środa, 12 kwietnia 2023

Blask Ciemności: Zachodnia Warszawa

 

ZACHODNIA WARSZAWA

<< Południowa Warszawa

Deveraux płynnie ściągnęła język spustowy, nie biorąc poprawki na odległość ani wiatr. Rozległ się huk stłumiony przez znajdującą się w jej hełmie słuchawkę, która jakimś cudem nadal działała. Momentalnie przesunęła lufę w bok oddając kolejny strzał, gdy tylko cel znalazł się pośrodku krzyżyka wyznaczonego w jej lunecie. Trzeci raz pociągnęła za spust wiedząc, iż nie trafi, cel zdążył się poruszyć. Trzy pociski kalibru .308 pomknęły w kierunku celu, pierwszy przebił czaszkę dziwacznej istoty zabijając ją na miejscu. Druga zorientowała się, że coś nie tak i zaczęła odwracać swój łeb, lecz pocisk snajperski wszedł przez oko. Trzeci stwór przywarł do ziemi i pocisk poszedł na nim. Devereux widziała go doskonale w półmroku dzięki swej noktowizji i błyskawicznie wzięła poprawkę, zgodnie z sugestią Waltera celując ponownie w głowę. Nie tylko dlatego, że w strefie należało strzelać w to miejsce, lecz również ponieważ łby wydawały się najłatwiejsze do przebicia. Zdjęła potwora, gdy skoczył w górę, dosięgając go w locie. Guzowate ciało pełne narośli runęło na ziemię, a z pyska potoczyła się piana.

- Zmiana pozycji – syknęła w ciszy jaka zapadła. To nie tylko przytłumione światło, uświadomiła sobie, również dźwięk rozchodzi się tu jakoś inaczej. Walter pilnowany przez Baumanna i Weylanda ruszył za nią. Grouchowi chwilę zajęło powstanie i złożenie ciężkiego karabinu M249, którym gotów był poprawić dzieło zniszczenia, jeśli Deveraux nie powstrzymałaby bestii.

- Co to są ogary? – zapytał Baumann.

- Kiedyś były takie zwierzęta – odpowiedział Walter. – Wy zdaje się je hodować nadal. Te łysenkowsko zmienić się.

- Ja pierdolę, nie chcę mieć już psa – splunął marine. Wyszli na otwartą przestrzeń i wówczas ujrzeli bliżej, co usiłowały ogryzać stwory. Dobrze się jej wydawało, to były krzyże, sześć słupów wbitych w ziemię, do których przybito ludzi. Mieli na sobie mundury wroga, tyle dostrzegła już z daleka. Szli powoli pochyleni, omijając płytę lotniska, przyglądając się ciałom. Im bliżej się znajdowali, tym więcej mogli dostrzec szczegółów.

- Co to jest? – rzuciła szeptem. Nie była w stanie stwierdzić, z jakiego powodu starała się nie mówić głośno. Rozejrzała się, szukając wroga, lecz nic nie poruszało się w zasięgu jej wzroku. Walter podszedł bliżej, kręcąc głową wyraźnie zdumiony i wstrząśnięty

- Dziewiąta Kompania – powiedział w końcu, przyglądając się jednemu z ciał. – Mój oddział. Zwiadowcy, jak ja – po czym zamilkł, spoglądając w wyłupione oczy tamtego.

- Znałeś go? – zapytała.

- Do cholery, co tu się dzieje? – nie wytrzymał Baumann. – Co to za podstęp? - nagle odskoczył, gdy leżące u jego stóp truchło drgnęło, w gwałtownym odruchu. Błyskawicznie sięgnął po karabin i pociągnął za spust, puszczając serię w łeb istoty. -  A masz skurwysynu! – krew i kawałki mózgu trysnęły mu na buty, a dźwięk wystrzałów zniknął równie szybko jak się pojawił. Półmrok i cisza, zdawały się otaczać ich z każdej strony. Deveraux ponownie się rozejrzała, korzystając z lunety karabinu, pomiędzy sylwetkami maszyn znajdujących się na pasie startowym. Wówczas zatrzeszczało radio i wróciły odczyty pozycjometru.

- Pieprzę to – powiedział nagle Weyland. – Co mnie podkusiło? Mogłem teraz szturmować plaże południowej Azji. Jedyne co mogłoby grozić to tangosi ze swoimi kurewskimi karabinami i czołgami.

- Zamknijcie się obaj – powiedziała. – Walter? – nadal tkwił w miejscu, w którym zamarł, jak gdyby usiłując coś zrozumieć. – Co tu jest napisane? – wskazała na napis, namazany czymś co najprawdopodobniej było krwią. Walter wciąż usiłował zajrzeć w oczy martwych żołnierzy, które wyłupiono, a jedynym co można było w nich dostrzec był mrok.

- Bóg żyje – przeczytał. – Co? Nie rozumiem. Boga nie ma – spojrzał na nich jak gdyby szukając potwierdzenia swych słów. – To tylko wasz wymysł i zabobon, imperialiści!

- Bóg nie miał z tym nic wspólnego – powiedziała Deveraux. – Powiedz mi lepiej kto to zrobił. Twoi ludzie nie napisaliby czegoś takiego. Moi… nie uczyniliby tego, co tu zrobiono.

- Spytaj lepiej jej! – odwrócił się w kierunku, gdzie ukryci byli strzelcy, a wraz z nimi Rassmusen i Budzyńska. Szlag, pomyślała Deveraux i ponownie usiłowała wywołać Kowalskiego, zastanawiając się jak właściwie wpadła w całe to gówno.

Pociąg opuszczali w biegu, gdy tylko się zatrzymał. Choć Skelajno nie wykryła przeciwnika nad zachodnim węzłem kolejowym, obraz przekazywany znad krzyżujących się torów był pełen zakłóceń, uniemożliwiając wizualizację terenu. Pozycjometry i łączność wciąż działały, gdy zatrzymali się z piskiem i zgrzytem hamulców, pod osłoną działek z platformy wyładowując broń i amunicję. Nie tracili czasu, drony poszły w trzech kierunkach, wyszukując przeciwnika, do którego zniszczenia gotowe były Furie i cyberdyny, zaś żołnierze SBS ustawili się w pozycjach bojowych, osłaniając desant. Nie napotkali jednak wroga, ani na bliskim skanie, ani na odczycie termonamierzania Skelajno, które poleciały na wschód, południe i północ. Sokoliński pokrzykiwał, kierując oddział zwiadowców w stronę miejsca widocznego na mapie, usiłując jak najszybciej oddalić się od pociągu, którego silnik wciąż jeszcze nie ostygł stanowiąc świetny punkt do namierzenia. Lokomotywa nie dotarła do końca torowiska, zwalniali wjeżdżając w zrujnowane zabudowania, pomiędzy niskie domki o ostro zakończonych ścianach. Nadal ciągnęło się ono w kierunku północy, gdzie suche zarośla mocno odcinały się na tle fioletu nieba. Był on tu bardziej intensywny, choć wydawał się nieco brudny, gdy zaczynał otaczać ich zmierzch. Zupełnie jakby zapadała noc, choć wiedzieli, że to nieprawda.

- Co to jest? – zapytał Sokoliński. - Coś w powietrzu? Blokuje światło? Maski będą potrzebne?

- Nic nie wykrywam – pokręcił głową Rassmusen, wpatrując się w odczyty przekazywane przed drony i osobisty namiernik.

- Nawet nasze liczniki Geigera-Petroszyna nie są w stanie wykryć wszystkich spośród tych oddziaływań – uprzedziła Budzyńska.

- Ciekawe – powiedział Rassmusen przyglądając się odczytom przekazanym przez Skelajno. – Pole elektromagnetyczne jest tu zupełnie inne, nawet jeśli tego nie odczuwamy. Nie jesteśmy w manifestacji, a jednak…

- Co to znaczy?

- Może światło zmienia tu prędkość – powiedziała Budzyńska. – Jesteśmy blisko anomalii.

- Tak uważacie w Moskwie?

- Nie wiem co uważają obecnie w Moskwie – odparła. – Kiedy ją opuszczałam kilka miesięcy temu nie zarejestrowano niczego takiego. Warszawa była jedną wielką ruiną, całkowicie opustoszałą. Obserwowaliśmy ją dość uważnie, dokonując zwiadu i wykonując zdjęcia ze sputnika kilka razy w miesiącu. Zona południowa nadal jest priorytetem zwłaszcza, że nikt nie wie co właściwie się stało.

- Powiedziałbym, że skoro foton jest kwantem pola elektromagnetycznego, ma to jakiś związek z tym co zrobiliście – mruknął Rassmusen.

- Fotony i wasza fizyka kwantowa niczego nie tłumaczą – odparła Budzyńska.

- Ani wasza zmodyfikowana teoria relatywistyczna – odrzekł. – Ale w mechanice kwantowej pole elektromagnetyczne zachowuje się jak zbiór fotonów. A skoro kolapsując zonę zrobiliście coś z czasoprzestrzenią… Ale do niczego więcej nie dojdę, nie mamy łączności z ISS, powinniśmy załadować to do interpretacyjnej bazy danych jaką dysponuje doktor Everett. Tu potrzeba naukowca, a nie kogoś, kto jedynie liznął ten temat.

- Tak jak ja myślał, to nie jest wyprawa naukowa – zauważył Walter. - Czy teraz wy  przestać ukrywać, że wieziecie bombę atomową?

- Starczy tej dyskusji – przerwał Sokoliński. – Skoro nie macie nic praktycznego do powiedzenia. Myślę, że docieramy do punktu, w którym przydatność naszego przewodnika zbliża się do zera.

- Zna tunele metra lepiej niż ja – powiedziała Budzyńska. – Wychował się w nich, są tu przejścia i łączniki, o których nawet ja nie mam pojęcia. Nie ma nawet na najstarszych planach.

- Tylko, że nam nie pomoże – zauważył pułkownik. – A ja powiem szczerze, nie mam ochoty już oddzielać emocji od mojego zadania. Zwłaszcza gdy widzę to, co mam przed oczami – wskazał dłonią przed siebie. Leżało tam mroczne miasto, kryjące się w cieniu morze ruin,  odcinających się na tle brudnego fioletowego zmierzchu. Miasto musiało być kiedyś znaczne, choć na pewno mniejsze od wielu francuskich miast, a zwłaszcza położonych na bezpiecznym amerykańskim terytorium. Budynki nie były tak wysokie jak w USA, sięgały ledwie trzech lub czterech pięter, sporo z nich zostało zburzonych, większość z nich porastały dziwaczne pnącza o grubych mięsistych liściach. Między budowlami biegły szerokie aleje, jeszcze kilka lat temu zapewne w pełni przejezdne, o czym świadczyły ledwie widoczne koleiny. Zarosły je grafitowe krzewy, przypominające patyczki najeżone kolcami, które łamały się pod najlżejszym dotykiem, mimo to naciskając mocno na nogawki munduru. Na razie nie zbliżali się do miasta, idąc jego granicą, nie wchodzili między budynki, gdzie unosiła się widoczna z tej odległości Skelajno Jeden. Zawisła nad torowiskiem, które zdawało się znikać, lecz w rzeczywistości wchodziło w tym miejscu pod ziemię, stając się elementem znajdującego tu metra. Wszystko to w połączeniu z fioletowym horyzontem i faktem, że nie natrafili na żaden ślad życia, sprawiało przygnębiające wrażenie.

- To wasze dzieło, faszyści – powiedział Walter. – Zrzuciliście na nas bomby i my musieli iść pod ziemię. To wy nie chcecie zawrzeć pokoju.

- To miasto zostało zniszczone przez was, w roku 1944 po raz pierwszy, gdy nie poszliście mu na pomoc. Potem zrzuciliście bomby na swoich obywateli, których trzymaliście w niewoli, gdy powstali, by walczyć z waszym uciskiem – warknął Sokoliński. – To co stało się później, nastąpiło ponieważ twój Związek zaatakował na Kubie. Zmusiliście ludzi do życia pod ziemią, zdrajcy z Drugiej Armii.

- Świetnie – burknął Kowalski. – Najważniejszą rzeczą w tej chwili jest ustalenie, kto doprowadził do powstania tych ruin. Skoro wam tak na nich zależy, to ustawcie na tych kamieniach polskie flagi.

- Kowalski, nigdy nie byliście jednym z nas – powiedział pułkownik. – I nie rozumiecie, jak wiele to znaczy, że Warszawa znowu stanie się polska. I wyjdzie spod ziemi.

- Jest polska – powiedział Walter. – A wy zostaniecie powstrzymani, nim zniszczycie pracę wielu robotniczych rąk.

- Walter jest niereformowalny, pułkowniku – powiedziała Budzyńska. – Ale nie jest waszym wrogiem. On nawet nie wie, po której jest stronie, ludzie za których walczył już się do niego nie przyznają, jego armia gdy go znajdzie, rozstrzela go za zdradę i dezercję, o ile nie przekaże w ręce GRU. Sam o tym doskonale wie, opuścił to miasto ze specnazem, lecz wrócił sam. To wystarczający powód. Z własnej woli porzucił tych, którzy zaoferowali mu możliwość walki o wolność dla mieszkańców tego kraju. To ty zdradziłeś wszystkich, Walter.

- Przynajmniej wiem w co wierzę – odparł tamten, lecz ona się zaśmiała

- Nie, Walter – odparła. – Ty już nie wierzysz w komunizm, ani w swoją armię. Tobie już nic nie zostało – rzuciła szyderczo. – Nie masz już strony, po której możesz się opowiedzieć. Zostałeś sam.

- Starczy – przerwał Rassmusen. – Dyskusje ideologiczne nie są czymś mającym w obecnej chwili jakikolwiek sens. Proponowałbym jeszcze nie rozstrzeliwać Waltera, pułkowniku, zawsze zdąży pan to uczynić. Chciałbym się dowiedzieć, jaki mamy plan, skoro dotarliśmy już na miejsce.

- Pierwotny – odparł Sokoliński. – Wejdziemy do tuneli.

- Mam wrażenie, że oddalamy się od nich – zauważył Rassmusen. Sokoliński westchnął.

- Zakładamy bazę – powiedział. – Badamy możliwość wejścia do tuneli i odnalezienia tych mitycznych sił, o których opowiada nam major Budzyńska, czy też raczej dowiadujemy się czego szukają tu tamci i co jest źródłem tych oddziaływań. Nim jednak to uczynimy musimy nawiązać łączność z ISS, a przede wszystkim opanować tutejsze lotnisko.

- Lotnisko? – zdziwił się Rassmusen. – Nie będziemy nadkładać drogi? Myślałem, że nasz pobyt tutaj ma być jak najkrótszy.

- Panie Rassmusen – powiedział pobłażliwie Sokoliński. – Samoloty, które zestrzeliliśmy nadleciały z dalekiego południa. Podstawowym celem tamtych będzie opanowanie lotniska, będą wtedy mogli przysłać sobie zaopatrzenie, a także śmigłowce szturmowce, nie wspominając już o bombowcach, mających większy zasięg. Przejmując lotnisko zapewnimy sobie zdolność manewrową i sparaliżujemy ich możliwości operacyjne.

- A co jeśli tamci zajęli już lotnisko?

- Dostaną wpierdol! – zawołał zaczepnie Kurwa Wiśniewski, a SBS zaczęło wiwatować. Budzyńska chciała coś wyraźnie powiedzieć, lecz zrezygnowała. Nawet Baumann dał się porwać entuzjazmowi, Deveraux popatrzyła na Kowalskiego, lecz nie znalazła w jego oczach satysfakcji spowodowanej faktem, że miał rację. Tamci przybyli tu rzeczywiście po to, by bić się z przeciwnikiem na gruzach swej dawnej stolicy. W sumie nie mogła ich z tego powodu winić, zapewne sama reagowałaby w takim przypadku w dużej mierze podobnie. Lecz Kowalski miał rację, nie powinni w to wciągać pozostałych, a marines stanowili tu delikatny języczek u wagi. Cokolwiek uknuł admirał, tutaj na dole wyraźnie zbladło, w obliczu tego, czego dotąd byli świadkami, a także faktu, iż znaleźli się w pustym mieście, nad którym panowała noc, pozbawieni kontroli w postaci dowództwa CINSPAC, czy też kogokolwiek, komu teraz podlegali.

- Może skupmy się najpierw na założeniu bazy – głos sierżanta był zrezygnowany i zmęczony.

Szli w kierunku punktu, który został wybrany jako docelowy jeszcze w pociągu. Po kontakcie z wrogimi samolotami i uzyskaniu informacji o przemieszczeniu przeciwnika, a co za tym idzie możliwym nawiązaniu kontaktu bojowego, pierwotny plan, polegający na próbie wjechania do tunelu metra musiał zostać zmodyfikowany. Sokoliński miał całkowitą rację, musieli namierzyć i spróbować powstrzymać działania tamtych, inaczej zostaną zamknięci w tunelach i nie zdołają wyjść spod ziemi.

Skelajno osiągnęły założone pozycje, w promieniu mili nie stwierdzając obecności wroga. Mapowały teren zbierając dane o ruchu obiektów, namierzając ciepłotę ciała, szukając transmisji radiowych. Wciąż byli tu sami, co Sokoliński postanowił wykorzystać. Wytoczono motocykle, posyłając w czterech kierunkach zwiadowców, polecając im wypatrywać tego, czego mogły nie dostrzec maszyny, wizualnych śladów obecności przeciwnika. Pozostałe motocykle posłużyły do transportu cyberdyn, które SBS planował uruchomić, gdy się umocnią. Przemieszczano także drony, przygotowując je do startu bojowego z nowej lokalizacji, w międzyczasie strzelcy zabezpieczali teren. Drużyna przed nimi dotarła już do miejsca, które miało stać się ich bazą i zdołała wejść do środka.

Był to stary fort o nazwie, której Deveraux nie potrafiła wymówić. Na mapie przypominał odwrócony dom ze spadzistym dachem, podpisany jako Szczęśliwice. Na miejscu okazał się zarośniętym wzgórzem, spod którego wyzierała stara, czerwona cegła. Z jednej strony cały przykryty był ziemią, którą zdążyły porosnąć już drzewa o grubych korzeniach, z drugiej miał fasadę otwierającą się na znajdujący się przed nim plac. Otaczał go mur, wyraźnie wzmocniony i odbudowany kilka lat wcześniej, teraz jednak jego konstrukcja była spękana i porośnięta przez trawę. Na placu przed budowlą rdzewiał transporter opancerzony, porzucony wiele miesięcy temu, w części zardzewiały, którego koła zaczęły już parcieć, mimo iż były z lanej gumy. Wóz bojowy piechoty, rozpoznała pojazd Deveraux, jednak musiał od dawna być już nieużywany, bowiem wokół niego zdążyły wyrosnąć kolczaste krzewy. Na dachu dostrzegła jednego ze strzelców świecących do środka latarką nałożoną na karabin, z granatem gotowym do rzutu. Jednak pojazd okazał się być pusty, bowiem żołnierz zeskoczył z niego i ruszył w kierunku fortu.

Walter niespodziewanie zatrzymał się i pochylił, przyglądając gruntowi. Deveraux nie była w stanie dostrzec niczego interesującego, jednak Budzyńska była innego zdania, bo powiedziała do niego coś po polsku.

- Angielski, towarzyszko – zażądał Kowalski, choć zrozumiał jej słowa.

- Polacy – powiedział Walter, wyraźnie zaniepokojony. – Poszli do Warszawy.

- Dużo? – w odpowiedzi rozłożył szeroko ręce, wskazując wokół. Deveraux była w stanie dostrzec jedynie zgniecioną trawę. – Kiedy?

- Wczoraj – powiedział. – Dziwne. Bez szlamu.

- Nic tu nie widzę – zauważył Sokoliński. – I jakoś nie natrafiliśmy dotąd na żaden ślad tych stworów.

- Widzieliście zdjęcia z rozpoznania? – zapytał Rassmusen. – Okolica się od nich roiła.

- Okolica owszem. Ale od kilku tygodni nie udało się zrobić zdjęć miejscu, w którym jesteśmy – zauważył pułkownik. – Ale nie obawiajcie się, nie lekceważę zagrożenia. Też mi się to wszystko nie podoba. Dokąd oni mogli pójść?

- Nie wiem – powiedziała Budzyńska. – Jak powiedział Walter, to jakaś dziwna rzecz. Niezrozumiała. Hordy przemieszczają się w zonie w jakiejś regularności, której nie byliśmy w stanie odkryć. Jeśli jedna z nich poszła do Warszawy…

- Możemy na nią natrafić. Rozumiem.

- Miała raczej na myśli, że zastanawiające jest, iż poszła akurat teraz – rzekł Rassmusen.

- Bardzo popularne miejsce ta Warszawa – rzucił Kowalski. – Wszyscy muszą się tu znaleźć, my, oni, potwory, Kolektyw… ciekawe kto jeszcze? I dlaczego akurat teraz?

- Admirał miał rację – powiedział w zamyśleniu Rassmusen. – Chyba słyszeliście plotki. Myślicie, że NASW i Kosmflota zgromadziły swoje siły tak bez powodu? Coś tu leci i jest w jakimś rodzaju kontaktu z tą częścią naszej planety, przez cały czas, nawet kiedy się ona obraca. Czymkolwiek jest, odpowiedź na to pytanie znajduje w tym mieście. Mamy ją znaleźć

- A przy okazji upiec inną pieczeń na jednym ogniu – zauważył Kowalski.

- Mianowicie?

- Oczywistym jest dla mnie, że towarzyszka Budzyńska obiecała wam jakąś cudowną broń, która pozwoli wygrać wojnę albo ją zakończyć  - rzucił sierżant spokojnie. – Wy już jesteście pod jej wpływem, na szczęście pułkownik wciąż jest to do niej bardzo sceptycznie nastawiony. Bo problem z towarzyszką Swietłaną polega na tym, że cały czas kłamie, wykorzystując wszystko do swych własnych celów.

- Biedny Kowalski – powiedziała Budzyńska. – Stałam się dla was jakąś obsesją, po tym jak nabrałam was na Marsie?

- Nie macie racji sierżancie – rzekł Rassmusen. – Kwestia zweryfikowania słów major Budzyńskiej zbliżyła nas dość mocno do poznania tajemnicy tego, co nazywa się ciemną materią. A posiadanie wiedzy na ten temat to imperatyw, jak myślicie, NASW panikuje bez powodu? Ja też jestem przerażony, w naszą stronę leci coś, czego nie pojmujemy, co całkowicie przeraża nasze wyobrażenie. Wiem, że zwykliście rozwiązywać wasze problemy przy pomocy karabinu, tym razem jednak tak nie będzie.

- Coś leci w naszą stronę – powiedział sceptycznie Kowalski.

- Na razie jeszcze wiedza o tym nie wyszła na zewnątrz, ale wkrótce zmierzyć się z tym będzie musiał cały Sojusz. Nie tylko NASW – powiedział Rassmusen, po czym poprawił się. – Nie tylko Sojusz. Również Związek i Kolektyw. Z czymś, co w zasadzie już przyleciło. Czasu mamy coraz mniej.

- Coś nadchodzi – powiedział nagle Walter, jak gdyby sobie właśnie jakąś rzecz uświadomił.

- Coś już nadeszło – odparł Rassmusen.

- Nawet jeśli nie mamy na to wpływu – powiedział Sokoliński. – Zajmijmy się więc chwilowo bardziej prozaicznymi sprawami. Jeśli mamy szybko wejść do tuneli, gdzie ponoć znajdziemy odpowiedzi i sojuszników stwórzmy bazę i zajmijmy lotnisko.

Czerwono szara cegła stanowiła fasadę podziemnego schronu, wtopionego w powierzchnię, choć Deveraux wątpiła, żeby przetrwać mógł porządny ostrzał artylerii. Budowano go wyraźnie w czasach gdy materiał wybuchowy nie był tak potężny, a o ile dobrze zapamiętała materiały na temat pola walki, które miała okazję przejrzeć przez 5 minut, stanowił element systemu dawnych fortów, które wykorzystano, by chronić miasto przed przybywającymi na jego powierzchnię stworami. Jeszcze niedawno stacjonowały tu niewielkie siły wojskowe, wykonujące patrole i oczyszczające teren. Potem wojsko musiało ustąpić przed atakiem potworów, nastąpiła ewakuacja, a miasto zostało opuszczone. Zgodnie z informacjami jakie przekazała Budzyńska, ponoć przez jakiś czas pozostały tu resztki wojska i mieszkańców, z którymi kontaktowano się z nimi drogą radiową, później jednak umilkli. Posyłani zwiadowcy nie wracali, a zwiad lotniczy ukazywał setki stworów żerujących na powierzchni, uznano więc, że tunele zostały opanowane przez potwory. A oni mieli tam wejść i znaleźć coś, w kierunku czego prowadziła ich Budzyńska. Uroczo. Deveraux musiała jednak przyznać, że jak dotąd nie natrafili na ślady żyjących tu potworów. Straty jakie ponieśli miały raczej więcej wspólnego z natrafieniem na obcą fizykę. Choć nadal się nad tym wszystkim zastanawiała, dochodząc do wniosku, że strzelec SBS zastrzelił coś nim zniknął. Ciemna plama była zupełnie inna od pozostałych, duża i rozbryźnięta, jak gdyby rozpadła się po trafieniu. Przypominała w swym kształcie człowieka. Choć trudno było powiedzieć co właściwie w strefie pozostawało żywe, a co martwe.

Pozycjometr odświeżył oznaczenia żołnierzy, wciąż było ich tyle samo ilu po przybyciu do miasta. Na razie większość kierowała się do fortu, którego fasada straszyła ciemnymi otworami drzwi i okien znajdujących się w łukowatych sklepieniach. Wewnątrz migały światła latarek, aż wreszcie jeden ze strzelców wychylił się z okna i dał znak, iż w środku jest czysto.

- Dobrze! – ucieszył się Sokoliński. – A teraz ruchy!

Przemieszczenia oddziałów i rozstawienie sieci bojowej zajęły ponad pół godziny. W jej trakcie drony patrolowały ustalony obszar, lecz choć Sokoliński był mocno zaniepokojony, nie wykryły wciąż żadnego ruchu. Deveraux jednak podobnie jak on czuła, że wróg gdzieś tu jest, samoloty nie nadleciały znikąd, a tamci mieli wystarczająco dużo czasu, by dotrzeć już do celu.

Wnętrze okazało się nieco zagłębione w ziemi, sklepienie zwieszało się łukiem, można było na nim dostrzec kesonowe lampy i niknące w ciemności wiązki kabli. W błysku latarek pojawiały się stoły, stojaki na broń, w bocznych pomieszczeniach łóżka i jakieś urządzenia, zapewne łączności, co tłumaczyłoby przechyloną antenę widoczną na dachu budynku. Stanęli na zewnątrz, a Kowalski polecił Deveraux wdrapać się na szczyt fortu, lecz spośród zarośli nie była w stanie wiele zobaczyć. Odruchowo zaczęła namierzać w odległym o ćwierć mili mieście punkty, gdzie mógłby ukryć się snajper, a jej wzrok przyciągnęła wieża zrujnowanego kościoła. Daleko w oddali dostrzegła także wysoki wieżowiec, straszący swym ciemnym kształtem pośród zmierzchu.

- W środku są metalowe drzwi – zameldował jeden ze strzelców, wychodzący z wnętrza budynku.

- Przejście ewakuacyjne do tuneli metra – z ociąganiem stwierdził Walter, gdy spojrzeli na niego pytająco.

- Nie przejdziemy tamtędy, panie pułkowniku – powiedział żołnierz. – Są całkowicie zawalone, zablokowali to przejście na stałe i zatkali tunel, odgruzowanie zajęłoby dużo czasu.

- Pewnie kiedy wycofywali się zawalili wszystko, żeby te potwory nie weszły – stwierdził pułkownik.

Deveraux zdążyła zejść już z góry i przekazać Kowalskiemu, że miejsce nie pozwala na prowadzenie obserwacji ani oddanie strzału z daleka. Nie pozwolił jej jednak na przemieszczenie w kierunku budynków.

- Będzie jeszcze czas – powiedział. Na razie drony zataczały okręgi, z każdym przelotem o coraz większym promieniu, rozrzucając czujniki ruchu, powiększając kontrolowany przez nich teren. Wciąż na pozycjometrze widoczne były tylko kropki oznaczające żołnierzy Sojuszu, a wróg się nie ujawnił. Lecz pułkownik wydał już rozkaz uruchomienia bojowej sieci i uaktywnienia cyberdyn, które przygotowywał SBS. Fort ożył, część strzelców kopała stanowiska bojowe, inni rozmieszczali przekaźniki i ustawiali barykady i zasłony, w okopach wokół montując wieżyczki strzeleckie, zmieniając miejsce w twierdzę, gdzie będzie można odeprzeć wrogi atak, jednocześnie pozostawiając sobie możliwość odwrotu do pociągu. Na razie wygasili silnik, pozostawiając w tym miejscu podsieć obronną. Droga z fortu zapewniała możliwość szybkiej reakcji, przy użyciu motocykli, które okazały się nieocenione. Kilku strzelców zabezpieczało pozycje, trzy motocykle ruszyły by dokonać zwiadu na perymetrze, lecz pośród zarośli i ruin poruszali się powoli. Sokoliński nauczony doświadczeniem nakazał pozostać wszystkim w zasięgu łączności wizualnej. Vasquez dotarła na miejsce ze swym sprzętem, przewieziona na motocyklu, wraz ze złożonymi dronami. Zgodnie z jej poleceniem cztery Furie rozmieszczano w gotowości do bojowego startu. Zajrzała do wnętrza fortu, który wybrali na bazę.

- Nieco ekranowany – mruknęła. – Może być problem z łącznością radiową, ale w tym miejscu problem to chyba norma. Przydałby się prąd, bo akumulatory nas zeżrą.

- Di Stefano już nad tym pracuje – powiedział Kowalski.

Wraz z Baumannem i Weylandem marine usiłował właśnie uruchomić generatory znajdujące się w bazie. Na pierwszy rzut oka nawet Deveraux posłana na pomoc mogła stwierdzić, że wyglądają na sprawne, lecz dawno nie używane. Znajdował się tu nawet zapas ropy.

- Dlaczego to zawsze musi być prądnica – jęczał Di Stefano. – I po co oni znowu tu powsadzali te swoje lampy, przecież to zwykła mechanika – co do zasady jednak jak każde urządzenie elektryczne działało podobnie, jednak prześledzenie wszystkich połączeń wymagało nieco czasu. Deveraux zaciekawiło coś innego, gruba wiązka kabli znikająca w serwisowym przejściu, za którym piętrzyły się olbrzymie stosy gruzu i żelastwa, skąd ciągnęło zimnym powietrzem. Zawołała więc Waltera, który zdawał się nieco odżyć, gdy znalazł się w ciemnym i dusznym pomieszczeniu.

- To główne zasilanie – wyjaśnił. – Z metra. Gdy nie działa, przejmuje generator – sprawa okazała się jasna, dzięki czemu po odcięciu wiązki, udało im się za czwartym razem uruchomić urządzenie. Kilkukrotnie zakasłało, wypełniło pomieszczenie warkotem i buczeniem, a sufitowe lampy zamigotały. Na szczęście tamci, choć znani byli ze swych nietypowych rozwiązań, wyprowadzili na zewnątrz odprowadzenie spalin. Uruchomiły się także filtry ścienne, sprawiając że zatęchłe powietrze poruszyło się. Mogli teraz zgasić latarki i w bladym świetle przyjrzeć się pomieszczeniu. Okazało się, iż w wielu miejscach znajdują się ciemne plamy, przypominające rozlany olej, prowadzące od wejścia ku zawalonemu przejściu, gdzie znaleźli sporo łusek pochodzących z kałasznikowów. Były one jednak stare i pochodziły sprzed wielu miesięcy, zdążył je pokryć kurz.

- Co to jest? – zapytał Sokoliński przyglądając się podłodze. – Gmurczyk! Czy to plama, którą widzieliście w Sochaczewie?

- Tamta była znacznie większa, pułkowniku – zameldował sierżant, gdy już się pojawił. – Ale to to samo.

- Stare – powiedział Walter. – Nie wiem – dodał zamyślony i przyjrzał się przejściu serwisowemu. – Strzelali i zostawili plamy.

- I zniknęli zupełnie jak żołnierze SBS – dorzucił Baumann.  – Fajne miejsce wybraliśmy na piknik, nie ma co.

- Coś nam tu grozi? – Kowalski spojrzał na Waltera, ten jednak rozłożył ramiona.

- Nie wiem. Ale… - wyraźnie szukał słów. – Są łuski, lecz…

- Pocisk – zrozumiała Deveraux. – Ma rację. Nie ma nigdzie pocisków. Zobaczcie – podeszła do podłogi, po czym pokazała na ścianę, gdzie znajdowało się jedynie kilka dziur, liczba niezbyt wielka w stosunku do liczby wystrzelonych łusek. – Tu są te, które nie trafiły. Pozostałe weszły w cel.

- No to gdzie jest to, w co trafili? – jęknął Baumann.

- Nie wiem, ale krwawi na czarno – odparła, a Walter pokiwał głową. – I coś mi się wydaje, że w Sochaczewie nasi zdołali to mocno zranić. Te plamy są niewielkie, ale tamta… Ona była spora, prawda sierżancie Gmurczyk?

Strzelec zmierzył ją spojrzeniem, po czym pokiwał głową.

- Tak było – przyznał. – Jak człowiek, panie pułkowniku. Takiej wielkości i dostał chyba całkiem nieźle.

- Co nie przeszkodziło zabić całego oddziału strzelców, do tego sprawić, że musieliśmy ich pozostawić – powiedział w zamyśleniu Sokoliński.

– Lejtnancie Walter, może wy wiecie z czym mamy do czynienia? - wtrącił się Kowalski. Bo towarzyszka Budzyńska już kręci głową i oddaje się rozmyślaniom, na temat tego co nam powiedzieć, na ten temat.

- Nie wiem – odparł Walter. – Coś nowego.

- Świetnie – jęknął Baumann. – A my weszliśmy do tego budynku prosto w pułapkę.

- I na razie tu zostaniemy – oświadczył po namyśle Sokoliński. – Uspokójcie się żołnierzu. Bitwę stoczono tu wiele miesięcy temu, tangosi wycofali się do tuneli, gdzie wysadzili przejście. Cokolwiek tu się działo, już dawno się skończyło. Choć nie będę ukrywał, że to nie najlepsze rozwiązanie. Mieliśmy natrafić na stwory zamieszkujące anomalię, tymczasem nie dość, że nie spotkaliśmy dotąd ani jednego, to wpadamy z deszczu pod rynnę, manifestacje i zagadki nie do wyjaśnienia.

- Witamy w zonie – usłyszeli głos Budzyńskiej. Nie słychać w nim było jednak satysfakcji.

- Jakieś wątpliwości, pułkowniku? – zapytał Rassmusen.

- Nie mogę sobie pozwolić na wątpliwości, jestem żołnierzem – odparł Sokoliński. – Zaczynam się jedynie zastanawiać czy to szaleństwo jest tego warte.

- Chyba cel w tym wypadku uświęca środki?

- Mój na pewno – rzekł pułkownik. – Wojsko polskie wróciło do domu, nawet jeśli świat zmierza do końca, czego obawiają się dekownicy z NASW. Ale czy wasz cel jest tego wart? Nie mam pojęcia.

Generator buczał miarowo, światło nawet nie przygasało, gdy dolali ropy. Po chwili strzelcy zaczęli instalować się wewnątrz, zmieniając obiekt w tymczasową kwaterę dowodzenia i miejsce prowizorycznego odpoczynku. Prędzej czy później będzie on im ono potrzebne, choć zdawała sobie sprawę, że gdy zabezpieczą już fort będą musieli zająć się lotniskiem. Sokoliński nie posyłał na razie zwiadu w tamtą stronę, zdając się na drony, które wyrysowały już dość spory perymetr na mapie w jego kierunku, wciąż nie wykrywając żadnych źródeł ciepła. Vasquez uprzedziła go jednak, że nie powinni zbytnio polegać na odczytach urządzeń, które w strefie wydawały się mocno erratyczne, lecz pułkownik zadowolił się na razie posłaniem czujki. Deveraux wyszła na zewnątrz i patrzyła na cyberdyny. Maszyny przypominające wielkością spore skrzynie, obudowane z każdej strony metalem, wydobywały się z pakunków, uruchomione przez strzelców. Przypominające klocki prostopadłościany nagle ożyły, gdy wysunęły na zewnątrz pajęcze nóżki, po sześć z każdej strony i zaczęły się podnosić, po czym dreptać w miejscu. Część z nich uaktywniała pręty, które im zamontowano, sprawdzając zasięg luf celowniczych i gotowość do oddania strzału przy użyciu wiązki energetycznej. Na pozostałych strzelcy montowali granatniki, zarówno w wersji odłamkowej jak i zwykłej, na innych wyrzutnie rakiet przeciwpancernych i przeciwlotniczych. Cyberdyny mogące unieść wręcz niewiarygodne ciężary zmieniały się w ten sposób w mobilne platformy wsparcia bojowego. Choć nie mogły zastąpić czołgów i artylerii zaporowej z jej potężnym kalibrem, oferowały przewagę piechocie na polu walki, mogąc zmieniać swe położenie. Nawet jeśli nie miały dużej szybkości, na swych pajęczych nogach po oddaniu strzału mogły przemieścić się dużo szybciej niż czyniły to maszyny wroga. Właściwego oznaczenia M-99 nikt nie używał, kolejne generacje platform stawały się coraz szybsze i pozwalały na zamontowanie większej ilości sprzętu. Niestety nie posiadały przy tym żadnej osłony ani pancerza, operowano więc nimi spoza pierwszej linii, a jakiekolwiek trafienie eliminowało je z pola walki. Widząc jednak jak uaktywnione zostają granatniki M-20, z podpiętymi taśmami umożliwiającymi oddanie wielu strzałów, pociski Stinger, zapewniające wsparcie przeciwlotnicze i LAWy stanowiące zagrożenie dla wrogich tanków, poczuła się nagle dużo raźniej. Dwa cyberdyny wyposażono w możliwość oddania strzału przy użyciu wiązki energetycznej, która podobnie jak kosmosie skupiała promień w celu, powodując eksplozję wrogiej artylerii. Szybko i skutecznie eliminowała ją z pola walki, choć jednocześnie po oddaniu strzału cyberdyn zmieniał się w kupę nieruchomego żelastwa, gdyż praktycznie cała energia była zużywana na trwające trzy sekundy skupienie wiązki. Jednak teraz nad tym się nie zastanawiała, widząc jak cyberdyny ruszają, maszerując na swych nóżkach, celem zajęcia pozycji w obrębie perymetru, zgodnie z punktami wyznaczonymi przez sieć bojową. Tam obniżą swą aktywność do minimum by nie marnować energii, czekając na sygnał lub w przypadku jego braku na uaktywnienie stosownej procedury reakcyjnej i wejście do walki. Jeden z nich zajmował wspinał się na szczyt fortu, by ukryć w zaroślach, skąd zapewni dodatkową osłonę, inny zajmował pozycję by móc wspierać drony w zwalczaniu nadlatujących obiektów.

- No to chodźcie skurwiele – rzucił Baumann, spoglądając na osiem maszerujących maszyn. Walter wyraźnie zniesmaczony pokręcił głową, na co marine zbliżył się do niego. – Chciałeś coś powiedzieć, rusku?

- Daj spokój Bauman, to nie Rosjanin – powiedziała Deveraux. Walter jednak nie wydawał się zastraszony.

- Dobry sprzęt – powiedział. – Niesamowity. Ta kamizelka co noszę, taka lekka, nic nie waży, ten mundur, materiał sprawia, że nie marznę. I to wszystko co macie. Tylko czemu nie wygraliście wciąż z nami wojny? Czemu nas tym nie pokonaliście? Chyba nie takie dobre.

- Walter, słyszałeś kiedyś o tym jak imperialiści prowadzą wojnę? – rzuciła stojąca nieopodal Budzyńska. – Pewnie nie, bo pewnie nawet nie wierzyłeś w ich istnienie, skupiając się na walce z Polakami. Ich problemem jest to, chcą tę wojnę jedynie zakończyć, dawno już stracili nadzieję na wygraną. Oni jej nie chcą.

- Nie chcą wygrać? – rzucił. – A co…

- To wy nas ciągle gnoje atakujecie – warknął Baumann. – Myślisz, że dlaczego zginął mój brat? Jeden z was skurwieli specnazowców pociął go jego własnym nożem.

- Nie jestem ze specnazu – odparł Walter

- Nie o to chodzi – wtrąciła się Budzyńska. – Naszą taktyką jest szturm, odpalenie małej bomby atomowej, która zdestabilizuje ich urządzenia i przesunięcie frontu. Ich taktyką jest obrona i wojna sieciocentryczna.

- Siecio… co?

- Sieciocentryzm – rzucił Kowalski. – Naprawdę sądzisz, że będziemy się wykrwawiać, gdy rzucacie na nas masy sprzętu i ludzi, marnować nasze zasoby i potencjał? Takiego wroga możemy powstrzymać jedynie na dwa sposoby, albo rzucając identyczne siły, na co nikt nie pozwoli, bo straty będą zbyt ogromne, albo przy pomocy bariery obronnej w skład której wchodzą niewielkie, lecz sprawne oddziały, reagujące szybko i skutecznie, powiązane ze sobą w podsieć bojową sensorami, czujnikami i sprzętem, które łączą się w większe sieci, dzięki czemu nasza matematyka ma obraz całości i pozwala na błyskawiczne reagowanie oraz działania zaczepne. W przeciwieństwie do was nie tracimy tylu ludzi.

- Tak, lecz ceną wolności jest wieczna straż – rzucił Sokoliński nadchodzący od strony placu, z którego wychodziły cyberdyny. – To strategia Sojuszu, choć wymusza ona bierność. Nie najlepsza moim zdaniem, bo o ile pamiętam Związek miał się wykrwawić już dawno temu, a Sojusz pozostać na placu boju. Ale w tym wypadku matematyka zawiodła. Powinniśmy atakować, ale opinie moich ludzi i mojego rządu się ignoruje. Aż dziwne, że ktoś pozwolił na misję taką jak ta. Nieistotne.

- Bo w strefie te cyber maszyny nie działają – mruknął Walter. – To zmieni rzeczy.

- Jak na razie działają – uciął Sokoliński. – A jeśli przestaną, cóż, zobaczymy kto z nas jest lepszy.

- Pułkowniku – westchnął Walter, po czym przeszedł na polski. – Spójrzcie na siebie. Maskujecie swą odwagą i żołnierską dyscypliną to, że nie rozumiecie co się tutaj dzieje. Szukacie przeciwnika jakiego znacie, szykujecie się do walki, ale zapominacie gdzie jesteście. To zona. Już wywiera na was wpływ.

- Co masz na myśli? - głos Sokolińskiego stał się niezwykle zimny.

- Zaczynacie zachowywać się inaczej, niektórzy są rozkojarzeni, wpatrują się w pustkę, inni stali się drażliwi – odparł Walter. – Zona was zmienia. Dopada was jej smutek. Atakuje wasze ciała. Wasza snajper ciągle drapie się w rękę – wskazał na Deveraux. – Pan ciągle się poci. Tamci zdają się być nieobecni. Pana zastępca wciąż chwyta się za łokieć, inni czują, że coś ich swędzi. Ja to widzę. Przeszliśmy przez rubież, byliśmy dwukrotnie w anomalii, wy nie jesteście w żaden sposób przyzwyczajeni do zmian, ani uodpornieni na nie. Te wasze leki nie działają tak dobrze jak nasze leki łysenkowskie czy inhibitory. Nie wzięliście tego pod uwagę, wkrótce zaczniecie się zmieniać również fizycznie.

- Pokaż rękę – Kowalski podszedł szybko do Deveraux, która zorientowała się, że trzyma ją od jakiegoś czasu w kieszeni, chcąc by nieprzyjemne mrowienie ustąpiło. Nie miała pojęcia co powiedział Walter, lecz wyciągnęła dłoń ku sierżantowi, który przyjrzał się jej uważnie. Niczego tam nie dostrzegł, lecz mrowienie nie ustępowało, choć było ledwie odczuwalne.

­- Jakoś się nie zmieniasz – powiedział powoli Sokoliński, wpatrując się w Waltera. – Budzyńska również.

­ Po prostu przywykłem do oddziaływania – odrzekł Walter. – Ale nie jestem odporny. Prędzej czy później dopadnie również mnie, im dłużej tu jesteśmy, tym większe zagrożenie. Co do Budzyńskiej… to jej spytajcie pułkowniku, jaki ma sposób.

- Taki jaki dostaną wszyscy, gdy tylko znajdziemy drogę do Kompleksu – powiedziała tamta. Kowalski przetłumaczył.

- Sądziłem, że te efekty cofają się, gdy wyjdzie się z anomalii – odezwał się Rassmusen. – Wasze patrole zawsze wracały do Warszawy i zmiany ustępowały.

- O ile nie zaszły za daleko – powiedziała Budzyńska. – Jest pewna granica, po której nie ma już odwrotu. Ale tak było w czasach, nim zona podeszła do miasta. Teraz wszędzie są Dzikie Pola, choć wydaje mi się, że jeśli wejdziemy w tunele ochronią nas przed tym oddziaływaniem.

- Zatem nasze mundury i kamizelki nas nie ochronią, choć stanowią niewielką osłonę przed jonizacją – zauważył pułkownik.

- Jeśli rozpoczniecie odwrót teraz, większość ocaleje – podniósł głos Walter.

- Niezła próba lejtnancie, ale nie jesteśmy całkowitymi ignorantami – powiedział Sokoliński. – Zabraliśmy ze sobą te wasze łysenkowskie leki, w trakcie działań wojennych często je zdobywaliśmy, choć nie mieliśmy dotąd powodu by je stosować. Wystarczyło trzymać strefę w ryzach, czego wy najwyraźniej nie potraficie. Choć nieco napawa mnie odrazą myśl, żeby mieć coś takiego we własnej krwi, chyba nie mam innego wyjścia. Majorze Domaradzki, proszę dopilnować, żeby wszyscy przyjęli dawkę. I ten rozkaz ma zostać wykonany bezwzględnie!

- Tak jest!

Choć Deveraux nie zrozumiała połowy rozmowy, jasnym było dla niej czego dotyczyła. Wpatrywała się w swą rękę, jakby została przez nią zdradzona, lecz nic nie zwracało jej uwagi. W opuszkach palców czuła wciąż mrowienie, choć nie oznaczało to przecież kompletnie niczego. Po jakimś czasie podszedł do niej Kowalski i podał jej jakąś tabletkę.

- Rozpuść to i wypij – polecił. – Pewnie nie będzie dobrze smakować, ale powinno pomoc na jakiś czas.

- A co pomoże na dłuższy czas? – zapytał Baumann, wpatrując się nieufnie w tabletkę, którą otrzymał. – A najlepiej tak na stałe?

- Powrót do domu – powiedział sierżant spoglądając odruchowo w górę, choć nad nimi za warstwą chmur na orbicie geostacjonarnej wcale nie unosiła się ISS, lecz Rewolucja.

- Świetnie, w takim razie kiedy wracamy? – zainteresował się Baumann. – Chyba wykonaliśmy już rozkaz admirała, doprowadziliśmy tę dwójkę do Warszawy? Może zostawmy ich z psychopatami i wracajmy z powrotem? Albo jeszcze lepiej, stuknijmy ich i…

- Nie myśl tyle, żołnierzu, tylko weź się za swoją tabletkę – poradził Kowalski. – W twoim wypadku najlepiej rozgryź ją i nie popijaj. Na pewno będzie miała tak fantastyczny smak, że nie zdołasz się przez jakiś czas odezwać.

Wojsko popijało leki, które faktycznie smakowały okropnie, jednak oficerowie SBS dopilnowali, żeby wszyscy strzelcy je przyjęli, choć niektórzy kombinowali jak je wypluć. Przynajmniej pod tym względem SBS nie różnił się od normalnego wojska. Deveraux nagle uderzyło jak bardzo to wszystko jest irracjonalne, dwudziestu pozostałych przy życiu strzelców, dziesiątka marines, jeden cywil i dwójka jeńców w środku kraju należącego do wroga, który rzucał przeciw nim co najmniej trzy plutony wojska w liczbie przewyższającej setkę, wraz z ciężkim sprzętem, wsparciem lotniczym i artylerią. Być może sieciocentryzm dawał im przewagę, a matematyka twierdziła, że zwyciężą, lecz zdawało się to przeczyć zdrowemu rozsądkowi. Mimo posiadania dronów i cyberdynów, w przypadku gdy mogły one w każdej chwili przestać działać, każdy normalnie myślący dowódca Sojuszu wycofałby się i nikt nie miałby mu  tego za złe. Każdy, ale nie SBS, być może właśnie dlatego zostali tu posłani.

Nie minął nawet kwadrans, gdy problemy zaczęły się piętrzyć. Deveraux korzystała z chwili przerwy, czując w ustach ohydny smak lekarstwa. Walter poinformował ją, iż zazwyczaj jest ono pite z chem-mieszanką i popijane alkoholem, lecz picie tego ostatniego przed walką nie było czymś, co praktykowano w siłach Sojuszu. Musiała więc zadowolić się spluwaniem, bo wypalenie papierosa nie pomogło. Tu także leżała różnica, bowiem ich jeniec był wyraźnie zdziwiony, że nie używają wzmocnionej nikotyny, która pobudza organizm, lecz zadowalają się zwykłym tytoniem. Stwierdziła, że płynie z tego prosty wniosek, opowieści są prawdziwe, stawią czoła armii nafaszerowanej olbrzymią ilością środków pobudzających.

- Straciłam Skelajno Jeden – poinformowała Vasquez, a na uruchomionym ekranie sieci matematycznej wyświetlił się stosowny komunikat, migając na pozycjometrze na czerwono.

- Wróg, czy brak kontaktu? – natychmiast szybkim krokiem zbliżył się do niej Sokoliński.

- Myślę, że manifestacja – odparła. – Przesunęłam ją w kierunku miasta, gdy nagle w ciągu kilku sekund spadł poziom naładowania akumulatorów. Cofnęłam ją, lecz nie miała szans już wrócić, za dużo mocy zniknęło. Coś zablokowało przewodzenie i indukcję prądu.

- Impuls? – zapytał pułkownik, lecz Vasquez pokręciła głową.

- Gdyby oni do nas strzelili rozszedłby się równomiernie i dotarł w to miejsce – powiedziała. – To jakiś obszar bliżej centrum miasta. Jest niedostępny dla naszych maszyn.

- Wstrzymaj drony zwiadowcze na obecnych pozycjach – polecił Sokoliński. – Nie będziemy tracić kolejnego, pora na tradycyjny zwiad – to samo zawołał do strzelca Marciniaka, obsługującego podsieć cyberdynów, które zdołały zająć już swe pozycje w obrębie kontrolowanego obszaru. – Gdzie spadł dron?

- Tuż nieopodal wjazdu do tuneli – odpowiedziała Vasquez. – Tam gdzie mieliśmy dotrzeć pociągiem.

- Tam przebiega manifestacja?

- Nie, pół mili w stronę centrum.

- Więc chyba pora na ofensywne rozpoznanie – mruknął Sokoliński i popatrzył na Marciniaka. – Przełącz mi Junaka, na głośny – popatrzył na pozycjometr i kropkę wysunięta na północy zachód. – Junak, co widzisz? –  włączył nadawanie.

- Brak ruchu – zatrzeszczał głos jednego z dwóch strzelców, których posłał motocyklem by obserwował planowane miejsce wniknięcia do metra. – Brak wrogiej aktywności. Odczyty w normie – Vasquez kiwnęła głową, potwierdzając, iż wskazania nie stwierdziły manifestacji, a zrzucone z drona czujniki ruchu milczą.

- Przemieść się w kierunku ostatniej pozycji ptaszka – polecił Sokoliński. – Nie angażować się w walkę, zwiad pasywny. Potwierdź i zamelduj, przy okazji sprawdź wejście do tuneli.

- Zrozumiałem – potwierdził strzelec o wywołaniu kodowym Junak.

- Czekamy – mruknął Sokoliński patrząc na Kowalskiego i Rassmusena przysłuchujących się rozmowie, nieopodal jak zwykle nasłuchiwała Budzyńska, a Walter zdawał się być obojętny.

Nie trwało to długo. Junak po dziesięciu minutach namierzył drona, który jak poinformował leżał nieruchomo, w miejscu ostatniego kontaktu. Nie był rozbity, procedura awaryjna przeznaczyła resztę mocy na lądowanie. Zgodnie z relacją wokół panował niezmącony spokój, jedynie ciemność stała się większa. Deveraux spojrzała przez okno, lecz nadal wpadało przez nie światło zmierzchu. Już dawno powinna zapaść noc, uświadomiła sobie, jesteśmy w tym miejscu wystarczająco długo, jednak niebo wciąż utrzymuje tę samą, niepokojącą barwę.

- Zabrać drona i wracajcie – polecił Sokoliński.

- Przyjąłem – odpowiedział głos, teraz trzeszczący dużo bardziej i zanikający, gdy strzelcy znaleźli się bliżej manifestacji. – Baza poczekaj chwilę – głos po chwili kontynuował.  – Junak Dwa sprawdził wjazd do tuneli. Brak możliwości wejścia.

- Wyjaśnij.

- Całkowicie zawalone i zniszczone. Zostało wysadzone.

- Przyjąłem. Zabierać ptaszka i wracajcie – Sokoliński spochmurniał i rozłączył się, przestając spoglądać na pozycjometr. Ćwierć mili od punktów oznaczających zwiad czekała grupa wsparcia na motocyklach, której polecił być w gotowości, nie chcąc dopuścić do sytuacji jaka zdarzyła się w Sochaczewie. Jasnym było, iż czeka tylko na najmniejsze mignięcie wskazań Junaka. SBS wyciągał jednak wnioski, stając się ostrożnym w obliczu nieznanego. Pułkownik rozłożył na stole mapę. – To zmienia postać rzeczy – powiedział. – Nie możemy wejść przez zachodni węzeł – przyglądał się sieci warszawskiego metra. – Walka musiała być zaciekła, skoro wysadzili całkowicie tak duży tunel, żeby zamknąć dostęp.

- Albo wysadzono go, żeby coś nie wyszło na zewnątrz – zauważył Kowalski. Sokoliński przyjrzał mu się uważnie.

- Jest jeszcze możliwość, że ktoś w środku nie chciał aby można się było wydostać  – powiedział. – To tak bardzo w stylu naszych przyjaciół. Majorze Budzyńska, chyba nadeszła pora na szczerość.

- Nieważne jak długo będzie mnie pan bił pułkowniku, nie wiem nic więcej – odparła. – Walter powiedział wam wszystko co wie, kiedy nafaszerowaliście go narkotykami, lecz nie ma pojęcia co działo się po tym, gdy zniknął. Ja mogę wam tylko powiedzieć to samo, po ewakuacji w tunelach pozostali odcięci mieszkańcy i wojsko w Kordonie. Nie mogliśmy udzielić im pomocy…

-… lub nie chcieliście.

- Na powierzchni było zbyt wiele tworów, a potem ogarnęły ją zmienne i zona. Nie mieliśmy jak podejść – nie podjęła rękawicy. – Dwa lata temu straciliśmy kontakt, potem zona nieco się cofnęła, granica rubieży znalazła się 40 wiorst… 25 mil na północy. Posyłaliśmy zwiadowców, meldowali o niebywałej aktywności Polaków, potwierdzały to nasze zwiady lotnicze, sami zresztą posyłaliście drony i to wiecie. Kazaliśmy im wejść do tuneli, lecz żaden nie wrócił. Wiem tyle co wy!

- Więc my będziemy pierwszymi, którzy stamtąd wyjdą  - oświadczył Sokoliński.

- Pułkowniku, w obecnej sytuacji rozważyłbym… - zaczął Kowalski.

- Już rozważyłem. Gdzie jest najbliższe wejście – pochylił się nad mapą. – Te stacje Stalina, Uniwersytecka nie mają wejść, dobrze pamiętam, tylko przetworniki techniczne, Walter?

- Wolska na północy – powiedział po chwili wywołany. – Chmielna. Reszta jest odcięta, z uwagi na ochronę Stacji Berii.

- Musimy dostać się na Politechnikę – wtrąciła się Budzyńska.

- Politechnikę? Tam jest przejście do Kompleksu? Tunel? – zapytał Walter.

- Zobaczysz – odparła.

- Skąd pewność, że wciąż tam jest?

- Sam upewniłeś mnie, że aspekty wciąż istnieją – odparła.

- Cisza – powiedział Sokoliński. – W takim razie nasz cel jest oczywisty, jedyne co się zmienia, to konieczność przerzucenia tam większego ciężaru sił. Nie możemy pójść na wschód z powodu manifestacji, Chmielna odpada, taktycznie wchodzenie po jednym żołnierzu przez przetworniki również, idziemy więc na lotnisko. Tam są dwa wejścia, prawda Walter? – tamten wzruszył ramionami.

- Na lotnisku i Unii Lubelskiej – potwierdziła Budzyńska.

- Wszystko jasne – rzekł Sokoliński. – Co sprawia, że zajęcie lotniska jest jeszcze pilniejsze. Macie jakiś problem Walter, więc pójdziecie przodem, jeśli chcecie nas wciągnąć w zasadzkę, zaczniecie od siebie. I oczywiście od marines – popatrzył na Kowalskiego. – Którzy mają strzec naszego jeńca. Nie róbcie takiej miny sierżancie, moi ludzie będą tuż za nimi.

- Kurwa – powiedział Baumann.

I w ten sposób znalazł się w grupie zwiadowczej wraz z Weylandem, obaj wyraźnie marzący o tym by pozbyć się Waltera, którego obwiniali o fakt, iż się tu znaleźli, lecz uniemożliwiała im to obecność osłaniającego ich snajpera, czyli Deveraux. Przedarli się przez suche gałęzie, pękające przy najlżejszym dotknięciu, przez jakiś czas szli drogą, mając nieopodal ruiny. Lecz od południa  otwierało się ku nim pustkowie, wśród którego dostrzegali zrujnowane domostwa. Wkrótce porośnięte roślinami kocie łby skończyły się i ujrzeli przed sobą porośnięte mięsistymi czerwonymi liśćmi drzewa.

- Spalcie to – poradził Walter.

- Co nam zrobią? – zapytał Baumann.

- Nie zaszkodzi – brzmiała odpowiedź. Lecz na użycie ognia nie wyraził zgody Sokoliński.

- Będzie was widać z daleka – przekazał przez radio Kowalski. – Wyjątkowo się z nim zgadzam.

Dotarli do perymetru zakreślonego przez Skelajno, która przyziemiła czekając na idących za nimi strzelców, niosących akumulatory. Szli ich śladem, mijając po drodze czujniki ruchu i rozstawione na pozycjach cyberdyny, czekające na aktywację. Podzieleni na cztery grupy podążali w ślad za szpicą zwiadu, a oddział zamykał patrol marines prowadzony przez Kowalskiego. W forcie pozostali jedynie Marciniak i Vasquez wraz z dwójką strzelców oraz jednym z porucznikiem. Pułkownik ruszył wszystkie siły, ćwierć setki wojska kierowało się ku nieznanemu.

- Może niech Jackson tu przyjdzie i wytnie nam drogę – zasugerował Baumann, szukając wzrokiem dwóch marines w hardimanach, podążających na skrzydłach przemieszczającego się oddziału.

- Przestań smęcić, tu jest jakaś przecinka – wskazała im Deveraux. Gdy podeszli bliżej okazało się jednak, że to bruzda  wyryta w poszyciu, prowadząca poprzez czerwoną roślinność. Wskoczyła w nią, trzymając w ręku pistolet. Nie miała zbyt wielkiego pola manewru, nie mogąc oddać strzału ze snajperki pośród gęstych zarośli. Czerwone liście wyglądały niepokojąco, lecz były nieruchome, choć gdy przyjrzała się im bliżej dostrzegła na ich spodzie liczne wypustki przypominające parzydełka.  – Pieprzone przerośnięte pokrzywy – mruknęła. Pozycjometr wciąż działał, choć pokazywał, że znaleźli się już poza kontrolowanym obszarem. Bardziej zaniepokoił ją odczyt promieniowania, która zdawało się rosnąć, choć nadal mieściło się w normie. Skoki wartości zbytnio jej nie dziwiły, w drodze do Warszawy obserwowała je już kilkakrotnie, w strefie dotkniętej zasięgiem nuklearnego opadu nie zaskakiwały. Ten jednak wskazywały radiację dość konkretnie, jedynie gdy kierowała czujnik przed siebie. Na końcu bruzdy zrozumiała z jakiego powodu, po przejściu przez czerwoną roślinność dostrzegła wbity w powierzchnię pocisk. Rakieta powietrze-ziemia, oznaczona cyrylicą, której tył wystawał z gruntu, spadła w tym miejscu i z jakiegoś powodu nie eksplodowała. Odruchowo obejrzała się do tyłu, szukając samolotu, który ją wystrzelił, po czym dotknęła w zamyśleniu gruntu.

- Tu Dziwka – powiedziała. – Znalazłam głowicę taktyczną, spadła tu niezbyt dawno temu. Niewybuch. Potrzebni Alfa lub Bravo celem oceny i rozbrojenia ładunku.

- Czekaj – zatrzeszczał Kowalski. Zatrzymała już idących za sobą ludzi, mogła się domyślać, iż SBS właśnie przypadł do ziemi. Zastanawiała się czy to im pomoże, usiłując ocenić rozmiar głowicy. Ćwierć kilotony? O ile pamiętała tamci stosowali takie do niszczenia celów naziemnych. Jedyne co przyszło jej do głowy, to lista rzeczy jakie miała ochotę zrobić jeszcze przed śmiercią i niespodziewanie poczuła przemożną ochotę, by popatrzeć na Waltera. Zamiast tego jednak wyciągnęła lunetę i spojrzała ponad rakietą. Wyrzucona ziemia utworzyła nasyp, za którym znajdowała się otwarta przestrzeń. Po chwili usłyszała ciężkie kroki i przesunęła się na bok, by zrobić miejsce Evergreenowi. W zbroi hardimana przemieścił się powoli w jej kierunku.

- Kasandra – powiedział na widok rakiety, podając oznaczenie kodowe Sojuszu.  Pocisk impulsowy wystrzeliwany przez samoloty. Przerwał nadawanie i spojrzał na Deveraux. – Niski poziom odczytów – powiedział, a ona wzruszyła tylko ramionami. Podszedł bliżej, przygotowując chwytak i stanął obok rakiety. – Kurwa, Dev! – spojrzał na nią z wyrzutem, po czym westchnął i nadał na otwartym. – Tu Bravo. W pocisku brak głowicy, zostały tylko śladowe odczyty promieniowania!

- Gratuluję Kontrola, następnym razem jak będziecie chcieli narobić paniki, to uprzedźcie – rozległ się głos Sokolińskiego. Deveraux poczuła, jak się czerwieni i zirytowała się na siebie samą, że nie wpadła nawet na to, żeby podejść bliżej. Kowalski jednak wziął jej stronę.

- Skoro nie ma tam głowicy, to gdzie się podziała, Bravo? – zatrzeszczał.

- Została wymontowana – Evergreen zajrzał do środka, po czym znowu spojrzał na Deveraux. – Wygląda na to, że już po upadku.

W radiu zapadła cisza, Deveraux kiwnęła na Waltera, po czym wspięła się na  nasyp. Przed nią otwierała się pusta przestrzeń, a ona momentalnie przypadła do ziemi, zakładając lunetę na karabin, dając znak pozostałym by padli. Widząc to Evergreen momentalnie zaczął się wycofywać, nie mogąc się pochylić, bowiem hardiman ograniczał jego ruchy.

- Te odczyty są bardzo niskie, jakby je coś tłumiło – rozległ się w radiu głos Rassmusena, wyraźnie wpatrującego się w dane na własnym pozycjometrze. – Dlaczego nie wykrył ich wcześniej dron?

- Może pan je sobie zbadać i pomierzyć, mnie na razie interesują bardziej tangosi z głowicą atomową – rozległ się głos Sokolińskiego. – Nie możemy ryzykować, że odpalą nam ją zdalnie, musimy namierzyć kierunek, w którym się udali.

- Dziwne ślady – Walter był już koło rakiety. – Nigdy czegoś takiego nie widziałem. Nie jak ludzi.

Deveraux jednak wpatrywała się w półmroku w swą lunetę, nie zwracając uwagi, na znajdujących się obok niej Baumanna i Weylanda.

- Ruch przed lotniskiem – zameldowała przez radio. – Trzy istoty… Nie przypominają ludzi – po chwili odpowiedział jej bezpośrednio Sokoliński.

- Czy widać wrogą aktywność? – zapytał. – W którym kierunku wiedzie ślad promieniowania?

- Przez lotnisko – powiedziała. – Brak aktywności, są tu wraki i… - zawahała się nie wiedząc co powiedzieć.

Niebo nad nimi było fioletowe, lotnisko kryło się w półmroku. Powietrze stało się lepkie, jakby cieplejsze, jakby drgało nad betonową płytą, na której stały nieruchome śmigłowce szturmowe. Zdawały się dawno nie działać, widziała, że niektórym wpadły do środka szyby. Za nimi dostrzegła zabudowania z czerwonej cegły, a w oddali na końcu płyty wznosiły się wysokie budynki. Pozycjometr pokazywał, iż nikły ślad promieniowania wiedzie wprost w ich kierunku, w linii prostej, w mrok pod fioletowym niebem. Poczuła suchość w ustach, gdy spoglądała na to, co widziała tuz przed sobą, odcinające się na tle nieba sześć krzyży, na których dostrzegła ciała. I przypominające bestie stwory, które krążyły u ich stóp.

- Dziwka, zielone światło dla nawiązania kontaktu bojowego – usłyszała głos Kowalskiego. – Może to nam coś wyjaśni. I w ten właśnie sposób oddała trzy strzały i znalazła się u stóp krzyży, spoglądając na to, co uczyniono wiszącym na nich ludziom.

Otrząsnęła się już i zaczęła racjonalnie myśleć, każąc wszystkim paść na ziemię. Nad sobą dostrzegła przelatującą Skelajno, która zataczała okrąg na niskiej wysokości nad lotniskiem.

- Jak sytuacja, Dziwka? – rozległ się trzeszczący głos Kowalskiego. Przełknęła ślinę i sprawdziła odczyty z pozycjometru. Dron rozrzucał kolejne czujniki ruchu, które spadały na trawę porastającą lotnisko, pośród półmroku. Skelajno zataczała okręgi na tle fioletowego nieba, nie wykrywała jednak śladów manifestacji, ani obecności wroga.

- Sześciu tangosów przybitych do krzyży – powiedziała. – Wykastrowano ich i wyłupiono im oczy – chyba, pomyślała, nie chcąc podnosić się i zaglądać im raz jeszcze w oczodoły wypełnione ciemnością. – Na krzyżach napisy cyrylicą… „Bóg żyje” i „Ławrientij”. Brak obecności wroga – nabrała oddechu. – Jeszcze jedno, zostali zabici niedawno. Nie dalej niż kwadrans temu – nie dodała już, że nasuwał się jej oczywisty wniosek. Ktokolwiek zabrał głowicę, po drodze dopadł sześciu żołnierzy wroga, przybił ich do krzyży i pozbawił oczu. Po czym zniknął bez śladu, a latające nieopodal drony niczego nie zarejestrowały. Cokolwiek tu zaszło znalazło się poza zasięgiem czujników ciepła i ruchu. Nagle fakt, iż mogła dostrzec wszystko z oddali przestał zapewniać jej bezpieczeństwo.

- Co tu się kurwa dzieje? – nie wytrzymał Baumann. – Kto to zrobił? – spojrzał na Waltera, który zaciskał pięści. To jego ludzie, uświadomiła sobie Deveraux, jego towarzysze broni. Sama reagowała by podobnie.

- Spytaj Budzyńskiej – odparł powoli Walter. – Pieprzona armia jej generała wyszła ze swoich aspektów.

- Co?

- Kto inny to mógł być? – podniósł głos. – Nic nie wiecie? Tam są nieskończone liczby armii, hodowanych i przygotowywanych do walki z moimi ludźmi, moim krajem! Może i zona południowa nie ma, ale oni tam zostać! Kompleks ich poprowadził!

- O czym ty… - lecz Deveraux uciszyła go ręką.

- Później – powiedziała. – Zwijamy się z tego lotniska, jeżeli było tu sześciu tangosów, jest ich i więcej – przełączyła się na nadawanie. – Kontrola, Obiekt Jeden twierdzi, że to robota sił Kompleksu. Obiekt Dwa może wiedzieć więcej.

- Przyjęto, Dziwka – Kowalski odpowiedział po chwili. – Przemieszczamy się krawędzią lotniska w kierunku wejścia do tuneli. Prowadzisz zwiad do kolejnego wejścia na Unii Lubelskiej, osłania cię Skelajno. Od tej pory całkowita cisza radiowa, łamać wyłącznie w momencie nawiązania kontaktu wizualnego z tango. Nie angażować się, wycofać.

- Przyjęłam – potwierdziła.

- No świetnie – burknął Baumann. – Tamci dekują się w krzakach, a nas wysyłają jako mięso armatnie.

- Nic dodać, nic ująć – westchnęła. Spojrzała na pozycjometr, na którym odczyty odświeżały się teraz z interwałach minutowych, aby uniknąć wykrycia transmisji przez przeciwnika. Popatrzyła w kierunku zarośli na północy, gdzie znajdowały się zabudowania wieży kontrolnej lotniska i wejście do tuneli, stwierdzając że pozostawiono im najbardziej podłą robotę. Przynajmniej Vash była razem z nimi, choć była przekonana, że dron latał bez smyczy.

- Coś więcej o wrogu? – zapytała Waltera. – Co to za Kompleks?

- Skurwysyny! -  rzucił, po czym spojrzał prosto na nią. W jego oczach płonął gniew. – Szaleńcy. Chcą wolnej Polski… Pytałaś po której stronie ja jestem? Dla tamtych jestem zdrajcą, dla mojego kraju także, lecz jestem wierny moim ludziom! – pokazał w kierunku krzyża. – Żołnierzom i temu miastu! A te skurwysyny je zniszczyły, zona upadła, Kompleks idzie na wojnę! Żałuję, że nie udało mi się zniszczyć ich całkowicie!

- Uspokój się! – powiedziała, nie rozumiejąc jego słów, lecz on był zbyt wzburzony.

- Uspokoić się? – krzyknął. – Oni zabić moich ludzi! A wy chcecie z nimi przymierza? Po to prowadzi was Budzyńska, imperialiści i  faszy… au – skulił się bólu, gdy Baumann wyrżnął go kolbą w żołądek, nim Deveraux zdążyła zareagować.

- Pani mówiła, żebyś był cicho – poradził. Walter z trudem łapał powietrze, a gdy uniósł wzrok ujrzała w jego spojrzeniu coś nowego. Gniew sprawił, że przestał panować nad swoimi uczuciami i jasne stało się dla niej, co planuje.

- Baumann, Weyland – powiedziała zimno. – Może spróbować odebrać wam broń. Zachowajcie dystans, niech idzie przodem. Jeżeli spróbuje uciekać przestrzelcie mu nogę – spojrzał na nią z nienawiścią, a ona poczuła coś w rodzaju uczucia żalu. Pieprzyć to, pomyślała gorzko. W sumie nie wiem nawet czemu byłam dla niego miła, przecież ten skurwiel jest żołnierzem wrogiej armii. – Zrozumiałeś? – kiwnął powoli głową. – Idziemy!

Szedł przed nimi, nie próbując przyśpieszać kroku ani oddalać się bardziej, jak gdyby wiedząc, że Baumann nie powstrzyma się i gotów jest wpakować mu w głowę kulę. Devereaux oddaliła się od nich, co jakiś czas sprawdzając jak wygląda sytuacja. Marines podążali za Walterem, Baumann z karabinem M16B, Weyland niosący na plecach ciężki karabin maszynowy, zdawali się przecinać zmierzch niczym wodę w jeziorze. Widać było, że ich jeniec nieco ochłonął. Wiedziała, że nawet jeśli niczego jeszcze nie zaczął planować, z pewnością wykorzysta okazję, jeśli mu się jakaś przydarzy. Choć do tej pory zachowywał niechętną neutralność, teraz trafili na listę jego wrogów. W zasadzie nie mogła mu się dziwić, zwłaszcza po tym co przed chwilą zobaczyła, lecz z nie do końca jasnego powodu była z tej przyczyny zła.

Wkrótce zatrzymali się przyglądając śmigłowcom szturmowym, których zardzewiałe wraki mijali. Nie zadano sobie nawet trudu aby ogołocić je z działek czy amunicji, początkowo więc Deveraux pomyślała, że ewakuacja sprzed kilku lat musiała przypominać raczej paniczny odwrót, lecz przywołał ją Weyland.

- Jak długo one tu stoją? – zapytał.

- Trzy – cztery lata? – zaryzykowała, po czym uświadomiła sobie bezsens tej wypowiedzi. – I aż tak zardzewiały?

- Właśnie – pokiwał głową. – Walter, znasz ten typ? – zawołał. Jeniec spojrzał w jego stronę, lecz nic nie powiedział. – Nie zna, nawet jeśli tego nie powie – stwierdził Weyland. – Służył tu przed tą ich ucieczką, tak? Wtedy jeszcze nie mieli ich na wyposażeniu. To Hokum, śmigłowiec szturmowy Kamov. Niszczyciel Harpii i cyberdynów, po to go zbudowali. Widziałem je w akcji w Afryce, nasze drony miały problemy.

- Do czego zmierzasz?

- Rzecz w tym, że weszły do wyposażenia niedawno – odparł. – Jakieś półtorej roku temu, może rok. Nie powinno go tu być. Tym bardziej wyglądającego, jakby stał tu od trzydziestu lat.

- Cudnie – pokiwała głową i spojrzała na odczyt ze Skelajno, nie znajdując śladu manifestacji. – Idziemy dalej, Walter przodem.

- Nie wołasz Kowalskiego? – zapytał Baumann.

- Po co? Przecież mówił wyraźnie, żeby robić to tylko w przypadku nawiązania kontaktu z wrogiem – odparła i przyjrzała się pozycjometrowi. – Po za tym wygląda na to, że coś im nie wyszło. Minęli wejście do metra i idą w tym samym kierunku co my. Ruszamy. A ty przodem, przed nami! – podniosła głos, dając Walterowi do zrozumienia, że jeśli ktoś wpadnie na wrogą fizykę, będzie nim on. Nie sprawiło jej to jednak oczekiwanej satysfakcji, a on nie zareagował, zatopiony we własnych myślach. Zastanowiła się jakie ślady jest on w stanie odczytać w tym miejscu, o czym wie, czego oni nie widzą. Nie było jednak już żadnej szansy, by im to powiedział.  Ruszyli w ślad za Skelajno.

Minęli po prawej stronie znajdujące się w oddali budynki z czerwonej cegły, a ona przyglądała się porzuconemu sprzętowi, hangarom, beczkom z paliwem, płytom, które zapewne niegdyś opuszczały się w dół, pozwalając na ukrycie samolotów. Lotnisko było spore, stanowiło bazę dla co najmniej jednej eskadry, jeśli nie większej ilości Suchojów czy Migów. Jednak pośpieszny odwrót sprawił, że wszystko porzucono i pozostawiono, bez ładu i składu, a nikt nie próbował nawet ewakuować sprzętu obsługi lotniska. Nagle zaczęło docierać do niej to, co od dłuższego czasu mówił im Walter, cokolwiek zmusiło do odwrotu tę armię, było od niej potężniejsze. To nie była kwestia braku odwagi czy uzbrojenia, o czym świadczył widoczny nieopodal wrogi czołg, przechylony na bok, lecz nie zardzewiały. Wciąż jednak nie dostrzegła nigdzie śladu stworów, które zwał Polakami, mimo iż kontrolowała otoczenie przez lunetę.

Weszli na tory prowadzące w stronę placu, wokół którego znajdowały się budynki. Teraz stały się one liczne, były trzypiętrowe i opuszczone, droga prowadziła ich ku czemuś w rodzaju bramy i dawnego ronda, częściowo zarośniętego. Nieopodal szosa obniżała się wchodząc pod ziemię. Dotarli na miejsce, dostrzegła wyłaniających się zza budynku strzelców, których odczyty widziała na pozycjometrze, skierowała się więc ku swoim ludziom. Walter niespodziewanie się zatrzymał.

- Tylko nie mów, ze jest tu zmienna – poradziła, używając słowa w jego języku. – Mam bieżące odczyty.

- Tu moje życie dobiegło końca – powiedział, jakby nie zwracając uwagi na jej słowa. – Wyruszyłem stąd kilka… miesięcy temu. Na południe. Mój oddział był cały. Moje miasto pełne ludzi. Tu byli stalkerzy. I wojsko. Tam Puławska. Teraz nic nie ma. Tylko ruiny i pustka.

- Fascynujące – zdecydowała się okazać mu lekceważenie. – Weźcie go na bok i nie pozwólcie zbliżyć się do Budzyńskiej – nieco się skrzywił. Ona skierowała się zaś ku wejściu na stację Unia Lubelska.

Czekał tam już Kowalski, a wokół rozproszyli się już strzelcy, potwierdzający odczyty dronów, iż w okolicznych budynkach nikt się nie ukrywa. Dostrzegła także Rassmusena, Budzyńską i Sokolińskiego, którzy coś omawiali. Droga opadała wchodząc w tunel, gdzie znikała w mroku, ciemności znacznie głębszej niż otaczający ich zmierzch.

- Jak sytuacja? – zapytała Kowalskiego, który wpatrywał się w mapę taktyczną.

- Do dupy – odparł. – Mam wrażenie, że pakujemy się w jakąś zasadzkę. Wejście przy lotnisku też było wysadzone, wygląda na to, że ktoś zadbał o to, żeby odciąć metro od powierzchni. Tu pozostawił je otwarte. Jaki z tego płynie wniosek?

- A jakieś dobre wiadomości? – zapytała.

- Na razie na tangosów natrafiliście jedynie wy i byli martwi – rzekł. – To już coś. Znaleźliśmy następną rakietę. Wygląda na to, że tamci usiłowali tu napieprzać pociskami mikroatomowymi. Z tej też ktoś zabrał głowicę. Zgadnij gdzie znika ślad promieniowania.

- W metrze – odparła. – Przecież widzę dokąd zabrali moją. Miały być dobre wiadomości.

- Rzeczywiście. Rassmusen jest pewien, że ten zmierzch, mrok, ciemność, czy jak to nazwiemy, uniemożliwia rozszczepienie atomu. Tak jak w strefie anomalii. Nie byli w stanie zbombardować tego miejsca, więc walili rakietami z samolotów, a te po prostu nie wybuchały i spadały. Co oznacza, że nie będą w stanie trafić nas atomówką, nie będzie problemu jonizacji. Jedynie klasyczne impulsowe, a z prądem jesteśmy sobie w stanie poradzić. Choć nie jestem pewien czy to daje nam jakąś przewagę.

- Kowalski – spytała po chwili. – Co tak bardzo przeraża tamtych, że walą bezpośrednio pociskami jądrowymi?

- Nie wiem – odparł. – Zapewne wkrótce się przekonamy. Coś ci się nie podoba?

Powiedziała mu. O tym w jakim stanie były Hokumy, lecz przede wszystkim o sześciu żołnierzach, którym wyłupiono oczy i przybito do krzyży, pisząc cyrylicą słowa o Bogu i Ławrientiju Berii.

- Co tu się dzieje Kowalski? – spytała. – W co my się wplątaliśmy? To była jakaś wiadomość.

- Lecz nie przeznaczona dla nas – odparł po chwili. Popatrzył w kierunku Budzyńskiej. – To kolejna z jej cholernych rozgrywek. W coś nas wpakowała. Przybyliśmy tutaj, bo obiecała naszym tajemnice tej siły i sojuszników, by wygrać wojnę.

- Wiem, Kompleks – odrzekła. – Ale nie wiem czy chcemy sojuszników, którzy robią coś takiego.

- Ja też nie, ale to nie nasze decyzje – stwierdził. – Wiem natomiast, że myślę, iż pora na poważną rozmowę z towarzyszką Budzyńską, nim wejdziemy do podziemi.

- Nie wiem czy Rassmusen ci na to pozwoli – zauważyła.

- Pieprzę to – odparł. – Jesteśmy już w Warszawie, tak? Rozkaz został wypełniony.

- Może zostaw to Walterowi – poradziła.

- Czemu?

- Jestem przekonana, że wpadł na pomysł, iż zabicie jej, choć może nie rozwiąże jego problemów, uniemożliwi nam popełnienie błędu życia. A na pewno, w jakimś stopniu pomści tych ludzi.

- Może byłoby to jakieś rozwiązanie – odpowiedział po chwili. – Ale nie możemy chyba pozwolić, by ktoś inny brudził sobie ręce? – nie czekał na odpowiedź, tylko ruszył w stronę wejścia do metra, gdzie stała Budzyńska. Deveraux poszła za nim, lecz nim przeszli kilka kroków w ich słuchawkach rozległ się świdrujący pisk matematyki.

Głos Vasquez był suchy i pozbawiony emocji.

- Ruch dwie mile na południe, liczne odczyty termiczne i radiowe. Namierzam sygnał wszczepów militarnych. Nadchodzą – poinformowała.

Na chwilę zamarli, lecz Sokoliński prawie momentalnie drgnął. Deveraux poczuła niespodziewanie coś na kształt ulgi, po dobie pełnej napięć i mierzenia się z nieznanym wróg przestał się wreszcie ukrywać i nadciągał w pełni znany i rozpoznany. Pułkownik nie tracił czasu.

- Alarm bojowy! – zawołał. – Baza natychmiast minować przedpole, podejście od południa i od strony lotniska! Cyberdyny i drony gotowe do aktywności jeden! – rozejrzał się, a Rassmusen spróbował wejść mu w słowo.

- Pułkowniku, nie wiem czy walka… - lecz tamten zgasił go jednym spojrzeniem.

- To najlepsze rozwiązanie, bo wydamy im ją na własnych warunkach i wciągniemy w zasadzkę – ruszył szybko w stronę jednego z budynków. – Domaradzki, okopać się na linii zarośli, Wiśniewski przygotować się do ostrzału w formacji zeta, Badowski formacja eszelon! – nie musiała spoglądać na pozycjometr by zorientować się co się dzieje. Wjazd do metra znajdował tuż za rondem, prowadziła doń droga, którą Walter nazwał Puławską, kończąca się niewielkim budynkiem przypominającym jej bramę. Drugi podobny znajdował się po drugiej stronie. Sokoliński pozostawił je puste. Od ronda odchodziło kilka dróg, jedna z nich wiodła na północ, gdzie ciemność gęstniała i znajdowała się manifestacja, która uniemożliwiała im przedostanie się. Rondo otaczały cztery budynki, do dwóch z nich biegli już strzelcy ze swoim sprzętem. Pułkownik przemieszczał się w stronę trzeciego i zawołał do Kowalskiego: - Obsadzić ten z tyłu! – co pozwoli im rozpocząć walkę mając wroga otoczonego, jeśli spróbuje wejść do metra. A także zaatakować od flanki, jeśli spróbuje zająć lotnisko, gdy uderzą nań drony i cyberdyny.

- Ma rację – stwierdził Kowalski, po czym zawołał: - A ty gdzie? Idziesz ze mną, towarzyszko! – Budzyńska oddalała się wraz z Rassmusenem, który usiłował zaprotestować, lecz Di Stefano po prostu bezceremonialnie złapał ją i pociągnął za sobą. Sierżant obejrzał się na Deveraux.

- Bierz tamten budynek i nie wychylaj się, dopóki walka się nie zacznie – polecił. – Jeśli będziesz miała możliwość, nadawaj w ich strumieniu. Wybierasz cele wedle oceny.

- Tak jest – powiedziała, po czym odwróciła się i pobiegła, czując przypływ adrenaliny.

Nie mieli wiele czasu. Nie miała pojęcia jak szybko poruszają się tamci, wszystkie Skelajno natychmiast zostały wycofane i posadzone na ziemi, aby uniemożliwić wykrycie zasadzki. Sokoliński powtórzył swój rozkaz o ciszy radiowej, sieć matematyczna weszła w tryb bojowy odcinając bieżące raportowanie i przygotowując wszystkie urządzenia do uruchomienia bojowego. Deveraux nie potrzebowała aktualnych odczytów z pozycjometru, by wiedzieć co zaplanował pułkownik. Rondo stanowiło środek gwiazdy tworzonej przez zbiegające się tu drogi, jedną z nich była ta którą oni nadeszli kolejne biegły okręgiem, dzieląc tę część miasta na ćwiartki, w których znajdowały się opuszczone i zniszczone budynki. Żołnierze obsadzali parter budowli otaczających rondo od północy, po jego środku znajdował się wjazd do metra, w którym niknęła południowa droga. Jeśli wróg zostanie zapędzony w to miejsce, znajdzie się pod skoncentrowanym ogniem czekającego tu przeciwnika. Jeśli Deveraux zakładała dobrze, ostrzał rozpoczną cyberdyny i drony, zmuszając tamtych do przemieszczenia ku bezpiecznemu schronieniu. Na razie nad pole walki nadleciała Harpia identyfikująca się jako Okypete Dwa, zrzucająca miny, który spadając na ziemię wwiercały się w powierzchnię. Okypete Jeden przemknęła nad lotniskiem, nawróciły dwukrotnie po czym odleciały ulicami między ścianami wysokich budynków. W tym momencie wszelkie transmisje radiowe umilkły, aktywność sieci spadła do zera. Deveraux dotarła już do budynku znajdującego się przy ulicy Puławskiej, liczącego kilka pięter, wysuniętego w stosunku do wejścia do metra. Wewnątrz spotkała dyszącego Baumanna, leżącego Waltera i Weylanda rozstawiającego karabin.

- Próbował uciekać? – spytała. Marines kiwnęli głowami, lecz nie miała czasu pytać się co dokładnie uczynił ich jeniec. – Przykujcie go do czegoś na piętrze – poleciła. – Tak żeby mógł sobie popatrzeć. Teraz towarzyszu Walter, jesteście w tym samym gównie, co my. Zainstalujcie się na pierwszym, jeśli zacznie się strzelanina zmieniajcie pozycję. Wrócimy po niego później, jeśli przeżyje – całkiem zimna ze mnie suka, pomyślała, po czym ruszyła szukać klatki schodowej.

Wbiegła na górę i na ostatnim piętrze znalazła narożne pomieszczenie, z którego miała widok na południe i zachód. Przygotowała sobie pozycję, sprawdziła karabin, jego ułożenie w pustych oknach spoglądających w dwie strony świata. Odłożyła go na bok, po czym zapaliła papierosa, uspokajając oddech. Teraz pozostało jedynie czekać. Nie trwało to długo, usłyszała dźwięk silników i motorów. Zgasiła papierosa, po czym z plecaka wyjęła magazynki, przypinając je do ładownicy. Plecak był na szczęście lekki, większość zaopatrzenia pozostawiła w forcie, zabierając ze sobą prowiant jedynie na dobę. Odetchnęła głęboko, po czym oparta plecami o ścianę wysunęła peryskop.

Nadciągali główną ulicą, co wydało się jej niewiarygodne, z jakiegoś powodu wpuścili siły pancerne do miasta pomiędzy budynki, jakby nie spodziewali się ataku lub bardzo im się śpieszyło. Dostrzegła wozy opancerzone na swych wielkich kołach, poprzedzane przez piechotę, a z tyłu dwa czołgi. Jeden niewielki, o konstrukcji jakiej nie znała, drugi rozpoznała natychmiast. Kodowa nazwa Grzmot, potężna maszyna pełna działek, z armatą dużego kalibru, wprowadzona na pole walki ledwie rok temu, o niezwykle odpornym pancerzu. Nie będzie lekko, dobrze, że przynajmniej nie wzięli artylerii. Do tego wozy bojowe z działkami, na ich pancerzach dostrzegła żołnierzy w zbrojach bojowych.

- Kurwa – nie wytrzymała. – Dlaczego to zawsze musi być specnaz? – zapytała retorycznie. Baumann będzie zachwycony, naprzeciw siebie mieli co najmniej setkę wojska przygotowanego, by zmieść ich z powierzchni ziemi.

Niespodziewanie matematyka uaktywniła się, informując iż tamci zaczęli nadawać. Natychmiast wykorzystała to, by rozproszyć przez przekaźniki własną transmisję, kryjąc ją w interferencji. Pozycjometr odczytał częstotliwość wszczepów bojowych tamtych. Namierzył jednocześnie drugą grupę na zachodzie, choć pasywny zasięg sięgał jedynie na pół mili. Deveraux wykorzystała tę chwilę, by przez radio złożyć meldunek o nadciągającym przeciwniku. Nie czekała na potwierdzenie, tylko spojrzała na zachód. Kurz świadczył, że był tam co najmniej jeden wóz bojowy, dostrzegła wkraczających na lotnisko żołnierzy, poruszali się niezwykle ostrożnie idąc w kierunku krzyży. Ponownie wystawiła peryskop przez okno prowadzące na ulicę. Nie mogła w to uwierzyć, wyglądało na to, że tamci idą wprost do wejścia metra. Nagle jej uwagę przyciągnął ruch między budynkami, dostrzegła przeskakującego szybciej niż mgnienie oka żołnierza z długim karabinem, trzymającego się z dala od głównej ulicy. Mają snajperów, stwierdziła i natychmiast zaczęła przeszukiwać otoczenie, usiłując odnaleźć pozostałych. Naliczyła co najmniej czterech i odnotowała ich pozycję, stwierdzając iż usiłują opanować budynki, z których będą mogli kontrolować otoczenie. Wysokie punkty, z których będą mogli zdejmować wroga. Śledziła ich pozycję, usiłując przewidzieć gdzie się ukryją, lecz nie mogła dostrzec tego, którego zauważyła jako pierwszego. Dobry jesteś skurwielu, stwierdziła. Na razie postanowiła się nie wychylać, nie miała jak ostrzec pozostałych. Tamten mógł ich dostrzec w mgnieniu oka.

Pułkownik wciąż nie wydał rozkazu do ataku. Wróg nadciągał prosto w pułapkę, był już przy samym budynku. Czuła drżenie, gdy nadchodziły czołgi, krocząc na swych olbrzymich nogach. Nie było już odwrotu, wozy bojowe były pod nimi. Usłyszała jak zwalniają, za chwilę żołnierze zeskoczą i wejdą do budynków. Co robi Sokoliński? Wychyliła peryskop na zachód, na lotnisku dostrzegła żołnierzy przy krzyżach. Przewodził im mężczyzna, który rozglądał się wokół i z jakiegoś powodu się jej nie spodobał. Ledwie go dostrzegała w półmroku, za to poniżej rozstawiające się na rondzie tanki widziała doskonale. Specnaz obstawiał właśnie wejście, gdy niespodziewanie tamci zaczęli nadawać. Weszli w pułapkę całkowicie, a matematyka zaczęła się uaktywniać korzystając z transmisji. Dostrzegła nadjeżdżający wóz bojowy, lecz snajperzy wciąż pozostali z tyłu. Wiedziała, że musi ich odnaleźć.

W chwili gdy zamierzała odłożyć peryskop i sięgnąć po karabin zauważyła jak żołnierze specnazu schodzący do metra zaczynają strzelać. Seria poniosła się echem wokół.

A wówczas rozpętało się piekło.

Podziemna Warszawa >>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz