Gerbera
obudziło kopnięcie. Ból był nagły, szybki i ostry, wbijający się wprost w jego
żołądek. Nim jeszcze przypomniał sobie gdzie jest już się podrywał, by nie dać
szansy stojącemu obok niego desantowcowi na wyprowadzenie kolejnego ciosu. W
półmroku Sierow palił papierosa i pokiwał głową z uznaniem.
- Widzę,
że nie trzeba wam przypominać Gerber kim jesteście. To dobrze. Jak każdy
radziecki człowiek jesteście jedynie trybikiem w maszynie naszego ostatecznego
zwycięstwa. Ruszcie dupę. Ruszacie teraz.
- Tak
jest, towarzyszu marszałku – zakasłał Gerber, z wysiłkiem utrzymując pozycję
wyprostowaną. Jeśli miał jakieś sny nie pamiętał ich, w ciemnym pomieszczeniu
wagonu, ciasnego pociągu, w którym został zamknięty, zamknął oczy usiłując
odegnać od siebie wszystko czego doświadczył w ciągu ostatnich godzin i
zapomnieć o otaczającym go szaleństwie. Niespodziewanie przyszedł sen, nie miał
pojęcia jednak jak długo trwał. Wpatrywał się czujnie w pomarańczowy punkt
stanowiący papieros Sierowa, którego oświetlało blade czerwone światło.
Marszałek rzucił czymś w jego kierunku, a Maksym wyciągnął rękę i chwycił w
locie maskę p-radgaz.
- Przyda
się wam – wychrypiał Sierow. - Na zewnątrz zrobiło się nieciekawie. Mieliśmy
was posłać dopiero gdy nie będzie śladu po tworach i Kolektywie, po tym jak
pójdzie po nich fala Panczernina, ale okoliczności się zmieniły.
- Tak
jest, towarzyszu marszałku.
- W sumie
chuj was to obchodzi – przyznał Sierow. - Ja na przykład jestem zadowolony.
Wyobraźcie sobie, że imperialiści pokazali pazury, wykonali ruch, o który ich
nie podejrzewaliśmy. To pokazuje również jak bardzo są zdeterminowani, ten
skurwiel musiał im sporo obiecać, aby byli gotowi poświęcić tak wiele, by
zawrzeć z nim sojusz… Oni nie lubią ryzykować ludźmi – marszałek zdawał się być
zadowolony. - To dobrze, wreszcie zmierzymy się z porządnym przeciwnikiem, a
nim ostatnia bitwa dobiegnie końca, ujrzą że przegrali wojnę… Jeśli wszystko
szłoby zgodnie z planem, czułbym niepokój, to wymusza na nas improwizację, a
takie działania najczęściej okazują się być warte o wiele więcej. Skoro usiłują
zagrozić naszym pozycjom, zagramy w ich grę. Odpalają w nas głowice, posłali w
naszym kierunku siły lotnicze... Wiecie, co macie mu powiedzieć Gerber?
- Tak
jest, towarzyszu marszałku.
- Gówno
tam wiecie – obruszył się Sierow. - Powiedzcie mu jeszcze coś ode mnie. Oszukał
mnie tylko raz, jeszcze za Stalina, kiedy poleciłem go towarzyszowi
przewodniczącemu, w latach czterdziestych. To mój największy błąd, wiem o tym
doskonale, nawet gdy towarzysz przewodniczący mi tego nie przypomina. Zadra na
mej dumie. Uznałem, że skurwiel może być przydatny – marszałek skrzywił się. -
Więc powiedzcie mu, że osobiscie zmażę ten błąd. Gdy ujrzy już upadek Sojuszu i
ostateczne zwycięstwo komunizmu pozostanie mu tylko ukorzyć się. Jeśli zdradzi
towarzyszowi Berii tajemnicę nieśmiertelności i władzy nad światem, dostanie
szansę szybkiej śmierci. To lepsze niż… dostanie się w moje ręce. Uświadomcie
mu to – Sierow rzucił papierosa i rozdeptał go butem. - I jeszcze jedno. Nie
wiem czy to co leci w naszym kierunku jest z nim związane, czy też nie, ale
przekażcie mu, że imperializm przestanie istnieć nim tutaj dotrze. Nawet gdyby
była to jego jakaś tajna broń, wiemy jak to powstrzymać. I zrobimy to. A nawet
gdyby sądził, że kłamiemy lub nie potrafimy… nie będzie miało to znaczenia,
bowiem na tym świecie wkrótce pozostanie jedynie Związek Ludowych Komunistycznych
Republik Radzieckich! A teraz ruszajcie! - krzyknął, po czym odsunął się.
Podłoga nagle drgnęła, Gerber zachwiał się, po chwili uświadamiając sobie, że
pociąg ruszył. Nie miał jednak czasu by się nad tym zastanowić, bowiem został
pchnięty do przodu przez metalowe ramię pilnującego go żołnierza specnazu. Nim
zdołał złapać równowagę tuż przed nim otwarte zostały drzwi, a on przyjął
kolejne uderzenie, które wyrzuciło go z pociągu na zewnątrz.
Spadł
wprost w oblicze śmierci, uderzając w błoto, które zalało mu twarz. Poderwał
się i zakasłał, a gdy odetchnął jego płuca zaczęły płonąć, oczy nagle zalały
się łzami i zaczęły piec. Przypomniał sobie o masce, którą wciąż trzymał w ręku
i po omacku zaczął ją nakładać. Nie było to łatwe, bowiem wciąż kasłał, jednak
lata wyszkolenia zrobiły swoje. Niczym automat naciągnął ją na twarz, podopinał
paski i odetchnął przefiltrowanym powietrzem, które pozwoliło oczyścić płuca.
Przez polaryzujące szkła mógł spojrzeć na świat, gdy wreszcie oczy przestały mu
łzawić, usiłując rozeznać się w sytuacji.
Cały
świat zasnuł dym, zapach spalonego prochu, mieszający się z wonią spalonego
mięsa, tworów i maoistów, środków chemicznych i metanapalmu, uniemożliwiający
oddychanie. Widoczność nie przekraczała kilkunastu arszynów, wokół majaczyły
jedynie ciemne sylwetki, lecz wszędzie niósł się huk wystrzałów. Dym w oddali
rozbłyskiwał seriami pocisków i wyładowań elektrycznych Mazura, czasem pośród
nich ścianą wybuchał ogień, którego eksplozje znaczyły ślady odrzutowych
silników, Suchojów przecinających kłęby pyłu nad polem bitwy, bombardujących
wroga. W stronę tego wszystkiego ruszał czarny pociąg, rozpędzający się powoli,
prujący już ze swych działek i wystrzeliwujący rakiety, poprzedzany przez
znikający w dymie szwadron wozów bojowych. Nad nimi niebo przecinały salwy
pocisków, wyraźnie mające oczyścić mu drogę.
Gerber
przez chwilę sądził, że czarna maszyna wycofuje się w kierunku Lublina, po
torze którym przybywały posiłki, po chwili jednak zrozumiał, iż się pomylił.
Pociąg rozpędzał się w kierunku Warszawy. W stronę gdzie poprzednio Gerber
widział nieprzebrane może tworów.
Spoglądał
na oddalający się pociąg, z którego wystrzeliwano seriami ogniste pociski,
uświadamiając sobie, że pojazd w którym znajduje się sam Beria, uderza na
nieprzyjaciela.
Wszystko
stało się nagle jeszcze bardziej niepojętym szaleństwem niż chwilę wcześniej,
którego nie był w stanie pojąć. Został kopnięty, podniósł się i spojrzał wporst
opancerzonym żołnierzom, którzy kiwnęli na niego ręką. Podążył za nimi bez protestu,
przelotnie jedynie stwierdzając z niejaką ulgą, iż tym razem towarzyszy mu
Druga Armia a nie specnaz.
Wnętrze
wozu bojowego cuchnęło swojskim smarem i prochem, silnik pracował głośno, a BWP
ruszył na wysokich obrotach gdy tylko wsiadł do środka. Biedrzycki spoglądał na
niego z przymrużonymi oczami, gdy Gerber oddychał głęboko zdjąwszy maskę.
Usiłował sobie przypomnieć nazwisko kapitana z WSI, lecz nie był pewien czy
kiedykolwiek je usłyszał.
- Na
zewnątrz zrobiło się nieciekawie – zagaił Biedrzycki. Gerber nic nie
odpowiedział, pomacał kieszenie munduru szukając czegokolwiek do zapalenia. Na
to jednak się nie zdobyli. Popatrzył z nadzieją na oficerów WSI, widząc iż
Biedrzycki wyjął właśnie skręty i częstuje nimi swego towarzysza. Lecz schował
papierośnicę z powrotem do kieszeni, a powietrze w wozie bojowym wypełnił
zapach neurotytoniu, drażniący pusty żołądek Gerbera. Co za kurwy, stwierdził,
patrząc wrogo na majora.
-
Mówiłem, pokonamy ich kawałek po kawałku – kontynuował Biedrzycki. - Sami
widzieliście. Nawet jeśli zmienimy przy okazji Warszawę w piekło. Ale nie
wiecie co to takiego.
- Wiem co
to piekło – powiedział Gerber. Oddałby wszystko za papierosa. Lub łyk wódki.
Myśl o powrocie do podziemi napawała go przerażeniem. Ale może było to jakieś
rozwiązanie. Opowiedzenie się po stronie Mroku. Ale wkrótce miał on zostać
zniszczony. Przez innych szaleńców, bo walkę ze sobą toczył tu ze sobą obłęd w
dwóch różnych postaciach, a Maksym miał to nieszczęście, że znalazł się
pośrodku.
-
Powinienem zainteresować się skąd to wiecie – odparł wygodnie rozparty
Biedrzycki, trzymając się barierki, gdy wóz podskakiwał na wzniesieniach. - Ale
wy jesteście już poza moją jurysdykcją. Nie wiem co Stawka wam poleciła, ale
dopilnuję abyście dotarli z powrotem na drugi brzeg.
- Stawka
– Gerberowi chciało się śmiać.
- Macie
szczęście, że widzieliście najwyższe dowództwo Armii Czerwonej – powiedział
Biedrzycki. - Kto was przesłuchiwał? Generał Graczow? Bądźcie świadomi, że
cokolwiek zadecydowano o waszym losie, nie stało się bez wiedzy GRU, zapewne z
polecenia najwyższego dowództwa w Moskwie…
- A tak,
w Moskwie – Gerber zaczął chichotać.
- Weźcie
się w garść, towarzyszu! - huknął kapitan. - Nie wiem z jakiego powodu wysłano
was z powrotem do Warszawy, ale taka misja to zaszczyt i…
- Kurwa –
Gerber zaniósł się od histerycznego śmiechu. - Wy nic nie wiecie! Niczym pieski
łańcuchowe, powiedziano wam, że Mrok jest zły, kazano dostarczyć mnie na drugi
brzeg, idealni strażnicy, nie zadajecie pytań, tylko wykonujecie rozkazy!
- Gerber!
- podniósł głos Biedrzycki. - Uważajcie! To, że ma wam głos z głowy nie spaść
nim dotrzecie do tuneli, nie oznacza iż nie możemy zastosować środków
dyscyplinujących! I przestańcie pierdolić, nikt nie musi mi mówić, czym jest
Mrok! Zaatakował nasze miasta, wyjrzyjcie na zewnątrz, popatrzcie co tam się
dzieje i odpowiedzcie sobie na pytanie, czym są te twory!
- Ja już
wiem, wiem czym są – znowu zaśmiał się Gerber.
- Ja
również – oświadczył Biedrzycki. - A wiecie czym wy jesteście, Gerber? Gównem,
które należałoby w normalnych okolicznościach dawno temu zetrzeć z powierzchni
ziemi. Tolerowaliśmy was, bo byliście użyteczni, lecz tacy jak wy, pozbawieni
wiary w komunizm, dawno temu powinni już zostać wyeliminowani, zakończyć swe
życie oddając życie za radziecką Polskę, jako zeki.
- Nie
zdziwcie się, jeśli wy tak skończycie – Maksym przestał się wreszcie śmiać i
pokręcił głową. Pomyśleć, że jeszcze nie tak dawno bał się takich jak
Biedrzycki, starał się ich przechytrzyć, być poniżej ich linii wzroku. Zadufani
w sobie, w swej ślepej wierze, przekonani o swej przydatności, nie mieli
pojęcia, że dla ludzi takich jak Beria i Sierow są po prostu niczym. Kompletnie
niczym.
- Nie
skończę. Bo w odróżnieniu nigdy nie spotka mnie to co was – odparł Biedrzycki.
- Moje oddanie komunizmowi pozostaje gorliwe. A u was nigdy go nie było, lecz
utrzymywaliście się na powierzchni, bo w każdym ogrodzie musi być nieco
chwastów, które mądry ogrodnik pozostawia, by kontrolować rozsiew pozostałych.
Teraz jednak idziecie na dno. Mieliście niefarta.
-
Zamknijcie się kurwa towarzyszu majorze – odrzekł Gerber. - Szkoda słuchać tego
pierdolenia.
Biedrzycki
zamrugał gwałtownie oczami i spojrzał na kapitana. Maksym wpatrywał się w nich
wrogo, zdając się mówić: i co mi zrobicie? Wyraźnie się nad tym zastanawiali,
aż wreszcie podjęli decyzję. Odpuścili. Przestał już się śmiać, lecz uśmieszek
nie znikał z jego twarzy. Patrząc na nich widział gniew malujący się na ich
twarzach i poczucie, że niewiele mogą zdziałać. Bo wymknął się ich władzy.
- Nie
posuwajcie się za daleko – rzekł wreszcie Biedrzycki złowrogo.
-
Pierdolcie cię, towarzyszu majorze – poradził Gerber. - Jestem wolny.
- Wolny?
- zdziwił się tamten, po czym wybuchnął śmiechem, a jego kompan mu zawtórował,
zaś śmiech zadudnił echem we wnętrzu pojazdu. Maksym nie przejął się jednak tym
zupełnie, patrząc na oficerów wszechmocnego WSI, którzy wydawali mu się z
minuty na minutę coraz bardziej żałośni. Byli upodleni i nie byli nawet w
stanie tego dostrzec, stanowiąc jedynie pyłki, nic nie znaczące drobiny w
starciu dwóch potęg, pomiędzy którymi się znajdowali. A tym bardziej nie mające
żadnego znaczenia dla twórcy idei, któremu służyli.
- Coś wam
powiem, Gerber, chyba się zapominacie – zaczął Biedrzycki. Zrobicie to, co wam
nakazano…
- Zrobię
– zapewnił Maksym, spoglądając jak tamten gasi papierosa. Głód nikotyny dawał
mu się coraz bardziej we znaki, nie zamierzał jednak poniżyć się i poprosić. -
Pewnie wiele dalibyście by dowiedzieć się co to takiego?
- To
sprawa między Stawką a wami – Biedrzycki zręcznie ominął zastawioną pułapkę. -
Ja wypełnię własne rozkazy. Gwarantuję wam, że dopilnuję, abyście weszli do
tuneli. Nawet jeśli mielibyście się tam wczołgać.
- Ależ
wejdę towarzyszu majorze, bez obawy – odparł Gerber. - W obecnej sytuacji wolę
być pod ziemią niż na zewnątrz… - zawiesił na chwilę znacząco głos. - Nie
powiedziano wam dlaczego, towarzyszu majorze? Będziecie strzec wejścia, abym z
tuneli nie wyszedł? Co za pech, szkoda że zostaniecie na zewnątrz… - po czym
umilkł i wyciągnął się, czekając spokojnie na efekt jaki wywarły jego słowa.
Obaj oficerowie spochmurnieli, popatrzyli na siebie, lecz nic nie powiedzieli.
W przedziale wypełnionym dymem neurotytoniu nikt nie powiedział już ani słowa.
Wreszcie
wóz się zatrzymał. Gerber nie czekając na dalsze instrukcje włożył maskę i
wyszedł gdy tylko otwarto drzwi. Pewnym krokiem ruszył ku rzece, tam gdzie
pośród dymu dostrzegł zarys łodzi. Wskoczył na nią czym prędzej, jego krok był
tak szybki, że dwaj pilnujący go oficerowie musieli prawie za nim biec. Komandos
na rufie nosił maskę, na jego twarzy nie sposób dostrzec było więc zdziwienia,
że eskorta musi podążać w ślad za osobą, którą pilnuje.
Łódź
ruszyła, a Gerber po raz ostatni spojrzał w kierunku pola bitwy, skąd dobiegały
wybuchy i ogniste eksplozje. Potem popatrzył w kierunku Warszawy, która także
kryła się za chmurą dymu i pyłu, świecącego na pomarańczowo od szalejących tam
metanapalmowego pożaru. Nie był pewien czy zapadła noc, czy też ciemność
otaczająca miasto zwiększyła swój zasięg, wokół panował bowiem zmierzch. Gdy
skierował spojrzenie na drugi brzeg nie dostrzegł czerwonych świateł, jedynie
nieprzeniknioną ciemność.
Na drugi
brzeg dotarli nie zamieniwszy ani słowa, maski na to nie pozwalały. Gerber
starał się o niczym nie myśleć, rozkoszując się faktem, iż wyszedł cało z rąk
kolejnych osób, Światły, Zabielina i wreszcie Berii. Wszystko to było dla niego
wręcz niewyobrażalne. Przez chwilę jego myśli powędrowały ku bitwie przy linii
kolejowej. Cokolwiek uczynili imperialiści skłoniło Stawkę do kolejnego
uderzenia. Wciąż nigdzie nie było znać śladu sił pancernych, linie
zaopatrzeniowe wydawały się nazbyt rozciągnięte. Maksym zastanawiał się kto
wyjdzie zwycięsko z ostatniej bitwy, jaka najwyraźniej toczona była w
Warszawie. Nie był w stanie wskazać zwycięzcy i to go zmartwiło. Wolał
opowiedzieć się po jego stronie.
Wkrótce
nie miał jednak już czasu na rozmyślania, bowiem dotarli do czerniakowskiego
portu, gdzie komandosi otworzyli ogień do nażartych białych glist unoszących na
powierzchni swe brzuchy. Najwyraźniej nie przeszkadzał im dym i wyziewy.
Wkrótce znowu się zakłębiło, mniejsze sztuki rzuciły się na żer, rozdzierając
wzdtęte martwe truchła tworów rozszarpanych przez pociski, a oni przybili do
brzegu. Tam czekał już na nich Dowgiłło ze swymi ludźmi. Osmaleni i brudni, zaczadzeni dymem pożaru,
na przedpolu ginącego miasta zabezpieczali przybijającą do brzegu kanonierkę.
Wkrótce jej pasażerowie zeszli na brzeg, a gdy Gerber zdjął maskę stwierdził,
iż po tej stronie Wisły da się oddychać, choć z trudem. Zapach metanapalmu i
spalenizny tłumił pozostały smród, nie docierały tu zaś wyziewy z bitwy, której
odgłosy słychać było na horyzoncie, rozświetlonym przez łunę na prawym brzegu.
Komandosi
wyładowali dwie skrzynie, a Biedrzycki skinął na Dowgiłłę.
-
Bierzcie ich zawartość, towarzyszu sierżancie – polecił.
Tamten
otworzył je, po czym uniósł wzrok na oficera WSI.
-
Sądziłem, że zostaniemy ewakuowani, towarzyszu majorze – rzekł.
- Błędnie
założyliście. Dostaniecie nowe rozkazy – padło w odpowiedzi.
- Towarzyszu
majorze…
-
Jesteście pewni, że wolelibyście być po drugiej stronie rzeki? - wyraźnie
zadrwił Biedrzycki. - Wiecie co tam się dzieje? Teraz walczymy także z
Kolektywem. Nasza armia zatrzymuje bohatersko wroga… chyba wiecie co mam na
myśli?
- Nie mamy
już prowiantu, woda skończyła się dwie godziny temu, nasza amunicja jest na
wyczerpaniu – nie rezygnował Dowgiłło. - Zgodnie z waszą radą skryliśmy się u
wejścia do metra. Nie widzieliśmy wroga ale… jesteśmy pewni, że obserwował
nasze pozycje. Nie atakował nas, lecz wiedział, że jesteśmy na stacji i…
- Mam
wrażenie, że w waszą postawę wkrada się defetyzm, towarzyszu sierżancie –
zauważył Biedrzycki. - Skoro zauważyliście wroga, powinniście niezwłocznie
nawiązać kontakt bojowy po tym jak zgłosicie to Stawce.
Dowgiłło
patrzył przed siebie błyszczącymi oczyma.
- Był
problem z łącznością – powiedział wreszcie. - Bo Stawka postanowiła spuścić nam
na głowy deszcz pocisków artyleryjskich.
-
Zbliżacie się niebezpiecznie blisko granicy, której nie chcielibyście przekraczać
– zaznaczył Biedrzycki. - Prowiant i woda są w drugiej skrzyni, więc się nie
martwcie.
- Mam 14
ludzi – odparł Dowgiłło zmęczonym głosem. - A wy dajecie nam trzy karabiny! -
gniewnie uniósł w górę broń ze skrzyni i potrząsnął ją, po czym zmarszczył
brwi, gdy przyjrzał się kałasznikowowi i rozładował go. - Kaliber…
imperialistów – stwierdził ze zdziwieniem.
-
Ciekawym skąd znacie się tak na broni imperialistów? - do rozmowy włączył się
kapitan. Dowgiłło nie zaszczycił go nawet spojrzeniem.
- Sprawdźcie
przebieg mojego szlaku bojowego – poradził.
- To
nasze radzieckie kałasznikowy – powiedział Biedrzycki. - Projekt naszej myśli
technicznej. Wykorzystują jedynie amunicję jaką używają imperialiści. 5,56.
Jednak wykonano ją w naszych zakładach za Uralem. Bardziej przydadzą się wam w
starciu z wrogiem, towarzyszu sierżancie. Jak widzicie Armia uwzględniła wasze
potrzeby i skargi na niedobór sprzętu i amunicji.
- Są
tylko trzy – przypomniał Dowgiłło.
- Nie
idziecie tam na wojnę – spokojnie stwierdził Biedrzycki. - Jak mówiliście,
skoro wróg was obserwował, może podjąć działania, gdy wejdziecie na powrót do
tuneli. Jeśli nawiąże kontakt bojowy, będziecie mogli stawić mu czoła. Ta broń…
zadziała na te cienie lepiej niż wasza.
- Wracamy
do tuneli?
- Tak
jest, towarzyszu sierżancie.
- I
dajecie nam jedynie trzy karabiny? - jego głos był złowrogi. Stał nieruchomo
obok skrzyń, mając na wprost siebie komandosów, a w dymie majaczyły sylwetki
jego ludzi.
- Stawka
daje wam tyle ile jest potrzebne. Nie więcej – odrzekł Biedrzycki podnosząc
głos.
- Nie
sądzicie chyba, że dostaniecie broń i amunicję, która jest niezbędna gdzie
indziej? - zapytał kapitan, wskazując głową w kierunku frontu po drugiej
stronie rzeki.
- Waszym
zadaniem towarzyszu sierżancie będzie eskorta … sierżanta Gerbera do tuneli.
Pójdziecie nimi aż nawiążecie kontakt z przeciwnikiem. Wówczas Gerber wykona
swoje zadanie – powiedział Biedrzycki. - Czy to jasne, towarzyszu sierżancie
Dowgiłło? Czy też wasze morale osłabło na tyle, że powinniśmy zadbać o to by
nie wpływało negatywnie na resztę oddziału?
- Trzy
karabiny – powiedział Dowgiłło, jakby z tonem goryczy i ironii w głosie.
- Macie
jedynie zaznaczyć swą obecność, aby Gerber mógł wypełnić zadanie, a nie wybić
siły przeciwnika, gdy nawiążą kontakt.
- I co
dalej?
- Dalej…
- Biedrzycki zawahał się. - Potem nawiążenie łączność i będziecie czekać na
rozkazy.
- I
utrzymamy stację? - zasugerował Dowgiłło, po czym splunął. Gerberowi znowu
chciało się śmiać.
- On nie
ma pojęcia – rzucił, a Biedrzycki rzucił w jego stronę gniewnym spojrzeniem,
lecz nim zdążył się odezwać, Maksym mówił dalej: - Nic im nie powiedziano, to
tylko takie pieski na posyłki.
Nim
Biedrzycki zdążył przerwać, mówił już Dowgiłło. Jeżeli zdziwił się słysząc
jawny bunt przeciw WSI, nie okazał tego. Po tym co przeżył przez ostatnie
godziny był już na skraju wytrzymałości.
-
Mówiłeś, że nie mamy szans z tym co jest w tunelach – kierował swe słowa do
Maksyma.
- Bo nie
macie. Trzy karabiny tego nie zmienią. Wiec odpowiedz sobie sam Jewgienij,
dlaczego nikt nie przewidział dla was dalszych rozkazów.
- Nie ma
większego honoru dla komunisty niż dać swe życie za radziecką ojczyznę –
oznajmił z emfazą kapitan.
- Ale nie
za głupotę – odpowiedział Gerber. - Ale macie to w dupie. Bo to nie wasze
życia, prawda?
-
Milczcie, Gerber! - warknął Biedrzycki.
- Bo co,
uczynicie towarzyszu majorze? - zaśmiał się Maksym. - Nic nie możecie zrobić,
nie przestraszycie mnie swą żandarmerią, reedukacją, niczym! Bo Stawka poleciła
wykonać mi zadanie, a waszym psim zadaniem jest sprawić, abym je wykonał! Więc
co, ukarzecie Dowgiłłę? Aresztujecie czternastu ludzi? Wiecie komu polecą wtedy
udać się to tuneli? Jesteście gotowi zginąć za ojczyznę oficerowie z WSI?
Zapadła
nagła cisza, przerywana przez huk dział na horyzoncie.
- Dajcie
mi kamizelkę – zażądał wreszcie Gerber.
-
Niepotrzebna wam kamizelka – wycedził Biedrzycki.
- Nie? -
zapytał Maksym. - Taką podejmujecie decyzję w obecności wojska i towarzysza
kapitana? Narażacie cele misji w imię osobistych emocji? Bierzecie na siebie
winę za możliwą porażkę? - nie musiał dodawać więcej. Słowa zawisły w
powietrzu, niczym przyszłe oskarżenie.
- Daj mu
kamizelkę – warknął wreszcie major. Gerber uśmiechnął się w duchu. Tak jak
sądził, nikt tym durniom niczego nie powiedział. On zrozumiał w lot widząc swą
lichą eskortę, że Sierow i Beria nie liczyli na powodzenie jego misji. Jeśli
uda mu się przekazać wiadomość, to dobrze, jednak był pionkiem bez znaczenia.
Liczyło się tylko to, co uczynić mieli w najbliższych godzinach oni, pokazując
Światle swą przewagę. Nie chcieli prowadzić z nim negocjacji. Nie zakładali, że
Gerber wróci. Jednak WSI tego nie wiedziało, o niczym nie miało pojęcia, dwaj
oficerowie wykonywali misję dla Stawki, bo byli godni zaufania. Jednocześnie
nie mieli prawa wiedzieć niczego.
- I broń
– powiedział Gerber.
- Daj mu
nóż – po chwili powiedział Biedrzycki.
- Nóż?
- Tyle
wam wystarczy, towarzyszu Gerber – major uśmiechnął się z wyższością. Maksym
pokiwał głową. Przydział się w kamizelkę podaną przez komandosa, po czym wziął
od niego nóż i sprawdził jego ostrość. Pomyślał o tym jak bardzo chce się palić
i popatrzył na Biedrzyckiego, spoglądającego nań z wyższoscią, pogardą i
triumfem.
- Czy to
już wszystko, towarzyszu Gerber? - zapytał major kpiąco.
-
Mieliście za zadanie dopilnować, abym tu dotarł, towarzyszu majorze? - zapytał
Gerber. - Abym rozpoczął swą misję?
-
Zacznijcie więc już – poradził Biedrzycki. - Metro was wzywa.
-
Zaczynam. W takim razie partia dziękuje wam za wykonanie zadania – odparł
Gerber i podszedł szybko do majora. Nim ten zdążył zareagować szybkim ruchem
lewe przedramię oparł na metalowym kołnierzu osłaniającym szyję tamtego, a nuż
wbił prawą ręką między płytami metalowej zbroi, poniżej kamizelki prosto w
podbrzusze tamtego. Zapomniał o słabości spowodowanej wydarzeniami ostatnich
godzin i włożył w cios całą swą siłę. Ostrze weszło idealnie pod kątem, po
rękojeść, która zatrzymała się na metalowych płytach. Przeszło dokładnie przez
łączenia, stanowiące słaby i nieosłonięty punkt, dokładnie tak jak to założył.
- Stać! -
zawołał do komandosów, którzy unosili już w jego stronę broń. Popatrzył w
kierunku kapitana. - Stawka mnie tu wysłała. Jesteście gotowi na reperkusje
przerwania mojej misji? - czekał chwilę, aż wreszcie zszokowany oficer kiwnął
na komandosów, którzy nieco opuścili broń. - Tak myślałem – powiedział Gerber i
spojrzał na Biedrzyckiego, który plunął krwią. Maksym zaczął przesuwać powoli
ostrze w górę, a oczy tamtego się rozszerzyły. - I co, towarzyszu majorze,
chyba nie przypuszczaliście, że ktoś może podnieść rękę na oficera WSI i ujdzie
mu to cało?
- Wam…
nie … ujdzie to… cało – wycharczał tamten, plując krwią, gdy Gerber przesuwał
swe ostrze.
- Ależ
ujdzie – powiedział Maksym. - Bo wasza postawa wobec wysłannika Stawki była
niewłaściwa – rzekł donośnie, po czym ściszył głos. - Po prostu mieliście
niefarta.
Szybkim
ruchem wyjął nóż, po czym pchnął Biedrzyckiego, a ten osunął się na ziemię,
trzymając za brzuch.
-
Będziecie umierać powoli – powiedział do niego Maksym. - Aż wszystkie flaki
wypłyną wam na zewnątrz. Nigdy nie zastanawialiście się jak to jest zostać
ukaranym karą gorszą niż śmierć? Może będziecie mieli okazję się dowiedzieć.
Nic przyjemnego, zapewniam was –
pochylił się nad oficerem, odpiął od jego pasa pistolet, po czym z zasobnika
wyciągnął papierośnicę i zapalniczkę z wygrawerowaną gwiazdą, symbol absolwenta
akademii GRU. Po chwili rozległ się trzask, a on zaciągnął się głęboko. - Tak
bardzo chciało mi się palić – powiedział do Biedrzyckiego. – A wy mnie nie
poczęstowaliście, głupi skurwysynu.
- Za to
co zrobiliście… - odzyskał głos kapitan. Maksym spojrzał w jego kierunku,
wprost w wycelowane weń lufy. Komandosi czekali jedynie na sygnał.
-
Nawiążcie łączność i zapytajcie Stawki – poradził Gerber. - Zgadnijcie jaką
usłyszycie odpowiedź. Wiecie, kto mnie wysłał. A może wy również pragniecie
utrudniać moją misję wbrew ważnemu interesowi radzieckiego społeczeństwa? Jak
się nazywacie towarzyszu kapitanie?
- Adler.
- W takim
razie zameldujcie Stawce, że wykonam swą misję – powiedział Gerber. Zaciągnął
się głęboko i pchnął nogą skulonego Biedrzyckiego, który przewrócił się na
ziemię, trzymając za brzuch. Krew płynęła obficie z jego rąk. Nie mogło być już
dlań ratunku, to była kwestia jedynie kilku minut. Maksym spojrzał na wyraźnie
zszokowanego Dowgiłłę i jego żołnierzy. - Ruszamy do tuneli! - polecił. Rzucił
papierosa i podążył ku swemu przeznaczeniu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz