poniedziałek, 21 grudnia 2015

Ciemna przyszłość

Przed nami święta, zastanowić się można, czy kolejne lata będą równie świetlane. Bynajmniej nie z powodu sytuacji politycznej, lecz całokształtu kierunku w jakim zmierza świat. Żyjemy od dawna w XXI wieku ze wszystkimi tego konsekwencjami, zarówno tymi pozytywnymi jak i negatywnymi. Wszechobecność smartkomputerów i strumienia danych można odebrać na oba sposoby, uderzyło mnie jednak niedawno, że codzienność coraz bardziej przypomina czarną rzeczywistość z opowieści powstałych w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Świat sprawiał wtedy wrażenie staczającego się w czarną dziurę, z powodu kryzysu paliwowego i wojny w Wietnamie, komuniści zajmowali Kambodżę, a amerykanie dali dupy na pustyniach Iranu. Potem było jeszcze gorzej, Państwo i japońskie korporacje zaczęły się panoszyć, wszechobecne służby specjalne handlowały ze swymi wrogami. Komiksowi autorzy wyrazili swe uczucia tworząc świetne komiksy takie jak „V for Vendetta”, „Watchmen” czy „Powrót Mrocznego Rycerza”, choć wśród opowieści o zdradzie wartości wymieniłbym także „Born Again” opowiedziane w Daredevilu. Rok 1986 był tu pewną kulminacją, w literaturze widoczną dużo wcześniej, zwłaszcza gdy w latach siedemdziesiątych państwa zachodnie chwiały się pod atakiem terroryzmu. Czytając powstałe wówczas opowiadania i książki Lema problem ten był nieco groteskowy, tymczasem spełniło się wszystko, może poza mikrogłowicami jądrowymi, choć prędzej czy później ktoś wpadnie na taki pomysł. Żyjemy w cyberpunku, czy tego chcemy czy nie, choć wygląda on nieco inaczej. Korporacje egzystują inwigilując swych pracowników, w sferze bardziej publicznej nie ustępując na tym polu Państwu. Technologia wyprzedziła rzeczywistość tak bardzo, że możliwe stało się to, o czym nie marzono nawet w latach siedemdziesiątych. Na lotniskach pracują systemy detekcji anormalnych zachowań, które analizując zachowania w tłumie, wskazują osoby, które należy wyłowić i szczegółowo sprawdzić. Oczywiście wykazują wszystkich zachowujących się niezgodnie z wzorcem i wciąż się uczą, jednak w ciągu najbliższych lat osiągną poziom przypominający sztuczną inteligencję, choć de facto rozpoznawać będą jedynie wzorce. Analizę ruchu urządzeń i sieci pomijam jako oczywistą, także fakt iż część tożsamości w sieciach społecznościowych prowadzona jest przez boty (oprogramowanie nadzorujące szereg profili FB i Twitterowe wyszło jakiś czas temu na rynek cywilny, zapewne NSA miało je już x lat temu), działających aktywnie i prowadzących pogaduszki. Czasy kiedy w latach dziewięćdziesiątych na grupach dyskusyjnych pętał się śmieszny turecki bot, który potrafił jedynie zaprzeczać rzezi Ormian, są już jedynie miłym wspomnieniem. Tak oto narodziła się rzeczywistość opisana w wydanej niedawno w Polsce książce Johna Brunnera „Na fali szoku”. Bardzo dobra rzecz, polecam, opisująca społeczeństwo, które żyje w strumieniu informacji, korzystając z urządzeń, które cały czas je lokalizują. Autor pisał ją w roku 1975, wówczas była czystą SF, obecnie jest rzeczywistością. Polecam gorąco, choć oczywiście w kilku technikaliach Brunner nie trafił. Ale zdaje się on wymyślił „robaka”, czyli program buszujący po sieci i psujący to co mu polecono, choć nie wpadł na to, że łatwo będzie go wyeliminować. Świat powieściowy to straszne miejsce, a ironią jest fakt, że w nim już żyjemy. Z wprowadzonych ułatwień korzystamy na równi my jak i terroryści czy przestępcy, chcąc ich wyeliminować oddajemy powoli swoją wolność, przesuwając konieczność ochrony w kierunku powszechnej inwigilacji i kontroli.
Przypomina mi się dwuczęściowy odcinek z czwartego sezonu Star Trek DS9. Kręcono go w latach dziewięćdziesiątych, Federacja uświadamia sobie narastający problem zmiennokształtnych, którzy chcą ją zniszczyć, a mogą wcielić się dosłownie w każdego. Aby go rozwiązać, wprowadzone zostają ograniczenia, a gdy spotykają się one z przeciwem, grupa oficerów Floty, aby ocalić swój kraj przeprowadza zamach stanu. Choć omal nie dochodzi do wojny domowej, odcinek kończy się typowo trekowym przesłaniem, nie możemy się ograniczyć i odebrać sobie wolności, bo to odbierze nam wszystko, co nas tworzy. Na atak i paranoję Federacja reaguje wzmocnieniem swej otwartości. Już kilka lat później mogliśmy zobaczyć jak świat reaguje na WTC, a odbiciem tego był serial Battlestar Galactica. Wróg jest wszędzie, może być każdym, najlepiej podejrzewać każdego i posunąć się krok dalej. Pilot i pierwszy sezon BSG są niedościgłym mistrzostwem, atmosfera zaszczucia i wszechobecnej paranoi jest w pełni odczuwalna, a autorzy nie kryli, iż na klimat serii wpłynęła wojna z terroryzmem. Wraz z wątpliwościami odnośnie jej przebiegu wkradały się one także w kolejne odcinki serialu.
Dekadę później mamy nawrót tego zjawiska. Na granicy UE pojawiają się wzmożone kontrole, mówi się o wprowadzeniu prawa, które sprawi, iż karane będzie podróżowanie w celach mogących być uznane za terrorystyczne. Czyli dokładnie to, co opisali John Brunner i jeszcze paru innych pisarzy w latach siedemdziesiątych. Oczywiście wszystko w słusznej sprawie. Jest takie ładne opowiadanie Charlesa Strossa, w którym w alternatywnej rzeczywistości w USA zakazano mobilnych hotspotów, dostęp do sieci jest ściśle reglamentowany, z uwagi na publikację treści uderzających w bezpieczeństwo kraju. Technologia jest odzwierciedleniem obecnej, o ile jednak w Europie dostęp do sieci jest nieograniczony, w Ameryce jest z nim problem. Nie chodzi tu o monitoring internetu, lecz o jego blokadę. Hakerzy walczą o wolność do prawa podłączenia do sieci. W czasach po WTC powstało jeszcze inne opowiadanie, Joe Haldemana, noszące tytuł „Obywatelskie nieposłuszeństwo”. Opowiada o tym do czego doprowadziła powszechna podejrzliwość i inwigilacja, kiedy po głównego bohatera przychodzą agenci i zadają mu pytania na dachu wieżowca, grożąc mu śmiercią na podstawie ustawy o przeciwdziałaniu terroryzmowi, choć jest kompletnie niewinny, wybiera samobójstwo. Lecąc w dół myśli o tym, że okazał obywatelskie nieposłuszeństwo, przeciw niesprawiedliwej władzy.
Obyśmy nie lecieli w dół, na oślep. Wesołych Świąt.

czwartek, 10 grudnia 2015

Kindle wszystkich światów

Podobno Idris Elba, czyli psychopatyczny detektyw Luther, również pilot „Prometeusza” i Heimdall z MCU, ma zostać Rolandem w adaptacji Mrocznej Wieży. Jak pisałem Roland, ostatni rewolwerowiec to dla mnie i wielu czytelników ktoś pokroju Clinta Eastwooda z filmów Sergia Leone. Człowiek bez przeszłości który wchodzi do saloonu i wychodzi jako jedyny pozostały przy życiu. Zresztą na początku swej wędrówki do Wieży Roland wchodzi do miasteczka i po nim nikt już go nie opuszcza. Trudno mi wyobrazić sobie Idrisa Elbę jako rewolwerowca, bo Mroczna Wieża to nie Django. Autor tego pomysłu powinien smażyć się na stosie na który trafi twórca ostatniej adaptacji „Fantastycznej Czwórki”, który był równie twórczy wobec postaci Human Torch. Niestety prędzej czy później Doctor Who stanie się kobietą, przed tym pomysłem już nie uciekniemy, w każdym kolejnym sezonie coraz więcej na to wskazuje. Jak wyglądać będzie Roland szukający wieży dopiero się okaże.
Skoro do tablicy została wywołana wieża, to witamy na kolejnym jej poziomie. Czytam właśnie świeżo wydany „Bazar złych snów” Stephena Kinga i jak każdy zbiór jego opowiadań jest nierówny. Czytam i w większości ziewam, lecz w pewnym momencie natrafiłem na nowelkę zatytułowaną „Ur”. King we wstępie informuje, że napisał ją dla kasy, bo zapłacił mu Amazon, żeby stworzył dzieło, w którym wystąpi Kindle. Autorowi powieści „God Hates Poland” Michałowi Radomirowi Wiśniewskiemu, znanemu jako mrw, którego niektórzy mogą kojarzyć z „Esensji” i mediów mainstreamowych z tekstów o szeroko pojętej fantastyce, raczej nikt nie zapłacił. Książka wyszła niedawno i opowiada o życiu, robotach i kwantowej rzeczywistości. „Ur” wyszło w początkach dziejów czytnika Amazonu i traktuje o różowym Kindle. King bawi się tu wariacją pomysłu, który później rozwinął w powieść „Dallas 63”. Co by się wydarzyło, gdybyśmy znali przyszłość i postanowili ją zmienić? Jak łatwo przewidzieć konsekwencje są katastrofalne, ku memu przyjemnemu zaskoczeniu okazuje się, że opowiadanie powiązane jest z Mroczną Wieżą, która drży w posadach, a róża czuje nadchodzącą zimę. Na miejsce przybywają zaś cadilacem ludzie w żółtych płaszczach, znani z „Serc Atlantydów”.

Lecz bardziej podoba mi się pomysł, iż kindle staje się nexusem nieskończonych światów. Bohater dostaje różowe urządzenie z innego świata, na czytniku odkrywa dostęp do repozytorium książek wydanych w alternatywnych rzeczywistościach. Opłaca i pobiera książki, które nigdy nie powstały w naszym świecie, choćby nie napisane nigdy dzieła Ernesta Hemingwaya. Światów jest nieskończona liczba, co oznacza, iż przez całe swe życie może czytać książki swego ulubionego autora. Wizja dla jednych przerażająca dla innych wspaniała. W każdym świecie losy pisarzy potoczyły się nieco inaczej, czasem żyli dłużej, czasem umierali w dzieciństwie. Wiele światów powiązanych jest bardzo blisko, zatem styl pisarzy jest praktycznie niezmieniony, a zanurzenie się w lekturę jest niezapomnianym przeżyciem.
Macie swojego ulubionego autora? A co gdyby napisał kolejne powieści, części ulubionych cyklów? I inne, których nigdy nie poznaliśmy, równie dobre jak wydane dotąd? Dostęp jest prosty, wystarczy nacisnąć DOWNLOAD. Oczywiście bohater nowelki bierze się za czytanie prasy, śledząc alternatywne wersje światów, niektórych zniszczonych wskutek wojen. Ciekawość pcha go jednak do próby sprawdzenia, co dzieje się w przyszłości, co prowadzi do wstrząsów.
Używam kindle dwa lata, dostałem go na gwiazdkę i podchodziłem początkowo jak pies do jeża, teraz podpowiada mi, że przeczytałem na nim prawie 200 książek. Niestety nie jest różowy, a książki pochodzą wyłącznie z tej rzeczywistości. Lecz czasem trudno dokonać wyboru, bowiem ich liczba jest równie nieskończona jak światów wokół wieży.

niedziela, 6 grudnia 2015

Ekspansja

Czekałem na ten serial od dłuższego czasu i oczywiście przegapiłem pilota. Nie wierzyłem w zapowiedzi stacji SyFy, że chcą powrócić do ambitnych formatów w stylu Battlestar Galactica. Choć minęła ponad dekada od rozpoczęcia emisji tej serii, do dziś uważam BSG za najlepszy serial jaki zdarzyło mi się oglądać, nie tylko wśród serii SF, lecz w ogóle. Przez lata jakie minęły od momentu gdy admirał Adama doprowadził resztki ludzkości na Ziemię nie pojawiła się seria równie ambitna, o ciężkim klimacie i jednocześnie tak dobra. SyFy poszło w rozrywkową fantastykę i jednocześnie głupią, a kolejne seriale w rodzaju „Dark Matters” zmieniały się na tle oferty HBO czy Netflixa w parodię opowieści rozrywkowej. Szkoda, zwłaszcza, że ten ostatni jest adaptacją niezłego komiksu. Trudno zresztą po BSG porwać się równie epickie przedsięwzięcie z taką skalą dramatyzmu. Serial był dla space opery tym, czym „Gra o Tron” dla fantasy, a zasługa w tym przede wszystkim Ronalda D. Moore'a. Gdy dowiedziałem się, że SyFy bierze się ekranizację Ekspansji zacząłem się nieco obawiać.
Niepotrzebnie. Jest dobrze, nawet bardzo dobrze, choć nie jest to epicki wymiar BSG, ale oryginał też jest nieco inny. Może najpierw kilka słów o tej serii, w Polsce mało znanej. Fabryka Słów po wydaniu w 2013 roku pierwszego tomu spoczęła na laurach, ale w naszym kraju space opera jest mało popularna. Choć mam wrażenie, że powoli się to zmienia, czego dowodem nagroda dla świetnych military SF Michała Cholewy czy ciekawie zapowiadającego się cyklu „Głębia” Marcina Podlewskiego. Ekspansja liczy na razie pięć tomów, autorstwa Jamesa A. Coreya pod którym to pseudonimem ukrywają się Daniel Abraham i Ty Franck. Cykl zaplanowali na lata, skrupulatnie tworząc historię ludzkości w przyszłości. Książki w doskonały sposób równoważą ze sobą rozmaite gatunki – od powieści przygodowej, przez thriller polityczny i sensacją, a wszystko oczywiście w scenerii SF. Choć chyba najmniej tu space opery, bo walki statków to jedynie dodatek do właściwej akcji.
O czym jest Ekspansja? Pomysł autorów jest prosty, w wielu powieściach SF ludzkość dawno rozprzestrzeniła się w galaktyce, gdzie stworzyła imperia, które następnie upadły. Seria pokazuje jak do tego doszło, opowiada historię diaspory ludzkości w przestrzeń kosmiczną. Gdy rozpoczyna się pierwszy tom „Przebudzenie Lewiatana”, silnik Epsteina pozwolił jedynie na częściową kolonizację Układu Słonecznego. Rozpoczęto terraformowanie Marsa, sięgnięto po bogactwa minerałów na asteroidach. Mars wyrwał się spod kontroli Narodów Zjednoczonych i toczy zimną wojnę z Ziemią, na asteroidach korporacje prowadzą bezwzględną politykę wyzysku, a stacje kosmiczne kontrolowane są przez siły ochroniarskie działające jako lokalna policja. Terroryści spod znaku OPA (Przymierze Planet Zewnętrznych, przepraszam za posługiwanie się angielskim nazewnictwem, ale w tym języku czytałem całość serii) usiłują poprowadzić mieszkańców pasa asteroid do walki o wolność. Sytuacja jest na krawędzi wybuchu, gdy załoga statku górniczego odpowiada na tajemniczy sygnał SOS nadawany z wraku opuszczonego statku. W ten sposób główni bohaterowie wpadają w sam środek intrygi, której rozgrywka doprowadzi nie tylko do zmian politycznych w Układzie Słonecznym, lecz poprowadzi również ludzi w galaktykę, gdzie czyha coś bardzo starego i potężnego.
Seria rozwija się z książki na książkę, nie jest też czytadłem w rodzaju serii o Zaginionej Flocie Jacka Campella, którą pochłania się momentalnie i nie pamięta dzień po lekturze jak doszło do tego, że admirał Geary pokonał wszystkich wrogów. Tutaj intrygi zarysowane są kompleksowo, a świat opisywany tknie swą rzeczywistością, postacie zaś są z krwi i kości. Autorzy swe zamysły odsłaniają bardzo powoli, początkowa rozgrywka o uzyskanie przewagi naukowej, będąca osią intrygi w dwóch pierwszych tomach, dopiero w trzecim ukazuje swe niezrozumiałe oblicze, które prowadzi ludzi wprost w nieznane, pokazując iż są jedynie mrówkami w piaskownicy, gdzie rządzą niezrozumiałe siły, o jakich nie mają pojęcia. Gdy byłem już pewien, że wiem w jakim kierunku zmierza seria, a dalsze tomy popchną ją wprost w paszczę tajemniczego i nienazwanego zagrożenia, które niszczy całe gwiazdy, ostatni tom znowu zabrał bohaterów do Układu Słonecznego, gdzie sytuacja uległa całkowitej zmianie, a ponad Marsa, Ziemię i OPA wyrosła zupełnie nowa potęga. Zaś ludzie muszą zmierzyć się z sytuacją, iż czas systemowych mocarstw przemija. Nie będę spoilerować, ale „Nemesis Games” zrobiło na mnie olbrzymie wrażenie i po raz pierwszy czekam na kolejny tom, będący jego bezpośrednią kontynuacją. Oczywiście każda kolejna książka opisująca losy kapitana Holdena i załogi kanonierki „Rocinante” jest oddzielną całością, którą można czytać niezależnie, lecz stanowiącą część większej całości.
Jak na tym tle wypada serial? Świetnie, zarówno w warstwie wizualnej jak i scenariuszowej. Podobnie jak w książce intryga rozwija się powoli, w pilotowym odcinku akcja dopiero się zawiązuje, a Holden i grupa posłana na wrak nadający SOS wpadają w sam środek zastawionej pułapki. Każdy z nich ukazany jest jako postać z przeszłością, przed którą uciekają. Na razie zostali jedynie zarysowani, lecz już widać iż każdy ma swą historię. Na osobą uwagę zasługuje warstwa wizualna, gdzie świat przyszłości jest spójny w warstwie technologicznej. Podoba mi się także sposób kręcenia, paleta barw ciemnego koloru, wnętrz pozbawionych jasnych pastelowych świateł. Statki kosmiczne znikają w ciemności przestrzeni kosmicznej, nie wypełniają tu całego ekranu. Zamaskowany pojazd jest jedynie zarysowany, pozostaje ukryty wśród gwiazd.
Oczywiście trudno mi do końca ocenić rzecz obiektywnie, bowiem znam oryginał i wiem do czego prowadzić będą dalej wydarzenia pilota, kończącego się w dramatyczny sposób. A także jak skończy zebrana przypadkowo załoga z górniczego transportera „Canterbury”. Scenarzyści w miarę wiernie trzymają się książki, wyprzedzając nieco wydarzenia kolejnych tomów wprowadzając od początku postać Chrisjen Avasarali, która pojawia się dopiero w dalszych częściach opowieści. Ale nie zauważyłem żadnych uproszczeń ani skrótów. Nie jest to na pewno epicka opowieść na miarę BSG czy Gry o Tron, bowiem przez cały czas śledzić będziemy losy załogi kanonierki pakującej się cały czas w kłopoty, lecz po obejrzeniu pilota uważam, że warto to uczynić. I dowiedzieć się jak rozpoczęła się ucieczka ludzkości w kosmos, a Holden i jego ludzie stali się najbardziej poszukiwanymi ludźmi w Układzie Słonecznym.

środa, 2 grudnia 2015

Lata wiary

Kiedy pisałem ostatnio o prostej koncepcji polegającej na zamianie w rzeczywistości alternatywnej chrześcijan z muzułmanami, co sprawiło, że terrorystami niszczącymi WTC stali się wyznawcy Jezusa, na myśl od razu nasunęła mi się gruba książka Kima Stanleya Robinsona, która stawia ten temat w zupełnie innym świetle. Chrześcijan z równania zupełnie eliminuje, zmieniając w nic nie znaczącą mniejszością religijną, której wyznanie z czasem zanika i rozpływa się w morzu wiary. W rzeczywistości powieści „Lata ryżu i soli” ukazany zostaje świat, w którym pod koniec średniowiecza znikają mieszkańcy Europy. Tym samym miejsca nie mają wielkie odkrycia geograficzne ani rewolucja naukowa, co za tym idzie świat nie zostaje ukształtowany na podobieństwo europejskich mocarstw.
Koncepcja ta wpisuje się w ciekawe dyskusje, jakie czasem toczą naukowcy. Co właściwie sprawiło, że Europejczycy ruszyli podbić świat? Głód ziemi i chęć przygody, czy też niespokojny duch? Jak to się stało, że mimo iż w Chinach wynaleziono druk i proch w tamtejszym systemie społecznym zupełnie się one nie przyjęły, a w Europie zdołały dokonać rewolucji? Kilka razy zetknąłem się z opinią, że odmienność cywilizacyjna kontynentu wynikała z wykształconej tu przez stulecia indywidualności, która kształtować zaczęła się jeszcze w czasach Imperium Romanum, ugruntowując się z uwagi na opór przeciw władzy kościelnej, potęgowany przez schizmy i reformację. Rewolucja naukowa i rozwój technologii były możliwe w dużej mierze dzięki zakwestionowaniu paradygmatu wiary i buntowi przeciw opisywanemu porządkowi świata. Spojrzenie na rzeczywistość pozbawioną znanej historii, przynosi niezwykle ciekawe spostrzeżenia. Nawet niezależnie od istnienia łacinników, jak wówczas nas zwano, dwie cywilizacje spotykały się i wchodziły w rezonans. Ładnie ukazuje to sztampowy serial Netflixa "Marco Polo" będący odpowiedzią na "Grę o Tron". Choć zbeletryzowany pokazuje świat, w którym Europejczycy nie mają jeszcze żadnego znaczenia, tak było do czasu odkryć geograficznych, które tu nie nastąpiły.
Robinsona wiele osób kojarzy z jego sztandarowego działa, trylogii o kolonizacji Marsa, wielostronicowej epopei opowiadającej o terraformowaniu i rozwoju ludzkości, gdzie równie ważny jak aspekt SF są socjologia i polityka. Na te aspekty położył nacisk także w „Latach ryżu i soli”, skupiając się na wzajemnych relacjach i przeżyciach bohaterów. Choć książka pozbawiona jest elementów fantastycznych, jako motyw przewodni spajający opisywane epoki autor wybrał reinkarnujące się dusze, wcielające się w kolejnych epokach zarówno w kobiety i mężczyzn, co prócz rozważań na temat duchowości buddyjskiej pozwala czytelnikowi na poczucie, że mają do czynienia z tymi samymi protagonistami. Choć powieść dzieje się na przestrzeni wielu epok i 500 lat, brak tu rozmachu choćby „Atlasu Chmur”, gdzie autor zastosował podobne rozwiązanie.
Gdzie więc punkt rozbieżności? Zaznaczmy, że to jeden z rzadkich przypadków, gdy odmienił on świat całkowicie, a nie spowodował jedynie niewielką zmianę. Nastąpił pod koniec XIV lub na początku XV wieku, w okolicach bitwy pod Grunwaldem. Oddziały Tamerlana Wielkiego docierają na Węgry, gdzie odkrywają puste miasta i wioski pełne dawno zmarłych ludzi. Jedyny żyjący opowiada im o czarnej śmierci, zarazie która spustoszyła Europę, sprawiając iż nikt jej nie przetrwał. Rasa biała w zasadzie wymarła pozostawiając porzucone pomniki swej cywilizacji. Mongołowie wycofują się, a zwiadowcy zostają zabici, by nie przynieśli zarazy hordzie, choć jednemu z nich udaje się uciec. Z czasem trafia do floty chińskiego admirała, który odkrywa powoli świat, odkrywając, iż potomkowie Rzymian nie istnieją. Kolejne stulecia to alternatywna historia pisana przez dwie największe cywilizacje, które wzrastają w potęgę. Chiny stopniowo podbijają Japonię, podczas gdy muzułmanie zajmują Firanię, czyli Europę. O ile państwo Chińskie jest jednolitym cesarstwem, Dar-Al-Islam dzieli się na szereg kalifatów, mających rozmaite relacje, stanowiąc rodzaj religijnej wspólnoty. Z czasem sięgnie do granic Bajkału. Brak mobilności handlowo-bojowej europejczyków zmienia jednak mocno historię, bowiem w cenie są wyłącznie wynalazki mające zastosowanie militarne. Z Japonii podbitej przez Cesarstwo uciekinierzy docierają do nowego kontynentu, gdzie z indiańską Ligą zbudują nowe państwo, przeciwstawiające się powolnemu budowaniu chińskiej potęgi. Zmianę przyniesie dopiero indyjski Trewankar, którego oświecony władca odkryje zastosowanie pary, a jego stalowe maszyny rzucą wyzwanie dominacji muzułmanów i chińczyków. Tak nadejdzie wiek nasz XX, gdzie wybuchnie wielka wojna, pomiędzy zjednoczonym Dar-Al-Islamem a Chinami, które zbytnio urosną w siłę. Ta totalna walka trwać będzie aż do roku 2000, choć oczywiście nikt nie stosuje już chrześcijańskiego kalendarza. Front niszczycielskiej walki obejmie Himalaje, stosowane będą gazy bojowe, wojska utkną w okopach. Koncepcja broni nuklearnej pojawi się dopiero pod koniec tego okresu.
Świat to zupełnie inny, od tego jaki znamy. Dopiero długa wojna wzmacnia pozycję kobiet, gdy potrzebujące rekruta oddziały zaczną wcielać do armii kobiety, których pozycja zarówno w Chinach jak i islamie jest niska. Z czasem nie nadąży za tym system społeczny, trzeszczący coraz bardziej w okowach narzuconych dawno temu przez religię i tradycję. Islam i Chiny będą musiały się zmienić, co jednocześnie wymusi zmianę w liberalnych państwach indyjskich i indiańskich, które włączają się w wojnę. Około roku 2045 dawne potęgi już nie istnieją, świat rozpadł się na kilkanaście państw, które budują swoje relacje na nowo. Ruchy faszystowskie i komunistyczne nie zyskały tu takiego znaczenia i natężenia, jak w historii jaką poznaliśmy.
W przeciwieństwie do innych historii alternatywnych ta wydarzenia głównego nurtu pozostawia w tle, nie są tu ważne postacie liderów, bohaterów i wielkie bitwy. Dzieją się gdzieś niejako na marginesie soczewki, w której Robienson skupia życie ludzi w określonym czasie i miejscu, gdzie ważne są ich osobiste problemy. Nie każdemu takie podejście przypadnie do gustu, lektura jest powolna i wymagająca, choć całością koncepcji olśniewa, wielu odejdzie znudzonych. Lecz całościowa wizja alternatywnego świata jest z pewnością warta poznania.