poniedziałek, 3 kwietnia 2023

Blask Ciemności: Sochaczew (II)

SOCHACZEW

<< Okolice Czerska

Deveraux trzymała się kilkadziesiąt jardów na lewo od idących przodem, starając się nie tracić ich z oczu. Karabin przygotowała do oddania strzału, wypatrując przeciwnika. Gdy zeszli z drogi, chcąc utrzymać się w bliskości pozostałych, musiała nieco uważniej patrzeć pod nogi. Część budynków jeszcze stała i przesłaniała widok, choć nie miały dachów. Większość była niestety piętrowa, nawet z dachu dworca nie mogła dostrzec tego co dzieje się pomiędzy nimi. Krążący nad głowami dron nie był zbytnim wsparciem, bo odczyty na pozycjometrze szlag trafił, gdy tylko oddalili się od dworca. Jednym słowem szli w kierunku miejsca, z którego należało uciekać. Skoro nie mogła polegać na elektronice sprawdziła, czy chodzi tradycyjny zegarek, który zapięła ciasno na ręku, poniżej pozycjometru. Trzy minuty, tyle upłynęło od kiedy ruszyli, co oczywiście nie musiało odpowiadać prawdzie i nie było zbyt pocieszające.

Na fasadach dwu i trzypiętrowych budynków wciąż znajdowały się balkony, przez chwilę rozważała czy nie wdrapać się na któryś z nich, wolała jednak nie ryzykować. Usiłowała określić pozycję ruin zamku, które dostrzegła z dachu dworca, jednak pośród zrujnowanych budowli szybko zapomniała o tym punkcie odniesienia. Skupiła się na utrzymywaniu kontaktu wzrokowego z Walterem, Baumannem i Yutani. Gdzieś za nimi przemieszczali się strzelcy SBS, całkowicie bezszelestnie, co musiała im niechętnie przyznać.

W pewnym momencie natrafiła na coś w rodzaju podwórza, pośrodku którego dostrzegła charakterystyczną betonową konstrukcję. Żelbetonowy klocek wystający nad ziemię z rdzewiejącymi drzwiami. Były otwarte, a ze środka wiało chłodem. Przez chwilę nasłuchiwała, lecz wewnątrz panowała cisza. Przyjrzała się ciemnym oleistym plamom nieopodal wejścia, po czym poszła dalej, nie zamierzając zaglądać do bunkra. Przyśpieszyła kroku i dogoniła pozostałych, zastanawiając się czy to jej wyobraźnia, czy też zrobiło się już nieco goręcej. Zegarek wskazywał, iż upłynęło ledwie osiem minut.

Ślad skończył się na kolejnej ulicy, zarówno odcisk wojskowego protektora specnazu, jak i idących jego tropem rozproszonych zwiadowców. Podłoże w tym miejscu przestało być piaszczyste, a ziemia w całości została zastąpiona przez beton i asfalt. Po dotarciu do tego miejsca zarówno tropieni jak i tropiący mogli udać się w każdym kierunku. Deveraux skontrolowała teren, nie dostrzegając żadnego ruchu, stwierdzając iż skaner trafił szlag już całkowicie, a pozycjometr wyłączył się, nie odbierając żadnego sygnału od Skelajno, mimo iż dron unosił się nieopodal, przesunięty nieco od strony dworca w kierunku miasta. Odetchnęła, lecz nie poczuła jeszcze w powietrzu spalenizny. Pieprzona anomalia, pomyślała, żegnaj elektroniko, nic nie jest takie jak powinno, nie ma wiatru a chmury się poruszają, nawet promienie słoneczne, które powinny padać o tej porze dnia pod kątem, świecą pionowo w dół. Zdecydowanie należało wynieść się stąd jak najszybciej. Ruszyła zmierzyć się z sytuacją.

- Śladu nie ma – powiedział Walter gdy podeszła. Najwyraźniej uznał ją za przywódcę, co wcale jej nie ucieszyło. Potwierdził jedynie nieformalne wskazanie Vash, iż została dowódcą patrolu, na co wcale nie miała ochoty. Popatrzyła w kierunku najbliższej budowli.

- Gdzie nasi? – Gmurczyk podszedł do nich. Głos miał poważny.

- Nie wystawiajmy się na strzał – powiedziała jedynie. – Zejdźmy z tej ulicy. Ostatnie odczyty pochodziły z tego rejonu.

- Rejon to szerokie słowo – odparł sierżant. – Więc lepiej zacznijmy przeszukiwać go teraz.

Nie zaprotestowała, choć wiedziała, że nie zdołają sprawdzić wszystkich miejsc. Jednak sytuacja była oczywista i w tym wypadku zapominali o wzajemnych animozjach. Nie mieli wystarczającej ilości czasu, lecz marines czy SBS, Sojusz nie pozostawiał nikogo.

- Weźcie te dwa budynki, my sprawdzimy środkowy – powiedziała. – Spotykamy się za sześć minut.

Kiwnął głową i wydał rozkazy, ona zaś podeszła do swoich ludzi, polecając Yutaniemu i Baumannowi sprawdzić wskazany obszar. Ten ostatni jedynie chrząknął, lecz nic nie powiedział. Po chwili została sama, tuż pod ścianą jednej z budowli. Poleciła Walterowi usiąść, zawiesiła karabin na plecach, a dłoń oparła na pistolecie M-45. Popatrzyła nad głową jeńca, z tej perspektywy nie widziała fioletowego nieba, jedynie dym w oddali, który zdawał się przybliżać.

- Jaki zasięg?

Nieco zaskoczona popatrzyła na Waltera, który przyglądał się jej karabinowi.

- Trafiam z odległości ponad pół mili – powiedziała, po czym uświadomiła sobie, że tamtemu nic to nie powie. Zastanowiła się przez chwilę, po czym spróbowała przypomnieć sobie zapomniane wartości, które wbijano jej do głowy na szkoleniu z mechaniki przeciwnika. – Prawie wiorsta.

- Snajperskaja windowka ponad wiorstę. Magazynek 10 naboi. Waga chyba mniej.

- To wasze SWD jest mniej celne – odpowiedziała nieco poirytowana. – Macie inny kaliber, 7,62. W nocy zdejmę wszystko z ponad ćwierć mili dzięki noktooptyce. 5 naboi wystarczy – musiała jednak na niego uważać, skoro obserwował ich uzbrojenie i zwracał uwagę na wielkość magazynka. – Strzelałeś kiedyś ze snajperki?

- Nie. Znałem kogoś, kto strzelał – odparł. Zamilkł i nic już nie mówił, gdy obserwowała go zastanawiając się, z jakiego powodu wbił wzrok w dal.

- Co się stało z naszymi ludźmi? – zapytała.

- Poszli w zonę, mówiłem, nie iść – zastanowił się przez chwilę. – Wy zawsze zabieracie swoich. Ale tu trzeba zostawić.

- A ja sądzę, że wpuszczasz nas w pułapkę. Wstawaj! – powiedział zbliżający się do nich Gmurczyk. Zatrzymał się przy Walterze i przyjrzał mu się uważnie. – Odsuń się kobieto, jest prosty sposób by uzyskać odpowiedź na kilka pytań – jeniec podniósł się, a Gmurczyk nagle zamachnął się szybko pięścią, lecz została ona podbita do góry przez Deveraux, która stanęła między nim a Walterem. Sierżant uśmiechnął się drwiąco.

- Sądzisz, że dasz radę mnie powstrzymać? – zapytał.

- Ja nie sądzę, ja to wiem – odparła Deveraux. – Już cię powstrzymałam – wskazała oczami w dół, gdzie drugą dłoń trzymała zaciśniętą na rękojeści noża. Jego koniec sięgał brzucha tamtego. Przez jego spojrzenie przemknęła irytacja. Wyszarpnął rękę i cofnął się nieco.

- Zapominasz po której jesteś stronie? – syknął.

- Akurat ja nie zapominam – odparła, czekając na to co uczyni. Na razie jednak zdawał się być rozluźniony.

- Wiesz, że jestem w stanie cię z łatwością pokonać? – zapytał.

- Wiem, że wydaje ci się wiele – odpowiedziała. – Na przykład z kim masz do czynienia.

-  Jesteś kobietą – rzucił. – Niech ci się nie roi nic innego.

- Jestem marine – odparła. – Walczę głową, a nie fiutem.

Wpatrywali się w siebie, na twarzy Gmurczyka malowało się wciąż wyraźne lekceważenie. Ciekawe na czym polega problem tamtych z przeciwną płcią, nie spotkała dotąd sił Sojuszu, w skład których nie wchodziliby żołnierze obu płci. Trwająca od dziesięcioleci wojna już dawno wymusiła takie rozwiązanie, pozwalające uzupełnić straty w ludziach. SBS jednak wyraźnie preferował własne kryterium naboru.

Przerwało im wołanie, Gmurczyk błyskawicznie cofnął się i posłał jej pobłażliwe spojrzenie, po czym skierował się w tamtą stronę. Deveraux schowała momentalnie kabara, orientując się, że Walter wpatruje się w jej nóż.

- Dziękuję – powiedział. – Ty szybka.

- Idziemy – cofnęła się na bezpieczną odległość. – Dla jasności, broniłam cię wyłącznie dlatego, że jesteś moją odpowiedzialnością. Nie wiem co mają do ciebie te dupki, ale pilnuj swoich pleców.

- To są szaleńcy – odparł zupełnie poważnie. – Wiesz po co tu my jesteśmy? Spotkać większych szaleńców, by wy mogli walczyć razem z nimi przeciw mej ojczyźnie!

- Dlatego nie chcesz nam pomagać?

- Nie muszę wam pozwolić zginąć – odparł. – Ale kiedy dotrzecie do mojego miasta to co? Bomba atomowa?

- Jaka bomba? – zdziwiła się, lecz on posłał jej spojrzenie, z którego ewidentnie wynikało, że jej nie dowierza. Na razie nie zastanawiała się nad jego słowami, lecz poprowadziła go w kierunku, z którego dobiegły okrzyki.

Zwiadowców znaleźli za dwupiętrowym budynkiem, leżeli na ziemi, oświetlani intensywnym fioletowym światłem strefy, nieopodal gruzowiska. Wokół nich znajdowały się liczne ślady pozostawione przez jakieś zwierzęta, odciski były długie, wyraźnie odcisnęły się pazury. Tropy nie odchodziły w żadną stronę, zdawały się pojawiać znikąd i krążyć wokół leżących, których coś musiało zaskoczyć w ciągu ułamków sekund. Upadli jak stali, nie zdążyli nawet sięgnąć po broń. Deveraux odruchowo rozejrzała się, lecz nie dostrzegła żadnego ruchu. Na miejscu byli już pozostali zwiadowcy, rozstawili wokół straż, a ona dała znak Yutaniemu posyłając go na perymetr. Zbliżyła się wraz z Walterem do miejsca, gdzie Gmurczyk przyglądał się ciałom. Pochyliła się nad leżącym żołnierzem i odwróciła go szukając rany. Jego twarz była całkowicie szara, zdawała się wyschnięta, wyraźnie widoczne były na niej niebieskie żyłki. Oczy były całkowicie czarne, białka zniknęły w mroku. Dotknęła jego dłoni, a palce zapiekły, więc zaskoczona ją puściła. Drugą ręką jednak złapała tamtego bez problemu, jego ciało zdawało się być pozbawione wagi.

- Co tu się kurwa dzieje? – Gmurczyk nie owijał w bawełnę.

- Znalazłeś jakąś ranę? – zapytała. Tamten pokręcił głową, po czym spojrzał w kierunku Waltera.

- Co to za wasze diabelstwo? – warknął, po czym przeszedł na polski i zaczął coś wykrzykiwać. Deveraux momentalnie była na nogach, szukając wzrokiem Baumanna, na wypadek problemów ze strony SBS, które w tym momencie nie myślało zbyt logicznie. W przypadku śmierci jej towarzyszy byłaby równie mocno wkurwiona i pragnęłaby uzyskać szybkie odpowiedzi oraz zemstę.

- Uspokój się – powiedziała. – Podobno wszyscy jesteśmy tu elitarnymi siłami specjalnymi – powiedziała. Gmurczyk rzucił jej wściekłe spojrzenie, a ona mówiła dalej: - Walter, zbadaj to miejsce.

- Zatrze ślady.

- To patrz mu na ręce – poradziła, jednocześnie idąc w kierunku Baumanna, stojącego po drugiej stronie, nieopodal rumowiska z cegieł. Yutani zajął pozycję na zniszczonym gruzowisku, jednak musiał spoglądać w kierunku strefy, wypatrując zagrożenia. SBS miało przewagę, a sytuacja dojrzała już do tego, żeby spróbowali obić ich jeńcowi mordę. Wiedziała, że są do tego zdolni, trwająca od kilku godzin wspólna misja potwierdziła w pełni, iż wszelkie historie krążące o ich niezdysplinowaniu w pełni odpowiadają prawdzie.

Baumann pokazał jej coś błyszczącego na ziemi, przyjrzała się temu i zawołała Gmurczyka.

- Przynajmniej jeden do czegoś wystrzelił – pokazała mu łuskę. Kaliber 22/223 cala pochodzący z karabinu L85 Endeavour, używanego przez strzelców. Sierżant kiwnął głową.

- Płoński – powiedział. – Nigdy nie chybiał.

- Nie tym razem – powiedziała przyglądając się łusce leżącej nieopodal ciemnej plamy przypominającej rozlany olej. Plama była znacznych rozmiarów, jak gdyby wylano tu wielkie wiadro, rozbryźnięta na wszystkie strony, niczym po chluśnięciu. Znacznie większa niż te, które dostrzegła nieopodal bunkra. W jej środku coś błyszczało, przyjrzała się temu bliżej i stwierdziła, że to pocisk.– A jednak w coś trafił – zmieniła zdanie. – Tylko w co?

- Wpadli w zasadzkę. Tylko w ten sposób ktoś zdołałby zabić sześciu strzelców – podniósł głos tamten.

- Sierżancie, nie myślicie logicznie – ściszyła głos. Celowo użyła jego stopnia. – Powinniśmy stąd wynieść się jak najszybciej.

-Nie zostawię moich ludzi!

- Robi się coraz goręcej, w naszą stronę zmierza manifestacja. Cokolwiek tu się stało, nastąpiło zbyt szybko, by zdołali zareagować – powiedziała. – Po za tym… słyszeliście dźwięk wystrzału? Tu są inni wrogowie niż ci, których poznaliście. My zetknęliśmy się jedynie z cząstką, którą wykorzystał Kolektyw, ale to już wystarczyło bym przestała traktować te historie o strefach jako mumbo-jumbo. To nie tangosi. Nie jesteśmy tego w stanie zrozumieć, jeżeli ktoś może nam w tym pomóc, to on – wskazała na Waltera.

- Dla mnie sytuacja jest oczywista – wycedził Gmurczyk. – Szli po śladach pozostawionych przez wroga. Aby zamaskować swą obecność owinął swe buty lub założył coś, co spowodowało, że ślady nie wyglądały na ludzkie. Wciągnął ich tutaj i wykorzystał dziwne właściwości tego miejsca by ich pozabijać. Potem uciekł, nim nadszedł większy oddział.

- Jest nas jedynie trzy osoby więcej – odparła, ale on już nie słuchał.

- Pośpiesz się! – zawołał do klęczącego Waltera i ruszył w jego stronę. Na razie jednak powstrzymał swe zapędy, stanął jedynie obok i mu się przyglądał. Pozostali strzelcy obserwowali ich uważnie, lecz nie tracili również czujności, wypatrując tajemniczego wroga, który zabił ich towarzyszy.

- Czas nam się kończy – przypomniał Baumann.

- Wiem – powiedziała spoglądając na zegarek. – Co o tym myślisz?

- Cokolwiek to było, było zbyt szybkie. Skoro to nie tangosi, to proponuję spierdalać stąd w podskokach – powiedział.

- Sugestia przyjęta – odparła.

- Myślę także, że powinniśmy przy najbliższej okazji dać paru tym gościom w ryja – mruknął. – Te ich uśmieszki są aż nadto oczywiste.

- Typowy marine – powiedziała. – Zawsze szuka sposobu by zacząć walkę z kilkukrotnie silniejszym przeciwnikiem mającym przewagę liczebną.

- Semper fi – skomentował. Kiwnęła głową i podeszła do Waltera, nad którym stał Gmurczyk. Jego twarz nie miała wyrazu.

- Walter? – zapytała tonem polecenia. Tamten się podniósł.

- Nie mają krwi i ran – powiedział. – Nie widzieć czegoś takiego.

- Co tu się stało?

- Pierwszy szedł ten w butach, oni jego tropem – odparł powoli szukając słów. – Nie wiem czy człowiek, on się zmienia, jego ślad dziwny. Czasem na nogach, czasem na czterech… czworakach, tak? Poszło w zonę, a ci szli po śladzie. Tutaj coś ich dopadło, nie strzelali, magazynki pełne. Nie wiem co, nie zostawia śladów.

- Jest tu jeszcze?

Pokręcił głową.

- Nie wyczuwam nic. Nie wiem co to, ale to zona. Tu są twory, które inne od wszystkiego co znamy.

- Sierżancie, pozbierajmy broń i wynośmy się stąd – powiedziała po namyśle. – Zostały nam dwie minuty – Gmurczyk nagle szybkim ruchem zbliżył się do Waltera.

- Twoja pieprzona Druga Armia zdrajców wciągnęła moich ludzi w jakąś zasadzkę – warknął. – Nie odejdę stąd dopóki mi nie powiesz więcej, skurwysynu!

Walter jednak był nieporuszony.

- Druga Armia nie walczy z imperialistami i wami, faszyści – powiedział. – Tylko z Polakami.

- Ja jestem Polakiem! – podniósł głos Gmurczyk.

- Nie jesteś – oczy Waltera płonęły. – To przez takich jak ty stali się tym czym są obecnie, gdy przez wasz bunt omal nie zniszczyliście tego kraju!

Dłoń jednego i drugiego zacisnęła się w pięść, lecz Deveraux zdołała już zainterweniować.

- Dość! – rzuciła. – Wracamy! Sierżancie, przykro mi z powodu waszych ludzi, ale nic więcej nie zdołamy uczynić. Jeśli chcecie to możecie tu zostać i spłonąć kiedy pojawi się manifestacja, ale Walter idzie ze mną! – złapała tamtego za ramię i popchnęła w kierunku Baumanna. Ten kiwnął głową. SBS wyraźnie czekała na rozkaz Gmurczyka.

- Majewski, pozbierać broń – rzucił tamten. Przynajmniej nie użył polskiego, choć wiedziała, że zapewne za nic miał oficjalny rozkaz by w siłach wojskowych Sojuszu używać wyłącznie angielskiego. Kolejny rozkaz jednak ją zaskoczył. – Reszta, brać naszych. Zabieramy ich z powrotem.

- Qu'est-ce?- zapytała odruchowo.

- No chyba cię pogięło – nie wytrzymał Baumann. Gmurczyk posłał mu gniewne spojrzenie, nim zdołał coś powiedzieć zaczęła:

- Sierżancie, nie możecie tego zrobić…

- Strzelić w głowę – przerwał Walter. Gmurczyk splunął.

- Być może ty byś tak zrobił komuchu. My mamy szacunek dla naszych poległych.

Spróbowała jeszcze raz.

- Sierżancie, tu nie chodzi o szacunek. To konieczność. Nie czytaliście niczego o anomalii? Weźcie nieśmiertelniki, my na Marsie też musieliśmy zostawić naszych. I potraktować naszych martwych towarzyszy kulą w głowę.

- Gówno mnie to obchodzi – wycedził Gmurczyk. – Co robicie wy i ruscy – chciał dodać coś jeszcze, ale nie wytrzymała.

- Pieprzę to – powiedziała. – Chcesz, żeby cię zeżarło, twój problem. Idź sobie z tyłu debilu razem ze swoimi ludźmi, ja to pierdolę. To twój oddział. Marines, idziemy!

- Rychło w czas – rzucił Baumann i pchnął Waltera. Deveraux ruszyła w kierunku dworca, czekając aż opadnie jej irytacja. Współpraca z sojusznikami układała się coraz bardziej modelowo, nie planowała jednak dać się z powodu kretyńskich pomysłów SBS dać zabić. Obejrzała się na Gmurczyka, który realizował właśnie to, co zapowiedział. Nie zamierzała mu w tym pomagać, ani go ubezpieczać. Ci kretyni ponoć realizowali najbardziej niebezpiecznie misje na terenie wroga, ale czy do cholery nie przeczytali niczego o strefach anomalii? Czy nigdy nie walczyli w rejonach dotkniętych przez manifestacje?

Po drodze złość jej nieco przeszła, choć kompletnie zignorowała to, co na temat jej jaj powiedział Yutani. Gmurczyk wlókł się gdzieś z tyłu, zbliżywszy się do dworca pozycjometr uruchomił się, wskazując pozycję jego nadajnika i pozostałych żołnierzy SBS, włącznie z zabitymi. Przemieszczali się za nią, gdy nieco opadła jej irytacja, spojrzała do tyłu.

- Nie do wiary – powiedział Walter po polsku, a ona spojrzała na niego i choć nie miała pojęcia co powiedział pokiwała głową.

- Zupełnie się z tobą zgadzam – mruknęła. Nie miała chwilowo ochoty nawiązywać z nim rozmowy, wiedząc co czeka ją, gdy wrócą na peron. Było dokładnie tak, jak się spodziewała, gdy tylko ujrzała budynek dworca i wyszła z cienia zrujnowanej fasady, jej radio zaczęło trzeszczeć.

- Dziwka, zgłoś.

- Na pozycji w ciągu minuty, Jaskółka – powiedziała do Vasquez i przyśpieszyła kroku. Z tej strony budynek był nieco inny, z trójkątnym sklepieniem, pod którym widziała łuk z wyłamanymi drzwiami. Nad nimi zwisał fragment zardzewiałej tablicy z nazwą miejscowości. Na dachu błysnęła jej lornetka obserwatora, który wszedł na najwyższy punkt budowli i spoglądał ku zachodowi. Przez zniszczone okna dostrzegła biegające na peronie sylwetki żołnierzy. Hałas silnika, który słyszała od dłuższego czasu wzmógł się. Nad głową przeleciała jej schodząca do lądowania po drugiej stronie budynku Skelajno. Otarła pot z czoła uświadamiając sobie, że w wyczuwalny sposób zrobiło się goręcej, choć wciąż jeszcze nie poczuła dymu, mimo iż zapach spalenizny powinien już dawno stać się wszechobecny. Pieprzona multiniestałość. Przeszła przez budynek, z którego zniknęli już Sokoliński i Kowalski, likwidując tymczasowy sztab. Dostrzegła pułkownika krzątającego się przy lokomotywie, Kowalski przepadł gdzieś w tłumie żołnierzy, którzy przenosili skrzynie do pociągu, wtaczając po opuszczonej rampie motocykle. Skład liczył teraz trzy wagony, z których pierwszy i ostatni były zakryte, na środkowym swe stanowiska strzeleckie ustawiał SBS, układając osłony, za którymi ukrywał ciężkie karabiny i stanowiska rakiet. Vasquez także była na platformie, gdzie przyziemiła Skelajno. Na razie jednak nie wymieniano jej akumulatorów, wraz z Di Stefano rozkładała platformę startową z wyrzutniami Furii, ciężko uzbrojonych Harpii, wyposażonych w rakiety kierowane Stinger oraz Maverick, gotowych nawiązać walkę z przeciwnikiem. Uruchamiali matematykę, przygotowując je do bojowego startu. Evergreen i Jackson wyraźnie okazali się niezbędni, dzięki swym Hardimanom oddając nieocenione usługi dla SBS, wciągali do ostatniego wagonu nadal pozostające w pozycjach pasywnych cyberdyny. Był tam także jeden z braci Marx, przygotowujący stanowisko bojowe z tyłu wagonu, gdzie wyłamali drzwi. Pozostała część składu została odczepiona i pozostawiona, by spłonęła w nadciągającym ogniu.

- Dobrze, że jesteś – Vasquez uniosła wzrok na jej widok. – Tamto gówno przyśpieszyło. Siadła cała elektronika, ściągnęłam Skelajno w ostatniej chwili. Nie jestem w stanie odpalić procedur, bo wszystko migocze. Za chwilę przestanie działać łączność i wszystko pozostałe. Musimy się zbierać.

- Całkowicie się zgadzam – poluźniła mundur, czując jak zaczyna się pocić, mimo oddychającej tkaniny, przywierającej do jej ciała.

- W sumie to coś w rodzaju zemsty natury – powiedział Rassmusen, który wychynął z ostatniego wagonu trzymając w ręku urządzenie pomiarowe. Budzyńska towarzyszyła mu niczym cień, a za nią ciągnął się Weyland, z karabinem gotowym do oddania strzału.

- Co ma pan na myśli? – zapytała.

- Podobną manifestację wykorzystała kapitan Arciniegas by zestrzelić „Korolowa” – odparł. – Po prostu przepuściła przez nią wiązkę optyczną i podniosła temperaturę. Teraz abberacja o zbliżonych właściwościach zagraża nam. Jakie są szanse, że ominie lotnisko i miasto, kapralu?

- Proszę lepiej spytać jakie są nasze szanse – burknęła Vasquez. – Właśnie poszła reszta odczytów. Przemieszcza się w tempie czterech mil na kwadrans i mniej więcej tyle jest od nas. Proszę wejść sobie na dach, powinno być widać ją już gołym okiem.

- Dziękuję, wolę prowadzić obserwacje, gdy ruszymy – powiedział. – Jakieś rady co do sposobu postępowania? – spojrzał na Budzyńską.

- Nie – odparła. Nie wyglądało, aby denerwowała się nadchodzącym zjawiskiem, mimo iż rozpięła nieco swój mundur.

- Nie próbowaliście niczego, by kontrolować i powstrzymywać takie zjawiska? – zapytał. – Nawet my, ignoranci nauczyliśmy się radzić z niektórymi rodzajami odmiennej fizyki. Na przykład z dystorsjami Kolektywu, wydawałoby się, że skoro badacie zjawisko ciemnych materii od tak dawna, powinniście dojść do pewnych przełomów.

- Kto bada? –zapytała spokojnie. – Zapewniam, że w Moskwie poczyniono takie postępy odnośnie zgłębienia tajemnic ciemnej energii, że wy ze swoim pomysłem soczewkowania jesteście daleko w tyle. Z kolei moi ludzie wiedzą na ten temat jeszcze więcej… zapewniam, że wasz pomysł związany z  aksjonami to jedynie mrzonka. Wasza chronodynamika kwantowa to pomyłka… Ale jeśli chcecie pozbyć się tej zmiennej, to może macie gdzieś pod ręką generator kwantowy? – zapytała z wyraźną ironią. – Jeśli puścicie sobie strumień tych waszych fotonów przez zmienną, to efekty mogą być ciekawe.

- Touche – powiedział tamten. – Byłoby miło, ale powinniśmy rzeczywiście być wówczas daleko stąd.

Deveraux nie miała pojęcia o czym mówią. Odwróciła się, by posłać Baumanna z Walterem do wagonu, lecz nie zdążyła się odezwać.

- Może ominie lotnisko – odezwała się Vasquez. – Idzie prosto na nas, zupełnie jakby wiedziała… co to kurwa jest? – spojrzała w kierunku peronu, na który wszedł właśnie Gmurczyk ze swoją grupą. Żołnierze SBS nieśli na plecach swych  towarzyszy, których ciała zwisały bezładnie, zdawały się lekkie i wysuszone.

- Wybacz Vash, dałam dupy – przyznała Deveraux.

- Ja pierdolę, co za idiota – Vasquez wstała. – Jak mogłaś pozwolić, żeby…

- Gówno tam mogła pozwolić – wtrącił się Baumann.

- Niech natychmiast rzucą te ciała i rozwalą im głowy! – zawołała Budzyńska, która straciła nagle swoje opanowanie. Nawet Rassmusen wydawał się zaniepokojony. Devereaux zobaczyła jak po jego czole spływa pot i uświadomiła sobie, jak bardzo podniosła się w ciągu ostatnich minut temperatura. Świetnie, za chwilę wszyscy rzucimy się sobie do oczu, jak to zazwyczaj bywa w jednej wielkiej kochającej się rodzinie. Patrzyła jak w stronę Gmurczyka zmierza Sokoliński, zaś z ostatniego wagonu wyskoczył Kowalski.

- Co ty robisz? – wrzasnął sierżant. Gmurczyk zamierzał coś odpowiedzieć, lecz na miejscu był już pułkownik.

- Popieprzyło cię żołnierzu! – zawołał. – Co ty najlepszego wyczyniasz?

- Panie pułkowniku ­ –zaczął sierżant po polsku, lecz Sokoliński zdawał się nie słuchać.

- Nie pieprz! Rzucić ich pod ścianę i szybko do tyłu!

- Pułkowniku! – rzekł z naciskiem Gmurczyk. – To są nasi…

- To byli nasi – warknął wściekły Sokoliński. – Nie słyszałeś nigdy co dzieje się z martwymi w tych strefach? W co się zmieniają? To nie są bajki, czyś ty kurwa spał na szkoleniu? Masz nieśmiertelniki? Zapomnij o tym, kim są, strzelcie im w głowę!

- Ale…

- Wykonać, Gmurczyk!

- A sierżant Kowalski miał jaja by zrobić to osobiście, gdy nadeszła taka konieczność – zauważył niewinnie Baumann, na tyle głośno, by usłyszeli to wszyscy zebrani. Sokoliński spojrzał w jego stronę i przez jego twarz przebiegł skurcz.

- Cisza – rzucił Kowalski w kierunku swojego żołnierza. Baumann chciał coś powiedzieć, lecz w tym samym momencie Deveraux szybkim ruchem stanęła mu na nodze całą siłą nacisku swojego buta. Dowódca marines spojrzał w kierunku ciał –  co im się stało?

- Wpadli w zasadzkę komuchów – odpowiedział gładko Gmurczyk. – Poszli za tropem w głąb budynków i tam zostali zaskoczeni.

-  To nie wygląda na robotę tangosów – odparł sierżant.

- Gmurczyk, pieprzycie – powiedział Sokoliński. – Nie słyszeliśmy żadnych strzałów? I co im się stało? Dlaczego tak wyglądają?

- Nie zdążyli nawet wystrzelić – odparł tamten. – Jakoś ich załatwili, tymi swoimi manifestacjami.

Budzyńska pokręciła głową z niedowierzaniem, po czym otworzyła usta, lecz nie zdążyła nic powiedzieć. Kowalski spojrzał na nią ostro i zamilkła.

- Niestety nie żyją – powiedział. – Możemy też ich spalić, pułkowniku. To również pogrzeb godny żołnierza.

- Zwykły ogień nie – odezwał się Walter. – Macie metanapalm?

- Chwileczkę – wtrącił się Rassmusen. – Czy mogę zobaczyć te ciała?

Wśród żołnierzy SBS niósł się od jakiegoś czasu szmer, a kilku z nich wypowiadało jakieś zdania po polsku. Nikt nie próbował ich uciszać, teraz zaś hałas się wzmógł.

- Panie Rassmusen! – warknął Sokoliński. – Pewnych rzeczy nie będę tolerował, zwłaszcza…

- Chce się pan dowiedzieć jak zginęli? – zapytał tamten bez ogródek. – Jeżeli wierzy pan, że w okolicy są jak wy to mówicie tango, to uważa pan, że pozwolą nam tak po prostu odjechać?

Sokoliński wyraźnie się wahał.

- Minuta – rzucił w końcu. – Na pana odpowiedzialność. Gmurczyk, zabierz nieśmiertelniki, a potem ich spal. I tak nie mamy czasu na pochówek. Wykonać!

Sierżant strzelił obcasami i zasalutował w sposób charakterystyczny dla żołnierzy SBS, z dwoma palcami przytkniętymi do hełmu. Uwadze Deveraux nie uszło, jak Walter i Budzyńska wymieniają spojrzenia, w których wyraźnie malowała się opinia co do intelektualnych możliwości imperialistycznych faszystów, czy też jak ich tam nazywali. Zupełnie im się nie dziwiła, SBS robił wszystko co możliwe, by do siebie zniechęcić. Nie pomagała w tym temperatura, wzrastająca coraz bardziej.

- Koniec czasu! – zawołała Vasquez, co sprawiło, że wszyscy na powrót drgnęli. Żołnierze nagle zaczęli się spieszyć, w stronę platformy podbiegł Kowalski.

- Dziwka na dach! – zawołał, po czym ściszył głos. – Pilnuj perymetru – rozkazał, po czym dodał - jeśli tylko któryś z trupów drgnie, nawet się nie oglądaj, tylko wpakuj im po kuli w głowę! – polecił, a ona kiwnięciem głowy dała znać, że zrozumiała. Wspięła się po metalowej drabince, podciągając się na płaski dach transportowego wagonu, wykorzystując przesunięte w bok drzwi. Gdy stanęła na górze od razu ujrzała ścianę dymu nieopodal miasta i świecące w dół światło wprost z przerwy w chmurach. Obłoki rozstępowały się tworząc prawie idealny owal, przypominający soczewkę oka, ukazując czerwone niebo. Wciąż nie czuła dymu, lecz widziała płomienie, które pojawiały się wraz z przesuwającą się chmurą. Dziura przemieszczała się nieubłaganie w ich kierunku, wkrótce dosięgnie pierwszych budowli. Niektóre z krzewów zajmowały się już samoistnie ogniem, a woda w rzece oddzielającej miasto od manifestacji zaczęła parować, tworząc ścianę mgły wymieszanej z dymem. Nie była w stanie określić czy zjawisko przemieszcza się w prostej linii, dym uniemożliwiał jej prześledzenie trasy. Zmarszczyła brwi i sięgnęła po lornetkę, gdy nagle wydało się jej, że coś się tam porusza, jak gdyby krążyły tam jakieś kształty. Przyglądała się pożarowi czując coraz większy niepokój, zastanawiając się z jakiego powodu słyszy dobiegający stamtąd odgłos dźwięku wydawany przez mięso smażone na patelni. Przez chwilę miała wrażenie, że dobiegają jej jakieś krzyki, a w dymie poruszają się czarne jak noc istoty. Podrapała swędzącą rękę i spojrzała w kierunku anomalii, trwającej nieruchomo, gdzieś za ruinami zamku, odcinającymi się wyraźnie na tle intensywnie fioletowego nieba. Rozejrzała się wokół wypatrując wroga, lecz nigdzie nie zauważyła śladów żadnego życia. Zupełnie jakby twory, które miały tu być wszechobecne zniknęły. Pozycjometr był martwy, technika Sojuszu w starciu z anomalią okazała się kompletnie nieskuteczna. Jednak odczyt naręcznego licznika nie pokazywał by jonizacja wzrosła, radiacja także pozostawała w normie, o ile można tak było nazwać dawkę radów jaką tu otrzymywali, nieopodal miejsc zbombardowanych bombami dwukrotnie, przed wybuchem wojny i na jej początku, potem zniszczonymi bombardowaniem ognistego deszczu. Jak dotąd nie napotkała jeszcze żadnych kraterów, lecz z materiałów jakie otrzymała wynikało, iż mogą być one tu powszechne. Całe to  miejsce wyglądało na spustoszone i zniszczone pustkowie, pozbawione życia, pełne dziwacznych zjawisk. Usiadła na dachu, gotowa oddać strzał i zajęła pilnowaniem Rassmusena, który pochylił się nad ciałami. Teraz wydawały się jej jeszcze bardziej suche i wyschnięte, zupełnie jak w tych czarno białych filmach sprzed lat, kiedy marnowano jeszcze zasoby na kręcenie obrazów nie traktujących o wojnie.

- Myślałem, że nie mają krwi – mówił tamten. W zamyśleniu spoglądał na czubek noża, który wsunął właśnie w jednego z martwych. Deveraux nie spodobało się to, nie musiała nawet zastanawiać się co pomyślał właśnie Gmurczyk, znajdujący się nieopodal. Rassmusen zdawał się być tego nieświadomy. – Ale chyba hemoglobina przeszła mutację. W tę czarną substancję.

- To transformacja łysenkowska, nie wytłumaczycie tego molekułami – powiedziała Budzyńska, trzymająca się w bezpiecznej odległości. – To co pan robi, Rassmusen, jest czystą głupotą. Naprawdę radziłabym tego nie dotykać i odsunąć się na bezpieczną odległość. Tu różne rzeczy przenoszą się poprzez kontakt.

- Boi się pani, że jeśli coś mi się stanie, nikt nie powstrzyma naszych wojaków przed pewnymi zachowaniami wobec pani – zauważył tamten wpatrując się w przypominającą smołę substancję.

- To w ostatecznym rozrachunku skomplikowałoby różne sprawy – powiedziała. – Sądziłam, że jesteśmy tu w nieco innym celu.

- Jak pani myśli, co im się stało?

- Zona! – podniosła głos. – Wy naprawdę nie możecie przyjąć prostego wytłumaczenia? Zaczynam się zastanawiać jakim cudem udało wam się dotąd nie przegrać tej wojny.

- Tak jak zawsze. Jesteśmy po stronie światła, a dobro zawsze zwycięża – odparł. Nawet Deveraux nie wiedziała czy mówi poważnie. Budzyńska prychnęła.

- Och, świetnie! Proszę pociąć te pieprzone ciała na kawałki i zabrać ze sobą! Zobaczymy kto ma rację – udało mu się wreszcie wyprowadzić ją z równowagi. Również Gmurczyka, który ruszył w kierunku kobiety.

- Ona nie jest żołnierzem – rozległ się głos Waltera, wciąż stojącego na platformie, przypominającego, że Budzyńska ma po prostu w dupie pewne zasady. Vasquez gwizdnęła i zeskoczyła na peron, a za nią Yutani. Zdjęli hełmy, co Deveraux rozważała już od jakiegoś czasu, bowiem było coraz goręcej. Sierżant zatrzymał się, lecz oczy mu błyszczały.

- Zabrałeś te nieśmiertelniki? – zapytała Vasquez stając na wprost niego. – Odjeżdżamy w ciągu dwóch minut.

I bardzo dobrze, pomyślała Deveraux, czekając wciąż aż drżenie przenoszone przez pracujący silnik lokomotywy się powiększy. Żołnierze wpychali ostatnie skrzynie do pierwszego wagonu, a Jackson i Evergreen przestali się już bawić w subtelności, wrzucając je po prostu gdzie popadnie. Słyszała coraz więcej krzyków, zarówno po polsku jak i angielsku, dwóch spadochroniarzy SBS z insygniami oficerów biegało i pokrzykiwało, podczas gdy Sokoliński machał ręką, nawołując ludzi. Od strony budynku dworca nadbiegali wartownicy. Inni przeskakiwali przez torowisko, dobiegając do pociągu, a trawa pod ich stopami zaczynała się powoli tlić. Powietrze stawało się gorące, gdy rozległ się syk. Kiedy spojrzała w stronę nadciągającej manifestacji dostrzegła szczelny parawan pary wodnej, promienie światła uderzyły w rzekę i sprawiły, że woda zniknęła. Nie ulegało wątpliwości, że za woalem pary wodnej, pośród dymu coś się poruszało, jakieś ledwie widoczne sylwetki, których rozmiary przekraczały największe z tutejszych domów. Wiły się, przypominając macki, po czym znikały bez śladu. Patrzyła na nie beznamiętnie, nie czując strachu, po czym złożyła się do strzału. Gdy przełączyła lunetę na wspomaganie noktowizyjne nie odnalazła żadnego ruchu, wszystko stanowiło jednolitą masę. Odsunęła się od wizjera i spojrzała na niego. Dziura w obłokach nie przypominała już czerwonego oka, była kompletnie czarna, a padające z niej światło zdawało się bić ze znajdującego się tam mroku. Manifestacja szła wprost na nich, omijając lotnisko i część miasta, kierowała się ku dworcowi.

Nagle wagonem szarpnęło, a ona się zachwiała. Gdy podparła się ręką, spojrzała jeszcze raz w kierunku pożaru, czując jak powietrze przestaje się nadawać do oddychania. W dymie nie dostrzegła żadnego ruchu, spojrzała na peron i przez chwilę nie była pewna, czy nie ma przywidzeń.

- Zniknęli! – zawołała. W miejscu gdzie jeszcze przed chwilą leżały ciała żołnierzy SBS znajdowały się jedynie ciemne plamy, przypominające rozlany olej. Rassmusem drgnął i popatrzył na nóż, na którego czubku wciąż lśniła czarna plama. Budzyńska cofnęła się o kilka kroków, zaś Gmurczyk jakby nie mógł uwierzyć podszedł do miejsca, gdzie nie tak dawno złożył swych martwych towarzyszy.

- Odjazd! – rozległ się głos Sokolińskiego.

- Pułkowniku! – zawołał Gmurczyk, do którego zbliżyli się żołnierze SBS, wchodzący w skład jego patrolu. Sokoliński podbiegł i krzyknął:

- Zostaw to! Na platformę! – jako pierwszy ruszył się Rassmusen, Gmurczyk i jego ludzie dopiero po chwili, Budzyńska zdążyła już dołączyć do zebranych w środkowym wagonie, gdzie był już Walter. W gorącym i lepkim powietrzu zdawali się jednak ruszać jak muchy w smole, a wagonem znowu szarpnąło. Deveraux modliła się, żeby wreszcie ruszył, wykorzystując chwilę przemieściła się na koniec dachu, gdzie położyła się akurat w porę, by nie spaść. Kolejne szarpnięcie było mocne, gdzieś za nią zawył spalinowy silnik, zakasłał i zakrztusił, lecz maszyna zaczęła się wreszcie przemieszczać. Sięgnęła po linkę wyciągając ją z pasa i przypięła karabińczyk do klamry na krawędzi, usiłując zatrzasnąć go w rozgrzanym powietrzu. Dach zaczął się już nagrzewać, więc zsunęła się niżej, na tył pociągu, starając się nie myśleć o tym, iż powoli odjeżdżają. Zwiesiła się na rękach patrząc na przesuwający się peron i wskakującego na platformę Sokolińskiego, po czym zeskoczyła na tył wagonu, gdzie złapali ją Weyland i Henrikssen, pomagając jej zejść tuż obok rozstawionych w tym miejscu ciężkiego karabinu maszynowego i wyrzutni rakiet. Odetchnęła i spojrzała w głąb wagonu, pełnego skrzyń i sprzętu, dostrzegając nieopodal otwartych drzwi Baumanna. Siedział oparty o pojemnik, z karabinem w ręku.

- Rozdarł ci się mundur nad kamizelką – powiedział. – Trochę niżej i zobaczę wreszcie twoje cycki.

Pokazała mu środkowy palec, w gorącym powietrzu niezdolna odciąć mu się jakimkolwiek komentarzem. Czuła się wyczerpana, choć nie zrobiła wiele. Weyland odpiął karabińczyk, a ona opadła na podłogę, po czym oparła się o osłonę, obok stanowiska karabinu. Zmusiła się by wycelować karabin i spojrzeć przez lunetę.

Pociąg powoli przyśpieszał, z miarowym stukotem kół, jednak miała wrażenie, że jadą bardzo powoli. Ruiny miasta stanęły w ogniu, choć wciąż nie poczuła dymu, jednak wszystko zaczęło się już tlić. Nawet wagony, które pozostawili za sobą, których drewniane elementy zachodziły czernią, a smużki dymu wznosiły się ku niebu. Za ruinami znajdowała się zasłona dymu wymieszanego z parą wodną, w której mogło coś się kryć, lub też mogło nie być niczego, nie była w stanie dostrzec czegokolwiek. Pociąg odjeżdżał po torach wygiętych w łuk, pozostawiając za sobą dworzec z czerwonej cegły, którego dach zajął się właśnie ogniem. Krokwie, na których jeszcze niedawno leżała, stanęły w płomieniach, podobnie drewniane podkłady pod torowiskiem. Nabierali rozpędu uciekając przed pożarem i promieniami śmierci, przecięli drogę prowadzącą z lotniska, na razie torowisko jednak zakręcało, co nie pozwalało zwiększyć prędkości. Dziura w niebie zdawała się podążać za nimi, jak gdyby skręciła i szła przez dworzec, który zaczynał powoli wypełniać dym. I nagle na peronie zdawało się jej, że dostrzegła cienie, wyrastające z podłoża w miejscu, gdzie wcześniej złożono martwych żołnierzy. Wydawały się powstawać, całkowicie płaskie, pozbawione wymiaru. Nim zdążyła się im dobrze przyjrzeć, zniknęły pośród dymu.

Pociąg odjeżdżał pozostawiając za sobą miasto w płomieniach. Przetrwało wojnę, teraz jednak Sochaczew ginął na jej oczach, znikając całkowicie w dymie, stając w płomieniach, a trzask pękających budynków był wyraźnie słyszalny, mimo głośnej pracy silnika lokomotywy, wchodzącego na coraz wyższe obroty. Torowisko wyprostowało się, a oni zaczęli nabierać prędkości, mijając w oddali po lewej stronie lotnisko, gdzie nie tak dawno lądowali. Spojrzała na pozycjometr czując wibrację, gdy załączał się pokazując pozycję żołnierzy. Matematyka bojowa na lotnisku nadal działała, jednak nie było śladu sygnałów martwych żołnierzy w mieście. Gdy popatrzyła ponownie w tamtą stronę zorientowała się, że dziura w niebie zniknęła, został jedynie pożar, który trawił zrujnowany Sochaczew. Cofnęła się i złożyła karabin, wstając i oddychając chłodnym powietrzem. Oparła się na snajperce i wstała.

- Twoja kolej – odstąpiła stanowiska obserwatora Weylandowi, który kiwnął głową.  Przeszła powoli dalej, sprawdzając czy pośród innych plecaków znalazły się jej rzeczy, przyjrzała się przesuwającemu krajobrazowi pustki za otwartymi drzwiami. Dostrzegała tylko pełne zarośli i wysokiej trawy niziny, przesuwające się coraz szybciej, na tle fioletowego nieba.

- Ale dzicz – rzucił Baumann.

- Dzikie Pola – powiedział od strony wejścia do wagonu Walter, przebywający tam w towarzystwie Yutaniego.

- Pytał cię ktoś, kurwa? – rzucił Baumann. - Tu po prostu jest prymitywnie. W sam raz dla was, powinniście tu zostać, pieprzeni komuniści.

- Ty pakowałeś te skrzynie? – zapytała Deveraux wskazując na pakunki, o które się oparł.

- Ja, czemu? – zapytał podejrzliwie.

- To weź na nich usiądź – poradziła. – Skoro zostawiłeś przy otwartych drzwiach całą amunicję, jeśli ktoś wpakuje nam z boku pocisk, to przynajmniej pierwszego wypierdoli cię w powietrze – nie czekając na komentarz ruszyła poprzez wagon, przeciskając się pomiędzy ładunkiem cyberdynów. Minęła Waltera, spoglądając przez chwilę w ciasnym przejściu wprost w jego oczy, zastanawiając się czy dostrzega tam wyrazy wdzięczności. Uczyniła duży krok przez kołyszącą się przerwę i przeszła na platformę, z której startowała właśnie Skelajno.

- Poleci przed lokomotywą – powiedziała na jej widok Vasquez. – Ostrzeże nas przed niebezpieczeństwem.

- Jeżeli zadziała – zauważyła Deveraux.

- Jeśli spadnie też będziemy coś wiedzieć – powiedział stojący obok Rassmusem. Wiatr rozwiewał jego włosy, bowiem zdjął hełm. Budzyńska siedziała w milczeniu nieopodal, spoglądając w zamyśleniu w stronę pozostawianego z tyłu słupa dymu. Dzikie Pola płonęły, a pas ognia przesuwał się poprzez strefę anomalii, kryjąc ją w dymie, utrudniającym widoczność. Deveraux popatrzyła na Jacksona i Evergreena wyraźnie wyczerpanych w swych zbrojach Hardimana, siedzących nieopodal stanowisk strzeleckich, gdzie zamontowane karabiny obsadzili strzelcy. Nawet nie starała się odczytać ich nazwisk na ramionach, cieszyła się, że czuje powiew wiatru na twarzy, a gorąco pozostało w tyle. Jackson zdjął kask i uwolnił jedną rękę, paląc papierosa. Bezceremonialnie wyjęła mu go z rąk i chwyciła, po czym się zaciągnęła.

- Jak tam? – zapytała.

- Zapieprzaj wbita w to coś i czuj jak ci się wszędzie robią odciski – odparł. – Zapakowaliśmy cały pociąg. Mam dość. Wolałbym już ganiać z karabinem na patrol.

- Jeszcze będziesz miał okazję – odparła. – Nie ma za czym tęsknić.

- Gdyby te dupki wzięły pancerze byłoby inaczej – powiedział Evergreen. – Ale pajace są ponad to. Nawet nam powiedzieli, że oni nie są od noszenia rzeczy. Że są żołnierzami, a my jesteśmy fizyczni.

- Daj spokój – powiedziała. – Potrzebuję chwili odpoczynku. Rzeczywiście jesteście fizyczni. Ale masz rację. To banda dupków – podniosła głos, aby strzelcy usłyszeli ją poprzez szum pędzącego pociągu i dźwięk silnika. Jeden z nich odwrócił się i pokazał jej jedną ręką kółko, w którą zaczął wsuwać i wysuwać palce.

- Tak to robicie z kolegami? – zawołał Baumann wchodzący na platformę. Miała nadzieję, że wpadł na to, by wcześniej zamknąć boczne drzwi.

- Przestańcie! – ucięła Vasquez.

Baumann wyraźnie nie miał ochoty, zresztą Deveraux również. Chwilowo mieli przewagę, bo SBS praktycznie w całości skupiło się w lokomotywie i pierwszym wagonie.

- Co tam się właściwie stało? – zapytał Evergreen.

- Uciekliśmy w ostatniej chwili – odparła. – Coś nas ścigało.

- Nie do wiary – prychnęła Budzyńska. Deveraux spojrzała na nią zimno.

- Na razie odeszło, ale to nie znaczy, że przestało – powiedziała. Budzyńska wstała.

- To co nas może ścigać, to te twory, które tu nazywają Polakami – powiedziała. – Badaliśmy w Moskwie i w kompleksie to co się tu dzieje przez lata, zmienne są niczym innym jak siłami natury. To, że się przestraszyliście na ich widok, nie oznacza, że są żywe. Pojawiają się chaotycznie.

- Podobnie jak dystorsje gawitacyjne? – zapytała Vasquez.

- Celnie i w sam środek – powiedział Rassmusen podchodząc bliżej. – Ciekawe, że manifestacja pojawiła się wkrótce po naszym przybyciu i skierowała się wprost w miejsce, gdzie się znajdowaliśmy.

- Związek nie potrafił kierować zmiennymi jeszcze kilka miesięcy temu. Wy nie umiecie tego również – powiedziała. – Maoiści robią różne dziwne rzeczy, ale potrafią jedynie wywołać zaburzenie grawitacji i przemieszczać się przez przestrzeń w anomalii. Myślicie, że opanowali coś nowego?

- Nie wiem co myślę – powiedział Rassmusen i spojrzał na Deveraux. – Dlaczego powiedziała pani, że ściga nas coś, a nie ktoś?

- Panie Rassmusen, z łaski swojej, niech pan weźmie swoją koleżankę i pójdzie z nią flirtować gdzie indziej – nie wytrzymała Vasquez. – Moi ludzie potrzebują chwili odpoczynku, a ja potrzebuję się skupić, żeby odczytywać wskazania drona.

- Oczywiście – powiedział tamten z uśmiechem na ustach. Spojrzał raz jeszcze w stronę dymu widocznego na horyzoncie i ruszył w stronę ostatniego wagonu. Budzyńska po chwili podążyła za nim, a marines odprowadzali ich wzrokiem. W drzwiach stał Walter, wpatrując się przed siebie. Powiedział coś, czego Deveraux nie zrozumiała z tej odległości, lecz Rassmusen i Budzyńska spojrzeli w kierunku, w którym jechali. Gdy ona popatrzyła w tamtą stronę dostrzegła jedynie Kowalskiego, który wychodził z pierwszego wagonu, zeskakując na kołyszącą się platformę.

- Jak sytuacja? – zapytał.

- Jeszcze nie wszczęli awantury – powiedziała Vasquez. – Ale są coraz bliżej. Jakieś dobre wiadomości?

- A pewnie, same dobre – powiedział z przekąsem. – Nawiązaliśmy łączność z ISS. Straciliśmy 34 godzin od momentu lądowania. Tyle minęło na górze. Nie patrzcie tak na mnie, to ponad doba. Nasi wciąż tam są, nikt nie wystrzelił jeszcze rakiet, choć sytuacja zdaje się nie jest najlepsza, zwłaszcza po naszym desancie. Próbowali strzelić do nas ICBMami, ale rozpadły im się gdzieś po drodze w jakiejś anomalii.

- Same dobre wiadomości – mruknął Baumann.

- Poczekaj, jest jeszcze lepiej – rzekł Kowalski. – Nadal nie można zobaczyć tego co dzieje się w bezpośredniej bliskości Warszawy, ale na północy i południu wychwycili jakieś przebicia.

- Przebicia? Co to są do cholery przebicia?

- To oficjalna naukowa nazwa tych ładnych fioletowych rozbłysków, które oglądaliśmy na Marsie. Przejścia przestrzenne Kolektywu. Zdaje się, że usiłują zdesantować ochotników, ale nie wiadomo co jest ich celem.

Baumann jęknął, po czym zaczął kląć.

- W jakiej liczbie? – zapytała rzeczowo Vasquez.

- Nie wiem – żachnął się Kowalski. – Przecież nic tu nie widać. Nawet posyłane tu Phaetony nie są w stanie zrobić żadnych zdjęć, widać tylko pustą przestrzeń. Sieć ISS wyodrębniła w tym burdelu znajome odczyty, więc postanowili dać nam znać. „Możliwość kontaktu z wrogiem na podejściu do celu”.

- Wspaniale – pokręcił głową Baumann. – Coś jeszcze?

- Oczywiście – potwierdził Kowalski. – Skasowaliśmy tamtym most, zdaje się, że nawet jeśli go naprawią, utkną tutaj, bo szyny w tej temperaturze się wygięły. Więc nie mają możliwości przesłania wojska z zachodu. Ale nie wpadliśmy na to, że wyślą je poprzez anomalię.

- Co takiego?

- O świcie rzucili z południa wojsko helikopterami – powiedział. – Całkiem sporo, do tego ciężki sprzęt, czołgi i armaty. Posłali też lotnictwo na trasy patrolowe do Warszawy. Nim straciliśmy ich z oczu lecieli do miasta. Prawdopodobnie dotarli już na miejsce.

- Świetnie – mruknął Baumann. – Całkiem sporo to przewaga cztery do jednego? Czy może dwie kompanie?

- Nie jest tak źle – odparł Kowalski. – Zdaje się, że zebrali naprędce jakieś trzy lub cztery plutony i zabrali je prosto z pola walki na południu. Mają tam jakieś problemy, obszary nad wieloma miastami zniknęły nam z oczu, jakby pojawiły się tam anomalie. Ale będą mieli ciężki sprzęt i helikoptery szturmowe. Musimy posłać w powietrze więcej dronów, żeby nas nie zaskoczyli. Nie rób takiej miny Baumann, nikt nie mówił że będzie łatwo.

Deveraux nic nie mówiła. Przesunęła się do krawędzi kołyszącej się platformy i wychyliła, by zajrzeć poza krawędź wagonu i spojrzeć w stronę, w którą patrzyli wcześniej Walter, Budzyńska i Rassmusen.

- Zdaje się, że nasze problemy dopiero się zaczynają – powiedziała.

Smuga którą wcześniej widziała na wschodzie rosła w oczach, zmieniając się w chmurę cienia, wiszącą nieruchomo w miejscu, do którego zmierzali.

Dzikie Pola na północ od Warszawy >>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz