy nikt nie znalazł się za ich plecami. Ciemność w oczach
rozbłysła zrozumieniem. - Wy nie jesteście z Kordonu!
- Niet –
powiedział Łowca. Stanął obok Waltera i nieco się pochylił, trzymając ręce
swobodnie. Mężczyzna cofnął się, czując bijący od stalkera zapach.
-
Idziecie z Dzikich Pól – stwierdził. - Przybywacie z LPKRR. Dawno już nie było
tu takich jak wy… nic dziwnego, że nie rozpoznałem mundurów.
- Dawno
nie było? - podchwycił Walter.
- Nie
powiedzieli wam? Stawka jak zawsze was okłamała? Druga Armia zrobiła z was
ofiary? Czyż to nie typowe w zdradzieckiej Republice? - podniósł głos,
rozglądając się wokół, wiodąc wzrokiem po zgromadzonych wokół ludziach, do
których zdawał się teraz przemawiać, po czym uśmiechnął się szyderczo. -
Przysyłają nam zwiadowców, takich jak wy, żeby weszli do naszego miasta i
odkryli jego tajemnice. Ale to się nie uda! Przyznaję, udało wam się dotrzeć
najdalej, większość schwytano poza tunelami metra.. Bo teraz w Warszawie rządzi
lud!
- Lud? -
zapytał Walter, czując suchość w ustach.
- A jego
przedstawicielem jest Konwent, w którego imieniu przemawiam ja!
- Wy za
to odpowiadacie? - Walter zdawał się nie słuchać, rozglądając się spoglądał na
stację, tonącą w półmroku.
- My!
Porzuciliście nas, a Konwent przyniósł miastu wolność! - mężczyzna ponownie
podniósł głos, lecz nie zdążył powiedzieć nic więcej, gdy spadł na niego cios
kolby karabinu Waltera. Poleciał do tyłu, gdy wbiła mu się z głośnym trzaskiem
w twarz i trysnęła krew. Walter na tym nie poprzestał, doskoczył do tamtego,
który upadł na ziemię i wzniósł karabin do kolejnego ciosu, po czym zadał go z
całą siłą, wprost w twarz tamtego. Asysta nie miała szansy zareagować, za ich
plecami znalazł się Łowca i błyskawicznie podciął jednemu z mężczyźnie gardło,
a nim drugi zdołał zorientować co się dzieje, wraził mu nóż po rękojeść, po
czym wyszarpnął i zadał jeszcze jeden cios. Walter zamierzał uderzyć po raz
kolejny, lecz ktoś chwycił go za rękę.
- Nie –
powiedziała z naciskiem Deveraux. Wyrwał się jej, patrząc na nią z gniewem.
Pokręciła głową.
- Niezły
początek – skomentował Baumann, lecz umilkł gdy ujrzał jej lodowate spojrzenie.
Obok nich leżały ciała zabitych przez Łowcę, znacząc mozaikę podłogi peronu
ciemną barwą. Baumann przyjrzał się mężczyźnie skatowanemu przez Waltera. - Ten
też już raczej wiele nie powie – skomentował.
- Oni
uczynili to z moim miastem – powiedział obronnym tonem Walter.
- To cię
nie usprawiedliwia – mruknęła Deveraux.
- Nie
masz prawa mnie osądzać – zaperzył się.
- Nie
osądzam cię – odparła. - Ale zdaje się, że zmniejszyłeś nasze szanse
przetrwania.
-
Świetnie sobie radzicie ze swoimi krajanami – dorzucił Baumann. - Ty i twój
kolega – kiwnął głową w stronę tłumu, stojącego w odległości kilku arszynów.
Otaczał ich ciasnym kręgiem, a ludzie stali nieruchomo, jakby nie dowierzali
temu, co właśnie zaszło. Milczeli, wpatrując się w nich pustym wzrokiem. Łowca
uniósł się powoli i schował nóż, po czym uczynił parę kroków w stronę tłumu i
zatrzymał się, gdy ludzie zaczęli się przed nimcofać.
- Masz
teraz nowych towarzyszy, stalkerze? - dobiegł kobiecy głos od strony klatki. -
Ich też zostawisz na śmierć? - Walter drgnął i ruszył w tamtą stronę,
pozostawiając za sobą nieprzytomnego i zakrwawionego przeciwnika. W ręku
ściskał wciąż kałasznikowa, z którego kolby kapała krew, gdy stanął na wprost
klatki. W jej wnętrzu znajdowała się kobieta z wygoloną lewą stroną czaszki. Na
twarz opadała jej czarna grzywka, a znaczyły ją liczne siniaki, będące śladami
niedawnych uderzeń.
- Kim
jesteś? - zażądał odpowiedzi.
-
Zapytajcie stalkera – rzuciła zaczepnie, a on dostrzegł, że brakuje jej kilku
zębów, wybitych zapewne niedawno.
- Nie
znaju – odparł Łowca, przyglądając się jej z wyraźnym zaciekawieniem. Kobieta
prychnęła.
- Teraz
pomagasz kacapom, bladz? - rozległo się pytanie z sąsiedniej klatki. Walter
rozejrzał się. Ludzie cofnęli odsłaniając szereg połączonych ze sobą krat, w
których znajdowali się ludzie. Jeden z nich leżał nieprzytomny, inni stali
podobnie jak kobieta, wpatrując się wprost w niego, jeden z nich wbijał w niego
swe oczy, które świeciły się niezwykłym blaskiem. Zdawał się uśmiechać do
Łowcy. Jego twarz także nosiła ślady licznych ciosów, a policzek pokryty był
zaschniętą krwią. Stalker podszedł bliżej.
- My uże
wstrieczali – powiedział, jak gdyby usiłując sobie coś przypomnieć.
- Wy
Łowca. Ja Złoj – odparł tamten, lecz wyraźnie niewiele to powiedziało
stalkerowi.
- Na
waszym miejscu żołnierzyku, jak już zacząłeś awantaż, baczyłabym na pozostałych
blacharzy. Majcher tego stalkera nie dostoi ich kałaszom – rzuciła kobieta,
pokazując mu ręką za siebie. Walter podążył tam wzrokiem i ujrzał jak tłum się
rozstępuje, a w ich stronę zmierza kilku mężczyzn z czarnymi opaskami i
karabinami w rękach. Obejrzał się i zobaczył kolejnych na końcu peronu,
przedzierających się przez tłum. Ludzie rozstępowali się, próbując zejść z
drogi kulom, które lada chwila miały być wystrzelone w tunelu.
-
Uważajcie! - zawołał do marines, po czym spojrzał ponownie na kobietę.
- Co to
za słowo? - zmrużyła oczy słysząc angielski.
-
Nieważne – przeszedł z powrotem na polski. - Uwolnić cię?
- Żebym
pomogła kacapskiej armii? - splunęła. - Nigdy.
-
Pomożemy – rozległ się głos z klatki obok. Leżący mężczyzna wstał powoli,
ukazując zakrwawioną twarz.
-
Merynos, dostałeś w baśkę bardziej niż ja myślała – rzuciła pogardliwie Haka.
- Milcz,
Haka – tamten stał przy kratach. - Uwolnij mnie żołnierzu – zwrócił się do Waltera.
- Nie dostaniesz pomocy. Ale walczył z tymi skurwysynami. Będę miał swą zemstę.
Kobieta
usiłowała coś powiedzieć, lecz Walter nie miał już czasu, by jej słuchać.
Podjął decyzję i szybkim krokiem zbliżył się do klatki Merynosa, po czym
uderzył miarowo kolbą sprawiając, iż po dwóch celnych ciosach kłódka spadła.
Spojrzał na Łowcę, który gmerał nożem przy zamknięciu klatki Złoja i odwrócił
się, ruszając w kierunku marines, zajmujących pozycję za kolumnami. Przeciwnicy
także zorientowali się w sytuacji i kryli za przybudówkami z dykty. Pozostali
uciekali, choć nikt jeszcze nie otworzył ognia. Z drugiej strony sytuacja
wyglądała nieco lepiej, za klatkami ludzie nie opuścili jeszcze peronu,
blokując drogę nadciągającemu przeciwnikowi. Usłyszał jak Merynos podnosi
karabin i rzucił w jego stronę:
- Nie
próbowałbym strzelać nam w plecy.
- Uwierz
mi, na liście mych porachunków na samym końcu znajdują się teraz Armia i
stalkerzy – usłyszał w odpowiedzi. Miał nadzieję, że w ten sposób zabezpieczą
swe tyły, w głosie i postawie tamtego był tak olbrzymi gniew, skierowany ku
Konwentowi, że Walter nie wątpił, iż rzuci się na tamtych i otworzy do nich
ogień, gdy tylko będzie miał szansę. Co nie było dobrym rozwiązaniem, wiedział,
że zareagował impulsywnie, atakując napotkanego mężczyznę, lecz coś w nim
pękło, sprawiając iż dał upust wszystkiemu co przeżył i usłyszał od Anuszki.
Ludzie w klatkach wystawieni na publiczny pokaz jedynie utwierdzili go, iż
uczynił dobrze, nawet jeśli w ich mowie słyszał wyraźnie Wileniak, ten
najgorszy, bandycki, należący do apaszy, z którymi nigdy nie dała sobie rady warszawska
milicja.
Deveraux
leżała na peronie, skrywszy się za skrzynką, gotowa do oddania strzału.
- Zdaje
się, że wpieprzyłeś nas w niezłe gówno – mruknęła.
- Tak –
przyznał, kucając obok niej.
-
Następnym razem zadbaj, żebyśmy mieli lepszą pozycję – poradziła.
- I
więcej amunicji – rzucił Baumann.
Walter
zastanowił się.
-
Zatrzymajcie się! - podniósł głos, wołając w kierunku nadbiegających
przedstawicieli Konwentu. Wówczas jeden z mężczyzn wycelował kałasznikowa w
jego kierunku, a do Waltera dotarło, że musiał zauważyć właśnie leżące ciała, a
przede wszystkim zakrwawionego mężczyznę, którego przytomności pozbawił Walter.
Tuż za sobą miał tłum, przez który zdołał się przepchnąć, a Walter nie mógł
zdecydować się na oddanie strzału, wiedząc iż rozrzut sprawi, że może trafić
kogoś postronnego. Przeciwnik nie miał takich problemów, wyraźnie zamierzał
pociągnąć za spust, wówczas w tunelu echem poniósł się strzał, a w uszach
Waltera zapiszczało. Deveraux zdjęła przeciwnika trafiając go prosto w głowę.
Ta
rozpadła się niczym dojrzały owoc, a wokół trysnęła nie krew, lecz coś czarnego
jak smoła. Widząc co się stało ludzie w panice rozpierzchli się na boki,
jednocześnie stało się to sygnałem dla pozostałych ludzi Konwentu. Nie przejęli
się oni faktem, iż na swej drodze mają mieszkańców tuneli, jeden z nich puścił
serię z kałasznikowa poprzez tłum. Kule trafiły w uciekających ludzi. Walter
wciąż nie zdecydował się na otwarcie ognia, podobnie żaden z marines
najwyraźniej nie miał czystego pola do oddania strzału, gdy przeciwnik nagle
złapał się za szyję, po czym upadł. Walter zdążył zauważyć, iż szyję tamtego
przebiła strzała. Tuż obok niego Łowca naciągał już kolejną na cięciwę.
- Nie
musiałeś zabijać tamtych dwóch– zawołał. Stalker spojrzał na niego, lecz w jego
oczach nie sposób było niczego wyczytać.
- Wy
zważajcie – powiedział. - Coś nadchodzi. Nie ludzie.
Cienie,
pomyślał Walter, lecz nim zdążył ostrzec marines na końcu peronu pojawiło się
coś innego. Z ciemności wynurzył się kształt, masywnej istoty, nie przypominającej
człowieka.
- Polacy!
- zawołał Walter i uniósł broń do strzału.
Oczywiście
nie zadziałała. Uświadomił sobie, że nie miał nawet możliwości oczyszczenia
kałasznikowa, o czym zapomniał niesiony falą emocji. A nawet gdyby udało mu się
wystrzelić, kule nie zdołałyby przebić skóry przeciwnika. Ostatnie kilka lat
ewolucji zrobiło swoje, zgodnie z tym co przepowiedział Zachert. Polacy
dostosowali się do pocisków wystrzeliwanych z kałasznikowów, podobnie jak
Cienie. Rzucił karabin na ziemię, sięgając po pistolet. Nim jednak to zrobił
Deveraux już wystrzeliła. Huk w ciasnej przestrzeni tunelu zupełnie go
ogłuszył, gdy przebrzmiał strzał podniósł głos.
-
Pojedyncze strzały! Oszczędzajcie amunicję – marines nie spojrzeli nawet na
niego, nie dając poznać, że wzięli sobie jego słowa do serca. Nie mógł wydać im
rozkazu, oni zresztą z pewnością by go nie posłuchali.
-
Zaczekajcie aż podejdą bliżej – rozkazała Deveraux, z okiem przytkniętym do
lunety. - Tango w sile trzy, za nimi kolejni. Jeden na suficie.
- To nie
tango – rzucił w słuchawce Baumann, kryjący się za filarem. - Lewa flanka.
- Prawa
flanka – dodał Weyland, znajdujący się po przeciwległej stronie. - Ważne, że
giną od kul – istota trafiona ze snajperki padła na peron i znieruchomiała. Ten
nagle opustoszał, ludzie rozpierzchli się ku torom, odsłaniając całkowicie jego
środkową. Pomiędzy nimi a nadciągającymi tworami na podłogę rzuciło się dwóch
ludzi Konwentu, którzy unieśli swe karabiny i otworzyli ogień. Albo uznali
ostrzeżenie o nadciągających Polakach za podstęp, albo zupełnie się nim nie
przejęli. Walter odruchowo rzucił się w dół, lecz kule przeszły daleko z boku,
tamci nie byli nawet bliscy trafienia. Zdążył pomyśleć, iż w tej sytuacji
przydałby się jednak sprawny kałasznikow. Nim marines zdążyli zdjąć strzelca
trafiła go strzała Łowcy, po jej wystrzeleniu stalker skoczył w bok i rozpłynął
się w ciemności torowiska. Znajdujący się najbardziej z tyłu człowiek Konwentu
został nagle pociągnięty w tył, gdy na peronie pojawiła się kolejna istota,
odziana na czarno, której ręka przypominała mackę i chwyciła nią znajdującego
się przed nim człowieka.
- Kurwa,
Kolektyw – skomentował Baumann, po czym złożył się do strzału. Maoiści,
pomyślał Walter w tej samej chwili, gdy marine wystrzelił trafiając wroga
wprost w pierś. Tamten zachwiał się i przewrócił, co jednocześnie sprawiło, że
kolejny z wskakujących na peron zawahał się. Ostatni z żołnierzy Konwentu
posłał w jego kierunku serię z kałasznikowa, choć udało mu się trafić, nie
zdołał osiągnąć wiele. Wróg uniósł swą dziwaczną broń, przypominającą pokręconą
rurę i wystrzelił czymś przypominającym kulę, która trafiła w cel. Mężczyzna
krzyknął, a krzyk przeszedł we wrzask, gdy jego ciało zaczęło się na ich oczach
rozpuszczać. Wciąż wył jeszcze, gdy ochotnika Kolektywu dosięgła kula Weylanda.
Mimo iż maoiści wydawali się mocno opancerzeni, podobnie jak Cienie i Polacy
okazali się całkowicie bezsilni wobec imperialistycznych pocisków. Walter
uniósł pistolet, czekając aż przeciwnicy znajdą się bliżej. Deveraux nie
strzelała, najwyraźniej polując na większą zwierzynę, która poruszała się na
suficie. Widział jak zaczęła delikatnie wybierać język spustowy, lecz w
ostatniej chwili zdjęła z niego palec, gdy z mroku wychynął Łowca. Z nożem w
ręku skoczył wprost na kolejnego wroga, który pojawił się na peronie, po czym
zadając mu ciosy sturlał się z drugiej strony za kolumnę. Wówczas na peronie
pojawiło się coś dziwnego, opadając gdzieś z góry, na swe sześć odnóży, wiodąc
wokół oczami osadzonymi na szypułkach. Tuż przed istotą nagle zaczęło falować
powietrze, ona sama skuliła się przy samej ziemi, niczym tygrys gotujący się do
skoku na ofiarę, gdy przeszyła ją kula wystrzelona ze snajperki. Istota
zwiotczała i padła nieruchomo na ziemię, a falowanie powietrza ustąpiło. Na
peron ponownie wskoczył Łowca, a jego nóż skąpany był we krwi. Wpatrywał się w
ciemność tunelu.
-
Wycofują się – powiedziała Deveraux.
Walter
nie był w stanie niczego dostrzec, nie posiadając lunety umożliwiającej
widzenie w mroku, odwrócił się szybko w drugą stronę, przypominając sobie, że
także za plecami ma wroga. Jednak był to już czas przeszły, bowiem wszystkie
klatki były otwarte, a na peronie nie został ani jeden żołnierz Konwentu. Nie
padł ani jeden strzał, zostali wyeliminowani w ciszy, przy użyciu noży i pałek,
nad nimi stali mężczyźni i kobieta znajdujący się wcześniej w klatce, którzy
zwrócili się w jego stronę. Ich oczy płonęły żądzą walki. Chcąc nie chcąc
Walter ruszył w ich kierunku.
Pobity
mężczyzna splunął, gdy podchodził w jego stronę.
- Jestem
Merynos – powiedział. - A zatem Druga powraca do miasta?
- Powiedz
jej, żeby tego nie próbowała – zawołała za jego plecami Deveraux.
- Na
twoim miejscu zatrzymałbym się – powiedział w kierunku kobiety, która zamarła
nieopodal kolumny. Rękę trzymała schowaną za plecami.
- Haka –
rzucił krótko Merynos.
- Nie
możesz mi już rozkazywać – odcięła się. - Z kacapami się będziesz układać?
- Nie
prowokuj mnie w tej chwili – w jego głosie zabrzmiała groźba.
- Grozisz
mi?
- Ja wam
grożę – z ciemności wychynął Łowca. - Wy pomnicie mienia? Ja uże pomniu was.
Apasze – spojrzał w kierunku Haki i uniósł nóż, po czym oblizał unużane we krwi
ostrze.
-
Pieprzony ludożerca – syknęła, lecz opuściła powoli rękę, w której trzymała
pistolet.
- Gdzie
Olimpia? - stalker spojrzał na Merynosa.
- Nie
żyje – odparł tamten głuchym głosem.
- Haka? -
Łowca spojrzał w jej kierunku z dziwnym błyskiem w oku. Merynos milczał.
- Konwent
– powiedział mężczyzna, który stanął obok niego, wraz ze Złojem.
- Co tu
robią żołnierze, stalkerze? - rzucił gniewnie Merynos. - Gdzie ich spotkałeś? -
popatrzył na Waltera. - Gdzie byliście przez te lata? Czekaliście aż wszyscy w
mieście zginą? Aż upadnie Kordon? Pozwoliliście na to, aby wszyscy zginęli i
się wykrwawili? Na to, żeby Konwent doszedł do władzy? Na śmierć Olimpii?
- Nie
wiem kim była Olimpia – powiedział Walter powoli. - I nie jestem z Drugiej
Armii. Nie jestem w ogóle z Armii. Ani radzieckiej ani czerwonej.
- Nie? -
głos Merynosa był pełen powątpiewania.
- Już
nie. Armia rzeczywiście powraca do miasta. Myślę, że będzie chciała je
zniszczyć, by Konwent przestał istnieć – odpowiedział. - Ale my nie mamy z tym
nic wspólnego – zamilkł na chwilę, zastanawiając się jak ma to powiedzieć,
zwłaszcza, że widział, iż rozmowie przysłuchują się ludzie, powoli wychodzący na
peron. Wreszcie zdecydował się niczego nie ukrywać. - Ci, którzy są ze mną… to
imperialiści.
Haka
nagle zaczęła się śmiać.
- Nie ma
takiej rzeczy jak imperialiści! - wybuchnęła. Spojrzała ku jednej z kolumn, na
której widniał plakat dwóch wykrzywionych karykaturalnie postaci, pochylonych
nad robotnikami, wyciągającymi swe ręce ku ich czystym sercom. Gwałtownie
spoważniała. - Kacapskie zagrywki.
- Kim
jesteście? - chciał wiedzieć Walter.
- Eta
apasze. Z Wileniaka – mruknął stalker.
- Zostało
coś na Wileniaku?
- Proch i
pył – odparł krótko Merynos. - Słyszałeś kiedyś o obywatelu Kudłatym,
żołnierzyku? Jesteśmy z jego sotni.
- Raczej
tym co z niej zostało – warknęła Haka. - Dość tych zagrywek, nie dam się
nabrać. Zostawiłeś nas tam stalkerze na pewną śmierć. Skierowałeś nas prosto w
tunel prowadzący do Konwentu, aby tamte stwory zgubiły trop! Przez ciebie
Olimpia zginęła!
-
Pamiętam Olimpię – powiedział spokojnie Łowca. - Ciebie również. W moim plecaku
miny. Wy wezmitie pażałstwa, zaminujemy tunel. Maoisty mogą wrócić.
- Jacy
znowu maoiści?
- Tamci –
pokazał na leżące ciała. - Są w tunelach. To oni nas ścigali, tak? Od Kordonu,
dobrze pamiętam?
- Do
cholery, zapomniałam, że to świr!
- Pozwól
mi się o to martwić – rzekł Merynos wpatrując się w Łowcę, Waltera i stojących
za nimi marines.
- To
przez niego zginęła Olimpia!
- Olimpia
zginęła przez tych skurwieli, którzy wpakowali jej kulę w głowę! - warknął. -
Bo zobaczyli, że jest zarażona polactwem! I wszyscy za to zapłacą! Cały
Konwent!
- Jesteś
walnięty tak samo jak on – powiedziała, patrząc z wyraźną nadzieją w kierunku
pozostałych mężczyzn, lecz ci się nie ruszyli.
- Jak nam
idzie Walter? - zawołała głośno Deveraux, która nie zmieniła pozycji. Wciąż
wpatrywała się przez lunetę w mroczny tunel, jednak w ich stronę celował
Baumann. Walter nie wątpił, że chętnie pociągnąłby za spust.
-
Wspaniale – odpowiedział. - Zastanawiamy się właśnie, czy możemy sobie nawzajem
zaufać.
- Niech
rzucą broń, to pomoże – podpowiedział Baumann.
- Ciekawy
język – mruknął Merynos. - Ani polski ani rosyjski. Imperialistyczny?
-
Angielski – wyjaśnił Walter. Tamten wpatrywał się weń z powątpiewaniem.
-
Wynoście się! - rozległ się nowy głos. Z tłumu obdartusów przysłuchujących się
rozmowie wyszedł mężczyzna. Spoglądał na nich z wyraźnym lękiem zmieszanym z
niechęcią. - Odejdźcie!
- Ty
swojak, z Wileniaka, jeden z antków – skojarzyła Haka.
- Nie ma
już Wileniaka! - odparł tamten. - Iddźcie precz, a może Konwent zostawi nas w
spokoju.
- Po tym
co się stało? - zapytał Merynos. - Nie bądź idiotą. Wszyscy jesteście umoczeni.
Mężczyzna
podszedł bliżej, zupełnie nie bacząc na to, iż jego rozmówca trzyma w ręku
karabin. Ubranie miał obdarte, a przekrwione oczy zdawały się buzować czymś na
kształt szaleństwa.
-
Pamiętam cię – prychnął. - Zabrałeś ludzi tuż przed bitwą, nim Konwent starł w
pył Kordon. Obiecałeś im wolność, a wielu z tobą poszło. A teraz jesteś tu z
powrotem, spośród setek masz tylko trójkę ludzi. Gdzie są pozostali?
- Nie
twoja sprawa – odparł Merynos.
- Wszyscy
zginęli – powiedziała Haka z boku, lecz w jej głosie nie było satysfakcji.
- A teraz
przyszedłeś zgubić też nas? - charknął mężczyzna. - Odejdźcie, nim będziemy
zgubieni! - stanął na wprost, a w jego oczach zdawało się błyszczeć szaleństwo.
Merynos mierzył go wzrokiem.
-
Pamiętam cię – powiedział powoli. - Braciak, tak? Doliniarz. Dumny i nieugięty,
nawet blacharze nie dali ci rady. Co się stało, że pękasz? Ty, apasz z
Wileniaka, boisz się?
- Co się
stało? - tamten zachichotał niczym szaleniec. - To samo co się wydarzy za
chwilę. Nadejdzie Konwent i jego cienie, zabiorą was wszystkich, a my zapłacimy
za to co tu zrobiliście, za zabicie Konwentowych! Nas ukarzą, jeśli tu
pozostaniecie. Wynoś się stąd ze swoimi ludźmi!
Merynos
zniósł wybuch spokojnie.
- Co
stało się z dumnymi apaszami? – podniósł głos. Nie mówił już tylko do Braciaka,
lecz do ludzi zgromadzonych nieopodal, którzy spoglądali na nich z wyraźną
niechęcią. - Tymi, których nie dali rady złamać blacharze, urzędasy, kacapy?
Widzę tu wiele znajomych twarzy, znałem was wszystkich byliście chojraki.
Metyl, Zota, Dratewka – wołał po kolei w tłum, lecz wywoływani mężczyźni cofali
się, nie chcąc wychodzić do przodu. - Czy tu jest cały Wileniak? - wykrzyczał
pytanie Merynos.
- To jest
Wileniak! - krzyknął z tłumu głos, a między ludźmi przepchnął się starszy
kulejący mężczyzna. - Wszyscy tu jesteśmy.
- Wnuczek
Tasiemka – Merynos drgnął i pochylił głowę z wyraźnym szacunkiem, ruszając w
stronę tamtego.
- Trza
było jednak nam iść z tobą – powiedział tamten.
- Wszyscy
zginęli – jak echo przypomniała Haka.
- Witaj w
domu Halina – Tasiemka skrzywił wargi w uśmiechu. - Cześć Kruszyna. I ty Złoj.
Tyle was zostało?
- Miałeś
rację – powiedział Merynos. - Trzeba było zostać.
- Nie,
dokonałeś słusznego wyboru – odparł tamten. - Nawet jeśli zginęli, byli wolni.
Myślałem, że skoro przetrwałem tyle lat kacapskiego uścisku, dam radę
Konwentowi. Myliłem się. Czegoś takiego… nie przeżyli nawet apasze,
opowiadający o dawnych czasach.
- Walter!
– zawołała Deveraux. - Pośpiesz się! Taktycznie jest do dupy.
- Wiem –
był w stanie jedynie odpowiedzieć. Za plecami miał marines, niepewnie
przesuwających lufę między oboma końcami tunelu, niepewnymi jakie zagrożenie
się wynurzy. Ludzie nie zbliżali się, poza dwójką dzieci, które wyszły z tłumu,
nie dbając na starszych, którzy usiłowali je zatrzymać. Podbiegły ku Anuszce,
znajdującej się obok Waylanda i zatrzymały się niepewne. Walter nie miał czasu
jednak patrzyć w tamtą stronę, wzrokiem szukał stalkera, który jeszcze przed
chwilą obwąchiwał ciała zabitych, liżąc czarną substancję wypływającą z trupów.
Nie poprawiało to sytuacji. Wiedział jedynie, że musi przestać pozwolić jej
płynąć przed siebie, więc wyminął Złoja, Kruszynę oraz Hakę, podchodząc do
Tasiemki i Merynosa. Starszy mężczyzna przyglądał mu się uważnie.
- Nie
wyglądasz na imperialistę – zauważył.
- Tych
troje to żołnierze Sojuszu – odparł, po czym wyjaśnił. - Imperializmu.
- Nikłe
siły jak na kogoś, o kim mówiono nam przez lata, że chce nas podbić – zauważył
Tasiemka. - A wraz z nimi żołnierz z Drugiej Armii. I do tego stalker, walczący
przy użyciu sistiemy.
-
Zdrajstwujcie – rzucił Łowca, unosząc głowę.
- Ciekawe
z was towarzystwo.
- Oni nie
przybyli tu by kogokolwiek podbijać – teraz głos podniósł Walter.
- Nie
domyśliłbym się – skarcił go z ironią tasiemka. - Zatem przyszliście walczyć z
Konwentem.
- Nie –
rzekł Walter po chwili wahania. - Uciekaliśmy z powierzchni. Tam wszystko
płonie. Armia powraca do miasta i wszystko tu zniszczy. Także tą stację.
- Chcesz
mnie przestraszyć? - zaśmiał się Tasiemka. - Nie boimy się zniszczenia. Po tym
co uczynił tu Konwent, śmierć będzie czymś łaskawym.
- Co
takiego uczynił? - zapytał Walter.
- Dał nam
cierpienie i zabrał wolność – odparł Tasiemka, poważniejąc. - Jedyną wolność,
jaką posiadaliśmy. Zabrał nam śmierć.
- Co
takiego? - zapytał Merynos.
- Nie ma
już śmierci. Ci którzy umrą wracają.
- Jak
Polacy – powiedział Walter.
- Nie.
Jako słudzy Konwentu – wyjaśnił Tasiemka. - Nawet jeśli im się sprzeciwiasz i
tak będziesz do nich należeć. Dla wielu to nagroda. Lecz na tej stacji to kara.
Rozejrzyj się Merynos. Jest tu cały Wileniak. I nie tylko. Cała Warszawa, po
upadku Wileniaka wszystkich nas tu umieścili, by mieć na nas oko, zmienili tę
stację w obóz siły roboczej i więzienie. Przenieśli tu wszystkich antków z
całej Warszawy!
- Mało
straży jak na więzienie – zauważył Merynos.
- A dokąd
mamy uciec? - zapytał Tasiemka. - Jest tylko tunel, wszędzie są cienie. Nie da
się ich zabić. Zawsze cię złapią, sprowadzą i ukarzą. Nie da się z nimi
walczyć, nie da się ich pokonać. Myślisz, że na początku się nie stawialiśmy?
Nie buntowaliśmy? Tu nie trzeba wielkiej ochrony, nie ma dokąd uciec, a gdy
ktoś był nieposłuszny szybko go dopadali. Nie znają litości, jak myślisz,
dlaczego tu tylu inwalidów? To ich kary, mogą ci zrobić wszystko, lecz nie
pozwolą ci umrzeć. A jeśli nawet… staniesz się jednym z nich. Bezwolnym i
całkowicie posłusznym nadzorcom z Konwentu.
- Tak
łatwo złamać apaszy? - warknął Merynos.
- Nie ma
już apaszy – odparł Tasiemka. - Jak myślisz, czemu Braciak trzęsie się jak
osika? Gdy przyjdą po was cienie i was tu znajdą ukarzą nas. Ktoś straci oko,
inny dłoń, lub przydział jedzenia na kilka dni. Nie ma już jedności, jest tylko
nienawiść. Nie będzie buntu, bo nie da on nam nawet śmierci. Nie pozwolą ci
umrzeć, przywrócą cię do życia.
- Jako
cienie?
- Nie. Po
prostu żyjesz dalej. Z ranami, które ci zadali. Lecz nie umierasz.
- Zabili
Olimpię.
- Bo
miała w sobie polactwo, tak? Z wami miało być inaczej. Sprowadzają na tę stację
wszystkich opornych. Wszystkich nieposłusznych. Czasem zwiadowców – spojrzał na
Waltera. - W tych klatkach ich przesłuchują. Większość tego nie przeżywa. Was
też to czeka. Stanowić będziecie przykład.
- Nie
jesteśmy już w klatkach.
- Merynos
– Tasiemka spoważniał. - Zabiliście nadzorców. To nadal ludzie. Lecz nadejdą
cienie. Nie macie szans. Braciak ma rację. Odejdźcie, może wtedy ukarzą na
stacji mniej osób.
- Nie
wierzę, że słyszę to od ciebie – rzekł Merynos. - Od dumnego apasza, który…
- Takich
ludzi już nie ma. A skoro ja ci to mówię, to zrozum…
- Możemy
pokonać cienie – powiedział Walter. Tasiemka zaszczycił go nowym spojrzeniem.
- Nie
można pokonać cieni – powiedział. - Wkrótce się o tym dowiesz.
- Oni
zabijają cienie! - zawołała Anuszka. - Cienie się ich boją, sama to widziałam!
Przez
tłum przeszedł nagły szmer, a Tasiemka popatrzył na Waltera z niedowierzaniem.
- Nie
sądzę – powiedział wreszcie. - Ale tak wam się wydaje. Dlatego tu przybyliście?
Dlatego zaatakowałeś konwentowego? By rozpocząć tu rewolucję?
- Ja nie
chciałem….
-
Sądzisz, że nas ocalisz?
Walter
gwałtownie drgnął. Nim jednak zdążył coś powiedzieć, usłyszeli krótki gwizd.
- Dwunasta!
- głos Deveraux był jedynie potwierdzeniem. Gdy obejrzał się w tył szukając
kolejnych nadchodzących maoistów, ujrzał jak celuje ponad jego głową, a Baumann
i Wayland zajmują już pozycje szukając kryjówek. Tym razem wróg nadchodził z
drugiej strony.
-
Obserwujcie tyły – zawołał do Merynosa.
- Co? -
tamten nie zrozumiał.
-
Przypilnuję wam pleców – burknęła Haka, choć nie był pewien czy to akurat
najlepszy pomysł. Jednak nie było innego rozwiązania, nie mógł wykluczyć iż
wróg przypuści atak z dwóch stron. Znakiem przekazał informację Deveraux, po
czym uświadomił sobie, iż nie zna przecież kodu stosowanego w Drugiej Armii,
polegając przede wszystkim na łączności zapewnianej przez urządzenia
imperialistów, które przestały działać. Nie miał pojęcia czy go zrozumiała, nie
odrywała bowiem oka do lunety karabinu snajperskiego, celując we wlot tunelu,
między prętami klatki. Ludzie przed nią rozstępowali się gwałtownie, uciekając
na boki.
- Cienie
– jej głos był beznamiętny. - I ktoś jeszcze.
- Konwent
– rzucił Walter głośno, na użytek Łowcy, który zniknął jak zwykle niczym duch.
Zajął pozycję za filarem, wpatrując się w ciemność tunelu, odsłonioną przez
ludzi, którzy słysząc jego okrzyk, wpadli w nagłą panikę. Z peronu znikali
wszyscy, uciekając na boki, nawet Dziadek Tasiemka z pochyloną głową, wyraźnie
zrezygnowany i pogodzony z losem gdzieś zniknął. Apasze zdążyli w międzyczasie
uzbroić się w kałasznikowy, Walter podczas rozmowy kątem oka rejestrował jak
zbiera je stalker i przynosi podając temu, którego nazywali Złoj. Co znaczyło,
że za ich plecami karabin miała również Haka, co nie było najlepszym pomysłem,
lecz nie widział innego rozwiązania. Z jakiegoś powodu jej nie ufał. Pozostało
mieć nadzieję, że skoro wszyscy znajdowali się w tym samym gównie nie zdecyduje
się uczynić niczego nieoczekiwanego.
Wiedział,
że AK wzór 77 na nic się nie przyda, ze swoim pistoletem i kilkoma kulami mógł
strzelać jedynie z bliska. Tym razem nie zamierzał dać się ponieść emocjom,
choć wiedział, że jeśli cienie rzucą się w jego kierunku, może mieć zbyt mało
czasu na reakcję. Na razie mógł więc jedynie czekać, wpatrując się w ciemność,
gdzie jedynie Deveraux dzięki swej lunecie była w stanie coś dostrzec.
- Cztery
cienie – powiedziała na użytek swych towarzyszy. - Czekają z tyłu. I człowiek.
Idzie powoli w naszą stronę – podniosła głos, by Walter też usłyszał.
-
Wysłuchajmy co ma do powiedzenia – zaproponował.
- Głos
rozsądku – prychnęła.
-
Baumann, jak z tyłu? - zapytał.
- Pieprz
się komuchu – rzucił tamten, po chwili dodając: - Na razie czysto, nie licząc
tej wygolonej z karabinem. Nie podoba mi się to.
- Gdzie
celuje? - zapytała Deveraux, nie przerywając skupiania się na nadchodzącym celu.
- W drugą
stronę.
- Więc
nie reaguj.
-
Nadchodzi ktoś z Konwentu – Walter przeszedł na polski na użytek apaszy. -
Zobaczmy czego chce. Nie strzelajcie.
- Nie mów
mi, czego mam nie robić – wycedził Merynos, klęcząc nieopodal, skryty za
fragmentem muru.
- Poczekaj
– rzekł z naciskiem Walter.
Nie
trwało to długo. Na skraju peronu ukazał się po chwili mężczyzna, wchodzący w
źródło światła, z oczami pełnymi mroku. Cienie podążały po jego obu stronach,
płynąc powoli przed siebie, ich czarne sylwetki zdawały się pochłaniać światło
i być pozbawione materii. Niemal nie przypominały ludzi, bliższe raczej
bezcielesnym istotom. Walter skupił się na mężczyźnie, który zachowaniem i
strojem przypominał mu tego, któremu rozbił głowę kałasznikowem. Ten zatrzymał
się i przyjrzał leżącym na peronie ciałom, plamom czarnej krwi, ludziom
uciekającym przez torowisko, ku bocznym pomieszczeniem odchodzącym od stacji.
- Kto
sprzeciwił się woli Ludu? - zapytał krótko.
- Ja! -
krzyknął Merynos i pociągnął za spust. Huk po raz kolejny ogłuszył Waltera,
który się skrzywił. Apasz nie trafił, bowiem na drodze serii pocisków mknących
ku mężczyźnie błyskawicznie stanęły cienie. Kule uderzyły w jeden z nich,
sprawiając iż drgnął, gdy pociski wniknęły do jego środka, niczym kamienie
wrzucone w wodę. Stał jednak nadal prosto, nieruchomy i groźny, jak gdyby
czekając na sygnał. Mężczyzna wyminął go i wyszedł do przodu.
- Lud
jest łaskawy, ale nie wobec zdrajców i buntowników – wysyczał. - Nie
nauczyliście się jeszcze tej lekcji?
- To nie
my – zawołał ktoś z boku peronu. - Oni z klatek, uwolnili ich żołnierze!
Mężczyzna
ruszył szybko do przodu.
- A zatem
już tu jesteście? Pokażcie się zwiadowcy, wiemy że wasza armia stoi z drugiej
strony miasta! - Powodowany impulsem Walter powoli wyszedł zza słupa. Nie
obchodziło go czy czymś ryzykuje. Mężczyzna szybkim krokiem ruszył w jego
stronę. - Wszystko mi powiecie. Nim wejdziecie do tuneli i spotkacie się z
Konwentem.
- Kto
rządzi Konwentem? - zapytał Walter unosząc do góry pistolet. Na tamtym nie
zrobiło to jednak żadnego wrażenia, wciąż przemieszczał się w jego stronę, a
obok niego sunęły cienie. Nie miały oczu, lecz zdawało mu się, że czuje na
sobie ich spojrzenia i rosnący niepokój.
- Konwent
to Lud i to ty będziesz odpowiadał na moje pytania! - powiedział mężczyzna nie
zwalniając, więc Walter pociągnął za spust.
Tym razem
wszystko rozegrało się szybko, w ułamku sekundy, choć cienie zdążyły zareagować
i rzucić się do przodu. Rozległy się kolejne strzały, gdy Deveraux, Baumann i
Weyland otworzyli ogień. Znikąd pojawił się Łowca, wytrącając mężczyźnie
karabin z ręki.
- Nie
zabijaj go! - zawołał Walter. Tym razem udało mu się zabić dziwną istotę za
pierwszym razem, oddając jej strzał prosto w głowę. Pozostałe z cieni także
rozpadły się, zmieniając w ciemne plamy.
Uspokoił oddech i opuścił broń.
- Czysto
– rozległ się okrzyk Deveraux. Podszedł powoli w kierunku przedstawiciela
Konwentu, którego Łowca powalił na peron, lecz w jego czarnych oczach nie
dostrzegł strachu, ani zdziwienia.
- Wstawaj
– powiedział. Tamten podniósł się powoli. - Generał cię tu przysłał, prawda? To
on tym wszystkim kieruje, prawda? To on stoi za Mrokiem?
- Nie
znam żadnego generała – odpowiedział tamten wstrząśnięty tym co zaszło. Patrzył
na ciemne plamy, które pozostały po cieniach.
- To
Kompleks tu rządzi, prawda? - nacisnął Walter, spoglądając w twarz tamtego,
szukając śladu jakichkolwiek emocji.
- Nie, tu
nie rządzi żaden lud! - Merynos stanął obok niego, mówiąc podniesionym głosem.
Dłonie miał zaciśnięte. - Idź i przekaż temu swojemu Konwentowi, że jego czas
dobiegł końca! Na tej stacji rządzi teraz Warszawa!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz