PODZIEMNA WARSZAWA
Łowca został oślepiony, a jego zmysły oszalały. Głowa
eksplodowała bólem i krzykiem, zagłuszając wezwanie Warszawy i zapomniany dawno
zew zony. Przybył trzeci głos, tak bardzo podobny i inny, rozerwał powietrze,
wraz ze strukturą rzeczywistości i wypełnił otoczenie swą obecnością. Stalker
omal nie przewrócił się na ziemię. Nagle zgiął się w pół, po czym zaczął
wymiotować, a gwóźdź przebijający jego czaszkę wbił się głębiej.
Gdy wyostrzył wzrok ujrzał poruszające się sylwetki.
Wypadały z nieba uderzając o płytę, niektóre przypominały pająki, inne były
człekokształtne i zdawały się trzymać coś w rękach. Były ich dziesiątki,
spadające z fioletowego światła, we wnętrzu którego dostrzegł wiele innych,
poruszających się w wielkiej masie. Pośród nich były istoty, zdające się być
częściowo niewidzialne, lecz byli tam także ludzie. Wszystko dostrzegł w ułamku
sekundy, nim zorientował się, że w ich stronę biegnie Złoj, niosący na ramieniu
Olimpię. Za nim przybywali wrogowie, nie będący Polakami, szepczący do siebie w
niezrozumiałym języku, dokonujący desantu na Kordon. Takie skojarzenie nasunęło
się Łowcy, gdy wyciągał strzałę z ładunkiem wybuchowym, przesuwając ją po
żelbetonowym murze korytarza. Wciąż stał nieopodal wejścia, a apasze byli na
zewnątrz, lecz nie zdołali niczego zrobić, gdy w półmroku oślepiło ich
fioletowe światło. Kiedy Merynos uniósł broń, dostrzegł jak stalker wypuszcza
strzałę w kierunku Złoja.
- Nie! – zawołał. Nim skończył krzyczeć strzała
przemknęła obok wielkoluda, a sekundę później trafiła w bramę Kordonu i
eksplodowała.
Wybuch był nagły i niespodziewany, ognista eksplozja
wykwitła na wrotach. Choć nie zdołała ich nawet poruszyć, wśród wroga zasiała
spustoszenie. Ognisty podmuch poniósł się falą poprzez fiolet, zakłócając jego
powierzchnię, wywołując w poświacie fale rozchodzące się niczym na wodzie,
rozrzucając opadające sylwetki z łatwością równą tej, z jaką wiatr rozrzuca
liście. Zachwiał też biegnącym Złojem, który omal się nie potknął. Eksplozja
ładunku skoncentrowanego metanapalmu którego skompresowaną laskę Łowca
przyczepił do strzały okazała się równie śmiertelna dla dziwacznych istot jak
dla Polaków. Znajdujący się najbliżej bramy stanęli w płomieniach, inni zaczęli
się tarzać, lecz ze światła wyskakiwały kolejni. Stalker nie czekał, wypuszczał
kolejną strzałę, przedostatnią z takim ładunkiem, jaka mu pozostała.
Przygotował go dawno temu, gdy natrafił na pozostałości naboi wybuchających
ogniem, wskutek reakcji chemicznej spowodowanej przez wyzwolenie energii
kinetycznej. Zdanie to przemknęło mu przez głowę niczym pocisk, wracając
wytłumaczeniem zasady działania broni, wtłoczonej w jego umysł na kursie pola
walki w LPKRR, który odbył, gdy posłano go w to miejsce z frontu walki z
imperializmem, by objął dowodzenie nad jedną z tutejszych kompanii. Przez
chwilę wszystko to pamiętał, obrazy przelatywały przed jego oczami, aż w umysł
wdrukował mu się plan podziemnej sieci korytarzy Kordonu, po czym ostrzegawczo
błysnęły dwie płonące gwiazdy, głowa rozbolała, a strzała pomknęła wprost w
powietrze. Nie wypuścił jej jednak bezwiednie, lecz wprost w centrum
fioletowego pulsowania, skąd wciąż przybywały twory. I tam miała miejsce
kolejna eksplozja, której ognisty kwiat przepadł we wnętrzu blasku, a ten nagle
zamigotał. Spora część przybyszy stanęła w płomieniach nim jeszcze dotknęła
ziemi, inni zaczęli wyć i krzyczeć, a fioletowe światło przygasło.
Merynos jakby się ocknął i otworzył ogień z karabinu
puszczając długą serię, która poszła w górę. Celował z dala od dobiegającego
Złoja, za którym w powietrze wyskakiwało już kilka pajęczopodobnych tworów,
które zamiast nóg miały trzy pary rąk, chwytając się dzięki nim porzuconych
pojazdów, szybko wspinając się na ich pancerze. Stalker wychwycił w swej głowie
szum, wybijający się ponad wezwanie Warszawy, zagłuszający zew zony, podobny do
pajęczej sieci łączącej przybyszy, którzy zdawali się nią powiązani.
Momentalnie dostrzegł wzór formacji jaką układali, pozornie nie mającej sensu,
jednak w której każdy element miał określoną rolę. Szum rozprzestrzeniał się,
gdy łączyły się między sobą kolejne z przybyłych istot. To nie był głos, ani
wspólny język, byli powiązani ze sobą więzią, którą Łowca słyszał, lecz jej nie
rozumiał. Inną niż więź kolektywna Polaków, którzy kontaktowali się między sobą
łącząc w hordę, słyszał w niej jakiś obcy język. Gdy istot dosięgły kule,
zareagowały zniecierpliwieniem. Pociski z kałasznikowa odbiły się od ich ciał,
nie czyniąc im żadnej szkody.
- Do środka! – zawołała Haka, po tym jak oddała
strzał z pistoletu, który nie odniósł żadnego skutku. Jako pierwsza odzyskała
przytomność umysłu, a jej głos przebił się ponad terkot karabinu Merynosa,
który najwyraźniej starał się osłonić Złoja, biegnącego z Olimpią. Wówczas
Łowca rzucił łuk i z wyciągniętym nożem rzucił się w jego stronę, wyskakując z
wejścia do bunkra. W oczach tamtego błysnęło zdziwienie, lecz nie zareagował,
poprawnie odczytując zamiary stalkera. Łowca minął go i zaczął wyprowadzać cios
wprost w niewidoczną postać, znajdującą się za jego plecami. Nie był w stanie
jej dostrzec, zrozumieć jej języka, lecz usłyszał szum kolektywnej świadomości.
Nóż wszedł gładko w ciało i zabarwił powietrze czerwienią, a wraz z krwią
pojawiła się cała postać, masywna i barczysta, porośnięta szczeciną, z nisko
osadzonymi skośnymi oczami. Zawyła i krzyknęła ukazując swe kły, lecz stalker
nie czekał. Wyszarpując nóż swym ciężarem obalił tamtego na płytę, po czym nie
mogąc wykonać zamachu ręką druga dłonią chwycił przeciwnika za gardło i wbił w
nie swe zęby. Wgryzł się głęboko, do krwi, po czym szarpnął, raz i drugi,
wypluwając kawałki mięsa. Następnie gryzł się jeszcze głębiej, a czerwień
zalała mu oczy. Przełknął kawałek, upewniając się, że tamten nie smakuje jak
Polak. Wypluł to, co miał w ustach. Rozłożył ręce i zawył plując krwią, powoli
wstając znad ciała, z którego biła czerwona posoka i dobiegały końca drgawki.
Przetarł ręką swą twarz, po czym polizał dłoń, wystawiając czubek noża w
kierunku przybyszy. Ci zamarli, jakby niezdecydowani co uczynić, gdy fioletowy
blask zbladł i przestali przybywać kolejni. To upewniło jedynie Łowcę, że coś
kieruje działaniami tych dziwnych istot. Nie miał przed sobą Polaków,
wiedzionych przez instynkt więzi kolektywnej, którzy zatraceni w zwierzęcym
szale, ruszyli prowadzeni zwierzęcą wolą polowania. Przeciwnik był inny,
wyraźnie się zawahał. Łowca nie czekał, odwrócił się, popędził w kierunku
bunkra zabierając po drodze łuk. Dostrzegł szparę drzwi, które usiłowała
zamknąć Haka. Jej oczy spoglądały na niego z odrazą. Prawie się jej udało, lecz
ktoś inny powstrzymał to co robiła. Złoj uchylił drzwi, jakby z lekceważeniem,
mimo iż stalker widział, że kobieta wkłada sporo siły usiłując je zatrzasnąć.
Zrobiła mu miejsce, gdy wpadł do środka i cofnęła się, po czym zaczęła zbiegać
po schodach prowadzących w dół, prosto w ciemność. Łowca rzucił okiem na Złoja,
chwycił porzucony plecak, po czym ruszył za nią. Kilka arszynów poniżej, w
miejscu gdzie światło warszawskiego półmroku panującego na zewnątrz już prawie
znikało, czekał Kruszyna. Broń wycelował w górę schodów, lecz nie zdążył
pociągnąć za spust. Łowca nie sprawdzał, czy czeka tu na niego, czy na wroga.
Pchnął go na ścianę, a zza pasa wyszarpnął mu granat. Gdy minął go Złoj
odwrócił się, po czym wyjął zawleczkę i rzucił w kierunku niedomkniętych drzwi,
po czym pociągnął swój plecak i skoczył w dół. Tuż za nim był Kruszyna, który
zorientował się co się święci.
Wybuch całkowicie zatkał uszy, potęgując ból głowy i
zastępując wszystkie dźwięki ciągłym piskiem. Upadł i uderzył boleśnie o
podłogę, po chwili przykrył go runęły nań gruzy i przykrył go pył.
Pomieszczenie zniknęło, ciemność stała się absolutna, a światło dnia zniknęło.
Wreszcie zapadła cisza, w której piszczało mu w uszach, zagłuszając wezwanie
płynące z tuneli.
Wreszcie podniósł się, najszybciej jak tylko mógł i
spojrzał w kierunku schodów. Nie mógł nic tam dostrzec, wejście powyżej
przestało istnieć, klatka schodowa wiodąca w dół zawaliła się, odcinając
przejście do podziemnej części kompleksu. Powoli wstał, pomacał wokół, znalazł
swój łuk, sprawdził czy ma nóż i plecak, wsłuchał się w kaszel, odetchnął pyłem
i kurzem wznieconym przez wybuch, aż nagle ktoś zapalił światło. Zmrużył oczy,
gdy padło nań punktowe światło latarki, trzymanej w mroku.
- Zgaś to Haka, nie przyzwyczaimy się do ciemności –
usłyszał Merynosa, a strumień światła powędrował w tamtym kierunku. Mężczyzna
siedział oparty o żelbetonową ścianę, obok Olimpii, która opierała głowę na
jego kolanach.
- Wszyscy są – powiedziała wreszcie Haka. Łowca
wiedział to już od dłuższej chwili, powoli odzyskiwał słuch i pozostałe zmysły,
wyczuwając obecność pozostałych. Lecz w ciemności nie widział tak dobrze jak
urodzeni w tunelach i musiał o tym pamiętać. Zaczął powoli wstawać, gdy wyczuł
ruch. Odwrócił się w porę, by wybić Kruszynie pistolet z ręki.
- Nie prijatno – powiedział karcącym tonem wykręcając
tamtemu nadgarstek. Może i apasz zdołał wstać szybciej od niego, lecz wciąż był
ogłuszony. Stalker odwrócił się teraz w stronę Haki, świecącej mu w oczy, lecz
w promieniu światła stanął Złoj.
- Zejdź mi z drogi – powiedziała.
- Uspokój się Haka – powiedział Merynos.
- Widziałeś co zrobił? To zwierzę! Jest gorszy niż
Polak! Trzeba go zabić nim…
- Idi za mienia – poradził jej Łowca, zakładając swój
plecak. – Eta są inne wejścia.
To ją jakby otrzeźwiło i popatrzyła odruchowo ku
górze. Nie była w stanie nic dostrzec i usłyszeć, podobnie jak on wciąż
ogłuszona po wybuchu w zamkniętej powierzchni, mówiła głośno, a jej słowa
niosły się echem. Stalker nie był w stanie stwierdzić co dzieje się na górze,
jednak trzeci głos nie zniknął. Wciąż był tam szum, który szybko się
rozprzestrzeniał. Istoty wyraźnie szukały innego bunkra i wiedział, że to
jedynie kwestia minut, gdy zejdą niżej i znajdą się w sieci korytarzy. Musieli
uciec głębiej i dotrzeć do tuneli metra. Minął ją w ciasnym przejściu i ruszył
po prostu przed siebie. Zaświeciła bezsilnie w ślad za nim.
- Dokąd? – podniosła głos. – Gdzie idziesz?
- Ma rację – usłyszał Merynosa. – Za nim. Wolniej,
stalkerze!
Zwolnił, lecz jedynie trochę, by w żaden sposób nie
dać im do zrozumienia, że woli pozostać na krawędzi promienia latarki. Podążał
przez korytarze nie zastanawiając się dokąd idzie wiedząc, iż na razie wciąż są
tu sami, co zapewne niedługo ulegnie zmianie. Skryte w osłonach lampy były
czarne i martwe, choć kable wciąż trzymały się sufitu. Gdzie niegdzie leżały
zbutwiałe kartki i łuski od kałasznikowa, lecz w korytarzach nie było nic poza
tym. Czuł jedynie mrowienie, podobne do wezwania mrocznego miasta, które
ciągnęło go ku sobie. Gdy spojrzał pod nogi znów ujrzał ciemne plamy, od
których zdawało się wiać nieprzyjemnym chłodem. Przez chwilę miał wrażenie, że
niektóre z nich mogą się poruszać, a on rzucać więcej niż jeden cień, lecz było
to jedynie nieprzyjemne wrażenie z głębi tunelu.
Narzucił szybkie tempo, bezbłędnie odnajdując kolejne
schody i drabiny, prowadzące w dół, na bezpieczną głębokość wielu arszynów pod
ziemią, gdzie niegdyś ulokowano metro. Gdy budowano je ludzie mieli już za sobą
doświadczenie wojny, po tym jak użyto broni nuklearnej by powstrzymać bunt
Polaków, nim jeszcze zmienili się w twory. Linię umieszczono głęboko, by mogła
służyć w razie konieczności jako schron. Gdy kilka lat później wybuchła wojna z
imperialistami metro ocaliło wszystkim życie, wraz ze swoją siecią tuneli,
znajdujących się pod Warszawą. W tym miejscu kończyło bieg na stacji Szwedzka,
z którą łączyły ją korytarze wiodące do Kordonu i tu prowadził za sobą apaszy.
Ze Szwedzkiej można było przejść na Wileniak, czyli stację Dworzec Wileński.
Korytarze były tu wąskie, lecz na tyle szerokie, by umożliwić przejście
żołnierzom. Przejścia były jednak otwarte, sieć śluz i zapór oddzielająca
Kordon od metra stała otworem. Gdy przyjrzał się jednym z wrót, stwierdził iż
wyłamano od wewnątrz zawiasy, a cokolwiek to uczyniło, nadeszło od strony, w
którą zmierzali. Mimo to nie wyczuwał niczyjej obecności, miał jedynie wrażenie
iż natrafia na ślady dawno zmarłych towarzyszy broni. W mijanych bocznych
pomieszczeniach dostrzegał porzucone karabiny, hełmy, wreszcie ujrzał złamany
gryf gitary. Wciąż jednak nigdzie nie odnalazł ani jednego ciała.
Aż wreszcie stanął pod pancernymi drzwiami, za
którymi leżała Szwedzka i stwierdził, że są one zamknięte na głucho. Ktokolwiek
przybył z tamtej strony musiał znaleźć inne przejście, więc rozejrzał się po
korytarzu, lecz nikogo w nim nie było. Dotknął dłonią wrót stwierdzając, że nie
są zimne. Obok niego zatrzymał Merynos i kiwnął na Złoja, a ten usiłował
przekręcić pokrętło, lecz to ani drgnęło.
- Spróbujemy wszyscy – powiedział Merynos.
- To blokada ciśnieniowa – zauważyła Haka.
- Na dorogoj stronie niet wody – rzekł Łowca.
- Co?
- Kak my walczyli w tunelach z Paliakami, mieli my
wysadzić drogę pod Wisłą i zalać wsio – powiedział zaskakując sam siebie. Haka
zorientowała się pierwsza.
- Co powiedziałeś? – drgnęła. – Kiedy? W trakcie
ewakuacji?
- Da.
- Kurwa! – zawołała. – Taki był rozkaz? Wysadzić
tunel i zalać Wileniak i Szwedzką? Ocalić resztę miasta i Kordon? Poświęcić
nas?
- Da – potwierdził spokojnie. Teraz pamiętał, gdy
Polacy przypominający olbrzymie czerwie przebili się do tuneli, wybijając
dziury w żelbetonowych ścianach, on ze swymi ludźmi bił się do końca. A potem
przyszedł rozkaz zaminowania tuneli i wycofania się za lewy brzeg. Porzucenia
wszystkiego i przygotowania ładunków. Ujrzał to wszystko w serii przebłysków, przypomniał
sobie jak pojmuje że to koniec, co oznacza ten rozkaz, postanawia walczyć do
końca, zamiast się wycofać, a potem… dwie płonące gwiazdy i ciemna sylwetka
kobiety, która przenosi go w miejscu oraz czasie, szepcząc do jego ucha, iż
musi znaleźć się bliżej dnia, w którym TO nadejdzie.
- Pieprzone gnoje! – Haka zdawała się sięgać po broń,
lecz Łowca nie zwracał na to uwagi.
- Niet podczas ewakuacji. Wcześniej – powiedział w
zamyśleniu i dotknął swojej głowy.
- Przestań, to teraz już nieważne – usłyszał głos
Merynosa. Kruszyna zaklął.
- Nieważne? Słyszysz, co oni chcieli zrobić?
- Ale nie zrobili. I porzucili tak samo tych w
Kordonie jak i nas – powiedział tamten. – Dawno i nieprawda temu. Stalkerze!
Jak możemy się tam dostać?
- Wciąż chcesz iść na Wileniak? – zapytała z wyraźną
ironią. – Po co? Tam też pewnie nic nie ma. Tak jak tu. To koniec.
- Więc zostań tu i poczekaj na to, co nas ściga –
odciął się. – Stalkerze. Jak otworzyć blokadę ciśnieniową?
Łowca raz jeszcze dotknął drzwi, po czym nagle się cofnął.
- My nie chotim na dorogoj stronu – powiedział.
- Jak to nie chcemy? – zirytował się Merynos. –
Potrzebujemy inhibitora. Natychmiast.
Lecz Łowca zacisnął pięść, usiłując uciec od tego co
poczuł, wezwania miasta, które zaatakowało całą siłą i tego co poruszało się
tam w ciemności, niczym wąż, bezszelestnie i bezcieleśnie. Było tam coś, co
było słodkie niczym miód i wabiło go swym zapachem, śmiertelnie niebezpieczne,
co przyszło po Kordon i zatopiło go w swym mroku.
- Niet – mruknął Łowca, po czym dodał – są inne
wejścia – skupił się na swych słowach, bowiem nawet zogniskowany w pocisku
wewnątrz jego głowy ból nie potrafił pomóc. Wezwanie kusiło go swym blaskiem, a
on gotów był dlań zacząć drapać pancerne wrota i wejść na Szwedzką, pierwszą ze
stacji warszawskiego metra. Przed oczami stanęły mu jednak dwie gwiazdy i
rozbłysk, który rozpoczął jego życie, kula wchodząca w jego głowę, twarze jego
ludzi, zmęczone i szare ze zmęczenia, walczących do końca i ostatni rozkaz.
Dłoń zabolała gdy ją zacisnął, nie pamiętał już z jakiego powodu. Drgnął i
wstąpił w ciemność, a oni poszli za nim.
Tym razem prowadził ich korytarzami wznoszącymi się w
górę, wchodzącymi w skład przejść należących do Kordonu, gdzie pozostawiono
miejsce pośrodku na przejazd wózków transportowych, wtapiając w beton podłogi
metalowe prowadnice. Czasy gdy toczono tędy wózki dawno jednak już minęły, było
dość ciepło, gdyż wentylatory nie poruszały ciężkiego i suchego powietrza.
Podobnie jak lampy na stropie były martwe, pozbawione dopływu energii, a brak
buczenia prądnic wypełniających bazę, zdawał się nienaturalny. Mimo panującej
ciszy Łowca wiedział, że nie są w tunelach sami. Gdzieś nad nimi, niedaleko,
ledwie kilka arszynów, kolektywna świadomość wysyłała swe czujki, penetrując
coraz odważniej przejścia wiodące z bazy Kordon. Tworzyła przy tym całkowicie
niezrozumiałe matematyczne wzory, które rysowały się w głowie stalkera, gdy
istoty skakały przez korytarze, kilkukrotnie odwiedzając te same miejsca, choć
zdawały się być tego świadome. Utknęły jednak w dziwacznym tańcu, krążąc kilka
poziomów wyżej, oddzieleni od przeciwnika warstwą żelbetonu.
A jednak w tunelach było coś jeszcze. Łowca słyszał
coraz silniejsze wezwanie Warszawy, opierając się mu z trudem. To nie była
świadomość, to nie byli Polacy, nie miał pojęcia czy były to nawet istoty żywe.
Wiedział, że gdzieś tam są, po stronie Szwedzkiej, czekając w ciemnościach,
zapewne już świadome, że ktoś zszedł do nich pod ziemię. Dlatego wbrew
kuszącemu szeptowi zrobił wszystko, by od tego miejsca się oddalić.
Pierwszy zorientował się Kruszyna.
- Nie idziem na Szwedzką – rzucił. – Oddalamy się!
- Da – przyznał Łowca, po czym zatrzymał się, gdy
natrafił na rozwidlenie.
Łącznik omieciony bladym światłem latarki pełen był
ciemnych plam czyhających na nich na podłodze, setek wystrzelonych łusek i
stanowisk ciężkich karabinów ukrytych za workami z piaskiem. Wciąż wystawały z
nich taśmy strzelnicze, a broń czekała gotowa do strzału, lufami celując w
stronę metalowych wrót, które wyłamano do środka, jak gdyby coś w nie uderzyło
i wyrwało z trzpieni, za nic mając fakt, iż zabarykadowano je i zablokowano
kompletnie dostęp. Teraz były wygięte, a widoczne przejście zapraszało
ciemnością, wołając stalkera swym cudownym mrocznym głosem.
- Tędy weszli – odezwał się nagle Złoj.
Tu była ostatnia barykada, punkt ochrony Kordonu,
który upadł wiele miesięcy temu. Żołnierze stawili mężnie czoła przeciwnikowi,
wystrzelili setki pocisków, ale nie dali rady powstrzymać tego, co nadeszło z
metra, od strony Warszawy.
- Ale gdzie są ciała? – zapytała Haka.
- To niemożliwe, żeby uczynił to Konwent – powiedział
Merynos. – Przecież nie daliby rady przejść i pokonać wojska…
- Dalej chcesz iść do metra? – podniosła głos.
- Nie zaczynaj znowu. Teraz nie mamy już innego
wyjścia.
- A czyja ta…
- Wy uspokoitsja. Nie jesteśmy sami – przerwał im
stalker, wyciągający z plecaka stalową linkę. Zaczął ją zaczepiać o stanowiska
ogniowe, przeciągając w poprzek korytarza, przeplatając o wystające ze ściany
rury. Apasze przesunęli się, gdy zaczepiał o naprężone linki odbezpieczone
granaty.
- Na co to pułapka? – zapytał Merynos, lecz Łowca
wzruszył tylko ramionami. Na cokolwiek nadejdzie.
- Gdzie ty nas właściwie tym razem prowadzisz? –
zapytała Haka.
- Wschodni – odpowiedział krótko, przyglądając się
swemu dziełu.
- Na Dworzec Wschodni? – syknęła. – Po co?
- Ma rację – mruknął Merynos. – Nigdy tam nie byłem,
SOK strzelał w łeb, jak próbowaliśmy kraść coś z transportu. Ale tam są
połączenia do tuneli metra. Wojsko miało swoje drogi transportowe.
- Da – potwierdził stalker. – Na lotnisko i do miasta
– przypomniał sobie układ szyn wychodzących z Dworca Wschodniego, potężnej
magistrali kolejowej, gdzie kończyły swój bieg tory wiodące tu ze wschodniej
części republiki, wiodące od Lublina i Białegostoku, prowadzące przez podziemne
miasta do centrum ich Związku i jego stolicy, Moskwy. Tu przybywały pancerne
pociągi przewożące broń i zaopatrzenie, kursujące nieprzerwanie między miastami
związkowymi, które opuszczały metro na Dworcu Zachodnim, kierując się do Poznania,
gdzie panowała wieczna nuklearna zima, bądź skręcając na południe, w kierunku
Krakowa, miasta pod skałą. Od Dworca odchodziły cztery odnogi, umożliwiające
przejazd pociągów przez tunele metra, cywilne ku Stacjom Zwycięstwa i Nowy
Świat oraz obwodowa, wojskowa, wiodąca ku Stacji Fabryczna na Powiślu, a dalej
ku Unii Lubelskiej na mokotowskie lotnisko. Przejścia i tunel łączyły ją także
z Dworcem Wileńskim, zapewniając miastu szybki transport.
Wszystko było jednak pieśnią przeszłości, co Łowca
podejrzewał i ujrzał na własne oczy, gdy tylko minął wyłamane wrota i
przedostał się przez kolejny tunel wprost na Wschodni. Tonął w mroku, kryjącym
się pod wysokim sklepieniem, nie rozświetlanym przez żadne światło.
Najwyraźniej odległe o pół wiorsty wrota wjazdowe pociągów zostały zamknięte na
głucho, a nawet najmniejszy promyk światła nie miał szansy się tu przedrzeć.
Kroki niosły się echem, rozchodzącym się długo po olbrzymim pomieszczeniu
dworca, jego torowiskach i peronach. Nastawnie były nieruchome, podziemne
dyspozytornie pozbawione życia. Szli przed siebie mijając lokomotywę, zimną i
nieruchomą, której silnik dawno wystygł, a zaczepione do niej wagony stały
puste. Aż nagle Olimpia potknęła się i przewróciła.
- Dość! – zawołał Merynos, podbiegając do niej. – Ona
musi odpocząć.
- Spójrz prawdzie w oczy – powiedziała Haka, a w jej
głosie zabrakło niespodziewanie zwykłej ostrości. – Nie sądzę…
- Zamknij się! Nie chcę tego słyszeć! – skoczył ku
niej z błyskiem w oku.
- Pojezda – rzucił Łowca pokazując dłonią na pociąg.
Choć w mroku nie mógł dostrzec, był przekonany, że na innych torowiskach
znajdują się jeszcze co najmniej dwa inne składy.
- Co takiego? – zapytała Haka.
- Leki w pojezdach – rzekł zdawkowo, nie siląc się na
tłumaczenie, że Służby Ochrony Kolei odpierające ataki Polaków w trakcie
przejazdu przez torowiska położone na skraju Dzikich Pól dysponować musiały
własnymi środkami, posiadały zapasy medykamentów w przedziałach bojowych. Ale
Merynos zrozumiał, chwytając się tej myśli.
- Właśnie! – zawołał. –Wszyscy na poszukiwania!
- Chodźmy – zgodziła się niespodziewanie Haka, choć
Łowca nie wiedział z jakiego powodu to uczyniła.
- Zostań z nią, stalkerze – polecił Merynos, po czym
światła dwóch latarek zniknęły w ciemnościach, gdy odszedł wraz ze Złojem, a Haka
z Kruszyną, kierując się do składów rozstawionych na torach. Łowca popatrzył na
Olimpię, która przysiadła nieopodal lokomotywy, opierając się o betonowy
fragment peronu, na którym położyła punktowa latarkę, świecącą wprost na jej
nogi.
- To już koniec stalkerze, prawda? – spytała i
zakasłała.
- Niet – odpowiedział, a wówczas uniosła swą rękę,
którą starała się kryć pod kurtką, ukazując wystającą z rękawa dłoń. Pokrywał
ją biały nalot.
- Coś się ze mną dzieje – powiedziała. – Widzę
rzeczy, których nie ma, widzę cienie poruszające się nad nami w ciemności.
Słyszę głosy, gdy przewracam się i tracę przytomność. Mam temperaturę, gorączka
rośnie…
- Cofnie się z dala od zony – wysilił się, by ułożyć
słowa po polsku.
- Nie, za daleko zaszło. Jestem martwa, jak my
wszyscy, dotarliśmy już do kresu. Wiesz przed czym uciekliśmy? Kiedy Merynos
wyprowadził nas, by ocalić przed konwentem był naprawdę zdesperowany. Ale nie
mieliśmy innego wyjścia, ktokolwiek rządziłby na stacji, czy Kordon, czy tamci,
zakończył by nasze życie. Jedni i drudzy rozstrzeliwali za najdrobniejsze
przestępstwa, lub zabierali do niewolniczej pracy. Kordon nie był taki zły,
lecz Isajewicz musiał przejąć Wileniak, by nie uczynili tego tamci. Od
stalkerów wiedzieliśmy o Modlinie, twierdzy ocalałych na Kresach Dzikich Pól.
Zgodzili się nas tam poprowadzić. Wyobrażasz sobie chyba jak to wyglądało… Sam
słyszałeś, setki ludzi żyjących od lat w tunelach, nie znających światła
dziennego, dla których Polacy stali się realnym zagrożeniem dopiero gdy pojawili
się w tunelach, wcześniej byli czymś wyobrażonym. Znaczna część pełniła służbę
wojskową lata temu, gdy zagrożenie nie było tak wielkie, jak to, o którym
opowiadali przychodzący do nas żołnierze… Sama nie do końca im wówczas
dowierzałam. Nawet, gdy przyszli ci, którzy opowiadali o Radzyminie i o tym jak
zmieniono w płonącą pustynię okolice Wołomina, a zona w ciągu jednego dnia
sprawiła, że to, co wypaliły działa Warszawy na powrót stało się kwitnącą
ziemię, porośniętą dziwną roślinnością. Teraz wiem, co mieli na myśli, gdy
dotknęłam tych korali… one żyły! To nie były rośliny! Tam coś jest, na Dzikich
Polach, w zonie, to nie tylko Polacy, to coś innego, prawda?
- Nie znaju – rzekł.
- Czekało, było uśpione, lecz już nie jest, bo coś
nadeszło – spojrzała w kierunku stropu.
- Modlin – przypomniał jej, rozglądając się wokół,
słuchając odległych szmerów i trzasków, dźwięków wydawanych przez
przeszukujących wagony, szeptu knujących Haki i Kruszyny. To wszystko nie miało
już najmniejszego znaczenia. Czuł, że nie są już w tunelach sami, lecz na razie
nic nie czynił. Głos Olimpii pozwalał mu zapomnieć o wezwaniu płynącym od
strony Agrykoli.
- Dotarliśmy do Modlina – powiedziała. – Choć wielu
zginęło. Było nas tylu, że zdominowaliśmy tamtych i łatwo zaprowadziliśmy swoje
porządki, Merynos szybko przechwycił władzę, te rodziny nie miały najmniejszych
szans, musiały dostosować się do porządku apaszy… Lecz wszystko jakoś się
kręciło, dopóki korzystaliśmy z zostawionych przez wojskowych zapasów żywności.
Gdy zaczęły się kończyć, rozpoczęły się problemy. Musieliśmy polegać na
stalkerach, a ci zaczęli się wywyższać. Zaczęli kwestionować przywództwo
Merynosa, nawet część apaszy wymawiała mu posłuszeństwo. Stalkerzy przetrzepali
całą okolicę i musieli wyprawiać się coraz dalej, przestało być tak dobrze,
pojawił się głód i zabrakło lekarstw, zona zaczęła się przesuwać…
- Więc postanowiliśmy opuścić ten tonący statek –
odezwała się Haka, idąc w ich kierunku. Łowca słyszał ją i był przygotowany do
oddania szybkiego strzału z łuku, jednak niczego nie próbowała. Stanęła przed
Olimpią. – Przykro mi. – powiedziała patrząc na jej rękę. – Ale sama wiesz
czyja to wina.
- Przestań – odparła tamta. – Nie kwestionowałaś
tego, gdy postanowiłaś pójść z nami. Gdy porzuciliśmy wszystkich i uciekliśmy z
zapasami. To nas uratowało.
- Nie wiemy tego. To bajka Mechciny.
- Nie chciałaś wracać i sprawdzać.
- Szto szłucziłos? – zapytał Łowca.
- Wszyscy zniknęli – powiedziała Olimpia. – Cały
Modlin. Uciekliśmy w nocy, ukryliśmy się w jednym z bunkrów i czekaliśmy na
stalkerów, którzy będą nas ścigać. Nikt jednak nie nadszedł, a Merynos uznał,
że to jakaś pułapka. Z Modlina zaczęły dobiegać strzały, my jednak siedzieliśmy
cicho w bunkrze… Wreszcie po kilku godzinach posłał Mechcinę na zwiady. Ten
wrócił blady i powiedział, że cała twierdza jest pusta.
- Puste?
- Żadnych ludzi, nikogo z setek mieszkańców. Ani
jednego ciała – wzruszyła ramionami Haka.
- Jak tutaj – zakasłała Olimpia, a Łowca pokiwał
głową, choć niczego nie rozumiał i wpatrzył się w ciemność.
- Z deszczu pod rynnę – powiedziała Haka, a Łowca
zastanowił się co znaczą jej słowa, lecz nie potrafił tego stwierdzić.
- Wyszliśmy z tego bunkra i wpakowaliśmy się na
zmienną, jeden z nas zginął – dodała Olimpia. – Potem od razu doszliśmy do
Nieporętu, choć na mapie dzieliły nas od niego całe wiorsty. Nikt tego nie
rozumiał, w tamtą stronę wędrowaliśmy kilka dni, teraz ten stary nasyp
wyprowadził nas od razu tam, obok zony. Dalej… już wiesz. Merynos bał się
najbardziej, że ty jesteś z Modlina i chcesz nad dopaść, ale twoje zachowanie…
Dlatego chciał cię zabić. A my po prostu chcieliśmy wrócić do Warszawy, nawet
do Kordonu, wszystko było lepsze niż to szaleństwo i Dzikie Pola – opuściła
głowę i spojrzała na swą rękę.
- I to jest szaleństwo jakim płacisz za swego
lowelasa – warknęła Haka, po czym umilkła, gdy z ciemności nadszedł Merynos i
błysnął szaleństwem swego spojrzenia. Chciał coś powiedzieć, lecz przerwał mu
wybuch, niezbyt odległy, który rozszedł się echem po podziemnej hali Dworca.
- Zgaście latarki – zawołała Haka, nim eksplozja
zdążyła jeszcze przebrzmieć.
- Niet! – sprzeciwił się Łowca. – Oni widzą w
ciemnościach – z jakiegoś powodu był przekonany, że obca świadomość nie
potrzebuje oczu. – Szybko!
Nie oglądał się już na nich, lecz wiedziony przez
swój instynkt, ruszył wzdłuż składu kolejowego wdrapując się na kolejny peron.
Przemieścił się wzdłuż składu, zeskakując na kolejne torowisko, po czym pobiegł
w kierunku nastawni. Wciąż wiedział, że ma jeszcze nieco czasu, wróg nadal nie
dotarł do stacji. Zaczekał na blade światło latarki podążającej za nim Haki. Z
tyłu dostrzegł Olimpię, której Merynos pomagał przejść przez rampę, trzymając
ją za zdrową rękę. Zapach polskości bijący od kobiety był coraz silniejszy,
wkrótce niezbędne będzie podjęcie decyzji. Łowca nie zamierzał jednak im tego
mówić, nie sądził, by apasze przeżyli
tak długo, gdyż w jego głowie zrodził się plan. Dotarł do wejścia do tunelu, w
którym znikały tory. W ciemności dostrzegł pociąg metra, poczuł chłodny powiew
płynący z oddali i odetchnął głęboko.
- Poczekaj stalkerze – usłyszał głos za sobą.
- Bystro! – krzyknął wskazując apaszom tunel. – Tam
są ludzie!
Informacja ta sprawiła, że ożywili się, jakby
poczuwszy nową nadzieję. Nikt nie zastanawiał się już co z tym się wiąże, w
ciemności tunelu ujrzeli mroczne światło swej szansy.
- Przodem Kruszyna! – poleciła Haka. Łowca odwrócił
się w kierunku miejsca, z którego przyszli i po chwili wystrzelił swą ostatnią
strzałę z ładunkiem metanapalmu. Nie celował w nic konkretnego i poświęcił ją w
pełni świadomie, posyłając ponad wagonami, poniżej stropu dworca. Zniknęła
pośród ciemności, po czym eksplodowała ogniem na przeciwległej ścianie,
rozświetlając rozlewającymi się płomieniami to, co znajdowało się poniżej.
Ukazała im ruch wylewających się zewsząd ciemnych kształtów i sylwetek, których
imię było legion.
- Kurwa – rzuciła Haka i odwróciła się by popędzić do
tunelu. Łowca popatrzył kątem oka i ujrzał jak dogasa światło latarki, w którym
zobaczył Złoja. Olbrzym zatrzymał się i spoglądał na stalkera, jak gdyby
doskonale wiedząc, co tamten właśnie czyni. Przez chwilę Łowca sądził, że
tamten zrobi użytek ze swojego karabinu, lecz wielkolud po chwili skinął głową
i odwrócił się, by zniknąć w tunelu prowadzącym na Stację Nowy Świat. Łowca nie
czekał, zapadł się w ciemności, znikając pośród nicości Dworca. Być może Złoj
sądził, że zamierza odciągnąć od nich pościg, lecz Haka wiedziała lepiej,
zorientowała się pierwsza.
- Stalker! – zawołała. A potem – ty skurwysynu!
Nie mogła jednak już nic uczynić, jedynie uciekać,
wiedząc że podąża za nimi horda dziwacznych istot, które nie były Polakami, ani
ludźmi, z pełną świadomością faktu, iż została porzucona i wystawiona na
przynętę. I tak było w rzeczywistości, Łowca czołgał się przez torowisko
wiedząc, że apasze odciągną od niego pościg. Podążał w kierunku miejsca, które
swym zapachem wyraźnie wskazywało mu, iż w przeszłości znajdował się tam
warsztat, a silny zapach smaru i oleju zabijał wszystkie inne wonie wokół.
Również jego smród. Kierował się jedynie węchem, nie widząc nic w ciemności,
polegając jedynie na swym poczuciu kierunku i instynkcie, omijając przedmioty,
które pojawiały się na jego wewnętrznym radarze. Wreszcie dotarł do miejsca,
gdzie zapach był wystarczająco mocny, wsunął się pod rampę i zaczął nasłuchiwać.
Uspokoił oddech, zaczekał aż tętnienie w uszach ucichnie. Teraz był tylko on,
ból głowy i głos, dla którego chętnie by się zaślinił i porzucił wszystko, lecz
nie pozwalał mu na to gwóźdź w jego głowie.
Głosy apaszy ucichły w tunelu, a Łowca nie miał
najmniejszych wyrzutów sumienia. Nie okłamał ich również zbytnio, na krańcu
tunelu prowadzącego do Stacji Nowy Świat byli ludzie, lecz czekało tam również
coś jeszcze, przesuwającego się niecierpliwie w ciemności, podobnie jak na
Szwedzkiej. Słyszał jęki, czuł pot i krew, oznaczające ludzkie nieszczęście.
Stamtąd wołało go miasto i tam najchętniej by się udał, jednak musiał najpierw
pozbyć się pościgu, przed którym nie zdołaliby uciec. W ciasnych korytarzach
stwory poruszały się niezwykle szybko i precyzyjnie, podążając do celu, w ślad
za apaszami, których wyczuwali bezbłędnie. Łowca wyciszył swój umysł, leżał
nieruchomo, zapominając o otaczającym go świecie, nieczuły na swędzące go
ciało, gryzione przez żyjące na nim insekty. Zapomniał o swej zlepionej brodzie,
pełnej wszy, sztywnej od zaschniętej krwi przeciwników, myślami wracał do
czasów, gdy snuł pajęczynę i hibernował w kokonie, łapiąc pożywienie
przelatujące pod czerwonym niebem, w odległym świecie, gdzie zbudował swój dom
między źdźbłami wysokich traw. Potrafił wówczas przetrwać miesiące, pozornie
bez życia, otwierając oczy wyłącznie by się posilić. Nie poruszał się, a jego
umysł zapominał, przestawał istnieć.
Na jakimś poziomie był świadom tego co się dzieje,
ruchu na stacji, kształtów krążących po Dworcu, lecz nazwa ta zniknęła z jego
umysłu. Pozostało jedynie poczucie ruchu, nad nim, niedaleko, na metalowych
długich obiektach, które się tu znajdywały, stojące nieruchomo na swych kołach,
a których nazwy już nie pamiętał. Świat zewnętrzny przestał istnieć, był
świadom tylko wpływu dziwacznych oddziaływań, spośród których płynące z zony
było słabe, silniejsze było to drugie, wypełniające przestrzeń swym mrokiem.
Było żarłoczne i łapczywe, chciało mieć wszystko, wiedzione przez stojące za
nim instynkty i żądze, śpieszyło się nim nadejdzie to, przed czym nie ma
ucieczki. Lecz teraz już nadeszło, stało na progu i zapadało nad nimi niczym
noc. Pośród tego wszystkiego znajdowała się pajęczyna połączonych umysłów,
czerpiących swą siłę z zony, podobna do niej, lecz zupełnie inna, z
wykrzywionymi wzorcami umysłowymi nie przypominającymi Polaków ani ludzi.
Niczym marionetkami na sznurkach kierowała swymi obiektami niczego nie
pojmując, całkowicie zagubiona i rozdarta między dwoma światami, nie
przynależąc do żadnego z nich. Potrafiła skupić się jedynie na prostym zadaniu,
jakim było polowanie na uciekających. W przeciwieństwie do Polaków nie
kierowała się zwierzęcym instynktem, nie rozłożyła się hordą w otaczającej
przestrzeni, lecz rzuciła ku tunelowi, gdzie niknął jarzący się na czerwono
ślad uciekających ludzi, bowiem było to dla niej jedyne rozwiązanie.
Łowca leżał i czekał, zupełnie nieświadom
upływającego czasu. Przeciwnicy przemieścili się i zniknęli z Dworca, nie
poszukując nikogo, pędząc w ślad za tropem jaki im podrzucił. Szybko usłyszał
strzały, dalekie i milknące, lecz niosące się echem z tunelu, gdzie dogasało
życie apaszy. Nie mieli najmniejszych szans z przeciwnikiem. Lecz nagle
kakofonię strzałów zakłócił inny odgłos, którego nie był w stanie rozpoznać ani
zidentyfikować. Był to odgłos mroku, który zstąpił na ziemię i rozprawiał się
ze swymi przeciwnikami, strzały zniknęły, a Łowcą targnął nagle ból. Nie miał
pojęcia co się dzieje, lecz wezwanie mrocznego miasta nagle zadrżało i zawyło,
jak gdyby zranione, świadomość zafalowała, gdy jej pajęcze afiliacje ciągnące
się gdzieś w przestrzeń, w miejsce w którym zapłonęło fioletowe światło,
zostały przerwane. A potem nastąpił chaos umierania, gasnących iskierek
umysłów, punktów bólu wbijających się z obu stron w umysł Łowcy. Omal nie
zerwał się z krzykiem, lecz ból głowy targnął jego ciałem nie pozwalając
przerwać połączenia. W pełni odczuwał mającą tam miejsce walkę, lecz nie miał
pojęcia kto bił się z kim i w jaki sposób, bowiem nie słyszał żadnego dźwięku.
Kałasznikowy już dawno zamilkły. Nie wiedział co stało się z apaszami, lecz
mógł stwierdzić, iż pośród walczących nie ma ludzi. Aż wreszcie chaos w jego
głowie umilkł, zostało jedynie wezwanie Warszawy, stłumione i poranione, lecz
szybko odzyskujące pewność siebie. Świadomość całkowicie zniknęła.
Zaczął znowu szybko oddychać, wracając do siebie. Nie
miał pojęcia kto wyeliminował przeciwnika, nie był w stanie wyczuć z tunelu
niczego, poza wzywającym go głosem miasta. Zdawał się nieco oddalać, podążać w
stronę tuneli metra, lecz nie cichł. Wzywał go obiecując ukojenie i spokój.
Wokół zapadła cisza, dworzec znowu opustoszał, a Łowca został sam.
Nie wiedział ile czasu spędził leżąc pod rampą.
Wszędzie panowała kompletna ciemność, w której zatonął. Była tylko cisza i
zapach podkładów kolejowych pośród których pędził żywot. Aż wreszcie uniósł się
i poderwał usiłując coś zobaczyć. Przez chwilę zdawało mu się, że wrota linii
kolejowej otwierają się, a do środka wkraczają żołnierze, w ślad za którymi
wjeżdża pancerny pociąg, zaś obok niego kroczy potężna armia. Lecz było to
jedynie złudzenie. Był tu sam.
Wydostał się spod rampy, wyciągnął swój plecak i łuk.
Zastanowił się czy nie porzucić kałasznikowa, amunicji i pistoletu, które i tak
mu się do niczego nie przydały, lecz ostatecznie postanowił je zatrzymać.
Usiłował przypomnieć sobie co robi w tym miejscu i z jakiego powodu niczego nie
widzi, lecz nie był w stanie. Wiedział jedynie, iż powinien stąd odejść,
przypomniał sobie, że pora zapolować na Polaków. Nie znał tego miejsca, nie
pamiętał, aby miał tu jakieś skrytki, zatem dotarł zapewne do miejsc na rubieży
Dzikich Pól, gdzie nie mogło poruszyć się żadne światło. Kiedyś już natrafił na
taki obszar, pogrążony w wiecznej ciemności. A jednak ta była inna, jakby naturalna,
lecz nie zamierzał się nad tym zastanawiać. Powoli ruszył w kierunku miejsca, z
którego poczuł świeże powietrze.
Ciąg dobiegał go także z innego miejsca, lecz nie
podobało mu się to, co z niego słyszał. Był tam głos, lepki i przyciągający, do
którego najchętniej by się udał, lecz gdy tylko myślał o tamtym miejscu,
natychmiast czuł ból głowy. Malał kiedy tylko od niego się oddalał, ponadto
zdawało mu się, że na granicy słyszalności dobiega go dźwięk przypominający
mlaskanie. Zupełnie jakby znajdujący się tam tunel coś połknął i delektował się
po zakończonym posiłku. Zastanowiło go skąd wie, że jest to tunel, lecz
ostatecznie uznał, że nazwa taka jest tam samo dobra, jak każda inna.
Skierował się więc do drugiego tunelu, który wyczuł.
Ten zdawał się na dość długim odcinku pusty. Choć nie widział go w zupełnej
ciemności i szedł powoli, stawiając kroki na podkładach, uznał że jest szeroki
na tyle by zdołał nim przejechać pociąg. Poszedł więc za ciągiem powietrza,
choć ruch zdawał mu się mocno iluzoryczny. Stawiał kroki i szedł przed siebie,
jednak w ciemności nie był w stanie określić czy się przemieszcza. Nie widział
niczego, wyczuwał jedynie otoczenie.
Nie miał pojęcia ile czasu szedł tunelem, który
zdawał mu się niebotycznie długi i zakręcał. Wiedział, że znajduje się głęboko
pod ziemią, choć w pewnej chwili wydało mu się, że nad nim płynie rzeka,
szemrząca swymi wodami wraz z poruszającymi się w niej istotami. Lecz wrażenie
szybko zniknęło, a on pozostał sam w ciemności. Wreszcie zaczęła powoli
ustępować, a jego oczy złapały nieco światła i wykorzystały, je by rozeznać się
w otoczeniu; ujrzeć dwa równoległe rzędy torów, żelbetonowe kręgi tunelów i nie
działające kesonowe lampy. Rozwidniało się, aż wreszcie ujrzał przed sobą coś
na kształt peronu i stację, z peronami położonymi po obu stronach tunelu. Na
jednej ze ścian migotało czerwone światło skrytej w osłonie żarówki. Wgramolił
się na górę i rozejrzał, odczytując wyblakły napis Stacja Fabryczna. Niczego mu
to nie mówiło. Popatrzył na przeciwległy peron, lecz był on pusty. Wydawało mu
się, że po torach powinny przemieszczać się pociągi, jednak nic nie wskazywało
na to, aby jakiś przejechał tu ostatnimi czasy. Ruszył ku drzwiom, spoglądając
tęsknie w stronę tunelu. Miał olbrzymią ochotę iść nim dalej, na jego końcu
zdawała się czekać jakaś nagroda, coś go kusiło i wzywało namawiając, by
poszedł ku następnej stacji, lecz ból głowy przypominał o sobie, dając wyraźnie
do zrozumienia, iż nie pozwoli podążyć mu tą trasą do końca. Otworzył więc
drzwi, a potem kolejne, w ciemności korytarzy począł szukać drogi.
Nie natrafił na nikogo żywego, wiedział, iż znajduje
się tu sam. Dziwna była to stacja, wydawało mu się, ze służą one wyłącznie jako
poczekalnie dla tych, którzy pragną wsiąść do pociągu i podążyć nim do swego
celu, tu natrafiał zaś na pomieszczenia wyraźnie wskazujące, iż w przeszłości w
tym miejscu ktoś mieszkał. Były sale pełne piętrowych łóżek, dziwacznych
maszyn, a także rozmaitych konserw. Nazwę tego miejsca odczytał początkowo jako
magazyn, potem jednak uświadomił sobie, że napisano ją cyrylicą, zatem oznacza
ona sklep. Wszystko to wydawało mu się niezmiernie dziwnie, jak gdyby natrafił
na miejsce zamieszkania większej grupy ludzi, dawno już opuszczone. Trafił
wreszcie na wielką halę pełną rozmaitego sprzętu rolniczego, były tu motyki,
grabie, łopaty i brony. W końcu natrafił na nie działającą windę, a nieopodal
odnalazł schody. Kolejne drzwi otwierał od wewnątrz przy pomocy dźwigni i kół,
wkładając w to wiele wysiłku, bowiem choć nie zardzewiały, znaczna część z nich
była dawno nie używana. Aż wreszcie dotarł do ostatnich drzwi i otworzył je
szeroko, po czym jego oczy zalał mroczny blask.
Mrugał nimi dłuższą chwilę, usiłując przyzwyczaić się
do światła. Znalazł się na zewnątrz, gdzie panował półmrok charakterystyczny
dla zmierzchu. Po chwili dostrzegł w nim ruiny zniszczonych budowli. Rozejrzał
się nieufnie, gruzowisko ciągnęło się w kierunku czegoś, co wyglądało na
skarpę, na szczycie której dostrzegł następne ruiny. Gdy spojrzał wokół ujrzał
pustą przestrzeń, porośniętą przez umieszczone w rzędach wysokie kłosy.
Skojarzyło mu się to z polem uprawnym. Także tutaj było całkowicie pusto.
Zastanowił się co uczynić dalej i powoli ruszył w
kierunku skarpy. Dźwięk w tym miejscu zdawał się przytłumiony, podobnie jak
światło. Jednak gdy obejrzał się za siebie, za półmrokiem ujrzał intensywny
fiolet nieba, zdający się napierać na znajdujący się tu zmierzch. Ciągnął się
nad zrujnowanymi budynkami położonymi w oddali, a stamtąd dobiegał zew. Miał
ochotę pójść w tamtą stronę, lecz coś podpowiedziało mu, że po drodze natrafi
na rzekę. Wydawało mu się, że widzi nawet ruiny jakiegoś mostu, ruszył więc
ponownie w stronę skarpy.
Nie miał pojęcia ile czasu tak szedł, poprzez
gruzowisko, nieopodal opuszczonego pola, nie chcąc zagłębiać się w znajdującą
tam roślinność, przekonany, że w ziemi czyhają jakieś istoty, podobne w swej
naturze do robaków, lecz dużo bardziej groźne. Wspiął się pośród traw na
skarpę, po czym zdało mu się, że usłyszał jakiś warkot, a na niebie mignęło mu
coś w rodzaju metalowego obiektu. Lecz potem znów zapadła cisza. Na szczycie
skarpy natrafił na kolejne ruiny. Sporo znajdujących się tu budynków zachowało
się w całości, strzelając swymi wysokimi na kilka pięter fasadami w czarne
niebo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz