wtorek, 13 czerwca 2023

Ciemna Symetria: Okolice Otwocka (II)

 

Gerbera obudziło kopnięcie. Ból był nagły, szybki i ostry, wbijający się wprost w jego żołądek. Nim jeszcze przypomniał sobie gdzie jest już się podrywał, by nie dać szansy stojącemu obok niego desantowcowi na wyprowadzenie kolejnego ciosu. W półmroku Sierow palił papierosa i pokiwał głową z uznaniem.

- Widzę, że nie trzeba wam przypominać Gerber kim jesteście. To dobrze. Jak każdy radziecki człowiek jesteście jedynie trybikiem w maszynie naszego ostatecznego zwycięstwa. Ruszcie dupę. Ruszacie teraz.

- Tak jest, towarzyszu marszałku – zakasłał Gerber, z wysiłkiem utrzymując pozycję wyprostowaną. Jeśli miał jakieś sny nie pamiętał ich, w ciemnym pomieszczeniu wagonu, ciasnego pociągu, w którym został zamknięty, zamknął oczy usiłując odegnać od siebie wszystko czego doświadczył w ciągu ostatnich godzin i zapomnieć o otaczającym go szaleństwie. Niespodziewanie przyszedł sen, nie miał pojęcia jednak jak długo trwał. Wpatrywał się czujnie w pomarańczowy punkt stanowiący papieros Sierowa, którego oświetlało blade czerwone światło. Marszałek rzucił czymś w jego kierunku, a Maksym wyciągnął rękę i chwycił w locie maskę p-radgaz.

- Przyda się wam – wychrypiał Sierow. - Na zewnątrz zrobiło się nieciekawie. Mieliśmy was posłać dopiero gdy nie będzie śladu po tworach i Kolektywie, po tym jak pójdzie po nich fala Panczernina, ale okoliczności się zmieniły.

- Tak jest, towarzyszu marszałku.

- W sumie chuj was to obchodzi – przyznał Sierow. - Ja na przykład jestem zadowolony. Wyobraźcie sobie, że imperialiści pokazali pazury, wykonali ruch, o który ich nie podejrzewaliśmy. To pokazuje również jak bardzo są zdeterminowani, ten skurwiel musiał im sporo obiecać, aby byli gotowi poświęcić tak wiele, by zawrzeć z nim sojusz… Oni nie lubią ryzykować ludźmi – marszałek zdawał się być zadowolony. - To dobrze, wreszcie zmierzymy się z porządnym przeciwnikiem, a nim ostatnia bitwa dobiegnie końca, ujrzą że przegrali wojnę… Jeśli wszystko szłoby zgodnie z planem, czułbym niepokój, to wymusza na nas improwizację, a takie działania najczęściej okazują się być warte o wiele więcej. Skoro usiłują zagrozić naszym pozycjom, zagramy w ich grę. Odpalają w nas głowice, posłali w naszym kierunku siły lotnicze... Wiecie, co macie mu powiedzieć Gerber?

- Tak jest, towarzyszu marszałku.

- Gówno tam wiecie – obruszył się Sierow. - Powiedzcie mu jeszcze coś ode mnie. Oszukał mnie tylko raz, jeszcze za Stalina, kiedy poleciłem go towarzyszowi przewodniczącemu, w latach czterdziestych. To mój największy błąd, wiem o tym doskonale, nawet gdy towarzysz przewodniczący mi tego nie przypomina. Zadra na mej dumie. Uznałem, że skurwiel może być przydatny – marszałek skrzywił się. - Więc powiedzcie mu, że osobiscie zmażę ten błąd. Gdy ujrzy już upadek Sojuszu i ostateczne zwycięstwo komunizmu pozostanie mu tylko ukorzyć się. Jeśli zdradzi towarzyszowi Berii tajemnicę nieśmiertelności i władzy nad światem, dostanie szansę szybkiej śmierci. To lepsze niż… dostanie się w moje ręce. Uświadomcie mu to – Sierow rzucił papierosa i rozdeptał go butem. - I jeszcze jedno. Nie wiem czy to co leci w naszym kierunku jest z nim związane, czy też nie, ale przekażcie mu, że imperializm przestanie istnieć nim tutaj dotrze. Nawet gdyby była to jego jakaś tajna broń, wiemy jak to powstrzymać. I zrobimy to. A nawet gdyby sądził, że kłamiemy lub nie potrafimy… nie będzie miało to znaczenia, bowiem na tym świecie wkrótce pozostanie jedynie Związek Ludowych Komunistycznych Republik Radzieckich! A teraz ruszajcie! - krzyknął, po czym odsunął się. Podłoga nagle drgnęła, Gerber zachwiał się, po chwili uświadamiając sobie, że pociąg ruszył. Nie miał jednak czasu by się nad tym zastanowić, bowiem został pchnięty do przodu przez metalowe ramię pilnującego go żołnierza specnazu. Nim zdołał złapać równowagę tuż przed nim otwarte zostały drzwi, a on przyjął kolejne uderzenie, które wyrzuciło go z pociągu na zewnątrz.

Spadł wprost w oblicze śmierci, uderzając w błoto, które zalało mu twarz. Poderwał się i zakasłał, a gdy odetchnął jego płuca zaczęły płonąć, oczy nagle zalały się łzami i zaczęły piec. Przypomniał sobie o masce, którą wciąż trzymał w ręku i po omacku zaczął ją nakładać. Nie było to łatwe, bowiem wciąż kasłał, jednak lata wyszkolenia zrobiły swoje. Niczym automat naciągnął ją na twarz, podopinał paski i odetchnął przefiltrowanym powietrzem, które pozwoliło oczyścić płuca. Przez polaryzujące szkła mógł spojrzeć na świat, gdy wreszcie oczy przestały mu łzawić, usiłując rozeznać się w sytuacji.

Cały świat zasnuł dym, zapach spalonego prochu, mieszający się z wonią spalonego mięsa, tworów i maoistów, środków chemicznych i metanapalmu, uniemożliwiający oddychanie. Widoczność nie przekraczała kilkunastu arszynów, wokół majaczyły jedynie ciemne sylwetki, lecz wszędzie niósł się huk wystrzałów. Dym w oddali rozbłyskiwał seriami pocisków i wyładowań elektrycznych Mazura, czasem pośród nich ścianą wybuchał ogień, którego eksplozje znaczyły ślady odrzutowych silników, Suchojów przecinających kłęby pyłu nad polem bitwy, bombardujących wroga. W stronę tego wszystkiego ruszał czarny pociąg, rozpędzający się powoli, prujący już ze swych działek i wystrzeliwujący rakiety, poprzedzany przez znikający w dymie szwadron wozów bojowych. Nad nimi niebo przecinały salwy pocisków, wyraźnie mające oczyścić mu drogę.

Gerber przez chwilę sądził, że czarna maszyna wycofuje się w kierunku Lublina, po torze którym przybywały posiłki, po chwili jednak zrozumiał, iż się pomylił. Pociąg rozpędzał się w kierunku Warszawy. W stronę gdzie poprzednio Gerber widział nieprzebrane może tworów.

Spoglądał na oddalający się pociąg, z którego wystrzeliwano seriami ogniste pociski, uświadamiając sobie, że pojazd w którym znajduje się sam Beria, uderza na nieprzyjaciela.

Wszystko stało się nagle jeszcze bardziej niepojętym szaleństwem niż chwilę wcześniej, którego nie był w stanie pojąć. Został kopnięty, podniósł się i spojrzał wporst opancerzonym żołnierzom, którzy kiwnęli na niego ręką. Podążył za nimi bez protestu, przelotnie jedynie stwierdzając z niejaką ulgą, iż tym razem towarzyszy mu Druga Armia a nie specnaz.

Wnętrze wozu bojowego cuchnęło swojskim smarem i prochem, silnik pracował głośno, a BWP ruszył na wysokich obrotach gdy tylko wsiadł do środka. Biedrzycki spoglądał na niego z przymrużonymi oczami, gdy Gerber oddychał głęboko zdjąwszy maskę. Usiłował sobie przypomnieć nazwisko kapitana z WSI, lecz nie był pewien czy kiedykolwiek je usłyszał.

- Na zewnątrz zrobiło się nieciekawie – zagaił Biedrzycki. Gerber nic nie odpowiedział, pomacał kieszenie munduru szukając czegokolwiek do zapalenia. Na to jednak się nie zdobyli. Popatrzył z nadzieją na oficerów WSI, widząc iż Biedrzycki wyjął właśnie skręty i częstuje nimi swego towarzysza. Lecz schował papierośnicę z powrotem do kieszeni, a powietrze w wozie bojowym wypełnił zapach neurotytoniu, drażniący pusty żołądek Gerbera. Co za kurwy, stwierdził, patrząc wrogo na majora.

- Mówiłem, pokonamy ich kawałek po kawałku – kontynuował Biedrzycki. - Sami widzieliście. Nawet jeśli zmienimy przy okazji Warszawę w piekło. Ale nie wiecie co to takiego.

- Wiem co to piekło – powiedział Gerber. Oddałby wszystko za papierosa. Lub łyk wódki. Myśl o powrocie do podziemi napawała go przerażeniem. Ale może było to jakieś rozwiązanie. Opowiedzenie się po stronie Mroku. Ale wkrótce miał on zostać zniszczony. Przez innych szaleńców, bo walkę ze sobą toczył tu ze sobą obłęd w dwóch różnych postaciach, a Maksym miał to nieszczęście, że znalazł się pośrodku.

- Powinienem zainteresować się skąd to wiecie – odparł wygodnie rozparty Biedrzycki, trzymając się barierki, gdy wóz podskakiwał na wzniesieniach. - Ale wy jesteście już poza moją jurysdykcją. Nie wiem co Stawka wam poleciła, ale dopilnuję abyście dotarli z powrotem na drugi brzeg.

- Stawka – Gerberowi chciało się śmiać.

- Macie szczęście, że widzieliście najwyższe dowództwo Armii Czerwonej – powiedział Biedrzycki. - Kto was przesłuchiwał? Generał Graczow? Bądźcie świadomi, że cokolwiek zadecydowano o waszym losie, nie stało się bez wiedzy GRU, zapewne z polecenia najwyższego dowództwa w Moskwie…

- A tak, w Moskwie – Gerber zaczął chichotać.

- Weźcie się w garść, towarzyszu! - huknął kapitan. - Nie wiem z jakiego powodu wysłano was z powrotem do Warszawy, ale taka misja to zaszczyt i…

- Kurwa – Gerber zaniósł się od histerycznego śmiechu. - Wy nic nie wiecie! Niczym pieski łańcuchowe, powiedziano wam, że Mrok jest zły, kazano dostarczyć mnie na drugi brzeg, idealni strażnicy, nie zadajecie pytań, tylko wykonujecie rozkazy!

- Gerber! - podniósł głos Biedrzycki. - Uważajcie! To, że ma wam głos z głowy nie spaść nim dotrzecie do tuneli, nie oznacza iż nie możemy zastosować środków dyscyplinujących! I przestańcie pierdolić, nikt nie musi mi mówić, czym jest Mrok! Zaatakował nasze miasta, wyjrzyjcie na zewnątrz, popatrzcie co tam się dzieje i odpowiedzcie sobie na pytanie, czym są te twory!

- Ja już wiem, wiem czym są – znowu zaśmiał się Gerber.

- Ja również – oświadczył Biedrzycki. - A wiecie czym wy jesteście, Gerber? Gównem, które należałoby w normalnych okolicznościach dawno temu zetrzeć z powierzchni ziemi. Tolerowaliśmy was, bo byliście użyteczni, lecz tacy jak wy, pozbawieni wiary w komunizm, dawno temu powinni już zostać wyeliminowani, zakończyć swe życie oddając życie za radziecką Polskę, jako zeki.

- Nie zdziwcie się, jeśli wy tak skończycie – Maksym przestał się wreszcie śmiać i pokręcił głową. Pomyśleć, że jeszcze nie tak dawno bał się takich jak Biedrzycki, starał się ich przechytrzyć, być poniżej ich linii wzroku. Zadufani w sobie, w swej ślepej wierze, przekonani o swej przydatności, nie mieli pojęcia, że dla ludzi takich jak Beria i Sierow są po prostu niczym. Kompletnie niczym.

- Nie skończę. Bo w odróżnieniu nigdy nie spotka mnie to co was – odparł Biedrzycki. - Moje oddanie komunizmowi pozostaje gorliwe. A u was nigdy go nie było, lecz utrzymywaliście się na powierzchni, bo w każdym ogrodzie musi być nieco chwastów, które mądry ogrodnik pozostawia, by kontrolować rozsiew pozostałych. Teraz jednak idziecie na dno. Mieliście niefarta.

- Zamknijcie się kurwa towarzyszu majorze – odrzekł Gerber. - Szkoda słuchać tego pierdolenia.

Biedrzycki zamrugał gwałtownie oczami i spojrzał na kapitana. Maksym wpatrywał się w nich wrogo, zdając się mówić: i co mi zrobicie? Wyraźnie się nad tym zastanawiali, aż wreszcie podjęli decyzję. Odpuścili. Przestał już się śmiać, lecz uśmieszek nie znikał z jego twarzy. Patrząc na nich widział gniew malujący się na ich twarzach i poczucie, że niewiele mogą zdziałać. Bo wymknął się ich władzy.

- Nie posuwajcie się za daleko – rzekł wreszcie Biedrzycki złowrogo.

- Pierdolcie cię, towarzyszu majorze – poradził Gerber. - Jestem wolny.

- Wolny? - zdziwił się tamten, po czym wybuchnął śmiechem, a jego kompan mu zawtórował, zaś śmiech zadudnił echem we wnętrzu pojazdu. Maksym nie przejął się jednak tym zupełnie, patrząc na oficerów wszechmocnego WSI, którzy wydawali mu się z minuty na minutę coraz bardziej żałośni. Byli upodleni i nie byli nawet w stanie tego dostrzec, stanowiąc jedynie pyłki, nic nie znaczące drobiny w starciu dwóch potęg, pomiędzy którymi się znajdowali. A tym bardziej nie mające żadnego znaczenia dla twórcy idei, któremu służyli.

- Coś wam powiem, Gerber, chyba się zapominacie – zaczął Biedrzycki. Zrobicie to, co wam nakazano…

- Zrobię – zapewnił Maksym, spoglądając jak tamten gasi papierosa. Głód nikotyny dawał mu się coraz bardziej we znaki, nie zamierzał jednak poniżyć się i poprosić. - Pewnie wiele dalibyście by dowiedzieć się co to takiego?

- To sprawa między Stawką a wami – Biedrzycki zręcznie ominął zastawioną pułapkę. - Ja wypełnię własne rozkazy. Gwarantuję wam, że dopilnuję, abyście weszli do tuneli. Nawet jeśli mielibyście się tam wczołgać.

- Ależ wejdę towarzyszu majorze, bez obawy – odparł Gerber. - W obecnej sytuacji wolę być pod ziemią niż na zewnątrz… - zawiesił na chwilę znacząco głos. - Nie powiedziano wam dlaczego, towarzyszu majorze? Będziecie strzec wejścia, abym z tuneli nie wyszedł? Co za pech, szkoda że zostaniecie na zewnątrz… - po czym umilkł i wyciągnął się, czekając spokojnie na efekt jaki wywarły jego słowa. Obaj oficerowie spochmurnieli, popatrzyli na siebie, lecz nic nie powiedzieli. W przedziale wypełnionym dymem neurotytoniu nikt nie powiedział już ani słowa.

Wreszcie wóz się zatrzymał. Gerber nie czekając na dalsze instrukcje włożył maskę i wyszedł gdy tylko otwarto drzwi. Pewnym krokiem ruszył ku rzece, tam gdzie pośród dymu dostrzegł zarys łodzi. Wskoczył na nią czym prędzej, jego krok był tak szybki, że dwaj pilnujący go oficerowie musieli prawie za nim biec. Komandos na rufie nosił maskę, na jego twarzy nie sposób dostrzec było więc zdziwienia, że eskorta musi podążać w ślad za osobą, którą pilnuje.

Łódź ruszyła, a Gerber po raz ostatni spojrzał w kierunku pola bitwy, skąd dobiegały wybuchy i ogniste eksplozje. Potem popatrzył w kierunku Warszawy, która także kryła się za chmurą dymu i pyłu, świecącego na pomarańczowo od szalejących tam metanapalmowego pożaru. Nie był pewien czy zapadła noc, czy też ciemność otaczająca miasto zwiększyła swój zasięg, wokół panował bowiem zmierzch. Gdy skierował spojrzenie na drugi brzeg nie dostrzegł czerwonych świateł, jedynie nieprzeniknioną ciemność.

Na drugi brzeg dotarli nie zamieniwszy ani słowa, maski na to nie pozwalały. Gerber starał się o niczym nie myśleć, rozkoszując się faktem, iż wyszedł cało z rąk kolejnych osób, Światły, Zabielina i wreszcie Berii. Wszystko to było dla niego wręcz niewyobrażalne. Przez chwilę jego myśli powędrowały ku bitwie przy linii kolejowej. Cokolwiek uczynili imperialiści skłoniło Stawkę do kolejnego uderzenia. Wciąż nigdzie nie było znać śladu sił pancernych, linie zaopatrzeniowe wydawały się nazbyt rozciągnięte. Maksym zastanawiał się kto wyjdzie zwycięsko z ostatniej bitwy, jaka najwyraźniej toczona była w Warszawie. Nie był w stanie wskazać zwycięzcy i to go zmartwiło. Wolał opowiedzieć się po jego stronie.

Wkrótce nie miał jednak już czasu na rozmyślania, bowiem dotarli do czerniakowskiego portu, gdzie komandosi otworzyli ogień do nażartych białych glist unoszących na powierzchni swe brzuchy. Najwyraźniej nie przeszkadzał im dym i wyziewy. Wkrótce znowu się zakłębiło, mniejsze sztuki rzuciły się na żer, rozdzierając wzdtęte martwe truchła tworów rozszarpanych przez pociski, a oni przybili do brzegu. Tam czekał już na nich Dowgiłło ze swymi ludźmi.  Osmaleni i brudni, zaczadzeni dymem pożaru, na przedpolu ginącego miasta zabezpieczali przybijającą do brzegu kanonierkę. Wkrótce jej pasażerowie zeszli na brzeg, a gdy Gerber zdjął maskę stwierdził, iż po tej stronie Wisły da się oddychać, choć z trudem. Zapach metanapalmu i spalenizny tłumił pozostały smród, nie docierały tu zaś wyziewy z bitwy, której odgłosy słychać było na horyzoncie, rozświetlonym przez łunę na prawym brzegu.

Komandosi wyładowali dwie skrzynie, a Biedrzycki skinął na Dowgiłłę.

- Bierzcie ich zawartość, towarzyszu sierżancie – polecił.

Tamten otworzył je, po czym uniósł wzrok na oficera WSI.

- Sądziłem, że zostaniemy ewakuowani, towarzyszu majorze – rzekł.

- Błędnie założyliście. Dostaniecie nowe rozkazy – padło w odpowiedzi.

- Towarzyszu majorze…

- Jesteście pewni, że wolelibyście być po drugiej stronie rzeki? - wyraźnie zadrwił Biedrzycki. - Wiecie co tam się dzieje? Teraz walczymy także z Kolektywem. Nasza armia zatrzymuje bohatersko wroga… chyba wiecie co mam na myśli?

- Nie mamy już prowiantu, woda skończyła się dwie godziny temu, nasza amunicja jest na wyczerpaniu – nie rezygnował Dowgiłło. - Zgodnie z waszą radą skryliśmy się u wejścia do metra. Nie widzieliśmy wroga ale… jesteśmy pewni, że obserwował nasze pozycje. Nie atakował nas, lecz wiedział, że jesteśmy na stacji i…

- Mam wrażenie, że w waszą postawę wkrada się defetyzm, towarzyszu sierżancie – zauważył Biedrzycki. - Skoro zauważyliście wroga, powinniście niezwłocznie nawiązać kontakt bojowy po tym jak zgłosicie to Stawce.

Dowgiłło patrzył przed siebie błyszczącymi oczyma.

- Był problem z łącznością – powiedział wreszcie. - Bo Stawka postanowiła spuścić nam na głowy deszcz pocisków artyleryjskich.

- Zbliżacie się niebezpiecznie blisko granicy, której nie chcielibyście przekraczać – zaznaczył Biedrzycki. - Prowiant i woda są w drugiej skrzyni, więc się nie martwcie.

- Mam 14 ludzi – odparł Dowgiłło zmęczonym głosem. - A wy dajecie nam trzy karabiny! - gniewnie uniósł w górę broń ze skrzyni i potrząsnął ją, po czym zmarszczył brwi, gdy przyjrzał się kałasznikowowi i rozładował go. - Kaliber… imperialistów – stwierdził ze zdziwieniem.

- Ciekawym skąd znacie się tak na broni imperialistów? - do rozmowy włączył się kapitan. Dowgiłło nie zaszczycił go nawet spojrzeniem.

- Sprawdźcie przebieg mojego szlaku bojowego – poradził.

- To nasze radzieckie kałasznikowy – powiedział Biedrzycki. - Projekt naszej myśli technicznej. Wykorzystują jedynie amunicję jaką używają imperialiści. 5,56. Jednak wykonano ją w naszych zakładach za Uralem. Bardziej przydadzą się wam w starciu z wrogiem, towarzyszu sierżancie. Jak widzicie Armia uwzględniła wasze potrzeby i skargi na niedobór sprzętu i amunicji.

- Są tylko trzy – przypomniał Dowgiłło.

- Nie idziecie tam na wojnę – spokojnie stwierdził Biedrzycki. - Jak mówiliście, skoro wróg was obserwował, może podjąć działania, gdy wejdziecie na powrót do tuneli. Jeśli nawiąże kontakt bojowy, będziecie mogli stawić mu czoła. Ta broń… zadziała na te cienie lepiej niż wasza.

- Wracamy do tuneli?

- Tak jest, towarzyszu sierżancie.

- I dajecie nam jedynie trzy karabiny? - jego głos był złowrogi. Stał nieruchomo obok skrzyń, mając na wprost siebie komandosów, a w dymie majaczyły sylwetki jego ludzi.

- Stawka daje wam tyle ile jest potrzebne. Nie więcej – odrzekł Biedrzycki podnosząc głos.

- Nie sądzicie chyba, że dostaniecie broń i amunicję, która jest niezbędna gdzie indziej? - zapytał kapitan, wskazując głową w kierunku frontu po drugiej stronie rzeki.

- Waszym zadaniem towarzyszu sierżancie będzie eskorta … sierżanta Gerbera do tuneli. Pójdziecie nimi aż nawiążecie kontakt z przeciwnikiem. Wówczas Gerber wykona swoje zadanie – powiedział Biedrzycki. - Czy to jasne, towarzyszu sierżancie Dowgiłło? Czy też wasze morale osłabło na tyle, że powinniśmy zadbać o to by nie wpływało negatywnie na resztę oddziału?

- Trzy karabiny – powiedział Dowgiłło, jakby z tonem goryczy i ironii w głosie.

- Macie jedynie zaznaczyć swą obecność, aby Gerber mógł wypełnić zadanie, a nie wybić siły przeciwnika, gdy nawiążą kontakt.

- I co dalej?

- Dalej… - Biedrzycki zawahał się. - Potem nawiążenie łączność i będziecie czekać na rozkazy.

- I utrzymamy stację? - zasugerował Dowgiłło, po czym splunął. Gerberowi znowu chciało się śmiać.

- On nie ma pojęcia – rzucił, a Biedrzycki rzucił w jego stronę gniewnym spojrzeniem, lecz nim zdążył się odezwać, Maksym mówił dalej: - Nic im nie powiedziano, to tylko takie pieski na posyłki.

Nim Biedrzycki zdążył przerwać, mówił już Dowgiłło. Jeżeli zdziwił się słysząc jawny bunt przeciw WSI, nie okazał tego. Po tym co przeżył przez ostatnie godziny był już na skraju wytrzymałości.

- Mówiłeś, że nie mamy szans z tym co jest w tunelach – kierował swe słowa do Maksyma.

- Bo nie macie. Trzy karabiny tego nie zmienią. Wiec odpowiedz sobie sam Jewgienij, dlaczego nikt nie przewidział dla was dalszych rozkazów.

- Nie ma większego honoru dla komunisty niż dać swe życie za radziecką ojczyznę – oznajmił z emfazą kapitan.

- Ale nie za głupotę – odpowiedział Gerber. - Ale macie to w dupie. Bo to nie wasze życia, prawda?

- Milczcie, Gerber! - warknął Biedrzycki.

- Bo co, uczynicie towarzyszu majorze? - zaśmiał się Maksym. - Nic nie możecie zrobić, nie przestraszycie mnie swą żandarmerią, reedukacją, niczym! Bo Stawka poleciła wykonać mi zadanie, a waszym psim zadaniem jest sprawić, abym je wykonał! Więc co, ukarzecie Dowgiłłę? Aresztujecie czternastu ludzi? Wiecie komu polecą wtedy udać się to tuneli? Jesteście gotowi zginąć za ojczyznę oficerowie z WSI?

Zapadła nagła cisza, przerywana przez huk dział na horyzoncie.

- Dajcie mi kamizelkę – zażądał wreszcie Gerber.

- Niepotrzebna wam kamizelka – wycedził Biedrzycki.

- Nie? - zapytał Maksym. - Taką podejmujecie decyzję w obecności wojska i towarzysza kapitana? Narażacie cele misji w imię osobistych emocji? Bierzecie na siebie winę za możliwą porażkę? - nie musiał dodawać więcej. Słowa zawisły w powietrzu, niczym przyszłe oskarżenie.

- Daj mu kamizelkę – warknął wreszcie major. Gerber uśmiechnął się w duchu. Tak jak sądził, nikt tym durniom niczego nie powiedział. On zrozumiał w lot widząc swą lichą eskortę, że Sierow i Beria nie liczyli na powodzenie jego misji. Jeśli uda mu się przekazać wiadomość, to dobrze, jednak był pionkiem bez znaczenia. Liczyło się tylko to, co uczynić mieli w najbliższych godzinach oni, pokazując Światle swą przewagę. Nie chcieli prowadzić z nim negocjacji. Nie zakładali, że Gerber wróci. Jednak WSI tego nie wiedziało, o niczym nie miało pojęcia, dwaj oficerowie wykonywali misję dla Stawki, bo byli godni zaufania. Jednocześnie nie mieli prawa wiedzieć niczego.

- I broń – powiedział Gerber.

- Daj mu nóż – po chwili powiedział Biedrzycki.

- Nóż?

- Tyle wam wystarczy, towarzyszu Gerber – major uśmiechnął się z wyższością. Maksym pokiwał głową. Przydział się w kamizelkę podaną przez komandosa, po czym wziął od niego nóż i sprawdził jego ostrość. Pomyślał o tym jak bardzo chce się palić i popatrzył na Biedrzyckiego, spoglądającego nań z wyższoscią, pogardą i triumfem.

- Czy to już wszystko, towarzyszu Gerber? - zapytał major kpiąco.

- Mieliście za zadanie dopilnować, abym tu dotarł, towarzyszu majorze? - zapytał Gerber. - Abym rozpoczął swą misję?

- Zacznijcie więc już – poradził Biedrzycki. - Metro was wzywa.

- Zaczynam. W takim razie partia dziękuje wam za wykonanie zadania – odparł Gerber i podszedł szybko do majora. Nim ten zdążył zareagować szybkim ruchem lewe przedramię oparł na metalowym kołnierzu osłaniającym szyję tamtego, a nuż wbił prawą ręką między płytami metalowej zbroi, poniżej kamizelki prosto w podbrzusze tamtego. Zapomniał o słabości spowodowanej wydarzeniami ostatnich godzin i włożył w cios całą swą siłę. Ostrze weszło idealnie pod kątem, po rękojeść, która zatrzymała się na metalowych płytach. Przeszło dokładnie przez łączenia, stanowiące słaby i nieosłonięty punkt, dokładnie tak jak to założył.

- Stać! - zawołał do komandosów, którzy unosili już w jego stronę broń. Popatrzył w kierunku kapitana. - Stawka mnie tu wysłała. Jesteście gotowi na reperkusje przerwania mojej misji? - czekał chwilę, aż wreszcie zszokowany oficer kiwnął na komandosów, którzy nieco opuścili broń. - Tak myślałem – powiedział Gerber i spojrzał na Biedrzyckiego, który plunął krwią. Maksym zaczął przesuwać powoli ostrze w górę, a oczy tamtego się rozszerzyły. - I co, towarzyszu majorze, chyba nie przypuszczaliście, że ktoś może podnieść rękę na oficera WSI i ujdzie mu to cało?

- Wam… nie … ujdzie to… cało – wycharczał tamten, plując krwią, gdy Gerber przesuwał swe ostrze.

- Ależ ujdzie – powiedział Maksym. - Bo wasza postawa wobec wysłannika Stawki była niewłaściwa – rzekł donośnie, po czym ściszył głos. - Po prostu mieliście niefarta.

Szybkim ruchem wyjął nóż, po czym pchnął Biedrzyckiego, a ten osunął się na ziemię, trzymając za brzuch.

- Będziecie umierać powoli – powiedział do niego Maksym. - Aż wszystkie flaki wypłyną wam na zewnątrz. Nigdy nie zastanawialiście się jak to jest zostać ukaranym karą gorszą niż śmierć? Może będziecie mieli okazję się dowiedzieć. Nic  przyjemnego, zapewniam was – pochylił się nad oficerem, odpiął od jego pasa pistolet, po czym z zasobnika wyciągnął papierośnicę i zapalniczkę z wygrawerowaną gwiazdą, symbol absolwenta akademii GRU. Po chwili rozległ się trzask, a on zaciągnął się głęboko. - Tak bardzo chciało mi się palić – powiedział do Biedrzyckiego. – A wy mnie nie poczęstowaliście, głupi skurwysynu.

- Za to co zrobiliście… - odzyskał głos kapitan. Maksym spojrzał w jego kierunku, wprost w wycelowane weń lufy. Komandosi czekali jedynie na sygnał.

- Nawiążcie łączność i zapytajcie Stawki – poradził Gerber. - Zgadnijcie jaką usłyszycie odpowiedź. Wiecie, kto mnie wysłał. A może wy również pragniecie utrudniać moją misję wbrew ważnemu interesowi radzieckiego społeczeństwa? Jak się nazywacie towarzyszu kapitanie?

- Adler.

- W takim razie zameldujcie Stawce, że wykonam swą misję – powiedział Gerber. Zaciągnął się głęboko i pchnął nogą skulonego Biedrzyckiego, który przewrócił się na ziemię, trzymając za brzuch. Krew płynęła obficie z jego rąk. Nie mogło być już dlań ratunku, to była kwestia jedynie kilku minut. Maksym spojrzał na wyraźnie zszokowanego Dowgiłłę i jego żołnierzy. - Ruszamy do tuneli! - polecił. Rzucił papierosa i podążył ku swemu przeznaczeniu.

Stacja Zwycięstwa >>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz