EPILOG
ISS "DEEP SPACE"
Admirał czekał ze spokojem, choć o
dziwo zajęło im więcej czasu niż zakładał, nim po niego przyszli. Było ich
trzech, a gdy weszli wpatrywał się w migające ekrany, przedstawiające sytuację
taktyczną w przestrzeni ISS, zastanawiając się, czy jego kody dowodzenia
jeszcze działają. Nie chciał tego sprawdzać, na ich miejscu pozostawiłby sobie
dostęp do konsoli, lecz zablokował możliwość przekazywania poleceń. I tak nie
był w stanie sam wprowadzić żadnych procedur do sieci matematycznej, musiał
korzystać z operatorów CINSPAC. W takich chwilach mógł docenić elegancję
rozwiązania bazy relacyjnej zbudowanej na „Von Braunie”, która w dużym stopniu
eliminowała ludzki czynnik odpowiadający za poszczególne procedury. Pozwalała
jednak na zbyt wiele i dlatego nie mogła zostać nigdy wdrożona w warunkach
demokracji kontrolowanej Sojuszu.
Pierwszy szedł Willoughby-Jones
III, jego adiutant, starając się nie patrzeć mu w oczy, z głową spuszczoną
nieco w dół. Za nim kroczył admirał Glenn, należący do wielkiej trójki dowódców
NASW, która właśnie skurczyła się do dwójki, gdy zabrakło w niej
odpowiedzialnego za wywiad, rozpoznanie i naukę. Za jego plecami stał
mężczyzna, którego Aldrin nie znał, ale doskonale wiedział kim jest.
- Admirale, ja… - zaczął
Willoughby-Jones III, pochodzący z rodziny z tradycjami morskimi doskonały
urzędas, którego kiedyś Aldrinowi wciśnięto, a on z czasem zdołał zapomnieć o
bufonowatości adiutanta, doskonale zorganizowanego i dbającego o jego porządek
dnia.
- Nic nie mów, wiem, że jedynie ich
tu wpuściłeś.
- Możecie zostawić nas samych? -
zapytał Glenn.
- Obawiam się, że nie mogę się na
to zgodzić, admirale – głos Gleesona był niski i ochrypły. Doskonały śledczy,
stwierdził od razu Aldrin, wyraźnie nie zdradzający emocji.
- Proszę nas zostawić, poruczniku –
polecił Glenn. Willoughby-Jones III popatrzył na Aldrina, a ten kiwnął głową.
- To był zaszczyt z panem służyć –
powiedział.
- Wiem, synu.
- Proszę pozostać w swej kwaterze,
mam jeszcze sporo pytań – zepsuł chwilę Gleeson. Glenn rzucił mu gniewne
spojrzenie, po czy ruszył w kierunku biurka Aldrina, czekając aż adiutant
opuści pomieszczenie.
- W co ty właściwie pogrywasz,
Buzz? - wybuchnął.
- W co pogrywam, John? - Aldrin
wstał i się przeciągnął. - W to samo co zawsze. W zapewnienie nam
bezpieczeństwa.
- Trudno mi w to uwierzyć.
- A jednak. Wiesz co jest za moimi
plecami? Zawsze to samo, przestrzeń kosmiczna, a w niej wróg. Z setką rakiet
gotowych do wystrzelenia, z tysiącem kolejnych na ziemi – powiedział Aldrin
wychodząc zza biurka. - My mamy ich więcej, może tyle samo, już dawno
straciliśmy rachubę. Symulacje dość jasno pokazują co się wydarzy, jeśli
postanowimy je wystrzelić. A tym właśnie skończy konfrontacja naszych statków w
pobliżu Ziemi. Polecą w kierunku planety, jeśli nasza sieć matematyczna będzie
działać, przechwycimy 99 % z nich, ich artylerzyści zdołają zestrzelić 70 %.
Wiedzą o tym i nie próbują takich numerów, od czasu gdy spopieliliśmy wszystkie
ulubione dacze Berii. Ale kiedyś wystrzelą je naraz, wtedy my ich zniszczymy,
oni przetrwają pod powierzchnią, my w kosmosie, bowiem opad nuklearny zmieni
temperaturę, zasnuje chmurami niebo i kontynent amerykański przestanie nadawać
się do życia. Siedzimy tu na beczce prochu, wiesz o tym?
- Mówisz bez sensu. Wiesz co
zrobiłeś, Buzz?
- Wiem. Lecz co, jeśli cały czas
walczyliśmy z niewłaściwym wrogiem? Co jeśli od początku przegapiliśmy to, co
mieliśmy przed oczami?
Glenn westchnął.
- Jesteś zmęczony, Buzz. Nie
myślisz logicznie.
- Wprost przeciwnie, nigdy nie
myślałem jaśniej.
- Wiesz co zrobiłeś? - warknął
Glenn. - Może i twoje obsesje jeszcze jakoś by uszły, ale sfałszowałeś rozkazy,
złamałeś wszelkie możliwe przepisy i przeprowadziłeś desant na powierzchnię
planety. Jednocześnie posłałeś okręty i drony, by osłoniły tę operację, podając
nam fałszywe powody tych działań!
- Powiedziałem ci, że to
najważniejsza operacja wywiadowcza tej wojny.
- Nie powiedziałeś, że to desant!
Bóg jeden wie, jak zdołałeś go ukryć!
- Przecież tym się zajmuję,
zapomniałeś? Przyznasz, że doskonale zamaskowałem rzeczywisty cel działań.
- Kto wie, jak wiele jeszcze pan
ukrył admirale – wtrącił się Gleeson. Aldrin przyjrzał mu się uważnie. Stalowe
oczy wpatrywały się w niego zimnym spojrzeniem znad twarzy skrytej za przyciętą
bródką, która wywołała proste skojarzenie.
- Należało się spodziewać
hiszpańskiej inkwizycji – stwierdził.
- Nie jestem inkwizycją – odparł
Gleeson. - Interesuje mnie jedynie prawda.
- Z pewnością.
- Admirale, komandor Hoener w pełni
współpracuje i przekazuje właśnie moim ludziom wszelkie materiały, nie mogę
jednak nigdzie znaleźć doktora Everetta. Gdzie jest?
- Tam gdzie powinien być –
odpowiedział spokojnie Aldrin. Glenn uderzył pięścią w stół.
- W co ty do cholery grasz?
- To już nie gra, to coś więcej –
rzekł Gleeson. - W kontekście siatki szpiegowskiej ujawnionej niedawno na tej
stacji, staje się to jasne.
- Komandorze! Znam Buzza od…
- Nie wątpię. Ale proszę nie
zapominać, że pana przyjaciel na własną rękę rozpoczął militarną operację w
sercu wrogiego terytorium. To coś więcej niż zwykła samowolka. Posłał na dół
ludzi, którzy nigdy nie powinni się tam znaleźć. A wraz z nimi oficera GRU i
żołnierza wrogiej armii, którzy powinni trafić na przesłuchanie na Ziemię, a
następnie zostać rozstrzelani. Proszę sobie odpowiedzieć na pytanie, admirale.
- Wiem jedno, synku – rzucił Glenn.
- Jeśli ci się wydaje, że pozwolę…
- Pozwoli pan, admirale. Widział
pan, jakie mam kompetencje. We trzech dowodzicie NASW, ale nad wami jest ktoś
jeszcze. A wielu ludzi niepokoi co tu się się dzieje, w kontekście sytuacji
jaką mamy na orbicie. Wielu pana kapitanów uważa, że to świetna okazja, a wy
jej nie wykorzystujecie.
- Ach, więc i ja jestem podejrzany?
- Glenn był wyraźnie wściekły.
- Nie, admirale. Ale w trosce o
wyjaśnienie tego szaleństwa, mam nadzieję na współpracę z pana strony –
powiedział dyplomatycznie Gleeson. - Nie da się ukryć, że admirał Aldrin jest
pewnym symbolem. Nikomu nie zależy, aby pewne rzeczy ujrzały światło dzienne.
- Proszę zauważyć, że wciąż tu
jestem – mruknął Adrinn. - Zdrada. To mocne słowo. Proszę najpierw przeczytać
materiały, które pan zabezpieczy. I wyciągnąć wnioski.
- Przeczytam. Na razie wyciągam
wnioski z tego, co widzę. Admirale, co pan właściwie sądził, posyłając
żołnierzy Sojuszu prosto w ręce wroga?
- Nie wiedziałem, że w nie wpadli.
- Ostatnie informacje pochodzą
sprzed kilku godzin – przyznał Gleeson. - Nie odpowiadają na próby wywołania,
od kiedy zniknęli w białej plamie, w miejscu, gdzie znajduje się Warszawa. Są
tam oni, siły przeciwnika przybyły z południa, a do tego Kolektyw, który
lądował na północy, gdzie zarejestrowaliśmy przebicie.
- I wszyscy śpieszyli się do
Warszawy – pokiwał głową Aldrin. - Proszę zastanowić się, co to oznacza.
- Nie wiem czy to szaleństwo,
zmęczenie, czy co innego – Gleeson zawiesił głos. - Ale się dowiem – na biurku
zadzwonił telefon. Admirał drgnął, ale komandor go wyprzedził i sięgnął po
słuchawkę. - Proszę wybaczyć, to chyba do mnie.
- Widzę, że już czuje pan jak u
siebie – rzekł Glenn z wyraźną furią. Gleeson odłożył słuchawkę, a jego oczy
zmieniły się w szparki.
- Admirale – zapytał. - Gdzie jest
Satya Nayada? - zapytał.
- Nie w swojej celi? - odparł Aldrin.
- Dobrze się pan bawi – rzekł
Gleeson. - Myślałem, że odpowie pan, że jest tam, gdzie powinna być.
- Myli się pan, wcale się dobrze
nie bawię.
- Ja również – Gleeson popatrzył na
Glenna. - Widzi pan co się tutaj dzieje? Uważa pan, że nadużywam słów? Żandarmeria
nie może zlokalizować dwóch osób na pokładzie tej stacji, z których jedna
powinna być w celi, pod strażą 24 godziny na dobę. Ciekawe kogo jeszcze
brakuje?- Glenn bez słowa podszedł i chwycił słuchawkę, po czym zaczął
wywoływać sztab. Gleeson stanął na wprost Adrinna.
- Porozmawiamy – zapewnił.
- Czekam – odparł wyzywająco
Adrinn.
- Nie mogli opuścić stacji –
powiedział po chwili Glenn, wciąż trzymając słuchawkę.
- Proszę sprawdzić jednak wszystkie
odloty – rzekł Gleeson. Wciąż obserwował Aldrina, ten jednak zachował kamienną
twarz.
- W jakiś sposób opuściła
pomieszczenie – powiedział po chwili Glenn.
- Podobno była w katatonii! Czy to
kolejne kłamstwo, jakie mi zaserwowano?
- Monitoring przestał działać,
zaobserwowano fluktuację mocy… ciebie to śmieszy, Buzz? Co ty co cholery
zrobiłeś?
- Nic, John – odparł Aldrin
poważnym tonem. - Ale mam wrażenie, że zaczynają działać tu siły, o których nie
mam pojęcia ani ja, ani nikt z obecnych.
- W takim razie powiem ci coś
jeszcze – Glenn spoważniał. - Ten twój obiekt, o który tak suszyłeś głowę.
Zdaje się, że posłałeś „Von Brauna” w okolice Marsa, żeby dowiedział się czym
jest. Właśnie przyszła wiadomość, że Związek nie bawił się w obserwację.
Otworzyli do tego czegoś ogień.
- Co?
- Przed chwilą utraciliśmy kontakt
z Arciniegas. Ostatnim co nadała, była informacja, że tamci wystrzelili w
stronę tego czegoś pociski jądrowe.
STACJA UNII LUBELSKIEJ
Deveraux z trudem otworzyła oczy i wypluła krew. Nie
była w stanie się poruszyć, lecz dostrzegła Waltera, który przewiesił sobie
przez plecy jej karabin, kałasznikowa, a do boku przytroczył pistolet.
Przeglądał właśnie jej plecak, kiedy zorientował się, że na niego patrzy.
- Odchodzisz – wyszeptała.
- Zostawiam cię przy życiu – odparł. - To już i tak
wystarczająco wiele, imperialistko.
- Nie sądzę, byś mnie chciał zabić – powiedziała. Nie
była się w stanie poruszyć, bolała ją rana w nodze, obojczyk, twarz i żebra.
Ręka dotąd swędząca, teraz piekła jak oszalała. Poruszyła nią i przez chwilę
wydawało się jej, że spowija ją ciemność, lecz po chwili wrażenie zniknęło.
- Zabiłaś moich towarzyszy broni – rzucił z gniewem,
po czym odetchnął głęboko. - Twoi ludzie cię znajdą.
- Jeśli żyją – zauważyła. Zdawał się zastanawiać, a
ona dodała: - Zostawisz mnie tym cieniom?
Zaklął głośno i uczynił krok w kierunku schodów.
Chwilę stał tam, po czym odwrócił się i poczuła jak podnosi ją, po czym w swych
ramionach niesie wprost w nieznane.
Gerber znalazł major w budynku nieopodal Puławskiej,
opartą o ścianę i oddychającą ciężko. Afanasjewa spojrzała na niego, gdy opadł
koło niej brocząc obficie krwią z ręki. Skurwysyn Arkuszyn wygryzł mu jej spory
kawałek, strzała wystawała z jego ramienia, a on nie miał siły jej wyjąć.
Uciekł z pistoletem w ręku, a teraz nie był w stanie iść dalej.
- Co wam się stało, Gerber? - zapytała z
zainteresowaniem. Chętnie by jej nie odpowiadał, lecz nie miał szans wzruszyć
nawet ramionami. Miał dość wszystkiego.
- To i owo – odpowiedział oględnie. Afanesjewa
przyglądała mu się badawczo.
- Nie przypominam sobie, żeby tamci nosili łuk –
powiedziała, lecz nie zareagował. - A jednak miałam rację. Jesteście typem,
który przeżyje wszystko. To dobrze, bo jesteście mi potrzebni. Zbierzcie siły,
niebawem ruszamy.
- Ruszamy? -
głos miał pełen niedowierzania.
- Uważacie, że oszalałam? Że przywiodłam wszystkich
do zguby? - warknęła. - Może i macie rację… Ale gdyby nie te cienie,
wygralibyśmy bitwę.
- Nie mieliśmy szans ich pokonać – mruknął, a przed
oczami znowu stanęły mu twarze zmarłych towarzyszy.
- Imperialistów?
- Nie. Tamtych.
- Macie rację – powiedziała po dłuższej chwili.
Gerberowi wydawało się, że coś usłyszał, lecz nie dostrzegł niczego. Zacisnął
dłoń na rękojeści i delektował się bólem. Afanasjewa mówiła dalej: - Dlatego
trzeba przekazać informację.
- Komu do cholery?
- Zapominacie o formie – przypomniała mu delikatnie.
- Sądzicie, że Dowgiłło żyje, towarzyszko major? -
spytał z goryczą. - Artyleria milczy. Ich też dopadli.
- Nie myślałam o Dowgille – odparła. - Jesteśmy tylko
szpicą.
- Co?
- Zrozumcie Gerber – powiedziała. - Wyruszyć miała
cała Druga Armia. I nie tylko ona. Lądowanie imperialistów zmusiło nas do
gwałtownego przerzucenia sił, by ich powstrzymać. Tylko was byliśmy w stanie tu
rzucić, po tym jak odcięli nam zachodnią linię kolejową.
- Słabo nam poszło – burknął.
- Pójdzie nam lepiej – powiedziała. - Przybędzie tu
cała Druga Armia. I kilka batalionów Armii Czerwonej. Są już w drodze,
przemieszczają się prosto z Moskwy. Z tego pieprzonego miasta nie pozostanie
kamień na kamieniu.
- Do cholery, nie łatwiej walnąć atomówką? - nie
wytrzymał. - Czemu nie wzięliśmy żadnych
bomb?
- Bo to nie takie proste – powiedziała. -
Próbowaliśmy już zniszczyć miasto z powietrza i pociski nie zadziały. Coś w tym
miejscu blokuje reakcję jądrową, może ten mrok, nie wiem. Nie zadziałały nawet
detonatory w pancerzach specnazu – widząc, iż patrzy na nią dziwnie dodała –
powinny aktywować się pięć minut po ich śmierci i uruchomić reakcję łańcuchową.
- Ale po co? - nie wytrzymał. - Co tu się dzieje?
Imperialiści, maoiści, żołnierze przybici do krzyży… Te cienie atakujące ludzi
w Górze Kalwarii, bo to były one! O co tu chodzi, do cholery?
Wpatrywała się w niego uważnie.
- Ta gra toczy się o wysoką stawkę, Gerber –
westchnęła. - Zostaliśmy zaatakowani. Związek został napadnięty. Nie przez
imperialistów, czy maoistów. Mamy nowego wroga. Bardzo potężnego, posiadającego
władzę nad zoną.
- Co takiego? - nie mógł uwierzyć w to co usłyszał.
- Dwa tygodnie temu nad Moskwą otwarło się niewielkie
przejście w strukturze czasoprzestrzeni – powiedziała. - Takie samo, jakiego
używają maoiści. Lecz to nie był atak. Przysłano nam list. Skierowany do
Przewodnika Narodów.
Poczuł drżenie.
- List?
- Ktoś zapowiedział zniszczenie trzech miast Związku,
do których sprowadzi Polaków – wyjaśniła. - Powiedział, że przybędzie i je nam
odbierze. Następnie to uczynił. Nad Chełmem, Mińskiem i Smoleńskiem otwarła się
znikąd i wbrew regułom zona. A wraz z nią przybyli Polacy. Polacy, którzy od
jakiegoś czasu zdążają ku Warszawie i znikają, gdy tylko tu dojdą. Coś ich tu
ciągnęło, czy też raczej ktoś ich wezwał, a potem przemieścił do Chełma. Gdzie
z nimi walczyliście.
- Kto taki?
- To nie wszystko. Tam, gdzie się pojawił zgodnie z
zapowiedzią przemienił ludzi – w jak to ujął swoich poddanych. Wywołał u nich
zmianę ewolucyjną, choć nie byli w zonie. Zapewne podobną do więzi kolektywnej.
Jej objawem są czarne oczy, napotkaliśmy ją już wcześniej… w południowej zonie
i nazwaliśmy Mrokiem. Eliminujemy wszystkich, którzy mają takie objawy i
kontakt ze zmienionymi, lecz to nie wystarczy. Ten wróg rzucił nam wyzwanie i
ogłosił, że czeka na nas w Warszawie. Bomby nie wybuchają, więc rzucamy tu
armię. To miasto przestanie istnieć, a my go dopadniemy – mówiła z coraz
większą zaciekłością.
- Kogo?
- Naszego przeciwnika. Kogoś, kto rzucił osobiste
wyzwanie Przewodnikowi Narodów – odparła. - Sami rozumiecie, że nie możemy
dopuścić, by porozumiał się z naszymi śmiertelnymi wrogami. Imperialistami i
maoistami. Dlatego nie czekaliśmy, aż armia przygotuje się wymarszu, my byliśmy
awangardą.
- Rozbili nas bez najmniejszego problemu! - zauważył.
- Myślicie, że dadzą radę potędze całej armii
Związku? - uniosła się. - Tysiące żołnierzy są już w drodze, piechota,
lotnictwo, siły pancerne. Spalimy go w tunelach, w których się ukrył, skąd
posyła swe cienie! Przygotujcie się Gerber, ruszamy na południe, potem musimy
przejść przez Wisłę.
- Wisłę?
- Od strony Lublina jadą pociągi, oczyszczono
korytarz z Brześcia i ich śladem podążają następni – powiedziała. - Cała armia
przybędzie i zajmie Dworzec Wschodni! W ciągu najbliższej doby dotrą pierwsze
siły! Dziesiątki tysięcy żołnierzy! Wstawajcie, Gerber!
Nie mieli jednak szansy się ruszyć. Nim zdołał jej
odpowiedzieć, by się odpieprzyła, bo jest mu już wszystko jedno, znalazły ich
cienie. Wychynęły zza rogu, spojrzały swymi płonącymi oczami, a potem rzuciły
się w ich kierunku i wszystko ogarnął mrok.
Kowalski wyrzucił ostatni magazynek, lecz cienie
zniknęły równie gwałtownie, jak się pojawiły. Wycofały się, znikając z pola
walki i pozostawiając je puste, gwałtownie pogrążające się w ciszy. Pośród
zmierzchu unosił się jedynie pył, płonęły zniszczone wozy bojowe, a większość
zrujnowanych budynków została obrócona w gruzy. Odetchnął głęboko i spojrzał po
raz ostatni na cienie znikające w wejściu do tuneli, dokąd niosły poległych
wrogów, po czym odwrócił się ku Budzyńskiej i wyciągnął ku niej rękę. Po chwili
podała mu karabin, z którego strzelała.
- Kowalski, zadziwiasz mnie – powiedziała. - Nie
sądziłam, że dasz mi do ręki broń.
- Nawet ty nie zasługujesz na śmierć z ich ręki –
mruknął.
- Sądziłam, że to raczej dlatego, iż ocaliłam ci
życie – powiedziała. Pięć minut wcześniej gdy zaatakowały ich cieniste istoty,
a on cofając się poleciał do tyłu, chwyciła jego pistolet strzelając do cienia,
który błyskawicznie przemieścił się i stanął tuż ponad nim. Poczuł się
upokorzony, lecz nic nie powiedział.
- Chyba nie tego spodziewałaś się w Warszawie –
powiedział po prostu.
- Nie – odparła. - To coś nowego.
- Dlaczego działa na nie nasza broń? - zapytał bez
ogródek, lecz ona po prostu rozłożyła ramiona.
- A dlaczego działa na maoistów? - zapytała. - Nie
wiem, nasze kałasznikowy muszą mieć modulowaną i zmienną prędkość pocisków,
żeby przebić ciała pieprzonych Polaków! Maoiści dostosowali się do normalnych
magazynków, ale wy nie stosujecie takich sposobów! Nie mam pojęcia!
Kiwnął głową, po czym obejrzał się na swoich ludzi.
- Idziemy – zastanawiał się, ile amunicji mu jeszcze
pozostało. Musieli wycofać się do Fortu i uzupełnić zapasy. O ile się
orientował część żołnierzy wroga zdołała uciec, gdzieś tam mieli ukrytą
artylerię, która być może nadal stanowiła zagrożenie. Na razie musieli się
jednak przegrupować i poczekać na pozostałych, bądź odnaleźć ich, jeśli zajdzie
potrzeba.
Ku ocalałemu budynkowi schodzili z placu ludzie, wyraźnie
zmęczeni i umorusani, niektórzy kuleli, inni zakładali sobie opatrunki. Nie
wyszli z tej walki cało, Sokoliński czekał w środku, pijąc łapczywie z
manierki. Spojrzał na nadchodzącego Kowalskiego, za którym szli Di Stefano,
Yutani i Henrikssen, a wraz z nimi Budzyńska i Rassmusen.
- To wszyscy, którzy ci pozostali? - zapytał
pułkownik.
- Nie mam na razie kontaktu z piątką marines – odparł
Kowalski. - Łączność wciąż nie działa, czekam aż się zameldują.
- W takim razie masz szczęście, że jedynie nie masz z
nimi kontaktu – mruknął Sokoliński. - Ja straciłem dwunastu. Domaradzki,
Wiśniewski… Pięciu odniosło rany wyłączające z walki. Musimy się cofnąć i
uzupełnić zapasy. Umocnimy się w forcie, cholera, pozostał jedynie tuzin
zdolnych do walki, parszywa dwunastka i dwójka w forcie, kolejnej takiej bitwy
możemy nie przeżyć – popatrzył na Budzyńską i zmrużył oczy. - Chyba czeka nas
rozmowa, na temat tego, co tu się przydarzyło.
- Wyeliminowaliście wielokrotnie silniejszy oddział
wroga – powiedziała. - Proszę o tym nie zapominać.
- Wyeliminował go ktoś inny, a przez chwilę zanosiło
się raczej na to, że pokonają nas – powiedział Sokoliński. - I wyjątkowo tym
ruskim sukinsynom współczuję, po tym, co zobaczyłem. Dlaczego…
- Panie pułkowniku! - rozległ się głos Gmurczyka. Po
chwili ruszyli w jego stronę i spojrzeli na plac. Na jego środku, pośród
półmroku stał jeden z cieni, a obok niego powoli szedł ktoś, kto wyglądał jak
człowiek, odziany był w zwykłe ubranie, a w ręku trzymał białą flagę.
- Na pozycje! - zawołał Sokoliński. - Przygotować
się! - lecz wówczas mężczyzna się zatrzymał i spojrzał w ich kierunku. Kowalski
ujrzał, iż oczy tamtego są całkiem czarne.
- Mówicie po polsku? - zawołał chrapliwym głosem, z
akcentem charakterystycznym dla mieszkańców Związku.
- Czego chcesz? - odkrzyknął pułkownik po chwili
wahania.
- Rozejmu!
- Rozejmu?
- Na początek proponujemy wam rozejm, imperialiści!
Sokoliński przez chwilę milczał.
- Kim ty w ogóle jesteś? - zawołał.
- Przedstawicielem ludu – zawołał tamten. - W imieniu
Konwentu witam was i zapraszam na spotkanie, aby omówić warunki rozejmu!
- Jakiego ludu?
- Jedynego który tu panuje! Witajcie w wolnej i
niepodległej Warszawie! - krzyknął tamten, a Kowalski widząc blask nocy w jego
oczach poczuł jak przechodzi go dreszcz.
GDZIEŚ
Pozostaje w ciemności długo, to
dobra ciemność, cicha i kojąca, pełna spokoju, w którym można się zanurzyć i
nie istnieć. Znowu można być dzieckiem, nie mieć problemów, które mają dorośli,
nie wiedzieć o świecie na zewnątrz, w którym toczy się wojna. Jest tu także jej
babcia, która ją wychowuje, bawi się z nią i sprawuje nad nią opiekę. A teraz
nachyla się nad nią, jej ciemna sylwetka stoi tuż obok, a spojrzenie płonie
jasnym światłem.
- Ahāna āndhaḷā mahilā – mówi. -
Moja mała, pora się przebudzić. Asurowie stoją na wprost siebie, ogień zstępuje
z niebios. To nadeszło, stań się tym, kim miałaś zostać. Ocal nas.
W prawdziwym świecie Satya Nayada
budzi się z długiego snu i otwiera oczy.
W tym miejscu kończy się „Blask ciemności”. Zakończeniem
opowieści będzie „Czarna symetria”, w której Sojusz i Związek zmierzą się w
swej ostatniej bitwie, a ludzkość stanie na wprost nieznanego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz