czwartek, 13 kwietnia 2023

Blask Ciemności: Podziemna Warszawa

PODZIEMNA WARSZAWA

<< Zachodnia Warszawa

Łowca został oślepiony, a jego zmysły oszalały. Głowa eksplodowała bólem i krzykiem, zagłuszając wezwanie Warszawy i zapomniany dawno zew zony. Przybył trzeci głos, tak bardzo podobny i inny, rozerwał powietrze, wraz ze strukturą rzeczywistości i wypełnił otoczenie swą obecnością. Stalker omal nie przewrócił się na ziemię. Nagle zgiął się w pół, po czym zaczął wymiotować, a gwóźdź przebijający jego czaszkę wbił się głębiej.

Gdy wyostrzył wzrok ujrzał poruszające się sylwetki. Wypadały z nieba uderzając o płytę, niektóre przypominały pająki, inne były człekokształtne i zdawały się trzymać coś w rękach. Były ich dziesiątki, spadające z fioletowego światła, we wnętrzu którego dostrzegł wiele innych, poruszających się w wielkiej masie. Pośród nich były istoty, zdające się być częściowo niewidzialne, lecz byli tam także ludzie. Wszystko dostrzegł w ułamku sekundy, nim zorientował się, że w ich stronę biegnie Złoj, niosący na ramieniu Olimpię. Za nim przybywali wrogowie, nie będący Polakami, szepczący do siebie w niezrozumiałym języku, dokonujący desantu na Kordon. Takie skojarzenie nasunęło się Łowcy, gdy wyciągał strzałę z ładunkiem wybuchowym, przesuwając ją po żelbetonowym murze korytarza. Wciąż stał nieopodal wejścia, a apasze byli na zewnątrz, lecz nie zdołali niczego zrobić, gdy w półmroku oślepiło ich fioletowe światło. Kiedy Merynos uniósł broń, dostrzegł jak stalker wypuszcza strzałę w kierunku Złoja.

- Nie! – zawołał. Nim skończył krzyczeć strzała przemknęła obok wielkoluda, a sekundę później trafiła w bramę Kordonu i eksplodowała.

Wybuch był nagły i niespodziewany, ognista eksplozja wykwitła na wrotach. Choć nie zdołała ich nawet poruszyć, wśród wroga zasiała spustoszenie. Ognisty podmuch poniósł się falą poprzez fiolet, zakłócając jego powierzchnię, wywołując w poświacie fale rozchodzące się niczym na wodzie, rozrzucając opadające sylwetki z łatwością równą tej, z jaką wiatr rozrzuca liście. Zachwiał też biegnącym Złojem, który omal się nie potknął. Eksplozja ładunku skoncentrowanego metanapalmu którego skompresowaną laskę Łowca przyczepił do strzały okazała się równie śmiertelna dla dziwacznych istot jak dla Polaków. Znajdujący się najbliżej bramy stanęli w płomieniach, inni zaczęli się tarzać, lecz ze światła wyskakiwały kolejni. Stalker nie czekał, wypuszczał kolejną strzałę, przedostatnią z takim ładunkiem, jaka mu pozostała. Przygotował go dawno temu, gdy natrafił na pozostałości naboi wybuchających ogniem, wskutek reakcji chemicznej spowodowanej przez wyzwolenie energii kinetycznej. Zdanie to przemknęło mu przez głowę niczym pocisk, wracając wytłumaczeniem zasady działania broni, wtłoczonej w jego umysł na kursie pola walki w LPKRR, który odbył, gdy posłano go w to miejsce z frontu walki z imperializmem, by objął dowodzenie nad jedną z tutejszych kompanii. Przez chwilę wszystko to pamiętał, obrazy przelatywały przed jego oczami, aż w umysł wdrukował mu się plan podziemnej sieci korytarzy Kordonu, po czym ostrzegawczo błysnęły dwie płonące gwiazdy, głowa rozbolała, a strzała pomknęła wprost w powietrze. Nie wypuścił jej jednak bezwiednie, lecz wprost w centrum fioletowego pulsowania, skąd wciąż przybywały twory. I tam miała miejsce kolejna eksplozja, której ognisty kwiat przepadł we wnętrzu blasku, a ten nagle zamigotał. Spora część przybyszy stanęła w płomieniach nim jeszcze dotknęła ziemi, inni zaczęli wyć i krzyczeć, a fioletowe światło przygasło.

Merynos jakby się ocknął i otworzył ogień z karabinu puszczając długą serię, która poszła w górę. Celował z dala od dobiegającego Złoja, za którym w powietrze wyskakiwało już kilka pajęczopodobnych tworów, które zamiast nóg miały trzy pary rąk, chwytając się dzięki nim porzuconych pojazdów, szybko wspinając się na ich pancerze. Stalker wychwycił w swej głowie szum, wybijający się ponad wezwanie Warszawy, zagłuszający zew zony, podobny do pajęczej sieci łączącej przybyszy, którzy zdawali się nią powiązani. Momentalnie dostrzegł wzór formacji jaką układali, pozornie nie mającej sensu, jednak w której każdy element miał określoną rolę. Szum rozprzestrzeniał się, gdy łączyły się między sobą kolejne z przybyłych istot. To nie był głos, ani wspólny język, byli powiązani ze sobą więzią, którą Łowca słyszał, lecz jej nie rozumiał. Inną niż więź kolektywna Polaków, którzy kontaktowali się między sobą łącząc w hordę, słyszał w niej jakiś obcy język. Gdy istot dosięgły kule, zareagowały zniecierpliwieniem. Pociski z kałasznikowa odbiły się od ich ciał, nie czyniąc im żadnej szkody.

- Do środka! – zawołała Haka, po tym jak oddała strzał z pistoletu, który nie odniósł żadnego skutku. Jako pierwsza odzyskała przytomność umysłu, a jej głos przebił się ponad terkot karabinu Merynosa, który najwyraźniej starał się osłonić Złoja, biegnącego z Olimpią. Wówczas Łowca rzucił łuk i z wyciągniętym nożem rzucił się w jego stronę, wyskakując z wejścia do bunkra. W oczach tamtego błysnęło zdziwienie, lecz nie zareagował, poprawnie odczytując zamiary stalkera. Łowca minął go i zaczął wyprowadzać cios wprost w niewidoczną postać, znajdującą się za jego plecami. Nie był w stanie jej dostrzec, zrozumieć jej języka, lecz usłyszał szum kolektywnej świadomości. Nóż wszedł gładko w ciało i zabarwił powietrze czerwienią, a wraz z krwią pojawiła się cała postać, masywna i barczysta, porośnięta szczeciną, z nisko osadzonymi skośnymi oczami. Zawyła i krzyknęła ukazując swe kły, lecz stalker nie czekał. Wyszarpując nóż swym ciężarem obalił tamtego na płytę, po czym nie mogąc wykonać zamachu ręką druga dłonią chwycił przeciwnika za gardło i wbił w nie swe zęby. Wgryzł się głęboko, do krwi, po czym szarpnął, raz i drugi, wypluwając kawałki mięsa. Następnie gryzł się jeszcze głębiej, a czerwień zalała mu oczy. Przełknął kawałek, upewniając się, że tamten nie smakuje jak Polak. Wypluł to, co miał w ustach. Rozłożył ręce i zawył plując krwią, powoli wstając znad ciała, z którego biła czerwona posoka i dobiegały końca drgawki. Przetarł ręką swą twarz, po czym polizał dłoń, wystawiając czubek noża w kierunku przybyszy. Ci zamarli, jakby niezdecydowani co uczynić, gdy fioletowy blask zbladł i przestali przybywać kolejni. To upewniło jedynie Łowcę, że coś kieruje działaniami tych dziwnych istot. Nie miał przed sobą Polaków, wiedzionych przez instynkt więzi kolektywnej, którzy zatraceni w zwierzęcym szale, ruszyli prowadzeni zwierzęcą wolą polowania. Przeciwnik był inny, wyraźnie się zawahał. Łowca nie czekał, odwrócił się, popędził w kierunku bunkra zabierając po drodze łuk. Dostrzegł szparę drzwi, które usiłowała zamknąć Haka. Jej oczy spoglądały na niego z odrazą. Prawie się jej udało, lecz ktoś inny powstrzymał to co robiła. Złoj uchylił drzwi, jakby z lekceważeniem, mimo iż stalker widział, że kobieta wkłada sporo siły usiłując je zatrzasnąć. Zrobiła mu miejsce, gdy wpadł do środka i cofnęła się, po czym zaczęła zbiegać po schodach prowadzących w dół, prosto w ciemność. Łowca rzucił okiem na Złoja, chwycił porzucony plecak, po czym ruszył za nią. Kilka arszynów poniżej, w miejscu gdzie światło warszawskiego półmroku panującego na zewnątrz już prawie znikało, czekał Kruszyna. Broń wycelował w górę schodów, lecz nie zdążył pociągnąć za spust. Łowca nie sprawdzał, czy czeka tu na niego, czy na wroga. Pchnął go na ścianę, a zza pasa wyszarpnął mu granat. Gdy minął go Złoj odwrócił się, po czym wyjął zawleczkę i rzucił w kierunku niedomkniętych drzwi, po czym pociągnął swój plecak i skoczył w dół. Tuż za nim był Kruszyna, który zorientował się co się święci.

Wybuch całkowicie zatkał uszy, potęgując ból głowy i zastępując wszystkie dźwięki ciągłym piskiem. Upadł i uderzył boleśnie o podłogę, po chwili przykrył go runęły nań gruzy i przykrył go pył. Pomieszczenie zniknęło, ciemność stała się absolutna, a światło dnia zniknęło. Wreszcie zapadła cisza, w której piszczało mu w uszach, zagłuszając wezwanie płynące z tuneli.

Wreszcie podniósł się, najszybciej jak tylko mógł i spojrzał w kierunku schodów. Nie mógł nic tam dostrzec, wejście powyżej przestało istnieć, klatka schodowa wiodąca w dół zawaliła się, odcinając przejście do podziemnej części kompleksu. Powoli wstał, pomacał wokół, znalazł swój łuk, sprawdził czy ma nóż i plecak, wsłuchał się w kaszel, odetchnął pyłem i kurzem wznieconym przez wybuch, aż nagle ktoś zapalił światło. Zmrużył oczy, gdy padło nań punktowe światło latarki, trzymanej w mroku.

- Zgaś to Haka, nie przyzwyczaimy się do ciemności – usłyszał Merynosa, a strumień światła powędrował w tamtym kierunku. Mężczyzna siedział oparty o żelbetonową ścianę, obok Olimpii, która opierała głowę na jego kolanach.

- Wszyscy są – powiedziała wreszcie Haka. Łowca wiedział to już od dłuższej chwili, powoli odzyskiwał słuch i pozostałe zmysły, wyczuwając obecność pozostałych. Lecz w ciemności nie widział tak dobrze jak urodzeni w tunelach i musiał o tym pamiętać. Zaczął powoli wstawać, gdy wyczuł ruch. Odwrócił się w porę, by wybić Kruszynie pistolet z ręki.

- Nie prijatno – powiedział karcącym tonem wykręcając tamtemu nadgarstek. Może i apasz zdołał wstać szybciej od niego, lecz wciąż był ogłuszony. Stalker odwrócił się teraz w stronę Haki, świecącej mu w oczy, lecz w promieniu światła stanął Złoj.

- Zejdź mi z drogi – powiedziała.

- Uspokój się Haka – powiedział Merynos.

- Widziałeś co zrobił? To zwierzę! Jest gorszy niż Polak! Trzeba go zabić nim…

- Idi za mienia – poradził jej Łowca, zakładając swój plecak. – Eta są inne wejścia.

To ją jakby otrzeźwiło i popatrzyła odruchowo ku górze. Nie była w stanie nic dostrzec i usłyszeć, podobnie jak on wciąż ogłuszona po wybuchu w zamkniętej powierzchni, mówiła głośno, a jej słowa niosły się echem. Stalker nie był w stanie stwierdzić co dzieje się na górze, jednak trzeci głos nie zniknął. Wciąż był tam szum, który szybko się rozprzestrzeniał. Istoty wyraźnie szukały innego bunkra i wiedział, że to jedynie kwestia minut, gdy zejdą niżej i znajdą się w sieci korytarzy. Musieli uciec głębiej i dotrzeć do tuneli metra. Minął ją w ciasnym przejściu i ruszył po prostu przed siebie. Zaświeciła bezsilnie w ślad za nim.

- Dokąd? – podniosła głos. – Gdzie idziesz?

- Ma rację – usłyszał Merynosa. – Za nim. Wolniej, stalkerze!

Zwolnił, lecz jedynie trochę, by w żaden sposób nie dać im do zrozumienia, że woli pozostać na krawędzi promienia latarki. Podążał przez korytarze nie zastanawiając się dokąd idzie wiedząc, iż na razie wciąż są tu sami, co zapewne niedługo ulegnie zmianie. Skryte w osłonach lampy były czarne i martwe, choć kable wciąż trzymały się sufitu. Gdzie niegdzie leżały zbutwiałe kartki i łuski od kałasznikowa, lecz w korytarzach nie było nic poza tym. Czuł jedynie mrowienie, podobne do wezwania mrocznego miasta, które ciągnęło go ku sobie. Gdy spojrzał pod nogi znów ujrzał ciemne plamy, od których zdawało się wiać nieprzyjemnym chłodem. Przez chwilę miał wrażenie, że niektóre z nich mogą się poruszać, a on rzucać więcej niż jeden cień, lecz było to jedynie nieprzyjemne wrażenie z głębi tunelu.

Narzucił szybkie tempo, bezbłędnie odnajdując kolejne schody i drabiny, prowadzące w dół, na bezpieczną głębokość wielu arszynów pod ziemią, gdzie niegdyś ulokowano metro. Gdy budowano je ludzie mieli już za sobą doświadczenie wojny, po tym jak użyto broni nuklearnej by powstrzymać bunt Polaków, nim jeszcze zmienili się w twory. Linię umieszczono głęboko, by mogła służyć w razie konieczności jako schron. Gdy kilka lat później wybuchła wojna z imperialistami metro ocaliło wszystkim życie, wraz ze swoją siecią tuneli, znajdujących się pod Warszawą. W tym miejscu kończyło bieg na stacji Szwedzka, z którą łączyły ją korytarze wiodące do Kordonu i tu prowadził za sobą apaszy. Ze Szwedzkiej można było przejść na Wileniak, czyli stację Dworzec Wileński. Korytarze były tu wąskie, lecz na tyle szerokie, by umożliwić przejście żołnierzom. Przejścia były jednak otwarte, sieć śluz i zapór oddzielająca Kordon od metra stała otworem. Gdy przyjrzał się jednym z wrót, stwierdził iż wyłamano od wewnątrz zawiasy, a cokolwiek to uczyniło, nadeszło od strony, w którą zmierzali. Mimo to nie wyczuwał niczyjej obecności, miał jedynie wrażenie iż natrafia na ślady dawno zmarłych towarzyszy broni. W mijanych bocznych pomieszczeniach dostrzegał porzucone karabiny, hełmy, wreszcie ujrzał złamany gryf gitary. Wciąż jednak nigdzie nie odnalazł ani jednego ciała.

Aż wreszcie stanął pod pancernymi drzwiami, za którymi leżała Szwedzka i stwierdził, że są one zamknięte na głucho. Ktokolwiek przybył z tamtej strony musiał znaleźć inne przejście, więc rozejrzał się po korytarzu, lecz nikogo w nim nie było. Dotknął dłonią wrót stwierdzając, że nie są zimne. Obok niego zatrzymał Merynos i kiwnął na Złoja, a ten usiłował przekręcić pokrętło, lecz to ani drgnęło.

- Spróbujemy wszyscy – powiedział Merynos.

- To blokada ciśnieniowa – zauważyła Haka.

- Na dorogoj stronie niet wody – rzekł Łowca.

- Co?

- Kak my walczyli w tunelach z Paliakami, mieli my wysadzić drogę pod Wisłą i zalać wsio – powiedział zaskakując sam siebie. Haka zorientowała się pierwsza.

- Co powiedziałeś? – drgnęła. – Kiedy? W trakcie ewakuacji?

- Da.

- Kurwa! – zawołała. – Taki był rozkaz? Wysadzić tunel i zalać Wileniak i Szwedzką? Ocalić resztę miasta i Kordon? Poświęcić nas?

- Da – potwierdził spokojnie. Teraz pamiętał, gdy Polacy przypominający olbrzymie czerwie przebili się do tuneli, wybijając dziury w żelbetonowych ścianach, on ze swymi ludźmi bił się do końca. A potem przyszedł rozkaz zaminowania tuneli i wycofania się za lewy brzeg. Porzucenia wszystkiego i przygotowania ładunków. Ujrzał to wszystko w serii przebłysków, przypomniał sobie jak pojmuje że to koniec, co oznacza ten rozkaz, postanawia walczyć do końca, zamiast się wycofać, a potem… dwie płonące gwiazdy i ciemna sylwetka kobiety, która przenosi go w miejscu oraz czasie, szepcząc do jego ucha, iż musi znaleźć się bliżej dnia, w którym TO nadejdzie.

- Pieprzone gnoje! – Haka zdawała się sięgać po broń, lecz Łowca nie zwracał na to uwagi.

- Niet podczas ewakuacji. Wcześniej – powiedział w zamyśleniu i dotknął swojej głowy.

- Przestań, to teraz już nieważne – usłyszał głos Merynosa. Kruszyna zaklął.

- Nieważne? Słyszysz, co oni chcieli zrobić?

- Ale nie zrobili. I porzucili tak samo tych w Kordonie jak i nas – powiedział tamten. – Dawno i nieprawda temu. Stalkerze! Jak możemy się tam dostać?

- Wciąż chcesz iść na Wileniak? – zapytała z wyraźną ironią. – Po co? Tam też pewnie nic nie ma. Tak jak tu. To koniec.

- Więc zostań tu i poczekaj na to, co nas ściga – odciął się. – Stalkerze. Jak otworzyć blokadę ciśnieniową?

Łowca raz jeszcze dotknął drzwi, po czym nagle się cofnął.

- My nie chotim na dorogoj stronu – powiedział.

- Jak to nie chcemy? – zirytował się Merynos. – Potrzebujemy inhibitora. Natychmiast.

Lecz Łowca zacisnął pięść, usiłując uciec od tego co poczuł, wezwania miasta, które zaatakowało całą siłą i tego co poruszało się tam w ciemności, niczym wąż, bezszelestnie i bezcieleśnie. Było tam coś, co było słodkie niczym miód i wabiło go swym zapachem, śmiertelnie niebezpieczne, co przyszło po Kordon i zatopiło go w swym mroku.

- Niet – mruknął Łowca, po czym dodał – są inne wejścia – skupił się na swych słowach, bowiem nawet zogniskowany w pocisku wewnątrz jego głowy ból nie potrafił pomóc. Wezwanie kusiło go swym blaskiem, a on gotów był dlań zacząć drapać pancerne wrota i wejść na Szwedzką, pierwszą ze stacji warszawskiego metra. Przed oczami stanęły mu jednak dwie gwiazdy i rozbłysk, który rozpoczął jego życie, kula wchodząca w jego głowę, twarze jego ludzi, zmęczone i szare ze zmęczenia, walczących do końca i ostatni rozkaz. Dłoń zabolała gdy ją zacisnął, nie pamiętał już z jakiego powodu. Drgnął i wstąpił w ciemność, a oni poszli za nim.

Tym razem prowadził ich korytarzami wznoszącymi się w górę, wchodzącymi w skład przejść należących do Kordonu, gdzie pozostawiono miejsce pośrodku na przejazd wózków transportowych, wtapiając w beton podłogi metalowe prowadnice. Czasy gdy toczono tędy wózki dawno jednak już minęły, było dość ciepło, gdyż wentylatory nie poruszały ciężkiego i suchego powietrza. Podobnie jak lampy na stropie były martwe, pozbawione dopływu energii, a brak buczenia prądnic wypełniających bazę, zdawał się nienaturalny. Mimo panującej ciszy Łowca wiedział, że nie są w tunelach sami. Gdzieś nad nimi, niedaleko, ledwie kilka arszynów, kolektywna świadomość wysyłała swe czujki, penetrując coraz odważniej przejścia wiodące z bazy Kordon. Tworzyła przy tym całkowicie niezrozumiałe matematyczne wzory, które rysowały się w głowie stalkera, gdy istoty skakały przez korytarze, kilkukrotnie odwiedzając te same miejsca, choć zdawały się być tego świadome. Utknęły jednak w dziwacznym tańcu, krążąc kilka poziomów wyżej, oddzieleni od przeciwnika warstwą żelbetonu.

A jednak w tunelach było coś jeszcze. Łowca słyszał coraz silniejsze wezwanie Warszawy, opierając się mu z trudem. To nie była świadomość, to nie byli Polacy, nie miał pojęcia czy były to nawet istoty żywe. Wiedział, że gdzieś tam są, po stronie Szwedzkiej, czekając w ciemnościach, zapewne już świadome, że ktoś zszedł do nich pod ziemię. Dlatego wbrew kuszącemu szeptowi zrobił wszystko, by od tego miejsca się oddalić.

Pierwszy zorientował się Kruszyna.

- Nie idziem na Szwedzką – rzucił. – Oddalamy się!

- Da – przyznał Łowca, po czym zatrzymał się, gdy natrafił na rozwidlenie.

Łącznik omieciony bladym światłem latarki pełen był ciemnych plam czyhających na nich na podłodze, setek wystrzelonych łusek i stanowisk ciężkich karabinów ukrytych za workami z piaskiem. Wciąż wystawały z nich taśmy strzelnicze, a broń czekała gotowa do strzału, lufami celując w stronę metalowych wrót, które wyłamano do środka, jak gdyby coś w nie uderzyło i wyrwało z trzpieni, za nic mając fakt, iż zabarykadowano je i zablokowano kompletnie dostęp. Teraz były wygięte, a widoczne przejście zapraszało ciemnością, wołając stalkera swym cudownym mrocznym głosem.

- Tędy weszli – odezwał się nagle Złoj.

Tu była ostatnia barykada, punkt ochrony Kordonu, który upadł wiele miesięcy temu. Żołnierze stawili mężnie czoła przeciwnikowi, wystrzelili setki pocisków, ale nie dali rady powstrzymać tego, co nadeszło z metra, od strony Warszawy.

- Ale gdzie są ciała? – zapytała Haka.

- To niemożliwe, żeby uczynił to Konwent – powiedział Merynos. – Przecież nie daliby rady przejść i pokonać wojska…

- Dalej chcesz iść do metra? – podniosła głos.

- Nie zaczynaj znowu. Teraz nie mamy już innego wyjścia.

- A czyja ta…

- Wy uspokoitsja. Nie jesteśmy sami – przerwał im stalker, wyciągający z plecaka stalową linkę. Zaczął ją zaczepiać o stanowiska ogniowe, przeciągając w poprzek korytarza, przeplatając o wystające ze ściany rury. Apasze przesunęli się, gdy zaczepiał o naprężone linki odbezpieczone granaty.

- Na co to pułapka? – zapytał Merynos, lecz Łowca wzruszył tylko ramionami. Na cokolwiek nadejdzie.

- Gdzie ty nas właściwie tym razem prowadzisz? – zapytała Haka.

- Wschodni – odpowiedział krótko, przyglądając się swemu dziełu.

- Na Dworzec Wschodni? – syknęła. – Po co?

- Ma rację – mruknął Merynos. – Nigdy tam nie byłem, SOK strzelał w łeb, jak próbowaliśmy kraść coś z transportu. Ale tam są połączenia do tuneli metra. Wojsko miało swoje drogi transportowe.

- Da – potwierdził stalker. – Na lotnisko i do miasta – przypomniał sobie układ szyn wychodzących z Dworca Wschodniego, potężnej magistrali kolejowej, gdzie kończyły swój bieg tory wiodące tu ze wschodniej części republiki, wiodące od Lublina i Białegostoku, prowadzące przez podziemne miasta do centrum ich Związku i jego stolicy, Moskwy. Tu przybywały pancerne pociągi przewożące broń i zaopatrzenie, kursujące nieprzerwanie między miastami związkowymi, które opuszczały metro na Dworcu Zachodnim, kierując się do Poznania, gdzie panowała wieczna nuklearna zima, bądź skręcając na południe, w kierunku Krakowa, miasta pod skałą. Od Dworca odchodziły cztery odnogi, umożliwiające przejazd pociągów przez tunele metra, cywilne ku Stacjom Zwycięstwa i Nowy Świat oraz obwodowa, wojskowa, wiodąca ku Stacji Fabryczna na Powiślu, a dalej ku Unii Lubelskiej na mokotowskie lotnisko. Przejścia i tunel łączyły ją także z Dworcem Wileńskim, zapewniając miastu szybki transport.

Wszystko było jednak pieśnią przeszłości, co Łowca podejrzewał i ujrzał na własne oczy, gdy tylko minął wyłamane wrota i przedostał się przez kolejny tunel wprost na Wschodni. Tonął w mroku, kryjącym się pod wysokim sklepieniem, nie rozświetlanym przez żadne światło. Najwyraźniej odległe o pół wiorsty wrota wjazdowe pociągów zostały zamknięte na głucho, a nawet najmniejszy promyk światła nie miał szansy się tu przedrzeć. Kroki niosły się echem, rozchodzącym się długo po olbrzymim pomieszczeniu dworca, jego torowiskach i peronach. Nastawnie były nieruchome, podziemne dyspozytornie pozbawione życia. Szli przed siebie mijając lokomotywę, zimną i nieruchomą, której silnik dawno wystygł, a zaczepione do niej wagony stały puste. Aż nagle Olimpia potknęła się i przewróciła.

- Dość! – zawołał Merynos, podbiegając do niej. – Ona musi odpocząć.

- Spójrz prawdzie w oczy – powiedziała Haka, a w jej głosie zabrakło niespodziewanie zwykłej ostrości. – Nie sądzę…

- Zamknij się! Nie chcę tego słyszeć! – skoczył ku niej z błyskiem w oku.

- Pojezda – rzucił Łowca pokazując dłonią na pociąg. Choć w mroku nie mógł dostrzec, był przekonany, że na innych torowiskach znajdują się jeszcze co najmniej dwa inne składy.

- Co takiego? – zapytała Haka.

- Leki w pojezdach – rzekł zdawkowo, nie siląc się na tłumaczenie, że Służby Ochrony Kolei odpierające ataki Polaków w trakcie przejazdu przez torowiska położone na skraju Dzikich Pól dysponować musiały własnymi środkami, posiadały zapasy medykamentów w przedziałach bojowych. Ale Merynos zrozumiał, chwytając się tej myśli.

- Właśnie! – zawołał. –Wszyscy na poszukiwania!

- Chodźmy – zgodziła się niespodziewanie Haka, choć Łowca nie wiedział z jakiego powodu to uczyniła.

- Zostań z nią, stalkerze – polecił Merynos, po czym światła dwóch latarek zniknęły w ciemnościach, gdy odszedł wraz ze Złojem, a Haka z Kruszyną, kierując się do składów rozstawionych na torach. Łowca popatrzył na Olimpię, która przysiadła nieopodal lokomotywy, opierając się o betonowy fragment peronu, na którym położyła punktowa latarkę, świecącą wprost na jej nogi.

- To już koniec stalkerze, prawda? – spytała i zakasłała.

- Niet – odpowiedział, a wówczas uniosła swą rękę, którą starała się kryć pod kurtką, ukazując wystającą z rękawa dłoń. Pokrywał ją biały nalot.

- Coś się ze mną dzieje – powiedziała. – Widzę rzeczy, których nie ma, widzę cienie poruszające się nad nami w ciemności. Słyszę głosy, gdy przewracam się i tracę przytomność. Mam temperaturę, gorączka rośnie…

- Cofnie się z dala od zony – wysilił się, by ułożyć słowa po polsku.

- Nie, za daleko zaszło. Jestem martwa, jak my wszyscy, dotarliśmy już do kresu. Wiesz przed czym uciekliśmy? Kiedy Merynos wyprowadził nas, by ocalić przed konwentem był naprawdę zdesperowany. Ale nie mieliśmy innego wyjścia, ktokolwiek rządziłby na stacji, czy Kordon, czy tamci, zakończył by nasze życie. Jedni i drudzy rozstrzeliwali za najdrobniejsze przestępstwa, lub zabierali do niewolniczej pracy. Kordon nie był taki zły, lecz Isajewicz musiał przejąć Wileniak, by nie uczynili tego tamci. Od stalkerów wiedzieliśmy o Modlinie, twierdzy ocalałych na Kresach Dzikich Pól. Zgodzili się nas tam poprowadzić. Wyobrażasz sobie chyba jak to wyglądało… Sam słyszałeś, setki ludzi żyjących od lat w tunelach, nie znających światła dziennego, dla których Polacy stali się realnym zagrożeniem dopiero gdy pojawili się w tunelach, wcześniej byli czymś wyobrażonym. Znaczna część pełniła służbę wojskową lata temu, gdy zagrożenie nie było tak wielkie, jak to, o którym opowiadali przychodzący do nas żołnierze… Sama nie do końca im wówczas dowierzałam. Nawet, gdy przyszli ci, którzy opowiadali o Radzyminie i o tym jak zmieniono w płonącą pustynię okolice Wołomina, a zona w ciągu jednego dnia sprawiła, że to, co wypaliły działa Warszawy na powrót stało się kwitnącą ziemię, porośniętą dziwną roślinnością. Teraz wiem, co mieli na myśli, gdy dotknęłam tych korali… one żyły! To nie były rośliny! Tam coś jest, na Dzikich Polach, w zonie, to nie tylko Polacy, to coś innego, prawda?

- Nie znaju – rzekł.

- Czekało, było uśpione, lecz już nie jest, bo coś nadeszło – spojrzała w kierunku stropu.

- Modlin – przypomniał jej, rozglądając się wokół, słuchając odległych szmerów i trzasków, dźwięków wydawanych przez przeszukujących wagony, szeptu knujących Haki i Kruszyny. To wszystko nie miało już najmniejszego znaczenia. Czuł, że nie są już w tunelach sami, lecz na razie nic nie czynił. Głos Olimpii pozwalał mu zapomnieć o wezwaniu płynącym od strony Agrykoli.

- Dotarliśmy do Modlina – powiedziała. – Choć wielu zginęło. Było nas tylu, że zdominowaliśmy tamtych i łatwo zaprowadziliśmy swoje porządki, Merynos szybko przechwycił władzę, te rodziny nie miały najmniejszych szans, musiały dostosować się do porządku apaszy… Lecz wszystko jakoś się kręciło, dopóki korzystaliśmy z zostawionych przez wojskowych zapasów żywności. Gdy zaczęły się kończyć, rozpoczęły się problemy. Musieliśmy polegać na stalkerach, a ci zaczęli się wywyższać. Zaczęli kwestionować przywództwo Merynosa, nawet część apaszy wymawiała mu posłuszeństwo. Stalkerzy przetrzepali całą okolicę i musieli wyprawiać się coraz dalej, przestało być tak dobrze, pojawił się głód i zabrakło lekarstw, zona zaczęła się przesuwać…

- Więc postanowiliśmy opuścić ten tonący statek – odezwała się Haka, idąc w ich kierunku. Łowca słyszał ją i był przygotowany do oddania szybkiego strzału z łuku, jednak niczego nie próbowała. Stanęła przed Olimpią. – Przykro mi. – powiedziała patrząc na jej rękę. – Ale sama wiesz czyja to wina.

- Przestań – odparła tamta. – Nie kwestionowałaś tego, gdy postanowiłaś pójść z nami. Gdy porzuciliśmy wszystkich i uciekliśmy z zapasami. To nas uratowało.

- Nie wiemy tego. To bajka Mechciny.

- Nie chciałaś wracać i sprawdzać.

- Szto szłucziłos? – zapytał Łowca.

- Wszyscy zniknęli – powiedziała Olimpia. – Cały Modlin. Uciekliśmy w nocy, ukryliśmy się w jednym z bunkrów i czekaliśmy na stalkerów, którzy będą nas ścigać. Nikt jednak nie nadszedł, a Merynos uznał, że to jakaś pułapka. Z Modlina zaczęły dobiegać strzały, my jednak siedzieliśmy cicho w bunkrze… Wreszcie po kilku godzinach posłał Mechcinę na zwiady. Ten wrócił blady i powiedział, że cała twierdza jest pusta.

- Puste?

- Żadnych ludzi, nikogo z setek mieszkańców. Ani jednego ciała – wzruszyła ramionami Haka.

- Jak tutaj – zakasłała Olimpia, a Łowca pokiwał głową, choć niczego nie rozumiał i wpatrzył się w ciemność.

- Z deszczu pod rynnę – powiedziała Haka, a Łowca zastanowił się co znaczą jej słowa, lecz nie potrafił tego stwierdzić.

- Wyszliśmy z tego bunkra i wpakowaliśmy się na zmienną, jeden z nas zginął – dodała Olimpia. – Potem od razu doszliśmy do Nieporętu, choć na mapie dzieliły nas od niego całe wiorsty. Nikt tego nie rozumiał, w tamtą stronę wędrowaliśmy kilka dni, teraz ten stary nasyp wyprowadził nas od razu tam, obok zony. Dalej… już wiesz. Merynos bał się najbardziej, że ty jesteś z Modlina i chcesz nad dopaść, ale twoje zachowanie… Dlatego chciał cię zabić. A my po prostu chcieliśmy wrócić do Warszawy, nawet do Kordonu, wszystko było lepsze niż to szaleństwo i Dzikie Pola – opuściła głowę i spojrzała na swą rękę.

- I to jest szaleństwo jakim płacisz za swego lowelasa – warknęła Haka, po czym umilkła, gdy z ciemności nadszedł Merynos i błysnął szaleństwem swego spojrzenia. Chciał coś powiedzieć, lecz przerwał mu wybuch, niezbyt odległy, który rozszedł się echem po podziemnej hali Dworca.

- Zgaście latarki – zawołała Haka, nim eksplozja zdążyła jeszcze przebrzmieć.

- Niet! – sprzeciwił się Łowca. – Oni widzą w ciemnościach – z jakiegoś powodu był przekonany, że obca świadomość nie potrzebuje oczu. – Szybko!

Nie oglądał się już na nich, lecz wiedziony przez swój instynkt, ruszył wzdłuż składu kolejowego wdrapując się na kolejny peron. Przemieścił się wzdłuż składu, zeskakując na kolejne torowisko, po czym pobiegł w kierunku nastawni. Wciąż wiedział, że ma jeszcze nieco czasu, wróg nadal nie dotarł do stacji. Zaczekał na blade światło latarki podążającej za nim Haki. Z tyłu dostrzegł Olimpię, której Merynos pomagał przejść przez rampę, trzymając ją za zdrową rękę. Zapach polskości bijący od kobiety był coraz silniejszy, wkrótce niezbędne będzie podjęcie decyzji. Łowca nie zamierzał jednak im tego mówić, nie sądził,  by apasze przeżyli tak długo, gdyż w jego głowie zrodził się plan. Dotarł do wejścia do tunelu, w którym znikały tory. W ciemności dostrzegł pociąg metra, poczuł chłodny powiew płynący z oddali i odetchnął głęboko.

- Poczekaj stalkerze – usłyszał głos za sobą.

- Bystro! – krzyknął wskazując apaszom tunel. – Tam są ludzie!

Informacja ta sprawiła, że ożywili się, jakby poczuwszy nową nadzieję. Nikt nie zastanawiał się już co z tym się wiąże, w ciemności tunelu ujrzeli mroczne światło swej szansy.

- Przodem Kruszyna! – poleciła Haka. Łowca odwrócił się w kierunku miejsca, z którego przyszli i po chwili wystrzelił swą ostatnią strzałę z ładunkiem metanapalmu. Nie celował w nic konkretnego i poświęcił ją w pełni świadomie, posyłając ponad wagonami, poniżej stropu dworca. Zniknęła pośród ciemności, po czym eksplodowała ogniem na przeciwległej ścianie, rozświetlając rozlewającymi się płomieniami to, co znajdowało się poniżej. Ukazała im ruch wylewających się zewsząd ciemnych kształtów i sylwetek, których imię było legion.

- Kurwa – rzuciła Haka i odwróciła się by popędzić do tunelu. Łowca popatrzył kątem oka i ujrzał jak dogasa światło latarki, w którym zobaczył Złoja. Olbrzym zatrzymał się i spoglądał na stalkera, jak gdyby doskonale wiedząc, co tamten właśnie czyni. Przez chwilę Łowca sądził, że tamten zrobi użytek ze swojego karabinu, lecz wielkolud po chwili skinął głową i odwrócił się, by zniknąć w tunelu prowadzącym na Stację Nowy Świat. Łowca nie czekał, zapadł się w ciemności, znikając pośród nicości Dworca. Być może Złoj sądził, że zamierza odciągnąć od nich pościg, lecz Haka wiedziała lepiej, zorientowała się pierwsza.

- Stalker! – zawołała. A potem – ty skurwysynu!

Nie mogła jednak już nic uczynić, jedynie uciekać, wiedząc że podąża za nimi horda dziwacznych istot, które nie były Polakami, ani ludźmi, z pełną świadomością faktu, iż została porzucona i wystawiona na przynętę. I tak było w rzeczywistości, Łowca czołgał się przez torowisko wiedząc, że apasze odciągną od niego pościg. Podążał w kierunku miejsca, które swym zapachem wyraźnie wskazywało mu, iż w przeszłości znajdował się tam warsztat, a silny zapach smaru i oleju zabijał wszystkie inne wonie wokół. Również jego smród. Kierował się jedynie węchem, nie widząc nic w ciemności, polegając jedynie na swym poczuciu kierunku i instynkcie, omijając przedmioty, które pojawiały się na jego wewnętrznym radarze. Wreszcie dotarł do miejsca, gdzie zapach był wystarczająco mocny, wsunął się pod rampę i zaczął nasłuchiwać. Uspokoił oddech, zaczekał aż tętnienie w uszach ucichnie. Teraz był tylko on, ból głowy i głos, dla którego chętnie by się zaślinił i porzucił wszystko, lecz nie pozwalał mu na to gwóźdź w jego głowie.

Głosy apaszy ucichły w tunelu, a Łowca nie miał najmniejszych wyrzutów sumienia. Nie okłamał ich również zbytnio, na krańcu tunelu prowadzącego do Stacji Nowy Świat byli ludzie, lecz czekało tam również coś jeszcze, przesuwającego się niecierpliwie w ciemności, podobnie jak na Szwedzkiej. Słyszał jęki, czuł pot i krew, oznaczające ludzkie nieszczęście. Stamtąd wołało go miasto i tam najchętniej by się udał, jednak musiał najpierw pozbyć się pościgu, przed którym nie zdołaliby uciec. W ciasnych korytarzach stwory poruszały się niezwykle szybko i precyzyjnie, podążając do celu, w ślad za apaszami, których wyczuwali bezbłędnie. Łowca wyciszył swój umysł, leżał nieruchomo, zapominając o otaczającym go świecie, nieczuły na swędzące go ciało, gryzione przez żyjące na nim insekty. Zapomniał o swej zlepionej brodzie, pełnej wszy, sztywnej od zaschniętej krwi przeciwników, myślami wracał do czasów, gdy snuł pajęczynę i hibernował w kokonie, łapiąc pożywienie przelatujące pod czerwonym niebem, w odległym świecie, gdzie zbudował swój dom między źdźbłami wysokich traw. Potrafił wówczas przetrwać miesiące, pozornie bez życia, otwierając oczy wyłącznie by się posilić. Nie poruszał się, a jego umysł zapominał, przestawał istnieć.

Na jakimś poziomie był świadom tego co się dzieje, ruchu na stacji, kształtów krążących po Dworcu, lecz nazwa ta zniknęła z jego umysłu. Pozostało jedynie poczucie ruchu, nad nim, niedaleko, na metalowych długich obiektach, które się tu znajdywały, stojące nieruchomo na swych kołach, a których nazwy już nie pamiętał. Świat zewnętrzny przestał istnieć, był świadom tylko wpływu dziwacznych oddziaływań, spośród których płynące z zony było słabe, silniejsze było to drugie, wypełniające przestrzeń swym mrokiem. Było żarłoczne i łapczywe, chciało mieć wszystko, wiedzione przez stojące za nim instynkty i żądze, śpieszyło się nim nadejdzie to, przed czym nie ma ucieczki. Lecz teraz już nadeszło, stało na progu i zapadało nad nimi niczym noc. Pośród tego wszystkiego znajdowała się pajęczyna połączonych umysłów, czerpiących swą siłę z zony, podobna do niej, lecz zupełnie inna, z wykrzywionymi wzorcami umysłowymi nie przypominającymi Polaków ani ludzi. Niczym marionetkami na sznurkach kierowała swymi obiektami niczego nie pojmując, całkowicie zagubiona i rozdarta między dwoma światami, nie przynależąc do żadnego z nich. Potrafiła skupić się jedynie na prostym zadaniu, jakim było polowanie na uciekających. W przeciwieństwie do Polaków nie kierowała się zwierzęcym instynktem, nie rozłożyła się hordą w otaczającej przestrzeni, lecz rzuciła ku tunelowi, gdzie niknął jarzący się na czerwono ślad uciekających ludzi, bowiem było to dla niej jedyne rozwiązanie.

Łowca leżał i czekał, zupełnie nieświadom upływającego czasu. Przeciwnicy przemieścili się i zniknęli z Dworca, nie poszukując nikogo, pędząc w ślad za tropem jaki im podrzucił. Szybko usłyszał strzały, dalekie i milknące, lecz niosące się echem z tunelu, gdzie dogasało życie apaszy. Nie mieli najmniejszych szans z przeciwnikiem. Lecz nagle kakofonię strzałów zakłócił inny odgłos, którego nie był w stanie rozpoznać ani zidentyfikować. Był to odgłos mroku, który zstąpił na ziemię i rozprawiał się ze swymi przeciwnikami, strzały zniknęły, a Łowcą targnął nagle ból. Nie miał pojęcia co się dzieje, lecz wezwanie mrocznego miasta nagle zadrżało i zawyło, jak gdyby zranione, świadomość zafalowała, gdy jej pajęcze afiliacje ciągnące się gdzieś w przestrzeń, w miejsce w którym zapłonęło fioletowe światło, zostały przerwane. A potem nastąpił chaos umierania, gasnących iskierek umysłów, punktów bólu wbijających się z obu stron w umysł Łowcy. Omal nie zerwał się z krzykiem, lecz ból głowy targnął jego ciałem nie pozwalając przerwać połączenia. W pełni odczuwał mającą tam miejsce walkę, lecz nie miał pojęcia kto bił się z kim i w jaki sposób, bowiem nie słyszał żadnego dźwięku. Kałasznikowy już dawno zamilkły. Nie wiedział co stało się z apaszami, lecz mógł stwierdzić, iż pośród walczących nie ma ludzi. Aż wreszcie chaos w jego głowie umilkł, zostało jedynie wezwanie Warszawy, stłumione i poranione, lecz szybko odzyskujące pewność siebie. Świadomość całkowicie zniknęła.

Zaczął znowu szybko oddychać, wracając do siebie. Nie miał pojęcia kto wyeliminował przeciwnika, nie był w stanie wyczuć z tunelu niczego, poza wzywającym go głosem miasta. Zdawał się nieco oddalać, podążać w stronę tuneli metra, lecz nie cichł. Wzywał go obiecując ukojenie i spokój. Wokół zapadła cisza, dworzec znowu opustoszał, a Łowca został sam.

Nie wiedział ile czasu spędził leżąc pod rampą. Wszędzie panowała kompletna ciemność, w której zatonął. Była tylko cisza i zapach podkładów kolejowych pośród których pędził żywot. Aż wreszcie uniósł się i poderwał usiłując coś zobaczyć. Przez chwilę zdawało mu się, że wrota linii kolejowej otwierają się, a do środka wkraczają żołnierze, w ślad za którymi wjeżdża pancerny pociąg, zaś obok niego kroczy potężna armia. Lecz było to jedynie złudzenie. Był tu sam.

Wydostał się spod rampy, wyciągnął swój plecak i łuk. Zastanowił się czy nie porzucić kałasznikowa, amunicji i pistoletu, które i tak mu się do niczego nie przydały, lecz ostatecznie postanowił je zatrzymać. Usiłował przypomnieć sobie co robi w tym miejscu i z jakiego powodu niczego nie widzi, lecz nie był w stanie. Wiedział jedynie, iż powinien stąd odejść, przypomniał sobie, że pora zapolować na Polaków. Nie znał tego miejsca, nie pamiętał, aby miał tu jakieś skrytki, zatem dotarł zapewne do miejsc na rubieży Dzikich Pól, gdzie nie mogło poruszyć się żadne światło. Kiedyś już natrafił na taki obszar, pogrążony w wiecznej ciemności. A jednak ta była inna, jakby naturalna, lecz nie zamierzał się nad tym zastanawiać. Powoli ruszył w kierunku miejsca, z którego poczuł świeże powietrze.

Ciąg dobiegał go także z innego miejsca, lecz nie podobało mu się to, co z niego słyszał. Był tam głos, lepki i przyciągający, do którego najchętniej by się udał, lecz gdy tylko myślał o tamtym miejscu, natychmiast czuł ból głowy. Malał kiedy tylko od niego się oddalał, ponadto zdawało mu się, że na granicy słyszalności dobiega go dźwięk przypominający mlaskanie. Zupełnie jakby znajdujący się tam tunel coś połknął i delektował się po zakończonym posiłku. Zastanowiło go skąd wie, że jest to tunel, lecz ostatecznie uznał, że nazwa taka jest tam samo dobra, jak każda inna.

Skierował się więc do drugiego tunelu, który wyczuł. Ten zdawał się na dość długim odcinku pusty. Choć nie widział go w zupełnej ciemności i szedł powoli, stawiając kroki na podkładach, uznał że jest szeroki na tyle by zdołał nim przejechać pociąg. Poszedł więc za ciągiem powietrza, choć ruch zdawał mu się mocno iluzoryczny. Stawiał kroki i szedł przed siebie, jednak w ciemności nie był w stanie określić czy się przemieszcza. Nie widział niczego, wyczuwał jedynie otoczenie.

Nie miał pojęcia ile czasu szedł tunelem, który zdawał mu się niebotycznie długi i zakręcał. Wiedział, że znajduje się głęboko pod ziemią, choć w pewnej chwili wydało mu się, że nad nim płynie rzeka, szemrząca swymi wodami wraz z poruszającymi się w niej istotami. Lecz wrażenie szybko zniknęło, a on pozostał sam w ciemności. Wreszcie zaczęła powoli ustępować, a jego oczy złapały nieco światła i wykorzystały, je by rozeznać się w otoczeniu; ujrzeć dwa równoległe rzędy torów, żelbetonowe kręgi tunelów i nie działające kesonowe lampy. Rozwidniało się, aż wreszcie ujrzał przed sobą coś na kształt peronu i stację, z peronami położonymi po obu stronach tunelu. Na jednej ze ścian migotało czerwone światło skrytej w osłonie żarówki. Wgramolił się na górę i rozejrzał, odczytując wyblakły napis Stacja Fabryczna. Niczego mu to nie mówiło. Popatrzył na przeciwległy peron, lecz był on pusty. Wydawało mu się, że po torach powinny przemieszczać się pociągi, jednak nic nie wskazywało na to, aby jakiś przejechał tu ostatnimi czasy. Ruszył ku drzwiom, spoglądając tęsknie w stronę tunelu. Miał olbrzymią ochotę iść nim dalej, na jego końcu zdawała się czekać jakaś nagroda, coś go kusiło i wzywało namawiając, by poszedł ku następnej stacji, lecz ból głowy przypominał o sobie, dając wyraźnie do zrozumienia, iż nie pozwoli podążyć mu tą trasą do końca. Otworzył więc drzwi, a potem kolejne, w ciemności korytarzy począł szukać drogi.

Nie natrafił na nikogo żywego, wiedział, iż znajduje się tu sam. Dziwna była to stacja, wydawało mu się, ze służą one wyłącznie jako poczekalnie dla tych, którzy pragną wsiąść do pociągu i podążyć nim do swego celu, tu natrafiał zaś na pomieszczenia wyraźnie wskazujące, iż w przeszłości w tym miejscu ktoś mieszkał. Były sale pełne piętrowych łóżek, dziwacznych maszyn, a także rozmaitych konserw. Nazwę tego miejsca odczytał początkowo jako magazyn, potem jednak uświadomił sobie, że napisano ją cyrylicą, zatem oznacza ona sklep. Wszystko to wydawało mu się niezmiernie dziwnie, jak gdyby natrafił na miejsce zamieszkania większej grupy ludzi, dawno już opuszczone. Trafił wreszcie na wielką halę pełną rozmaitego sprzętu rolniczego, były tu motyki, grabie, łopaty i brony. W końcu natrafił na nie działającą windę, a nieopodal odnalazł schody. Kolejne drzwi otwierał od wewnątrz przy pomocy dźwigni i kół, wkładając w to wiele wysiłku, bowiem choć nie zardzewiały, znaczna część z nich była dawno nie używana. Aż wreszcie dotarł do ostatnich drzwi i otworzył je szeroko, po czym jego oczy zalał mroczny blask.

Mrugał nimi dłuższą chwilę, usiłując przyzwyczaić się do światła. Znalazł się na zewnątrz, gdzie panował półmrok charakterystyczny dla zmierzchu. Po chwili dostrzegł w nim ruiny zniszczonych budowli. Rozejrzał się nieufnie, gruzowisko ciągnęło się w kierunku czegoś, co wyglądało na skarpę, na szczycie której dostrzegł następne ruiny. Gdy spojrzał wokół ujrzał pustą przestrzeń, porośniętą przez umieszczone w rzędach wysokie kłosy. Skojarzyło mu się to z polem uprawnym. Także tutaj było całkowicie pusto.

Zastanowił się co uczynić dalej i powoli ruszył w kierunku skarpy. Dźwięk w tym miejscu zdawał się przytłumiony, podobnie jak światło. Jednak gdy obejrzał się za siebie, za półmrokiem ujrzał intensywny fiolet nieba, zdający się napierać na znajdujący się tu zmierzch. Ciągnął się nad zrujnowanymi budynkami położonymi w oddali, a stamtąd dobiegał zew. Miał ochotę pójść w tamtą stronę, lecz coś podpowiedziało mu, że po drodze natrafi na rzekę. Wydawało mu się, że widzi nawet ruiny jakiegoś mostu, ruszył więc ponownie w stronę skarpy.

Nie miał pojęcia ile czasu tak szedł, poprzez gruzowisko, nieopodal opuszczonego pola, nie chcąc zagłębiać się w znajdującą tam roślinność, przekonany, że w ziemi czyhają jakieś istoty, podobne w swej naturze do robaków, lecz dużo bardziej groźne. Wspiął się pośród traw na skarpę, po czym zdało mu się, że usłyszał jakiś warkot, a na niebie mignęło mu coś w rodzaju metalowego obiektu. Lecz potem znów zapadła cisza. Na szczycie skarpy natrafił na kolejne ruiny. Sporo znajdujących się tu budynków zachowało się w całości, strzelając swymi wysokimi na kilka pięter fasadami w czarne niebo.

Nie wiedząc czemu zaczął się w pewnym momencie skradać. Tym razem był przekonany, że usłyszał nasilający się warkot silnika. Hałas rósł i dobiegał z końca długiej ulicy przy której się znalazł, otoczonej przez wysokie budynki. Przyśpieszył kroku i wówczas usłyszał strzał

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz