sobota, 3 czerwca 2023

Ciemna Symetria: USS "Von Braun" (V)

 

Arciniegas otworzyła oczy. Przez chwilę usiłowała się odnaleźć, nasłuchując, sprawdzając czy grawitacja działa, lecz wyglądało na to, iż wszystko jest w porządku. Powietrze było suche i chłodne, teraz gdy generator i silniki nie pracowały, nieprzyjemne gorąco i duchota panująca na statkach Sojuszu, w wąskich korytarzach „Von Brauna” i jego ciasnych pomieszczeniach znikły. Po raz pierwszy od dawna na pokładzie Arciniegas musiała założyć bluzę na koszulkę pod górną część munduru, choć nie zamierzała go zapinać. Wymacała nad głową włącznik i zapaliła przyćmione światło. Wciąż mieli elektryczność, choć było to całkowicie nielogiczne. Cokolwiek wyładowało fotony nie wpłynęło na oświetlenie statku. Z nieznanego jej powodu nie działały jedynie silniki i rzecz jasna ich broń, bo bez generatora nie byli w stanie ładować także wiązki, a co do rakiet zakładała, że skoro nie działają silniki statku, to także tamte nie odpalą..

Pomna dotychczasowych doświadczeń na „Von Braunie” poleciła sprawdzić eniaka i procedury, zwłaszcza, że problemy zaczęły się gdy na pokład weszła Nayada, choć oczywiście nie brała możliwości jej działania poważnie, zdając sobie sprawę, że zasady zmienił obiekt. Na wszelki wypadek jednak poleciła Triptree zweryfikować wyniki sprawdzenia Everetta. Niestety, czy też na szczęście, tym razem wszystko działało poprawnie. Po prostu, jak to powiedział Gellert, kurwa mać nie zachodziła reakcja. Czyli byli środku anomalii, jednak z jakiego powodu fizyka nie działała wybiórczo, zupełnie jakby ktoś celowo wybrał dwie reguły i je zmienił.

Popadam w paranoję, pomyślała. Jeszcze chwilę i uwierzę, że ten statek nawiedzany jest przez Zjawę Cienia. Już i tak wystarczająco dużo plotek na ten temat krążyło w NASW.

Siadła na koi starając się nie uderzyć w głowę, popatrzyła na szufladę, w której zabezpieczona przed siła ciążenia spoczywała jej butelka i jakaś jej część zatęskniła za czasem, gdy mogła mieć kaca. Niestety zgodnie ze swoją żelazną zasadą nie piła w środku walki i sytuacji alarmowej. Ta z pewnością taka była, choć de facto nie miała wiele do roboty, po w tej chwili dowodziła czymś, nad czym nikt nie panował. Niczym rzucony kamień „Von Braun” przemieszczał się w jednym kierunku, wchodząc coraz bardziej w oddziaływanie grawitacyjne Marsa. Wszystko zgodnie z planem, choć nie jej. Także to ją irytowało, podobnie jak fakt, że nie ma w tej chwili kontroli nad niczym. Aby nie frustrować się swą bezsilnością poszła spać. Rozpędziła większość załogi, pozostawiając na mostku jedynie dwuosobową rotację alarmową, wiedząc, iż dopóki nie dotrą do Marsa zasadniczo nie są w stanie nic zrobić. I ta bezsilność dobijała załogę równie mocno jak ją, zwłaszcza, że trwać miała kilkanaście godzin. Arciniegas poleciła im więc odpocząć, po czym spędziła 10 godzin na mostku nudząc się niemiłosiernie i wpatrując się w obiekt i Marsa, które się przybliżały, jednak miały najwyraźniej własne tempo, czy też czas. To nie podobało się jej jeszcze bardziej, zwłaszcza, po ostatniej wizycie na Marsie, kiedy na powierzchni szalały inne strefy czasowe. Od tamtej pory multiniestałość wytworzona przez tamtych w bazie na Cydonia Mensae powoli się poszerzała, jak mogli stwierdzić z danych zwiadowczych jakie zebrali podczas dwu kolejnych wizyt nad Marsem w ostatnim kwartale, z przeciwnik nie podejmował wobec nich żadnych działań. Pozornie, bo zdaniem Everetta próbowali nasłuchiwać komunikacji, czy jakkolwiek można było nazwać zjawisko, które zdawało się wysyłać coś w kierunku głębokiego kosmosu. W którym gasły gwiazdy i z którego przybył obiekt.

Pora na aktualizację. Sięgnęła po słuchawkę. Triptree zgłosiła się po chwili.

- Jak sytuacja? – zapytała Arciniegas.

- 395 tysięcy mil od Marsa – poinformowała Triptree. – Mamy lekkie odchylenie od kursu, ale w granicach tolerancji. Nie ma jeszcze powodów do alarmu, ale powoli narasta. Problemem jest to, że nie mamy jak skorygować.

- Oczywiście odchylamy się w niepożądanym kierunku? – Arciniegas nie miała wątpliwości.

- W kierunku Marsa – potwierdziła Triptree. Choć dalej powinniśmy zgodnie z ekstrapolacją wyjść prosto na Planum Australe. Ale będziemy mieli problem bo możemy przeciąć atmosferę.

- Co zrobić – mruknęła Arciniegas. – Najwyżej jeśli się nie od niej nie odbijemy, powiększymy dziurę w Hellas Planitia – o ile dobrze pamiętała był tam największy krater na planecie. – Byle jak najdalej od Cydonii – powiedziała. – Everett ma na ten temat jakieś zdanie?

- Przelicza co wpływa na nasz kurs.

- Grawitacja – stwierdziła Arciniegas. – Coś jeszcze mnie ominęło kiedy spałam?

- Nasi przyjaciele nadal zdają się posuwać bardzo powoli choć cały czas działają ich silniki i z tego co widzimy z tej odległości chyba na pełną moc. Nadal nie wiemy z jakiego powodu ich prędkość jest tak niewielka.

- I nadal telemetria pokazuje tylko ich i Marsa?

- Oczywiście. Są jeszcze dwa Wostoki na przy północnym biegunie, ale nam nie zagrożą, odpaliły silniki i idą w linii prostej do obiektu. Zdają się nas ignorować. Spływają jakieś dane z naszych Phaetonów, ale jeśli im im wierzyć odczytom, to nie ma nigdzie niczego innego… nawet kosmosu – dodała Triptree po chwili.

Arciniegas westchnęła.

- Miejcie wiarę, pierwsza – powiedziała. – Po prostu utknęliśmy w tym czymś, gwiazdy wciąż tam są – choć nie była tego w stanie zweryfikować, postanowiła się trzymać jakichś założeń. – Rozumiem, że za półtorej godziny dotrzemy do Marsa?

- 84 minuty – potwierdziła Triptree.

- Chcę na mostku ciebie, Melliera i Hagena – poleciła.

- Rozumiem.

Nie rozumiesz, pomyślała  Arciniegas, ale odłożyła słuchawkę, nie wyjaśniając o co chodzi. To mogło poczekać, do czasu aż wydostaną się z anomalii. Umyła twarz, odświeżyła się, spojrzała w swe przekrwione oczy spoglądające na nią z odbicia w lustrze, po czym zabrała kopertę ze stolika i wyszła ze swej kajuty. Światło zgasło, gdy tylko zamknęły się za nią drzwi, sygnalizując zamknięcie obwodu.

Po drodze zajrzała do maszynowni i zamieniła kilka zdań z Gellertem. W pomieszczeniu eniaka był na szczęście tylko Everett, bo nie miała ochoty przeprowadzać tej rozmowy przy Nayadzie. Wpatrywał się w monitory, zza których wyglądał na nieco mniej zmęczonego, choć podejrzewała, że tak nie jest.

- Spał pan? – zapytała.

- Spałem – uciął i popatrzył na to, co trzymała w ręku. – Dopiero teraz? Sprawia mi pani zawód. Byłem pewien, że wpadnie tu pani z awanturą, gdy tylko otworzy kopertę.

- Może kiedy nie piję jestem jeszcze bardziej nieobliczalna – poinformowała. – Prawdę mówiąc, rozważałam to, ale postanowiłam to wszystko przetrawić. Ta sytuacja sprawia, że mam nieco inne priorytety. Zdaje się, że admirał tego nie przewidział.

- Trudno przewidzieć nieprzewidywalne – przyznał Everett. – Nasza sytuacja dość się skomplikowała kiedy znaleźliśmy się w środku strefy anomalii. Ma pani pytania co do rozkazów?

- Póki jesteśmy poza przestrzenią kosmiczną nie – odparła. – Po za jednym wyjątkiem. Dlaczego Nayada? Dlaczego musi być obecna przy eniaku?

- Wie pani, że to ona nadała nam obecny kurs? – odpowiedział pytaniem na pytanie Everett. – Miałem mały kryzys… była dużo szybsza, znajdując sposób na podjęcie próby ucieczki bez określania kierunku lotu. I do tego zwiększenia prędkości. To ona wyliczyła to wszystko i zakodowała procedurę.

- Jeszcze zobaczymy, czy z tego wyjdziemy – odparła Arciniegas.

- Przyzna wtedy pani, że nas ocaliła?

- Gdzie ona w ogóle jest? Śpi? – a uzyskawszy potwierdzenie skomentowała. – Jakby nie naspała się przez ostatni kwartał. – Everett czekał co powie dalej. – Szczerze mówiąc chwilę mi zajęło zorientowanie się co wymyśliliście, gdy zobaczyłam, że lecimy kursem na Marsa…

- Satya to wymyśliła. To było pomysłowe. Błyskotliwe.

- O ile asysta grawitacyjna się uda – zauważyła Arciniegas.

- Wie pani, że tę technikę wymyślili tamci?

- A ma to jakieś znaczenie? – zapytała.

W sumie nie miało. Zorientowała się z jakiego powodu lecą w kierunku Marsa, gdy tylko zmienili kurs. Było to wręcz oczywiste i była nieco zirytowana na siebie, że sama na to nie wpadła i nie wydała takiego polecenia. Usprawiedliwiało ją jedynie to, że mimo trzech miesięcy spędzonych na dowodzeniu statkiem wciąż zapominała o tym, jakiego eniaka mają na pokładzie. Wskutek zastosowania teoretycznej koncepcji Satyi Nayady przeliczał wszystko po wielokroć szybciej niż jakakolwiek sieć matematyczna w Sojuszu. „Von Braun” wykorzystywał go przede wszystkim do wyliczeń punktu rzutu fotonowego, który pozwalał im przemieścić się błyskawicznie poprzez przestrzeń. W przeciwieństwie do pozostałych statków NASW klasy Apollo, które także dysponowały własnymi eniakami, lecz ograniczone koniecznością ręcznego pakietowania danych, podobnie jak pozostałe sieci Sojuszu, działały po wielokroć wolniej, do tego obsługiwane musiały być przez kilku techników matematycznych. Powodowało to, iż po zakończeniu skoku, wykorzystując odczytane dane telemetryczne i pozycję nawigacyjną rozpoczynano liczenie, by móc wykonać skok powrotny. Zajmowało to całe dni z powodu ograniczeń jak i konstrukcji eniaków. Dopiero ten łamiący zasady bezpieczeństwa matematycznego, automatycznie przekazujący pakiety, zmienił reguły gry. Arciniegas było łatwo zapomnieć, że może policzyć coś więcej niż tylko rzut i dane Everetta, które przede wszystkim zbierali. Precyzja, która doprowadziła do obrócenia statku w żądanym kierunku i nadania mu prędkości poprzez sekwencję określonych czasowo i o różnym natężeniu dekompresji, do tego uwzględniająca ruch i obrót planetarny była dla niej wręcz niewyobrażalna.

Mknęli więc  w kierunku Marsa, by wykorzystać jego pole grawitacyjne do zmiany własnej prędkości i kierunku lotu. Zgodnie z wyliczonym przez eniaka torem lotu mieli minąć planetę po hiperboli w jej polu grawitacyjnym, które przyciągało ich coraz bardziej wraz ze zmniejszaniem odległości, co sprawiało, że przyśpieszali. Przejść mieli po przeciwnej stronie Marsa w stosunku do jego przemieszczenia po orbicie, co pozwalało wyrzucić ich następnie wytyczonym przez eniaka kursem z dala od planety, szybciej i jak najdalej od szaleństwa, w którym się znajdowali. Pozostawić za sobą mieli obiekt, po drugiej stronie planety i osiągnąć szybkość, która w założeniu miała stanowić prędkość ucieczki ze strefy anomalii poza jej granicę, nawet jeśli na ich telemetrii nie istniała ona ani nic poza obszarem, w którym się znaleźli.

Teoria była wspaniała i Arciniegas w głębi ducha była wściekła na siebie, że na to nie wpadła, skoro NASW stosowało tę metodę na potrzeby dronów i sond, a Kosmflota przy okazji  sputników. Podziwiała eniaka, który wyliczył precyzyjnie kurs, Nayadę, która była w stanie wpaść na to i kodując kartę odwołać się do wszystkich proceduralnych wzorów. I to właśnie ją niepokoiło.

- Doktorze. Oczekuje pan na moją wdzięczność dla Nayady? – zapytała.

- Współczucie na początek, byłoby dobre – stwierdził Everett.

- Ja pamiętam, kto zabił Shelby’ego… nie wspominając o Coertzeem, nawet jeśli plątał się tu jak… nieważne – powiedziała. – Proszę nie mówić, że nie była wtedy sobą i nie odpowiadała za swoje czyny. Co prowadzi mnie do pewnego wniosku… proszę powiedzieć, jak to się właściwie stało, że tak szybko wpadła na ten pomysł i to policzyła?

- Jak mówiłem, miałem pewien…

- Z was to są jednak skurwysyny – stwierdziła zimno. – My już się znamy, jesteśmy podobni, ale o admirale miałam lepsze zdanie. Wciąż ją kontrolujecie. Chcecie mieć po prostu niewolnika przy eniaku, ale takiego z pozornie wolną wolą, który nie wie, że jest na uwięzi, więc ochoczo pracuje i ma własne pomysły.

- Nie do końca ma pani rację – powiedział po chwili Everett. – Mamy teraz o tym porozmawiać?

- Kiedy pan jej powie?

- Powiedziałaby pani?

- Nie – warknęła. – Ale na pewno nie posadziłabym jej przy eniaku – odetchnęła głęboko. – Ale to byłoby zbyt proste, gdyby chodziło tylko o eniaka, prawda? Pogadamy jeszcze na ten temat doktorze, obiecuję.

- To był jedyny sposób by wyprowadzić jej z katatonii – zaczął Everett. – I to, czego się dowiedzieliśmy, zmieniło wszystko…

- Nie teraz – powiedziała. – Mówiłam, że to może poczekać. Na razie bardziej mnie interesuje dlaczego znosi nas w kierunku atmosfery. Bo popatrzyłam sobie uważnie na monitor i jak mówiła Triptree odchyla nas od wyliczonego kursu coraz bardziej. Ale z tego co widzę, to odchylenie się nasila. A naprawdę nie chciałabym hamować w atmosferze… albo spaść na Marsa.

- Dramatyzm jest niepotrzebny – odparł. – Pewnie już pani ustaliła z Gellertem, że możemy jeszcze upuścić nieco z dysz wylotowych, więc zrobimy korektę kursu w odpowiednim momencie. Problemem jest ustalenie tego odpowiedniego momentu, bo sytuacja jest dynamiczna.

- Co nas przyciąga?

- Pozornie grawitacja Marsa się zwiększa.

- Jesteśmy bliżej, więc…

- Nie rozumie pani – powiedział. – Przyciągnie wykładniczo rośnie… jakby rosła jego masa.

- Wspaniale, znowu jedno z tych… zjawisk – mruknęła. – Grawitacja i czas, więc jednak dylatacja…

- To chwilowo ma mniejsze znaczenie – powiedział Everett. – Grawitacja rośnie, a nie powinna. I tu widzę problem. Nie wiem czy ufać odczytom… ale źródłem tego zwiększonego przyciągania nie jest Mars.

Pokazał jej monitor z szarą plamą, a Arciniegas przez chwilę usiłowała zorientować się na co właściwie patrzy. Cokolwiek to było wyraźnie się jej nie podobało, bo szara plama była mocno nieregularna i zdawała się mocniej dotykać tego, co oznaczone było jako planeta. Że też nie byli w stanie wystrzelić drona z kamerą, nawet czarnobiały obraz mógłby dać jej więcej, niż to, czego musiała się domyślać.

- Gdyby przyciągała nas grawitacja Marsa, odchylenie miałoby nieco inny wektor – wyjaśnił. – Oczywiście w pobliżu mamy obiekt. Problem polega na tym, że on nie ma masy więc nie powinien mieć  grawitacji, ale zrobiłem pewną symulację. I gdyby miał, wszystko by się zgadzało, z obliczeń wynika, iż wpływałby na Marsa i na nas odchylając tor lotu. Zdaje się, że przekracza limit Roche’a.

- Punkt, w którym pokrywają się odziaływania grawitacyjne – przypomniała sobie Arciniegas.

- Dokładnie. Zatem…

- Czy obiekt, który nie istnieje nagle zaczął mieć oddziaływanie grawitacyjne?

- Oczekuje pani odpowiedzi czy obiekt bez masy ma grawitację? – Everett patrzył na nią uważnie. – Grawitacja działa na fotony, a te też nie mają masy… Zostawmy to na razie, nie mam odpowiedzi, ale spostrzeżenie innego rodzaju. Gdyby Mars znalazłby się w pobliżu obiektu i większej grawitacji zaczęłaby się jego deformacja i rozpad, więc…

- Kiedy to nastąpi?

- … ale się nie zaczęła – dokończył. – Ale trochę to wygląda jakby coś przejmowało jego grawitację. Też nic z tego nie rozumiem. Powinien się rozpadać ale nie rozpada.

- Więc?

- Proszę posłuchać, nie połączę tu pani na podstawie tych obserwacji grawitacji z mechaniką kwantową, bo nie jesteśmy w stanie od lat zrozumieć ruchu cząstki poruszającej się z prędkością porównywalną z prędkością światła. Nawet ich zmodyfikowana teoria względności tego nie wytłumaczy, choć…

- Doktorze –przerwała Arciniegas. – Przerwę na razie te rozważania. W ciągu najbliższej półtorej godziny zamierzamy katapultować się wokół Marsa. Czy będzie to możliwe?

- Jeśli Mars nie zacznie zmieniać masy… będzie to możliwe. Bo raczej nie uda nam się katapultować wokół obiektu, powtarzając nasz manewr. Skoro działa grawitacja planety, to możliwe, że nie tylko ona. Po prostu wynieśmy się stąd jak najszybciej – odparł.

- W czymś się zgadzamy – powiedziała. – Czyli za chwilę to coś będzie zżerać planetę? Najpierw gwiazdy, teraz to? – prychnęła. – Dlaczego nie nazwiemy rzeczy po imieniu? – podeszła do eniaka i zaczęła wciskać klawisze oznaczając punkty na siatce taktycznej. – Tak jest lepiej – powiedziała po chwili.

- Właściwie dlaczego? – zapytał Everett patrząc na nazwę, którą wprowadziła.

- Bo Christiansen miał rację. Wilk jest pod drzewem. I przybył połknąć zdaje się nasze słońce, czyż nie? – zapytała.

- O ile pamiętam, to nie nie wilk połknął słońce, lecz jego dzieci.

 – Nieistotne. Jeśli prędkość światła się zmieni, to jak sam pan powiedział, to nasza gwiazda nie będzie miała jak być sobą. I zdaje się dość gwałtownie zgaśnie?

- Jeśli te procesy ustaną, to… W sumie nie wiem co się stanie, skoro nasz gość zdaje się oddziaływać grawitacyjnie, a nie powinien. Ale wiem jedno, co z tego wynika...

- Mianowicie?

- Uświadomiłem sobie kilka rzeczy i to dość mocno mną wstrząsnęło – powiedział. – Stąd ten mały kryzys. To co gasiło gwiazdy zmierzało w naszą stronę…

- Już tu jest.

- Nie w tym rzecz. Nie wiem czy tam gdzie było zmieniała się zapewne fizyka, tak jak w naszym. Ale skoro poza Układem Słonecznym wciąż pozostawała, taka jak dawniej, przed 1961 rokiem, kiedy zasady uległy zmianie... Zastanowiłem się nad tym z jakiego powodu tak się dzieje, bo teraz wiem nieco więcej o multiniestałość, czego nie wie, żaden inny naukowiec w Sojuszu. Zrozumiałem to, gdy wpakowaliśmy się w tę strefę anomalii. Nikt o tym nigdy nie pomyślał, a to przecież oczywiste. Mówiłem, że już wiem co stało się z naszym światem. Więc to, czy wydostaniemy się ze strefy nie będzie miało znaczenia.

- Z jakiego powodu?

- Bo wciąż będziemy w strefie anomalii – popatrzył na nią wzrokiem szaleńca. – Nie rozumie pani? Od 1961 roku jesteśmy w jednej wielkiej strefie anomalii. W zonie jak mówią tamci. Dlatego stałe są teraz inne, zmieniają się, nie jesteśmy w stanie opisać świata regułą naukową. Bo się cały czas zmienia. Układ Słoneczny aż do granic zasięgu skoku fotonowego to anomalia, dlatego poza nimi nie działa. Bo jesteśmy w środku czegoś, czego źródłem jest Ziemia. Te miejsca, w które jak myśleliśmy spadły meteoryty zestrzelone na początku wojny.

- A nie spadły? – zapytała, usiłując przetrawić implikacje tego, co właśnie jej powiedział.

- To my zwabiliśmy wilka – odrzekł. – Nie wiem jak go przegonić, ale usiłuję zrozumieć. Zostało nam niewiele czasu, ale jeśli mamy go wykorzystać… wynieśmy się stąd jak najszybciej.

- Wyjątkowo się zgadzam – mruknęła. – Do naszej starej, dobrze znanej anomalii, w której wszyscy usiłujemy zabić się nawzajem pociskami atomowymi.

- Powiedziałbym, że to znaczna część naszego aktualnego problemu. Nasz gość zdaje się lubić reakcję i promieniowanie. Zarówno na ich statkach jak i w anomalii na Marsie, którą też wywołali wybuchami jądrowymi. A nasz pocisk nie działa – stwierdził. - Sprawdziłem. Oni odpalili silniki, my nie przeprowadzimy reakcji. Próbowałem.

- Chciał detonować pan ładunek nuklearny na pokładzie? – powiedziała po chwili z niedowierzaniem.

- Nie do końca – odrzekł. – Musiałem sprawdzić czy zajdzie u nas reakcja. I nic się nie dzieje, co potwierdza…

Arciniegas gwałtownie wstała.

- Chyba przerwę tę rozmowę, bo zaraz pójdę w kierunku, z którego nikt z nas nie będzie zadowolony – warknęła. – Zaczynam się zastanawiać, kto jest większym zagrożeniem dla statku, pan czy Nayada.

- Eksperyment…

- Dość!  - rzuciła wściekłym tonem. - Zamknę was tu oboje i odetnę od systemów statku, albo wyrzucę na zewnątrz, żeby pooglądał pan sobie to wszystko z bliska – po czym wyszła z pomieszczenia.

Choć przywykł już do jej zachowań, nie był pewien, czy tym razem nie mówi prawdy.

Podziemna Warszawa >>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz