Ciemność
opuściła podziemną część dworca. Wraz z siłami Sojuszu pojawiło się światło i
dźwięk generatorów, które uruchamiali przybyli żołnierze. Kowalski po raz
pierwszy ujrzał halę, jaką stanowiło podziemne pomieszczenie, uprzednio kryjące
się w ciemności, jakiej nie poprawiała nawet noktowizja. Zmrużył zmęczone oczy,
mając wrażenie, iż pod jego powiekami kryje się piasek. Dostrzegł jak
mieszkańcy podziemnego miasta cofają się, nadal dla niego doskonale anonimowi,
nie podejmujący prób rozmowy, obawiający się imperialistów. W końcu należeli do
pokolenia, które wychowano przekonując, iż pod ziemię wepchnął ich wróg, który
przybył i zajął jeden z betonowych peronów. Spadochroniarze i marines patrzyli
na ludzi podejrzliwie, nawet gdy zaczęli oni przynosić im wodę. Jednak nie
udało się w żaden sposób nawiązać z nimi rozmowy, nawet gdy żołnierze powoli
opuścili karabiny. Odziani w łachmany, śmierdzący, wynędzniali i milczący. Nie
wyglądali jakby czekali na wyzwolenie przynoszone im przez SBS, najwyraźniej
stanowiąc jednocześnie problem, z którym spadochroniarze nie mieli pojęcia jak
się zmierzyć. Sokoliński był pogrążony w myślach, gdy Kowalski go pozostawiał,
udając się do Fortu Alamo. Najwyraźniej wszystko przyszło tak nagle, desant do
Polski, stwierdzenie, że Warszawa nie jest pusta, a na Wojsko Polskie czeka tu
potężny sojusznik, który nie przypominał człowieka. Wszystko to obróciło
wniwecz marzenie, o zwycięskim powrocie, zajęciu pustego miasta i przywróceniu
Polski na powierzchni. Teraz gdy okazało się, że ma ona mieszkańców, którzy nie
są komunistycznymi wrogami, świat okazał się zbyt skomplikowany. To nie był
problem Kowalskiego, jego służba w SBS sprawiła, że wyleczył się ze swej
polskości i poczuł w pełni obywatelem USA, wolnym od kompleksów, uprzedzeń i
dumy. Lecz czuł niepokój z powodu Kolektywu, równie nieludzkiego jak oddziały
Kompleksu w postaci cieni, którymi sterował generał Mrok. Proponowane
przymierze przyprawiało go o dreszcze, ich potencjalni sojusznicy zdawali się
całkowicie nieludzcy. I nie mógł zapomnieć o tym, co wydarzyło się na Marsie
oraz w Hindukuszu. Nie wspominając o ataku na Cape Canaveral. Cóż, wszyscy
wokół mają swoje uprzedzenia i muszą sobie z nimi poradzić, na szczęście
decyzje nie należały do niego, on musiał jedynie wykonywać rozkazy, choć nie
musiały mu się one podobać.
Osoba
decyzyjna wydawała się być niesiona niezmierzonymi pokładami energii. Patrząc
na generała zagadującego każdego z jego marines, zaczął zastanawiać się czy nie
cierpi on na chorobę orbitacyjną. W ciągu 24 godzin przemierzył dwukrotnie
drogę między obecną pozycją ISS a powierzchnią planety, co nie mogło pozostać
bez skutków dla jego organizmu. Początkowa euforia, zostanie zapewne wkrótce
zastąpiona milczeniem, nieufnością i burkliwością, niczym u cyklofrenika.
Przynajmniej dopóki się nie wyśpi, na to jednak się nie zanosiło. Na razie
jednak Grieve rozmawiał z Di Stefano, podczas gdy reszta sprowadzonych przezeń
marines rozdawała pakiety żywieniowe i amunicję reszcie jego oddziału. Żołnierz
z opaską lekarza analizował skład ich krwi, podając leki. Podobnie czynił jego
odpowiednik z SBS, zajmując się przy okazji rannymi. Kowalski nie sprawdzał czy
udało mu się wykryć objawy zmian, o który mówił im Walter wiele godzin temu. Na
to przyjdzie jeszcze czas, wiedział iż jego również czeka taka kontrola.
Najchętniej już by się stąd wydostał, wiedział jednak, że to nie możliwe. Z
równie marsowymi minami wiadomość tę przyjęli pozostali, początkowa radość z
przybycia wsparcia, zniknęła. Jedynie Vasquez padła na podłogę i spała snem
sprawiedliwiej, nie zwracając uwagi na to, co wokół niej się działo. Wokół
krzątali się marines osłaniani przez swoich kolegów w pancerzach bojowych, choć
po ich ruchach Kowalski mógł dostrzec, że brak im doświadczenia, lub też wyszli
z wprawy. Wiedział, że Grieve wyczyścił ISS z jednostek utrzymywanych przez
NASW na pokładzie stacji w celu rotacji na okrętach, jednak prócz ich oddziału,
żaden inny nie walczył nigdy w przestrzeni. Nawet jeśli brali udział w walkach
na Ziemi, od kilku miesięcy nie mieli okazji nawet do ćwiczeń. Stanowili
wyłącznie zabezpieczenie, pełniąc ponadto straż, co wynikało z dawnej morskiej
tradycji, przeniesionej w przestrzeń. Stąd ich grupę formowano pod auspicjami
USMC, choć uczyniono ją wielonarodową, bowiem admirał dopilnował, by NASW
dostała to, co najlepsze. Wieści przyniesione przez Grieve'a mocno Kowalskiego
zaniepokoiły, a jego wiara w Aldrina została nieco zachwiana, lecz wciąż
powtarzał sobie, że to jakieś szaleństwo, by podejrzewać go o zdradę. Admirał
nigdy ich nie zawiódł, myśl, iż mógł być elementem jakiegoś misternego planu
utkanego przez tamtych, była przez niego odpychana jak najdalej i nie miał
ochoty się nad nią zastanawiać.
Sokoliński
konferował gdzieś na boku z Rowickim, przekazując mu meldunek. Kowalski
dostrzegł, iż tamten przekazał pułkownikowi wyrazy uznania, zupełnie zresztą
należnie. Gdzieś już uleciała początkowa poza Gmurczyka i pozostałych, w
przeciwieństwie do nowo przybyłych nie zachowywali się jak kompletne dupki,
chowając swą dumę. Teraz byli towarzyszami broni, a zrzuceni do spadochroniarze
szybko to dostrzegli, gdy Gmurczyk uciął ich komentarze na temat marines.
Najwyraźniej zmienił o nich swe zdanie na lepsze, czego nie można było
powiedzieć o Grieve.
- Mamy tu
pewien problem, sierżancie – powiedział generał. - Nim pozwolę wam odpocząć
chcę żebyście przekazali pewne niezbędne informacje oddziałowi porucznika
Ethana.
- Na
temat cieni?
- Także.
Lecz również dotyczącego Kolektywu i walki w strefie anomalii. Oraz waszych
dotychczasowych doświadczeń. Bądźmy szczerzy, mimo iż jako jedyny korpus
zrzucił tu pancerze bojowe, to ich wartość naszego wojska nie jest zbyt duża.
Na tej przeklętej stacji nieco zardzewieli, choć major Schaeffer i jego ludzie
starają się jak mogą, by tego nie pokazać.
- Zrobię
co będę mógł, sir.
- Nie mam
sumienia prosić was o więcej – powiedział Grieve. - Wiem, że jesteście
zmęczeni, ale potrzebuję waszych ludzi. Dacie radę wytrzymać jeszcze osiem
godzin?
-
Rozmawiał pan z nimi, sir. Wie pan co odpowiedzieli.
- Pytam
was, sierżancie. Wiecie w jakim są stanie, chcę wiedzieć czy wytrzymają.
- Tak.
- A wy?
- Semper
Fi.
- Dobrze
– pokiwał głową generał. - W takim razie kiedy skończymy, poinformujecie ich,
że rozwiązuję wasz oddział – poinformował.
- Co
takiego, sir? - zaprotestował Kowalski, lecz Grieve uciszył ich ruchem dłoni.
- Zdaję
sobie sprawę, że wasza grupa to specjalny projekt NASW, w szczególności
admirała Aldrina, lecz moja decyzja nie związana jest z tym co się dzieje wokół
jego osoby – powiedział. - Wypełniliście swą misję i nie mam dla was wszystkich
niczego innego, niż słowa uznania. To nie kara. Nie zanosi się na razie abyście
powrócili w kosmos i dokonywali tam desantu, jesteście mi potrzebni tutaj.
Przejmujecie dowództwo plutonów desantu. Pod waszym dowództwem nie popełnią
tylu błędów ile powinni.
-
Generale… - zaczął Kowalski.
- To nie
podlega dyskusji – rzekł z naciskiem Grieve. - Wprowadziłem tu SBS bo wiem, że
ich wartość bojowa jest dużo większa, poza tym Polakom po prostu należy się
możliwość wejścia do Warszawy. Dadzą nie tyle niezbędne wsparcie co osłonę
marines, a wy zrównoważycie tę różnicę. Di Stefano pozostanie tutaj z
wyznaczonym do ochrony przyczółka plutonem. Vasquez przejmie dowództwo nad
grupą zwiadu elektronicznego, potrzebuję tu czujek, mobilnych wieżyczek i
wszystkiego co przyjdzie wam do głowy. Evergreen i Jakcson, będą dowodzić
plutonami uderzeniowymi, Yutani weźmie osłonę…
- Jest
pewien problem, sir – zaczął Kowalski.
- Nie
walczyliście wcześniej w tunelach? Nie szkodzi.
- Raczej miałem
na myśli to, że jako szeregowi marines…
- Nie
szukajcie problemów tam gdzie ich nie ma, sierżancie – oznajmił Grieve. -
Wykonać. Jeżeli ktoś z tych dekowników będzie miał z tym jakiś problem, to
możecie dać mu do zrozumienia, gdzie trafi jeśli o tym usłyszę. Mianuję
członków waszego oddziału dowódcami plutonów, co oczywiście potwierdzimy
awansami na odpowiednie stopnie, jak tylko skończy się ten burdel. Czy to
jasne?
Kowalski
pokiwał głową, widząc iż nic nie wskóra. I w ten sposób nasza wielka kosmiczna
przygoda dobiega końca, pomyślał. W ciemności tuneli spoglądajac na perony
dawnego dworca, gdzie z dala od światła uciekali tutejsi mieszkańcy, zupełnie
doń nienawykli, nie było miejsca na żal.
- Tak
jest, sir.
Rassmusen
nadchodził od strony blokhauzuów wznoszących się na skrzyżowaniu torowisk.
Szedł powolnym krokiem, a gdy się zbliżył wyciągnął dłoń do Grieve’a, zaś ten
przyglądał się mu się długo nim wyciągnął własną i wymienił uścisk.
-
Ostatnio wywiad mi podpadł – powiedział wreszcie. - Zwłaszcza niejaki Gleeson.
Wie pan coś o nim?
- To
chyba nie mój departament – odparł niezmieszany Rassmusen.
- Wszyscy
tak mówicie. Do rzeczy, ocenę militarną tutejszych sił już mam, co ciekawego
wykrył wywiad?
- Nie do
końca jestem z wywiadu, byłem w zespole badającym… - zaczął tamten, lecz gdy
ujrzał wzrok generała wyraźnie się zmieszał. - Posługują się fizyką jako bronią
– powiedział. - Zdołali wykorzystać ją do przekształcenia swych ciał,
zapanowując nad przekształceniem energii w masę i na odwrót.
- Co to
za gówniana ciemność na górze?
- To co
wykorzystują może być tą niewidoczną ciemną materią, o ile ona istnieje.
Tutejsi nazywają to Mrokiem i zapewne pozostawia jakieś skutki uboczne, w
postaci tej smugi zmierzchu, czy ich ciemnych oczu…
- Jednym
słowem niewiele wiecie – uciął Grieve. - Czy mam się spodziewać ataku wrogiej
fizyki? Jakiejś anomalii? Mam wierzyć w te historie o przenoszeniu wrogich
istot przez przestrzeń?
- Skoro
potrafi to Kolektyw logicznym byłoby założenie, że jest to całkowicie
prawdopodobne. Załamanie struktury przestrzeni i czasu to rzecz normalna w tej
części świata – odparł Rassmusen.
- Jednym
słowem gówno pan wie – skwitował Grieve. - Pewnie kręcąc się po tej lokalizacji
nie miał pan czasu przyjrzeć się siłom przeciwnika i ocenić ich ilości? Lub
dowiedzieć się czegoś bardziej przydatnego, niż nauki ezoteryczne?
- Z ich
powodu tu jesteśmy, generale – Rassmusen nie wydawał się zrażony. - Bo skoro
ktoś to potrafi, musimy posiąść tę wiedzę również. Bo nie możemy dopuścić, by
ktoś posiadał nad nami przewagę, czyż nie? Związek góruje nad nami liczbą
sprzętu i ludzi, lecz równoważymy ją naszą technologią. Jak jednak zrównoważyć
dystorsje grawitacyjne otwierane w sercu naszego terytorium lub przebicia, z
których wypadną w środku Waszyngtonu wrogie jednostki?
- Wiem co
chce pan powiedzieć i oczywiście ma pan rację. Musimy posiadać taką zdolność
lub potrafić ją powstrzymać, choć płynące z tego implikacje nie muszą mi się
podobać. Panie Rassmusen…
-
Struktura tego Konwentu to tak naprawdę piramida – przerwał generałowi. - Z
generałem Mrokiem na szczycie. Choć starał się to przed nami ukryć, zatem nie
powiedział prawdy. Z drugiej strony nie należy się mu dziwić, na jego miejscu
też byłbym ostrożny, gdybym napotkał w tym miejscu kogoś, kogo zupełnie bym się
nie spodziewał, w szczególności mającego broń mogącego mnie pokonać.
- Słucham
dalej.
- Konwent
to fasada, za którą kryje się Mrok i Kompleks. Z jakiego powodu wybrali takie
rozwiązanie, nie wiem, lecz tubylcy rządzeni są strachem. Ci ludzie z czarnymi
oczami to nadzorcy, cienie to ich armia. Bezwzględna, całkowicie posłuszna i w
pełni skuteczna. Ludzie się ich boją i nie chcą rozmawiać. Lękają się, choć
oczywiście to zapewne nic dziwnego, skoro tyle lat byli poddanymi Berii i
musieli żyć w totalitarnym społeczeństwie. Mrok jednak niewiele tu zmienił,
sprawuje w imieniu Kompleksu całkowitą kontrolę. Pamiętajmy o tym kiedy
będziemy z nim rozmawiać. A także o tym, że ci którzy ze mną rozmawiali,
zdawali się powtarzać wyuczone teksty. Nikt nie chce mówić niczego o tym co się
tu dzieje.
- A co
się dzieje?
- Trudno
powiedzieć – odpowiedział Rassmusen. - Strach ich paraliżuje. Zwłaszcza gdy
spoglądają na cienie. Wymknęło im się coś o umarłych… ale to raczej w tym
miejscu nic dziwnego, wie pan, że tutaj trzeba strzelać martwym w głowę?
- Słyszałem,
aczkolwiek ten aspekt mi się niezbyt podoba. Skoro przez ostatnie godziny
otrzymał pan nieco informacji na temat tego Św… jak to się w ogóle wymawia,
tego Mroku – zmienił temat Grieve. - CIA potwierdziło jego historię, chcę
dowiedzieć się na ten temat nieco więcej. Od wyruszenia z ISS nie miałem czasu
ani sposobności, by śledzić na bieżąco informacje. Generale Rowicki, prosimy do
nas! - zawołał w kierunku spadochroniarza rozmawiającego z Sokolińskim, a gdy
ten się zbliżył powiedział:
-
Generale, jeśli wiecie coś o Światle, czego mogę nie wiedzieć, pora na
szczerość – powiedział Grieve. - Na początku chcę się dowiedzieć jakim cudem
powstaniem przeciw Berii kieruje agent CIA.
- To nie
do końca agent – powiedział Rassmusen. - Z akt źródła o pseudonimie Alicja
wynika, iż zaczął pracować dla nas w roku 1953. Nawiązał kontakt w Berlinie,
był wówczas wysoko postanowionym oficerem służb kontrywywiadu w strukturach
PRL, to państwo istniejące do roku 1958, w miejsce którego powstała LPKRR…
- Darujmy
sobie lekcję historii. Wróćmy do Świa… tły. Udało się.
-
Naprawdę nazywa się Fleischfarb – wtrącił Rowicki. - Nazwiska Światło używa od
czasów poprzedniej wojny. Nasza Dwójka nie zdołała ustalić dokładnej daty,
pojawił się jako funkcjonariusz reżimu komunistycznego, robiący karierę w
organach. W roku 1953 doszedł do stanowiska zastępcy szefa Służby
Bezpieczeństwa. I o ile nam wiadomo był zaufaną ręką ówczesnego szefa KGB,
Ławrientija Berii. Utrzymywali bezpośredni kontakt, gdy z jego polecenia dławił
wolność w Polsce.
- Czyli
mieliście rację, sierżancie, coś ich rzeczywiście łączy – Grieve popatrzył ku
Kowalskiemu. - Ale w takim razie, dlaczego właściwie z nim rozmawiamy?
- Bo
przeszedł na naszą stronę – wyjaśnił Rassmusen. - W Berlinie Zachodnim, to
miasto, które istniało przed… przepraszam generale. W roku 1953 zgłosił się do
nas deklarując chęć współpracy,tuż przed zajęciem zachodniej części miasta
przez Berię. Początkowo wszyscy myśleli, że to prowokacja, jednak z czasem
potwierdził swą wiarygodność.
-
Dlaczego zdradził?
- Proszę
nie używać tego słowa – poradził Rassmusen. - Powiedzmy, iż raczej przejrzał na
oczy. W aktach nie ma o tym zbyt wiele, CIA dociera właśnie do ludzi, którzy
mieli z nim wówczas kontakt. Z jakiegoś powodu zaczął nienawidzić Rosjan i
miało to coś wspólnego z ówczesną próbą zamachu na Berię. Tą, po której umocnił
władzę i zmienił liberalny kurs na budowę totalitarnego Imperium, szykując je
na wojnę. Jako powód podał nam zniewolenie Polski i chęć walki o jej wolność.
- To coś
co lubicie robić najbardziej – Grieve popatrzył na Rowickiego.
-
Dwieście lat doświadczenia – odparł tamten. - W końcu przywiodło nas tutaj.
- Światło
szykował powstanie – mówił dalej Rassmusen. - Wiem, że oficjalna wersja jest
taka, że wybuchło ono spontanicznie po zamordowaniu polskiego prezydenta
Bieruta przez Berię, ale prawda jest taka, a przynajmniej tak wynika z akt, że
to był jego pomysł i CIA prowadziło operację mającą doprowadzić do jego
wybuchu, lecz nikt nie przewidział tego co się stanie. Zdaje się, że ówczesny
plan był taki, żeby doprowadzić do buntu ówczesne kraje tak zwanej demokracji
ludowej, co udało się na Węgrzech i w Polsce, choć zdaje się wybuchły one
przedwcześnie. Nikt oczywiście nie przewidział tego co się stanie, że Beria zrzuci
na zbuntowane terytoria bomby atomowe, następnie inkorporuje je do Związku,
ogłaszając narodziny Komunistycznych Republik, walczących atomem o pokój.
- Czystki
roku 56 go nie zmiotły? - zapytał Grieve.
- Był
zaufanym człowiekiem Berii, choć po tym co się przydarzyło brana pod uwagę była
hipoteza, że przejście na naszą stronę było jedynie pozorne, a oni grają nami
przy pomocy Światły. Jednak przyczaił się i zgodnie z naszą sugestią realizował
zadania osłabiające potencjał LPKRR jako części Związku.
- To znaczy?
- nacisnął Grieve.
Rassmusen
chrząknął.
- Z tego
co mi przekazano operację „Czynnik Rozłamu” wymyślił jeszcze Allan Dulles w
latach czterdziestych. Jej celem była dezintegracja potencjału wroga, poprzez…
oględnie mówiąc wpędzenie go w nędzę gospodarczą, co doprowadzić miało do
wielkiej rewolty przeciw…
- CIA
wspierało powiększanie biedy i nędzy w Polsce? - głuchym głosem zapytał
Rowicki.
- Nie
znam szczegółów tej operacji, to już historia przedwojenna – rzekł obronnym
tonem Rassmusen. - Przekazano mi tylko założenia, mające na celu uruchomienie
wszelkich środków, żeby wizja gospodarki państwowej w wykonaniu Stalina, a
później Berii mogła się spełnić, co doprowadzi do całkowitego upadku
społeczeństwa. Dlatego nie wspierali waszych frakcji narodowych, zarówno w
rządzie emigracyjnym jak i we władzach Polski…
- Udało
wam się skurwysyny – powiedział Rowicki zimno. - Polski nie ma, utworzono
LKPKRR.
- A ten
geniusz, który to wymyślił, nie przywidział, że gdy gospodarka zacznie im
wysiadać, przyjdą po nas, żeby nakręcić sobie koniunkturę? Operacja się udała,
wywołaliście wojnę.
- Wojnę
wywołali tamci, instalując rakiety na Kubie – przypomniał Rassmusen.
- Bo ktoś
ich do tego sprowokował?
-
Generale, to podejście zbliżone do kręgów pacyfistycznych...
- Proszę mi
nie grozić oskarżeniem o pacyfizm – warknął Grieve. - I przemyśleć swoje słowa,
wolałbym o pewnych rzeczach się nie dowiedzieć, a tym bardziej generał Rowicki,
bo jeśli pan zapomniał, jesteśmy w jego ojczystym kraju. A zatem Światło celowo
wpędzał swój naród w nędzę?
- Miał ku
temu dobrą pozycję, był w zasadzie szarą eminencją – odparł Rassmusem. - Mało
kto o nim wiedział, nie funkcjonował wśród władz LPKRR, ale wydawał polecenia
realizując politykę Berii, jednocześnie odpowiadając za bezpieczeństwo…
- Kim
jest człowiek, który zgadza się na prowadzenie takich działań przeciw własnemu
narodowi? - zapytał Grieve.
- Nikim
lepszym od tych, którzy to zlecili – mruknął Kowalski.
- Chcecie
coś powiedzieć, sierżancie? - zapytał sucho Rowicki.
- Tylko
tyle, że zarówno z nich jak i z nas są takie same skurwysyny – wzruszył
ramionami Kowalski.
-
Doskonale to ujęliście – mruknął Grieve. - Im więcej dowiaduję się o
działaniach CIA, Rassmusen…
- Prosze
mnie z nimi nie utożsamiać – powiedział obronnym tonem tamten. - Zajmuję się na
co dzień rzeczami nieco bardziej naukowymi. Chciał pan informacji, więc ją
przekazuję.
- Zatem
naszym potencjalnym sprzymierzeńcem jest człowiek, który nie zawahał się podjąć
działań zmierzających do zniszczenia własnego narodu – rzekł generał.
- Po to,
aby go ocalić – wtrącił Rowicki, a Grieve spojrzał w jego kierunku i przez
chwilę spoglądał wprost w jego oblicze.
- Wasze
polskie pojęcie patriotyzmu nie przestanie mnie zadziwiać – powiedział
wreszcie.
-
Zastanawiano się, czy gdy przychodził do nas, kierował się motywem
patriotyzmem, skoro nie uczynił tego wcześniej. Brano pod uwagę możliwość, że
wówczas przegrał pojedynek o władzę ze swym bezpośrednim szefem, Bermanem –
wtrącił Rassmusem. - Przyjście do nas
było dla niego elementem mającym na celu wygranie rozgrywki. W końcu mu się
udało, ale nie zerwał z nami kontaktu, co było zastanawiające.
- Nie
pali się mostów – mruknął Grieve. - Jednym słowem mamy do czynienia z kimś, kto
gra we własną grę, tak? A po 1962?
- Po 1961
CIA nie miało już z nim kontaktu. Analiza innych informacji wskazywała, że
kompletnie zniknął, założono więc, że zginął podczas bombardowania, bądź Beria
polecił go usunąć. Od tamtej pory zbieranie informacji jest nieco
problematyczne, toczymy cały czas wojnę, a tamci odizolowali swoje
społeczeństwo pod ziemią…
-
Nadchodzą – uprzedził Kowalski. Z krańca tunelu dobiegł zgrzyt i stukot
zatrzymywanej maszynerii, a po chwili ich oczom ukazała się Budzyńska.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz