Arciniegas wparowała do
pomieszczenia eniaka. Satya zmierzyła ją spojrzeniem, po czym znów spojrzała na
monitor.
- Jesteśmy trochę zajęci? – zapytał
Everett.
- Doktorze – odparła zmęczonym
głosem Arciniegas. – Mamy uszkodzony pancerz ablacyjny i kilka dziur w
kadłubie, do tego parę innych rzeczy. Zostało mi 16 rakiet i 10 dronów, nie
wspominając o połowie zbiornika paliwa silników manewrowych i generatorze,
który nie naładuje się dopóki Gellert nie wymieni części. Nie mam jak uzupełnić
zapasów bo NASW odmawia współpracy i nakazuje wszystkim okrętom, które nas
napotkają, doprowadzenie do naszego powrotu do portu, jak to ładnie
eufimistyczne określili. Na razie jakoś nikt nie usiłuje nas do niego
doprowadzić. Zmierzam do tego, że skoro mamy sporo problemów, a pan ma dla mnie
kolejny, to proszę mnie dobić, miejmy to już za sobą.
- Zanim zaczniemy… - chrząknął
Everett, lecz przez pokład przebiegło wówczas kolejne drżenie.
- 15 rakiet – poinformowała zimno
Arciniegas. – Mam dużą dozę zaufania i wiary dla mojej załogi na mostku, lecz
naprawdę powinnam być gdzie indziej. Do rzeczy.
- A do czego strzelamy? – zapytał
naukowiec.
- Usiłują zjonizować całą przestrzeń
nad Europą Środkową – powiedziała. – Walą pociskami średniego zasięgu, a kilka
Apollo ustawiło kordon ochronny i przechwytują pociski w ich przestrzeni. My
zdejmujemy te nadmiarowe, które zdaniem naszego eniaka nie zostaną przejęte
przez resztę floty, wtedy oni zaczynają strzelać do nas, co daje oddech naszej
flocie. A gdy zmieniamy pozycję tracimy paliwo. O czym musimy porozmawiać?
- O Marsie. I Fenrirze – powiedział.
– Ale najpierw… powiedziałem Satyi. Myliła się pani, mówiąc że nią steruje. Nie
robiłem tego. Ale na stacji… mówiłem, że musimy dokończyć tę rozmowę. Hoener i
admirał wpadli na pomysł, że może uda się w ten sposób czegoś dowiedzieć. I
posłużyli się tą kontrolą umysłu i kodowaniem podprogowym, które miała
zaimplementowane. Zdaje się, że dzięki temu się udało również ją wybudzić.
Arciniegas zastanowiła się i
popatrzyła na Nayadę.
- Nie myśl, że mi cię szkoda– tym razem
Satya wytrzymała spojrzenie.
- Daruj sobie – przerwała Satya. –
Cokolwiek zrobiłam, to wy jesteście odpowiedzialni. Wszyscy po kolei.
Zaprogramowaliście mnie gdy byłam dzieckiem, wykorzystywaliście mnie,
wzięliście wyniki mojej pracy, którą utrąciliście i nie mogłam studiować
matematyki. Zbudowaliście dzięki mym pomysłom supereniaka i…
- … i zabiłaś co najmniej dwie osoby
– przerwała jej Arciniegas. – W tym oficera NASW. Skoro uważasz, że to nie
twoja wina, bo byłaś sterowana, to przyjmij do wiadomości, że jesteś tylko
narzędziem w naszych rękach i pogódź się z tym, że Everett tobą kieruje.
Satyi wyrwało się co o tym sądzi, a
Arciniegas się z nią zgodziła.
- Dokładnie tym jesteśmy. Teraz
skoro mamy to za sobą..
- Obchodzi to kogokolwiek poza tobą?
- Nie – odpowiedziała szczerze
Arciniegas. – Ale proszę się nie martwić Nayada… To, że nie mam empatii i
uczuć, nie oznacza, że nie będę dbała o wasze bezpieczeństwo.
- Jak można pogodzić jedno z drugim?
– nie wytrzymała Satya.
- Nie mam pojęcia – przyznała tamta,
stwierdzając, że choć nadal nie interesuje jej los jej dziecka i jego ojca,
którzy znajdowali się na Ziemi, zrobi wszystko by ochronić ich, planetę i
załogę tego okrętu. Bo właśnie tym była. Oficerem NASW i kapitanem okrętu „Von
Braun”.
- Satya nie tylko ocaliła okręt nad
Marsem, przypomnę, że zidentyfikowała też szpiega na ISS i… - zaczął Everett,
lecz Arciniegas mu przerwała.
- Doktorze, nie interesuje mnie
wasza gierka szpiegowska, bo wypaliła nam w twarz – przerwała. – Aldrin i
Hoener są aresztowani, a nas bardzo się starają uziemić, by zrobić to samo.
Zadokowaliśmy „Daviesa” i Jones
powiedział mi, że nawet nie pozwolono im wejść na pokład ISS, gdy tankowano
prom i podpinano kontenery, bo tam trwają jakieś przepychanki między jakimś
pawianem przysłanym z Ziemi, który uważa, że jesteśmy po stronie Rosjan, a Glennem,
który dał nam zielone światło, a wszyscy marines w tajemnicy desantowali ze
stacji, żeby nikt w NASW się nie dowiedział, bo szpieg mógłby poinformować
Kosmflotę. Nie mam czasu, jestem teraz w trybie prowadzenia wojny, a nie
rozważań naukowych, więc proszę mówić krótko – Fenrir, Mars… i skoro już tu
jestem porozmawiajmy sobie wreszcie o pana zabawach pociskiem atomowym –
wyraźnie nie była w nastroju.
Satya nie spuszczała z niej
spojrzenia, ale Arciniegas zdawała się nie przejmować. Lecz czasy kiedy tamta
ją przerażała minęły, choć nie miała pojęcia co jest tego przyczyną. Everett
twierdził co prawda, że nie kieruje nią przy użyciu kodowania
neurolingwistycznego, nie mogła być tego pewna, bo czuła, że nie przypomina
dawnej Satyi. Na jakimś poziomie odcięła swe dawne emocje, a wystraszona
bibliotekarka odeszła, po tym kiedy zalała ją świadomość tego wszystkiego, co
nieświadomie uczyniła, jako zakodowany agent CIA, wykorzystany przez GRU. Teraz
działała mechanicznie, starając się nie myśleć o przeszłości, ani przyszłości.
W jakimś stopniu była niczym eniak, który zaprojektowano wedle jej zasad,
procesujący wszelkie pakiety danych, odpowiadające za działania. Słuchała co do
powiedzenia ma Everett, ostatnie godziny tkwiący nad danymi spływającymi z
Marsa.
- Fenrir… jeśli trzymać się tej
terminologii na przystawkę zjadł właśnie okręty Kosmfloty – powiedział. – A
teraz bierze się za Marsa… Nie mam pojęcia jak to możliwe, bo nadal nie ma masy
i nie istnieje, natomiast ma coraz większe przyciąganie lub oddziaływanie
grawitacyjne, choć na początku go nie miał. Ale tylko na obszarze anomalii,
która go otacza. Gdyby było inaczej, zacząłby już dawno wpływać na cały Układ
Słoneczny. Z takim oddziaływaniem powinien zdekomponować Marsa… planeta powinna
się rozpadać, ale tego nie robi. Zamiast tego połączył się swą częścią z
anomalią w miejscu Krasnajej Zwiezdy. Tam, gdzie coś się z nim komunikowało i…
trudno powiedzieć co robi. Sięgnął również do statków Kosmfloty i one po prostu
zniknęły. Podobnie ich bazy, miejsca wystrzelenia i przechowywania wszystkich
pocisków, eksplozji… i już ich po prostu nie ma.
- A co jest?
- Nic – pokręcił głową.
- Fenrir żeruje – powiedziała
Arciniegas.
- Jakkolwiek daleki byłbym od takiego
określenia i personifikowania tego zjawiska – zaczął Everett. – oraz uznawania
za naukowy bełkotu Sagana, że to obcy byt, nie wiem czym jest i co robi.
Wchodzi w oddziaływanie z promieniowaniem jądrowym i ciemną materią, które
zdają się … go… przyciągać.
- A co pan wie? – zapytała.
- W 1961 roku coś przecięło orbitę
Ziemi nadlatując z głębokiego kosmosu od strony pasa Kuipera, a my otworzyliśmy
do tego ogień. Nie jest istotne kto to uczynił, my czy Związek, obie strony
uznały to za atak przeciwnika, choć osobiście stawiałbym na Sojusz. Wszyscy
sądziliśmy, że to meteoryt lub planetoida, których szczątki spadły w Europie
Środkowej. Admirał Aldrin poinformował mnie, że głęboko w archiwach NASW były
nieco inne informacje z tamtego okresu, które zostały ukryte… z rozmaitych
przyczyn. Otóż ten meteoryt miał regularny kształt. W każdym razie po tym jak
został trafiony głowicami, rozpadł się i uderzył w Ziemię, tworząc strefy
anomalii. Powiększały się, gdy karmiono je promieniowaniem jądrowym, zdawały
się żyć własnym życiem i czego nie wiedzieliśmy komunikowały się z gwiazdami. A
ich centrum zdawała się ta pod Warszawą. A przy okazji stworzyły jedną wielką
strefę anomalii w Układzie Słonecznym, zmieniając częściowo zasady fizyki, choć
jest to niemożliwe, bo kłóci się z zasadą atropiczną. A jeśli chodzi o kosmos,
to najstarsze dane z obserwacji głębokiego kosmosu wskazujące, iż gwiazdy
znikają pochodzą z 1963 roku, choć nikt wówczas nie zwrócił na to uwagi.
Gwiazdy znikały w kwadrancie nieba coraz bliżej Układu Słonecznego, a jak
odkryli nasi przeciwnicy emanacje ciemnej materii, czy też energii jak ją
nazwali, szły prosto w te miejsca, stąd ich teza o komunikacji. Fenrir zmierzał
w tę stronę. Z jakiego powodu… „konsumował” gwiazdy po drodze nie wiem, być
może potrzebował energii na podróż, albo zmieniając lokalną fizykę sprawiał, że
nie mogły w nich zachodzić procesy. Ale nie mogę też nie zauważyć, że przecież
zachodzi w nich reakcja termojądrowa, jest także promieniowanie, które…
- … tak lubi – skończyła Arciniegas.
- To nie jest byt – zaprotestował
Everett. – W każdym razie jak mówiłem już wcześniej został tu przyciągnięty, w
ten czy inny sposób do naszych stref anomalii. Najpierw pojawił się w granicach
Układu, tam gdzie kończy się nasza strefa anomalii, w której wszyscy jesteśmy.
Mogę czynić założenie, iż po raz pierwszy natrafił na coś, czego nie spotkał
wcześniej w innych układach, gdzie były wyłącznie gwiazdy. Zmienioną fizykę.
Następnie przemieścił się do źródła tego, co wchodziło z nim w reakcję lub też
się komunikowało, jak uważa Związek. I właśnie tam zaczął oddziaływać
grawitacyjnie. Masa Marsa się zmniejsza, więc gdy się to skończy, ruszy dalej.
Następna jest Ziemia, bo nie poprzestanie na anomaliach w Europie Środkowej,
tak jak oddziaływanie wpływa na całego Marsa.
- Doktorze… też go pan personifikuje
– mruknęła Arciniegas.
- Odruchowo. Być może… zachodzą inne
przyczyny – spojrzał w roztargnieniu na Satyę, a ta poczuła się nagle nieswojo.
- Jak możemy zatrzymać Fenrira? –
zapytała Arciniegas.
- A jak motyl może zatrzymać
huragan? – prychnął. – To jest oddziaływanie o skali poza granicą naszego
rozumienia.
- Z jakiego powodu tu przybył?
- Do stref multiniestałości –
odparł. – Ale proszę nie pytać z jakiego powodu. Nie mam jeszcze odpowiedzi.
- Proszę je znaleźć – powiedziała. –
Bo już wkrótce będziemy go mieli tutaj, prawda?
- Zostało nam kilka godzin –
powiedział. – A później… jeśli w ten tajemniczy sposób pojawi się na orbicie
Ziemi i zacznie oddziaływać grawitacyjnie naprawdę bitwa NASW z Kosmflotą przestanie
być problemem. Nie będzie możliwa.
Zadzwonił telefon, a Arciniegas
chwyciła słuchawkę i chwilę słuchała co ma jej do powiedzenia mostek.
- Zaraz będę – spojrzała na Satyę i
Everetta. – Na razie raczej dopiero się rozpętuje. W stronę naszego kordonu idą
trzy właśnie sformowane eskadry. 12 Wostoków i 6 Woschodów, uruchomili też 2 Sojuzy strzegące Rewolucji, ale one są daleko... Zdaje się, że
jednak postanowili wydać nam bitwę – wstała i opuściła pomieszczenie, w
korytarzu nawołując Gellerta. – Potrzebuję generatora! Teraz!
Nim drzwi się zamknęły, Satya
odruchowo sprawdziła czy hełm leży koło jej stanowiska. Everett był nadal
zamyślony.
- Coś mi umyka – powiedział. – Mam
to przed oczami. Fenrir. Anomalie. Ciemna materia. Władza nad fizyką, jaką
twierdzą, że mają w Warszawie. I twoja osoba… Satyu.
- Moja? – zapytała zaskoczona.
- Ty. Do tego Walter, Zjawa Cienia,
Kompleks – dodał. – Jak to wszystko się wiąże?
- Zjawa Cienia? – zapytała zdumiona,
ale już był myślami gdzie indziej.
- Jestem fizykiem – powiedział. – Ta
łamigłówka wykracza poza fizykę. Związek miał rację, w strefach multiniestałości
zmieniają się przez cały czas prawa fizyki, ale to kłóci się z możliwością
naszego istnienia. Bo stałe fizyczne i prawa fizyki muszą być tak ułożone, by
mogło rozwijać się życie w formie jakiej znamy. To jest właśnie zasada atropiczna.
Jakakolwiek zmiana, uczyniłaby nasz świat teoretycznie i praktycznie niezdatnym
do życia. A tak się dzieje i wciąż tu jesteśmy, nie wspominając zresztą w
ogóle, jak nikłe są szanse, na to, aby istniały stałe umożliwiające powstanie
życia opartego na węglu w naszym świecie.
- Może więc w innym – mruknęła, a
Everett gwałtownie podskoczył.
- Co powiedziałaś?
- Mrok opowiadał o tych
płaszczyznach i aspektach – powiedziała zdziwiona. – Gdzie nie można niczym
oddychać, jest zmieniona biochemia… więc skojarzyło mi się…
- Satyu –przerwał jej. – Skoro w
jednym wszechświecie nie powinny i nie mogą obowiązywać różnorodne stałe
fizyczne, a obowiązują… - oczy mu się iskrzyły. – Wiesz co to oznacza?
- Co takiego?
- To nie jest jeden wszechświat. To
multiwersum.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz