ZACHODNIA WARSZAWA
Deveraux płynnie ściągnęła język
spustowy, nie biorąc poprawki na odległość ani wiatr. Rozległ się huk stłumiony
przez znajdującą się w jej hełmie słuchawkę, która jakimś cudem nadal działała.
Momentalnie przesunęła lufę w bok oddając kolejny strzał, gdy tylko cel znalazł
się pośrodku krzyżyka wyznaczonego w jej lunecie. Trzeci raz pociągnęła za
spust wiedząc, iż nie trafi, cel zdążył się poruszyć. Trzy pociski kalibru .308
pomknęły w kierunku celu, pierwszy przebił czaszkę dziwacznej istoty zabijając
ją na miejscu. Druga zorientowała się, że coś nie tak i zaczęła odwracać swój
łeb, lecz pocisk snajperski wszedł przez oko. Trzeci stwór przywarł do ziemi i
pocisk poszedł na nim. Devereux widziała go doskonale w półmroku dzięki swej
noktowizji i błyskawicznie wzięła poprawkę, zgodnie z sugestią Waltera celując
ponownie w głowę. Nie tylko dlatego, że w strefie należało strzelać w to
miejsce, lecz również ponieważ łby wydawały się najłatwiejsze do przebicia.
Zdjęła potwora, gdy skoczył w górę, dosięgając go w locie. Guzowate ciało pełne
narośli runęło na ziemię, a z pyska potoczyła się piana.
- Zmiana pozycji – syknęła w ciszy
jaka zapadła. To nie tylko przytłumione światło, uświadomiła sobie, również
dźwięk rozchodzi się tu jakoś inaczej. Walter pilnowany przez Baumanna i
Weylanda ruszył za nią. Grouchowi chwilę zajęło powstanie i złożenie ciężkiego
karabinu M249, którym gotów był poprawić dzieło zniszczenia, jeśli Deveraux nie
powstrzymałaby bestii.
- Co to są ogary? – zapytał
Baumann.
- Kiedyś były takie zwierzęta –
odpowiedział Walter. – Wy zdaje się je hodować nadal. Te łysenkowsko zmienić się.
- Ja pierdolę, nie chcę mieć już
psa – splunął marine. Wyszli na otwartą przestrzeń i wówczas ujrzeli bliżej, co
usiłowały ogryzać stwory. Dobrze się jej wydawało, to były krzyże, sześć słupów
wbitych w ziemię, do których przybito ludzi. Mieli na sobie mundury wroga, tyle
dostrzegła już z daleka. Szli powoli pochyleni, omijając płytę lotniska,
przyglądając się ciałom. Im bliżej się znajdowali, tym więcej mogli dostrzec
szczegółów.
- Co to jest? – rzuciła szeptem.
Nie była w stanie stwierdzić, z jakiego powodu starała się nie mówić głośno.
Rozejrzała się, szukając wroga, lecz nic nie poruszało się w zasięgu jej
wzroku. Walter podszedł bliżej, kręcąc głową wyraźnie zdumiony i wstrząśnięty
- Dziewiąta Kompania – powiedział
w końcu, przyglądając się jednemu z ciał. – Mój oddział. Zwiadowcy, jak ja – po
czym zamilkł, spoglądając w wyłupione oczy tamtego.
- Znałeś go? – zapytała.
- Do cholery, co tu się dzieje? –
nie wytrzymał Baumann. – Co to za podstęp? - nagle odskoczył, gdy leżące u jego
stóp truchło drgnęło, w gwałtownym odruchu. Błyskawicznie sięgnął po karabin i
pociągnął za spust, puszczając serię w łeb istoty. - A masz skurwysynu! – krew i kawałki mózgu
trysnęły mu na buty, a dźwięk wystrzałów zniknął równie szybko jak się pojawił.
Półmrok i cisza, zdawały się otaczać ich z każdej strony. Deveraux ponownie się
rozejrzała, korzystając z lunety karabinu, pomiędzy sylwetkami maszyn
znajdujących się na pasie startowym. Wówczas zatrzeszczało radio i wróciły
odczyty pozycjometru.
- Pieprzę to – powiedział nagle
Weyland. – Co mnie podkusiło? Mogłem teraz szturmować plaże południowej Azji.
Jedyne co mogłoby grozić to tangosi ze swoimi kurewskimi karabinami i czołgami.
- Zamknijcie się obaj –
powiedziała. – Walter? – nadal tkwił w miejscu, w którym zamarł, jak gdyby
usiłując coś zrozumieć. – Co tu jest napisane? – wskazała na napis, namazany
czymś co najprawdopodobniej było krwią. Walter wciąż usiłował zajrzeć w oczy
martwych żołnierzy, które wyłupiono, a jedynym co można było w nich dostrzec
był mrok.
- Bóg żyje – przeczytał. – Co? Nie
rozumiem. Boga nie ma – spojrzał na nich jak gdyby szukając potwierdzenia swych
słów. – To tylko wasz wymysł i zabobon, imperialiści!
- Bóg nie miał z tym nic wspólnego
– powiedziała Deveraux. – Powiedz mi lepiej kto to zrobił. Twoi ludzie nie
napisaliby czegoś takiego. Moi… nie uczyniliby tego, co tu zrobiono.
- Spytaj lepiej jej! – odwrócił
się w kierunku, gdzie ukryci byli strzelcy, a wraz z nimi Rassmusen i
Budzyńska. Szlag, pomyślała Deveraux i ponownie usiłowała wywołać Kowalskiego,
zastanawiając się jak właściwie wpadła w całe to gówno.
Pociąg opuszczali w biegu, gdy
tylko się zatrzymał. Choć Skelajno nie wykryła przeciwnika nad zachodnim węzłem
kolejowym, obraz przekazywany znad krzyżujących się torów był pełen zakłóceń,
uniemożliwiając wizualizację terenu. Pozycjometry i łączność wciąż działały,
gdy zatrzymali się z piskiem i zgrzytem hamulców, pod osłoną działek z
platformy wyładowując broń i amunicję. Nie tracili czasu, drony poszły w trzech
kierunkach, wyszukując przeciwnika, do którego zniszczenia gotowe były Furie i
cyberdyny, zaś żołnierze SBS ustawili się w pozycjach bojowych, osłaniając
desant. Nie napotkali jednak wroga, ani na bliskim skanie, ani na odczycie
termonamierzania Skelajno, które poleciały na wschód, południe i północ.
Sokoliński pokrzykiwał, kierując oddział zwiadowców w stronę miejsca widocznego
na mapie, usiłując jak najszybciej oddalić się od pociągu, którego silnik wciąż
jeszcze nie ostygł stanowiąc świetny punkt do namierzenia. Lokomotywa nie
dotarła do końca torowiska, zwalniali wjeżdżając w zrujnowane zabudowania,
pomiędzy niskie domki o ostro zakończonych ścianach. Nadal ciągnęło się ono w
kierunku północy, gdzie suche zarośla mocno odcinały się na tle fioletu nieba.
Był on tu bardziej intensywny, choć wydawał się nieco brudny, gdy zaczynał
otaczać ich zmierzch. Zupełnie jakby zapadała noc, choć wiedzieli, że to
nieprawda.
- Co to jest? – zapytał
Sokoliński. - Coś w powietrzu? Blokuje światło? Maski będą potrzebne?
- Nic nie wykrywam – pokręcił
głową Rassmusen, wpatrując się w odczyty przekazywane przed drony i osobisty
namiernik.
- Nawet nasze liczniki
Geigera-Petroszyna nie są w stanie wykryć wszystkich spośród tych oddziaływań –
uprzedziła Budzyńska.
- Ciekawe – powiedział Rassmusen
przyglądając się odczytom przekazanym przez Skelajno. – Pole elektromagnetyczne
jest tu zupełnie inne, nawet jeśli tego nie odczuwamy. Nie jesteśmy w
manifestacji, a jednak…
- Co to znaczy?
- Może światło zmienia tu prędkość
– powiedziała Budzyńska. – Jesteśmy blisko anomalii.
- Tak uważacie w Moskwie?
- Nie wiem co uważają obecnie w
Moskwie – odparła. – Kiedy ją opuszczałam kilka miesięcy temu nie
zarejestrowano niczego takiego. Warszawa była jedną wielką ruiną, całkowicie
opustoszałą. Obserwowaliśmy ją dość uważnie, dokonując zwiadu i wykonując
zdjęcia ze sputnika kilka razy w miesiącu. Zona południowa nadal jest
priorytetem zwłaszcza, że nikt nie wie co właściwie się stało.
- Powiedziałbym, że skoro foton
jest kwantem pola elektromagnetycznego, ma to jakiś związek z tym co
zrobiliście – mruknął Rassmusen.
- Fotony i wasza fizyka kwantowa
niczego nie tłumaczą – odparła Budzyńska.
- Ani wasza zmodyfikowana teoria
relatywistyczna – odrzekł. – Ale w mechanice kwantowej pole elektromagnetyczne
zachowuje się jak zbiór fotonów. A skoro kolapsując zonę zrobiliście coś z
czasoprzestrzenią… Ale do niczego więcej nie dojdę, nie mamy łączności z ISS,
powinniśmy załadować to do interpretacyjnej bazy danych jaką dysponuje doktor
Everett. Tu potrzeba naukowca, a nie kogoś, kto jedynie liznął ten temat.
- Tak jak ja myślał, to nie jest
wyprawa naukowa – zauważył Walter. - Czy teraz wy przestać ukrywać, że wieziecie bombę atomową?
- Starczy tej dyskusji – przerwał
Sokoliński. – Skoro nie macie nic praktycznego do powiedzenia. Myślę, że
docieramy do punktu, w którym przydatność naszego przewodnika zbliża się do
zera.
- Zna tunele metra lepiej niż ja –
powiedziała Budzyńska. – Wychował się w nich, są tu przejścia i łączniki, o
których nawet ja nie mam pojęcia. Nie ma nawet na najstarszych planach.
- Tylko, że nam nie pomoże –
zauważył pułkownik. – A ja powiem szczerze, nie mam ochoty już oddzielać emocji
od mojego zadania. Zwłaszcza gdy widzę to, co mam przed oczami – wskazał dłonią
przed siebie. Leżało tam mroczne miasto, kryjące się w cieniu morze ruin, odcinających się na tle brudnego fioletowego
zmierzchu. Miasto musiało być kiedyś znaczne, choć na pewno mniejsze od wielu
francuskich miast, a zwłaszcza położonych na bezpiecznym amerykańskim
terytorium. Budynki nie były tak wysokie jak w USA, sięgały ledwie trzech lub
czterech pięter, sporo z nich zostało zburzonych, większość z nich porastały
dziwaczne pnącza o grubych mięsistych liściach. Między budowlami biegły
szerokie aleje, jeszcze kilka lat temu zapewne w pełni przejezdne, o czym
świadczyły ledwie widoczne koleiny. Zarosły je grafitowe krzewy, przypominające
patyczki najeżone kolcami, które łamały się pod najlżejszym dotykiem, mimo to
naciskając mocno na nogawki munduru. Na razie nie zbliżali się do miasta, idąc
jego granicą, nie wchodzili między budynki, gdzie unosiła się widoczna z tej
odległości Skelajno Jeden. Zawisła nad torowiskiem, które zdawało się znikać,
lecz w rzeczywistości wchodziło w tym miejscu pod ziemię, stając się elementem
znajdującego tu metra. Wszystko to w połączeniu z fioletowym horyzontem i
faktem, że nie natrafili na żaden ślad życia, sprawiało przygnębiające
wrażenie.
- To wasze dzieło, faszyści –
powiedział Walter. – Zrzuciliście na nas bomby i my musieli iść pod ziemię. To
wy nie chcecie zawrzeć pokoju.
- To miasto zostało zniszczone
przez was, w roku 1944 po raz pierwszy, gdy nie poszliście mu na pomoc. Potem
zrzuciliście bomby na swoich obywateli, których trzymaliście w niewoli, gdy
powstali, by walczyć z waszym uciskiem – warknął Sokoliński. – To co stało się
później, nastąpiło ponieważ twój Związek zaatakował na Kubie. Zmusiliście ludzi
do życia pod ziemią, zdrajcy z Drugiej Armii.
- Świetnie – burknął Kowalski. –
Najważniejszą rzeczą w tej chwili jest ustalenie, kto doprowadził do powstania
tych ruin. Skoro wam tak na nich zależy, to ustawcie na tych kamieniach polskie
flagi.
- Kowalski, nigdy nie byliście
jednym z nas – powiedział pułkownik. – I nie rozumiecie, jak wiele to znaczy,
że Warszawa znowu stanie się polska. I wyjdzie spod ziemi.
- Jest polska – powiedział Walter.
– A wy zostaniecie powstrzymani, nim zniszczycie pracę wielu robotniczych rąk.
- Walter jest niereformowalny,
pułkowniku – powiedziała Budzyńska. – Ale nie jest waszym wrogiem. On nawet nie
wie, po której jest stronie, ludzie za których walczył już się do niego nie
przyznają, jego armia gdy go znajdzie, rozstrzela go za zdradę i dezercję, o
ile nie przekaże w ręce GRU. Sam o tym doskonale wie, opuścił to miasto ze
specnazem, lecz wrócił sam. To wystarczający powód. Z własnej woli porzucił
tych, którzy zaoferowali mu możliwość walki o wolność dla mieszkańców tego
kraju. To ty zdradziłeś wszystkich, Walter.
- Przynajmniej wiem w co wierzę –
odparł tamten, lecz ona się zaśmiała
- Nie, Walter – odparła. – Ty już
nie wierzysz w komunizm, ani w swoją armię. Tobie już nic nie zostało – rzuciła
szyderczo. – Nie masz już strony, po której możesz się opowiedzieć. Zostałeś
sam.
- Starczy – przerwał Rassmusen. –
Dyskusje ideologiczne nie są czymś mającym w obecnej chwili jakikolwiek sens.
Proponowałbym jeszcze nie rozstrzeliwać Waltera, pułkowniku, zawsze zdąży pan
to uczynić. Chciałbym się dowiedzieć, jaki mamy plan, skoro dotarliśmy już na
miejsce.
- Pierwotny – odparł Sokoliński. –
Wejdziemy do tuneli.
- Mam wrażenie, że oddalamy się od
nich – zauważył Rassmusen. Sokoliński westchnął.
- Zakładamy bazę – powiedział. –
Badamy możliwość wejścia do tuneli i odnalezienia tych mitycznych sił, o
których opowiada nam major Budzyńska, czy też raczej dowiadujemy się czego
szukają tu tamci i co jest źródłem tych oddziaływań. Nim jednak to uczynimy
musimy nawiązać łączność z ISS, a przede wszystkim opanować tutejsze lotnisko.
- Lotnisko? – zdziwił się
Rassmusen. – Nie będziemy nadkładać drogi? Myślałem, że nasz pobyt tutaj ma być
jak najkrótszy.
- Panie Rassmusen – powiedział
pobłażliwie Sokoliński. – Samoloty, które zestrzeliliśmy nadleciały z dalekiego
południa. Podstawowym celem tamtych będzie opanowanie lotniska, będą wtedy
mogli przysłać sobie zaopatrzenie, a także śmigłowce szturmowce, nie
wspominając już o bombowcach, mających większy zasięg. Przejmując lotnisko
zapewnimy sobie zdolność manewrową i sparaliżujemy ich możliwości operacyjne.
- A co jeśli tamci zajęli już
lotnisko?
- Dostaną wpierdol! – zawołał
zaczepnie Kurwa Wiśniewski, a SBS zaczęło wiwatować. Budzyńska chciała coś
wyraźnie powiedzieć, lecz zrezygnowała. Nawet Baumann dał się porwać
entuzjazmowi, Deveraux popatrzyła na Kowalskiego, lecz nie znalazła w jego
oczach satysfakcji spowodowanej faktem, że miał rację. Tamci przybyli tu
rzeczywiście po to, by bić się z przeciwnikiem na gruzach swej dawnej stolicy.
W sumie nie mogła ich z tego powodu winić, zapewne sama reagowałaby w takim
przypadku w dużej mierze podobnie. Lecz Kowalski miał rację, nie powinni w to
wciągać pozostałych, a marines stanowili tu delikatny języczek u wagi.
Cokolwiek uknuł admirał, tutaj na dole wyraźnie zbladło, w obliczu tego, czego
dotąd byli świadkami, a także faktu, iż znaleźli się w pustym mieście, nad
którym panowała noc, pozbawieni kontroli w postaci dowództwa CINSPAC, czy też
kogokolwiek, komu teraz podlegali.
- Może skupmy się najpierw na
założeniu bazy – głos sierżanta był zrezygnowany i zmęczony.
Szli w kierunku punktu, który
został wybrany jako docelowy jeszcze w pociągu. Po kontakcie z wrogimi
samolotami i uzyskaniu informacji o przemieszczeniu przeciwnika, a co za tym
idzie możliwym nawiązaniu kontaktu bojowego, pierwotny plan, polegający na
próbie wjechania do tunelu metra musiał zostać zmodyfikowany. Sokoliński miał
całkowitą rację, musieli namierzyć i spróbować powstrzymać działania tamtych,
inaczej zostaną zamknięci w tunelach i nie zdołają wyjść spod ziemi.
Skelajno osiągnęły założone
pozycje, w promieniu mili nie stwierdzając obecności wroga. Mapowały teren
zbierając dane o ruchu obiektów, namierzając ciepłotę ciała, szukając
transmisji radiowych. Wciąż byli tu sami, co Sokoliński postanowił wykorzystać.
Wytoczono motocykle, posyłając w czterech kierunkach zwiadowców, polecając im
wypatrywać tego, czego mogły nie dostrzec maszyny, wizualnych śladów obecności
przeciwnika. Pozostałe motocykle posłużyły do transportu cyberdyn, które SBS
planował uruchomić, gdy się umocnią. Przemieszczano także drony, przygotowując
je do startu bojowego z nowej lokalizacji, w międzyczasie strzelcy zabezpieczali
teren. Drużyna przed nimi dotarła już do miejsca, które miało stać się ich bazą
i zdołała wejść do środka.
Był to stary fort o nazwie, której
Deveraux nie potrafiła wymówić. Na mapie przypominał odwrócony dom ze
spadzistym dachem, podpisany jako Szczęśliwice. Na miejscu okazał się
zarośniętym wzgórzem, spod którego wyzierała stara, czerwona cegła. Z jednej
strony cały przykryty był ziemią, którą zdążyły porosnąć już drzewa o grubych
korzeniach, z drugiej miał fasadę otwierającą się na znajdujący się przed nim
plac. Otaczał go mur, wyraźnie wzmocniony i odbudowany kilka lat wcześniej,
teraz jednak jego konstrukcja była spękana i porośnięta przez trawę. Na placu
przed budowlą rdzewiał transporter opancerzony, porzucony wiele miesięcy temu,
w części zardzewiały, którego koła zaczęły już parcieć, mimo iż były z lanej
gumy. Wóz bojowy piechoty, rozpoznała pojazd Deveraux, jednak musiał od dawna
być już nieużywany, bowiem wokół niego zdążyły wyrosnąć kolczaste krzewy. Na
dachu dostrzegła jednego ze strzelców świecących do środka latarką nałożoną na
karabin, z granatem gotowym do rzutu. Jednak pojazd okazał się być pusty,
bowiem żołnierz zeskoczył z niego i ruszył w kierunku fortu.
Walter niespodziewanie zatrzymał
się i pochylił, przyglądając gruntowi. Deveraux nie była w stanie dostrzec
niczego interesującego, jednak Budzyńska była innego zdania, bo powiedziała do
niego coś po polsku.
- Angielski, towarzyszko – zażądał
Kowalski, choć zrozumiał jej słowa.
- Polacy – powiedział Walter,
wyraźnie zaniepokojony. – Poszli do Warszawy.
- Dużo? – w odpowiedzi rozłożył
szeroko ręce, wskazując wokół. Deveraux była w stanie dostrzec jedynie
zgniecioną trawę. – Kiedy?
- Wczoraj – powiedział. – Dziwne.
Bez szlamu.
- Nic tu nie widzę – zauważył
Sokoliński. – I jakoś nie natrafiliśmy dotąd na żaden ślad tych stworów.
- Widzieliście zdjęcia z
rozpoznania? – zapytał Rassmusen. – Okolica się od nich roiła.
- Okolica owszem. Ale od kilku
tygodni nie udało się zrobić zdjęć miejscu, w którym jesteśmy – zauważył
pułkownik. – Ale nie obawiajcie się, nie lekceważę zagrożenia. Też mi się to
wszystko nie podoba. Dokąd oni mogli pójść?
- Nie wiem – powiedziała
Budzyńska. – Jak powiedział Walter, to jakaś dziwna rzecz. Niezrozumiała. Hordy
przemieszczają się w zonie w jakiejś regularności, której nie byliśmy w stanie
odkryć. Jeśli jedna z nich poszła do Warszawy…
- Możemy na nią natrafić.
Rozumiem.
- Miała raczej na myśli, że
zastanawiające jest, iż poszła akurat teraz – rzekł Rassmusen.
- Bardzo popularne miejsce ta
Warszawa – rzucił Kowalski. – Wszyscy muszą się tu znaleźć, my, oni, potwory,
Kolektyw… ciekawe kto jeszcze? I dlaczego akurat teraz?
- Admirał miał rację – powiedział
w zamyśleniu Rassmusen. – Chyba słyszeliście plotki. Myślicie, że NASW i
Kosmflota zgromadziły swoje siły tak bez powodu? Coś tu leci i jest w jakimś
rodzaju kontaktu z tą częścią naszej planety, przez cały czas, nawet kiedy się
ona obraca. Czymkolwiek jest, odpowiedź na to pytanie znajduje w tym mieście.
Mamy ją znaleźć
- A przy okazji upiec inną pieczeń
na jednym ogniu – zauważył Kowalski.
- Mianowicie?
- Oczywistym jest dla mnie, że
towarzyszka Budzyńska obiecała wam jakąś cudowną broń, która pozwoli wygrać
wojnę albo ją zakończyć - rzucił
sierżant spokojnie. – Wy już jesteście pod jej wpływem, na szczęście pułkownik
wciąż jest to do niej bardzo sceptycznie nastawiony. Bo problem z towarzyszką
Swietłaną polega na tym, że cały czas kłamie, wykorzystując wszystko do swych
własnych celów.
- Biedny Kowalski – powiedziała
Budzyńska. – Stałam się dla was jakąś obsesją, po tym jak nabrałam was na
Marsie?
- Nie macie racji sierżancie –
rzekł Rassmusen. – Kwestia zweryfikowania słów major Budzyńskiej zbliżyła nas
dość mocno do poznania tajemnicy tego, co nazywa się ciemną materią. A
posiadanie wiedzy na ten temat to imperatyw, jak myślicie, NASW panikuje bez
powodu? Ja też jestem przerażony, w naszą stronę leci coś, czego nie pojmujemy,
co całkowicie przeraża nasze wyobrażenie. Wiem, że zwykliście rozwiązywać wasze
problemy przy pomocy karabinu, tym razem jednak tak nie będzie.
- Coś leci w naszą stronę –
powiedział sceptycznie Kowalski.
- Na razie jeszcze wiedza o tym
nie wyszła na zewnątrz, ale wkrótce zmierzyć się z tym będzie musiał cały
Sojusz. Nie tylko NASW – powiedział Rassmusen, po czym poprawił się. – Nie tylko
Sojusz. Również Związek i Kolektyw. Z czymś, co w zasadzie już przyleciło.
Czasu mamy coraz mniej.
- Coś nadchodzi – powiedział nagle
Walter, jak gdyby sobie właśnie jakąś rzecz uświadomił.
- Coś już nadeszło – odparł
Rassmusen.
- Nawet jeśli nie mamy na to wpływu
– powiedział Sokoliński. – Zajmijmy się więc chwilowo bardziej prozaicznymi
sprawami. Jeśli mamy szybko wejść do tuneli, gdzie ponoć znajdziemy odpowiedzi
i sojuszników stwórzmy bazę i zajmijmy lotnisko.
Czerwono szara cegła stanowiła
fasadę podziemnego schronu, wtopionego w powierzchnię, choć Deveraux wątpiła,
żeby przetrwać mógł porządny ostrzał artylerii. Budowano go wyraźnie w czasach
gdy materiał wybuchowy nie był tak potężny, a o ile dobrze zapamiętała
materiały na temat pola walki, które miała okazję przejrzeć przez 5 minut,
stanowił element systemu dawnych fortów, które wykorzystano, by chronić miasto
przed przybywającymi na jego powierzchnię stworami. Jeszcze niedawno
stacjonowały tu niewielkie siły wojskowe, wykonujące patrole i oczyszczające
teren. Potem wojsko musiało ustąpić przed atakiem potworów, nastąpiła
ewakuacja, a miasto zostało opuszczone. Zgodnie z informacjami jakie przekazała
Budzyńska, ponoć przez jakiś czas pozostały tu resztki wojska i mieszkańców, z
którymi kontaktowano się z nimi drogą radiową, później jednak umilkli. Posyłani
zwiadowcy nie wracali, a zwiad lotniczy ukazywał setki stworów żerujących na
powierzchni, uznano więc, że tunele zostały opanowane przez potwory. A oni
mieli tam wejść i znaleźć coś, w kierunku czego prowadziła ich Budzyńska.
Uroczo. Deveraux musiała jednak przyznać, że jak dotąd nie natrafili na ślady
żyjących tu potworów. Straty jakie ponieśli miały raczej więcej wspólnego z
natrafieniem na obcą fizykę. Choć nadal się nad tym wszystkim zastanawiała, dochodząc
do wniosku, że strzelec SBS zastrzelił coś nim zniknął. Ciemna plama była
zupełnie inna od pozostałych, duża i rozbryźnięta, jak gdyby rozpadła się po
trafieniu. Przypominała w swym kształcie człowieka. Choć trudno było powiedzieć
co właściwie w strefie pozostawało żywe, a co martwe.
Pozycjometr odświeżył oznaczenia
żołnierzy, wciąż było ich tyle samo ilu po przybyciu do miasta. Na razie
większość kierowała się do fortu, którego fasada straszyła ciemnymi otworami
drzwi i okien znajdujących się w łukowatych sklepieniach. Wewnątrz migały
światła latarek, aż wreszcie jeden ze strzelców wychylił się z okna i dał znak,
iż w środku jest czysto.
- Dobrze! – ucieszył się
Sokoliński. – A teraz ruchy!
Przemieszczenia oddziałów i
rozstawienie sieci bojowej zajęły ponad pół godziny. W jej trakcie drony
patrolowały ustalony obszar, lecz choć Sokoliński był mocno zaniepokojony, nie
wykryły wciąż żadnego ruchu. Deveraux jednak podobnie jak on czuła, że wróg
gdzieś tu jest, samoloty nie nadleciały znikąd, a tamci mieli wystarczająco
dużo czasu, by dotrzeć już do celu.
Wnętrze okazało się nieco
zagłębione w ziemi, sklepienie zwieszało się łukiem, można było na nim dostrzec
kesonowe lampy i niknące w ciemności wiązki kabli. W błysku latarek pojawiały
się stoły, stojaki na broń, w bocznych pomieszczeniach łóżka i jakieś
urządzenia, zapewne łączności, co tłumaczyłoby przechyloną antenę widoczną na
dachu budynku. Stanęli na zewnątrz, a Kowalski polecił Deveraux wdrapać się na
szczyt fortu, lecz spośród zarośli nie była w stanie wiele zobaczyć. Odruchowo
zaczęła namierzać w odległym o ćwierć mili mieście punkty, gdzie mógłby ukryć
się snajper, a jej wzrok przyciągnęła wieża zrujnowanego kościoła. Daleko w
oddali dostrzegła także wysoki wieżowiec, straszący swym ciemnym kształtem
pośród zmierzchu.
- W środku są metalowe drzwi –
zameldował jeden ze strzelców, wychodzący z wnętrza budynku.
- Przejście ewakuacyjne do tuneli
metra – z ociąganiem stwierdził Walter, gdy spojrzeli na niego pytająco.
- Nie przejdziemy tamtędy, panie pułkowniku
– powiedział żołnierz. – Są całkowicie zawalone, zablokowali to przejście na
stałe i zatkali tunel, odgruzowanie zajęłoby dużo czasu.
- Pewnie kiedy wycofywali się
zawalili wszystko, żeby te potwory nie weszły – stwierdził pułkownik.
Deveraux zdążyła zejść już z góry i
przekazać Kowalskiemu, że miejsce nie pozwala na prowadzenie obserwacji ani
oddanie strzału z daleka. Nie pozwolił jej jednak na przemieszczenie w kierunku
budynków.
- Będzie jeszcze czas – powiedział.
Na razie drony zataczały okręgi, z każdym przelotem o coraz większym promieniu,
rozrzucając czujniki ruchu, powiększając kontrolowany przez nich teren. Wciąż
na pozycjometrze widoczne były tylko kropki oznaczające żołnierzy Sojuszu, a
wróg się nie ujawnił. Lecz pułkownik wydał już rozkaz uruchomienia bojowej
sieci i uaktywnienia cyberdyn, które przygotowywał SBS. Fort ożył, część
strzelców kopała stanowiska bojowe, inni rozmieszczali przekaźniki i ustawiali
barykady i zasłony, w okopach wokół montując wieżyczki strzeleckie, zmieniając miejsce
w twierdzę, gdzie będzie można odeprzeć wrogi atak, jednocześnie pozostawiając
sobie możliwość odwrotu do pociągu. Na razie wygasili silnik, pozostawiając w
tym miejscu podsieć obronną. Droga z fortu zapewniała możliwość szybkiej
reakcji, przy użyciu motocykli, które okazały się nieocenione. Kilku strzelców
zabezpieczało pozycje, trzy motocykle ruszyły by dokonać zwiadu na perymetrze,
lecz pośród zarośli i ruin poruszali się powoli. Sokoliński nauczony
doświadczeniem nakazał pozostać wszystkim w zasięgu łączności wizualnej.
Vasquez dotarła na miejsce ze swym sprzętem, przewieziona na motocyklu, wraz ze
złożonymi dronami. Zgodnie z jej poleceniem cztery Furie rozmieszczano w
gotowości do bojowego startu. Zajrzała do wnętrza fortu, który wybrali na bazę.
- Nieco ekranowany – mruknęła. –
Może być problem z łącznością radiową, ale w tym miejscu problem to chyba
norma. Przydałby się prąd, bo akumulatory nas zeżrą.
- Di Stefano już nad tym pracuje –
powiedział Kowalski.
Wraz z Baumannem i Weylandem marine
usiłował właśnie uruchomić generatory znajdujące się w bazie. Na pierwszy rzut
oka nawet Deveraux posłana na pomoc mogła stwierdzić, że wyglądają na sprawne,
lecz dawno nie używane. Znajdował się tu nawet zapas ropy.
- Dlaczego to zawsze musi być
prądnica – jęczał Di Stefano. – I po co oni znowu tu powsadzali te swoje lampy,
przecież to zwykła mechanika – co do zasady jednak jak każde urządzenie
elektryczne działało podobnie, jednak prześledzenie wszystkich połączeń
wymagało nieco czasu. Deveraux zaciekawiło coś innego, gruba wiązka kabli
znikająca w serwisowym przejściu, za którym piętrzyły się olbrzymie stosy gruzu
i żelastwa, skąd ciągnęło zimnym powietrzem. Zawołała więc Waltera, który
zdawał się nieco odżyć, gdy znalazł się w ciemnym i dusznym pomieszczeniu.
- To główne zasilanie – wyjaśnił. –
Z metra. Gdy nie działa, przejmuje generator – sprawa okazała się jasna, dzięki
czemu po odcięciu wiązki, udało im się za czwartym razem uruchomić urządzenie.
Kilkukrotnie zakasłało, wypełniło pomieszczenie warkotem i buczeniem, a
sufitowe lampy zamigotały. Na szczęście tamci, choć znani byli ze swych
nietypowych rozwiązań, wyprowadzili na zewnątrz odprowadzenie spalin.
Uruchomiły się także filtry ścienne, sprawiając że zatęchłe powietrze poruszyło
się. Mogli teraz zgasić latarki i w bladym świetle przyjrzeć się pomieszczeniu.
Okazało się, iż w wielu miejscach znajdują się ciemne plamy, przypominające
rozlany olej, prowadzące od wejścia ku zawalonemu przejściu, gdzie znaleźli
sporo łusek pochodzących z kałasznikowów. Były one jednak stare i pochodziły
sprzed wielu miesięcy, zdążył je pokryć kurz.
- Co to jest? – zapytał Sokoliński
przyglądając się podłodze. – Gmurczyk! Czy to plama, którą widzieliście w
Sochaczewie?
- Tamta była znacznie większa,
pułkowniku – zameldował sierżant, gdy już się pojawił. – Ale to to samo.
- Stare – powiedział Walter. – Nie
wiem – dodał zamyślony i przyjrzał się przejściu serwisowemu. – Strzelali i
zostawili plamy.
- I zniknęli zupełnie jak żołnierze
SBS – dorzucił Baumann. – Fajne miejsce wybraliśmy
na piknik, nie ma co.
- Coś nam tu grozi? – Kowalski
spojrzał na Waltera, ten jednak rozłożył ramiona.
- Nie wiem. Ale… - wyraźnie szukał
słów. – Są łuski, lecz…
- Pocisk – zrozumiała Deveraux. –
Ma rację. Nie ma nigdzie pocisków. Zobaczcie – podeszła do podłogi, po czym
pokazała na ścianę, gdzie znajdowało się jedynie kilka dziur, liczba niezbyt
wielka w stosunku do liczby wystrzelonych łusek. – Tu są te, które nie trafiły.
Pozostałe weszły w cel.
- No to gdzie jest to, w co
trafili? – jęknął Baumann.
- Nie wiem, ale krwawi na czarno –
odparła, a Walter pokiwał głową. – I coś mi się wydaje, że w Sochaczewie nasi
zdołali to mocno zranić. Te plamy są niewielkie, ale tamta… Ona była spora,
prawda sierżancie Gmurczyk?
Strzelec zmierzył ją spojrzeniem,
po czym pokiwał głową.
- Tak było – przyznał. – Jak
człowiek, panie pułkowniku. Takiej wielkości i dostał chyba całkiem nieźle.
- Co nie przeszkodziło zabić całego
oddziału strzelców, do tego sprawić, że musieliśmy ich pozostawić – powiedział
w zamyśleniu Sokoliński.
– Lejtnancie Walter, może wy wiecie
z czym mamy do czynienia? - wtrącił się Kowalski. Bo towarzyszka Budzyńska już
kręci głową i oddaje się rozmyślaniom, na temat tego co nam powiedzieć, na ten
temat.
- Nie wiem – odparł Walter. – Coś
nowego.
- Świetnie – jęknął Baumann. – A my
weszliśmy do tego budynku prosto w pułapkę.
- I na razie tu zostaniemy –
oświadczył po namyśle Sokoliński. – Uspokójcie się żołnierzu. Bitwę stoczono tu
wiele miesięcy temu, tangosi wycofali się do tuneli, gdzie wysadzili przejście.
Cokolwiek tu się działo, już dawno się skończyło. Choć nie będę ukrywał, że to
nie najlepsze rozwiązanie. Mieliśmy natrafić na stwory zamieszkujące anomalię,
tymczasem nie dość, że nie spotkaliśmy dotąd ani jednego, to wpadamy z deszczu
pod rynnę, manifestacje i zagadki nie do wyjaśnienia.
- Witamy w zonie – usłyszeli głos
Budzyńskiej. Nie słychać w nim było jednak satysfakcji.
- Jakieś wątpliwości, pułkowniku? –
zapytał Rassmusen.
- Nie mogę sobie pozwolić na
wątpliwości, jestem żołnierzem – odparł Sokoliński. – Zaczynam się jedynie
zastanawiać czy to szaleństwo jest tego warte.
- Chyba cel w tym wypadku uświęca
środki?
- Mój na pewno – rzekł pułkownik. –
Wojsko polskie wróciło do domu, nawet jeśli świat zmierza do końca, czego
obawiają się dekownicy z NASW. Ale czy wasz cel jest tego wart? Nie mam
pojęcia.
Generator buczał miarowo, światło
nawet nie przygasało, gdy dolali ropy. Po chwili strzelcy zaczęli instalować
się wewnątrz, zmieniając obiekt w tymczasową kwaterę dowodzenia i miejsce prowizorycznego
odpoczynku. Prędzej czy później będzie on im ono potrzebne, choć zdawała sobie
sprawę, że gdy zabezpieczą już fort będą musieli zająć się lotniskiem.
Sokoliński nie posyłał na razie zwiadu w tamtą stronę, zdając się na drony,
które wyrysowały już dość spory perymetr na mapie w jego kierunku, wciąż nie
wykrywając żadnych źródeł ciepła. Vasquez uprzedziła go jednak, że nie powinni
zbytnio polegać na odczytach urządzeń, które w strefie wydawały się mocno
erratyczne, lecz pułkownik zadowolił się na razie posłaniem czujki. Deveraux
wyszła na zewnątrz i patrzyła na cyberdyny. Maszyny przypominające wielkością
spore skrzynie, obudowane z każdej strony metalem, wydobywały się z pakunków,
uruchomione przez strzelców. Przypominające klocki prostopadłościany nagle
ożyły, gdy wysunęły na zewnątrz pajęcze nóżki, po sześć z każdej strony i
zaczęły się podnosić, po czym dreptać w miejscu. Część z nich uaktywniała
pręty, które im zamontowano, sprawdzając zasięg luf celowniczych i gotowość do
oddania strzału przy użyciu wiązki energetycznej. Na pozostałych strzelcy
montowali granatniki, zarówno w wersji odłamkowej jak i zwykłej, na innych
wyrzutnie rakiet przeciwpancernych i przeciwlotniczych. Cyberdyny mogące unieść
wręcz niewiarygodne ciężary zmieniały się w ten sposób w mobilne platformy
wsparcia bojowego. Choć nie mogły zastąpić czołgów i artylerii zaporowej z jej
potężnym kalibrem, oferowały przewagę piechocie na polu walki, mogąc zmieniać
swe położenie. Nawet jeśli nie miały dużej szybkości, na swych pajęczych nogach
po oddaniu strzału mogły przemieścić się dużo szybciej niż czyniły to maszyny
wroga. Właściwego oznaczenia M-99 nikt nie używał, kolejne generacje platform
stawały się coraz szybsze i pozwalały na zamontowanie większej ilości sprzętu.
Niestety nie posiadały przy tym żadnej osłony ani pancerza, operowano więc nimi
spoza pierwszej linii, a jakiekolwiek trafienie eliminowało je z pola walki.
Widząc jednak jak uaktywnione zostają granatniki M-20, z podpiętymi taśmami
umożliwiającymi oddanie wielu strzałów, pociski Stinger, zapewniające wsparcie
przeciwlotnicze i LAWy stanowiące zagrożenie dla wrogich tanków, poczuła się
nagle dużo raźniej. Dwa cyberdyny wyposażono w możliwość oddania strzału przy
użyciu wiązki energetycznej, która podobnie jak kosmosie skupiała promień w
celu, powodując eksplozję wrogiej artylerii. Szybko i skutecznie eliminowała ją
z pola walki, choć jednocześnie po oddaniu strzału cyberdyn zmieniał się w kupę
nieruchomego żelastwa, gdyż praktycznie cała energia była zużywana na trwające trzy
sekundy skupienie wiązki. Jednak teraz nad tym się nie zastanawiała, widząc jak
cyberdyny ruszają, maszerując na swych nóżkach, celem zajęcia pozycji w obrębie
perymetru, zgodnie z punktami wyznaczonymi przez sieć bojową. Tam obniżą swą
aktywność do minimum by nie marnować energii, czekając na sygnał lub w
przypadku jego braku na uaktywnienie stosownej procedury reakcyjnej i wejście
do walki. Jeden z nich zajmował wspinał się na szczyt fortu, by ukryć w
zaroślach, skąd zapewni dodatkową osłonę, inny zajmował pozycję by móc wspierać
drony w zwalczaniu nadlatujących obiektów.
- No to chodźcie skurwiele – rzucił
Baumann, spoglądając na osiem maszerujących maszyn. Walter wyraźnie
zniesmaczony pokręcił głową, na co marine zbliżył się do niego. – Chciałeś coś
powiedzieć, rusku?
- Daj spokój Bauman, to nie
Rosjanin – powiedziała Deveraux. Walter jednak nie wydawał się zastraszony.
- Dobry sprzęt – powiedział. –
Niesamowity. Ta kamizelka co noszę, taka lekka, nic nie waży, ten mundur,
materiał sprawia, że nie marznę. I to wszystko co macie. Tylko czemu nie
wygraliście wciąż z nami wojny? Czemu nas tym nie pokonaliście? Chyba nie takie
dobre.
- Walter, słyszałeś kiedyś o tym
jak imperialiści prowadzą wojnę? – rzuciła stojąca nieopodal Budzyńska. –
Pewnie nie, bo pewnie nawet nie wierzyłeś w ich istnienie, skupiając się na
walce z Polakami. Ich problemem jest to, chcą tę wojnę jedynie zakończyć, dawno
już stracili nadzieję na wygraną. Oni jej nie chcą.
- Nie chcą wygrać? – rzucił. – A
co…
- To wy nas ciągle gnoje atakujecie
– warknął Baumann. – Myślisz, że dlaczego zginął mój brat? Jeden z was
skurwieli specnazowców pociął go jego własnym nożem.
- Nie jestem ze specnazu – odparł
Walter
- Nie o to chodzi – wtrąciła się
Budzyńska. – Naszą taktyką jest szturm, odpalenie małej bomby atomowej, która
zdestabilizuje ich urządzenia i przesunięcie frontu. Ich taktyką jest obrona i
wojna sieciocentryczna.
- Siecio… co?
- Sieciocentryzm – rzucił Kowalski.
– Naprawdę sądzisz, że będziemy się wykrwawiać, gdy rzucacie na nas masy sprzętu
i ludzi, marnować nasze zasoby i potencjał? Takiego wroga możemy powstrzymać
jedynie na dwa sposoby, albo rzucając identyczne siły, na co nikt nie pozwoli,
bo straty będą zbyt ogromne, albo przy pomocy bariery obronnej w skład której
wchodzą niewielkie, lecz sprawne oddziały, reagujące szybko i skutecznie,
powiązane ze sobą w podsieć bojową sensorami, czujnikami i sprzętem, które
łączą się w większe sieci, dzięki czemu nasza matematyka ma obraz całości i
pozwala na błyskawiczne reagowanie oraz działania zaczepne. W przeciwieństwie
do was nie tracimy tylu ludzi.
- Tak, lecz ceną wolności jest
wieczna straż – rzucił Sokoliński nadchodzący od strony placu, z którego
wychodziły cyberdyny. – To strategia Sojuszu, choć wymusza ona bierność. Nie
najlepsza moim zdaniem, bo o ile pamiętam Związek miał się wykrwawić już dawno
temu, a Sojusz pozostać na placu boju. Ale w tym wypadku matematyka zawiodła.
Powinniśmy atakować, ale opinie moich ludzi i mojego rządu się ignoruje. Aż
dziwne, że ktoś pozwolił na misję taką jak ta. Nieistotne.
- Bo w strefie te cyber maszyny nie
działają – mruknął Walter. – To zmieni rzeczy.
- Jak na razie działają – uciął
Sokoliński. – A jeśli przestaną, cóż, zobaczymy kto z nas jest lepszy.
- Pułkowniku – westchnął Walter, po
czym przeszedł na polski. – Spójrzcie na
siebie. Maskujecie swą odwagą i żołnierską dyscypliną to, że nie rozumiecie co
się tutaj dzieje. Szukacie przeciwnika jakiego znacie, szykujecie się do walki,
ale zapominacie gdzie jesteście. To zona. Już wywiera na was wpływ.
-
Co masz na myśli? - głos Sokolińskiego stał się niezwykle zimny.
- Zaczynacie zachowywać się inaczej, niektórzy są rozkojarzeni, wpatrują
się w pustkę, inni stali się drażliwi – odparł Walter. – Zona was zmienia. Dopada was jej smutek.
Atakuje wasze ciała. Wasza snajper ciągle drapie się w rękę – wskazał na
Deveraux. – Pan ciągle się poci. Tamci
zdają się być nieobecni. Pana zastępca wciąż chwyta się za łokieć, inni czują,
że coś ich swędzi. Ja to widzę. Przeszliśmy przez rubież, byliśmy dwukrotnie w
anomalii, wy nie jesteście w żaden sposób przyzwyczajeni do zmian, ani
uodpornieni na nie. Te wasze leki nie działają tak dobrze jak nasze leki
łysenkowskie czy inhibitory. Nie wzięliście tego pod uwagę, wkrótce zaczniecie
się zmieniać również fizycznie.
- Pokaż rękę – Kowalski podszedł
szybko do Deveraux, która zorientowała się, że trzyma ją od jakiegoś czasu w
kieszeni, chcąc by nieprzyjemne mrowienie ustąpiło. Nie miała pojęcia co
powiedział Walter, lecz wyciągnęła dłoń ku sierżantowi, który przyjrzał się jej
uważnie. Niczego tam nie dostrzegł, lecz mrowienie nie ustępowało, choć było
ledwie odczuwalne.
- Jakoś się nie zmieniasz – powiedział powoli Sokoliński, wpatrując
się w Waltera. – Budzyńska również.
Po prostu przywykłem do oddziaływania –
odrzekł Walter. – Ale nie jestem odporny.
Prędzej czy później dopadnie również mnie, im dłużej tu jesteśmy, tym większe
zagrożenie. Co do Budzyńskiej… to jej spytajcie pułkowniku, jaki ma sposób.
- Taki jaki dostaną wszyscy, gdy tylko znajdziemy drogę do Kompleksu –
powiedziała tamta. Kowalski przetłumaczył.
- Sądziłem, że te efekty cofają
się, gdy wyjdzie się z anomalii – odezwał się Rassmusen. – Wasze patrole zawsze
wracały do Warszawy i zmiany ustępowały.
- O ile nie zaszły za daleko –
powiedziała Budzyńska. – Jest pewna granica, po której nie ma już odwrotu. Ale
tak było w czasach, nim zona podeszła do miasta. Teraz wszędzie są Dzikie Pola,
choć wydaje mi się, że jeśli wejdziemy w tunele ochronią nas przed tym
oddziaływaniem.
- Zatem nasze mundury i kamizelki nas
nie ochronią, choć stanowią niewielką osłonę przed jonizacją – zauważył
pułkownik.
- Jeśli rozpoczniecie odwrót teraz, większość ocaleje – podniósł głos
Walter.
- Niezła próba lejtnancie, ale nie
jesteśmy całkowitymi ignorantami – powiedział Sokoliński. – Zabraliśmy ze sobą
te wasze łysenkowskie leki, w trakcie działań wojennych często je zdobywaliśmy,
choć nie mieliśmy dotąd powodu by je stosować. Wystarczyło trzymać strefę w
ryzach, czego wy najwyraźniej nie potraficie. Choć nieco napawa mnie odrazą myśl,
żeby mieć coś takiego we własnej krwi, chyba nie mam innego wyjścia. Majorze
Domaradzki, proszę dopilnować, żeby wszyscy przyjęli dawkę. I ten rozkaz ma
zostać wykonany bezwzględnie!
- Tak jest!
Choć Deveraux nie zrozumiała połowy
rozmowy, jasnym było dla niej czego dotyczyła. Wpatrywała się w swą rękę, jakby
została przez nią zdradzona, lecz nic nie zwracało jej uwagi. W opuszkach
palców czuła wciąż mrowienie, choć nie oznaczało to przecież kompletnie
niczego. Po jakimś czasie podszedł do niej Kowalski i podał jej jakąś tabletkę.
- Rozpuść to i wypij – polecił. –
Pewnie nie będzie dobrze smakować, ale powinno pomoc na jakiś czas.
- A co pomoże na dłuższy czas? –
zapytał Baumann, wpatrując się nieufnie w tabletkę, którą otrzymał. – A
najlepiej tak na stałe?
- Powrót do domu – powiedział
sierżant spoglądając odruchowo w górę, choć nad nimi za warstwą chmur na
orbicie geostacjonarnej wcale nie unosiła się ISS, lecz Rewolucja.
- Świetnie, w takim razie kiedy
wracamy? – zainteresował się Baumann. – Chyba wykonaliśmy już rozkaz admirała,
doprowadziliśmy tę dwójkę do Warszawy? Może zostawmy ich z psychopatami i
wracajmy z powrotem? Albo jeszcze lepiej, stuknijmy ich i…
- Nie myśl tyle, żołnierzu, tylko
weź się za swoją tabletkę – poradził Kowalski. – W twoim wypadku najlepiej
rozgryź ją i nie popijaj. Na pewno będzie miała tak fantastyczny smak, że nie
zdołasz się przez jakiś czas odezwać.
Wojsko popijało leki, które
faktycznie smakowały okropnie, jednak oficerowie SBS dopilnowali, żeby wszyscy
strzelcy je przyjęli, choć niektórzy kombinowali jak je wypluć. Przynajmniej
pod tym względem SBS nie różnił się od normalnego wojska. Deveraux nagle
uderzyło jak bardzo to wszystko jest irracjonalne, dwudziestu pozostałych przy
życiu strzelców, dziesiątka marines, jeden cywil i dwójka jeńców w środku kraju
należącego do wroga, który rzucał przeciw nim co najmniej trzy plutony wojska w
liczbie przewyższającej setkę, wraz z ciężkim sprzętem, wsparciem lotniczym i
artylerią. Być może sieciocentryzm dawał im przewagę, a matematyka twierdziła,
że zwyciężą, lecz zdawało się to przeczyć zdrowemu rozsądkowi. Mimo posiadania
dronów i cyberdynów, w przypadku gdy mogły one w każdej chwili przestać
działać, każdy normalnie myślący dowódca Sojuszu wycofałby się i nikt nie
miałby mu tego za złe. Każdy, ale nie
SBS, być może właśnie dlatego zostali tu posłani.
Nie minął nawet kwadrans, gdy
problemy zaczęły się piętrzyć. Deveraux korzystała z chwili przerwy, czując w
ustach ohydny smak lekarstwa. Walter poinformował ją, iż zazwyczaj jest ono
pite z chem-mieszanką i popijane alkoholem, lecz picie tego ostatniego przed
walką nie było czymś, co praktykowano w siłach Sojuszu. Musiała więc zadowolić
się spluwaniem, bo wypalenie papierosa nie pomogło. Tu także leżała różnica,
bowiem ich jeniec był wyraźnie zdziwiony, że nie używają wzmocnionej nikotyny,
która pobudza organizm, lecz zadowalają się zwykłym tytoniem. Stwierdziła, że
płynie z tego prosty wniosek, opowieści są prawdziwe, stawią czoła armii
nafaszerowanej olbrzymią ilością środków pobudzających.
- Straciłam Skelajno Jeden –
poinformowała Vasquez, a na uruchomionym ekranie sieci matematycznej wyświetlił
się stosowny komunikat, migając na pozycjometrze na czerwono.
- Wróg, czy brak kontaktu? –
natychmiast szybkim krokiem zbliżył się do niej Sokoliński.
- Myślę, że manifestacja – odparła.
– Przesunęłam ją w kierunku miasta, gdy nagle w ciągu kilku sekund spadł poziom
naładowania akumulatorów. Cofnęłam ją, lecz nie miała szans już wrócić, za dużo
mocy zniknęło. Coś zablokowało przewodzenie i indukcję prądu.
- Impuls? – zapytał pułkownik, lecz
Vasquez pokręciła głową.
- Gdyby oni do nas strzelili
rozszedłby się równomiernie i dotarł w to miejsce – powiedziała. – To jakiś
obszar bliżej centrum miasta. Jest niedostępny dla naszych maszyn.
- Wstrzymaj drony zwiadowcze na
obecnych pozycjach – polecił Sokoliński. – Nie będziemy tracić kolejnego, pora
na tradycyjny zwiad – to samo zawołał do strzelca Marciniaka, obsługującego
podsieć cyberdynów, które zdołały zająć już swe pozycje w obrębie kontrolowanego
obszaru. – Gdzie spadł dron?
- Tuż nieopodal wjazdu do tuneli –
odpowiedziała Vasquez. – Tam gdzie mieliśmy dotrzeć pociągiem.
- Tam przebiega manifestacja?
- Nie, pół mili w stronę centrum.
- Więc chyba pora na ofensywne
rozpoznanie – mruknął Sokoliński i popatrzył na Marciniaka. – Przełącz mi
Junaka, na głośny – popatrzył na pozycjometr i kropkę wysunięta na północy
zachód. – Junak, co widzisz? – włączył
nadawanie.
- Brak ruchu – zatrzeszczał głos
jednego z dwóch strzelców, których posłał motocyklem by obserwował planowane
miejsce wniknięcia do metra. – Brak wrogiej aktywności. Odczyty w normie –
Vasquez kiwnęła głową, potwierdzając, iż wskazania nie stwierdziły
manifestacji, a zrzucone z drona czujniki ruchu milczą.
- Przemieść się w kierunku ostatniej
pozycji ptaszka – polecił Sokoliński. – Nie angażować się w walkę, zwiad
pasywny. Potwierdź i zamelduj, przy okazji sprawdź wejście do tuneli.
- Zrozumiałem – potwierdził
strzelec o wywołaniu kodowym Junak.
- Czekamy – mruknął Sokoliński
patrząc na Kowalskiego i Rassmusena przysłuchujących się rozmowie, nieopodal
jak zwykle nasłuchiwała Budzyńska, a Walter zdawał się być obojętny.
Nie trwało to długo. Junak po
dziesięciu minutach namierzył drona, który jak poinformował leżał nieruchomo, w
miejscu ostatniego kontaktu. Nie był rozbity, procedura awaryjna przeznaczyła
resztę mocy na lądowanie. Zgodnie z relacją wokół panował niezmącony spokój,
jedynie ciemność stała się większa. Deveraux spojrzała przez okno, lecz nadal
wpadało przez nie światło zmierzchu. Już dawno powinna zapaść noc, uświadomiła
sobie, jesteśmy w tym miejscu wystarczająco długo, jednak niebo wciąż utrzymuje
tę samą, niepokojącą barwę.
- Zabrać drona i wracajcie –
polecił Sokoliński.
- Przyjąłem – odpowiedział głos,
teraz trzeszczący dużo bardziej i zanikający, gdy strzelcy znaleźli się bliżej
manifestacji. – Baza poczekaj chwilę – głos po chwili kontynuował. – Junak Dwa sprawdził wjazd do tuneli. Brak
możliwości wejścia.
- Wyjaśnij.
- Całkowicie zawalone i zniszczone.
Zostało wysadzone.
- Przyjąłem. Zabierać ptaszka i
wracajcie – Sokoliński spochmurniał i rozłączył się, przestając spoglądać na
pozycjometr. Ćwierć mili od punktów oznaczających zwiad czekała grupa wsparcia
na motocyklach, której polecił być w gotowości, nie chcąc dopuścić do sytuacji
jaka zdarzyła się w Sochaczewie. Jasnym było, iż czeka tylko na najmniejsze
mignięcie wskazań Junaka. SBS wyciągał jednak wnioski, stając się ostrożnym w
obliczu nieznanego. Pułkownik rozłożył na stole mapę. – To zmienia postać
rzeczy – powiedział. – Nie możemy wejść przez zachodni węzeł – przyglądał się
sieci warszawskiego metra. – Walka musiała być zaciekła, skoro wysadzili
całkowicie tak duży tunel, żeby zamknąć dostęp.
- Albo wysadzono go, żeby coś nie
wyszło na zewnątrz – zauważył Kowalski. Sokoliński przyjrzał mu się uważnie.
- Jest jeszcze możliwość, że ktoś w
środku nie chciał aby można się było wydostać
– powiedział. – To tak bardzo w stylu naszych przyjaciół. Majorze
Budzyńska, chyba nadeszła pora na szczerość.
- Nieważne jak długo będzie mnie
pan bił pułkowniku, nie wiem nic więcej – odparła. – Walter powiedział wam
wszystko co wie, kiedy nafaszerowaliście go narkotykami, lecz nie ma pojęcia co
działo się po tym, gdy zniknął. Ja mogę wam tylko powiedzieć to samo, po
ewakuacji w tunelach pozostali odcięci mieszkańcy i wojsko w Kordonie. Nie
mogliśmy udzielić im pomocy…
-… lub nie chcieliście.
- Na powierzchni było zbyt wiele
tworów, a potem ogarnęły ją zmienne i zona. Nie mieliśmy jak podejść – nie
podjęła rękawicy. – Dwa lata temu straciliśmy kontakt, potem zona nieco się
cofnęła, granica rubieży znalazła się 40 wiorst… 25 mil na północy. Posyłaliśmy
zwiadowców, meldowali o niebywałej aktywności Polaków, potwierdzały to nasze
zwiady lotnicze, sami zresztą posyłaliście drony i to wiecie. Kazaliśmy im
wejść do tuneli, lecz żaden nie wrócił. Wiem tyle co wy!
- Więc my będziemy pierwszymi,
którzy stamtąd wyjdą - oświadczył
Sokoliński.
- Pułkowniku, w obecnej sytuacji
rozważyłbym… - zaczął Kowalski.
- Już rozważyłem. Gdzie jest
najbliższe wejście – pochylił się nad mapą. – Te stacje Stalina, Uniwersytecka
nie mają wejść, dobrze pamiętam, tylko przetworniki techniczne, Walter?
- Wolska na północy – powiedział po
chwili wywołany. – Chmielna. Reszta jest odcięta, z uwagi na ochronę Stacji
Berii.
- Musimy dostać się na Politechnikę
– wtrąciła się Budzyńska.
- Politechnikę? Tam jest przejście
do Kompleksu? Tunel? – zapytał Walter.
- Zobaczysz – odparła.
- Skąd pewność, że wciąż tam jest?
- Sam upewniłeś mnie, że aspekty wciąż istnieją – odparła.
- Cisza – powiedział Sokoliński. –
W takim razie nasz cel jest oczywisty, jedyne co się zmienia, to konieczność
przerzucenia tam większego ciężaru sił. Nie możemy pójść na wschód z powodu
manifestacji, Chmielna odpada, taktycznie wchodzenie po jednym żołnierzu przez
przetworniki również, idziemy więc na lotnisko. Tam są dwa wejścia, prawda
Walter? – tamten wzruszył ramionami.
- Na lotnisku i Unii Lubelskiej –
potwierdziła Budzyńska.
- Wszystko jasne – rzekł
Sokoliński. – Co sprawia, że zajęcie lotniska jest jeszcze pilniejsze. Macie
jakiś problem Walter, więc pójdziecie przodem, jeśli chcecie nas wciągnąć w
zasadzkę, zaczniecie od siebie. I oczywiście od marines – popatrzył na
Kowalskiego. – Którzy mają strzec naszego jeńca. Nie róbcie takiej miny
sierżancie, moi ludzie będą tuż za nimi.
- Kurwa – powiedział Baumann.
I w ten sposób znalazł się w grupie
zwiadowczej wraz z Weylandem, obaj wyraźnie marzący o tym by pozbyć się
Waltera, którego obwiniali o fakt, iż się tu znaleźli, lecz uniemożliwiała im
to obecność osłaniającego ich snajpera, czyli Deveraux. Przedarli się przez
suche gałęzie, pękające przy najlżejszym dotknięciu, przez jakiś czas szli
drogą, mając nieopodal ruiny. Lecz od południa
otwierało się ku nim pustkowie, wśród którego dostrzegali zrujnowane domostwa.
Wkrótce porośnięte roślinami kocie łby skończyły się i ujrzeli przed sobą
porośnięte mięsistymi czerwonymi liśćmi drzewa.
- Spalcie to – poradził Walter.
- Co nam zrobią? – zapytał Baumann.
- Nie zaszkodzi – brzmiała
odpowiedź. Lecz na użycie ognia nie wyraził zgody Sokoliński.
- Będzie was widać z daleka –
przekazał przez radio Kowalski. – Wyjątkowo się z nim zgadzam.
Dotarli do perymetru zakreślonego
przez Skelajno, która przyziemiła czekając na idących za nimi strzelców,
niosących akumulatory. Szli ich śladem, mijając po drodze czujniki ruchu i
rozstawione na pozycjach cyberdyny, czekające na aktywację. Podzieleni na
cztery grupy podążali w ślad za szpicą zwiadu, a oddział zamykał patrol marines
prowadzony przez Kowalskiego. W forcie pozostali jedynie Marciniak i Vasquez
wraz z dwójką strzelców oraz jednym z porucznikiem. Pułkownik ruszył wszystkie
siły, ćwierć setki wojska kierowało się ku nieznanemu.
- Może niech Jackson tu przyjdzie i
wytnie nam drogę – zasugerował Baumann, szukając wzrokiem dwóch marines w
hardimanach, podążających na skrzydłach przemieszczającego się oddziału.
- Przestań smęcić, tu jest jakaś
przecinka – wskazała im Deveraux. Gdy podeszli bliżej okazało się jednak, że to
bruzda wyryta w poszyciu, prowadząca
poprzez czerwoną roślinność. Wskoczyła w nią, trzymając w ręku pistolet. Nie
miała zbyt wielkiego pola manewru, nie mogąc oddać strzału ze snajperki pośród
gęstych zarośli. Czerwone liście wyglądały niepokojąco, lecz były nieruchome,
choć gdy przyjrzała się im bliżej dostrzegła na ich spodzie liczne wypustki
przypominające parzydełka. – Pieprzone
przerośnięte pokrzywy – mruknęła. Pozycjometr wciąż działał, choć pokazywał, że
znaleźli się już poza kontrolowanym obszarem. Bardziej zaniepokoił ją odczyt
promieniowania, która zdawało się rosnąć, choć nadal mieściło się w normie.
Skoki wartości zbytnio jej nie dziwiły, w drodze do Warszawy obserwowała je już
kilkakrotnie, w strefie dotkniętej zasięgiem nuklearnego opadu nie zaskakiwały.
Ten jednak wskazywały radiację dość konkretnie, jedynie gdy kierowała czujnik
przed siebie. Na końcu bruzdy zrozumiała z jakiego powodu, po przejściu przez
czerwoną roślinność dostrzegła wbity w powierzchnię pocisk. Rakieta
powietrze-ziemia, oznaczona cyrylicą, której tył wystawał z gruntu, spadła w
tym miejscu i z jakiegoś powodu nie eksplodowała. Odruchowo obejrzała się do
tyłu, szukając samolotu, który ją wystrzelił, po czym dotknęła w zamyśleniu
gruntu.
- Tu Dziwka – powiedziała. –
Znalazłam głowicę taktyczną, spadła tu niezbyt dawno temu. Niewybuch. Potrzebni
Alfa lub Bravo celem oceny i rozbrojenia ładunku.
- Czekaj – zatrzeszczał Kowalski.
Zatrzymała już idących za sobą ludzi, mogła się domyślać, iż SBS właśnie
przypadł do ziemi. Zastanawiała się czy to im pomoże, usiłując ocenić rozmiar
głowicy. Ćwierć kilotony? O ile pamiętała tamci stosowali takie do niszczenia
celów naziemnych. Jedyne co przyszło jej do głowy, to lista rzeczy jakie miała
ochotę zrobić jeszcze przed śmiercią i niespodziewanie poczuła przemożną
ochotę, by popatrzeć na Waltera. Zamiast tego jednak wyciągnęła lunetę i
spojrzała ponad rakietą. Wyrzucona ziemia utworzyła nasyp, za którym znajdowała
się otwarta przestrzeń. Po chwili usłyszała ciężkie kroki i przesunęła się na
bok, by zrobić miejsce Evergreenowi. W zbroi hardimana przemieścił się powoli w
jej kierunku.
- Kasandra – powiedział na widok
rakiety, podając oznaczenie kodowe Sojuszu.
Pocisk impulsowy wystrzeliwany przez samoloty. Przerwał nadawanie i
spojrzał na Deveraux. – Niski poziom odczytów – powiedział, a ona wzruszyła
tylko ramionami. Podszedł bliżej, przygotowując chwytak i stanął obok rakiety.
– Kurwa, Dev! – spojrzał na nią z wyrzutem, po czym westchnął i nadał na
otwartym. – Tu Bravo. W pocisku brak głowicy, zostały tylko śladowe odczyty
promieniowania!
- Gratuluję Kontrola, następnym
razem jak będziecie chcieli narobić paniki, to uprzedźcie – rozległ się głos
Sokolińskiego. Deveraux poczuła, jak się czerwieni i zirytowała się na siebie
samą, że nie wpadła nawet na to, żeby podejść bliżej. Kowalski jednak wziął jej
stronę.
- Skoro nie ma tam głowicy, to
gdzie się podziała, Bravo? – zatrzeszczał.
- Została wymontowana – Evergreen
zajrzał do środka, po czym znowu spojrzał na Deveraux. – Wygląda na to, że już
po upadku.
W radiu zapadła cisza, Deveraux
kiwnęła na Waltera, po czym wspięła się na
nasyp. Przed nią otwierała się pusta przestrzeń, a ona momentalnie
przypadła do ziemi, zakładając lunetę na karabin, dając znak pozostałym by
padli. Widząc to Evergreen momentalnie zaczął się wycofywać, nie mogąc się
pochylić, bowiem hardiman ograniczał jego ruchy.
- Te odczyty są bardzo niskie,
jakby je coś tłumiło – rozległ się w radiu głos Rassmusena, wyraźnie
wpatrującego się w dane na własnym pozycjometrze. – Dlaczego nie wykrył ich
wcześniej dron?
- Może pan je sobie zbadać i
pomierzyć, mnie na razie interesują bardziej tangosi z głowicą atomową –
rozległ się głos Sokolińskiego. – Nie możemy ryzykować, że odpalą nam ją
zdalnie, musimy namierzyć kierunek, w którym się udali.
- Dziwne ślady – Walter był już
koło rakiety. – Nigdy czegoś takiego nie widziałem. Nie jak ludzi.
Deveraux jednak wpatrywała się w
półmroku w swą lunetę, nie zwracając uwagi, na znajdujących się obok niej
Baumanna i Weylanda.
- Ruch przed lotniskiem –
zameldowała przez radio. – Trzy istoty… Nie przypominają ludzi – po chwili
odpowiedział jej bezpośrednio Sokoliński.
- Czy widać wrogą aktywność? –
zapytał. – W którym kierunku wiedzie ślad promieniowania?
- Przez lotnisko – powiedziała. –
Brak aktywności, są tu wraki i… - zawahała się nie wiedząc co powiedzieć.
Niebo nad nimi było fioletowe,
lotnisko kryło się w półmroku. Powietrze stało się lepkie, jakby cieplejsze,
jakby drgało nad betonową płytą, na której stały nieruchome śmigłowce
szturmowe. Zdawały się dawno nie działać, widziała, że niektórym wpadły do
środka szyby. Za nimi dostrzegła zabudowania z czerwonej cegły, a w oddali na
końcu płyty wznosiły się wysokie budynki. Pozycjometr pokazywał, iż nikły ślad
promieniowania wiedzie wprost w ich kierunku, w linii prostej, w mrok pod
fioletowym niebem. Poczuła suchość w ustach, gdy spoglądała na to, co widziała
tuz przed sobą, odcinające się na tle nieba sześć krzyży, na których dostrzegła
ciała. I przypominające bestie stwory, które krążyły u ich stóp.
- Dziwka, zielone światło dla
nawiązania kontaktu bojowego – usłyszała głos Kowalskiego. – Może to nam coś
wyjaśni. I w ten właśnie sposób oddała trzy strzały i znalazła się u stóp
krzyży, spoglądając na to, co uczyniono wiszącym na nich ludziom.
Otrząsnęła się już i zaczęła
racjonalnie myśleć, każąc wszystkim paść na ziemię. Nad sobą dostrzegła
przelatującą Skelajno, która zataczała okrąg na niskiej wysokości nad
lotniskiem.
- Jak sytuacja, Dziwka? – rozległ
się trzeszczący głos Kowalskiego. Przełknęła ślinę i sprawdziła odczyty z
pozycjometru. Dron rozrzucał kolejne czujniki ruchu, które spadały na trawę
porastającą lotnisko, pośród półmroku. Skelajno zataczała okręgi na tle
fioletowego nieba, nie wykrywała jednak śladów manifestacji, ani obecności
wroga.
- Sześciu tangosów przybitych do
krzyży – powiedziała. – Wykastrowano ich i wyłupiono im oczy – chyba,
pomyślała, nie chcąc podnosić się i zaglądać im raz jeszcze w oczodoły
wypełnione ciemnością. – Na krzyżach napisy cyrylicą… „Bóg żyje” i
„Ławrientij”. Brak obecności wroga – nabrała oddechu. – Jeszcze jedno, zostali
zabici niedawno. Nie dalej niż kwadrans temu – nie dodała już, że nasuwał się
jej oczywisty wniosek. Ktokolwiek zabrał głowicę, po drodze dopadł sześciu
żołnierzy wroga, przybił ich do krzyży i pozbawił oczu. Po czym zniknął bez
śladu, a latające nieopodal drony niczego nie zarejestrowały. Cokolwiek tu
zaszło znalazło się poza zasięgiem czujników ciepła i ruchu. Nagle fakt, iż
mogła dostrzec wszystko z oddali przestał zapewniać jej bezpieczeństwo.
- Co tu się kurwa dzieje? – nie
wytrzymał Baumann. – Kto to zrobił? – spojrzał na Waltera, który zaciskał
pięści. To jego ludzie, uświadomiła sobie Deveraux, jego towarzysze broni. Sama
reagowała by podobnie.
- Spytaj Budzyńskiej – odparł
powoli Walter. – Pieprzona armia jej generała wyszła ze swoich aspektów.
- Co?
- Kto inny to mógł być? – podniósł
głos. – Nic nie wiecie? Tam są nieskończone liczby armii, hodowanych i
przygotowywanych do walki z moimi ludźmi, moim krajem! Może i zona południowa
nie ma, ale oni tam zostać! Kompleks ich poprowadził!
- O czym ty… - lecz Deveraux
uciszyła go ręką.
- Później – powiedziała. – Zwijamy
się z tego lotniska, jeżeli było tu sześciu tangosów, jest ich i więcej –
przełączyła się na nadawanie. – Kontrola, Obiekt Jeden twierdzi, że to robota
sił Kompleksu. Obiekt Dwa może wiedzieć więcej.
- Przyjęto, Dziwka – Kowalski
odpowiedział po chwili. – Przemieszczamy się krawędzią lotniska w kierunku
wejścia do tuneli. Prowadzisz zwiad do kolejnego wejścia na Unii Lubelskiej,
osłania cię Skelajno. Od tej pory całkowita cisza radiowa, łamać wyłącznie w
momencie nawiązania kontaktu wizualnego z tango. Nie angażować się, wycofać.
- Przyjęłam – potwierdziła.
- No świetnie – burknął Baumann. –
Tamci dekują się w krzakach, a nas wysyłają jako mięso armatnie.
- Nic dodać, nic ująć – westchnęła.
Spojrzała na pozycjometr, na którym odczyty odświeżały się teraz z interwałach
minutowych, aby uniknąć wykrycia transmisji przez przeciwnika. Popatrzyła w
kierunku zarośli na północy, gdzie znajdowały się zabudowania wieży kontrolnej
lotniska i wejście do tuneli, stwierdzając że pozostawiono im najbardziej podłą
robotę. Przynajmniej Vash była razem z nimi, choć była przekonana, że dron
latał bez smyczy.
- Coś więcej o wrogu? – zapytała
Waltera. – Co to za Kompleks?
- Skurwysyny! - rzucił, po
czym spojrzał prosto na nią. W jego oczach płonął gniew. – Szaleńcy. Chcą
wolnej Polski… Pytałaś po której stronie ja jestem? Dla tamtych jestem zdrajcą,
dla mojego kraju także, lecz jestem wierny moim ludziom! – pokazał w
kierunku krzyża. – Żołnierzom i temu miastu! A te skurwysyny je zniszczyły,
zona upadła, Kompleks idzie na wojnę! Żałuję, że nie udało mi się zniszczyć ich
całkowicie!
- Uspokój się! – powiedziała, nie
rozumiejąc jego słów, lecz on był zbyt wzburzony.
- Uspokoić się? – krzyknął. – Oni
zabić moich ludzi! A wy chcecie z nimi przymierza? Po to prowadzi was
Budzyńska, imperialiści i faszy… au –
skulił się bólu, gdy Baumann wyrżnął go kolbą w żołądek, nim Deveraux zdążyła
zareagować.
- Pani mówiła, żebyś był cicho –
poradził. Walter z trudem łapał powietrze, a gdy uniósł wzrok ujrzała w jego
spojrzeniu coś nowego. Gniew sprawił, że przestał panować nad swoimi uczuciami
i jasne stało się dla niej, co planuje.
- Baumann, Weyland – powiedziała
zimno. – Może spróbować odebrać wam broń. Zachowajcie dystans, niech idzie
przodem. Jeżeli spróbuje uciekać przestrzelcie mu nogę – spojrzał na nią z
nienawiścią, a ona poczuła coś w rodzaju uczucia żalu. Pieprzyć to, pomyślała
gorzko. W sumie nie wiem nawet czemu byłam dla niego miła, przecież ten
skurwiel jest żołnierzem wrogiej armii. – Zrozumiałeś? – kiwnął powoli głową. –
Idziemy!
Szedł przed nimi, nie próbując
przyśpieszać kroku ani oddalać się bardziej, jak gdyby wiedząc, że Baumann nie
powstrzyma się i gotów jest wpakować mu w głowę kulę. Devereaux oddaliła się od
nich, co jakiś czas sprawdzając jak wygląda sytuacja. Marines podążali za
Walterem, Baumann z karabinem M16B, Weyland niosący na plecach ciężki karabin
maszynowy, zdawali się przecinać zmierzch niczym wodę w jeziorze. Widać było,
że ich jeniec nieco ochłonął. Wiedziała, że nawet jeśli niczego jeszcze nie
zaczął planować, z pewnością wykorzysta okazję, jeśli mu się jakaś przydarzy.
Choć do tej pory zachowywał niechętną neutralność, teraz trafili na listę jego
wrogów. W zasadzie nie mogła mu się dziwić, zwłaszcza po tym co przed chwilą
zobaczyła, lecz z nie do końca jasnego powodu była z tej przyczyny zła.
Wkrótce zatrzymali się przyglądając
śmigłowcom szturmowym, których zardzewiałe wraki mijali. Nie zadano sobie nawet
trudu aby ogołocić je z działek czy amunicji, początkowo więc Deveraux
pomyślała, że ewakuacja sprzed kilku lat musiała przypominać raczej paniczny
odwrót, lecz przywołał ją Weyland.
- Jak długo one tu stoją? –
zapytał.
- Trzy – cztery lata? –
zaryzykowała, po czym uświadomiła sobie bezsens tej wypowiedzi. – I aż tak
zardzewiały?
- Właśnie – pokiwał głową. –
Walter, znasz ten typ? – zawołał. Jeniec spojrzał w jego stronę, lecz nic nie
powiedział. – Nie zna, nawet jeśli tego nie powie – stwierdził Weyland. –
Służył tu przed tą ich ucieczką, tak? Wtedy jeszcze nie mieli ich na
wyposażeniu. To Hokum, śmigłowiec szturmowy Kamov. Niszczyciel Harpii i
cyberdynów, po to go zbudowali. Widziałem je w akcji w Afryce, nasze drony
miały problemy.
- Do czego zmierzasz?
- Rzecz w tym, że weszły do wyposażenia
niedawno – odparł. – Jakieś półtorej roku temu, może rok. Nie powinno go tu
być. Tym bardziej wyglądającego, jakby stał tu od trzydziestu lat.
- Cudnie – pokiwała głową i
spojrzała na odczyt ze Skelajno, nie znajdując śladu manifestacji. – Idziemy
dalej, Walter przodem.
- Nie wołasz Kowalskiego? – zapytał
Baumann.
- Po co? Przecież mówił wyraźnie,
żeby robić to tylko w przypadku nawiązania kontaktu z wrogiem – odparła i
przyjrzała się pozycjometrowi. – Po za tym wygląda na to, że coś im nie wyszło.
Minęli wejście do metra i idą w tym samym kierunku co my. Ruszamy. A ty
przodem, przed nami! – podniosła głos, dając Walterowi do zrozumienia, że jeśli
ktoś wpadnie na wrogą fizykę, będzie nim on. Nie sprawiło jej to jednak
oczekiwanej satysfakcji, a on nie zareagował, zatopiony we własnych myślach.
Zastanowiła się jakie ślady jest on w stanie odczytać w tym miejscu, o czym
wie, czego oni nie widzą. Nie było jednak już żadnej szansy, by im to
powiedział. Ruszyli w ślad za Skelajno.
Minęli po prawej stronie znajdujące
się w oddali budynki z czerwonej cegły, a ona przyglądała się porzuconemu
sprzętowi, hangarom, beczkom z paliwem, płytom, które zapewne niegdyś
opuszczały się w dół, pozwalając na ukrycie samolotów. Lotnisko było spore,
stanowiło bazę dla co najmniej jednej eskadry, jeśli nie większej ilości
Suchojów czy Migów. Jednak pośpieszny odwrót sprawił, że wszystko porzucono i
pozostawiono, bez ładu i składu, a nikt nie próbował nawet ewakuować sprzętu
obsługi lotniska. Nagle zaczęło docierać do niej to, co od dłuższego czasu
mówił im Walter, cokolwiek zmusiło do odwrotu tę armię, było od niej
potężniejsze. To nie była kwestia braku odwagi czy uzbrojenia, o czym świadczył
widoczny nieopodal wrogi czołg, przechylony na bok, lecz nie zardzewiały. Wciąż
jednak nie dostrzegła nigdzie śladu stworów, które zwał Polakami, mimo iż
kontrolowała otoczenie przez lunetę.
Weszli na tory prowadzące w stronę
placu, wokół którego znajdowały się budynki. Teraz stały się one liczne, były
trzypiętrowe i opuszczone, droga prowadziła ich ku czemuś w rodzaju bramy i
dawnego ronda, częściowo zarośniętego. Nieopodal szosa obniżała się wchodząc
pod ziemię. Dotarli na miejsce, dostrzegła wyłaniających się zza budynku
strzelców, których odczyty widziała na pozycjometrze, skierowała się więc ku
swoim ludziom. Walter niespodziewanie się zatrzymał.
- Tylko nie mów, ze jest tu zmienna – poradziła, używając słowa w
jego języku. – Mam bieżące odczyty.
- Tu moje życie dobiegło końca –
powiedział, jakby nie zwracając uwagi na jej słowa. – Wyruszyłem stąd kilka…
miesięcy temu. Na południe. Mój oddział był cały. Moje miasto pełne ludzi. Tu
byli stalkerzy. I wojsko. Tam
Puławska. Teraz nic nie ma. Tylko ruiny i pustka.
- Fascynujące – zdecydowała się
okazać mu lekceważenie. – Weźcie go na bok i nie pozwólcie zbliżyć się do
Budzyńskiej – nieco się skrzywił. Ona skierowała się zaś ku wejściu na stację
Unia Lubelska.
Czekał tam już Kowalski, a wokół
rozproszyli się już strzelcy, potwierdzający odczyty dronów, iż w okolicznych
budynkach nikt się nie ukrywa. Dostrzegła także Rassmusena, Budzyńską i
Sokolińskiego, którzy coś omawiali. Droga opadała wchodząc w tunel, gdzie
znikała w mroku, ciemności znacznie głębszej niż otaczający ich zmierzch.
- Jak sytuacja? – zapytała
Kowalskiego, który wpatrywał się w mapę taktyczną.
- Do dupy – odparł. – Mam wrażenie,
że pakujemy się w jakąś zasadzkę. Wejście przy lotnisku też było wysadzone,
wygląda na to, że ktoś zadbał o to, żeby odciąć metro od powierzchni. Tu
pozostawił je otwarte. Jaki z tego płynie wniosek?
- A jakieś dobre wiadomości? –
zapytała.
- Na razie na tangosów
natrafiliście jedynie wy i byli martwi – rzekł. – To już coś. Znaleźliśmy
następną rakietę. Wygląda na to, że tamci usiłowali tu napieprzać pociskami
mikroatomowymi. Z tej też ktoś zabrał głowicę. Zgadnij gdzie znika ślad
promieniowania.
- W metrze – odparła. – Przecież
widzę dokąd zabrali moją. Miały być dobre wiadomości.
- Rzeczywiście. Rassmusen jest
pewien, że ten zmierzch, mrok, ciemność, czy jak to nazwiemy, uniemożliwia
rozszczepienie atomu. Tak jak w strefie anomalii. Nie byli w stanie
zbombardować tego miejsca, więc walili rakietami z samolotów, a te po prostu
nie wybuchały i spadały. Co oznacza, że nie będą w stanie trafić nas atomówką,
nie będzie problemu jonizacji. Jedynie klasyczne impulsowe, a z prądem jesteśmy
sobie w stanie poradzić. Choć nie jestem pewien czy to daje nam jakąś przewagę.
- Kowalski – spytała po chwili. –
Co tak bardzo przeraża tamtych, że walą bezpośrednio pociskami jądrowymi?
- Nie wiem – odparł. – Zapewne
wkrótce się przekonamy. Coś ci się nie podoba?
Powiedziała mu. O tym w jakim
stanie były Hokumy, lecz przede wszystkim o sześciu żołnierzach, którym
wyłupiono oczy i przybito do krzyży, pisząc cyrylicą słowa o Bogu i Ławrientiju
Berii.
- Co tu się dzieje Kowalski? –
spytała. – W co my się wplątaliśmy? To była jakaś wiadomość.
- Lecz nie przeznaczona dla nas –
odparł po chwili. Popatrzył w kierunku Budzyńskiej. – To kolejna z jej
cholernych rozgrywek. W coś nas wpakowała. Przybyliśmy tutaj, bo obiecała
naszym tajemnice tej siły i sojuszników, by wygrać wojnę.
- Wiem, Kompleks – odrzekła. – Ale
nie wiem czy chcemy sojuszników, którzy robią coś takiego.
- Ja też nie, ale to nie nasze
decyzje – stwierdził. – Wiem natomiast, że myślę, iż pora na poważną rozmowę z
towarzyszką Budzyńską, nim wejdziemy do podziemi.
- Nie wiem czy Rassmusen ci na to
pozwoli – zauważyła.
- Pieprzę to – odparł. – Jesteśmy
już w Warszawie, tak? Rozkaz został wypełniony.
- Może zostaw to Walterowi –
poradziła.
- Czemu?
- Jestem przekonana, że wpadł na
pomysł, iż zabicie jej, choć może nie rozwiąże jego problemów, uniemożliwi nam
popełnienie błędu życia. A na pewno, w jakimś stopniu pomści tych ludzi.
- Może byłoby to jakieś rozwiązanie
– odpowiedział po chwili. – Ale nie możemy chyba pozwolić, by ktoś inny brudził
sobie ręce? – nie czekał na odpowiedź, tylko ruszył w stronę wejścia do metra,
gdzie stała Budzyńska. Deveraux poszła za nim, lecz nim przeszli kilka kroków w
ich słuchawkach rozległ się świdrujący pisk matematyki.
Głos Vasquez był suchy i pozbawiony
emocji.
- Ruch dwie mile na południe,
liczne odczyty termiczne i radiowe. Namierzam sygnał wszczepów militarnych.
Nadchodzą – poinformowała.
Na chwilę zamarli, lecz Sokoliński
prawie momentalnie drgnął. Deveraux poczuła niespodziewanie coś na kształt
ulgi, po dobie pełnej napięć i mierzenia się z nieznanym wróg przestał się
wreszcie ukrywać i nadciągał w pełni znany i rozpoznany. Pułkownik nie tracił
czasu.
- Alarm bojowy! – zawołał. – Baza
natychmiast minować przedpole, podejście od południa i od strony lotniska!
Cyberdyny i drony gotowe do aktywności jeden! – rozejrzał się, a Rassmusen
spróbował wejść mu w słowo.
- Pułkowniku, nie wiem czy walka… -
lecz tamten zgasił go jednym spojrzeniem.
- To najlepsze rozwiązanie, bo
wydamy im ją na własnych warunkach i wciągniemy w zasadzkę – ruszył szybko w
stronę jednego z budynków. – Domaradzki, okopać się na linii zarośli,
Wiśniewski przygotować się do ostrzału w formacji zeta, Badowski formacja
eszelon! – nie musiała spoglądać na pozycjometr by zorientować się co się
dzieje. Wjazd do metra znajdował tuż za rondem, prowadziła doń droga, którą
Walter nazwał Puławską, kończąca się niewielkim budynkiem przypominającym jej
bramę. Drugi podobny znajdował się po drugiej stronie. Sokoliński pozostawił je
puste. Od ronda odchodziło kilka dróg, jedna z nich wiodła na północ, gdzie
ciemność gęstniała i znajdowała się manifestacja, która uniemożliwiała im
przedostanie się. Rondo otaczały cztery budynki, do dwóch z nich biegli już
strzelcy ze swoim sprzętem. Pułkownik przemieszczał się w stronę trzeciego i
zawołał do Kowalskiego: - Obsadzić ten z tyłu! – co pozwoli im rozpocząć walkę
mając wroga otoczonego, jeśli spróbuje wejść do metra. A także zaatakować od
flanki, jeśli spróbuje zająć lotnisko, gdy uderzą nań drony i cyberdyny.
- Ma rację – stwierdził Kowalski,
po czym zawołał: - A ty gdzie? Idziesz ze mną, towarzyszko! – Budzyńska
oddalała się wraz z Rassmusenem, który usiłował zaprotestować, lecz Di Stefano
po prostu bezceremonialnie złapał ją i pociągnął za sobą. Sierżant obejrzał się
na Deveraux.
- Bierz tamten budynek i nie
wychylaj się, dopóki walka się nie zacznie – polecił. – Jeśli będziesz miała
możliwość, nadawaj w ich strumieniu. Wybierasz cele wedle oceny.
- Tak jest – powiedziała, po czym
odwróciła się i pobiegła, czując przypływ adrenaliny.
Nie mieli wiele czasu. Nie miała
pojęcia jak szybko poruszają się tamci, wszystkie Skelajno natychmiast zostały
wycofane i posadzone na ziemi, aby uniemożliwić wykrycie zasadzki. Sokoliński
powtórzył swój rozkaz o ciszy radiowej, sieć matematyczna weszła w tryb bojowy
odcinając bieżące raportowanie i przygotowując wszystkie urządzenia do
uruchomienia bojowego. Deveraux nie potrzebowała aktualnych odczytów z
pozycjometru, by wiedzieć co zaplanował pułkownik. Rondo stanowiło środek
gwiazdy tworzonej przez zbiegające się tu drogi, jedną z nich była ta którą oni
nadeszli kolejne biegły okręgiem, dzieląc tę część miasta na ćwiartki, w
których znajdowały się opuszczone i zniszczone budynki. Żołnierze obsadzali
parter budowli otaczających rondo od północy, po jego środku znajdował się
wjazd do metra, w którym niknęła południowa droga. Jeśli wróg zostanie
zapędzony w to miejsce, znajdzie się pod skoncentrowanym ogniem czekającego tu
przeciwnika. Jeśli Deveraux zakładała dobrze, ostrzał rozpoczną cyberdyny i
drony, zmuszając tamtych do przemieszczenia ku bezpiecznemu schronieniu. Na
razie nad pole walki nadleciała Harpia identyfikująca się jako Okypete Dwa,
zrzucająca miny, który spadając na ziemię wwiercały się w powierzchnię. Okypete
Jeden przemknęła nad lotniskiem, nawróciły dwukrotnie po czym odleciały ulicami
między ścianami wysokich budynków. W tym momencie wszelkie transmisje radiowe
umilkły, aktywność sieci spadła do zera. Deveraux dotarła już do budynku
znajdującego się przy ulicy Puławskiej, liczącego kilka pięter, wysuniętego w
stosunku do wejścia do metra. Wewnątrz spotkała dyszącego Baumanna, leżącego
Waltera i Weylanda rozstawiającego karabin.
- Próbował uciekać? – spytała.
Marines kiwnęli głowami, lecz nie miała czasu pytać się co dokładnie uczynił
ich jeniec. – Przykujcie go do czegoś na piętrze – poleciła. – Tak żeby mógł
sobie popatrzeć. Teraz towarzyszu Walter, jesteście w tym samym gównie, co my.
Zainstalujcie się na pierwszym, jeśli zacznie się strzelanina zmieniajcie
pozycję. Wrócimy po niego później, jeśli przeżyje – całkiem zimna ze mnie suka,
pomyślała, po czym ruszyła szukać klatki schodowej.
Wbiegła na górę i na ostatnim
piętrze znalazła narożne pomieszczenie, z którego miała widok na południe i
zachód. Przygotowała sobie pozycję, sprawdziła karabin, jego ułożenie w pustych
oknach spoglądających w dwie strony świata. Odłożyła go na bok, po czym
zapaliła papierosa, uspokajając oddech. Teraz pozostało jedynie czekać. Nie
trwało to długo, usłyszała dźwięk silników i motorów. Zgasiła papierosa, po
czym z plecaka wyjęła magazynki, przypinając je do ładownicy. Plecak był na
szczęście lekki, większość zaopatrzenia pozostawiła w forcie, zabierając ze
sobą prowiant jedynie na dobę. Odetchnęła głęboko, po czym oparta plecami o
ścianę wysunęła peryskop.
Nadciągali główną ulicą, co wydało
się jej niewiarygodne, z jakiegoś powodu wpuścili siły pancerne do miasta
pomiędzy budynki, jakby nie spodziewali się ataku lub bardzo im się śpieszyło.
Dostrzegła wozy opancerzone na swych wielkich kołach, poprzedzane przez
piechotę, a z tyłu dwa czołgi. Jeden niewielki, o konstrukcji jakiej nie znała,
drugi rozpoznała natychmiast. Kodowa nazwa Grzmot, potężna maszyna pełna
działek, z armatą dużego kalibru, wprowadzona na pole walki ledwie rok temu, o
niezwykle odpornym pancerzu. Nie będzie lekko, dobrze, że przynajmniej nie
wzięli artylerii. Do tego wozy bojowe z działkami, na ich pancerzach dostrzegła
żołnierzy w zbrojach bojowych.
- Kurwa – nie wytrzymała. –
Dlaczego to zawsze musi być specnaz? – zapytała retorycznie. Baumann będzie
zachwycony, naprzeciw siebie mieli co najmniej setkę wojska przygotowanego, by
zmieść ich z powierzchni ziemi.
Niespodziewanie matematyka
uaktywniła się, informując iż tamci zaczęli nadawać. Natychmiast wykorzystała
to, by rozproszyć przez przekaźniki własną transmisję, kryjąc ją w
interferencji. Pozycjometr odczytał częstotliwość wszczepów bojowych tamtych.
Namierzył jednocześnie drugą grupę na zachodzie, choć pasywny zasięg sięgał
jedynie na pół mili. Deveraux wykorzystała tę chwilę, by przez radio złożyć
meldunek o nadciągającym przeciwniku. Nie czekała na potwierdzenie, tylko
spojrzała na zachód. Kurz świadczył, że był tam co najmniej jeden wóz bojowy,
dostrzegła wkraczających na lotnisko żołnierzy, poruszali się niezwykle
ostrożnie idąc w kierunku krzyży. Ponownie wystawiła peryskop przez okno
prowadzące na ulicę. Nie mogła w to uwierzyć, wyglądało na to, że tamci idą
wprost do wejścia metra. Nagle jej uwagę przyciągnął ruch między budynkami,
dostrzegła przeskakującego szybciej niż mgnienie oka żołnierza z długim
karabinem, trzymającego się z dala od głównej ulicy. Mają snajperów,
stwierdziła i natychmiast zaczęła przeszukiwać otoczenie, usiłując odnaleźć
pozostałych. Naliczyła co najmniej czterech i odnotowała ich pozycję,
stwierdzając iż usiłują opanować budynki, z których będą mogli kontrolować
otoczenie. Wysokie punkty, z których będą mogli zdejmować wroga. Śledziła ich
pozycję, usiłując przewidzieć gdzie się ukryją, lecz nie mogła dostrzec tego, którego
zauważyła jako pierwszego. Dobry jesteś skurwielu, stwierdziła. Na razie
postanowiła się nie wychylać, nie miała jak ostrzec pozostałych. Tamten mógł
ich dostrzec w mgnieniu oka.
Pułkownik wciąż nie wydał rozkazu
do ataku. Wróg nadciągał prosto w pułapkę, był już przy samym budynku. Czuła
drżenie, gdy nadchodziły czołgi, krocząc na swych olbrzymich nogach. Nie było
już odwrotu, wozy bojowe były pod nimi. Usłyszała jak zwalniają, za chwilę
żołnierze zeskoczą i wejdą do budynków. Co robi Sokoliński? Wychyliła peryskop
na zachód, na lotnisku dostrzegła żołnierzy przy krzyżach. Przewodził im
mężczyzna, który rozglądał się wokół i z jakiegoś powodu się jej nie spodobał.
Ledwie go dostrzegała w półmroku, za to poniżej rozstawiające się na rondzie
tanki widziała doskonale. Specnaz obstawiał właśnie wejście, gdy
niespodziewanie tamci zaczęli nadawać. Weszli w pułapkę całkowicie, a
matematyka zaczęła się uaktywniać korzystając z transmisji. Dostrzegła
nadjeżdżający wóz bojowy, lecz snajperzy wciąż pozostali z tyłu. Wiedziała, że
musi ich odnaleźć.
W chwili gdy zamierzała odłożyć
peryskop i sięgnąć po karabin zauważyła jak żołnierze specnazu schodzący do
metra zaczynają strzelać. Seria poniosła się echem wokół.
A wówczas rozpętało się piekło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz