OKOLICE CZERSKA
<< Dzikie Pola na północ od Warszawy
Stawiając ostrożnie nogi Gerber przeszedł po wyłomie
na zamkowy dziedziniec, gdzie zobaczył, iż krótkotrwały ostrzał zmienił go w
przestrzeń usianą lejami i szczątkami, pełną leżących ciał. Nie wszystkie
przypominały ludzi, niektóre z nich były sporych rozmiarów, podobne w swych
kształtach do zwierząt. To był właśnie problem z maoistami, który wyjaśniła mu
Afansjewa, gdy po rozstawieniu czujek i posłaniu dwóch patroli zwiadu wokół
zamku, wspięli się wreszcie na górę.
Wojna z maoistami toczyła się z przerwami od ćwierć
wieku, wybuchła w jakiś czas po rozpoczęciu walk z imperialistami. Kiedy Europa
zniknęła w atomowej zimie, a dalsze walki przeniosły się na bliski Wschód i do
Afryki, oraz Cieśniny Beringa, a następnie wyścig kosmiczny przerodził się we
wzajemne szachowanie rakietami orbitalnymi, zachowujący dotąd neutralność Mao
niespodziewanie uderzył. Wcale nie tam gdzie się spodziewano, od lat
pozostawiając garnizony nad Amurem, wskutek czego nie można było ich
wykorzystać do walk z Imperialistami. Mao będący niegdyś sojusznikiem, nie
krył, że zamierza wziąć odwet za dawne lata i tereny zajęte jeszcze po bitwie
pod Chałchin-Goł. Mongolia była teraz republiką związkową, wyrwaną wówczas
Japonii, lecz wcześniej należała do Chin. Mao cierpliwie czekał, ignorował
próby porozumienia ze strony imperialistów, którzy naciskali by opowiedział się
po ich stronie. Zaatakował dopiero, gdy po ciężkich stratach Armia Czerwona
zdołała kompletnie anihilować Wyspy Japońskie, z których wystrzeliwano rakiety
w kierunku Syberii. Najechał na Mongolię, po czym zaatakował armie zarówno
Związku, jak i imperializmu, walczące wówczas na subkontynencie indyjskim,
przechodząc Himalaje, co ponoć okupił śmiercią połowy swej armii. Lecz liczba
ta nie była dlań znacząca.
Część tej historii Maksym znal z opowieści
frontowych. Wersja oficjalna głosiła, iż miłujący pokój Związek stawił zaciekły
opór, a Imperializm doznał porażki, gdy żmija zadała im niespodziewany cios.
Większość półwyspu została zniszczona, atak odparty. Imperialiści umocnili się
na wybrzeżu, usiłując odzyskać dżungle Wietnamu i Kambodży, broniąc Singapuru.
Skoro stracili Hong Kong, zdecydowali się utrzymać twierdzę na półwyspie, za
wszelką cenę. Mao z sobie znanych tylko przyczyn zignorował południową flankę. Po
tym jak zmienił piasek Mongolii w szkło wskutek użycia posiadanych bomb
atomowych, ruszył na zachód, planując najwyraźniej uderzyć na Ludową
Komunistyczną Perską Republikę Radziecką, po drodze utknął jednak w
Afganistanie. To związało jego siły na długie lata, wskutek genialnego manewru
marszałka Greczko, który wykorzystał do walki ze zdrajcami nieuświadomione,
lecz bitne chłopskie masy pasztuńskie. Na froncie walk z maoistami zapanował
pat, zwłaszcza, gdy Mongolia zmieniła się w zonę, a zrodzone tam twory uderzyły
na maoistów. Co jakiś czas usiłowali atakować w innym miejscu, lecz zostali
związani walkami, których nie wygrali nawet niszcząc atomowymi eksplozjami
afgańskie szczyty. Z czasem przestali to czynić, zapewne woląc bić się z
Pasztunami, niż z tworami zony, które zaczęły rodzić się w miejscach atomowych
eksplozji. Nawet imperialiści zaczęli bać się wówczas używać tej broni, jedynie
prawdziwi komuniści mieli odwagę kształtować w ten sposób świat i zmieniać jego
oblicze.
Tak wyglądała mniej więcej sytuacja znana Maksymowi,
gdzieś daleko nad Ussuri byli maoiści, nie byli jednak wrogiem tak znaczącym
jak imperialiści, którzy usiłowali zniszczyć ideologię pokoju, całkowicie wrogą
ich przekonaniom. Wszystko zmieniło się jednak kilka lat temu, co w krótkich
słowach naświetliła mu Afanasjewa.
Po śmierci Mao, natychmiast przypuszczono gwałtowny
atak, aby wykorzystać moment osłabienia, dla poszerzenia strefy wpływu pokoju.
Armia przekroczyła Amur zmierzając w stronę Harbinu, gdzie maoiści wykrwawiając
się tysiącami, wiedzeni przez swych przywódców, trzymani w fałszu na temat
natury nadchodzącego wyzwolenia, stawili opór. Zamknięto jednak pierścień, choć
nie obyło się bez eksplozji jądrowych, które poszerzyły zonę mongolską. Jang
Qing, ostatnia towarzyszka Mao, przywódczyni Kolektywu Czworga, wydała odezwę,
opierającą się na pokładach zabobonu, z którego usiłowano wyzwolić chiński lud.
Wezwała kraj, aby powstał i powstrzymał jak niegdyś białe diabły. Poleciła
całej ludności rozpocząć marsz do zony, gdzie znajdą moc, by pokonać
przeciwnika. Niestety nie udało się zatrzymać Największego Marszu, jak nazwała
go wroga propaganda maoistów. Kobiety, starcy i dzieci, osłaniani przez armię
wyruszyli z całego kraju do Mongolii i zginęli tysiącami. Armia Czerwona nie
mogła im pomóc ani ocalić na czas. Większość dumnego chińskiego narodu zginęła,
nie mogąc zaznać radości wyzwolenia z rąk człowieka pracy. Lecz nie wszyscy.
Niektórzy zmienili się nie do poznania, ewoluując w myśl zasad łysenkowskich, w
sposób podobny do Polaków. W przeciwieństwie do nich, nie stali się
bezrozumnymi istotami. Do zony weszli ludzie, to co z niej wyszło, było czymś
innym.
Maoiści trwający w błędnej interpretacji marksizmu,
nie chcąc przyjąć prawd berizmu, powrócili jako prawdziwie kolektywne społeczeństwo.
Nie zatracili swej osobowości, jednak zyskali zbiorczą więź. Jeśli Polacy
wykorzystywali ją na poziomie swego dzikiego, zwierzęcego instynktu, dzieci Mao
zyskały w ten sposób zdolność pozawerbalnej komunikacji. Minęły miesiące, nim w
pełni ją pojęli i opanowali, po czym zaczęli wykorzystywać w walce. Jednak nie
samo to stało się problemem, lecz fakt, iż Chiny dokonały w ten sposób
wielkiego skoku. Przeskoczyły nagle z etapu zapóźnionej technologii we władzę
nad przyrodą, do której opanowania dążyli komuniści. Między wierszami Gerber
zrozumiał, co tak naprawdę musiało doprowadzić do wściekłości władze i
akademików. Od lat starali się uszczknąć część tajemnicy otaczającej zony i
wykorzystać je w walce o światowy pokój, lecz udało się ledwie poznać sekrety
związane ze zmiennymi, niosącymi ze sobą inne stałe fizyczne czy odmienną
biochemię Polaków. Maoiści nauczyli się tworzyć obszarowe zaburzenia
grawitacyjne. O tym Gerber wiedział już wcześniej, słyszał o zaciekłych
walkach, które wybuchły gdy zastosowali tę broń. Jednakże w swej pysze
postanowili wydać wojnę całemu światu, bowiem zaatakowali także Filipiny i
Australię, gdzie bazy swe posiadali imperialiści. Azja zmieniła się w rejon
szalonej, nieznanej dotąd wojny.
Jednakże nie miał pojęcia, że maoiści w ostatnich
miesiącach zaczęli zmieniać swe ciała, łamiąc tym samym podstawową zasadę
człowieka pracy, czyniącemu sobie świat całkowicie podległym, lecz nie
dostosowując się do niego. Maszyny i inne ułatwienia służyć mogły jedynie
własnemu rozwojowi, to co uczynili maoiści sprawiło, że wykluczyli się na
zawsze z grona ludzi. Deformacje jakie zaczęli stosować formowały ich ciała do
walki. Wyposażały w zdolność emisji pocisków, dawały im dodatkowe odnóża
ułatwiające poruszanie, wreszcie zapewniały pancerz, którego nie mogły przebić
kule. Tak jak Polacy zaczęli się ewolucyjnie przystosowywać. Nie byli jednak w
stanie wygrać z nauką i triumfem woli człowieka nad przyrodą.
- Posiadacie te modulowane pociski nowego typu –
wyjaśniła Afanasjewa. – Nie spodziewałam się walki, aż do przybycia do
Warszawy. Teren co godzinę patrolowały myśliwce, miało nie dojść do kontaktu z
wrogiem na ziemi. Moi ludzie wyposażyli się w naboje penetrujące pancerze
bojowe imperialistów, ostatnie informacje jakie dostałam wskazywały, iż wciąż
nie zdołali jeszcze ruszyć ku Warszawie. Mieliśmy wziąć ich z zaskoczenia, nim
wkroczą do tuneli.
- Skoro te naboje nie są w stanie przebić maoistów… -
zaczął.
Przerwała mu gniewnie.
- Przebijają potrójne płyty opancerzone! Ale nie
ciała o zmiennej gęstości molekuł! Zapytajcie naukowców z LAN jeśli was to
interesuje, maoiści podlegają tym samym zasadom co ci wasi Polacy.
Zmienił temat.
- Co w ogóle robili tu maoiści?
- Musieli przybyć tuż przed nami – powiedziała nieco
spokojniej. – Biorąc pod uwagę, że nie było tu ich przy ostatnim przelocie
Suchoja, powiedziałabym, że to zasadzka.
- Zasadzka? – zdziwił się.
- Na nas – odparła. – Co oznacza dwie rzeczy. Po
pierwsze, współpracują z imperialistami, jak podejrzewaliśmy, zawarli sojusz.
- Sojusz? Myślałem, że toczą zaciekłą walkę –
powiedział.
- Najwyraźniej to była jedynie maskirowka – odrzekła.
– Sądzimy, że wzajemne ataki miały służyć wyłącznie naszemu odwróceniu uwagi,
od faktu, że współpracują razem. Kilka miesięcy temu zaatakowali wspólnie jedną
z naszych marsjańskich baz.
- Zaatakowali Marsa? – nie mógł się powstrzymać od
zadania pytania. Czerwona planeta, podbita przez kosmonautów Sojuza w imię
zwycięskiego komunizmu, była symbolem przewagi technologicznej Związku
Komunistycznych Republik Radzieckich. W szkołach dotąd uczono jak załamał się
tam atak imperialistów, a ich kosmiczna flota została zmieciona, w jednym z
epizodów wojny ojczyźnianej.
- Zostali odparci i zniszczeni – wyjaśniła
Afanasjewa. Wkroczyli na załom – Choć to, co słyszycie, jest oczywiście
przeznaczone tylko dla waszych uszu, towarzyszu sierżancie. Proste wojsko
mogłoby nie zrozumieć wiążących się z tym faktem implikacji.
Gerber nie skomentował. Nie zamierzał okazywać
nadmiernego zainteresowania tematem.
- Chodziło mi raczej o to, jak maoiści dotarli w to
miejsce?
Afanasjewa przez chwilę nie odpowiadała. Zatrzymała
się tuż przed wyłomem i popatrzyła w tył. Z zamkowego wzgórza rozciągał się
widok na bagniste jezioro, przy brzegu porośnięte zieloną trawą. Dalej
znajdował się płaski teren, ozdobiony sporadycznie ruiną domostwa. Nie dalej
niż wiorstę od nich widoczna była czerwona nitka Wisły, a za nią wysokie krzewy
i zarośla, wystające z wiszącej nisko mgły. Mimo, iż nie było jeszcze południa,
a widoczność powinna być dobra, zdawało się, że za rzeką zapada powoli
ciemność. Choć nie mógł zauważyć niczego niepokojącego, instynkt podpowiadał
mu, iż znajduje się tam obszar innej fizyki. Skierował swój wzrok na południe,
gdzie znikały ostatnie z transportowych wiertalotów, zdając sobie sprawę, iż
znaleźli się daleko od granicy perymetru. Powrót stąd drogą inną niż powietrzna
zdawał się niemożliwy. Być może od początku było to planem Afanasjewej, żyjącej
w świecie innych wrogów, z dala od prostych emocji i potrzeb ich rozładowania,
gdzie rządził podstęp a maskirowka i sztuka wprowadzenia wroga w błąd,
wyznaczały linie frontu. Nagle świat, w którym maoiści i imperialiści
poświęcali całe plutony by oszukać wojska komunistów, stal się również jego
światem. Wiedział, że nie jest to jego poziom gry i nie jest jej w stanie
toczyć na takiej planszy. Zdał sobie nagle sprawę, o czym myśli teraz kobieta.
- Towarzyszko pułkownik – powiedział. – Trasa misji
trzymana była w tajemnicy przed nami. Ktokolwiek zastawił tę zasadzkę musiał ją
znać. To nie mógł być nikt z Dziewiątej, cel podaliście dopiero podczas startu.
- Wy znaliście go wcześniej – spojrzała na niego. -
Choć nie sądzę, żebyście go komuś zdradzili, bo mam pełen raport z waszych
ruchów tej nocy. Dobrze, że nie próbujecie udawać zdziwionego, przecież spodziewaliście
się tego. Nawiasem mówiąc, podobają mi się wasze metody tresury nieposłusznego
wojska – na jej twarzy pojawił się kpiący uśmieszek, lecz nie odezwał się.
Doskonale zdawał sobie sprawę, że od zakończenia rozmowy z nią poddany był
obserwacji, zapewne także przez zakonspirowanych agentów w jego plutonie.
Zdawało mu się, że był w stanie ich wskazać, choć nie wiedział czy wszystkich.
Mógł jedynie pozwolić im działać, udając, że nie wie o ich podwójnej roli. Nie
doczekawszy się roli Afanasjewa spoważniała. – Wiedzieli także Kaliciński oraz
Kraft, który powiedział o tym w tajemnicy Dowgille. Kto zatem? I w jaki sposób
przekazał wiadomość? Zarządziłam ciszę radiową, lecz nie dotyczyło to Chełma.
Wystarczyło przekazać wiadomość radiową. Przez Lublin, Puławy, do tego miejsca.
- W zonie nie działa daleka łączność radiowa –
przypomniał. – W większości miejsc nie działa ona w ogóle.
- Nie mówiłam, że przesłano ją do tego miejsca –
odparła. Podążając za jej wzrokiem zorientował się, że wpatruje się w przemieszczającą
się w kierunku drogi prowadzącej na wzgórze haubicę. Tuż przed nią podążał
PT-81, a w oddaleniu teren rozpoznawał BWP. Drugi osłaniał ciężkie pojazdy w
oddaleniu pół wiorsty. Od strony jeziora w towarzystwie dwóch innych pojazdów
do widniejącego za drzewami kościoła zbliżały się ocalały T-87 i dwa PT-81.
Gerber mógł jedynie podejrzewać, co planuje Afansjewa odesławszy wiertaloty.
Nie miała innego wyjścia, po desancie dokonanym podczas walki część haków
połamała się, zaczepienie klatek na podnośnikach nie było możliwe bez
przyziemienia transportowców, czego nie mogły uczynić na tym terenie. Odleciały
ku Lublinowi, nim strata paliwa mogła uniemożliwić maszynom dalszy lot. Nie
towarzyszył im żaden szturmowiec, więc Gerber przelotnie zastanawiał się jak przedostaną
się przez las, który zdawał się ich wcześniej atakować. Nie było to jednak jego
problemem, podobnie jak kwestia gdzie zniknęły ocalałe wiertaloty szturmowe,
wcześniej krążące nad ich głowami niczym wściekłe osy. Po rozmowie jaką odbyła
przez radio Afanasjewa zatoczyły szeroki łuk i odeszły na zachód, zapewne
ukrywając cel swego lotu, choć domyślał się, co mogło nim być. Jednak
podejrzliwość Afansjewej była dlań w pełni zrozumiała, choć nie pojmował z
jakiego powodu prowadzi z nim tę rozmowę.
I z jakiegoś powodu zdecydowała się powiedzieć mu
więcej.
- Dla waszej wiadomości, towarzyszu sierżancie –
odezwała się. – Maoiści potrafią wykorzystać siłę drzemiącą w zonie, więc nie
sądzę, że łączność radiowa byłaby dla nich problemem. Wiemy, że potrafią przemieszczać
się poprzez zony. Przerzucenie sił nie było dla nich problemem – poinformowała.
- Przemieszczać przez zony? – nie zrozumiał.
- Po prostu pojawiają się w różnych miejscach, gdzie
istnieje niestałość czasoprzestrzeni – odparła. – To po pierwsze.
- Dlaczego mi to wszystko mówicie, towarzyszko
pułkownik? – zapytał. – Nie potrzebuję wiedzieć tego wszystkiego.
- Boicie się usłyszeć za dużo Gerber? – zapytała. –
Macie rację, nadmierna wiedza was zniewoli. Nie pozwoli wam już wrócić do
spokojnego gwałcenia nastolatek. Mówiłam wam, potrzebuję was. I podałam wam
powód. Zachowaliście się z głową podczas tej walki. Ale Kaliciński także.
Potrzebuję komunistycznego gieroja bez skazy, ale także kogoś, kto przeżyje.
Nie kryje się za tym nic więcej. A teraz po drugie.
- Tak, towarzyszko pułkownik?
- Wybierzcie człowieka, gdy przyjdzie do was
Kaliciński. I wybierzcie dobrze.
- W jakim celu?
Nie odpowiedziała, a na jej twarzy pojawił się znowu
cień uśmiechu.
- I jeszcze jedno. To wasze zwierzątko wcale nie jest
oswojone. Ugryzie, widzę to w jej oczach, jedynie się przyczaiła. Na waszym
miejscu zwiększyłabym warunkowanie – następnie odwróciła się i ruszyła poprzez
wyłom, wstępując na stos cegieł ze zwalonego muru. Były czerwone i zmurszałe,
spękane ze starości. Powoli podążył za nią, sprawdzając jeszcze rozstawienie na
szczycie wzgórza swoich ludzi. Zadbał o to, aby kontrolowali optycznie całą
okolicę, mając baczenie na każdą ze stron. Wieże zamku nie ocalały, posłał
jednak już patrol do leżącego za drzewami kościoła, na jego wieży polecił
ustawić stanowisko Domagarowowi. Zastanawiał się ile stamtąd może dostrzec,
bowiem z jego perspektywy wszystko przesłaniały drzewa. Jednak snajper zapewne
miał dobry widok na ruiny pobliskiego miasta, noszącego nazwę Góra Kalwaria. I
tego co leżało tuż za nim, co było niegdyś południową zoną.
Nie wiedzieć czemu przeszedł go dreszcz.
Stanąwszy na wyłomie ujrzał to, co do niedawna
stanowiło zamkowy dziedziniec. Wieże leżały w rozsypce, gruzy wciąż dymiły, po
intensywnym ostrzale artyleryjskim, który wyrwał pośrodku wiele lejów. Bliżej
załomu spustoszenia zasiały pociski z moździerzy, które trafiły bezpośrednio w
znajdujących się w tym miejscu maoistów, których szczątki leżały rozrzucone w
promieniu kilkunastu arszynów. Wszędzie leżały cegły, znaczną część dziedzińca
pokrywała ziemia. Wokół kręciło się wojsko, pozornie bezładnie, jednak
przeciągano ciała do wgłębienia znajdującego się nieopodal załomu, gdzie
dostrzec można było stare fundamenty. Żołnierze sprawdzali czy wróg na pewno jest
martwy, zgodnie z wydanym poleceniem. Skoro maoiści zaczęli przypominać
Polaków, dla pewności należało dopilnować, aby zostali pozbawieni mózgu i w
myśl łysenkowskiej nauki nie zdołali powrócić. Zwalisty osiemnastolatek zwany
Perwersem stawał na głowach, mocnymi kopniakami dopilnowując, by czaszki pękły
i wdeptując w ziemię to, co z nich się wylewało. Gerber obserwował to wszystko
bez emocji, dużo bardziej poruszony rozmową z Afanasjewą. Siegnął po
neuropapierosa, głównie po to, by zagłuszyć drażliwy zapach, unoszący się nad
pobojowiskiem. Przez chwilę nie mógł zrozumieć z czym mu się kojarzy i z
jakiego powodu tak mu przeszkadza, po czym pojął, że tak pachnie rozlana wokół
krew. Była czerwona i nigdy wcześniej nie widział jej w takiej ilości, nie była
zielona jak należąca do Polaków, nigdzie nie widać było szlamu, w który
zmieniały się ciała tworów. Te istoty wciąż przypominały ludzi. Pozostawało
pytanie, jak wyglądają imperialiści, sojusznicy potworów, z którymi tu
walczyli. Dziecięce czytanki nie kłamały, w dążeniu do doraźnego zysku, zapewne
także deformowali swoje ciała. Splunął i rozejrzał się. Starszy szeregowy Glut
usiłował objąć Gruzinkę, coś jej tłumacząc, zapewne, że każda kobieta w tym
plutonie musiała przejść okres, gdy każdej nocy oddawała się dowódcy, lecz
odtrąciła jego rękę z wyraźnym gniewem. Afanasjewa nie myliła się co do niej, w
głębi siebie Tekagawalidze wciąż nosiła bunt. Dostrzegł, że w ich stronę
zmierza Kaliciński.
- Dwóch przeżyło, towarzyszko pułkownik –
poinformował.
- Ale nic nie mówią – stwierdziła. – I nie reagują.
- Tak – wyglądał na zaskoczonego.
- Ta ich więź kolektywna działa nieco inaczej niż
tych waszych tworów – wyjaśniła. – Zbyt wielki szok paraliżuje ich układ
nerwowy i odbiera zdolność działania. Moglibyście ich wypuścić, wkrótce zdechną
– zastanowiła się. – Ale macie rację, może spróbujmy się czegoś dowiedzieć.
Lejtnant Okołukułak! – krzyknęła. – K’mnie! – z grona specnazowców
rozdzielających sprzęt, wyładowany wcześniej z wiertalotów, oderwał się jeden z
żołnierzy, ku któremu skierowała się Afanasjewa. Gerber przyjrzał się pakunkom,
stwierdzając, iż specnaz posiadał znaczny arsenał. W skład jego wyposażenia
prócz podręcznych rakiet, wyrzutni pocisków i min, wchodziły także pancerze
bojowe, w wersjach od lekkiej, przez szturmową po ciężko opancerzoną.
Trzydziestu kilku desantowców było gotowych do pokonania całego oddziału
piechoty. Gerber przemyślał sobie to wszystko, obejrzał wyposażenie i wyciągnął
wnioski, nim Kaliciński zwrócił się do niego.
- Tawariszcz lejtnant – zameldował się ze spokojem.
- Nie posłuchaliście rozkazu – powiedział tamten
patrząc na niego uważnie. Maksym nie odwracał wzroku, wreszcie tamten kiwnął
głową. – Dziękuję za zapewnienie osłony na czas natarcia, towarzyszu
sierżancie.
- Wypełniałem jedynie swe obowiązki, towarzyszu
lejtnancie – powiedział Gerber.
- Zadaniem zastępcy dowódcy plutonu, którym jesteście
towarzyszu sierżancie, jest współdziałanie i zapewnianie wsparcia dla
dowodzącego. I również wykonywanie niezbędnych zadań, o których tamten zapomniał
w ogniu walki – Kaliciński zawiesił głos. – Nie obawiam się przyznać do błędu,
a wy zasłużyliście na pochwałę.
- Dziękuję, towarzyszu lejtnancie – Gerber starał
się, aby jego twarz nie zdradziła żadnego wyrazu. Kaliciński cofnął się.
- Nie wiem tylko, czy udajecie, czy rzeczywiście
postanowiliście się zmienić – powiedział. – W tym drugim wypadku, dostrzegam
poprawę na waszej drodze wychowawczej i o tym zaraportuję. W pierwszym prędzej
czy później na czymś się potkniecie. A kara będzie tylko jedna, skoro jesteśmy
w strefie zadań wojennych. Odmaszerować.
Gerber kiwnął głową.
- Towarzysze lejtnanci! – zawołała Afanasjewa i
Kaliciński ruszył w jej stronę. Od strony dziury w murze, gdzie do niedawna
znajdowała się wieża z bramą prowadzącą na most zbliżał się Kraft. Gerber
odprowadził wzrokiem swojego dowódcę, o którym miał coraz gorsze zdanie, choć
nie mógł odmówić mu odwagi. Następnie skierował się w stronę swych ludzi.
- Mieli coś przy sobie? – zapytał po drodze
Strzedzińskiego. Tamten pokręcił głową.
- Nie wiem nawet do czego to służy – wskazał na
dziwaczne uzbrojenie u ich stóp, powyginane i nieprzypominające mu żadnego
znanego karabinu. Nie miał pojęcia w jaki sposób maoiści mogli przy pomocy tego
wystrzeliwać kule energii, które ścigały wiertaloty, ignorując przynęty
wystrzeliwane w ich kierunku. Wzruszył ramionami, nie oczekiwał, że uda się coś
ciekawego znaleźć, podobnie zresztą jak przy Polakach. Ciekawe łupy posiadali
jedynie stalkerzy, których napotykali podczas dalekich patroli, którzy legitymowali
się wydanym przez Państwową Inspekcję Handlową pozwoleniem na poszukiwania
przedmiotów sprzed wojny. Spotkanie z Maksymem i jego ludźmi zazwyczaj
sprawiało, że stalker nie wracał już z zony, dołączając do licznej grupy
zaginionych, zabranych przez Polskę i jej dzieci. Jego ciała nie miał szansy
nikt odnaleźć, a znalezione przedmioty trafiały na handel w podziemnym
Lublinie. Jeszcze prostsza sprawa była z szabrownikami, tu działano oficjalnie,
sprawiając, iż na zawsze pozostawali w zonie.
Podszedł do Gluta i Gruzinki, która rzuciła nań
szybkie spojrzenie, po czym spuściła
głowę. Błysk, który dostrzegł, był aż nadto wymowny.
- Tekagawelidze, wieczorem gdy rozbijemy obóz,
stawicie się u mnie. Bielizna nie będzie wam potrzebna – poinformował. Kiwnęła
głową. Natarł na nią: - Nie słyszałem!
- Maksym… - zaczął Glut, lecz nie dane było mu
skończyć.
- Pytałem was o coś, Bieriezowski? To się zamknijcie.
Tekagawalidze, słucham!
- Tak jest, towarzyszu sierżancie! – wycedziła
Gruzinka. Skinął głową na Gluta, który ruszył za nim. Odezwał się, gdy oddalili
się od niej na kilka kroków.
- W innym wypadku bym cię po prostu opierdolił, Glut
– powiedział. – Ale chyba posunąłeś się za daleko. Dlaczego? – zapytał krótko.
- Daruj jej Maksym – zaczął tamten. – Dostosuje się,
ale nie daliście jej spać i…
- Po prostu ci jej szkoda – zrozumiał Gerber. – A to
gorzej. Myślałem, że tylko chciałeś sobie wziąć ją pod ochronę i poruchać. Ale
z nią ci ten numer nie przejdzie… Wiesz co, w ogóle raczej nic już wam nie
przejdzie, Bieriezowski.
- Co? – nie zrozumiał tamten. Maksym położył mu dłoń
na ramieniu.
- Wystarczy, że zrozumiesz jedno. Nie robię tego
dlatego, że uważam, iż zagrażasz mi, albo dlatego, że wpierdalasz się w to, co
robię z Tekagawelidze. Robię to, bo stałeś się zbyt miękki. To tylko krok to
tego, aż będziesz zbyt pobłażliwy i miły.
- Może po prostu mam dość, Maksym? – powiedział
nieoczekiwanie Glut.
- Stałeś się zagrożeniem dla oddziału – powiedział
Gerber. – Dlatego właśnie to czynię.
- Co takiego?
- Czekaj w tym miejscu i nigdzie nie odchodź.
Skierował się w stronę środka dziedzińca. Zgodnie ze
swoimi przewidywaniami nie uszedł daleko, gdy zawołał go Kalicińskim, wracający
z rozmowy z Afanasjewą.
- Nie zdążyłem jeszcze poznać dobrze oddziału,
towarzyszu sierżancie – zaczął lejtnant. Twarz miał nieco zafrasowaną. –
Pułkownik Afanasjewa wskazała kilka błędów w naszej zdolności bojowej. W
szczególności brak czujności, która sprawiła, że wpadliśmy w zasadzkę.
- Tak jest, towarzyszu lejtnancie – odparł Gerber,
widząc uczucia malujące się na twarzy Kalicińskiego, poczucie
niesprawiedliwości, jakie spotkało do głębi uczciwego komunistę. Miał prawo tak
uważać, w końcu piechota nie straciła ani jednego żołnierza, w przeciwieństwie
do wojsk pancernych. Z drugiej strony musiał zgodzić się z oceną sytuacji,
popędził szturmować wzgórze, gdyby nie zasłona z moździerzy, która go
powstrzymała, wpadłby prosto w ogień artylerii. Jako dobry i posłuszny
komunistyczny żołnierz musiał poddać się samokrytyce i przyznać do winy.
Afansjewa zręcznie przerzucała odpowiedzialność za wpadnięcie w zasadzkę, choć
akurat Dziewiąta miała z tym najmniej wspólnego.
- Oceniła, że w naszym plutonie nie dostrzega
odpowiedniego zaangażowania, co prowadzić może do defetyzmu – powiedział powoli
Kaliciński. – Poleciła wskazać żołnierza dającego nieodpowiedni przykład
pozostałym. Zamierza wskazać mu właściwą drogę postępowania i dać światły
przykład reszcie wojska.
A więc reedukacja. Tak jak podejrzewał.
- Starszy szeregowy Bieriezowski! – zawołał Gerber. –
K’mnie! – po chwili Glut stuknął obcasami przepisowo składając meldunek. Maksym
przez chwilę poczuł zwątpienie, zastanawiając się, czy dobrze wybrał. Jednak
nie przychodził mu do głowy nikt inny. Chrząknął – Postawa bojowa może i jest
nie do zarzucenia, ale dostrzegam w zachowaniu towarzysza Bieriezowskiego
szereg wątpliwości.
Glut zmierzył go czujnym spojrzeniem, zastanawiając
się co się dzieje.
- Wierzycie w partię, Bieriezowski? – zapytał
Kaliciński.
- Słuszna jest nasza linia ideologiczna, towarzyszu
lejtnancie! – Glut zręcznie ominął pułapkę, w którą wpadłby, gdyby udzielił
jakiejkolwiek innej odpowiedzi. Prawdziwy komunista nie postawi nigdy partii
nad Berią, jednocześnie nie może przyznać się do utraty zaufania w czynniki
partyjne.
- Kiedy osiągniemy zwycięstwo?
- Wkrótce, towarzyszu lejtnancie!
- Wyczuwam w was zwątpienie – powiedział Kaliciński.
– My już osiągnęliśmy zwycięstwo. Komunizm jest przodującym światowym ustrojem,
jedynie drobne grupki reakcji stawiają nam opór, zaś nieujarzmiona przyroda w
postaci Polaków stara się nie dopuścić do opanowania świata przez człowieka
pracy – zdawał się przekonany, gdy wypowiadał te słowa. – Chodźcie za mną
Bieriezowski, przed wami wiele trudu, ale osiągnięcie poprawę poprzez
cierpienie, ono uszlachetnia.
- Tak jest towarzyszu lejtnancie – wycedził Glut
rzucając gniewne spojrzenie ku Gerberowi, po czym pomaszerował w ślad za nim.
Maksym odprowadził ich wzrokiem, następnie sięgnął po drugą manierkę i po
chwili poczuł w gardle pieczenie. W przeciwieństwie do pozostałych żołnierzy, w
tej nie trzymał wody zaprawionej chemią i endorfinami bojowymi, lecz coś, co
jak sądził, będzie mu za chwilę potrzebne. Popatrzył na zryty pociskami
dziedziniec, gdzie żołnierze czyścili broń i uzupełniali amunicję w
magazynkach. Od rozpoczęcia walki minęło ledwie dwadzieścia minut, jego mundur
wciąż nie wysechł a w butach czuł błoto. Zaczynał odczuwać także zimno, gdy
adrenalina opadała.
Zastanawiał się przez chwilę jak wiele z tego, co
powiedziała mu Afanasjewa było prawdą. Myśl, że maoiści mogą pojawiać się
znikąd wykorzystując do tego tajemniczą siłę drzemiąca w zonie, wydawała mu się
nierealna. Z drugiej strony nie mógł zaprzeczyć, że przyczaili się w tym
miejscu i pozostali niewykryci, mimo patroli przelatujących na dużej wysokości
Suchoji, z których jeden przeciął przed chwilą niebo tuż poniżej warstwy nisko
zawieszonych chmur. Siły przeciwnika były dziwnie małe, gdyby chciał się ich
efektywnie pozbyć przerzuciłby w to miejsce oddział, który rozprawiłby się z
nimi z łatwością. Nic tu nie pasowało,
ale nie był to jego problem, tak długo jak pozostawał przy życiu.
Jak przewidywał szybko przyszło polecenie ustawienia
plutonów w dwuszereg. Wkrótce dołączyły do nich załogi wozów osłony, a także
kilku tankistów. Wojsko ustawiono niczym na placu musztrowym, nawet czujki
wystawione na murach mogły obserwować co się dzieje. Jedynie patrol wypuszczony
wozem w stronę ruin miejscowości o nazwie Czersk, nie został ściągnięty z
powrotem. Afanasjewa nie traciła czasu, dziarskim krokiem weszła w miejsce między
wojskiem, a tuż za nią dostrzegli jak jeden z desantowców prowadzi Gluta. Był
rozebrany do pasa, choć nie miał związanych rąk. W jego spojrzeniu rzucanym na
lewo i prawo widoczny był niepokój, nie był bowiem w stanie zorientować się w
jakim kierunku to wszystko zmierza. Lejtnant Kaliciński zmarszczył brwi,
najwyraźniej spodziewał się czegoś zupełnie innego. Gerber i większość
żołnierzy patrzyła z bliżej nieokreślony punkt na wprost udając, iż wpatrują
się w Rosjankę, a w rzeczywistości starając się skupiać wzroku na niczym
konkretnym, by nie wykazać nadmiernego zainteresowania. Żołnierze radzieccy
osiągnąć potrafili w tym prawdziwe mistrzostwo, ukazując, iż śledzą wszystko
uważnie, a jednocześnie niczego nie widząc.
Gdy przemówiła Afanasjewa, jej głos okazał się
wyjątkowo oschły.
- Towarzysze! Stawiliśmy czoło przeciwnikowi, który
wciągnął nas w zasadzkę! Dzięki waszemu bohaterstwu udało się odeprzeć atak,
choć straciliśmy dzielne załogi tankistów i artylerzystów! Cześć i chwała
gierojom Sojuza!
- Cześć i chwała! – podjęło wojsko.
- Dziś stanęliście w jednym szeregu z Armią Czerwoną!
– podjęła. – Jako jedni z nielicznych żołnierzy Drugiej Armii walczyliście z
wrogiem innym niż Polacy! Waszym przeciwnikiem nie były twory zony, lecz
maoiści! – nabrała oddechu. – Przekształcają oni swe ciała w ohydny sposób
uwłaczający ludzkiej naturze! Zaczaili się na nas w tym miejscu, by podstępnie
i z zasadzki, niegodnie dla komunistów uderzyć! A wszystko to na zlecenie ich
wspólników, imperialistów, którzy docierają do granic Warszawy!
Zapadła cisza. Maksym wyczuwał niedowierzanie w
szeregach, choć nie próbował się rozglądać. Przewidział, w którą stronę będzie
to wszystko zmierzać, nie miał jedynie pojęcia jak daleko posunie się
Afanasjewa.
- Jednak nie działali sami… Zasadzka została
zastawiona na trasie naszego lotu, nie bez przyczyny. Została ona zdradzona!
Tak, towarzysze, spaliście, a wróg czuwał! Podstępnie poznał nasze plany,
wskutek nieuwagi, żartobliwie rzuconych słów, wspomnienia mimochodem, że
wyruszamy… - jej głos nabrał złowrogiej barwy. – To wystarczyło! Szpieg ukryty
w naszych szeregach przekazał informację! A winny tej niedyskrecji jest tutaj!
Spójrzcie!
Wzrok wszystkich skierował się w stronę Gluta,
któremu krew odpłynęła z twarzy.
- Co? Towarzyszko, ja nie… - umilkł gwałtownie i
pisnął, gdy stojący obok żołnierz specnazu wymierzył mu błyskawiczny cios
łokciem w brzuch. Usiłował zwinąć się z bólu, lecz desantowiec nie pozwolił mu
na to. Nogą wyprowadził cios poniżej kolan, jednocześnie pięścią trafiając w
twarz. Powyższe sprawiło, iż Glut nagle znalazł się na klęczkach. Specnazowiec
stanął za nim. Za jego plecami widoczny był cały pluton jego towarzyszy, nagle
Gerber uświadomił sobie, że trzymają kałasznikowy niedbale przewieszone,
podczas gdy Dziewiąta założyła je przepisowo na plecy. Na flankach działka
desantowców w pancerzach mierzyły niedbale nad ich głowami. Groźba była dla
niego aż nadto czytelna.
- Nie będziecie się odzywać bez pozwolenia –
powiedziała Afanasjewa, zwracając się w jego stronę. – Po prawdzie nie
będziecie odzywać się już w ogóle. W warunkach bojowych jest jedna kara za brak
czujności i zdradę tajemnic wojskowych na rzecz przeciwnika. Jest nią śmierć!
Glut charknął i wypluł krew, lecz nie zdołał
wypowiedzieć ani słowa. Za jego plecami desantowiec dobył zza pasa niewielki
przedmiot, a następnie go rozłożył. Po chwili w ręku trzymał saperkę.
- Dla takich jak wy kuli szkoda – powiedziała
Afanasjewa. – Patrzcie towarzysze, co spotyka tych którzy utracili czujność!
Oto kara dla zdrajców!
Cios spadł od tyłu wprost na kark, a gdy Glut upadł
na ziemię, kolejny został wyprowadzony w jego szyję. Mężczyzna wierzgnął i
szarpnął się, gdy trysnęła krew, lecz desantowiec był nieustępliwy. Stanął nad
leżącym i po raz kolejny spuścił saperkę w dół. A potem jeszcze raz. Nie starał
się zadawać najmocniejszych ciosów, lecz uderzał raz za razem, metodycznie
zadając Glutowi jak największe cierpienie. Krew tryskała wokół, spadając na
specnazowca i Afanasjewą, lecz ona trwała nieporuszona, aż żołnierz przestał
wierzgać i krzyczeć, a jego ciało znieruchomiało. Desantowiec kopnął jego
głowę, która omal nie oddzieliła się od ciała.
- Starczy. Ale nie pozwólcie aby wrócił – powiedziała
Afanasjewa, po czym powtórzyła to samo po rosyjsku. Desantowiec ułożył saperkę
na płask, po czym zaczął uderzać w czaszkę Gluta, aż ta pękła. Reszty dokończył
butem, wbijając go w to co, było do niedawna głową żołnierza. Następnie
splunął.
- Przypatrzcie się towarzysze! – zawołała Afanasjewa.
– To spotka każdego, kto nie zachowa czujności! Zdrajców spotka kara po stokroć
gorsza! A teraz przygotujcie się! Wyruszamy za 10 minut!
Chwilę trwało, nim Gerber otrząsnął się na tyle, by
dać rozkaz spocznij.
Podążali drogą wiodącą z Czerska, w kierunku Góry
Kalwarii. Niebo było wciąż szare, a wokół rozciągały się grafitowe zarośla.
Przodem, w oddaleniu od reszty konwoju, jechał BWP z czujnikami mierzącymi
temperaturę, ciśnienie i zmiany fal radiowych, by wykryć zmienne. Na flankach znajdowały się dwa następne, wielkie
koła miażdżyły krzewy i suche gałązki, przesłaniające widoczność. Działka wozów
kręciły się szukając celów, dodatkowo na wieżyczkach obserwatorzy wypatrywali
ruchu. Nie mogli w tym miejscu liczyć na rozpoznanie, nie dysponując wysuniętymi patrolami dalekiego
zwiadu. Dawną drogą podążały tanki i ocalała haubica, do których prędkość
dostosowały wozy piechoty. Za nimi jechały BWPy wioząc na swych pancerzach
żołnierzy plutonu Krafta, ich miejsce w wozach zajęli specnazowcy. Widać było
czyje siły oszczędzane są na później. Powyższe sprawiło, że część piechociarzy
znalazła swe miejsce na haubicy, która kroczyła na czterech nogach, co
sprawiało wrażenie, iż jest bardziej stabilna niż trzy tanki, miażdżące swą
parą odnóży wszystko co się pod nimi znalazło.
Gerber znalazł się w wozie na przedzie, w którym
specnazowców nie było. Czmychnął specjalnie do pojazdu rozpoznania, chcąc nad
wszystkim się zastanowić, by nie musieć na razie mieć do czynienia z
desantowcami. To co się stało, wstrząsnęło nim podobnie jak całym wojskiem.
Najgorzej zniósł to chyba Kaliciński, którego wiara w komunistyczną
sprawiedliwość została poddana próbie. Skoro widział to Gerber, zobaczyła także
pułkownik. Być może był to błąd z jej strony, choć w pełni pojmował dlaczego to
uczyniła. Nie sądził jednak, że posunie się tak daleko, zakładał, że pozbawi co
najwyżej Gluta jedzenia i picia, każąc mu biec za wozami cała drogę do celu.
Jednak chciała osiągnąć coś więcej i uczyniła z niego przykład. Rzeczywiście
sadziła, że w oddziale może być zdrajca, lub też chciała pokazać wojsku co może
je spotkać. Wysłała wszystkim jasną i prostą wiadomość, w pełni czytelną dla
każdego. Teraz nikt nie ośmieli się już szeptać pokątnie, że wykonują misję dla
Akwarium. Słowo to nie padnie, GRU w pełni zasłuży na swą legendę. Morale
opadło, lecz gdy Afanasjewa spojrzy w ich kierunku, natychmiast popędzą do
walki, by zginąć za towarzysza Berię, nie chcąc skończyć tak jak Glut.
Pułkownik doskonale wiedziała co robi, a jego wybrała bowiem jej zdaniem miał
coś, czego nie mieli inni. Miała rację, nie miał żadnych skrupułów, gotów był
popełniać najgorsze skurwysyństwa, to co zrobiła Bieriezowskiemu było dlań w
pełni zrozumiałe. Lecz na jego poziomie postrzegania świata zupełnie
niepotrzebne. Co oznaczało, że musi poruszać się ostrożnie, by wydostać się z
gówna, w jakim się znalazł. Choć był w nieco lepszej sytuacji niż pozostali,
którzy dla Afanasjewej byli niczym więcej niż mięsem armatnim.
Tymczasem wóz wjeżdżał powoli do Góry Kalwarii.
Kubica zatrzymał pojazd, a dowodzący BWP sierżant Norberciak polecił przemieszczać
go powoli w głąb miasta. Gerber popatrzył na mapę wcześniej i wiedział, że
ominą je i pojadą trasą w kierunku Czarnego Lasu, jednak musieli upewnić się,
że nie zostaną zaatakowani z flanki. Wróg mógł kryć się w ruinach. Działko
znowu zostało obrócone przez siedzącego wyżej strzelca. Maksym przesunął się
nieco do przodu, nie zamierzał odbierać dowodzenia Norberciakowi, jednak chciał
popatrzeć przez przedni wizjer. W ciasnocie i ciemności, świadom, że nie ma
informacji od zwiadu, nie czuł się zbyt komfortowo. Instynkt znowu się odzywał.
- Zatrzymać się – polecił.
Kubica wyhamował toczący się powoli wóz bojowy.
Maksym przesunął się obok jego stanowiska, między fotele jego i Norberciaka.
Wpatrywał się w wąską szparę, zza której wyzierał świat ruin.
- Masz coś na namierniku? – zapytał. Tamten pokręcił głową. Gerber sięgnął po mapę
sztabową, sporządzoną kilka lat wcześniej. Znajdować się powinni nieopodal
drogi odchodzącej na Grójec, po prawej stronie mając zrujnowane domostwa.
Jednak na Dzikich Polach, gdzie sięgała już władza zony, nie można było niczego
być pewnym. Szlaki wydłużały się, doliny stawały głębsze, a wzgórza płaskie.
Był jedynie w stanie dostrzec, że znaleźli się na rozstaju dróg, z dawna
nieużywanych i porośniętych trawą wyrastającą spomiędzy kocich łbów, pokrytych
z rzadka ciemnymi plamami. Wiatr przyniósł pył, który powiał między
zrujnowanymi domostwami. – Wyjrzę –
zdecydował. Cofnął się, przecisnął między żołnierzami, chwycił za drabinkę i
opuścił ją. Wspiął się po szczeblach i pokręcił kołem, otwierając właz. Do
środka wpadło rozmyte światło, przynosząc ze sobą znajomy zapach Dzikich Pól.
Gerber oparł się na łokciach, nogami stanął na oparciach, po czym sięgnął po
lornetkę, rozglądając się przezornie wokół. Od strony Czerska wzdłuż ruin ciągnących
się przy drodze nadjeżdżał trzon grupy, wśród którego przemieszczały się tanki
i artyleria. Zdradzała je widoczna z oddali chmura kurzu i głośny warkot. Nie
miał pojęcia jak Afanasjewa planuje zaskoczyć imperialistów, będąc widoczną z
daleka i w hałasie jaki wzbudzali. Skupił się na leżącym przed nim opuszczonym
mieście, porzuconym kilkadziesiąt lat temu, gdy po zakończeniu wojny znalazło
się w rejonie objętym nuklearną zimą. Gdy okazało się, iż na jego granicy
znajduje się czerwona mgła, wyznaczająca kres nieprzebytej południowej zony, w
dawnym garnizonie ulokowano placówkę strażniczą, która nie miała zbyt wiele do
roboty. Południowa zona była milcząca i niegroźna, do czasu, aż nie zajął się
nią specnaz. Cokolwiek tam było zostało pokonane, lecz przetrąciło jednocześnie
elitarne oddziały desantowców.
Maksym spoglądał na opuszczone i zrujnowane domy,
które nie zawaliły się jeszcze ze starości. Wyglądem zbliżone były do tych,
jakie oglądał w Chełmie i Lublinie, niektóre miały dwa i trzy piętra, inne były
niezbyt duże. Jak w każdej dawnej miejscowości, gdzie panowali burżuazyjni
wyzyskiwacze niewolący chłopów i robotników, dostrzegał kościelną wieżę, choć
nie miał pojęcia do czego służyły świątynie, znał jedynie ich nazwę.
Wybrukowana droga prowadziła do centrum miasta, gdzie skręcała znikając wśród
ruin. W oddali przez lornetkę widział mur z czerwonej cegły. Najbardziej
interesował go jednak dawny fort, ewakuowany trzy lata temu. Dwupiętrowy wysoki
budynek o zdobionej elewacji, ze spadzistym dachem i zamurowanymi oknami, gdzie
pozostawiono jedynie otwory strzelnicze, znajdował się tuż za wysokim murem,
zakończonym szpikulcami, przed którym wykopano fosę. Zapewne na przedpolu
znajdowało się tam niegdyś pole minowe, detonowane radiowo, bowiem mur znajdował
się w bezpośredniej bliskości drogi. Przyjrzał się przez lornetkę drodze i
roślinności sięgającej do kolan, jaka zdążyła wyrosnąć na niej przez ostatnie
trzy lata, mimo niskich temperatur. Opuścił się i zatrzasnął właz.
- Wołaj resztę i każ się zatrzymać – polecił
Norberciakowi. – Domagarow, bierz drużynę i za mną.
- Co zameldować?
- Ruch na perymetrze – powiedział Maksym łapiąc
dodatkowy magazynek. – Kubica, powoli za nami, osłona na kierunku wschód. Od
strony tych budynków.
- Jaki rodzaj ruchu? – chciał wiedzieć Norbeciak, nim
skontaktuje się z Kalicińskim. Maksym zirytował się.
- No przecież kurwa nie wiem, idę sprecyzować! –
zreflektował się. – Przekaż, że brak identyfikacji. Idziemy rozpoznać i
sprawdzić. Tekagawelidze, na szperacz. Przodem i sprawdzać grunt.
Odczuł wyraźną zmianę nastroju wśród ludzi, którzy
nagle ocknęli się, wyrzucając z pamięci niedawną egzekucję, której byli
świadkami. Natychmiast zaczęli działać jak dobrze naoliwiona maszyna, zgodnie z
wyuczonymi procedurami. Desantowali się tylnym włazem, pozostawiając w wozie
drużynę Gołkowskiego, w gotowości bojowej do udzielenia im wsparcia. Norberciak
jako Grot wywoływał właśnie Ostrze. Błyskawicznie rozstawili się,
przemieszczając za kołami. Domagarow już znikał między budynkami po lewej stronie
drogi, szukając pozycji strzeleckiej i możliwości wspięcia na któryś ze
zniszczonych dachów. Gruzinka przykucnęła i ruszyła powoli do przodu, osłaniana
przez Gerbera. Nie zamierzał zostawiać jej za plecami. Nie sądził, aby
spróbowała to wykorzystać, nie była aż tak zdesperowana, ale z pewnością coś
knuła. Nie chciał niczego ułatwiać, chciał przy okazji sprawdzić jak to co
ostatnio przeszła wpłynęło na jej efektywność bojową. Z tyłu miał wsparcie w
postaci szeregowych Griszajewa i Lietuviciusa. Jako ostatni podążali Borkowski
i Moravec. Uniesioną dłonią zmienił rozstawienie, posyłając ich do przodu, by
sprawdzili możliwość przejazdu BWP, dając sygnał, by szukali min. Moravec
wyciągnął oscyloskop, szukając śladu interferencji. Czujnie przesuwali się do przodu,
nie znajdując śladu niewybuchów, aż wreszcie znaleźli się nieopodal bramy.
Gruzinka wskazała palcem na naniesioną warstwę piasku, gdzie znajdowały się
ślady, jakie zauważył przez lornetkę Gerber, w miejscu nie porastanym przez
trawę. Odciśnięty protektor wojskowych butów prowadził wprost do bramy. Maksym
zbadał je z bliska, wcześniej podejrzewał, że mogą one pochodzić od zwiadowców,
których posłała tu Afanasjewa i nie radziła jeszcze go o tym poinformować.
Teraz zmienił zdanie, odciski wskazywały na znaczny stopień zniszczenia i
zużycia. A więc stalker. Nigdzie nie dostrzegł śladów należących do kogoś
innego, zwłaszcza do czegoś, co nie było człowiekiem. Spojrzał ku budynkom po
lewej i uniósł rękę, po chwili wypatrzył na drugim piętrze uniesioną dłoń Domagarowa,
który szybko ją opuścił. Wejście do fortu było czyste. Ocenił stan
przerdzewienia wrót, zastanawiając się czy nie wejść na twardo, wyważając przy
pomocy wozu, jednak nie widział w tym najmniejszego sensu. Zasygnalizował więc
do tyłu informację, iż wkracza do wnętrza, zaś wóz ma zając pozycję przy
bramie, gdzie druga drużyna zapewni mu wsparcie wewnątrz obiektu. Przyjrzał się
ciemnej plamie nieopodal wejścia. Następnie polecił swoim ludziom wkraczać do
środka.
Ulokowane na murach stanowiska wieżyczek były puste,
z dawna nie obsadzone, zaś umocowania dla ciężkich karabinów maszynowych
zdążyły zardzewieć. Gerber zlustrował je wzrokiem, gdy podchodził do wrót, lecz
Domagarow nie sygnalizował mu niebezpieczeństwa. Wrota były wyłamane, jedno
skrzydło opierało się o drugie, pozostawiając sporej szerokości szparę, przez
którą przecisnął się stalker. Tym, co Maksyma niepokoiło najbardziej, był fakt,
iż musiały zostać pozostawione niedawno, w przeciągu ostatnich dni lub godzin.
Wiatr nie zdołał jeszcze ich zatrzeć, odcisk w piachu był aż nadto widoczny.
Spojrzał raz jeszcze w kierunku, w którym biegła droga. Zauważył, że nieopodal
rozdziela się ona, a miejscowość jest większa niż mu się wydawało. Powinien
posłać czujkę na wieżę, ale nie zamierzali w końcu tędy się przemieszczać, lecz
ominąć ją i łukiem okrążającym Piaseczno, zawrócić ku Warszawie. Popatrzył na
Gruzinkę i skinął głową, gdy usłyszał wzrastający warkot pracującego silnika
BWP, zwiastujący dodanie przez Kubicę gazu. Tuż za jej plecami przecisnął się
do wnętrza fortu.
Minął wartownię, gdzie niegdyś wypoczywały służby
wartownicze, a także znajdował się punkt kontrolny dla przybywającego w to
miejsce wojska. O ile pamiętał zaopatrzenie fortu jak i posiłki przybywały
wówczas od strony Grójca, którędy wiodła naziemna linia kolejowa ku Stacji
Dworzec Zachodni. Pozwalało to ominąć zonę południową, której krawędź
znajdowała się tuż za Piasecznem, co skutecznie uniemożliwiło korzystanie ze
znajdującej się tam dawnej linii kolejowej. Na wprost wiodła trasa prowadząca
na plac apelowy, gdzie na płytach dostrzegał liczne plamy oleju pozostawionego
tu przez BWP wracające z patroli tych okolic. Po lewej i prawej stronie miał
wysokie budynki o podobnej konstrukcji. Piachu w tym miejscu nie było, a ślady
znikały. Nie namyślał się długo i podzielił oddział zabierając ze sobą do
lewego budynku Moraveca i Gruzinkę. CKM już instalowano na dachu wartowni,
ustawiając stanowisko strzeleckie.
Gerber na przemian z Gruzinką zapewnili sobie osłonę,
przed wkroczeniem do budynku, a on stwierdził, że nie dostrzega na razie w jej
zachowaniu niczego podejrzanego. Wnętrze zdawało się opuszczone, jednak niezbyt
dawno, bowiem Gerber dostrzegł ślady wskazujące, na jego zamieszkanie. Przez pozostawione w oknach otwory wpadało
światło sprawiając, iż w środku panował półmrok. Maszynka spirytusowa, ubrania,
konserwy. Szybko przebiegł wzrokiem po śladach cywilizacji, stwierdzając, że
nie są to pozostałości upadłej Polski, lecz LPKRR. I nie pochodzą sprzed trzech
lat, lecz z niedawnego okresu. Dał znak swoim ludziom, gdy dostrzegł rozmaite
narzędzia. Ktoś tu jeszcze niedawno mieszkał, lecz teraz nie było po nim śladu.
Przysunął się do ściany oceniając, iż budynek mógł być schronieniem dla co
najmniej kilkunastu osób. Dostrzegł szmacianą lalkę i pokręcił głową,
zastanawiając się, co robi tu taka zabawka, będąca symbolem imperialistycznego
zepsucia. Z całą pewnością pochodziła sprzed wojny, lecz wyraźnie ktoś dokonał
jej naprawy przy pomocy igły i włóczki. Na talerzach ustawionych na naprawionym
niedawno stole dostrzegł resztki pożywienia. Nie zdążyło się jeszcze rozłożyć.
Kiedy na zewnątrz padł strzał, instynktownie zmienił
pozycję szukając schronienia. Kątem oka sprawdził co robi Gruzinka, ta rzuciła
się na podłogę, jednocześnie szukając celów. Na szczęście nie był jednym z
nich, więc mógł przewrócić blat i ukryć się za nim. Moravec był gdzieś z tyłu,
także krył się za prowizoryczną osłoną. Dźwięk wystrzału rozpoznał z łatwością,
Domagarow oddał strzał ze snajperki. Trafił w coś nad nimi, gdzie rozległ się
brzęk spadającego metalu. Maksym nie miał pojęcia w kogo strzelał, lecz
najwyraźniej zamiast niego trafił jakiś przedmiot, jednocześnie uprzedzając
Gerbera. Ten dawał już znak swym ludziom, wychylił się zza osłony, celując w
schody znajdujące się na końcu holu, gdy posłyszeli głos.
- Tawariszczi, nie strielajcie!
Gerber dał dłonią znak, powstrzymując pozostałych.
Jednocześnie położył dłoń na granacie.
- Kto wy? – zawołał.
- Ja stalker, nie wrag! – padła odpowiedź. Akcent był
ciężki.
- Gawarisz po polskij?
- Da!
- To rzuć broń przed siebie, a potem wychodź powoli z
rękami w górze!
- Tak jest, towarzyszu oficerze – usłyszał w
odpowiedzi. Przynajmniej na czymś stanęli.
U stóp schodów upadł karabin kałasznikowa, później
pistolet i nóż. Po chwili dorzucona została strzelba i kilka magazynków. Nie
było to zwykłe uzbrojenie stalkera, choć nosili zazwyczaj krótkie karabinki i
pistolety oraz strzelby, nie miało prawa pojawić się tu AK wzór 77, jako broń
zastrzeżona wyłącznie dla wojska. Chwilę później ukazał się stalker we własnej
osobie, schodzący powolnym krokiem, by nie dać żadnego pretekstu, ręce miał
uniesione wysoko nad głowę. Odziany był w długi szynel, rozpięty niedbale, z
wyraźnie widoczną wojskową kamizelką taktyczną. Na głowie miał czapkę, na nogach
podarte spodnie i zniszczone buty. Ubiór, w którym mógł ukrywać jeszcze dwa
razy tyle uzbrojenia. Maksym ocenił sytuację.
- Zrzućcie tę kapotę, towarzyszu – polecił.
- Nie mam złych zamiarów – odparł tamten, zdejmując
szynel. Tak jak podejrzewał Gerber, dostrzegł tam jeszcze kilka granatów i
noży. – Chyba to rozumiecie.
- Rozumiem. Gruzinka! Rozbroić towarzysza… stalkera –
celowo wypowiedział to słowo po chwili wahania. Kiwnął na Moraveca, który
ruszył ku klatce schodowej, sprawdzić czy nie kryje się tam ktoś jeszcze.
- Moja licencja nie jest ważna – przyznał stalker. –
Ale sami rozumiecie… Od trzech lat nie miał jej kto przedłużyć i podstemplować.
- Rozumiem – Gerber wyszedł zza stołu. Karabin
opuścił jedynie częściowo. Za jego plecami rozległ się huk otwieranych drzwi,
gdy do wnętrza wpadała reszta drużyny, ale dał im znak, że sytuacja jest
opanowana. – Ale wiecie sami, że musimy sprawdzić.
- Towarzyszu sierżancie – powiedziała Gruzinka. – On
ma na sobie wojskowy sprzęt! To szabrownik! – cofnęła się i gwałtownie nabrała
oddechu. Widocznie wstrzymywała go od dłuższej chwili, nie dało się bowiem
ukryć, że stalker śmierdział. Pozbawiła go jednak granatów i ostrzy, choć
Maksym był przekonany, że tamten ma jeszcze coś pod kamizelką. Postanowił
jednak na razie pozwolić mu to zatrzymać, bowiem potrzebował go, nawet jeśli
tamten jeszcze o tym nie wiedział.
- Towarzyszu, tę broń tu znalazłem, nie było jej komu
oddać – zaczął się mitygować tamten widząc, iż wszystko zmierza w nie
najlepszym dlań kierunku. Maksym powstrzymał jego wypowiedź łagodnym
uniesieniem ręki.
- Wasza familia? – zapytał.
- Ostap Stiepanowicz Gaworko – odparł stalker,
ukazując brakujące zęby.
- Towarzyszu Gaworko, czy jest tu ktoś jeszcze?
- Nie.
- Nie? – Gerber nie spuszczał z niego wzroku.
- Już nie – sprecyzował tamten.
- Tak – pokiwał głową Maksym. – Wiecie co, będziecie
musieli wszystko opowiedzieć. Ale za chwilę. A wy Tekagawelidze nauczcie się
odróżniać szabrownika od człowieka pracy, który zrobił wszystko, aby przetrwać,
wykorzystując do tego porzucony sprzęt. Taka determinacja jest godna pochwały.
Chodźcie ze mną, Gaworko, opowiecie swoją historię.
- Jeżeli macie gorzałkę, chętnie – zdawał się
odzyskiwać rezon tamten.
- Mamy i gorzałkę – powiedział Maksym, po czym ruszył
na zewnątrz, by powiadomić Afanasjewą. Nie było sensu, by tamten opowiadał dwa
razy. Tak jak przypuszczał, gdy tylko dowiedziała się o napotkanym człowieku,
jej wóz wjechał do Góry Kalwarii. Chwilę później pojawili się Kraft i
Kaliciński, pozostawiając swych ludzi na perymetrze. Do tego czasu żołnierze
Gerbera zdążyli sprawdzić piętra obu budowli i zameldować, że są opustoszałe.
Posłał Domagarowa do kościelnej wieży wraz z obserwatorem, pozostałym kazał
przeszukać resztę fortu. Kubica wciąż na jałowym biegu stał pod bramą, podczas
gdy tanki zatrzymały się u wejścia do miasta. W międzyczasie nad ich głowami
przemknął Suchoj, zakręcając ponad miastem. Na razie w okolicy nie było żadnych
zmiennych.
Afanasjewa spochmurniała rzucając swym jedynym okiem
groźne spojrzenia.
- Nie mogliście sami zasięgnąć języka? – warknęła.
Maksym nie przejął się.
- Nie wiem co dla was jest istotne, towarzyszko
pułkownik – powiedział. – Możecie zwrócić uwagę na rzeczy, które znajdują się w
obszarze leżącym poza moimi… kompetencjami.
- Jak śmiecie, towarzyszu sierżancie! – wybuchnął
Kaliciński, dając upust tłumionym uczuciom, najwyraźniej drążącymi go od czasu
ujrzenia tego, czego świadkiem był w Czersku.
- Nie – uspokoiła go Afanasjewa. – Sierżant Gerber ma
rację. Moje poirytowanie wynika z faktu, że straciliśmy sporo czasu. A nie mamy
go zbyt wiele. Musimy dzisiaj dotrzeć do Warszawy. Powiedzcie Gaworko, byliście
tam kiedyś?
Stalker odstawił manierkę od ust i zakasłał.
Własnoręczna produkcja Gołkowskiego, którą został poczęstowany, rozluźniła go.
- W ciągu ostatnich trzech lat nie – powiedział. –
Wcześniej bywałem dość często w faktorii północnej i na Polu Mokotowskim.
- A co tu robicie? – zapytała ostrzejszym tonem. – I
gdzie są pozostali? Gołym okiem widać, że nie jesteście tu sami.
- Towarzyszko oficer, nie mam powodu kłamać i nie
zamierzam – odparł. – Jestem tu sam. Nie wiem co się stało, gdzie zniknęli
wszyscy. Ale ma to związek z waszym przybyciem.
- Z naszym przybyciem? – wtrącił się Kraft. Stalker
pokiwał głową.
- Po kolei – zażądała Afanasjewa. – Krótko i
rzeczowo, towarzyszu. Kim jesteście i co tu robicie, kto w tym miejscu
mieszkał.
Gaworko skinął głową. W jego postawie znać było dawne
wojskowe wyszkolenie, jakie musiał odbyć każdy obywatel LPKRR. Nie zgłosił
jednak akcesu do zawodowej armii, opuszczając ją z nakazem stawiennictwa na
jednej ze stacji metra podziemnej Warszawy, gdzie otrzymał przydział pracy. Nie
wykorzystał go, uzyskując licencję stalkera i ruszając na Dzikie Pola, choć nie
był to poważany zawód. Stalkerzy odnajdywali i przynosili do miasta
przedwojenne przetmioty, obowiązkowo znosząc je do komisji kwalifikacyjnej,
która wyceniała znaleziska, płacąc za nie rublami w zależności od klasy. W
stosunku do ryzyka jakie podejmowali wkraczając na rubież zony, poza Kordon,
opłacalność nie była zbyt wielka. Stąd nierzadko wiele znalezisk, zwłaszcza w
postaci biżuterii, precjozów czy obrazów trafiało na czarny rynek.
- Trzy lata temu byłem stalkerem – powiedział
Gaworko. – Potem Warszawa została zaatakowana. Byłem wtedy na południu i
widziałem fioletowe niebo jakie nadciągnęło nad miasto. Ludzie uciekali spod
ziemi, a na Mokotowie wpadali na twory, jakie krążyły wokół nie mogąc przedrzeć
się przez lotnisko, którego broniło wojsko…
- Krócej towarzyszu – poradziła Afanasjewa.
- Coś stało się z zoną południową – powiedział. –
Przestała istnieć. Ta czerwona mgła, która była jej granicą i nie dało się jej
przejść, całkowicie zniknęła. Pozostała tylko całkowicie pusta ziemia, ani
jednej rośliny. Wówczas wojsko wycofało się, a Warszawę opanowały twory…
- Mówiliście, że próbowaliście tam wrócić? – zapytał
napastliwie Kaliciński. Gaworko spojrzał nań niezmieszany.
- Próbowałem, towarzyszu. Nie dotarłem dalej niż za
Piaseczno, Polacy byli wszędzie. Omijali tylko południową zonę, ale ja bałem
się tam wejść. Ci, którzy próbowali… Niektórzy oszaleli, inni nie potrafili
spać całymi dniami, krzycząc o czerwonych światłach… - wzdrygnął się. – Za
Piasecznem zebrało się nas więcej, ocalałych. Prócz stalkerów byli żołnierze z
bazy w Lesznowoli, która została zaatakowana, były rodziny chłopów z upraw
hydroponicznych. Całkiem pokaźna grupa ludzi. Próbowaliśmy wrócić do tuneli,
ale się nie dało. Między nami a Warszawą była zona i zmienne, hordy Polaków
wyłaziły spod ziemi, dowódca zdecydował, aby udać się do fortu w Górze
Kalwarii.
- Dowódca?
- Major Klimaszko – powiedział stalker. – Wraz ze swą
dziesiątką ludzi osłaniał cywili, a my im pomagaliśmy. Dzięki niemu tyle osób
ocalało, choć niektórzy nie wytrzymali przejścia przez południową. Szliśmy
skrajem, lecz tam były te dziwaczne rośliny, drogę na Tarczyn odcięli nam
Polacy, zagonili nad do tej zony, lecz okazało się, że nie potrafią przejść
granicy. Lecz wtedy okazało się, że ludzie słyszą głosy i widzą tam różne
rzeczy. Nie dali rady… Ta pusta ziemia jest przeklęta!
- Towarzyszu! Szerzycie zabobony niegodne komunisty!
– rzucił gniewnie Kaliciński. Gaworko spojrzał na niego i zamknął usta.
- To naturalne, że cywile nie przetrwali trudów
podróży – powiedziała łagodnym głosem Afanasjewa. – Nie nawykli do powierzchni.
Pod ciągłą presją Polaków nie wytrzymali napięcia.
- To coś więcej, towarzyszko – chrząknął Gaworko.
- Dość! – ucięła. – Dotarliście tutaj i co dalej?
- Dowódca usiłował połączyć się z Kordonem –
powiedział stalker. – Przez jakiś czas nawet mu się udawało. Ocalała tam cała
załoga, przez kilkanaście miesięcy…
- Towarzyszko, czy sierżant Gerber jest uprawniony,
by tego słuchać? – zapytał Kaliciński. Afanasjewa spojrzała na Maksyma po czym
kiwnęła głową.
- Tak. Mówcie, Gaworko.
Gerber nie odezwał się ani słowem. Nikogo prócz niego
nie zdziwiła informacja, że w Kordonie, bazie wojskowej leżącej na zachodnim
brzegu Wisły, zwanym niegdyś Pragą, pozostali żołnierze. Kraft, Kaliciński i
Afanasjewa, wyraźnie wiedzieli to wszystko już wcześniej. A zatem Kordon
przetrwał, wbrew temu co głosiła oficjalna propaganda, o bohaterstwie wojska,
które ewakuowało się, wysadzając praską twierdzę, by nie wpadła w ręce wroga. A
on nie mógł ukryć swego zaskoczenia.
- Kordon polecił umocnić się w tej placówce i ściągać
ocalałych – powiedział Gaworko. – Komendant obiecał przysłać pomoc, kiedy tylko
będzie to możliwe. Mieli własne problemy, umocnili się w bazie, ciągle
atakowani przez Polaków, ale podziemna Warszawa przetrwała.
- Wiemy – powiedziała Afanasjewa, choć Maksym nie
miał o tym pojęcia. Dowiadywał się właśnie, że w utraconym mieście pozostali
ludzie, a wojsko wciąż walczyło z Polakami, choć oni znaleźli się w tym czasie
w Puławach, budując linię obronną odcinającą LPKRR od północnej części kraju i
Mazowsza. Miasto ocalało, lecz nikt im o tym nie powiedział. Stosownie do
siebie przyswoił szybko tę szokującą informację, starając się w żaden sposób
nie pokazać jak bardzo nim poruszyła.
- Skoro wiecie, to wiecie także zapewne towarzyszko,
że Kordon nie był w stanie przysłać nam wsparcia. Nie byliśmy w stanie w żaden
sposób nawiązać połączenia z Warszawą, oni usiłowali wysłać do nas konwój lecz
nie dotarł. Polacy w wielkiej ilości opanowali nadziemną część miasta, a ludzie
nie byli w stanie wyjść z tuneli. Musieliśmy zacząć polegać sami na sobie, na
szczęście w forcie wciąż jeszcze było sporo amunicji. Dało się zacząć uprawiać
ziemie, tam z tyłu mamy poletko, od strony skarpy mieliśmy widoczność, miejsce
było obronne. Polacy nas zbytnio nie nękali, a gdy zona się cofnęła, my
zaczęliśmy zapuszczać się na wyprawy, aż po Warkę i Gościeńczyce… Zdobywaliśmy
wszystko co potrzebne, metal, kable… tylko nikt nie chciał chodzić na północ.
Nikt nie chciał wchodzić do południowej…
- Towarzyszu, skończcie z tymi zacofanymi zabobonami
–powiedziała gniewnie Afanasjewa.
- Towarzyszko – stalker zaoponował po raz pierwszy. –
Widziałem w zonie wiele rzeczy, widziałem istoty, które trudno nazwać Polakami,
zmienne o jakich nikomu się nie śniło, zmieniające kule karabinowe w motyle,
miejsca, w których gdy człowiek zaczerpnął oddechu płonął od środka, widziałem
z daleka nawet Ciemną Panią i wciąż żyję. Lecz nie przeżyłem czegoś takiego jak
w południowej. Co jakiś czas widywaliśmy tam te czerwone światła,
przemieszczające się jakby czegoś szukały…
- Starczy. Powiedzcie co tu się stało – zażądała
Afanasjewa.
- Po roku straciliśmy łączność z Kordonem –
powiedział. – Wiem, że toczyli jakieś walki w tunelach, potem całkiem zamilkli
i już nigdy nie odpowiedzieli. Nie udało nam się tam przedostać ani nawiązać z
nimi kontaktu. Dowódca polecił więc, byśmy umocnili się tutaj i czekali na
ratunek. Kordon przekazał informację o nas i wiedzieliśmy, że prędzej czy
później przybędziecie. Wielu traciło nadzieję, lecz wciąż trwaliśmy, niektórym
zaczęły rodzić się dzieci. Dowódca zapewniał, że komunizm nie porzuci swoich i
utrzymywał żelazną dyscyplinę dzięki swemu wojsku… Czasem widywaliśmy Suchoje,
dokonujące zwiadu, lecz z żadnym nie udało się nawiązać kontaktu, mimo iż
paliliśmy ogniska, a nawet ułożyliśmy wielki napis na Mariankach. Wreszcie
wczoraj rano zobaczyliśmy wiertaloty transportowe.
- Wiozły naszych zwiadowców – powiedziała Afansjewa.
– Szły na Warszawę.
- Tak. Dowódca posłał mnie, bym rozpalił ognie w
Minkowlasie, nie lubię tam chodzić, bo to blisko południowej i…
- Ale poszliście – powiedziała Afanasjewa. – I co się
stało?
- Rozpaliłem ogień, wiertaloty musiały go dostrzec,
bo wracały tą samą drogą. Potem zaczęły pojawiać się odrzutowce, mniej więcej
co godzinę przelatywały tą trasą, zakręcając na granicy zony i idąc na
Warszawę. Piloci dostrzegli ogień i wiedziałem, że zostaniemy uratowani. Udałem
się w drogę powrotną… - zamilkł.
- Gdzie się podziali pozostali? – zapytała
Afanasjewa.
- Nie mam pojęcia! – głos stalkera nagle się załamał.
– Dowódca posłał nie tylko mnie, lecz nie wiem czy wróciłem ostatni, czy… gdy
dotarłem zobaczyłem, że brama jest wygięta. Nie było nikogo, wszyscy zniknęli.
- Dokąd poszli?
- Nie rozumiecie! Po prostu zniknęli, wszyscy
przepadli, pięćdziesiąt trzy osoby! Bez ani jednego śladu! – zawołał stalker. –
Nie mam pojęcia, po prostu nie było już nikogo!
- Maoiści? – myślał głośno Kaliciński.
- W Czersku naszych nie było – powiedział Kraft. –
Chyba, że uprowadzili ich przemieszczając się w sposób, jaki opisywała
towarzyszka major.
- Maoiści? – zdziwił się stalker. – Tutaj? Nie wiem o
czym mówicie.
- Patrzyliście ostatnio w kierunku Czerska? –
zapytała Afanasjewa.
- Kiedy zaczęliście strzelać? Nie sposób było
przegapić – powiedział. – Słychać było aż tutaj, jak wiertaloty latały wokół, a
tanki i artyleria waliły do zamku. Zaczaili się tam na was Polacy? Widziałem,
że dzieje się tam wcześniej coś dziwnego, jakieś dwie godziny temu niebo
zrobiło się na kilka chwil fioletowe.
- Zona – powiedział odruchowo Gerber. Tamten skinął
głową.
- Roześlę patrole – powiedział Kraft. – Może uda się
kogoś odnaleźć.
- Nie – powiedziała Afanasjewa. – Przeczeszcie fort i
jego okolice, sprawdźcie czy coś innego się tu nie ukrywa. Potem ruszamy,
straciliśmy już zbyt wiele czasu.
- Nie wiem z czym walczyliście w zamku, ale tutaj… –
powiedział Gaworko. – Kiedy przybyłem i zobaczyłem tę wyłamaną bramę… - zawahał
się. – To było wczoraj, jeszcze przed zmierzchem, ale miałem wrażenie, jakby on
zapadł już tutaj. Jakby panowała tu ciemność. Jakby wszystko oblepiał… mrok.
Afanasjewa drgnęła.
- Mrok? – zapytała. Tamten potwierdził. Nagle
rozejrzała się, lecz zobaczyła jedynie znajdujących się w oddaleniu od nich
żołnierzy. Gerber dostrzegł, że nie zdołała zamaskować niepokoju jaki przemknął
przez jej twarz. – Wynosimy się stąd – zdecydowała. – A wy Gaworko, pójdziecie
z nami, bo muszę posłuchać reszty waszej opowieści. Armia was nie zostawi, to
dobra wiadomość. Ale jest jeszcze dla was zła. Kraft, Kaliciński, zbierać swoich
ludzi, wyznaczyć kurs. To wszystko zbytnio nas opóźniło, nie mamy wyjścia.
Pójdziemy przez południową.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz