POŁUDNIOWA WARSZAWA
Gerber nie miał wiele czasu, gdy zatrzymali się na
polanie. Nie wiedział gdzie są, potrzebował mapy. Odruchowo chciał posłać
przodem Domagarowa, po czym polecił Dowgille sformować drużynę zwiadu i puścić
się przodem, w kierunku miasta, gdzie zza zarośli dostrzegał coś w rodzaju
drogi. Po raz kolejny z przekąsem pomyślał o taktyce Afanasjewej, która chcąc
trzymać ich w niepewności najdłużej jak to możliwe, sprawiła, iż żaden z
podoficerów nie otrzymał sztabówek, gdyż zakładała, że opanują z marszu
lotnisko Pole Mokotowskie. Tymczasem życie zweryfikowało te plany, byli nadal o
co najmniej trzy wiorsty od celu, chwilowo mógł polegać jedynie na swej
pamięci, choć na południową chodził bardzo rzadko, gdy stacjonował w garnizonie
Kordon. Tu szkolono jedynie młodych żołnierzy, w okolicznych Fortach,
wprawiając ich służby wraz z odsługującymi obowiązkową kolejkę. Zawodowa armia
walczyła zawsze po drugiej stronie Wisły. Jedyne co mógł sobie przypomnieć, że
gdzieś w tym miejscu w kierunku Stacji prowadzi długa prosta ulica, nosząca
nazwę Puławskiej, ciągnąca się wzdłuż zrujnowanych budynków. Za jego czasów
zostały one już dawno opróżnione przez stalkerów, stając się siedliskiem
złysenkowanych zdziczałych psów, przed
którymi starano się chronić łazienkowskie uprawy. Teraz jednak Warszawa była
inna, nieznana i wroga. Pełna Polaków i imperialistów, a być może także
maoistów. Przeciw którym rzucono dwa plutony zmechpiechoty i drużynę pancerną,
stanowiącą wsparcie dla specnazu. Po drodze utracili szesnastu żołnierzy, tank
oraz haubicę wraz z załogami. Nie rokowało to najlepiej.
Nie marnował czasu, podobnie jak pozostali. Dowgiłło
wskazał mu dowódców drużyn, nie planował wygłaszać żadnej przemowy, traktując
stanowisko dowodzącego tymczasowo. Drugi raz nie zamierzał popełniać błędu
bycia oficerem Ludowego Wojska Polskiego. Natychmiast polecił szykować się do
wymarszu, sformować dwie drużyny zwiadu, a także wsparcia, którym osłonę dadzą
BWP. Nie ważne jakie będą dalsze rozkazy, w rozproszonym szyku kierować będą
się na lotnisko. Musiał zakładać, że kontakt z wrogiem nastąpi natychmiast.
Podobne rozkazy wydawał Kaliciński, miotając się, gdy zabrakło mu Gerbera,
który większość koniecznych rzeczy wykonywał sam z siebie. Pluton nie zamierzał
mu pomagać. Domagarow popatrzył w jego kierunku, lecz Maksym pokręcił tylko
głową.
- Wszyscy w gotowości marszowej – powiedział do
Dowgiłły. – Pełne wyposażenie w plecakach. Razem z prowiantem.
- Przewidujesz trudności? – zapytał tamten.
- Przewiduję walkę – odparł Gerber, po czym ruszył w
kierunku Afanasjewej. Specnaz właśnie wyciągał z wozów ciężkie pakunki,
piechota uzbrajała się w karabiny, moździerze i RPG, żołnierze w pancerzach
ładowali dodatkowe pociski i naboje. Nieco dalej tankiści dokonywali przeglądu
po przejściu przez południową, a Pedros oceniał stan pojazdów. Grupa
uderzeniowa szykowała się na bitwę. Afanasjewa wpatrywała się w mapę, oparta o
pojazd, wyraźnie zadumana. Z wnętrza dobiegał głos radiowca, który informował ją,
że nie udało mu się nawiązać połączenia. Paliła neuroskręta. Gdy odwróciła się
w jego stronę ujrzał jak świecą jej oczy pod wpływem endorfin bojowych.
- Nie mogę nawiązać kontaktu ze zwiadem –
poinformowała. – Oraz wiertalotami.
- Jesteśmy głęboko w zonie – powiedział wskazując
niebo. – Tu łączność nie zadziała.
- To rubież. Dzikie Pola, jak wy mówicie – odparła. –
Mamy krążącego nad Gołkowem Trzmiela, to powinno wystarczyć by zapewnić
łączność.
- Niekoniecznie – odparł. Tu zasady są nieco…
- Nie pouczajcie mnie
- zirytowała się. – Wiem, że jesteśmy w zasięgu oddziaływania innej
fizyki, w przeciwieństwie do was, znam jej granicę, rozciąga się nad miastem
niczym płaszcz w okolicach dawnego śródmieścia, nasilając się ku północy, im
dalej w głąb zony. Nasze urządzenia i sputniki wyznaczyły jej granicę dość
precyzyjnie w ciągu ostatniej doby. Nie było problemu z łącznością jeszcze dwie
godziny temu, gdy składali meldunek zawracającemu Suchojowi. Nawiązali kontakt
z Kamowami, które posłałam znad Czerska, by wylądowały na płycie lotniska i tam
na nas czekały. Potem zamilkli. Skoro mam łączność z Trzmielem powinni
odpowiedzieć na wezwanie.
- Kiedy się nie zgłosili?
- Powinni meldować się co godzinę – wyjaśniła. – Nie
odezwali się już po raz drugi.
- Wiecie, co mogło ich spotkać… - zaczął.
- Towarzyszu Gerber – warknęła. – Dwie drużyny
zwiadu, który miały przyczaić się i rozpoznać teren? I absolutny zakaz
nawiązywania kontaktu z wrogiem? Dwa najnowocześniejsze wiertaloty bojowe,
które miały poderwać się z ziemi na wypadek kłopotów i ostrzeliwując się odejść
w bezpieczny rejon? Co wy pieprzycie,
sądzicie, że niewielkie siły imperialistów zdołałby je wyeliminować, nim
przesłali sygnał alarmowy? Mieli przekazać go natychmiast w przypadku ich
napotkania!
- Nie myślałem o imperialistach.
Afanasjewa westchnęła ciężko.
- Wybaczcie moją irytację – powiedziała. – Polacy,
maoiści, co za różnica? Myślicie, że coś mogło przerwać łączność z trzema
niezależnymi oddziałami?
- Coś sprawiło, że zniknęli wszyscy mieszkańcy fortu
– przypomniał.
- Mrok? – teraz była już naprawdę rozzłoszczona.
Starannie dobierał kolejne słowa.
- Nie wiem o czym mówicie towarzyszko – powiedział. –
A być może ta wiedza jest mi niezbędna, byśmy mogli skutecznie zrealizować
naszą misję.
Zdawała się rozważać to, co powiedział, wpatrując się
weń uważnie.
- Iddźcie najpierw do Gaworki – powiedziała. –
Posłuchajcie co powie. Zdecydował się na nieco szerszą współpracę. Tylko nie
traćcie czasu. Ruszamy w ciągu kwadransa.
Wyminął ją i obszedł wóz. Stalkera dostrzegł po
drugiej stronie, w towarzystwie specnazowców. Nie miał ani jednej rany, choć
spodziewał się, że do tego czasu będzie na jego twarzy ujrzy co najmniej kilka,
stanowiących wstęp do zachęty do szczerości. Najwyraźniej Afanasjewa wybrała
inną metodę rozmowy. Desantowcy rozstąpili się w milczeniu, słysząc głos
Rosjanki. Maksym podszedł bliżej i poczęstował stalkera neuroskrętem.
Najwyraźniej był już pod wpływem innych substancji, bo zachichotał, a Gerber
ujrzał jego rozbiegany wzrok.
- Co chcecie wiedzieć, towarzyszu? – zapytał wesoło
bez ogródek.
- To czego mi nie powiedzieliście na temat Góry
Kalwarii – odparł Maksym siadając obok.
- Powiedziałem wam wszystko – pokręcił głową. –
Oczywiście oprócz tego, co działo się w naszej kolonii, gdy zaczęła kończyć się
żywność, jak odseparowano kobiety od mężczyzn, żeby mogły być dla żołnierzy i…
- Gówno mnie to obchodzi – powiedział Gerber. – Co
stało się z mieszkańcami?
- Ale powinno was to obchodzić! – zachichotał nerwowo
Gaworko. – Bo właśnie dlatego kapitan Klimas się zesrał, jak zaczęły latać te
samoloty. Wiedział, że w najlepszym wypadku dostanie kulkę w łeb, jeśli nie
wywalą go do Wisły z pokładu wiertalota. Rządził sobie jak udzielny pan,
zapomniał całkiem o zasadach komunizmu, na przykład…
- Już wiem co macie na myśli – stwierdził Gerber. – A
wy braliście w tym udział i czerpaliście korzyści? Nieładnie, Gaworko,
nieładnie.
- Towarzyszka pułkownik też tak mówiła.
- Więc poszliście na współpracę, aby zachować życie.
- Wiedziałem co ona daje mi do picia – odparł. – To
pozwalało nie myśleć o południowej. O jej szepcie.
- Szepcie?
- Mówiła do mnie Ciemna Pani! – przestał się
uśmiechać. – Nie słyszeliście jej?
- Do rzeczy Gaworko, co z Górą Kalwarią? – zapytał.
- Klimas posłał mnie, bym obserwował ruchy samolotów
– powiedział. – Miałem sprawdzić, czy przypadkiem znowu ktoś nie próbował
usypać jakiegoś znaku wezwania pomocy. Znałem te tereny najlepiej ze
wszystkich, chodziłem tam po przedmioty. Wojskiem obsadził budynki w mieście i
zastanawiał się co dalej. Miał taki pomysł, żeby rozwalić cywili nim nadejdzie
Druga Armia i mówić, że wydawał wyroki zgodnie z kodeksem wojskowym i cywilnym.
- Co ich wykończyło?
- Nie wiem – pokręcił głową stalker. – Wiem tylko, że
wojsko w mieście zaczęło dawać sygnały, że ktoś się zbliża.
- Ktoś?
- To był umówiony sygnał, jeśli pojawią się ludzie –
rzekł. – Nie Polacy. Tych witaliśmy kulami ołowiu, choć z czasem ich skóra
stała się kuloodporna, ale mieliśmy pułapki i ogniowe granaty…
- Nie interesuje mnie to. Jacy ludzie?
- Nie mam pojęcia – mruknął. – Mówiłem prawdę. Kiedy
wróciłem wszyscy zniknęli. Nie słyszałem żadnych strzałów, niczego. Kiedy się
zbliżałem, zobaczyłem tę ciemność, zawieszoną nad fortem. I te ciemne plamy.
Zaczęło się robić jaśniej, kiedy wy zaczęliście strzelać w Czersku…
Gerber czekał aż stalker powie coś więcej, ten jednak
milczał. Gaworko popadł przygnębienie, choć zaciągał się mocno neuroskrętem, aż
żar sięgnął mu prawie palców.
- Śnijcie dalej Gaworko – powiedział Gerber i wstał.
- Ściemnia się towarzyszu sierżancie – odparł tamten.
– W Górze Kalwarii też zapadał zmierzch.
Jednak stalker nie miał racji. Dzień się nie kończył,
niedawno minęło południe. W powietrzu światło było przyćmione, zupełnie jakby
czas zatrzymał się w chwili, gdy zapadała ciemność. Nic nie zmieniło się od
kiedy wyjechali z południowej. Maksym wyszedł zza wozu i spojrzał w tamtym
kierunku, poprzez szeroki ślad spustoszonej roślinności, jaki pozostawiły
pojazdy. Nie dostrzegał czerwonych świateł. Spojrzał na żołnierzy
przygotowujących się na bój i skonstatował, że po Chełmie wojsko nie miało
okazji odpocząć. Nikt nie zagrał na gitarze, nie podał zapoju, sałdaci nie
mieli okazji odprężenia, gdy przekwaterowano ich a następnie rzucono w zonę, po
czym pod Czerskiem przetrącono kręgosłup, przenosząc w świat zasad, jakich nie
próbowało wprowadzać nawet WSI. Teraz było już za późno na powrót. Czarne
gałęzie zwieszały się nisko, odcinając się od fioletowego nieba. Ostatni raz
tak blisko zony znalazł się podczas Bitwy Warszawskiej, pięć lat temu, gdy ruszyli
na Radzymin. Splunął i podszedł do Kalicińskiego oraz Afanasjewej stojących
nieopodal. Lejtnant zaszczycił go niechętnym spojrzeniem.
- Zapoznaliście się już ze stanem swojego plutonu,
towarzyszu? – zapytał. – Chciałbym mieć pewność, że wiecie na kim możecie
polegać w walce.
- Też chciałbym mieć taką pewność w waszym wypadku –
odpowiedział Gerber bez cienia agresji w głosie, mając nadzieję, że Kaliciński
zrozumie ostrzeżenie. Afanasjewa chrząknęła, nim zdążyła paść kolejna riposta.
- Powiedział coś ciekawego?
- Tylko o mroku – Gerbera zmęczyły już niedomówienia,
choć doskonale zdawał sobie sprawę, z czego one wynikają.
- Mrok jest powodem, dla którego tu jesteśmy –
odparła Afanasjewa. – I powodem dla którego przybyli tu Imperialiści, wraz ze
swoimi sojusznikami z Chin – zamilkła, jak gdyby czekając na dalsze pytania,
lecz Maksyma nie interesowało czym jest to, o czym mówi, bowiem miał to głęboko
w dupie.
- Mrok? – wychylił się Kaliciński, lecz coś we wzroku
Rosjanki powiedziało mu, że znalazł się niebezpiecznie blisko granicy, której
nie powinien przekraczać.
- Z jakimi siłami będziemy mieć do czynienia? –
zapytał Gerber.
- Siła około plutonu, nie wiemy dokładnie – odparła.
– Dwa dni temu wysadzili desant w Sochaczewie, wykorzystując luki w naszej
obronie orbitalnej. Od tamtej pory usiłujemy użyć sputników, by zorientować się
gdzie się znajdują, a machiny wroga ustawicznie starają się je zestrzelić. Na
podstawie szybowców jakie pozostawili domniemujemy, że ich siła nie przekracza
plutonu, więc przewyższamy ich liczebnie kilkukrotnie. Zapewne mają swoje
cyber-maszyny, lecz nie zadziałają one w bliskości zony, dzięki czemu nasze
tanki operować będą nie zagrożone. Kiedy nawiążemy kontakt z wiertalotami
będziemy mogli dokonać także rozpoznania i szybkiego uderzenia. Z informacji
przekazanych mi przez radio wiem, że coś
ich opóźniło, do Warszawy dotarli dopiero dzisiaj.
- Gdzie się znajdują? – zapytał Kaliciński. Gerber
sięgnął po mapę przyjrzał się układowi ulic, usiłując odnieść się do podziemnej
struktury miasta. Wciąż mieli do niej daleko, najbliższe wejście do tuneli
znajdowało się na Stacji Pole Mokotowskie, nieopodal lotniska.
- Nie wiemy dokładnie – odparła. – Ale popełnili
błąd, więc byliśmy w stanie lokalizować ich pozycję. Użyli zagłuszania sygnału,
po tym jak zestrzelili nasze samoloty, co umożliwiło lokalizowanie ich jako
zakłócenia interferencyjnego na odczycie fal. Zapomnieli, że są na Dzikich
Polach. To, co w normalnych warunkach blokuje źródła transmisji, nie pozwalając
na wykrycie, tu pokazało ich pozycję, w postaci ślepej plamy pośród emisji fal
zony. W Sochaczewie udało im się opanować pociąg i przemieścili się nim na
Dworzec Zachodni, to było kilka godzin temu, wtedy straciliśmy ich z oczu,
znaleźli się na rubieży i jakikolwiek odczyt był niemożliwy.
- Co jest ich celem? – zapytał Gerber.
- Idą do tuneli – powiedziała pewnym głosem.
- A co jest w tunelach? – naciskał.
- Nie wiemy – odparła po chwili. – I jestem w tym
zupełnie szczera. Dwa lata temu straciliśmy kontakt. Wiecie już o tym. Do tego
czasu w Kordonie znajdowało się oblężone wojsko, a po drugiej stronie rzeki
cywile. Potem nie udało się nawiązać już z nimi kontaktu. Zwiad napowietrzny
nie był w stanie zbliżyć się do miasta dalej niż do lotniska mokotowskiego,
zdjęcia ukazywały na powierzchni Polaków. Kilka razy zrzuciliśmy zwiad i
posłaliśmy do tuneli. Nikt nie wrócił. Nie chcieliśmy poświęcać więcej ludzi…
Do czasu. Założyliśmy, że Polacy opanowali tunele, walki toczy się tam jak
wiecie niezwykle trudno.
- A jednak imperialiści pchają się do tuneli –
mruknął Gerber.
- Towarzyszu sierżancie – rzucił ostrzegawczo
Kaliciński.
- Chcę jedynie powiedzieć towarzyszko pułkownik, że
jeśli tam weszli, będzie ciężko. W tunelach stracimy naszą przewagę, nie
wprowadzimy tam tanków, artyleria na nic nam się nie przyda – powiedział
Maksym. – Czy nasi zwiadowcy nie przepadli przypadkiem w metrze?
- Mieli rozkaz zająć lotnisko i opanować punkty
umożliwiające dalekosiężną obserwację – powiedziała. – I zameldować
natychmiast, gdy dojrzą imperialistów. Nie uczynili tego.
- W tym półmroku trudno dostrzec coś na odległość
wiorsty – zauważył Gerber. – Mówicie, że imperialiści dotarli tu pociągiem na
Zachodni Węzeł Kolejowy. W takim razie weszli tam do tuneli.
- Nie wiemy tego – zauważył Kaliciński. - Zakładamy,
że mogą być na powierzchni. I do tego dostosujemy naszą taktykę – Gerber
niechętnie musiał przyznać mu rację. Lejtnant przejął inicjatywę. – Zwiadowcy
meldowali cokolwiek o napotkanym wrogu na
powierzchni?
- Sporadycznie Polacy, zdziczałe zwierzęta. Żadnych
maoistów – powiedziała Afanasjewa. – Ale skoro są tu imperialiści, mogą być
także ich sojusznicy. Jeszcze dwie godziny temu trasa podejścia do lotniska z
naszej strony była czysta. Tędy szli zwiadowcy.
- Czersk także był pusty – przypomniał Gerber.
- Ruszamy Puławską – zdecydował Kaliciński studiując
mapę. – Nieopodal nas znajdował się kiedyś Fort Mokotowski. W Szopach Polskich
ustawimy haubicę pod osłoną PT-81 i dwóch drużyn oraz BWP. Stąd będą mieli
sposobność razić cele na odległość dwóch-trzech wiorst wskazane przez nas drogą
radiową.
- Radio zdaje się nie działa – zauważył Gerber.
- Macie lepsze propozycje?
- Nie – lejtnant wyjątkowo miał rację.
- Dobrze – skinął głową tamten. – Dwie drużyny
zwiadu, puścimy je przodem celem rozpoznania, w ślad za nimi jeden wóz bojowy,
w odległości pół wiorsty w szyku rozproszonym tanki, równolegle piechota i wozy
bocznymi ulicami. Punkt zborny na lotnisku, z jednoczesną blokadą wejścia przy
Stacji Unii Lubelskiej. Oczy z tyłu głowy.
- Tak – zgodził się Maksym.
- Świetnie. Weźmiecie dowództwo nad osłoną haubic –
polecił Kaliciński. Gerber spojrzał pytająco na Afanasjewę. Ta wyraźnie się
zastanawiała.
- Nie – zdecydowała. – Gerber, poślijcie tam swoich
ludzi z poleceniem relokacji po nawiązaniu kontaktu ogniowego. To imperialiści,
ich machiny są w stanie odpowiedzieć automatycznie po namierzeniu naszej
artylerii.
- Nie walczyliśmy nigdy z takim wrogiem – powiedział.
– Czego się spodziewać?
- Latające maszyny pozbawione pilotów, wskutek czego
są bardziej zwrotne i poruszają się szybciej – odparła. – Cybertanki dużo
mniejsze od naszych, mogące za to poruszać się sprawniej na wielu nogach. Po
nawiązaniu kontaktu ogniowego macie się natychmiast wycofać, abyśmy my ich
przejęli, czy to jasne? – pokiwali głowami. Mówiła dalej – Gerber, bierzecie
lewą flankę docieracie do lotniska, Kaliciński, wy prawą, opanować wejście do
metra. Ja ruszam środkiem, po rozpoznaniu trasy przez zwiad, wprowadzę wozy i
tanki między te zrujnowane budynki, dopiero gdy będę pewna, że nic im nie
zagraża. Snajperzy mają przemieszczać się między budynkami, zwracać uwagę na
aktywność w powietrzu. Wątpię by w zonie te ich machiny zadziałały, ale musimy
się na to przygotować. Moi ludzie mają Strieły w gotowości, resztą zajmie się
nasz T-87. Jeszcze jedno, wasza amunicja może być nieskuteczna – uprzedziła.
- Zmienna prędkość? – domyślił się Gerber.
- Czasem jest zbyt słaba by przebić pancerze –
poinformowała go Afanasjewa. – To, co sprawdza się doskonale na skórze Polaków
i maoistów, w przypadku imperialistów może okazać się nie wystarczające.
Specnaz wesprze was w przeciągu pół minuty od nawiązania kontaktu bojowego,
dlatego macie cofnąć się, wciągając ich w zasadzkę. Wszystko jasne?
- Zakładając, że są w tunelach – zaczął Gerber –
wiemy dokąd dokładnie zmierzają?
Afanasjewa spochmurniała.
- Nie do końca – powiedziała po chwili. – Jeśli udało
im się wejść do tuneli, będą iść na południe.
- A jeśli nie udało im się wejść w tamtym miejscu,
jedno z najbliższych wejść jest na lotnisku i
Unii Lubelskiej – domyślił się Gerber. – Jeśli pójdą na południe Będą
szli prosto na nas, chyba że spróbują przetworników powietrza przy stacjach
Stalina i…. O ile już tam nie dotarli.
- Nie dotarli – powiedziała. – Gdyby zwiad nawiązałby
walkę, zdążyliby odpalić choćby rakietnicę, Trzmiel nie na darmo prowadzi
ciągłą operację rozpoznania. Po opanowaniu lotniska, odetniemy im drogę
ucieczki węzłem zachodnim, a moi ludzie wejdą do tuneli.
- Nie są głupi, zostawili na powierzchni czujki –
zauważył Maksym.
- Zgadza się, ale w przeciwieństwie do nas znajdują
się na terytorium wroga. Ich misja nie jest samobójcza, chcą czegoś, co
znajduje się w tunelach, nie mam pojęcia w jaki sposób zaplanowali odwrót, ale
jedyne co im pozostaje to droga powietrzna. Lądowali w Sochaczewie, choć
wysadzili torowisko, uniemożliwiając nam przesłanie posiłków, wiedzą, że nie
pozwolimy im tamtędy odlecieć. Potrzebne im lotnisko, wykorzystają więc Pole
Mokotowskie. Dlatego je utrzymamy, bądź zniszczymy. Nie spodziewają się, by
przez zonę zdołały dotrzeć tu nasze siły.
Wszystko jasne? – obaj spojrzeli na siebie, po czym kiwnęli głowami.
Animozje przestały mieć jakiekolwiek znaczenie. – Do dzieła towarzysze, na
chwałę komunizmu! Beria!
- Beria! – odruchowo aklamował Gerber, po czym
zasalutował, odwrócił się na pięcie i ruszył wykrzykiwać rozkazy. W
międzyczasie wrócił żołnierz z czujki, informując go, iż okolica jest pusta. Na
mapie, którą Maksym wziął od Afanasjewej, zwiadowca wskazał mu miejsce, w
którym się znaleźli; niedaleko skrzyżowania dróg, gdzie znajdowała się niegdyś
stacja naziemnej kolejki zwanej tramwajem, między wsiami Szopy Polskie i Szopy
Niemieckie. Zwiad obstawił teren wokół, nie wykrył jednak żadnej aktywności,
polskiej, maoistycznej czy wreszcie imperialistycznej. Widoczność była mocno
ograniczona. Gerberowi przemknęło przez myśl, że machiny tamtych nawet jeśli
zadziałają, mogą podlegać tym samym ograniczeniom. Nadzieja była jednak płonna.
Znalazł Dowgiłłę i poinformował go o jego zadaniu,
następnie wydał rozkazy. Wciąż musiał polegać na tamtym, bowiem nie znał
zupełnie swojego oddziału, zażądał więc informacji o najlepszych snajperach.
Jewgienij ściągnął mu czterech:
Havlicka, Szujskiego, Gortata oraz Napertego. Wszyscy pomalowali już
twarze na czarno, załadowali magazynki SWD i byli gotowi do działania.
Uprzedził, ich iż idą przodem, pod osłoną trzech zwiadowców, wpatrując się w
niebo i ziemię.
- Strzał jest dla wszystkich sygnałem – powiedział. –
Przywieracie wtedy do podłoża i szukacie celów. Jeśli to imperialiści,
wypieprzacie, a wasza osłona składa meldunek przez radio. Kryjecie się dopóki
nie nadejdzie wsparcie. Strzelać wyłącznie w sytuacji bezpośredniego
zagrożenia, macie namierzyć cele i przekazać o nich informację. Panimali?
- Da – powiedział jeden z nich.
- Jakieś pytania?
- To wy zastrzeliliście Krasuskiego?
- Ja – przyznał. W ich oczach błysnęło coś na kształt
wdzięczności.
- Młody był. I głupi – mruknął jeden z nich. – Ważne,
że nie poszedł w zonę.
- Żaden żołnierz nie powinien – powiedział Gerber.
- Wasz lejtnant wykończył naszego batkę – mruknął
Naperty.
- Skończyć gadanie i na pozycje! – warknął Dowgiłło.
- Wykonać – polecił Gerber. – Naperty!
- Tak, tawariszcz kamandir?
- Nie zapominaj o tym jak zginął Kraft. Odmaszerować!
Gdy odwrócili się i udali do formowanych naprędce
przez dowódców drużyn grup zwiadu Dowgiłło chrząknął.
- Nie wpierdalaj się w moich ludzi, Maksym –
powiedział cicho. – To porządne chłopaki. Przestań namawiać ich do odwetu na
Kalicińskim. Zrób to własnoręcznie, jeśli musisz. Nie rób tu tego, co zrobiłeś
ze swoimi ludźmi.
- To co leży przed nami ich zmieni – odparł Gerber
odwracając się. – To tymczasowe. Już raz mnie wsadzili na to stanowisko. Nie
zamierzam zostać twoim dowódcą na stałe.
- Przeszkadza ci to w balecie? – kiwnął głową tamten.
– Więc nie podsuwaj im rozwiązań.
- Pokazuję im tylko pewne możliwości. Podczas bitwy
kule latają we wszystkie strony.
- Więc sam rozwiąż swoje problemy – poradził
Dowgiłło.
- Wiesz co masz robić? – zmienił temat Gerber.
- Nie dać się zabić – odparł tamten. – Ani
artylerzystów Polakom i innym tworom. Poradzę sobie.
- Zdaję sobie sprawę.
- Maksym – głos Dowgiłły się zmienił. – Widziałeś
coś, kiedy szliśmy przez południową?
- Czerwone światła – odparł Gerber i nagle zamilkł.
Stanął mu przed oczami widok roju czerwonych światełek, niosących ze sobą
zagrożenie, które wzbudzało w nim lęk.
- Gdy spojrzałem w niebo ujrzałem gwiazdy –
powiedział Dowgiłło. – Widziałeś je kiedyś?
- Gwiazdy? Nie miałem okazji.
- Właśnie. Tu niebo jest zawsze zachmurzone, lecz w
Afryce, nim wcielono mnie do Drugiej Armii, widywałem je czasem, w nocy. To nie
do opisania, wyobraź sobie tysiące iskier jasnych świateł na czarnym niebie –
Maksym nie potrafił jednak tego uczynić. Spojrzał w górę, niebo nad nim było
wciąż szaro-fioletowe, tonące w półmroku, z nisko zawieszonymi chmurami.
- Do czego zmierzasz?
- Te gwiazdy były inne, Maksym.
- Inne?
- Obce – odparł Dowgiłło i się wzdrygnął. – Nad
południową jest inne niebo, te gwiazdy są straszne, są zimne i różnych
rozmiarów, rozmaitych kolorów, wszystkie są zimne. Skrywa je ciemność. Ona się
do nas zbliżała.
Gerber spojrzał na południową, lecz nie dostrzegł tam
niczego, czego się nie spodziewał.
- To nadeszło – powiedział sam do siebie. Wzdrygnął
się – Dość tego. Do dzieła!
- Idi w pizdu! – zgodził się Dowgiłło.
Chwilę zajęło wydanie kolejnych rozkazów, ciszę
przerwały pozorny chaos i rozgardiasz, słyszeć się dało przekleństwa. Nikt się
jednak nie śmiał, gwar był przytłumiony, dziwny półmrok odbierał wszystkim
pewność siebie. Silniki buczały cicho, jak gdyby nawet dźwięk nie potrafił
pokonać panującego wokół zmierzchu. Powinna już nadejść noc, stwierdził Maksym,
jesteśmy tu wystarczająco długo. Sięgnął po neuroskręta i zaciągnął się
głęboko, z jakiegoś powodu przeczuwając, że nie będzie miał okazji przez
dłuższy czas zapalić. Ostatnie dwa dni miał naprawdę kiepskie, Chełm, potem
Kaliciński, Afanasjewa, lot przez zonę, Czersk, południowa i wreszcie gówno w
jakie wdepnęli. Z godziny na godzinę było coraz gorzej. Zapowiadało się jeszcze
mniej ciekawie.
Zwołał dowódców drużyn, przekazał im informacje,
wydał polecenia odnośnie strategii i taktyki, polecając uformować pluton,
wskazując trasę na mapie. Wyznaczonym zwiadowcom polecił utrzymywać łączność
wzrokową i radiową. Polecił sprawdzić magazynki, przed walką wysrać się i
odlać, a maski trzymać w gotowości. Przeszedł szybko między ludźmi patrząc im w
twarze, większości zmęczonych walką mężczyzn i kilku kobiet. Gdy kierował się
do swego BWP natrafił na Domagarowa.
- Jak jest? – zapytał.
- Wyznaczył Kalafiora na sierżanta plutonu – odparł
tamten zdając się nie poruszać ustami. – Już zaczyna się szarogęsić. Dał do
zrozumienia, że przejmie twoje aktywa.
- Wot, chuja na piersi wyhodowałem, znaczy.
Kalafiorowi daj w jaja przy najbliższej okazji i przekaż, że wrócę – odparł w
tej samej konwencji. – Nie powinieneś być w grupie zwiadu z przodu?
- Wyznaczył mnie do osłony – powiedział z ironią
Domagarow.
- Głupiec – skwitował Gerber. – Trzymaj się bliżej
lewej strony, tam będzie specnaz. Jeśli zaczną strzelać, zagłuszą wystrzał ze
snajperki oddany w niewłaściwym kierunku – w oddali napotkał wzrok
Tekagawelidze. Skierował ku niej wskazujący palec, przypominając, że rozkaz
pojawienia się u niego wieczorem pozostaje w mocy. – A Tekagawelidze powiedz,
że lepiej niech nie zapomina, kto jest dowódcą.
- Godzina dziewiąta – uprzedził Domagarow. Gerber
obrócił się i odszedł, unikając nadchodzącego Kalicińskiego, który obserwował
go z bliska. Lejtnant popełnił właśnie kolejny błąd posyłając Domagarowa na
tyły, nie zorientuje się nawet, gdy pocisk ze snajperki sprawi, że w jego
głowie pojawi się dziura, przez którą na zewnątrz wyleci mózg. Kalibru pocisku
nikt nie rozpozna, modulowane zadawały rany zniekształcające ciało w
wystarczającym stopniu. Na Domagarowa mógł liczyć, wiedział, że wybierze
odpowiedni moment i zaatakuje z zabójczą precyzją.
Zaczął pogwizdywać patrząc na zwiadowców. Wczoraj sam
był w ich sytuacji, gdy atak się załamał, a on został odcięty i w ruinach
Chełma natrafił na lejtnant Jelenską. Zdołał już o tym zapomnieć, lecz kiedy
szli na Chełm wszystko było jasne, Polacy widoczni byli gołym okiem, kiedy
uderzyli, po czym połamali sobie zęby na tworach jakich wcześniej nie spotkali.
Teraz szli prosto w nieznane. Przeniósł wzrok na desantowców, którzy kończyli
uzbrajać swe potężne pancerze. Wbita w zbroje była połowa, unosili działka
przymocowane do ramion, na przedramionach czterech specnazowców w najcięższych
pancerzach zauważył pociski rakietowe gotowe do wystrzelenia w serii. Nie był
przekonany do ich skuteczności, lecz słyszał iż sprawdzają się świetnie w
starciach z imperialistami. Kilkukrotne próby użycia ich w zonie, których był
świadkiem, nie nastrajały pozytywne. Na rubieży ciężki sprzęt potrafił
przyjmować dziwne właściwości, jednak przede wszystkim skutecznie ograniczał
ruchy. Podstawowym atutem Polaków była prędkość, którą nierzadko wykorzystywali
w strefach przyśpieszonego czasu. I choć siła ognia potrafiła trzymać ich na
dystans i przetrzebiała atakujące hordy, prędzej czy później wymanewrowywali
powolnych żołnierzy, nie mających szans w walce w zwarciu z przeciwnikiem
przewyższającym go liczebnie. Taktyka Zmechpiechoty od dawna dostosowana była
do starć na Dzikich Polach, wojsko preferowało lekkie uzbrojenie, a drużyny
dalekiego zwiadu i rozpoznania nie nosiły nawet hełmów, by ograniczyć masę
przenoszonego wyposażenia. Uderz i cofnij się, rozdrażnij Polaków sprawiając,
że ruszą za tobą, dostając się pod ogień BWP, wspieranych przez lotnictwo,
tanki i artylerie. Żołnierze w pierwszej linii, za nimi ciężki sprzęt. W ten
sposób Druga Armia odnosiła sukcesy od lat, w ostatnim czasie trzymając linię
okopów.
Maksym wskoczył do wozu, usadowił się obok kierowcy,
po czym skontrolował przez radio gotowość plutonu. BWP wyruszyły, trzeci wprost
na wschód, wysforowując się przed PT-81 i Grada, które kroczyły w ślad za nim.
Dowgiłło podążał zająć stanowisko umożliwiające ostrzał w promieniu wielu
wiorst. Ruszyli i oni, w ślad za zwiadowcami, po chwili wyjeżdżając z zarośli
na znajdującą się tu drogę, całkowicie zarośniętą przez wysoką trawę. O dziwo roślinność
w tym miejscu niewiele różniła się od tej znajdującej za linią frontu, choć po
niespodziewanym ataku na Chełm, trudno dociec było, którędy on obecnie
dokładnie przebiega. Minęli drogę, kierując się ku północy, omijając zrujnowane
domostwa. Zwiadowcy zameldowali, iż natknęli się na zniszczone pojazdy, lecz
Afanasjewa poleciła im ruszać dalej. Wkrótce i oni dostrzegli przed sobą
rdzewiejący sprzęt, a Gerber ze zdumieniem rozpoznał T-81, dwa wozy
zaopatrzenia, ogon strąconego wiertalota. Najwyraźniej leżały tu od dłuższego
czasu, pochodzić musiały sprzed ewakuacji.
Przez chwilę nie wiedział co o tym sądzić, po czym zorientował się, że
zapewne w ogniu walk porzucono je w tym miejscu wycofując się na lotnisko. Lecz
gdy podjechali bliżej zauważył oznaczenia, wciąż jeszcze widoczne na burtach,
gdzie farba nie zdążyła się jeszcze złuszczyć. Żaden nie należał do Drugiej
Armii, białe bukwy jednoznacznie identyfikowały je jako wchodzące w skład sił
zbrojnych Rosyjskiej KRR, jednak nie potrafił przyporządkować znaków żadnej
znanej formacji Armii Czerwonej. Uświadomił sobie dopiero gdy przyjrzał im się
bliżej, że spogląda na zniszczone maszyny specnazu, pochodzące z czasów walki o
zonę południową. Nie miał pojęcia, że użyli ciężkiego sprzętu, ani, że ponieśli
aż tak wielkie straty, mimo iż był świadom, że to z czym się starli, okazało
się dla nich ciężkim przeciwnikiem. Z bliska mógł dostrzec dziury ziejące w
pancerzach tanków, choć nie potrafił powiedzieć co je spowodowało. Żadna z nich
nie była wystrzępiona ani osmalona, nie dostrzegał widocznych oznak trafienia.
Otwory miały znaczne rozmiary, o średnicy powyżej arszyna, licząc co najmniej
kilkadziesiąt werszków. Wyglądały jakby zostały wycięte niezwykle równo,
zadając śmiertelny cios potężnym maszynom. Za nimi dostrzegł jeszcze większe
skupisko porzuconego sprzętu, leżącego bezładnie w leju, gdzie ziemia zapadła
się i osunęła do wnętrza. Długa linia przywodziła na myśl jakiś tunel, lecz
Gerber nie przypominał sobie, aby w tych okolicach znajdował się schron, bądź
odnoga podziemnego miasta. Metro nigdy tu nie dotarło, a okolice te jako
bezpośrednie sąsiedztwo zony południowej opuszczone były odkąd pamiętał.
Cokolwiek znajdowało się w tym miejscu było teraz skrzętnie zasypane, a na
szczycie leżały rdzewiejące urządzenia i rozpadające się maszyny, wystawione na
działanie wiatrów zony.
Wkrótce dotarli do punktu, w którym się rozdzielili.
Wozy Gerbera ruszyły przed siebie, pośród krzewów i ruin domostw, w odległości
pół wiorsty dostrzegając zniszczone kilkupiętrowe budynki. Przed nimi był
Mokotów. Zwiad musiał wybadać teren, a
Gerber przestawiał się na sposób myślenia podobny do Afanasjewej i
Kalicińskiego. Musiał zakładać, że w ruinach mógł się skryć wróg inny niż
Polacy, mogący razić go podczas zbliżania się do miasta rakietami, kończąc w
ten sposób drogę pojazdów. Powyższe sprawiło, że podjął decyzję. Gdy dotarli do
miejsca, w którym budowle zaczęły się zagęszczać, polecił by wóz opuściła jedna
z dwóch drużyn, wiezionych przez BWP. Żołnierze zaczęli kląć, zabierając swe
ciężkie plecaki, lecz wysiedli z pojazdów błyskawicznie. Chwilę później klapa z
trzaskiem zamknęła się, zaś wnętrze pojazdu pogrążyło się ponownie w ciemności.
Gerber pozostał w środku jedynie z dziesiątką ludzi, wliczając w to kierowcę i
działonowego. Po raz pierwszy nie czuł się bezpiecznie we wnętrzu pojazdu,
dającego schronienie przed Polakami i zapewniającego możliwość szybkiej
ucieczki. Perspektywa trafienia rakietą sprawiła, że uświadomił sobie, iż
znalazł się pułapce. Nie miał jednak innego wyjścia, wsadzono go na stołek
dowódcy plutonu i musiał przynajmniej udawać, że kontroluje sytuację. Wiedział
doskonale, co uczyni w wypadku zagrożenia. Polecił zwolnić i wysunąć się dwóm
liniom piechoty przed pojazdy, jadące teraz w szyku, wymuszany na nich wąska
ulicą, w którą wjeżdżali. Ulżyło mu nieco, gdy pustą przestrzeń z lewej strony
zastąpili budowlami, choć wiedział, że pośród pól był Dowgiłło, a obserwator
nie zameldował o ruchach przeciwnika, widocznego stamtąd jak na dłoni. Teraz
znaleźli się w polu rażenia wroga, który mógł ukrywać się wśród ruin. Część
budynków była kilkupiętrowa, nie mógł mieć pewności, że zwiadowcy sprawdzili
wszystko dokładnie. Czujniki ruchu, termonamierzanie i odczyty fal radiowych
szalały, widomy znak, że znaleźli się na rubieży. Od kiedy był tu ostatnio zona
wyraźnie przesunęła swoje granice, tuż pod Warszawę, czyniąc zapewne
niedostępnymi miejsca, leżące za granicą dawnego Kordonu. Nic dziwnego, że
oblężone wojsko, nie dało rady powstrzymać naporu przeciwnika. Skoro Polacy
opanowali tunele, pomijając kwestię imperialistów, nie czekała ich łatwa
przeprawa. Lecz gdy wojsko wejdzie w bitewny szał, uświadamiając sobie, jak
wielu ludzi padło tu z ich łap, zapewne uda się dojść daleko. Choć z drugiej
strony upadł Kordon, gdzie żołnierzy było dużo więcej, ich niewielka grupka
mogła okazać się niewystarczająca. Najwyraźniej jednak to nie tunele były celem
tej misji, lecz powstrzymanie imperialistów nim znajdą to, co się tam
znajdowało.
Wpatrywał się w nakreśloną dawno temu mapę, wiedząc,
że za domostwami znajduje się Fort Mokotowski. Jeszcze kilka lat temu Warszawę
otaczał ciasny pierścień systemu niewielkich placówek wojskowych, gdzie
najczęściej służbę pełnili ci, którzy odbywali jedynie obowiązkową trzyletnią
kolejkę, nie decydując się na związanie z armią. Stąd wyruszano na patrole
walcząc ze zdziczałymi zwierzętami, poddanymi przemianom łysenkizmu, starając
powstrzymać je przed przenikaniem na teren naziemnych upraw. Rejony położone na
południowy zachód od miasta były opuszczone i zniszczone przez wojnę, jednak do
niedawna zona tu nie dotarła, a o dziwnych oddziaływaniach nikt nie miał
pojęcia. Stalkerzy powracali z ciekawymi zdobyczami, spalinowe pociągi krążyły
po trakcji przez Grójec w kierunku Radomia, chronione przez twardych jak stal
żołnierzy Służby Ochrony Kolei. Tak było jeszcze kilka lat temu, do czasu
upadku Warszawy. Nawet na powierzchni odczuwalna była różnica, siedząc w wozie
Gerber nie słyszał w eterze żadnych komunikatów, który zazwyczaj przekazywano
sobie między fortami a Kordonem, nie dostrzegał wozów patrolowych, nie widział
śladów stalkerów zmierzających na rejzę. Lecz przede wszystkim nigdzie nie było
śladu Polaków, od których powinno roić się na powierzchni, których liczba trzy
lata temu przeszła wszystko co widział wcześniej, gdy uderzyli z kilku
kierunków jednocześnie, spadli z nieba i wynurzyli się spod ziemi, przebijając
żelbetonowe ściany tuneli. Nigdzie nie widział śladu szlamu, stanowiącego
widoczną pozostałość ich obecności, w który rozkładały się ciała i przemieniały
odchody. Jedynym wytłumaczeniem mógł być fakt, iż Polacy przebywali w tunelach,
bowiem na pewno stąd nie odeszli. Sam widział jak przemierzali ziemie na
południe stąd, a z opowieści Gaworki wynikało, że krążyli wokół Góry Kalwarii.
Działo się coś, czego nie był w stanie zrozumieć.
Jego instynkt mówił mu wyraźnie, że coś jest nie tak. Odruchowo zaciskał dłoń
na karabinie, gdy zbliżali się w stronę lotniska. Nasłuchiwał komunikatów,
jednak Afanasjewa i Kaliciński na razie milczeli.
Wreszcie odezwał się jeden ze zwiadowców.
- Ja Grab, Wisła zgłoś.
- Ja Wisła – Gerber chwycił słuchafon, przez chwilę
zastanawiając się nad sensem kodu wywołania wybranego przez Krafta. Nie był to
czas i miejsce by go zmieniać, zwłaszcza, że w pamięci wojska trwał jako coś
wprowadzonego przez ich batkę.
- Widzę coś… co powinieneś zobaczyć, Wisła.
- Grab, czy to wróg?
- Nie – głos się zawahał. – To coś innego.
Gerber wyczuł w głosie tamtego coś więcej.
- Opuszczam pojazd – poinformował w eter.
- Przyjęłam – zatrzeszczała Afanasjewa. – Od tej pory
ograniczam łączność radiową, tamci mogą namierzać źródło emisji. Informować
jedynie w wypadku nawiązania kontaktu.
Omal nie prychnął. Znaleźli się tak blisko zony, że
łączność utrzymywali wyłącznie zapewne dzięki Trzmielowi latającemu nad
Gołkowem. Znał Dzikie Pola od dawna i wiedział, że pełne są interferencji,
które nie pozwalają nawet na wykrycie zmiennych, a także jakiejkolwiek emisji.
Łamała sobie na nich zęby nauka i reguły łysenkizmu, a co dopiero taktyka
wojskowa.
Dał znak kierowcy, który zatrzymał się przy
najbliższym skrzyżowaniu. Gerber zdążył już przekazać dowodzenie wozem i
skierować się do drabinki. Wyszedł na zewnątrz, sięgnął ręką po podawany mu
plecak i z wysiłkiem wydostał pakunek z
pojazdu. Założył go na plecy, sprawdził karabin i zsunął się po kole na dół. Po
chwili stanął na zniszczonej ulicy, gdzie bruk zdążył popękać. Silnik wozu
pracował głośno. Gerber wysunął się przed BWP, nieopodal dostrzegł drugi
pojazd. Dał znak przekazując, iż od tej pory porozumiewają się przy pomocy
niewerbalnej, czekając aż pokwitują drużyny podążające wzdłuż ulicy, po czym
ruszył przed siebie. Z jednego z pobliskich budynków dostrzegł błyski,
zwiadowca puszczał mu zajączki. Choć wokół nie widział żywej duszy, nie
przemieszczał się środkiem drogi porośniętej bujną roślinnością. Miał wrażenie,
że ociepliło się. Półmrok nie zmniejszył się, choć niebo nad nim przybrało
odcień bardziej intensywnego fioletu.
Naperty na jego widok pojawił się dosłownie znikąd, w
kamuflażu z pomalowaną na ciemno twarzą praktycznie niewidoczny. Podał mu
lunetę z SWD i poprowadził w głąb zniszczonego budynku, gdzie czekali pozostali
zwiadowcy. Zapewne żołnierz z ciężkim karabinem umocnił się piętro wyżej,
bowiem Gerber dostrzegł jedynie dwóch. Po chwili patrzył przez lunetę w
kierunku Ochoty, nieopodal ostatnich budynków Mokotowa. Nie mógł zauważyć stąd
zachodniego węzła kolejowego, przesłaniały go dziwaczne drzewa, z których
zwieszały się grube mięsiste liany czerwonego koloru. Na ich tle wyraźnie
odcinały się czarne krzyże, na których dostrzegł ludzkie sylwetki. W ich
pobliżu nic się nie poruszało.
- Zobaczyłem ich pięć minut temu – powiedział
Naperty. – Nie ma śladu tego, kto mógł im to uczynić.
Gerber oderwał lunetę od oka.
- To stało się niedawno – powiedział. – Widziałeś co
leży u ich stóp?
- Ogary.
- Ktoś je zabił – Maksym zawahał się po czym
zdecydował. – Wy dwaj ze mną. Osłaniasz – Naperty kiwnął głową. Nie powiedział
nic, gdy jego aktualny dowódca wbrew wszelkim regułom sam postanowił udać się w
miejsce, które wedle wszelkich prawideł było najprawdopodobniej zasadzką.
Gerber nie zwlekał, pewne rzeczy musiał zrobić osobiście. Wraz z dwoma
żołnierzami ruszył w kierunku krzyży, rozpraszając się w formację gotowości
bojowej. Suche gałązki łamały się, gdy pochyleni zmierzali przed siebie,
wsłuchani w ciszę panującą w mieście półmroku. Z oddali dobiegał przytłumiony
dźwięk pracy silników wozów i tanków. Wreszcie stanęli nieopodal sześciu
krzyży, na których zawieszono ciała żołnierzy. Ich ręce przybito do poprzecznych
desek, a spomiędzy ich nóg płynęła krew. Oczy mieli wyłupione. Gerber poczuł
suchość w ustach, gdy sięgał po słuchafon.
- Ja Wisła, do Noża.
- Nóż – głos Afanasjewej był ostry. – Przerwaliście
ciszę radiową.
- Znalazłem naszych zwiadowców – poinformował
zwięźle. – Nie żyją. Zostali przybici do krzyża.
- Krzyża? Wiecie czyj to symbol?
- Faszystów.
- Tak. I imperialistów oraz ich opium dla ludu.
Skurwysyny, kpią z nas! Słyszycie towarzysze? Zabili naszych ludzi!
- Jeszcze coś – powiedział Gerber. – Wykastrowali ich
i wyłupili oczy – w radiu na chwilę zapadła cisza.
- Jesteście pewni, że to oni? – zapytała wreszcie
Afanasjewa. – To nie maoiści?
- Nie – powiedział podnosząc z ziemi kawałek metalu.
– Strzelali niedawno. Łuska jeszcze ciepła… ma jakiś dziwny kaliber.
- 5,56. Nieważne! Towarzysze! Strzelać bez rozkazu! I
zniszczyć!
Gerber wyjątkowo się z nią zgadzał. Spojrzał na
towarzyszących mu żołnierzy, nie mogąc przypomnieć sobie ich imion. Ich twarze
wyrażały niedowierzania, być może w świecie specnazu takie czyny były czymś
codziennym, lecz Druga Armia dotąd nie miała z nimi do czynienia. Polacy byli
potworni i pozbawieni ludzkich cech, mimo to ich działaniami nie kierowało
okrucieństwo. Maksym popatrzył na łuskę i leżące poniżej truchło Ogarów, z rozerwanymi
głowami, uświadamiając sobie, że strzały padły z daleka. Spojrzał w stronę
drzew, lecz nie dostrzegł tam nikogo. Coś tu się nie zgadzało, lecz nie był w
stanie stwierdzić co. Ponownie spojrzał na krzyże i nakreślone krwią napisy.
Cyrylica była nierówna. – Nóż, to wiadomość – powiedział.
- Co takiego? – zatrzeszczała Afanasjewa.
- Zostawili nam informację – powiedział. – Ale jej
nie rozumiem.
- Jaśniej, Wisła.
- Napisali na krzyżach „Ławrientij” i „ Bóg żyje”.
Afanasjewa milczała.
- Wisła, znajdź mi tych skurwysynów – powiedziała
wreszcie. Gerber miał wrażenie, że jej głos nagle nabrał złowrogiej barwy.
- Przyjął, udaję się – odpowiedział.
Nawet jeśli imperialiści byli w stanie namierzyć ich
łączność, wciąż nie nawiązali kontaktu. Las milczał, w półmroku pod fioletowym
niebem wiatr nie poruszał gałęzi.
- Idziemy – rzekł Gerber. – Wypatrujcie pozostałych.
- Pozostałych? – zapytał jeden z żołnierzy.
- Jest ich tylko sześciu – mruknął Maksym. – Wciąż
brakuje czterech.
- Nie powinniśmy ich…
- Później. Zapewniam was, że nie zapomnimy o nich.
Doczekają się strzału w głowę – powiedział. – Teraz nie chcemy zwrócić niczyjej
uwagi.
Kiwnęli głową ze zrozumieniem, a Gerber dał znak ręką
i skierował się w stronę budowli, za którymi kryło się lotnisko. Z trawy podniosła
się drużyna, która go osłaniała, nieopodal ruszyły wozy. Maksym szedł z
zachmurzoną twarzą, gotów na wszystko, usiłując zrozumieć to co zobaczył. Tylko
jedna osoba nosiła imię Ławrientij i nawet on bał się o niej pomyśleć.
Przewodnik Narodów i Zbawca Ludzkości, wszechmocny pan i władca Związku
Republik, ojciec komunizmu, spadkobierca idei wielkiego Stalina i Lenina, który
wprowadził utopię Marksa i Engelsa. Człowiek, którego nazwiska nikt przy
zdrowych zmysłach nie wypowiadał. Imperialiści posłużyli się jego imieniem
zestawiając je ze swym zabobonem, który został przez przodujący ustrój
całkowicie zapomniany i wypleniony. Bóg nie mógł żyć ani umrzeć, ponieważ nigdy
go nie było.
Ścisnął mocniej karabin i ruszył przed siebie.
Lotnisko wynurzyło się zza rogu, znad trawy w którą
przypadli, obserwując sytuację przez lornetkę. Gerber wiedział, że w tym
kierunku poszli imperialiści spod krzyża, zostawiając za sobą szeroki ślad w
roślinności. Było ich co najmniej kilku, żołnierzy poruszających się pieszo. Gdyby
nie łuska jaką znalazł byłby pewny, że idzie tropem zwiadowców. Imperialiści
dotąd byli mitem, który nagle się urzeczywistniał. Na piasku prowadzącym na
płytę odcisnęli ślady swych butów, znacząc ziemię śladami nieznanych
protektorów.
- Zabijają naszych towarzyszy. Depczą naszą ojczyznę
– powiedział jeden z żołnierzy.
Maksym nic nie mówił. Rękę uniósł wysoko w górę,
pokazując Napertemu z iloma żołnierzami wroga mają do czynienia. Wciąż jednak
nie słyszał wymiany ognia. Byli tu niedawno i szli w tym samym kierunku co oni.
- Uważajcie – powiedział. – Nie wiem jak to zrobili,
ale zdjęli nasz zwiad, nie dając im szansy na nawiązanie łączności.
Odczekał chwilę i wszedł na płytę lotniska,
zmierzając wprost w kierunku znajdujących się tam wraków wiertalotów. Żelbetonowe
płyty były spękane, między szczelinami rosły pożółkłe źdźbła. Gerber przyjrzał
się ciemnym plamom widocznym nieopodal czegoś, co wyglądało na zaimprowizowane
naprędce stanowisko ogniowe. Ich liczba wzrastała im bliżej było porzuconego
ciężkiego karabinu maszynowego PKM. Ponownie nie zauważył żadnych ciał, ani
śladu szlamu. Nie widział także żołnierzy, choć był pewien, że na pewno
trafili, w cokolwiek strzelali. Ślady protektorów znikały prowadząc w tamtym
kierunku. Pomyślał, że niepotrzebnie rozdzielili się z Afanasjewą i sprawdził
czy nikt nie sygnalizuje kontaktu wzrokowego, po czym dał znak, by ruszać za
nim. Silniki wozów zwiększyły swe obroty, gdy wjeżdżały na lotnisko, w ślad za
podążającymi w rozproszonym szyku żołnierzami. BWP skierowały się na skrzydła,
a działonowi szukali celów. Wciąż jednak nie napotkali nikogo, Polaków,
zwierząt czy imperialistów. Jeden z obserwatorów z pojazdu zamachał do niego,
skierował się więc w stronę pojazdu, który podjechał bliżej. Dowódca wychylił
się przez górny właz.
- Mamy sygnał radiowy – powiedział.
- Skąd?
- Okolice Stacji Unia Lubelska – poinformował.
Wyglądał jakby chciał powiedzieć coś więcej, więc Maksym zachęcił go do tego.
- Po prostu powiedz.
- To nasza częstotliwość. Nadaje ze wzmocnionej
anteny kierunkowej. Obawiam się, że… tamten drugi towarzysz lejtnant…
Kaliciński nie byłby aż tak głupi, by wzmacniać
sygnał do poziomu słyszalnego w promieniu wielu wiorst, przebijającego się
przez rubież zony.
- Co nadają?
- Coś szyfrem…
- To nie Kaliciński – powiedział Gerber. Afanasjewa
złamała zasady bezpieczeństwa, ryzykując namierzenie ich przez przeciwnika,
który swym okrucieństwem przewyższył wszystko co znali. Wiedział co było tak
ważne, musiała za pośrednictwem Trzmiela poinformować o jego makabrycznym znalezisku.
O napisie. Nagle zadrżał, uświadamiając sobie do kogo był skierowany. –
Idziemy! – polecił. – Kierunek Unia Lubelska, jak najszybciej! – powinien
pozostawić tu ludzi i zabezpieczyć lotnisko, lecz stwierdził, że w tej chwili
musi dotrzeć do Afanasjewej. Walka była kwestią czasu, wiedział, że wróg jest w
pobliżu, a przeciwnik właśnie dostał do ręki informację, gdzie się oni się
znajdowali.
Przyśpieszył kroku, chcąc jak najszybciej opuścić
płytę lotniska, z rzadka porośniętą trawą. Nie wszędzie zdołała jeszcze przebić
spękaną powierzchnię. Przed oczami stanęła mu ewakuacja, gdy wsiadali na pokład
Iła, po tym jak zabrano już specnazowców. Niebo nad miastem stało wówczas w
ogniu, artyleria strzelała przez cały czas, Polacy wlewali się na powierzchni jedną
wielką falą, przy pomocy odnóży, macek, jako galaretowata masa, a metanapalm
płonął wokół podnosząc temperaturę o kilka stopni. Z Kordonu odchodziły
ostatnie pociągi, kierując się ku Lublinowi. Wokół wciąż leżały pozostałości
tamtego dnia, porzucony sprzęt, zardzewiałe ciężarówki, zniszczone wozy, tanki
i Suchoje. Ktoś musiał jednak tu być, bowiem skrzętnie wyczyszczono je z
uzbrojenia. Zapewne przez ostatnie trzy lata do miasta docierali stalkerzy, być
może osady takie jak Góra Kalwaria nie było jedyne. Za linią frontu sami
nierzadko spotykali przecież i ratowali ludzi, który pozostali za Wisłą.
Przemieszczał się kryjąc za zniszczonymi machinami,
wpatrując się w wysokie budynki leżące w oddali, na planie opisane jako
Politechnika, oraz wieżowce przylegające do Unii Lubelskiej, gdzie na dawnym
rondzie znajdowało się wejście do podziemi. Dobry snajper trafiłby z tej
odległości. Na razie jednak wróg się nie ujawniał, choć pół wiorsty przed nimi
Gerber dostrzegał już BWP i kroczącego tanka. Właśnie teraz przydałyby im się
wiertaloty, które przemknęłyby nad budynkami i pokryły teren rakietami
odłamkowymi, wykurzając ukrytego wroga. Zerknął na pojazd, za którym się ukrył
i nagle uświadomił sobie, na co patrzy. Maszyna była całkowicie zardzewiała,
naruszona zębem starości, wyraźnie pozostawała tu trzy lata, jeśli nie więcej.
Jednak wpatrując się w oznaczenia wciąż widoczne na jednym z jej boków,
wyblakłe i odpadające litery, Gerber uświadomił sobie, że już je widział. Kilka
godzin wcześniej, gdy lecieli ponad zoną, o poranku, a uzbrojona po zęby
machina, którą Afanasjewa nazwała Kamowem osłaniała ich lot. To był ten sam
wiertalot, choć wyglądał, jakby był zniszczony wiele miesięcy wcześniej. Maksym
natychmiast uświadomił sobie co to oznacza. Spojrzał w stronę BWP i zamachał
ręką, wstrzymując przemieszczenie wszystkich z jego plutonu.
- Wykrywasz coś? – rzucił zbliżając się szybkim
krokiem. – To zmienna! – natrafili na niestałość obszaru innej fizyki, bowiem
tylko w ten sposób mógł wytłumaczyć to, co właśnie zobaczył. Jedynym co było w
stanie gwałtownie postarzyć wiertalota, była fizyka innego przebiegu czasu,
działająca w zonie.
- Nic na odczytach – padła odpowiedź.
- Nawiąż łączność – polecił. W tej sytuacji nie
widział innej możliwości niż ostrzeżenie pozostałych. Zmienne nie znikały same
z siebie, wyładowywały się lokalnie zmieniając całkowicie warunki. Co
oznaczało, iż fioletowe niebo przed nimi skrywać mogło obszar odmiennej chemii
i biologii, nie nadającej się oddychania.
- Brak – poinformował go po chwili dowódca wozu, co
tylko utwierdziło Gerbera w przekonaniu, że dotarli do miejsca, w którym fale
radiowe przestały stosować się do znanych mu reguł. Oparł nogę o koło i dał
sygnał pozostałym, aby podążali powoli naprzód. W tej chwili nie mógł się już
wycofać, musiał jak najszybciej skontaktować się z Afanasjewą.
Minął zabudowania lotniska, gdzie dotarli już jego
zwiadowcy i teraz zauważywszy ostrzeżenie przekazane umówionym znakiem,
poruszali się powoli do przodu, rzucając przed siebie kamieniami. W tej chwili
był to jedyny pewny sposób, choć i on nie dawał żadnej pewności. Wciąż nie
dostrzegali żadnego załamania światła bądź powietrza, szperacze powoli
przemieszczali się przodem przez wozami.
W półmroku Maksym nie widział dalej niż na pół
wiorsty, jednak był już w stanie dostrzec Afanasjewą, która wysiadła z wozu.
Antena na dachu BWP została rozłożona i skierowana na południe. Specnaz obstawiał właśnie zjazd prowadzący do
podziemnej bazy wojskowej położonej w tunelu metra, choć Gerber nie widział czy
wrota była otwarte. Dostrzegł nadjeżdżający wóz Kalicińskiego, który wyskoczył
z niego, gdy tylko pojazd się zatrzymał. Lejtnant ruszył w kierunku
Afanasjewej, a wówczas zaczęły padać strzały.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz