Niepokój
narastał, potęgowało je oczekiwanie. Walter zapuścił się po kolei w głąb
każdego tunelu, począwszy od tych prowadzących ku Teatralnemu, Karowej i Nowemu
Światu, skąd spodziewali się ataku Armii Czerwonej. Gdzie po drugiej stronie
rzeki, gdzieś na Dworcu Wschodnim umocnił się Beria. W tunelach wszystko
ucichło, śpiewy i muzyka ze Zwycięstwa niosły się daleko i zagłuszały
skutecznie wszystko co działo się po obu stronach peronu na krańcach tuneli.
Wiele dałby, by dowiedzieć się co się tam dzieje, bowiem brak reakcji zaczynał
go niepokoić. Wedle wszelkich prawideł sztuki wojennej powinni dotrzeć tu
zwiadowcy, a co najmniej kilka plutonów nawiązać kontakt ogniowy i
przeprowadzić rozpoznanie bojem. Tymczasem jak dotąd nikt się nie pojawił.
Wniosek mógł być tylko jeden, Beria i Sierow umacniali się, czekając na coś,
zbierali siły by przeprowadzić miażdżący atak. O ile Gerber mówił prawdę, bo
zachowywał się coraz bardziej dziwnie, ze swymi chichotami i dziwnymi
uśmiechami. Wszystko jednak układało się w jakąś dziwaczną całość.
To był
kolejny problem, bo gdy zaczął mówić, żar gniewu powoli opadł. Walter patrząc
na niego zrozumiał jak bardzo sam się zmienił. Kiedyś powstrzymał jego
machinacje regulaminowymi środkami, posyłając go do aresztu. Kiedy jeszcze
wierzył w zasady, stawiając je na pierwszym miejscu, przed systemem. Jeszcze
kilka miesięcy temu, nim wyruszył na poszukiwanie tajemnicy zony południowej,
nie do pomyślenia było dla niego, by kogokolwiek pozbawić życia bez sądu, lub
torturować niewinnych. I choć wszystko co ujrzał w wykonaniu Zacherta wzbudziło
w nim opór, pojął że to co przeszedł odarło go z resztek naiwności i
niewinności, o ile taką kiedykolwiek posiadał. Patrzył na związanego Gerbera i
nie miał nic przeciwko temu, by podejść do niego i zacząć go kopać lub bić.
Powstrzymywało go jedynie to, że wiedział, iż nie powinien tego robić. Jednocześnie
nie miał już przekonania, że nie byłoby to słuszne lub złe. W pełni zasłużył na
to co się z nim działo, podobnie jak człowiek Konwentu, którego wcześniej
zaatakował na stacji. Niczego nie żałował, podobnie jak było mu wszystko jedno
jaki los spotka Gerbera. Na razie żył, bo był przydatny, przez ostatnie
półtorej godziny od odejścia Kowalskiego spał, mało kto zdawał się przejmować
jego losem. Walter stwierdził, że nie zaprotestuje jeśli zabije go Deveraux,
Łowca, czy ktokolwiek inny. Wszystkie jego zasady już dawno przestały
obowiązywać, nie sprawdzając się w świecie, w którym przyszło mu żyć. Nie
zamierzał jedynie pozwolić go torturować, to ostatnia garśc skrupułów, jaka mu
pozostała.
Zmarnowali
już trzy godziny i nadal nie uczynili niczego. Lecz tak naprawdę nic nie mogli
zrobić, on czuł jedynie bezsilność, nawet jeśli nie sięgnął wzorem mieszkańców
Warszawy po alkohol. Wszyscy mu go proponowali, zamroczeni zapasami
wyciągniętymi z ukrycia, dziękując mu, iż wyzwolił ich z władzy Konwentu.
Zapewne większość zdawała sobie sprawę, że to jedynie tymczasowe, nie do
wszystkich dotarło, że po drugiej stronie rzeki czeka machina, który szykuje
atak. Co ciekawe nikt nie próbował uciec, w początkowej fazie chaosu, gdy nie
panowali nad niczym, żaden z apaszy nie popędził ku stacjom Konwentu. Mrok
także nie uderzył z kontratakiem na Stację, być choć z łatwością mógłby ją
wówczas odbić. Uwikłany w przymierze z Imperialistami zdawał sobie sprawę z
implikacji. Najlepszym zabezpieczeniem dla wolności Stacji Zwycięstwa była
obecność trójki imperialistów, choć nie do końca pojmował czemu Deveraux
zdecydowała się pozostać. Gdyby spróbowała odejść, nie mieli sposobu by jej
zatrzymać innego, niż rozlew krwi. Który rozwiązałby ręce Konwentowi i
Sojuszowi.
Niewiele
to zmieniało. Był świadom, że Mrok czeka tylko i wyłącznie na atak Berii, droga
do Konwentu wiodła przez Stację Zwycięstwa. Zapewne gdy Armia Czerwona spowolni
natarcie, by zabić wszystkich obecnych, zostanie zaatakowana. Z co najmniej
trzech stron, z czwartej uderzy Kolektyw, który przybył z tamtego kierunku. Oni
byli zaś w środku tej zasadzki i nie mieli się jak wydostac. Najwyraźniej wiele
osób było tego świadomych, gdyż wędrując między tunelami Walter natrafiał w
zakątkach na pary oddające się intensywnemu zapominaniu. Ciemne korytarze i
grzyb na ścianach przywiodły mu na myśl czasy gdy w tajemnicy spotykał się z
Nadią. Nie wiedzieć czemu popatrzył w kierunku miejsca, gdzie drzemała Deveraux
pod ochroną Baumanna. Od odejścia Kowalskiego nie zamienił z nią ani jednego
słowa i czuł, że tego żałuje.
Jednak
niepokój sprawił, że chodził między tunelami i sprawdzał ich zabezpieczenia.
Przy wiodącym ku Teatralneemu natknął się na Łowcę, który wynurzył się z
ciemności.
- Wszystko
w porządku? - zapytał.
- W
pariadkie – zachichotał tamten. - Maoisty zdies uszli. Na wojennej pusto.
- Na linii
wojennej? - zdumiał się. - Poszedłeś do Kordonu?
- Tam niet
krasnoarmiejców – odparł tamten. - Ale tunel jeszcze zaminowanyj.
-
Zaminowany? O czym ty mówisz? - lecz Łowca już odszedł, kierując się ku Stacji,
nie wyjaśniając co ma na myśli. Walter popatrzył ku tunelowi z niepokojem, lecz
niczego nie dostrzegł, nawet dwóch żołnierzy Dziewiątej, kryjących się w
ciemnościach. Bocznym korytarzem dotarł do odnogi prowadzącej do Karowej i Dworca
Wschodniego, gdzie natknął się na Dowgiłłę. Sierżant ustawił po dwóch ze swych
ludzi w każdym z tuneli, polecając im pełnić wyłącznie funkcję zwiadowczą,
nakazując meldować i każdym, najmniejszym ruchu wroga, nim dotrze od do
barykady. Trudno powiedzieć na co liczył, Walter nie był do końca pewny.
- Nie
będziecie z nimi walczyć? - zapytał go, czy też raczej stwierdził, podchodząc.
Obaj wiedzieli, że ma na myśli armię czającą się na Dworcu Wschodnim.
- A ty byś
walczył? - odpowiedział pytaniem tamten, po czym wzruszył ramionami. - Nie
wiem.
- Nawet po
tym co zrobili?
- Po
której właściwie stronie jesteś, Walter?
- zapytał tamten. - Przyszedłeś tu z imperialistami, być może popełniłem błąd,
gdy zobaczyłem Arkuszyna i wyszedłem do was. Ale to wcale nie towarzysz
kapitan, prawda? Wzrok ma błędny, nie pamięta wiele, to jak wygląda…
- Wiem –
przytaknął Walter. - Coś ci powiem, Jewgienij. Ja też nie chciałem walczyć. Oni
zmusili mnie do tego, pieprzone Akwarium. Moja lojalność była nie zachwiana, ja
wierzyłem w to co robię, że chronimy to miasto, bronimy jego mieszkańców.
Tylko, że rozegrali to wszystko, manipulowali nami. Na końcu straciłem
wszystkich ludzi, z powodu tego co uczynili. Jeśli przyjdzie tu specnaz… nie
będę miał żadnych skrupułów. Nie dlatego, że ich nienawidzę… dlatego, że wiem,
co stanie się, jeśli pozwolimy im pójść dalej.
- A jeśli
przyjdą tu nasi? - spytał Dowgiłło. - Druga Armia?
- Znając
ich puszczą ich zapewne przodem – przytaknął smutno Walter. - Masz rację, nie
wiem. Jeśli zaczną strzelać… pewnie będę się bronił.
-
Przekroczyłeś już granicę, więc jest ci łatwiej – mruknął Dowgiłło. - Ale dla
nas… Nie musisz mnie przekonywać. Wiem, że jesteśmy tylko mięsem armatnim,
ostanie godziny to pokazały, po tym jak rzucili nas tu z Chełma. Wprost na Konwent
i imperialistów. Ale potem, gdy już wiedzieli, że nie mamy szans, wciąż kazali
nam się bić. Wejść do tuneli, nie dbając o to czy przeżyjemy. Widziałem minę
tych z WSI, zdziwionych że wciąż żyjemy. Ale nie czułem satysfakcji, gdy
Gerber…
- Jest
szalony.
- Ktoś
powinien wpakować mu kulę w łeb – przytaknął Dowgiłło. - I nie wiem czemu
jeszcze żaden z nas tego nie uczynił. Posłali nas tu z nim, wiedząc, że nie
wyjdziemy cało. Nawet ich to nie obchodziło.
-
Słyszałeś, co dzieje się na górze? - zapytał Walter. - Co opowiada Gerber… Nie
sądzę, żeby kłamał, to wstrząsnęło nawet nim. Cała nasza kompania, cała Druga,
to tylko mięso armatnie, które ma związać maoistów i Konwent, do czasu
przybycia Armii Czerwonej. Nikt nie dba o to czy przeżyją, mają jedynie umrzeć,
by powstrzymać twory.
- A twoi
imperialiści zrzucają im bomby na głowy – zauważył Dowgiłło.
- Myślisz,
że oni są problemem? - zapytał Walter. - Czy też ten, kto zamierza zniszczyć to
miasto i zabić wszystkich? Kto bombarduje to miasto, tylko po to by nie został
po nim ślad? I chce zetrzeć w pył każdego, kto się tu znajduje? Kobiety,
dzieci, starców…
- Jeśli
przyjdą… - Dowgiłło zawiesił głos. - Zobaczymy. Zapomniałeś już, jak to jest w
naszej armii? Nie chcę do niej strzelać, choć nie mam już do czego wracać. Po
tym jak zacząłem z wami rozmawiać… głupi błąd, gdy zobaczyłem Arkuszyna, me
serce zawahało się… czeka mnie czapa, albo kula w łeb. Moi ludzie ułożyli już
donosy, gotowi przekazać zampolitom co zrobiłem. Powstrzymuje ich tylko jedno…
- Co
takiego?
- W
większości to stare wojsko. Arpad, Genova, Talbarczyk, Feresz… Pamiętasz ich?
Widziałem, jak się z nimi witałeś. W jakiś sposób przetrwali to wszystko,
Radzymin, upadek Warszawy, ewakuację, Janowiec, Puławy, Chełm… cały szlak
bojowy, choć to nie do uwierzenia. Wiedzą tak samo jak ja, że nie mamy już
odwrotu… a wcześniej zostaliśmy już spisani na straty. Że nie będzie z nami
rozmawiał żaden zampolit, w najlepszym wypadku poślą nas na czele ataku.
Uświadomili to pozostałym. Wszyscy widzieliśmy co z Warszawą robi Armia
Czerwona, teraz zobaczyliśmy tu jej mieszkańców. To nie jest zona i kilku
osadników, to całe miasto. Jeszcze to, co uczynił Gerber… Skoro nic już nam nie
pozostało…
- Wiesz co
różni od nas tych imperialistów? - zapytał Walter. - Obserwuję ich od pewnego
czasu. Nie wyczekują ciosu w plecy, nie obserwują się wzajemnie, nikt nie
oczekuje, że będą na siebie donosić. Współpracują ze sobą jak dobrze naoliwiona
maszyna. Są żołnierzami, jakich zawsze chciałem mieć w oddziale, choć
wiedziałem, że to niemożliwe, bo ktoś zawsze poszedł do zampolita. Oni sobie
wzajemnie ufają.
- Czemu
więc jeszcze nie wygrali? - prychnął Dowgiłło.
- Nie
wiem. Ale tego jednego im zazdroszczę.
- Nie
jednego – powiedział sierżant. - Wciąż mają swój oddział. Nie ma już Dziewiątej.
- Prócz
nas… i jeńców Konwentu – zgodził się Walter. - Musimy ich uwolnić.
- Gdyby to
było możliwe, uczynilibyśmy to gołymi rękami – zgodził się Dowgiłło. - Ale to,
co wszyscy mówicie o tych cieniach…
- To
samobójstwo – przytaknął Walter. - Ale pytałeś po czyjej właściwie jestem
stronie. Powiem ci. Długo tego nie wiedziałem, kiedy trafiłem do Kompleksu
zrozumiałem, że nie mogę zdradzić swych wartości. Chciałem pozostać im wierny,
bo alternatywną było całe to szaleństwo, wyznawana w aspektach i na Królewskiej
Górze wizja misji przywrócenia Polski. Niewiele różniąca się od tej, którą mają
spadochroniarze przybyli z imperialistami. Walczyłem przeciw czemuś, nie za
coś. Chciałem zrobić wszystko, by powstrzymać szaleńców, którzy chcą wtrącić
moje miasto i jego mieszkańców w zniszczenie. Ale uczynił to ktoś inny… Ci,
którzy do niedawna byli moją stroną, system w ktorym się wychowałem. I
zrozumiałem, że tak naprawdę walczyłem o jedno. O Warszawę i jej mieszkańców.
Bo tylko o to warto walczyć. I o towarzyszy broni. Więc jeśli się da, będę bił
się do końca o tych ludzi. O Dziewiątą. O tych, którzy staną tu ze mną.
- Tylko
czy oni o tym wiedzą? - zapytał po chwili namysłu Dowgiłło. Wskazał peron, z
którego wciąż dochodziły dźwięki muzyki. Słychać było gitary, organki i
bakałajki, przytłumione śpiewy, zupełnie jakby nie stali w obliczu dwóch armii,
pragnących ich zniszczyć.
-
Zastanawiałem się, czy nie będą chcieli wydać mnie Mrokowi kiedy ochłoną –
przyznał Walter. - Ale Haka, chyba wyraziła już ich przekonanie. Oni naprawdę
nienawidzą Konwentu, po tym wszystkim co uczynił… ale nawet gdyby… może jeśli
po drugiej stronie nie byłoby Armii Czerwonej, wyglądałoby to inaczej. Nawet
gdyby Mrok zostawił ich w spokoju, niewiele to już zmieni. Zobaczymy co będzie,
gdy wytrzeźwieją i zastanowią się nad tym wszystkim…
- Czego on
chce od ciebie, Walter? - zapytał Dowgiłło.
- Nie mam
pojęcia – odparł. - Byłem krótko jego więźniem. Wykorzystał mnie by sprowadzić
Ciemną Panią…
- Zawsze
wydawało mi się, że to tylko legenda – mruknął sierżant.
- Mi
również. Dopóki nie zacząłem jej widywać. Dopóki nie zniknęła wraz z Mrokiem,
gdy zaatakowały nas czerwone światła.
- Czerwone
światła? - przerwał mu nagle Dowgiłło.
- Wiele
widziałem tworów – odpowiedział Walter. - Ale czegoś tak przerażającego nigdy.
Jak chmura insektów… nic nie pozostaje po ich przejściu. I to światło… nie da
się przed tym obronić.
- Walter…
- zaczął sierżant. - Powiedz mi… co tu się właściwie dzieje? Te cienie,
zmienne, światła, to wszystko… nie wiem nawet jak znaleźliśmy się na Stacji
Zwycięstwa…
- Skąd mam
wiedzieć? - obruszył się Walter. - Rozmawialiśmy o tym. Nie mam pojęcia w jaki
sposób weszliście w tunel na Fabrycznej i wyszliście tunelem prowadzącym z
Nowego Światu na Zwycięstwa. Mówiłem ci, że są tu ukryte przejścia, o których
nie mamy pojęcia.
- Jestem
pewien, że byliśmy cały czas w tym samym tunelu, nawet gdy weszliśmy w tę
ciemność – żachnął się Dowgiłło.
- Zawsze
możesz sprawdzić dokąd wrócisz – przypomniał Walter. - O ile chcesz spotykać
takie twory.
- Na które
nie działają nasze pociski? Raczej podziękuję – wzruszył ramionami Dowgiłło.
-
Wyglądało na to, że chce zabić wyłącznie Gerbera – powiedział Walter.
- Gerber…
nie wiem czy powiedział nam wszystko – mruknął Dowgiłło. - Zasze wydawało mi
się, że to tylko niegroźny kombinator, lekceważyłem te plotki i historie jakie
o nim opowiadali. Teraz widzę…
- … że był
jeszcze gorszy. I niebezpieczny – przyznał Walter. - Coś z nim trzeba zrobić.
- Jest
obezwładniony – powiedział Dowgiłło. - I powinien się cieszyć, że nikt mu
jeszcze nie rozwalił łba.
- Też
kiedyś mi się wydawało, że rozwiązałem problem Gerbera – stwierdził Walter.
Chciał powiedzieć coś jeszcze, lecz usłyszeli gwizd, przekazany przez jednego z
żołnierzy Dowgiłły. Znak alarmowy plutonów rozpoznania i zwiadu Dziewiątej
Kompanii. Bez słowa popędzili w kierunku głównego peronu, mijając po drodze
rozbawionych ludzi.
Odgłosy
zabawy cichły jednak jak nożem uciął, na widok żołnierzy wybiegających z tuneli
i zajmujących pozycje u wylotu linii prowadzącej z Napoleona. Walter pomyślał
przelotnie, że właśnie opuszczają pozycje, pozostawiając je wystawionymi na
atak nieprzyjaciela, ale nie było innego wyjścia. Jeśli wróg uderzyłby teraz z
kilku stron nie mieliby szans. Poprawka, stwierdził, nie jesteśmy w stanie przetrwać
nawet jednego ataku.
Wbrew
logice wyglądało jednak, iż natarcie przychodzi tylko z jednego kierunku, a
przeciwnik ominął w jakiś sposób pułapki z granatów i min, które przygotowali.
Linki nie zatrzymały cieni, które przybyły wziąć co swoje.
Był to jednak
ktoś inny. Zorientował się, widząc jak Łowca wstaje i spogląda w stronę tunelu
wiedziony tą swą ciekawością, zdawać się mogło, iż przez ostatnie godziny
stracił resztę instynktu samozachowawczego. Na jego ciele wykwitło kilka
czerwonych punkcików, ogniskując się w okolicach piersi i głowy, którym
przyjrzał się zaintrygowany.
- Wot,
imperialisty – stwierdził, jak gdyby ucieszony, po czym błyskawicznie padł
pośród gruzów, nim ktokolwiek zdołał zareagować i zaczął odczołgiwać się pośród
załomów. Chwilę później u wylotu tunelu pojawił się jeden z żołnierzy Dowgiłły,
z uniesionymi rękami, a obok niego apasz.
- Nie
strielac! - zawołał, któryś z nich.
Walter
spojrzał na Dowgiłłę, po czym wsunął pistolet za pas.
- Nie
przychodzą walczyć – powiedział. - Ominęli barykadę, mogli nas zaatakować
znienacka.
-
Dowiedzmy się więc czego chcą – przytaknął tamten. Walter wstał i ruszył w
kierunku wylotu tunelu prowadzącego przez Stację Napoleona na Dworzec Główny.
Kątem oka zarejestrował bezruch jaki zapanował wokół, ludzie których sylwetki
jeszcze niedawno widział poruszające się na peronie padli na ziemię. Dowgiłło
zatrzymał go chwytając za ramię.
- To moja
rola – powiedział.
- Nie
pójdziesz tam sam.
- Skoro
cię chcą, nie pchaj się w ich ręce – odparł tamten.
Walter nie
pomyślał o tym wcześniej. Stanął i spoglądał jak sierżant spokojnym krokiem
zmierza w stronę wejścia na stację. Rozejrzał się, szukając wzrokiem Deveraux.
Kryła się w ciemności, wodząc lufą snajperki wokół. Tuż obok niej był Baumann,
świadom iż celują właśnie w nich co najmniej dwa karabiny. Gdzieś tam byli
również apasze. Zmarszczył brwi, w ciemności nie dostrzegł strażników,
pilnujących Gerbera. Ruszył powoli w tamtą stronę.
Tymczasem
Dowgiłło dotarł już do miejsca, w którym zatrzymali się jego żołnierz oraz
apasz. Poklepał po ramieniu Feresza, który dał się rozbroić, po czym odesłał go
w kierunku reszty wojska. Spoglądał spokojnie w ciemność, widząc jak wynurzają
się stamtąd dwaj żołnierze odziani w pancerze bojowe, działkami omiatając
otoczenie. Za nimi pojawiali się pozostali, w kamizelkach, z plecakami, w
twarzami w barwach bojowych, w hełmach i goglach, których szkła błyszczały na
zielono. Z karabinami gotowymi do strzału, zajmując pozycje obronne.
- Nie
boisz się, towarzyszu sierżancie – stwierdził Kowalski, wychodząc naprzeciw
niego. On także był uzbrojony i w pełnym wyposażeniu.
- Jeśli
mnie zabijecie, nic nie powstrzyma już tego, co chcecie uniknąć – odparł
Dowgiłło. - A nie jestem na tyle cenny, by zostać zakładnikiem. Jak na
demonstrację siły jest was zbyt niewielu.
-
Pozostali są w tunelu – poinformował Kowalski.
- Nie są –
pokręcił głową Dowgiłło. - Robicie strasznie dużo hałasu tym swoim sprzętem.
Jest was tylko sześcioro.
Kowalski
nie zaprzeczał. Za jego plecami pozycje zajęli już Evegreen, Jackson, Vasquez,
Yutani i Di Stefano.
- Fajnie,
że wpadliście, impreza bez was była nudna – rozległo się wołanie Baumanna.
-
Potrafisz się kiedyś zamknąć? - krzyknęła w odpowiedzi Vasquez.
- Nigdy,
kapralu – odparł tamten wesoło. Sytuacja daleka była jednak od rozwiązania.
- Tym
razem przychodzisz w sile sierżancie – powiedział Dowgiłło.
- Po co? -
Haka już zmierzała w ich kierunku. Kowalski pomyślał, iż ta niewielka kobieta,
wyraźnie będąca przywódcą apaszy pełna jest niespożytej siły, którą dostrzegał
w jej energicznych ruchach.
- Od was
zależy jak to się skończy – powiedział jak najbardziej dyplomatycznie tylko
potrafił. Zaśmiała się głośno.
- Nie, to
wyłącznie wasza decyzja – odparła. - Spodziewaliśmy się ataku, ale nie
przypuszczaliśmy, że jako pierwszy nie przyjdzie Konwent, ani Armia Czerwona,
lecz imperialiści. Prawdę nam mówili w dzieciństwie, rzeczywiście przybyli, by
odebrać nas zaatakować. Chcecie zabijać nasze dzieci?.
- Nie –
zaprzeczył. - To nie musi zakończyć się strzelaniną.
- Ale to
wy przychodzicie w pełnym rynsztunku – zauważył Dowgiłło.
- Środki
ostrożności.
- Przed
kim? - prychnęła Haka.
-
Sierżancie, zbliżają się – rzucił Evergreen, widząc iż leżący na peronie ludzie
zaczynają się powoli podnosić, widząc iż nikt nie strzela.
- Po
prostu zabierzmy naszych i spadajmy stąd – rzucił Jakcson.
- A skąd
pewność, że chcemy z wami wracać? - z tłumu wyszedł Weyland, a blisko niego
trzymała się mała, umorusana dziewczynka. Tuż za nią trzymało się jeszcze kilka
dzieci. Kowalski poczuł się nagle jeszcze bardziej zmęczony.
- Baumann
– głos Vasquez był oschły. - Powiedz mi jak to się stało, że taki miłośnik
tangosów jak ty, wytrzymuje z nimi na jednej stacji i jeszcze nie rozpętał
strzelaniny?
- To nie
tango – odparł tamten. - Oni też nie lubią ruskich, do tego w swoich manierkach
mają coś bardzo przyjemnego do picia.
- Kurwa,
wiesz że oni zabili Henrikssena? - nie wytrzymał Yutani.
- A my
sporo ich ludzi – odparł niezrażony Baumann. - Ustaliliśmy, że omówimy to w
bardziej sprzyjających okolicznościach. Po za tym siedząc tu mam bardzo dużą
szansę spotkać specnaz. Wiecie, to jest pierwsza linia, dekowniki.
- Dev,
zejdziesz tu na chwilę? - poprosiła Vasquez. Dowgiłło wyciągnął w stronę
Kowalskiego papierośnicę, ten przez chwilę nieufnie popatrzył na skręty, po
czym wziął jednego.
- To jak
będzie sierżancie, pozabijamy się? - zapytał.
- Nie
wiem, towarzyszu sierżancie – odpowiedział, kiedy tamten przypałał mu
papierosa. Vasquez przyglądała się kuśtykającej ku niej Deveraux, która
opierała się o swój karabin. Wyglądała na mocno zmęczoną.
- Oni ci
to zrobili? - zapytała.
- Jeden
skurwiel – odpowiedziała tamta. Oczy jej błyszczały. - O co chodzi Vash?
-
Wracajcie z nami – powiedziała. - Kowalski nie powiedział nikomu, że stawiacie
opór. Specjalnie zabrał nas, żeby…
- …
żebyśmy na widok naszych towarzyszy broni zapomnieli o wszystkim i zatęsknili
za domem? - zadrwiła.
- Wrócimy
do domu, Dev – powiedziała Vasquez. - Przylecieli po nas. A ty Baumann jeśli
chcesz walczyć ze specnazem, na górze będziesz miał co robić. Zacieśniają swoje
okrążenie.
- Nic z
tego, Vash – odpowiedziała po chwili uśmiechając się.
-
Dlaczego? - zirytowała się jej rozmówczyni.
-
Rozejrzyj się. Pomyśl o tym co widziałaś.
- To nie
jest twoja wojna – zaczęła Vasquez.
- To jest
moja wojna! - warknęła Deveraux. - Zawsze była! A teraz nabrała sensu! Nie
zostawię tych ludzi na pastwę Związku i Kolektywu… a przede wszystkim Konwentu
i tych cieni! Może Sojusz znalazł sobie sprzymierzeńca, lecz…
- Nie mów
więcej – przerwała jej. - Wiesz, że nie myślisz logicznie. Masz gorączkę…
- Nigdy w
życiu pewne rzeczy nie były dla mnie bardziej oczywiste – odparła z
przekonaniem. Vasquez chciała powiedzieć coś jeszcze, lecz między nie wkroczyła
Haka, wyraźnie zirytowana, iż nie rozumie języka, w którym obie rozmawiają. Potrząsnęła
groźnie kałasznikowem, lecz na Vasquez nie zrobiło to wrażenia.
- Kończ
papierosa i zabieraj się stąd! - powiedziała do Kowalskiego. - Wracaj do
swojego sojusznika…
Sierżant
rzucił neuroskręta na ziemię. Przez chwilę walczył z błogością, która go
opanowała i zawrotami głowy. Nic dziwnego, że tamci są w stanie zapomnieć o
otaczających ich okropieństwach, istotach jakie żyją w anomaliach i podziemnych
tunelach.
- Nie
strzelajcie nam w plecy – powiedział. - Jacko, Evergreen, do roboty!
Hardimany
poderwały się i zaczęły powoli kroczyć przez peron, a ludzie skoczyli na równe
nogi. Działka miały opuszczone, a Dowgiłło uniósł w górę dłoń, powstrzymując
reakcję swych ludzi.
- Co
robicie? - zapytał z naciskiem. Kowalski był pewien, że mierzy w niego co najmniej
kilka karabinów.
- Daj im
swoich ludzi za przewodników – poprosił Hakę. - Kupujemy wam czas.
- Czas na
co?
- Dopóki
tu jesteśmy Światło nie odważy się zaatakować – odparł. - A na Napoleona
czekają już znaczne siły, równie duże jak na Żelaznej Bramy. I moim zdaniem
szykują się do ataku, zamiast czekać, aż wejdą tu tamci…
- Ta
stacja ma strategiczne znaczenie – powiedział Dowgiłło. - Sądziłem, że będą
chcieli tu wciągnąć Armię Czerwoną w potrzask i uderzyć na nią wraz z
maoistami, ale jeśli ją przejmą, będą mogli się umocnić…
- Światło
dał jasno do zrozumienia, że jeśli nie zabierzemy naszych ludzi sami, cienie
wejdą tu stłumić wasz… bunt – mówił Kowalski. - Czeka tylko, aż stąd
odejdziemy. Więc tak długo jak tu jesteśmy…
- Nie
będziecie tu wiecznie – zauważył Dowgiłło.
- Ale nikt
nie będzie miał nam za złe, jeśli przeprowadzimy w tymczasie aktywne
rozpoznanie – odparł Kowalski. - Nie wiemy co robią tamci, gdzie jest Beria,
więc rozmieścimy w tunelach prowadzących na drugą stronę rzeki czujniki
zbliżeniowe, miny kontaktowe… to trochę zajmie. I jednocześnie nieco ich
spowolni, kiedy ruszą.
- Pytanie
jak długo będzie czekał Konwent – powiedział Dowgiłło.
-
Powinniście wykorzystać ten czas. A najlepiej odejść.
- Odejść?
Dokąd? - Haka pokręciła głową z niedowierzaniem. - Rozejrzyj się, jesteśmy z
każdej strony otoczeni przez wrogów! Gdzie mamy pójść?
- Droga,
którą przybyśmy już… - Dowgiłło przez chwilę szukał odpowiedniego słowa. - Nie
istnieje. Jedyny kierunek, w którym można odejść to Konwent. A ci ludzie nie
wrócą pod władzę Mroku.
- Nie
wrócimy – zapewniła Haka.
- Nic
więcej wam nie zaoferuję – odparł Kowalski. - A jeśli Mrok będzie na tyle
niecierpliwy, by nie czekać na nasz powrót… cóż, sytuacja wyjaśni się sama.
Nawet jeśli Sojusz zdecyduje się nas poświęcić.
- W takim
razie imperialisto, wasze władze nie są lepsze od naszych – powiedział
Dowgiłło. - A zrobią to?
- Sojusz
być może to uczyni. Ale nie generał Grieve – stwierdził z pewnością w głosie
Kowalski. - Dość. Bierzmy się do roboty – podszedł do Vasquez, która opatrywała
Deveraux. Spojrzała na niego wilkiem, wciąż trzymając dłoń zaciśniętą na swym
karabinie. - I jak to wygląda? - zapytał.
- No
dalej, pokaż mu swą rękę, Dev – zachęciła Vasquez. - Przekonaj nas, że jesteś w
pełni racjonalna, a dalszy pobyt tutaj nie wpłynie na twój stan.
-
Przestało się rozwijać. Było już gorzej – padło w odpowiedzi.
Westchnął ciężko.
- Muszę
wam powtórzyć to samo co im – powiedział. - Skoro oni zrozumieli w swoim
języku, ty też przyjmij to do wiadomości. Na obu sąsiadujących z nami stacjach
Konwent szykuje swe siły do ataku. Więc uzupełnijcie z łaski swojej amunicję,
którą przynieśliśmy. Bo to miejsce ma dla nich wartość strategiczną.
- Albo
jest tu coś, co jest dla nich niezmiernie wartościowe – odpowiedziała, po czym
zaczęła się rozglądać. W jej głos wkradł się niepokój. - Walter? - zawołała. -
Gdzie jest Walter?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz