środa, 31 maja 2023

Ciemna Symetria: Józefów

 

- Cholerny Józef Światło – wycharczał Przewodnik Postępowych Narodów Ludowego Świata, generallisimus Stawki, przewodniczący Głównego Sekretariatu Komitetu Centralnego Partii Rewolucyjnego Komunizmu, Ławrientij Pawłowicz Beria, siedzący u stóp olbrzymiej czerwonej gwiazdy, zawieszonej nad jego głową. Gerber stał w miejscu, w którym się zatrzymał, po tym jak minął ostatnią śluzę pancernego pociągu i zamiast spodziewanego sztabu Stawki spojrzał w twarz znajdującego się za pancerną szybą starca. Był przygarbiony i pochylony, ręce miał zaciśnięte. Jego sylwetka pogrążona była w cieniu, a prosty czarny strój z wysokim kołnierzykiem zlewał się z ciemnością pomieszczenia. Jedyne światło dawał znajdujący się tu ekran, na którym zmieniały się obrazy. Dopiero po chwili Gerber zorientował się, że przedstawiają one to, co dzieje się na zewnątrz, do tego w kolorze. Nie miał pojęcia, że jest to możliwe, dotąd obraz tej wielkości mógł obejrzeć wyłącznie na płótnie kinowym. Tu zdawał się być wyświetlany bezpośrednio, tuż obok dostrzegł inny ekran, pełen dziwnych wykresów, kwadratów i trójkątów w kolorze czerwonym i niebieskim, opisanych małymi literami i wielkim napisem Ałmaz pośrodku. Szok gonił szok, jeszcze nie wyszedł z największego, jakim był fakt, przed kim właśnie się znalazł.

Beria był stary, nie przypominał mężczyzny z siwiejącymi skroniami, w okularach, zatroskanego losami świata, pogrążonego w rozmowie z prostym robotnikiem czy żołnierzem, jakiego znał z wielu portretów. Był wychudzonym starcem, którego Maksym poznał po okularach, charakterystycznych okrągłych oprawkach znanych z ikonografii oraz zdjęć. Najpierw stwierdził, że posiwiały karzeł musi być szalony by nosić okulary takie jak generalissimus, których nie warzył się zakładać nikt inny, bowiem w całym Związku jedynie Przewodnik Narodów posiadał tak charakterystyczne oprawki. Założyć podobne oznaczało, iż ktoś chce się z nim równać, co nie umknęło by uwagi Partii i innych służb. Chwilę zajęło, nim Maksym uświadomił sobie, że starzec jest niezwykle podobny do Przewodnika Narodów, po czym niczym grom uderzyła w niego nagła konstatacja. Zrozumiał przed czyim obliczem się znalazł, kto znajduje się za pancerną szybą i zamarł. Beria wpatrywał się w monitor i obraz eksplozji, płomieni ogarniających ruiny.

- Płoń – powiedział powoli i dobitnie, po czym skierował swój wzrok na Gerbera. Ten omal się nie cofnął, gdy poczuł jak spojrzenie przeszywa go niczym strzała. Przez chwilę nie był w stanie nabrać nawet oddechu. Wreszcie przeniósł wzrok gdzieś obok. - Słyszałem, że zastrzeliliście jednego z posłańców? - zapytał groźnie, a Gerber poczuł jak przechodzą go dreszcze. Rosyjski Berii był ostry i chrapliwy.

- Zrozumiałem wiadomość – odrzekł Sierow spokojnie.

- Błąd, towarzyszu – warknął Beria. - Zdaje się, że tego właśnie chciał!

- Dlatego to uczyniłem, towarzyszu sekretarzu – odparł z naciskiem marszałek.

- Popełniacie błąd za błędem Iwanie Aleksandrowiczu – Beria uderzył pięścią o poręcz swego wielkiego fotela. - Kto pisał do mnie o godnym zaufania Polaku? Mam wam przypomnieć jak to szło? Sprawdzony człowiek, pracownik warszawskiej grupy operacyjnej, w stopniu kapitana! To dzięki wam delegowaliśmy go do naszej grupy operacyjnej!

- To było w 1945 roku, towarzyszu sekretarzu – odparł Sierow.

- To nie ma znaczenia! - Beria uniósł głos i nagle się rozkaszlał. Po chwili kontynuował: - Iwanie Aleksandrowiczu, drugi wasz największy błąd, strzelaliście sobie wtedy razem do tych faszystów z AK, złapaliście nawet wspólnie 16 z nich, ale nie walnęliście w łeb pieprzonemu Światle… I kolejny, kto wie czy nie większy. W roku 1956 rzucaliśmy tu bomby atomowe, kto uznał, że nie warto rzucać ich na Warszawę? Kto twierdził, że nie ma potrzeby niszczenia jej jak Budapesztu? Kto wreszcie mówił, że skoro likwidujemy ich kraj, zostawmy im choć język, jako element narodowej identyfikacji z republiką radziecką? Że w ten sposób nałożymy siodło krowie! Coś wam powiem Sierow… to miasto nie powinno przetrwać! Nie powinno się go odbudowywać w 1945… a Światłę powinniście złożyć wówczas w płytkim grobie! Zabrakło wam czujności! - znowu zaczął kaszleć.

- Tak jest, towarzyszu sekretarzu – odparł spokojnym tonem marszałek. Beria zaczął drżeć, po czym skierował swój głos na Gerbera.

- Jak wygląda ten skurwysyn? Ile ma lat? - zażądał odpowiedzi. Maksym miał zbyt wielki mętlik w głowie by zastanawiać się nad odpowiedzią.

- Wygląda na pięćdziesiąt… nie więcej niż sześćdziesiąt, towa…

- A chuj! - wrzasnął Beria. - Słyszysz to, Sierow! Słyszysz!

- Tak podejrzewaliśmy, gdy pojawił się ponownie generał Mrok – odpowiedział marszałek. - Rozmawialiśmy o tym, towarzyszu sekretarzu.

- O ile pamiętam zastanawiałeś się czy to nie bełkot tego Waltera – burknął Beria.

- Walter – wyrwał się Gerberowi.

- Co, Walter? - natarł natychmiast Sierow, chwytając go za ramię.

- Jest tutaj – odparł Maksym. - Przybył z imperialistami, towarzyszu marszałku.

- Wiemy – zbył go niespodziewanie Beria. - Doskonale wiemy kto tutaj wylądował i w jakiej liczbie. Żyje jeszcze, ten cały Walter? Zdaje się, że udało wam się zabić nieco imperialistów podczas bitwy.

- Żyje, towarzyszu sekretarzu – odrzekł niechętnie Gerber. Beria nagle zarechotał.

- A wam wyraźnie to nie na rękę – stwierdził. - Nadal macie mu za złe, że wsadził was za to, że zesłał was do karnego batalionu, za to, że chcieliście posuwać tamtą dziewczynę? Ja was w pełni rozumiem, nie ma nic lepszego niż folgowanie pragnieniom – Beria zdawał się przez chwilę oddawać marzeniom, po czym nagle spoważniał. - Ale w zasadzie powinno wam się obciąć kutasa. Dla zasady, moralności i dobra komunizmu. Sierow, zróbcie to dla mnie.

- Może najpierw niech powie, z czym przyszedł – odparł marszałek, nim Gerber zdołał zareagować.

- Zaraz – rzekł Beria i skupił wzrok na ekranie. Widok wyostrzył się, zmieniał się bardzo szybko, przedstawiał ciemne kształty poruszające się z dużą szybkością, które zdawały się pluć ogniem z działek. Wyraz twarzy Berii nie zmienił się, gdy rzekł: - Wreszcie przybył cholerny Sojusz Zjednoczonych Narodów. Nie mogłem się już doczekać, chwilę ich marynarce zajęło zatopienie naszych krążowników na Baltyku i w Sundzie, żeby oczywiścić im drogę. I za pamięci Sierow, dajcie jedną gwiazdkę dowódcy garnizonu w Poznaniu. Nawet udało mu się trochę ich zestrzelić, zanim nasze lotnictwo nad Jutlandią i Skagerrakiem zniszczono – zauważył.

- Nie zgłasza się, towarzyszu sekretarzu – odrzekł marszałek. - Możliwe, że nie żyje. Był na lotnisku, kiedy…

- Pośmiertnie nadać tytuł bohatera Związku – Beria wciąż wpatrywał się się w ekran.

Gerber nadal się nie poruszył, od wejścia do pomieszczenia wciąż stał zesztywniały, przed pancerną szybą. Widział obraz jedynie pod kątem, na nim zaś eksplozje i wybuchy na niebie ponad płonącym miastem. Nagle podłoga zadrżała u jego stóp, raz za razem. Maksyma doleciały przytłumione dźwięki, ledwie słyszalne przez gruby pancerz pociągu. Gdzieś w oddali artyleria zaczęła wystrzeliwać pociski. Po chwili ujrzał ognisty deszcz spadający na mroczne miasto.

- Ten ich nalot jest bez żadnego znaczenia. Zginie – powiedział Beria jakby sam do siebie. - Całe to miasto. Zniszczymy je kamień po kamieniu. A potem wyoramy każdy z nich z ruin i zmienimy w pył. Zejdziemy pod ziemię i zalejemy tunele ogniem. Aż po Warszawie zostanie jedynie wielka dziura, w której leżeć będą zwłoki kontrrewolucjonistów. A potem zlikwidujemy całkowicie Polską Ludową Republikę. Przesiedlimy dzieci, dorosłych reedekujemy w łagrach. Druga Armia walczyć będzie w pierwszej linii atomowego natarcia aż szczeźnie. Tak powiedziałem.

- Tak jest, towarzyszu sekretarzu – potwierdził Sierow, a Gerber poczuł jak przechodzi go dreszcz. Przewodnik Narodów wydał właśnie wyrok, oznaczający koniec znanego mu świata.

- Towarzyszu sekretarzu – chrząknął Maksym niespodziewanie dla samego siebie. - Jeśli mamy walczyć z… tym co jest w Warszawie… Nasze kule nie są w stanie zrobić im krzywdy…

Beria spojrzał nań groźnym wzrokiem.

- Być może wasze kule, sierżancie Dziewiątej Kompanii – powiedział po dłuższej chwili, a Gerber poczuł jak zalewa go pot. - Ale niech Światło myśli, że jest bezpieczny. Że cienie go obronią! Pięknie! - nagle prawie podskoczył i uderzył pięścią. - Sierow, te ich maszyny są już nad Wisłą! Niszczą naszą artylerię!

- Już nie – odparł marszałek. - Właśnie uciekają przed salwą strieł – Beria ponownie spojrzał na ekran, lecz nie wyglądał na rozpogodzonego. Siedział i spoglądał bez słowa na eksplozje, a Gerber miał wrażenie, że wybuchają przede wszystkim samoloty Związku. Podłoga drżała już w rytmie ciągłym, artyleria strzelała przez cały czas.

- Cóż... – rzekł wreszcie Beria. - Wygląda na to, że ponosimy klęskę. Wróg posłał swe wojska w serce naszego terytorium. Zapamiętajcie ten dzień dobrze Gerber. Imperialiści właśnie przegonili nas znad Warszawy i strącili nasze lotnictwo. Zaatakowali Poznań i Sund, otworzyli sobie drogę do serca Polski. Wygrywają. Jesteście w to w stanie uwierzyć, sierżancie?

Gerber milczał, nie wiedząc jakiej Beria oczekuje odpowiedzi. Kulił się wręcz pod jego wzrokiem, po raz pierwszy w życiu czując się nagle mały.

- Nie – zdecydował się wreszcie wyszeptać. - Nigdy, towarzyszu przewodniczący.

Beria pokiwał głową.

- Nie tracicie rewolucyjnej czujności – mruknął. - To dobrze. Bo Imperialiści myślą, że kontrolują sytuację, gdyż właśnie tego chcemy. Te ich manewry, które miały sprawić wrażenie, że szykują desant spadochronowy, te ich poderwanie sił, chirurgiczne uderzenie mające sprawić wrażenie, że to wstęp do operacji wojskowej… Więc pozwalamy im sądzić, że im się to udaje. Że uwierzyliśmy, iż te ich pozoranckie ruchy to coś więcej. Pozwoliliśmy im nawet uderzyć na Warszawę i otworzyć im drogę do serca dawnej Polski. Wiecie dlaczego wam to mówimy?

- Nie, towarzyszu sekretarzu.

- Dowiecie się już niebawem – rzekł Beria. - Na razie zapamiętajcie sobie, że poświęciliśmy właśnie nasze najlepsze eskadry, po to, by imperialiści myśleli, że mają przewagę. Niech sądzą, że wygrywają. Nawet nie wiedzą jak się mylą… Niech Światło zaprosi ich do tańca. Zginą razem – oderwał wzrok od ekranu i spojrzał na Sierowa. -  Szkoda tylko, że wy Iwanie Aleksandrowiczu daliście się ponieść emocjom. Zastrzeliliście swoją oficer.

- Tego chciał Światło – mruknął Sierow. - I to należało uczynić.

- Czarna ręka była tą informacją, o której mówiliście – stwierdził spokojnie Beria. - Już przekazano mi jaka była wasza reakcja… w sumie wam się nie dziwię. Tylko, że on pokazywał nam w ten sposób, że  jest wszechmocny i kontrolował Mrok, gdy  Zachert wędrował przez Południową Zonę.

- Blefuje – stwierdził Sierow. - Wie o tym co spotkało Zacherta od Waltera. Usiłuje nas wprowadzić w błąd.

- Byłoby dziwne, gdyby w tej grze nie stosował własnej maskirowki – odparł Beria. - Od początku chciał sprowokować nas do działania. Chciał, żebyśmy zareagowali histerycznie i rzucili na to miasto wszystkie nasze oddziały. Pragnął pokonać je tu i upokorzyć. I wysłać wiadomość światu – zawiesił na chwilę głos. - To była wiadomość skierowana do mnie.

- I właśnie tak zaczęliśmy działać – stwierdził Sierow.

- Tak – powiedział Beria. – A zatem niech widzi naszą histerię. I pozorną nieudolność, sprawiającą, że wpuściliśmy Sojusz do własnego ogródka. Niech popełni ten błąd i stanie się zbyt pewny siebie. Nie wie jednak, że gramy w zupełnie inną grę – zachichotał Beria. - Słyszycie, Gerber? Zapamiętajcie moje słowa. Sądzi, że realizujemy jego plan. Że atakując trzy miasta Związku rzucił nam wyzwanie, na które musieliśmy odpowiedzieć. Że przekazując mi, że ma moc i nazywając siebie Bogiem, zmusił mnie do popełniania błędów i emocjonalnego działania. I tak właśnie jest! - Beria nagle uniósł się ze swojego siedzenia. - Bo Boga nie ma, jest tylko człowiek! I ja nim jestem, a ten który uważa się za Boga upadnie. I ja go zabiję – zasyczał z wyraźną pogardą. Jego oczy zwęziły się do niewielkich szparek. Spojrzał znowu na ekrany, przyjrzał się płonącemu miastu, po czym przeniósł wzrok na symbole i wykresy znajdujące się obok. Gerber pocił się w milczeniu, nim Beria ponownie zwrócił się do niego: - Skoro Afanasjewej głos i dał jej czarną rękę, po to aby przekazać nam w ten sposób, że ma władzę nad materią i ciemną energią, co polecił przekazać wam?

Maksym przełknął ślinę.

- Kazał powiedzieć, że… - przez chwilę się wahał po czym mówil dalej - … że Polska będzie wolna i niepodległa – nie zdołał powiedzieć więcej, bo Beria nagle zaczął się śmiać. Czynił to głośno, trzęsąc się, do czasu aż zaniósł się kaszlem.

- Słyszałeś Sierow? - zapytał wreszcie, gdy zdołał się uspokoić.

Marszałek pokiwał głową.

- Jest szalony – stwierdził krótko.

- Chce Wolnej Polski? To jej dostanie – Beria spoważniał. - Zostanie wzięty żywcem, po to abyśmy posadzili go na szczycie atomowych ruin, w które zmienimy resztę tego kraju.

- W tym szaleństwie jest metoda – mruknął Sierow. - Wie w jaki sposób nas najlepiej sprowokować, towarzyszu przewodniczący.

- Więc niech dalej myśli, że nas prowokuje – odparł Beria. - Że rzuciliśmy wszystkie nasze oddziały, porzuciliśmy wszystkie fronty dlatego, że obawiamy się jego mocy. Jego zdolności. Jego Wolnej Polski – zachichotał na chwilę. - Jego niezwyciężonych oddziałów. Koalicji maoistów i Sojuszu. Niech dalej widzi nasz gniew, szaleństwo i furię. Czy to wszystko towarzyszu sierżancie? Nie dodał nic więcej? Nie wspomniał, że wbrew materializmowi dialektycznemu Bóg istnieje i to on nim jest? Nie powiedział, że z tego powodu musimy go pokonać, bo zaprzecza swym istnieniem naszej ideologii? Nie dodał, że w ten sposób zrobił co mógł, byśmy rzucili wszystkie nasze oddziały do Warszawy? - Beria powoli uniósł się. - Nie pochwalił się, że w ten sposób spowodował, bym ja tu przybył? Po to żebym znalazł się w pułapce jego ludzi, maoistów i imperialistów?

- Nie, towarzyszu przewodniczący – pokręcił głową Gerber. - Lecz…

- Co? - warknął Beria. - Zmienił was w jakąś żywą broń Mroku? Zaraził czymś, aby mnie dopadło? To nie w jego stylu, on chce bym był świadomy mego upadku i zobaczył jak Związek się rozpada, a nie po prostu mnie dopaść… Więc co?

- Polecił mi opowiedzieć wam co mnie spotkało – dokończył Maksym. - I dodać jeszcze jedno zdanie.

- Słucham więc – rzekł Beria.

Gerber przełknął ślinę.

- To nie moje słowa, towarzyszu prze… - zaczął.

- Mówcie! - warknął Beria, a jego oczy rozbłysły.

- Miałem przekazać Stawce, że Polska będzie wieczna – powiedział Maksym. - Jak opromieniające je światło.

- To wszystko? - nacisnął Sierow.

- Stan towarzyszki pułkownik i mój to pozostała część tej wiadomości – dokończył Gerber.

- A wam co uczynił? - zapytał powoli Beria. - Czego nie wyłapał ten szaleniec Zabielin?

- Ozdrowił mnie – wyjaśnił Maksym. - Pozwolił mi najpierw zapaść na polactwo… a gdy już prawie stałem się tworem wyleczył mnie.

- To skurwysyn – wycedził powoli Beria, lecz Gerber nie miał pojęcia co przewodniczący miał na myśli. Jego pięść powoli się zacisnęła, gdy wstał powoli z miejsca. Maksym skulił się odruchowo, gdy ujrzał jego twarz, pełną wściekłości. - Macie coś do powiedzenia, Sierow?

- Nie powiedział nic nowego – odrzekł ostrożnie marszałek. - Daje nam do zrozumienia, że jest Bogiem…

- Chuj mnie obchodzi co daje nam do zrozumienia – warknął Beria. - Boga nie będziemy tolerować, bo nie pozwala nam na to materializm dialektyczny. Polsce nie pozwolimy istnieć, bo to wrzód na ciele nowoczesnego świata, który zbudujemy komunizmem rewolucyjnym – zasapał ciężko. - Ale pokazuje chyba jasno, że ma klucz…

- … do tego, czego pragniemy najbardziej – dokończył marszałek. Beria pokiwał głową.

- Tańczymy jak nam zagra – rzekł. - Jest młody, słyszysz? Słyszałeś ile ma lat?

- To pułapka, towarzyszu przewodniczący –zauważył Sierow.

- A my w nią wpadamy, towarzyszu marszałku – odparł tamten. - Sprowokował nas byśmy tu przybyli, rzucili swe siły na miasto… wiecie po co? - nie czekał jednak aż ktokolwiek mu odpowie. – Właśnie teraz kiedy przybywa to kosmiczne gówno. To nie przypadek.

- Nie sądzę – przytaknął Sierow.

- Patrzę na to co dzieje się nad Marsem – powiedział Beria. – I zdaje się, to coś ignoruje nasze rakiety. Więc może to, co mamy nad Ziemią, nie wystarczy, by to powstrzymać. Może on też o tym wie i pragnie zobaczyć naszą bezsilność, nim to nadejdzie. Nasz upadek. Pragnie spojrzeć w nasze stare i pomarszczone twarze i pokazać nam… nieśmiertelność. On ma ją, Sierow! - podniósł znowu głos.

- Tak – odrzekł marszałek. Beria przeniósł wzrok w kierunku Gerbera.

- Wiecie czemu Sierow nie boi się przebywać obok was? - zapytał. - Z jakiego powodu nie dba o to, czy stanowicie biologiczne zagrożenie bądź chodzącą bombę? Bo wie, że zostało mu niewiele czasu. Rak zabije Iwana Aleksandrowicza w przeciągu kilku miesięcy. To jego ostatnia bitwa. I dlatego towarzysz marszałek zdesperowany by odnieść dla komunizmu swe ostatnie zwycięstwo.

- Ostateczne – poprawił zza pleców Gerbera Sierow..

- Odniesie je komunizm – syknął Beria. - My je odniesiemy, nie wywyższajcie się, Sierow, nie wywyższajcie… A teraz powiedzcie, co do cholery chciał osiągnąć przesyłając taką wiadomość?

- Sprowokować nas.

- Już nas wcześniej sprowokował. I sprawił, że komunizm posiadł nowy imperatyw. Zniszczenie Warszawy i kontrewolucji.

- Nie wiedział, że tu jesteście towarzyszu przewodniczący – powiedział zamyślony Sierow. - Kierował swą wiadomość do Stawki. Chciał byście tu przybyli widząc jaka jest cena. Nieśmiertelność to przynęta. Stawką jest przetrwanie komunizmu rewolucyjnego. Bez was towarzyszu…

-… komunizm jest wieczny – warknął Beria. - A jeśli Światło myśli, że będziemy z nim rokować by dał nam swój sekret, to się pomylił. Jeżeli sądzi, iż doprowadził do tego, że mnie tu ściągnie, by wciągnąć w pułapkę swoich knowań z imperialistami, to się zdziwi. My go stworzyliśmy Iwanie Aleksandrowiczu i my sprawimy, że upadnie!

Zapadła cisza, a Beria opadł powoli na swe krzesło. Sierow milczał, a Gerber nie wiedział co powinien dalej uczynić. Starał się nie poruszać, żałując iż nie jest niewidzialny, lecz przewodniczący jakby przypomniał sobie o jego istnieniu.

- Sądzicie, że strata artylerii i eskadry samolotów, zniszczenie baz w Poznaniu i na Sundzie nas osłabia? - skierował ku niemu swój wzrok. - Na pewnym poziomie tak, lecz w perspektywie najbliższych godzin nie będzie miała żadnego znaczenia… Chcę żebyście to wiedzieli Gerber. I za chwilę wytłumaczę wam dlaczego.

Nie zdążył jednak powiedzieć nic więcej, bowiem nagle światła w pomieszczeniu za szybą zabłysły na czerwono i rozległ się piszczący dźwięk. Beria skierował swój wzrok na ekrany, a Sierow przysunął się bliżej.

- Cóż Iwanie Aleksandrowiczu – rzekł po dłuższej chwili przewodniczący. - Będziecie mieli swoją bitwę. Właśnie na północny-zachód od naszych pozycji znikąd pojawiły się tysiące tych tworów i maoistów. Do tego od północnego-wschodu zmierza ku nam zaburzenie zmiennej fizyki. Z tego co mi tu przekazują obszarowo zaburzono temperatura, podniesiona powyżej możliwej... I co wy na to, Sierow?

- Powiedziałbym, towarzyszu przewodniczący – rzekł tamten sucho. - Że nawet jeśli Światło nie wiedział jeszcze gdy wysyłał tu Gerbera, czy się tu znajdujecie, teraz jest tego w pełni świadom. I zamierza zamknąć nas w pułapce i pozbyć się was raz na zawsze.

- Jego niedoczekanie – zaśmiał się Beria. - Jego niedoczekanie.

Akwarium >>

wtorek, 30 maja 2023

Ciemna Symetria: Stacja Warszawa Zachodnia (II)

 

Wszystko rozegrało się na przestrzeni kilku minut, lecz upłynęły one momentalnie, a ich zwieńczeniem była eksplozja, rozjaśniająca swym błyskiem ciemność. Ziemia zadrżała, po czym świat zniknął im z oczu, gdy został wypełniony falą uderzeniową. Stracili całkowicie widoczność, a gdyby Konwent postanowił ich zaatakować, dokonałby tego z łatwością. Nie uczynił jednak tego.

Słysząc ostrzeżenie Vasquez zaczęli działać zgodnie z wyuczonymi odruchami, Kowalski z Sokolińskim jednocześnie zaczęli wykrzykiwać polecenia porzucenia pociągu, który stanowił oczywisty cel. Nie było czasu by próbować z niego odzyskać sprzęt, który zdołali zapakować. Popędzili w kierunku lokomotywy, by pomóc pozostałym. Gmurczyk stał niczym sparaliżowany, spoglądając na ułożonych na noszach rannych. Di Stefano podniósł głowę, bezsilnie wpatrując się w ich stronę.

- Wszyscy do fortu! - zawołał Sokoliński. - Gmurczyk, Podeborski, Rau po motocykle! Brać lżej rannych i zaczepimy nosze!

Nie ma czasu, pomyślał Kowalski, po czym uświadomił sobie swój błąd. Stracił Budzyńską z oczu. Obejrzał się, lecz nigdzie jej nie dostrzegł, za to w ich stronę sunęły błyskawicznie cienie, w dużej ilości pojawiające się u wylotu tunelu. Sięgnął po broń, zatrzymując się w miejcu, lecz cienie zdawały się go ignorować, nie zmierzać w jego kierunku. W ułamku sekund dotarły doń i minęły, zbliżając się  do noszy, które chwyciły i uniosły w swych wiotkich dłoniach, zaczynając ciągnąć w kierunku tunelu.

- Gmurczyk! Gotowość! - krzyknął Sokoliński.

- Pułkowniku, oni chcą pomóc! - zawołał Rassmusen. - To nasza jedyna szansa!

Kowalski również to zrozumiał.

- Jaskółka, kryjcie się! - krzyknął. - Najgłębiej jak możecie!

- Do zobaczenia po wojnie, Kontrola – głos Vasquez był niezwykle spokojny, jak gdyby świadomość, ze Alamo nie wytrzyma bombardowania kasetonowego zupełnie jej nie poruszała.

- Alfa i Bravo, broń w gotowości! - wołał Kowalski, nie tracąc czasu. - Do tuneli!

Nie mieli wyjścia, musieli przyjąć oferowaną pomoc. Cienie mknęły z noszami ku wejściu do metra, które odpychało sierżanta swą ciemnością, wiedział jednak, że tylko tam ma szansę przetrwać nadchodzące bombardowanie. Wróg nadlatywał od wschodu, między nimi była manifestacja, jednak wiedział, że to nie powtrzyma tamtych. Jakby na potwierdzenie tych słów zadrżała ziemia, gdzieś w oddali w miasto uderzyła artyleria lub spadły pierwsze bomby, kilka mil stąd, lecz wystarczająco blisko, by wiedział, co to oznacza. Pozostało jedynie sprawdzić, czy tunele wykopane przez tamtych by przetrwać wojnę atomową zasłużyły na swą opinię.

Wówczas jednak zdarzył się cud, bowiem gdy wbiegał na podest prowadzacy po torowisku ku odgruzowanego wejściu do tunelu Stacji, usłyszał w słuchawce dźwięk, którego zupełnie się nie spodziewał. Matematyka informowała go o pojawieniu się nowych kontaktów, nadających znajome sygnały radiowe.

- To Sojusz! - wołała Vasquez. - Przybyło wsparcie!

Zatrzymał się tuż przed wejściem do tuneli usiłując złapać powietrze, po czym zaczął kasłać. Spojrzał w górę dostrzegając ogień odrzutowych silników, gdy drony wypadły spod chmur i pomknęły w kierunku zrujnowanego miasta. Powietrze nad nim przecięły smugi kondensacyjne, a on otrząsnął się dopiero po chwili.

- Jaskółka, kryjemy się w tunelu metra! - zawołał, po czym obejrzał się na lokomotywę, która stała czekając na nich, drżąc w rytmie pracującego silnika, dymiąc spalinami. Za jego plecami Gmurczyk pędził w stronę tunelu, wszyscy ranni najwyraźniej zostali zabrani. - Kurwa – powiedział głośno, po czym z odbezpieczoną bronią biegiem w stronę tunelu, gdzie przed chwilą zniknęli Jackson i Evergreen. Wbiegł do wnętrza i dosłownie stracił wzrok, gdy oślepiła go ciemność.

Odzyskiwał go powoli, zagłębiając się w mrok tunelu, przeciskając się pomiędzy gruzami, które niedawno poruszono, otwierając przejście na zewnątrz. Wciąż przemieszczał się w dół, podłoże opadało pod ostrym kątem, prowadząc coraz głębiej w trzewia ziemi. Cholerne świry, rzeczywiście wykopali swoje tunele na głębokości kilku pięter. Momentalnie słuchawka zaczęła trzeszczeć, a wskazania matematyki migotać. Rozglądał się czujnie, stwierdzając, że nie jest jednak tak źle, zmierzch i cień wiszący nad miastem, w śródmieściu którego panowała najczarniejsza noc sprawiły, że wzrok zdołał częściowo przyzwyczaić mu się do otoczenia.

Minął wreszcie wąski pas odgruzowanego przejścia, ciągnący się na znacznym odcinku. Tamci przygotowali się na wypadek ataku, pozostawiając jedynie wąskie gardło, którym można było przedostać się do wnętrza. Fakt, iż przedostali się tędy Jackson i Evergreen w hardimanach zakrawał na cud, teraz byli tuż przed nim, zwolnili tempo. Stanął obok nich, orientując się, iż obok niego półkolem ustawił się Sokoliński z trzema spadochroniarzami, do których dołączył po chwili Gmurczyk. Yutani wyszukiwał już zasłony, wszyscy nieświadomie przyjęli pozycję obronną.

Atak jednak nie nadchodził. Przed nimi tunel poszerzał, przechodząc w halę, w której znikały biegnące tu torowiska. Blade światło oświetlało znajdujące się tu perony, na których ułożono nosze. Cienie zniknęły, cofnęły się, a w stronę rannych zmierzały powoli sylwetki, wyglądające na ludzkie.

- Za mną – polecił Sokoliński, sprawdziwszy na pozycjometrze stan liczebności.

- Gaworko spieprzył – poinformował Gmurczyk.

- Co?

- Mówiłem, że to szpieg. Uciekł i wołał, że nie wejdzie do tuneli.

- Trzeba było go zastrzelić – mruknął pułkownik.

- Nie miałem kiedy.

- Bał się bardziej tuneli niż bombardowania – zauważył Kowalski. Sprawdził na pozycjometrze odczyty, Vasquez wciąż była w Alamo wraz ze spadochroniarzem Marciniakiem. Kowalski wiedział, że mimo iż dawne fortyfikacje przetrwały ostrzał artyleryjski, nie wytrzymają uderzenia pocisków dużego kalibru. Jakby na potwierdzenie tych słów zadrżała nad nim ziemia. Pocisk uderzył gdzieś nieopodal. Zacisnął dłoń na karabinie i ruszył w ślad za Sokolińskim, koło którego znalazł się już Rassmusen.

- Proszę nie robić nic głupiego – zaczął. Oficer zmierzył go niechętnym spojrzeniem.

Gdy weszli w krąg światła ujrzeli tam ich rozmówcę, pogrążonego w konwersacji z Budzyńską. Kowalski przygryzł wargi i skupił na niej swój wzrok, ledwie rejestrując otoczenie. Nosze ułożono na betonowej posaddzce, ranni żołnierze trzymali wciąż w rękach karabiny i rozglądali się niepewnie, wpatrując w idących w ich stronę ludzi. Kowalski zauważył, iż większość z nich nosiła zniszczone ubrania, podchodzili niepewnie i powoli.

- Nie musicie dziękować – odezwał się mężczyzna.

- Nie sądziłam, że Sojusz stać na coś takiego – powiedziała Budzyńska. - Atak lotniczy w samo serce Związku, to nie do pomyślenia. Wymierzyliście Berii policzek, imperialiści.

- Będzie ich więcej – odparł Sokoliński, nie dając po sobie poznać, jak bardzo go nagłe pojawienie dronów zaskoczyło. Zapewne podobnie jak Kowalski usiłował domyślić się co może to oznaczać. Fakt pojawienia się maszyn Sojuszu był nagły i niespodziewany, najwyraźniej Admirał nad nimi czuwał. Na górze trwała bitwa, lecz nie mógł na razie poznać jej wyniku. Vasquez zamilkła, znaleźli się najwyraźniej zbyt głęboko pod ziemią, by móc z nią się porozumieć, choć matematyka wciąż na szczęście była w stanie odbierać jej sygnał.

- To dobrze – powiedział z wyraźnym zadowoleniem mężczyzna.

Kowalski ruszył w kierunku Budzyńskiej.

- Chodź tutaj – powiedział.

- Chyba nie – odparła i spojrzała na Sokolińskiego oraz Rassmusena, mówiąc z wyraźnie słyszalną ironią w głosie. - Pora na przeprosiny, imperialiści. I powstrzymajcie swojego pieska.

Nim zdołali odpowiedzieć nadeszło uderzenie, od którego zatrząsł się cały świat. Chwilę później przez korytarz prowadzący na zewnątrz do środka wpadła fala pyłu, przesłaniająca całkowicie widok, wypełniająca swą obecnością pobliską przestrzeń. Rozeszła się po hali, powoli opadając, a blade światła przestały migotać.

Gdy pył opadł, Kowalski miał przed sobą ludzi spoglądających w ich kierunku z wyraźnym przestrachem, lecz i ciekawością. Byli wynędzniali i chudzi, w mroku wyraźnie widział białka ich oczu.

- Witajcie w Warszawie – powiedział mężczyzna. - Tym, co pozostało z Polski. I tym co stanie się jej nowym początkiem. Z pomocą polskiego wojska, pułkowniku – mówił głośno, tak że wszyscy obecni mogli go usłyszeć.

- Wojsko Polskie jest częścią sił Sojuszu Wolnych Narodów – przypomniał Rassmusen.

- Więc cieszy mnie jego zaangażowanie. I mam nadzieję, że tym razem nie porzuci nas na pastwę wroga by zapewnić sobie spokój. I jeszcze jedno, major Budzyńska wspomniała, że przybyła tu jako wasz jeniec, myślę, że skoro sytuacja się zmieniła, oczywistym jest, że od tej pory traktowana będzie inaczej.

- Proszę posłuchać… - zaczął Kowalski.

- Jest polskim żołnierzem, który przez lata pozostał wierny Kompleksowi – rzekł z naciskiem mężczyzna. - Skoro mamy to już za sobą…

- Kiedy mnie pan bił pułkowniku, powiedziałam, że nadejdzie dzień przeprosin – powiedziała Budzyńska.

- Nadejdzie – odparł Sokoliński powoli.

- Ale chcielibyśmy usłyszeć wreszcie coś konkretnego – wtrącił szybko Rassmusen. - Prócz obietnic.

- Coś konkretnego? - mężczyzna wydawał się rozbawiony, po czym spoważniał. - Rozumiem, że pokaz sił naszych oddziałów i władzy nad fizyką był mało konkretny?

- Przydalby się kolejny, właśnie nas bombardują.

- Wszystko ma swoje ograniczenia, jak już wspominałem… Ale powiem wam co oferuję. Lecz nie wam.

- Nie?

- Nie garstce żołnierzy, którzy jeszcze przed chwilą przygotowywali się do wycofania. Moja oferta przeznaczona jest dla Sojuszu, jeśli zdecyduje się zaangażować militarnie. Dostanie sprzymierzeńców o jakich nigdy nie mógł marzyć, zwycięstwo i zakończenie wojny.

- Mrocznych sojuszników – mruknął Kowalski.

- Mrok to bardzo trafne określenie – odparł mężczyzna. - Ale myślałem o kimś jeszcze. Bo narodził się sojusz, wskutek którego przymierze aliantów przestaje być głównym przeciwnikiem Związku – to mówiąc cofnął się lekko i odwrócił, spoglądając w tył. Ludzie w tunelu rozstąpili się, a z ciemności wynurzyła się idąca powoli w ich kierunku postać. Po jej obu stronach podążały nieforemne istoty trzymające w rękach przedmioty przypominające broń. W pierwszej chwili Kowalski pomyślał, że wreszcie widzi istoty zrodzone w anomaliach, zwane przez Budzyńską tworami, po chwili zorientował się, że jest w nich coś dziwnego. Idący pośrodku zdawał się być mocno rozciągnięty, nosił coś na kształt pancerza, a jego oczy i rysy twarzy przypominały nieco Yutaniego.

Rassmusen zorientował się pierwszy.

- Kolektyw! - zawołał, a Sokoliński natychmiast uniósł broń. Podobnie uczynili pozostali żołnierze.

- Nie ma powodu do obaw – powiedział mężczyzna. - Ci, których nazywacie Kolektywem, sprzymierzyli się z nami. I takie samo przymierze oferujemy także wam, imperialiści.

Wysoki zbliżył się ku nim i Kowalski zorientował się, że przewyższa go co najmniej o dwie głowy. Musiał mieć problem, by poruszać się w tunelach. Jego strażnicy nadal celowali ze swej broni w ich kierunku. Ich pancerze wydawały się niezwykle grube i odporne.

- Generał Wu Shu Zhan z Nieskończonej Armii pozdrawia w imieniu Pierwszej Władczyni Quing przedstawicieli Sojuszu – powiedział powoli, jak gdyby mówienie sprawiało mu trudność. Zaskoczony Kowalski zorientował się, że tamten używa polskiego.

- Konwent mówiący w imieniu Polski, potęga Kompleksu i Chin – rzekł mężczyzna. - Widzieliście co potrafimy. Powiedziałem, że potrzebujemy waszej pomocy, ale to nie do końca odpowiada prawdzie. Jesteśmy gotowi sami rzucić Związek na kolana. Iddźcie, nawiążcie łączność z Sojuszem, zapytajcie, czy jest gotów nam pomóc, czy też będzie stać z boku, gdy świat ulegnie przemianie? Spytajcie czy jest gotów by nie czynić niczego by nam pomóc i zmierzyć się później z konsekwencjami?

Zapadło milczenie. Kowalski przenosił wzrok z przedstawiciela Kolektywu, na uśmiechnięta Budzyńską i mężczyznę, którego wzrok zdawał się płonąć.

- To wszystko jest nieco… problematyczne – powiedział wreszcie Rassmusen.

- Problematyczne? Nie jesteśmy waszymi wrogami, imperialiści. Pomogliśmy wam, nawet ocaliliśmy życie.

- Nie o to chodzi – odparł tamten. - Wydaje mi się, że bez Sojuszu niewiele zdziałacie. Wasze siły ograniczają się do tego miasta, z kolei Kolektyw – spojrzał na Wu Shu Zhana – prowadził jak dotąd wrogie działania, przeciw nam…

- Władczyni Quing pragnie pokoju i wspólnego pokonania zdradzieckiego wroga – zapewnił tamten.

- ...myślę, że padnie wiele pytań, a negocjacje będą długie – dokończył Rassmusen.

- Tylko, że decyzję musicie podjąć szybko, inaczej zakończymy tę wojnę bez was – rzekł mężczyzna.

- Nie chce mi się uwierzyć, żeby to było takie proste – chrząknął Sokoliński. - Mimo posiadanych przez was możliwości, stawienie czoła największej armii świata…

- Wspomniałem, że jej sparaliżowanie i wyeliminowanie będzie niezwykle łatwe? Mówiłem, że nic tak nie osłabi całkowicie scentralizowanej struktury, jak usunięcie tego, kto jest na samym szczycie? Tego, którego szaloną wolę wszyscy realizują?

- Usunięcie Berii nie będzie takie łatwe – zauważył Rassmusen. - Nawet jeśli uda się wam uderzyć na Moskwę…

- Berii nie ma w Moskwie – odparł mężczyzna.

- A gdzie jest?

- Tutaj.

- Co takiego? - zapytał po chwili Rassmusen.

- Beria jest w Warszawie – odpowiedział tamten. - Albo wkrótce do niej dotrze. To tylko kwestia czasu.

- Skąd…

- Nie chce mi się w to wierzyć – przerwał Sokoliński.

- Macie swoje sputniki imperialiści – odparł mężczyzna. - Sprawdźcie gdzie zbiegają się wszystkie komunikaty radiowe. Zobaczcie, dokąd kierują się armie. Myślicie, że tysiące żołnierzy przybywają tu z waszego powodu? Nadchodzą by chronić Berię i realizować jego wolę.

- Gdy przekażę to wszystko Sojuszowi, rozmaici ludzie mogą mieć problem, by potraktować to poważnie – rzekł Rassmusen.

- W takim razie powiedzcie im, że to informacje od Alicji.

- Co?

- Alicja. Taki miałem pseudonim – powiedział mężczyzna. - Mówiłem, że pracuję działam z wami prawie od samego początku. Takiego kryptonimu używałem, gdy przed 1961 rokiem działałem na rzecz CIA. By wyzwolić Polskę spod panowania Berii. Na pewno są jeszcze ludzie, którzy mnie pamiętają, a moje akta znajdują się w waszych archiwach. To wystarczy, by ocenić mą wiarygodność.

- Alicja? Kim ty właściwie jesteś?

- Moje imię wam nic nie powie. Ale nim powstał ten wasz Sojusz, znano mnie jako Józefa Światło.

 Józefów >>

poniedziałek, 29 maja 2023

Ciemna Symetria: Pasta (II)

 

Gdy znaleźli się na górze, spojrzeli wprost w oblicze postapokalipsy. Poniżej rościągało się morze ruin, sposród część płonęła, rozpalając ciemność blaskiem zagłady. W górze tańczyły ogniste iskry, unosząc w powietrze popiół i spaleniznę. Gryzący zapach spalonej roślinności na tej wysokości był jeszcze bardziej duszący.

Wprost z ciemności kabiny windy wyszli szybko by zapomnieć o smrodzie wypełniającym ciasne wnętrze i zamrugali oczami. Na tej wysokości ciemność nie była tak gęsta i skupiona. Marines rozejrzeli się po tarasie, na którym się znaleźli, przyglądając się workom z piaskiem i stanowiskom karabinów.

- Przeciwlotnicze - mruknął Baumann. - Paranoicy, jakby nasze ptaszki tu miały kiedyś dotrzeć.

Walter nie zareagował. Oddychał głęboko walcząc sam ze sobą, rozważając czy podejść do barierki. Choć przez ostatnie miesiące oswoił się nieco z otwartą przestrzenią, nie był pewien czy jest gotów na szok ujrzenia świata z tej wysokości.

- Zostań tutaj - powiedział do Anuszki, która tarła oczy w kabinie windy. Mimo, iż zmierzch przerodził się ledwie w półmrok i tak było dla niej za jasno. Łowca zdawał się nie mieć żadnych problemów, śmiało kroczył przez taras, rozglądając się wokół. Walter nieopodal dostrzegł kałasznikowa i szybko go podniósł, nie doczekawszy się słowa komentarza ze strony Devaraux. Sprawdził jego stan, stwierdzając, iż wymaga intensywnego czyszczenia, przeładował go i podpiął ponownie magazynek. Mimo, iż nie odważyłby się na razie z niego wystrzelić, a cieni broń ta się nie imała, poczuł się nieco pewniej. Nigdzie nie dostrzegł żadnego ciała, wolał nie zastanawiać się co spowodowało, że żołnierz Drugiej porzucił swój karabin. Potem podszedł do barierki i trzymając się z dala od niej spojrzał w dół.

Zrujnowane miasto spowijał dym, w jego centrum płonął pożar. Na zachodzie panowały cisza i ciemność, na północy horyzont wypełniało fioletowe niebo, którego nie zdołała nawet stłumić ciemność. Wylewała się ona z jednego miejsca, pokrywając powierzchnię źródłem mroku bijącego wokół. Gdzieś z okolic Stacji Berii, teraz Walter był już tego pewien, intensywność ciemnośći w tym miejscu przypominała mroczną kulę, z której zdawała się płynąć noc, wisząca nad Warszawą. Z tej wysokości przesłaniała ona wszystko i nie był w stanie dostrzec, że z jej powodu noc utrzymuje się niczym chmura nad zniszczonym miastem.

- Tam! - zawołał Weyland, a on odwrócił wzrok, poprzez fiolet zony, ku południowemu wschodowi. Zza Wisły, znad dawnej trasy kolejowej nadlatywały ogniste ptaki.

- Cholera! - zaklął Baumann. - Co jeszcze?

- Nie nawiązuj łączności, namierzą nas - poleciła Deveraux. Podeszli od tej strony wieżowca, a wzrok Waltera uciekł odruchowo ku południu. Nie dostrzegł czerwonej mgły, lecz pustą przestrzeń, znajdującą się w miejscu, gdzie niegdyś była zona południowa. Pustkę i ciemność, w której srebrzyła się toń Wisły. Przez chwilę zdało mu się, że coś skrzy się w niej na czerwono, migając miriadami świateł, potem przeniósł wzrok ku nadlatującym punktom. Kilkadziesiąt odrzutowców mknęło ku Warszawie, niektóre z nich odpaliły już rakiety. Nawracały ku południu, by nie wlecieć w obszar ciemności, wznosząc się nad powierzchnię ziemi, której nisko się trzymały. Z tej odległości nie mógł powiedzieć czy to Suchoje czy Migi, lecz ich liczba przekraczała wszystko co do tej pory widział. Wciąż pozostawały z dala od miasta, lecz pociski przemknęły już ponad linią Wisły i spadły wprost na Powiśle, w miejsce dawnych upraw łysenkowskich, po czym eksplodowały. Nawet z tej odległości poczuł drżenie, które nadeszło wraz z hukiem eksplozji i rozświetleniem nocy. Paliwowo-taktyczny, pomyślał, co oni chcą osiągnąć? Niszczą w ten sposób wszystko, a do metra się nie przebiją... Potem zrozumiał, że w ten sposób nawet pobyt na powierzchni stanie się niemożliwy, a porzucone miasto na powierzchni ulegnie całkowitemu zniszczeniu. Kolejne pociski wybuchły bliżej, chwilę później ujrzał jak samoloty wznoszą się wyżej i wyrzucają bomby, które eksplodowały poniżej linii skarpy, gdzie wszystko pokrył dym wybuchu i pył niszczonych budowli. Warszawa została przeznaczona do zniszczenia, tak jak przewidział, potęga Przewodnika Narodów ruszyła by zmierzyć się z tym, kto rzucił mu wyzwanie. Nie byli tu w stanie użyć bomb atomowych, przypomniał sobie, reakcja nie zachodziła, więc czynili to konwencjonalnie, roznosząc miasto na powierzchni. Później zajmą się tunelami, do których wejdą, bo nie mogli się przebić.

Ludzie, uświadomił sobie, po czym obejrzał się na Anuszkę, skuloną w windzie ze zmróżonymi oczami. Mieszkańcy miasta, wszyscy. Czekający na ratunek ze strony armii, która przybędzie by...

Kolejny huk rozległ się bliżej, a on uświadomił sobie, że ma teraz inny problem.

- Nie możemy tu zostać! - zawołał, a jego głos wzniósł się ponad ekplozje. Na tle łuny widział teraz coraz więcej samolotów. - Pasta będzie kolejnym celem! - najwyższy punkt w okolicy, wznoszący się ponad zrujnowanym miastem, ogniem pożarów i dymem. Wówczas z tyłu nadleciały ogniste strzały i pomknęły w kierunku samolotów. Te natychmiast zaczęły odchodzić na boki, lecz niektóre zostały trafione, a na niebie wykwitły trzy eksplozje. Walter nie mógł zorientować się co się dzieje, nawet gdy odwrócił się i spojrzał na zachód, gdzie z szarej warstwy chmur spadały właśnie poruszające się niezwykle szybko punkty światła.

- Ja pieprzę! - zawołał Baumann. - To nasi! Predatory!

- Masz swoich paranoików - rzucił Weyland, a w jego głosie słychać było ulgę.

- Sojusz przybył skurwysyny! - tamten uniósł zaciśniętą pięść do góry. - Teraz dostaniecie za swoje!

- Odpalać pozycjometry! - zarządziła Deveraux. - Szukać sieci, teraz będą zajęci czymś innym, nie zauważą naszych transmisji! Nawiązać łączność!

Walter wpatrywał się w niebo, które przecięły świetliste punkty spadające z zachodu poniżej chmur, mknące ledwie kilka arszynów nad powierzchnią. Takiej prędkości i zwrotności nie widział w wykonaniu pilotów Suchoji, spoglądał na cyber-maszyny imperialistów, jednak inne niż te, których użyli poprzednio. Nie miały śmigieł i mknęły z całą prędkością swych odrzutowych silników nad zrujnowanym miastem, okrążając jego centrum od południa. Także imperialiści nie ryzykowali, nie chcąc najwyraźniej wlatywać w obszar ścisłej ciemności. To, że ich sprzęt działał tak blisko zony i tak kłóciło się ze zdrowym rozsądkiem. Maszyn było co najmniej kilkanaście, z daleka widział, iż przypominają długie cygara ze skrzydłami, spod których odpalały kolejne pociski. Powiódł wzrokiem za śladem rakiet przecinających ciemność nad Mokotowem. Po drugiej stronie Wisły odrzutowce odchodziły na boki, pozostawiając miejsce nadciągającym kolejnym myśliwcom, które odpalały własne rakiety.

- Dziwka do Kontroli - wołała gdzieś w tle Deveraux, słyszał również głosy Weylanda i Baumanna. Podszedł szybko do niej i klepnął ją w ramię. Spojrzała na niego poirytowana, ale po chwili zrozumiała o co poprosił i odczepiła od swego karabinu lunetę. Wyposażony w nią stanął tuż za nią, nie decydując się stanąć przy balustradzie, obok niej i popatrzył na południowy wschód.

Rakiety maszyn imperialistów szły już za odrzutowcami, których piloci najwyraźniej nie spodziewali się natrafienia na takich przeciwników. Uciekali jednak na dopalaczach wystrzeliwując flary, jednak najwyraźniej reagowali zbyt szybko, nie przyzwyczajeni do walki z takim wrogiem. Flary gasły spadając ku ziemi, a rakiety nawet nie zwracały na nie uwagi, mknęły za swymi celami i dopadały je, a na niebie wykwitały kolejne eksplozje. Jednak piloci nadciągających Migów podjęli walkę, na dopalaczach pomknęli wprost ku przeciwnikowi uruchamiając działka. Człowiek znowu okazał wyższość nad bezduszną maszyną, gdy serie pocisków dosięgły celu, a wrogie maszyny zaczęły uciekać gdy rakiety zaczęły wybuchać. Część Predatorów podjęła walkę kontaktową strzelając z własnych działek, co piloci Migów przyjęli z zaskoczeniem. Ciemne niebo przecięły smugi ognistych pocisków, wystrzeliwanych w powietrzu pełnym rakiet. Kolejne wystrzelono z ziemi, kilka wiorst zza Wisłą, a Walter skierował tam lunetę. Gdy zdołał uspokoić oddech i ręce na tyle by odnaleźć w ciemności miejsce, z którego odpalono serię strieł, ujrzał jak miejsce rozświetla rozbłysk odpalanych kilkudziesięciu pocisków. Strzały następowały bezpośrednio po sobie, a niebo przecięły linie rysujące tor lotu łukiem ku płonącemu miastu. Nagle uświadomił sobie co to oznacza.

- Musimy się stąd wynosić! - zawołał donośnie, by przebić się przez dźwięk otaczających ich eksplozji. Jednak choć musieli go usłyszeć nie zareagowali, nadal z rosnącą irytacją wołali do swoich przekaźników umieszczonych tuż przy hełmach.

- Macie coś? - warknęła Deveraux.

- Pozycjometry nie działają! - zezłościł się Baumann.

- Przecież drony muszą nas namierzać - powiedział Weyland.

- To zona - przerwał im Walter. - Musimy stąd uciekać!

- Nie uniemożliwisz mi nawiązania łączności - oczy Baumanna zalśniły złowrogo. Walter zaklął, po czym spojrzał w kierunku Łowcy, szukając wsparcia. Ten jednak stał nieporuszony, zupełnie ignorując przecinające niebo rakiety i pociski, samoloty i drony wycinające na niebie piruety, coraz bardziej zbliżające się do nich. Bitwa przeniosła się tuż nad Wisłę, maszyny zwarły się w kontaktowej walce, a drony wykonywały manewry, jakich nie był w stanie powtórzyć żaden pilot, uciekając przed olbrzymią liczbą rakiet, które wystrzelono z wyrzutni zlokalizowanej kilka wiorst po drugiej stronie Wisły. Z tego samego miejsca, z którego wystrzeliła przed chwilą artyleria. Pociski przecinały niebo zmierzając ku zniszczonemu miastu, zostawiając za sobą ognisty ślad w ciemności. Ciemność płonęła rozbłyskami i rozbrzmiewała dźwiękiem silników odrzutowych oraz eksplozji. Maszyny imperialistów z łatwością wymanewrowały odrzutowce, przelatując przez szwadron, znalazłszy się za Wisłą trzy z nich odpaliły rakiety, które pomknęły w linii prostej ku miejscu, z którego rozpoczęto ostrzał. Walter skierował tam lunetę, by ujrzeć jak pociski dosięgają celu, a horyzont rozświetla potężna eksplozja, niszcząc znajdujące się tam stanowisko. W błysku dostrzegł jednak coś więcej. Ku Warszawie nadciągało dużo więcej pojazdów, w obłoku pyłu i kurzu, w kierunku ciemności, widać było dym pociągu. Nadchodziła pancerna zagłada.

Zrozumiał to wszystko w ułamku sekundy, bitwa na niebie była jedynie przygrywką. Teraz wokół nich ciemność znaczyły linie ognistych pocisków, wystrzeliwanych z karabinów przeciwlotniczych. Maszyny imperialistów zdawały się wygrywać w tym starciu, jednak piloci migów wymanewrowali je, sprawiając, że wleciały głęboko w ciemność. I tam silniki dwóch dronów nagle zgasły, a Walter ujrzał jak kontynuują swój lot, po czym spadają gwałtownie na ziemię. Gdzieś w śródmieściu pośród ruin miały miejsce dwa kolejne wybuchy, jakże niewielkie w porównaniu z ostrzałem, który rozpoczęły suchoje. Te pod osłoną migów odchodziły na południe, ku siłom pancernym, gdzie zapewne czekały już wyrzutnie rakiet Strieła. Bomby zostały zrzucone, a przedpole miasta płonęło, od Wisły wszystko oddzielała widoczna nawet pośród zmierzchu zasłona czarnego dymu. Na Powiśle spadały właśnie pociski artyleryjskie, wymierzone wprost w zrujnowane miasto.

- Nie możemy tu zostać! - spróbował znowu Walter, lecz jego głos nie zdołał przebić się ponad dźwięk eksplozji, serii z działek i wybuchających rakiet. Złapał Devereuax za ramię, a ta wyrwała je gniewnie, wciąż skupiona na próbach nawiązania łączności, wówczas złapał ją i wskazał ogniste strzały, które sięgnęły właśnie powierzchni.

Uderzyły poniżej skarpy, aż zatrzęsła się ziemia. Miał wrażenie, że Pasta się zakołysała. Jasność rozkwitła w ciemności, przychodząc wraz z niebotycznym hukiem wybuchu, który zagłuszył wszystko pozostałe. Serie ognistych pocisków w ciemności zniknęły na niebie przyćmione przez ogień, którym rozjarzyło się niebo, a chwilę później ruiny na powierzchni zniknęły. Zapadły się w fali pyłu, która rozeszła się wokół i zniknęła z oczu Waltera, uderzając w linię skarpy i wznosząc się ponad nią poszły w górę. To co było poniżej utonęło w morzu ognia.

Nie było już czasu, nawet jeśli imperialiści zdawali się nie zwracać na to uwagi, uczepiwszy się iskierki nadziei, próbując nawiązać łączność z maszynami walczącymi w powietrzu. Pieprzyć ich, pomyślał Walter, uniósł raz jeszcze lunetę, szukając możliwości ucieczki. Tylko jedna dawała szansę by przetrwać, jednak była całkowicie odcięta. Jego wzrok przykuł nagle trzypiętrowy budynek widniejący na tle płomieni, przyjrzał się zniszczeniom, otworowi wybitemu w murze przez jakiś pocisk i nagle dotarło do niego, co może uczynić.

Nim zdołał się odwrócić, by ruszyć ku Anuszce, na niebie nieopodal nich miała miejsce eksplozja. Odlatujący znad Wisły dron nie zdołał umknąć siedzącemu mu na ogonie migowi, który posłał w jego kierunku serię z karabinu. Gdy Predator uciekł w lewo trafiła go wystrzelona chwilę wcześniej rakieta, powodując wybuch jego silnika. Maszyna nie straciwszy swego pędu zaczęła pikować ku ziemi, przez chwilę Walter był przekonany, że uderzy wprost w taras na którym się znaleźli, jednak mknąca ku nim apokalipsa, zostawiająca za sobą ognisty warkocz schodziła w dół, siłą grawitacji ściągana ku powierzchni. Nie zmieniła jednak wektora lotu pojazdu teraz pozbawionego całkowicie sterowania, zmienionego w ognisty pocisk. Dron wbił się prosto w budynek, uderzając w połowie wysokości PAST, rozkwitając kwiatem ognia na wieżowcu.

Siła wybuchu przewróciła wszystkich, gdy budynek gwałtownie zadrżał, a potem zakołysał się z wizgiem metalu. Na chwilę wszystko zamarło, zatrzęsło się, a gdy Walter uniósł wzrok, stwierdził, że podobnie jak on marines leżą na tarasie. Jedynie Łowca trwał nieporuszony, niczym anioł śmierci stojący nieruchomo na tle płonącego nieba, na którym mknęły wokół na swych silnikach odrzutowych machiny zniszczenia, wystrzeliwujące swe pociski, znaczące zmierzch ognistymi liniami i rakietami. Poniżej Warszawa płonęła, a Śródmieście kryło się pośród pyłu i dymy, z którego wynurzały się ocalałe budynki.

Deveraux wreszcie się ocknęła.

- Do windy! - wrzasnęła.

- Nie połączyłem się! - zaprotestował Baumann, lecz ona już podniosła się i kuśtykała w kierunku Waltera. Obaj marines ruszyli za nią. Stalker wciąż się nie poruszał. Po chwili wszyscy byli w windzie, przy skulonej Anuszce.

- A on? - zapytała Deveraux, wskazując na Łowcę.

- Arkuszyn! - zawołał Walter kilkukrotnie, lecz tamten się nie poruszał, więc wzruszył ramionami. Baumann szybko przesunął dźwignię, a drzwi zaczęły się zamykać. Lecz nim uczyniły to do końca, stalker nagle spojrzał w ich stronę, po czym drgnął i błyskawicznie skoczył ku kabinie, wpadając do środka w ostatniej chwili. Znowu poczuli falę intensywnego smrodu, gdy otoczyła ich ciemność. Zostali sami w ciasnej kabinie windy, która nie tłumiła jednak do końca dźwięku wybuchów. Walter wolał nie rozmyślać nad tym co może ich spotkać, gdy zjeżdżają powoli w dół, bezbronni, nie mogąc nic uczynić. Wybuch drona nie zdołał na szczęście naruszyć konstrukcji budynku i zniszczyć mechanizmu windy, wiedział, że może stać się to w każdej chwili, a oni zostaną runą w dół, zostaną pogrzebani pod gruzami.

- Załóżcie coś na twarze – poradził zamiast tego. - Najlepiej te wasze maski jeśli je macie, nie będzie czym oddychać w tym dymie – sam zastanowił się czy zdoła z munduru, który ma na sobie urwać kawałek materiału.

- Bardziej niż tu śmierdzieć nie będzie – prychnął Baumann.

- Oddam swoją Anuszce – powiedział Wayland.

- Nie. Musisz mieć siłę, żeby ją nieść – sprzeciwił się Walter.

- Dokąd chcesz iść? - zapytała rzeczowo Deveraux.

Walter miał przygotowaną odpowiedź.

- Do tuneli.

- Chyba oszalałeś! - warknęła.

- To jedyne miejsce, gdzie możemy ocaleć – powiedział. - Te bombardowania i salwa z artylerii to dopiero początek. Wiesz co widziałem przez twoją lunetę? Z południa podąża tu jeszcze więcej artylerii i pancerny pociąg. Myślisz, że cokolwiek przetrwa na powierzchni gdy wystrzelą jednocześnie? Te wasze predatory ich nie powstrzymają, nie będą wiecznie krążyć nad naszymi głowami!

- Nie wejdę do tego metra! - warknął Baumann, lecz Deveraux wyraźnie się zastanawiała. Choć nie widział w ciemności jej twarzy, był o tym przekonany.

- Gdzie jest wejście? - zapytała. - Tam gdzie wyszła ta dziewczynka?

- Nie. Mówiła, że jesteśmy za dusi, żeby się przecisnąć.

- A pozostałe są zawalone – zauważyła.

- Jest niedaleko pewne miejsce – powiedział. - Wydaje mi się, że możemy spróbować tamtędy.

- Możemy?

- Dowiemy się, gdy tam dotrzemy– powiedział. - Nie pozostało nam nic innego.

- Przygotujcie się – powiedziała Deveraux po chwili. Walter poczuł jak wkłada mu w rękę jakiś przedmiot. Wiedział, że to maska, lecz nie zaprotestował.

Gdy drzwi windy się wreszcie rozsunęły, do środka wpadło niewiele światła. Na szczęście uczucie zagrożenia zniknęło, ciemność zdawała się cofnąć, jednak wszystko wypełniał teraz dym i pył. Oczy łzawiły i w zasadzie nie dało się oddychać. Deveraux zaniosła się kaszlem, podobnie Anuszka i stalker, mimo iż skryli swe twarze w ubraniu. Marines założyli swoje maski, a Deveraux naciągnęła   chustę. Baumann przyglądał się Walterowi, który podniósł Deveraux. Musieli się śpieszyć, choć wiedział, że będzie to niemożliwe.

- Tawariszcz Arkuszyn! Łowco! - podniósł głos Walter, po czym uniósł maskę, by to powtórzyć i zaczął kasłać.

- Kuda? - stalker popatrzył na niego błędnym wzrokiem.

- Budynek Informacji – zakasłał Walter, po czym uświadomił sobie, że tamten niekoniecznie musi wiedzieć, co ma na myśli, lecz Łowca ruszył z miejsca. Podążyli za nim.

Na zewnątrz zmierzch niknął pośród dymu i pyłu, wypełniającego przestrzeń między budynkami, gdzie znajdowały z trudem drogę ogniste iskry. Ponad nimi huczał dźwięk eksplozji i silników odrzutowych, serie z karabinów przecinały niebo znacząc swój ślad liniami płomieni. W połowie swej wysokości budynek PAST płonął w miejscu gdzie uderzył weń ognisty ptak. Niebo przecinały smugi pozostawione przez pociski artyleryjskie, które opadały ku zachodowi miasta. Znowu wystrzelono, tym razem biorąc zapewne na cel okolice Fortu Szczęśliwice, gdzie wcześniej imperialiści założyli swą bazę. Potężne pociski w ciągu najbliższych minut zmienią go w kupę gruzu, wraz z otoczeniem w promieniu wiorsty. Ruiny Warszawy przestawały właśnie istnieć gdy dosięgała je zagłada.

Przynajmniej nie strzelają jeszcze w śródmieście, pomyślał Walter, choć niewielka była to pociecha. Praktycznie nie dało się tu już oddychać, niewiele było widać, a ziemia pod ich nogami drżała. Podążali tak szybko jak mogli, jednak to on spowalniał ich pochód, niosąc Deveraux, czując wbijający mu się w plecy karabin.  Potykał się na gruzowisku, podążając prostą ulicą, pośród zrujnowanych domostw, prowadzących ku temu co stanowiło ich ostatnią nadzieję. Nie miał wątpliwości, że ostrzał wkrótce ich dosięgnie, Druga Armia nic nie robiła bez powodu. Ostrzał przedpola poniżej skarpy przeprowadzono nieprzypadkowo, metodycznie niszczyli  miejsca, z którego imperialiści mogli zaszachować Kordon, ukrywając się w budynkach. Teraz wzięli się za miejsce, gdzie znajdowała się ich baza. Tym razem wojsko nie zamierzało dopuścić, by ktokolwiek zagroził ich siłom zmierzającym do miasta. Zapewne Stawka wybuchłaby śmiechem, wiedząc jak niewielkie siły wroga tu przybyły, a także jak żałośnie się w tej chwili prezentowały, sprowadzone do trójki marines, błąkających się w rozpadającym mieście. Lecz oczywistym było, że zrobi wszystko aby dopaść ich i wszystkich, z którymi mieli kontakt.

Jakby na potwierdzenie tych słów ziemia zadrżała, a on się potknął. Pociski spadły kilka wiorst od nich, eksplodując z całą swą mocą gdzieś na zachodzie, a kolejna fala pyłu popłynęła od epicentrum poprzez umierającą Warszawę, w ślad za wyrzuconym w powietrze gruzem i ziemią.

Wyszli na otwartą przestrzeń, przedpole zniszczonego budynku, wprost na zniszczony łuk arkad i dawnego pałacu, gdzie nieopodal znajdował się niegdyś Ogród Saski. Nie on był jednak celem Waltera, lecz budynek położony w głębi, który wyglądał na całkowicie zrujnowany, a wrażenie to potęgowała wyrwa w jego fasadzie. Nie było jej ostatnim razem, a on wiedział, że to pozór, bowiem w tym miejscu skrywała się warszawska siedziba Akwarium. GRU skryło się w samym sercu stolicy, zamiast chować się wraz z Informacją Wojskową i całym sztabem w ukrytym głęboko bunkrze, swe działania prowadzili z miejsca, w którym nikt się nie spodziewał ich zastać. Z zewnątrz budynek wyglądał na całkowicie opuszczony, w podziemnej Warszawie niewielu miało pojęcie, iż winda oznaczona poziomami prowadzącymi w dół, wyjeżdża wprost na górę. Wszystko to stanowiło dowód żelaznej logiki Akwarium i jego paranoi, a także maskirowki, którą stosowali na każdym kroku. Ukryć się na widoku, w miejscu którego istnienia nikt nie podejrzewa i stamtąd pociągać za sznurki. Nie obawiali się imperialistów, którzy w każdej chwili gotowi byli zrzucić swe bomby. W takim przeświadczeniu wyrósł Walter, dopiero ostatnie miesiące zrewidowały u niego ten pogląd, gdy odkrył w jakim żył kłamstwie, zdzierając jego kolejne zasłony. Akwarium ukryło się w miejscu, gdzie nie mogli mu zagrozić mieszkańcy Warszawy, ani też odkryć jego istnienia, wychowani w podziemiach, w uzasadnionym lęku przed tym, co czyhało na nich na powierzchni. W miejscu, z którego mogli obserwować i kontrolować sytuację. Jeszcze kilka miesięcy temu był jednym z żołnierzy, w których najmniejsza wzmianka o GRU wzbudzała przestrach, mimo szlaku bojowego jaki przeszedł walcząc z Polakami. Później dowiedział się o rzeczach, które go przerastały, trafiając do znajdującego się przed nim budynku, który odsłonił przed nim niewielki ułamek swych tajemnic. Taki jak fakt istnienia szybu windy, którym można było dostać się do metra. O ile nie została ona zniszczona lub zasypana jak wszystkie prowadzące do tuneli wejścia. W obecnej sytuacji było to jednak jedyne miejsce, do którego mogli dotrzeć. I liczyć na to, że nadal mieli szczęście.

Stanowili żałosny pochód, grupka ludzi potykająca się pośród ciemności gęstej jak najczarniejsza noc, płynącej z odległej teraz o niecałą wiorstę Stacji Berii, skąd biło źródło mroku. Wciąż je czuł, jego intensywność, lecz dym, pył i eksplozje sprawiały, że przestał zwracać nań uwagę. Jakiekolwiek zagrożenie czyhało na nich wcześniej umknęło przed trwającą w powietrzu walką i spadającymi pociskami. On także już ich nie słyszał, jedynie własny przyśpieszony oddech, łapany z trudem, gdy zbliżali się do zniszczonego budynku.

Dostrzegł go wyraźnie dopiero gdy stanęli praktycznie przed nim, wcześniej stanowił ciemny kształt widoczny jedynie dzięki łunie rozpalającej niebo. Z bliska wyrwa w ścianie okazała się mieć znaczne rozmiary, stanowiąc poszarpaną dziurę wyrwaną w żelbetonie, aż na wysokość pierwszego piętra. Walter nie był w stanie zrozumieć co mogło ją wyrwać, gruby na szerokość długości ramienia żelbeton był pokruszony, a pręty wyraźnie odginały się do środka. Cokolwiek uderzyło w budowlę, zdołało się przebić do środka. Być może uczynił to jeden z Polaków, którzy zdołali przebić ściany tuneli, gdy atakowali kilka lat temu Warszawę, o czym opowiadała mu Budzyńska. Nie zastanawiał się teraz nad tym. Ziemia znowu zadrżała, gdy pociski spadły gdzieś na zniszczone miasto, a gdy obejrzał się ujrzał słup ognia wykwitający ponad Śródmieściem, ponad płonącym morzem ruin. Nie było czasu do stracenia, użyto metanapalmu, wkrótce temperatura podniesie się w stopniu uniemożliwiającym jakiekolwiek przetrwanie.

Jego instynkt milczał. Imperialiści jak zawsze nieświadomi byli możliwego zagrożenia, Baumann przekraczał już gruzowisko, wkraczając do środka. Walter spojrzał na Łowcę, ten jednak zdawał się trząść jak osika na wietrze. Nie wyglądał jakby nasłuchiwał, cokolwiek się z nim działo, było najwyraźniej czymś innym. Zdjął z twarzy chustę i trzymał się rękami za głowę. Walter obejrzał się, spoglądając wprost w piekło ognia, dymu i eksplozji, po czym wkroczył do środka.

Stacja Warszawa Zachodnia >>

niedziela, 28 maja 2023

Ciemna Symetria: Nadbrzeża Wisły

 

Płynęli w milczeniu, a Gerber nie wiedząc czemu co jakiś czas spoglądał odruchowo w górę, na niebo pokryte warstwą chmur. Czuł coraz większy niepokój, zupełnie jakby wysoko nad jego głową, daleko na niebie, kryło się coś, co przyprawiało go o panikę. Niczego jednak nie mógł dostrzec, łódź pruła czerwone wody rzeki, płynąc środkiem, pod prąd, gdzie nurt był najsilniejszy i nie spotykało się węgorzy. Za plecami pozostawili chmurę ciemnej nocy rozciągającej się nad miastem, powoli zbliżali się do kolejnego szaleństwa, jakim była martwa strefa na południe od miasta. Nastrój wyraźnie się zmienił, komandosi spochmurnieli. Przez optykę przyglądali się jałowej ziemi, którą nie tak dawno Gerber przebył ze swymi ludźmi, będącą grobem Krafta, choć jego ciało przepadło wraz z wozem bojowym i całą załogą. Poszukał wzrokiem dziwnych kamieni stanowiących cmentarz, lecz były zbyt daleko, by mógł je dostrzec. Na razie martwa strefa była daleko, nie zbliżyła się jeszcze do Wisły, która traciła w niej swe czerwone barwy.

Komandosi wpatrywali się w wodę, szukając zagrożenia, jakie stanowiły żyjące w niej istoty, zaś Biedrzycki i jego kompan milczeli. Afanasjewa kiwała się w rytm kołyszącej się łodzi, mrucząc coś monotonnie. Przypominało to bełkot szaleńca, lecz nikt nie ośmielił się jej przerwać. Najwyraźniej także WSI miało problem, nie mając pojęcia jak traktować oficer GRU, znajdującą się w takim stanie, zmienioną w istotę nie do końca przypominającą człowieka. Aż nadto widoczne były uczucia malujące się na obliczu Biedrzyckiego, wyraźnie nie mogącego się doczekać, aż pozbędzie się palącego problemu ze swej głowy. I na tyle ważnego, że dowództwo posłało swego zaufanego człowieka, by dostarczył ich do Stawki.

Właśnie, Stawka. Gerber przez chwilę zastanawiał się kto właściwie dowodzi tą operacją. Przerzucenie całego frontu, o ile było prawdą, poruszenie Armii Czerwonej mogło oznaczać tylko jedno, dowództwo i prowadzenie działań wojennych przejęli Rosjanie. Logistykę operacji pozostawiono zapewne w rękach Drugiej Armii, w końcu znajdowali się na obszarze jej teatru działań. Kompanie osłaniały przemarsz i przygotowywały przybycie trzonu uderzeniowego Armii Związku, skoro jednak to on miał poprowadzić uderzenie, na miejscu musiał być któryś z generałów radzieckich, być może nawet sam Paweł Siergiejewicz Graczow lub Władisław Aleksiejewicz Aczałow, bowiem tak ważnej operacji nie pozostawiono by w rękach Stawki ludowej republiki. Zatem to przed ich obliczem stanie i przekaże im wiadomość od Konwentu. Nie sądził, aby potem pozwolono mu żyć dalej, lecz chwilowo przestał zupełnie o to dbać. Wiedział jaka jest alternatywa i stwierdził, iż mimo wszystko woli swoich. Być może pozwolą mu na szybką śmierć. Nie zamierzał na pewno wyjawiać tego, co spotkało go z ręki Konwentu, wiedząc, iż może skończyć się to wyłącznie w jeden sposób. Popatrzył na Afanasjewą, zastanawiając się jak zostanie potraktowana kobieta, która ledwie kilka godzin temu stanowiła elitę armii i ucieleśnienie wszechwładzy jaką miało w swych rękach Akwarium.

- Znowu są – rozmyślania przerwał mu głos jednego z komandosów. Snajper znajdujący się na dziobie odjął lunetę od oka.

- Gdzie? Nic nie widzę – pokręcił głową kapitan z WSI.

- Były tam jeszcze przed chwilą – mruknął żołnierz.

- Znowu to samo? - zapytał Biedrzycki. - Ktoś jeszcze widział te czerwone światła?

Komandosi zaprzeczyli.

- Były tam, towarzyszu majorze – uparł się snajper.

- Wierzę wam – uciął krótko Biedrzycki, a w jego słowach nie było kłamstwa. Gerber milczał, przypomniał sobie słowa Dowgiłły, a także szept, towarzyszący mu w martwej strefie, a potem w tunelach. Teraz na Dzikich Polach zamilkł, stał się nieobecny, lecz myśli Maksyma uciekły ku chmurze nocy rozciągającej się nad Warszawą. Po chwili powrócił myślami ku temu co usłyszał, najwyraźniej WSI wiedziało na temat tajemniczych świateł coś więcej. Biedrzycki jednak nic nie mówił, wpatrując się intensywnie w spustoszoną ziemię, zbliżającą się powoli ku rzece.

Maksym zaczął mieć obawy, iż wpłyną w srebrne wody znajdujące się na rzece jałowej, jednak łódź zaczęła kierować się w stronę prawego brzegu. Popatrzył w tamtą stronę, uświadamiając sobie, iż głośny dźwięk pracy silnika motorowego zagłuszał dochodzące stamtąd dźwięki. Kilka wiorst od brzegu unosił się widoczny doskonale na tle szarego nieba tuman kurzu, pyłu i dymu. Armia maszerowała na Warszawę.

Łódź skierowała się ku piaszczystemu brzegowi zapewne gdzieś na wysokości Wawra lub Anina, Gerber nie mógł być tego pewien, z trudem przypominając sobie nazwy zniszczonych zabudowań położonych na prawym brzegu rzeki, nieopodal Wilanowa, gdzie za jego czasów sięgała granica południowej zony. Dostrzegł oczekujące tam dwa wozy bojowe oraz transporter, którym przywieziono kilka kanonierek, jakie kołysały się przy brzegu. Najwyraźniej ich załogi miały dokonać rozpoznania przed nadchodzącym atakiem, a po tym co spotkało desant helikopterowy Stawka nie chciała już ryzykować dalszej utraty sił. Na brzegu saperzy krzątali się i Maksym ze zdumieniem dostrzegł, że przygotowują stalową konstrukcję. Wkrótce oba brzegi miał spiąć most. Zrozumiał, że jeśli na drugim brzegu wciąż kryli się imperialiści, niebawem zostaną zaatakowani przez siły, którym nie zdołają stawić czoła. Pozwolił sobie na uśmiech, uznając iż nim spotka go koniec miło mieć świadomość, iż będzie on również udziałem tamtej snajperki, a także zdrajcy Waltera i dzikiego Arkuszyna.

Łódź przybiła do brzegu, a Biedrzycki kazał im zaczekać, po czym głośnymi okrzykami przywołał żandarmów. Chwilę później plaża opustoszała, a opancerzeni żołnierze ustawili się do siebie plecami, tworząc szpaler, z korytarzem prowadzącym do BWP, który opuścił klapę. Biedrzycki skinął głową, a Gerber szarpnął łańcuch i po chwili zeskoczył na plażę, zanurzając buty po kostki w czerwonej wodzie. Jednocześnie usłyszał detonację i odwrócił się szybko, ale okazało się, że wybuchła jedynie mina kontaktowa, umieszczona nieopodal brzegu. Znajdowało się ich tam kilkadziesiąt, zignorowały łódź wymieniwszy z nią przesłane radiowo sygnały, jednak węgorze lub inne twory nie miały z nimi najmniejszych szans. Gerber podążył do transportowca, nim zagłębił się w jego ciemnym wnętrzu ujrzał jeszcze jak dowódca komandosów salutuje Biedrzyckiemu, po czym obydwaj oficerowie WSI wsiedli do środka. Afanasjewa bezwolnie podążała za Maksymem i gdy usiadł on na twardej ławce, przycupnęła na podłodze, tuż przed nim, coraz bardziej upodabniając się w jego oczach do zwierzęcia.

Klapa BWP zamknęła się z trzaskiem, a po chwili szarpnął ruszając z miejsca w wyciem wału wielozaworowego silnika. Gerber zakołysał się w takt ruchów pojazdu, gdy rozpędzał się, odjeżdżając przez Dzikie Pola znad rzeki o wodach koloru krwi. Po chwili pędził przed siebie tylko czasem opuszczając koleiny jakie pozostawił przejeżdżając tędy poprzednio, gdy swym ciężarem łamał kruche zarośla. W ciemności Maksym cieszył się, że nie musi spoglądać w fioletowe niebo rozciągnięte nad nimi z tej strony rzeki. Znaleźli się na samej rubieży zony, w miejscu do którego w normalnych okolicznościach zapuszczali się jedynie najdzielniejsi zwiadowcy. Lecz normalność dawno już straciła znaczenie w tym suchym i wyludnionym świecie.

- Dotknęliście Mroku, Gerber? - zapytał niespodziewanie Biedrzycki, a Maksym nie miał przez chwilę nie miał pojęcia o czym tamten mówi. Wreszcie przytaknął, na co tamten zapytał: - I jaki jest?

- Towarzysz major naprawdę chce wiedzieć? - odparł Maksym. Oficer zastanawiał się jedynie przez chwilę.

- Nie – powiedział. - Wystarczy mi to, co widziałem. Mrok atakujący nasze miasta, odpowiedzialny za nikanie naszych ludzi, wlewający się serca i oczy tych, których pozostawia, zmieniający ich…

- Nawet nie wiecie jak bardzo, towarzyszu majorze – mruknął Gerber.

- Domyślam się – Biedrzycki zapewne spoglądał w kierunku Afanasjewej, po czym zamilkł. Do końca drogi nikt już się nie odezwał.

Po jakimś czasie pojazd dotarł do celu, a gdy się zatrzymał klapa opadła i do wnętrza wlało się jasne światło dnia niszcząc czarną symetrię wnętrza wozu. Maksym mrużył przez chwilę oczy, po czym wstał i nie czekając na polecenie zszedł po rampie. Przez chwilę miał problem ze zrozumieniem na co właściwie spogląda.

Jak okiem sięgnąć wszędzie znajdowali się żołnierze, równie liczni niczym mrówki, przemieszczając się poprzez błoto powstałe z rozjechania i rozdeptania Dzikich Pól. Stopniowo pośród chaosu dostrzegł porządek na tle fioletowego szaleństwa. Trawę zdołano już zadeptać, karłowate drzewa złamano, sporą część roślinności wypalono, a w powietrzu wciąż unosił się zapach napalmu. Wyznaczonymi szlakami krążyły BWP, wyraźnie patrolując teren szerokimi okręgami, opuszczając perymetr. Zeki kopały tunele i zasieki, saperzy przy użyciu swym maszyn transportowych wznosili wieże bojowe i ustawiali stanowiska działek. Nigdzie nie dostrzegał śladu ciężkiego sprzętu, żadnych tanków, lecz zmechpiechota znalazła się tu w liczbie co najmniej kilku tysięcy. Trwało ustawianie parku maszynowego, musztrowano ustawione w kolumny plutony, rozdzielano zadania. Inni żołnierze biegali przenosząc broń i elementy infrastruktury. Wojsko konstruowało przyczółek obronny, lecz przede wszystkim szykowało się do ataku. Gerber dostrzegał wszystko jak na dłoni, tysiące żołnierzy pośród błota, przeglądajacych broń, ładujących dodatkowe magazynki, celem wyprowadzenia zmasowanego uderzenia. To nie była niewielka grupa uderzeniowa złożona z dwóch plutonów i wsparcia tanków. Miał przed sobą siłę szturmową, która pójdzie bić się za Warszawę. A na miejsce docierały wciąż kolejne posiłki, dostrzegł ciężarówki wjeżdżające na teren bazy, zauważył lokomotywy, ujrzał dym unoszący się tuż za nimi, poczuł raz jeszcze zapach metanapalmu, aż wreszcie ujrzał coś znajomego.

Od strony torów kolejowych maszerowali żołnierze, za nimi z platform wagonów zjeżdżały właśnie wozy bojowe z wymalowaną cyfrą na boku. Wzdłuż kolumny przemieszczał się UAZem wąsaty oficer, pokrzykujący coś gniewnie.

- Getow – wyrwało się mimowolnie Gerberowi.

- A tak – zgodził się z nim Biedrzycki. - Cała wasza Dziewiąta jest już tutaj. Przypadnie jej zaszczyt pierwszego uderzenia na tunele.

- Zginą! - podskoczył Gerber. - Tam są… - lecz na jego ramieniu spoczęło ciężkie ramię.

- Nie siejcie defetyzmu, towarzyszu – warknął kapitan WSI, który przez cały czas im towarzyszył. - Po za tym to już nie wasza sprawa.

Miał rację, uświadomił sobie Gerber. Jego los rozdzielił się już nieodwołalnie z Dziewiątą. A on niespodziewanie odkrył w sobie coś czego się nie spodziewał. Jeśli coś było mu bliskie to inni żołnierze, przede wszystkim banda skurwysynów będących żołnierzami tej kompanii, która była właśnie torturowana w Warszawie i przechodziła w ślad za Kalicińskim na stronę wroga. Nie mając innego wyboru. Bądź była poddawana brutalnej transformacji.

Biedrzycki jakby częściowo zrozumiał jego odczucia.

- Bohaterska ta wasza kompania – powiedział. - Szli na czele natarcia, kiedy przerzucaliśmy tu siły pociągiem. Kiedy zeki nie dawały rady oczyszczać torów, wspomogli SOK swymi siłami i odrzucili Polaków.

- Kiedy…? - zaczął Gerber.

- Szliśmy tuż za wami – powiedział Biedrzycki. - Kiedy posłano was, zwinięto obóz pod Chełmem i przerzucono do Lublina. Potem pociągi pancerne ruszyły czyścić tory i przerzucać wojsko. Dotarliśmy tu pięć godzin później, to prawdziwy triumf człowieka pracy, przedrzeć się przez zapomniane tereny i Dzikie Pola. Stanowimy awangardę natarcia, wkrótce dotrze tu reszta armii.

- Mieliście szczęście – mruknął Maksym.

- Szczęście? - zdziwił się kapitan.

- Desantowi powietrznemu się nie udało.

- Cóż, weźmiemy miasto kawałek po kawałku – kapitan wyraźnie spochmurniał. - Myślicie, że co oni tu robią?

Dopiero teraz Gerber zwrócił uwagę na spoglądających nań szturmowców w pancerzach z czerwoną gwiazdą. Wodzili za nim swymi działkami, znajdując się w odległości ćwierć wiorsty i stopniowo zwrócił uwagę, gdzie właściwie się znalazł. Część obozu, do której wjechał transporter została odcięta kordonem przez Armię Czerwoną. Nie było tu bramy ani zasieków, lecz Gerber pojął, iż od pozostałej części obozu oddzielają go ciasne pierścienie ochrony, składające się z coraz ciaśniejszych okręgów wyznaczanych przez milczących szturmowców. Na ich pancerzach dostrzegł nie tylko działka, lecz również wyrzutnie rakiet, moździerze i uświadomił sobie, że nigdy nie widział na Dzikich Polach takiego uzbrojenia. Przestrzeń między pierścieniami ograniczano stawiając właśnie na niej miny, a on  przyglądał się żołnierzom. Jedynie część z nich reprezentowała specnaz, u pozostałych dostrzegł oznaki Siódmego Korpusu Gwardyjskiego, Drugiej Tamańskiej Dywizji Zmechanizowanej, której potężne wozy bojowe celowały swymi działami w stronę Warszawy, do tego nieopodal znajdowały się wozy radiowe.

- Siły pancerne przybędą w ciągu doby – mruknął Biedrzycki. - A wówczas…

- Ilu zginęło, towarzyszu majorze? - przerwał Gerber.

- Jakie to ma znaczenie? - zdziwił się Biedrzycki.

- Tak z ciekawości.

- Pewnie z kilka kompanii – odparł tamten po chwili zastanowienia. - Polacy po drodze atakowali hordami, przedarcie się tutaj i otwarcie linii kolejowej było niełatwe.

- Było prawdziwym aktem bohaterstwa, godnym prawdziwych bohaterów Sojuza – poprawił łagodnie kapitan. - Ich poświęcenie nie pójdzie na marne, gdy pięść rewolucyjnego komunizmu zmiażdży zdrajców i ich imperialistycznych sprzymierzeńców!

Kilkuset martwych żołnierzy, zeków nikt nawet nie policzył, ginęli zapewne tysiącami, a gdy próbowali uciekać detonowano ich wszczepy bojowe. Maksym patrzył na to wszystko obojętnie, po czym poczuł szarpnięcie. Afanasjewa skakała wyraźnie podniecona, podnosząc się i pokazując coś ręką. Potęga, o której mówiła  przybyła, gotowa zniszczyć Warszawę, pod jej gruzami pogrzebać wszystko co tam się znajdowało. Wymazać z historii, podobnie jak uczyniła to z południową zoną. Gerber nagle poczuł, iż jest to możliwe. Popatrzył w kierunku wskazywanym przez kobietę. Pośrodku tego wszystkiego, wewnętrz wszystkich pierścieni ochrony, za obroną rakietową i przeciwlotniczą, za dziesiątkami sałdatow, stał pociąg jakiego nigdy jeszcze nie widział. Czarny niczym noc, z kształtami pełnymi kątów prostych wskazujących na istnienie pancerza termoaktywnego, z wielką czerwoną gwiazdą na boku, długi na kilkadziesiąt arszynów. Całkowicie pozbawiony okien, silnie opancerzony, choć kanciasty i bardzo długi, przypominał pocisk, wycelowany w kierunku zrujnowanego miasta, gotów do strzału. Jego silnik cały czas pracował, z jego boków wystawały rozmaitego rodzaju anteny, lufy karabinów i działka. Za lokomotywą przypięto jeden długi wagon, mogący pomieścić dwa kontenery przeładunkowe, a tuż za nim kolejną lokomotywę, gotową do odjechania w przeciwnym kierunku. Stał na bocznym torze, pełen gotowości bojowej i wzbudzając respekt swym wyposażeniem i wyrzutniami rakietowymi i działkami. 

- Co to jest? - zapytał.

- Chcieliście Stawki? - odpowiedział pytaniem Biedrzycki. - Oto Stawka. Będziecie mieli możliwość przekazania tego co macie do powiedzenia bezpośrednio.

A zatem przybyło tu samo dowództwo Armii. Najwyżsi generałowie Armii Czerwonej, podlegający bezpośrednio marszałkom urzędującym w moskiewskim mieście-bunkrze, którzy składali raporty tylko jednemu. A Maksym stanie przed ich obliczem, bohaterów Związku Radzieckiego, by przekazać im słowa, stanowiące wyzwanie. Wypowiedzenie wojny.

- I szto eto? - rozległ się nieopodal nich głos. Od strony opancerzonych kontenerów zbliżali się odziani w dziwaczne białe stroje ludzie. Ich głosy przenosił mikrofon, bowiem twarze skryli w hełmach swej ochronnej odzieży. Jeden z nich podszedł bliżej i zwracał się do nich po rosyjsku. - Kolejne dzieło Mroku? Pięknie – patrzył na Afanasjewą.

- Towarzyszu generale Zabielin – Biedrzycki także przeszedł na rosyjski i wyprężył się. Kobieta cofnęła się powoli, a tamten spoglądał na nią wzrokiem drapieżcy.

- Wystarczy, towarzyszu – odpowiedział powoli, sycząc niczym wąż. - Choć wolę określenie akademiku. Mnie ono nie uraża – wbił swe spojrzenie w oficerów WSI, po czym zaczął wpatrywać się w Afanasjewą i Gerbera. Maksymowi nie spodobał się ten wzrok, zdawał się oceniać ich i otaksowywać. - Brak czarnych oczu – stwierdził. - Ciekawe. Ale za to zmiany łysenkowskie w obrębie ciała, widoczne u samicy – Afanasjewa zaczęła nagle pomrukiwać gniewnie, wskazując na wagon i na swoje naszywki widoczne na podartym mundurze. Mężczyzna zdawał się tym nie przejmować, za przesłony białego hełmu widoczne były tylko jego oczy, o źrenicach czarnych niczym węgiel. Nagle zza jego pleców wysunęli się kolejni mężczyźni odziani w białe kombinezony, w rękach trzymali długie metalowe pręty, zakończone chwytakami. Gerber pojął co się święci i cofnął się, lecz Biedrzycki chwycił go za ramię i ścisnął mocnym, metalowym uściskiem.

- Mam wiadomość dla Stawki – zdołał tylko powiedzieć Maksym nim chwytak zacisnął się na jego szyi i zatrzasnął. Obroża ciasno opatuliła jego szyję, odbierając mu oddech. Łapał go gwałtownie, nie będąc w stanie nic powiedzieć.

- Skąd przyszło wam do głowy, że Stawka będzie was słuchać? - zapytał Zabielin i skinął głową. Gdy szarpnięto prętem Gerber musiał ruszyć do przodu, omal znowu nie stracił oddechu. Wypuścił z ręki łańcuch, teraz znowu walczył o życie. Obroża zaciskała się na jego szyi z doskonałą precyzją, znowu odebrano mu możliwość mówienia, po raz kolejny w ciągu ostatnich godzin. Złapał ją rękami, lecz pokaleczył sobie jedynie palce na ostrym metalu. Po chwili uspokoił się, widząc iż Afanasjewie udało się na chwilę wyrwać, nim porażona została elektrowstrząsami. Błekitne iskry przepłynęły z końca prętu, z precyzją elektrostatyki Mazura porażając ją i przerywając jej gwałtowną szarpaninę. Po chwili obroża znalazła się także na jej szyi.

- Tak wiele mi powiecie – rozległ się głos Zabielina. - Nie macie czarnych oczu, jesteście nową odmianą zarazy. Analiza waszych przemian łysenkowskich na poziomie komórkowym będzie fascynująca.

- Towarzyszu generale – odezwał się Biedrzycki. Zabielin ledwie na niego spojrzał, choć w głosie tamtego słychać było, iż jest co najmniej poruszony.

- Chcieliście coś powiedzieć, towarzyszu majorze?

- Nie – uprzedził Biedrzyckiego towarzyszący mu kapitan, którego nazwiska nadal Gerber nie poznał.

- To dobrze, towarzysze – mruknął Zabielin. - Ach rozumiem, widok oficera GRU na powrozie jest nieco niecodzienny? Towarzysze, ktos mógłby zacząć zastanawiać się dlaczego pozwoliliście by prowadzono go na łańcuchu… - rzekł kpiącym tonem.

- Mieliśmy rozkazy… - zaczął kapitan.

- Uspokójcie się – przerwał lekceważąco Zabielin, po czym nagle huknął: - Choć to was nie usprawiedliwia! - milczał pozwalając by niepewność wlała się w serca oficerów WSI, nim wreszcie zaczął mówić dalej. - Ale nie bójcie się, towarzysze. Postąpiliście prawidłowo. Moja ocena współpracy z wami będzie jak zawsze znakomita. Oczywiście będziecie milczeć na temat tego co widzieliście. Ale pytanie czy będą milczeć inni? - podniósł nagle głos. - Ilu ich widziało?

- Kilkunastu zwiadowców po drugiej stronie rzeki – powiedział niepewnie kapitan. - No i nasi komandosi…

- Gdzie oni są? - natarł Zabielin.

- Zostali na pozycji desantu, ze swoim oddziałem…

- Ach! Tamtych sześciu, cała kompania do kwarantanny, trzeba szybko sprawdzic czy nie ogarnął ich Mrok – gorączkował się Zabielin. - Nie wiemy czym mogli się zarazić, oczywiście kwarantannę, obserwacje i eksperymenty zaczniemy od was… - spojrzał na obu oficerów.

- Byliśmy szczepieni na Mrok – powiedział szybko kapitan. - Nasze inhibitory…

- Nie wiemy czy działają – Zabielin znowu syczał niczym wąż. - Nie, lepiej weźmy was na badania, pobierzmy tkanki, krew, fragmenty ciała, sprawdźmy czy przez waszą niekompetencję i fakt, że nie przywiedliście tu tych komandosów w celu poddania kwarantannie nie jest zagrożona cała armia… - mówił szybko, a hełm zniekształcał jego słowa.

- Towarzyszu generale – Biedrzycki mówił powoli, lecz zdawał się w pełni panować nad swym głosem. - Jeśli się nie mylę już wkrótce będziecie mieli więcej materiału do prowadzenia eksperymentów niż będziecie sobie życzyć.

- A rzeczywiście, rzeczywiście – pokiwał głową Zabielin. - Bitwa da nam tyle złysenkowanych istot, ile tylko zdołają zabić nasi żołnierze. Ale mylicie, się nigdy za mało, wiecie, o tych tworach które zowią tu Polakami wiemy w zasadzie wszystko, lecz o opanowanych zarazą Mroku jeszcze niewiele… - nagle zniecierpliwił się. - No iddźcie już, przyprowadźcie mi więcej stworzeń – machnął ręką.

Kapitan szybko się odwrócił i wszedł na pokład BWP, nie czekając aż generał zmieni zdanie. Biedrzycki rzucił współczujące spojrzenie Gerberowi, po czym podążył za tamtym. Chwilę później pojazd porzucił jałowy bieg i z głośnym warkotem zaczął zawracać. Zabielin podszedł do trzymanej na dystans przy pomocy pręta Afanasjewej. Wciąż ledwo się ruszała po porażeniu prądem. Ręką przejechał po jej włosach.

- Ciekawe czy wciąż wydzielacie pot? - zastanowił się głośno. - Tak, wasze ciało będzie wymagać wielu badań. Ku chwale i rozwojowi nauki Komunistycznego Związku – skinął reką i ruszył w kierunku ustawionych nieopodal pojazdów. Szarpnięcie odebrało znowu Gerberowi oddech i podążył na sztywnej uwięzi za odzianymi w białe kitle.

Pojazdy okazały się przyczepami ciężarówek, długimi i opancerzonymi niczym tanki, o znacznej szerokości. W boku otwarła się klapa jednego z nich i po chwili Gerber został wepchnięty do środka, po czym ucisk na jego szyi zniknął. Łapał gwałtownie oddech, gdy poczuł uderzenie w podstawę czaszki. Padł zamroczony na podłoże, po chwili poczuł ukłucie w okolicach kręgosłupa, za moment drugie w ramieniu. Przeszył go ból, nie miał jednak żadnej możliwości by się szarpnąć, trzymany mocno i dociśnięty do podłoża. Zorientował się, że nie ma już ubrania, zostało z niego zdarte lub zdjęte. Po chwili ucisk zelżał i zniknął, lecz pulsujący ból pozostał. Z trudem uniósł głowę, by zorientować się, że znajduje się w niewielkim pomieszczeniu, a za jego plecami zamykają się właśnie z trzaskiem drzwi. Nie dostrzegł klamki. Zamiast ściany miał przed sobą grubą szybę, zapewne wielowarstwową i hartowaną, sądząc po tym jak załamywało się w niej światło padające z góry. Za szybą dostrzegł Afanasjewą, w pomieszczeniu stanowiącym lustrzane odbicie tego w którym się znajdował. Kobieta była naga, leżała na ziemi, krwawiąc z szyi, pleców i ramienia, wyglądała żałośnie. Zapewne on prezentował się podobnie. Teraz mógł ujrzeć w całości jej czarną dłoń, sięgajacą aż za nadgarstek, gdzie zmieniała się w normalne ciało. Podniósł głowę wyżej, by za kolejną szybą ujrzeć coś w rodzaju balkonu, gdzie migotały lampki kontrole rozmaitych urządzeń. Stał tam również mężczyzna w białym kitlu z błyszczącymi źrenicami, z łysym czołem i siwiejącymi włosami na skroniach. Maksym chciał krzyknąć, iż ma wiadomość, lecz wówczas pomieszczenie wypełnił gaz. Zaczął kasłać, poczuł że się dusi, gdy wypełnił jego płuca i po chwili zwymiotował. Wówczas dostrzegł jak podłoga się odsuwa, a płyta z zawartością jego żołądka znika w ścianie. Nagle zaczęła piec go cała skóra, a oczy łzawić. Nim mógł zareagować runęła nań wrząca woda. Tak mu się przynajmniej zdało, gdy zawył, czując jak gorące chemikalia spłukują jego ciało, po czym padł bez czucia na podłoże.

Leżał i oddychał ciężko, usiłując zebrać siły, gdy usłyszał głos Zabielina.

- Hakemada, przygotować się do testu pierwszego!

Otworzył oczy, czując się słaby i bezbronny, powoli się podniósł. Klapa w suficie się otworzyła i wysunęły się z niej dźwignie zakończone szczypcami i ostrzami. Cofnął się odruchowo, wpatrując jak ostre lancety opuszczają się ku niemu.

- Towarzyszu Zabielin! - rozległ się władczy głos, a Gerber popatrzył ku górze. Generał drgnął, po czym ostrza się zatrzymały. Obok Zabielina stanął ktoś jeszcze. - Posuwacie się za daleko! - powiedział.

- Towarzyszu marszałku… - zaczął generał, lecz tamten uciszył go ruchem ręki. Spojrzał w dół, a Maksym mógł mu się przyjrzeć. Był stary, w wieku najstarszych ludzi jakich kiedykolwiek napotkał, lecz nie wydawał się pozbawiony sił. Przeciwnie, w jego postawie czuć było siłę i władzę, gdy zaciskał pięści kierując swe spojrzenie na Afanasjewą. Spod jego siwych brwi strzelały pioruny. Miał na sobie prosty polowy mundur bez żadnych oznaczeń, mimo to Gerber natychmiast pojął kogo ma przed sobą, mimo że portrety przedstawiały go co najmniej o dwie dekady młodszego. Mężczyzna podniósł głowę i spojrzał na Zabielina, a ten cofnął się widząc płonący gniew. Nic nie powiedział, nawet nie skinął, kiedy obok generała pojawił się młody żołnierz i wyprowadził cios w jego żołądek. Zabielin zwinął się z bólu.

- Tolerujemy wasze metody – marszałek chwycił go za rzadkie włosy i podniósł jego głowę – tak długo jak są one skuteczne w walce z Mrokiem. Ale podnieśliście dłoń na oficera GRU! - Zabielin wycharczał coś w odpowiedzi, po czym marszałek go puścił. - Mieliście jedynie sprawdzić czy nie stanowią biologicznego zagrożenia, czy nie są tajną bronią tamtych. Co chcieliście uczynić?

- Towarzyszu marszałku – Zabielin się uniósł. - Nie zabiję ich, ale będą nieco okaleczeni! Bez eksperymentów na żywej tkance nie udzielę pełnych odpowiedzi! Działam jedynie dla dobra Związku…

- Nie wątpię – przerwał mu marszałek. - Ale jeśli nie zamilkniecie będziecie dalej mogli działać wyłącznie tam, gdzie szkoda posyłać nawet zeków. A zatem odpowiedzcie, czy oni stanowią zagrożenie?

- Bez pełnych badań…

- Tak czy nie? - rzekł z naciskiem marszałek. Wciąż płonął w nim gniew.

- Zdezynfekowaliśmy ich, towarzyszu marszałku – włączył się stojący obok męzczyzna o skośnych oczach. - Nie mają w tej chwili śladów żadnych znanych nam bakterii, brak czynników łysenkogennych za wyjątkiem sami… kobie… towarzysz pułkownik. Ten drugi ma krew i tkanki w porządku, wyniki w normie.

- Nawet za bardzo w normie, Hakamada – rzekł Zabielin. - Coś jest nie tak. Widzę, że postanowiliście zająć moje miejsce, ale nie dostrzegacie oczywistego. Jest zbyt zdrowy.

- A więc jest niebezpieczny? - marszałek spoglądał teraz na Gerbera, który stanął prosto nie kryjąc swej nagości.

- Mam wiadomość dla Stawki, towarzyszu marszałku – powiedział.

- Wiemy! - warknął ostrzegawczo mężczyzna. - Nie odzywajcie się nie pytani – wciąż widoczny był w nim gniew. Kolejne słowa skierował do Zabielina. - Czy zarażają czymś?

- Nic mi o tym nie wiadomo – odparł tamten po chwili.

- Zapytam wprost – czy są nosicielami Mroku lub czegoś innego?

- Nie potrafię odpowiedzieć z całkowitą pewnością.

- To lepiej bądźcie pewni.

- Pewny będę gdy przepuszczę ich krew i tkanki przez wirówkę miczurinowską – Zabielin się zirytował. - Analiza czynników łysenkogennych potrwa kilka godzin.

- Nie mamy na to czasu.

- Jestem pewny – zmienił nagle front Zabielin i spojrzał z wyzwaniem na starego żołnierza.

- Dobrze – powiedział marszałek nie tracąc pewności siebie. - Schodzę tam – popatrzył na stojącego obok niego młodego mężczyznę. Teraz Gerber dostrzegł, że na polowym stroju tamten ma oznaki specnazu. - Jeżeli nie wrócę, bądź coś mi się stanie… lub zacznę się zmieniać… nawet po upływie wielu godzin... niech towarzysz akademik umiera przykładnie i powoli.

- Towarzyszu marszałku! - podskoczył Zabielin.

- Dajecie gwarancję?

- Ja nie daję – powiedział po chwili Hakemada. - Co prawda Mrok nie zaraża poprzez chwilowy kontakt, potrzebne jest fizyczne przekazanie, wiemy to z Mińska i Chełma, ale to na co patrzymy tutaj jest czymś nowym. Oddziaływanie nazwane przez nas Mrokiem zmienia umysły i manifestuje się poprzez przemiany białka i czarną pigmentację, nie mieliśmy dotąd do czynienia z fizycznymi przemianami, jak w wypadku… towarzysz pułkownik. To jakaś gwałtowana reakcja  łysenkogenna, charakterystyczna raczej dla zony...

- Ja daję gwarancję – przerwał Zabielin. - A Hakemada jest idiotą. Nie nadaje się do mojego zespołu.

- Cóż, jeden z was na pewno nie ma tu miejsca, akademiku – ostatnie słowo marszałek wymówił z pogardą. - Zobaczymy który. - przez chwilę wyraźnie się wahał, po czym zniknął sprzed oczu Gerbera. Na górze pozotało jedynie dwóch naukowców i wpatrujący się w nich żołnierz specnazu. Zabielin zdawał się nie zwracać nań uwagi.

- Dureń z was Hakamada – oznajmił. - Transformacja łysenkowska zachodzi wyłącznie pod wpływem czynników zewnętrznych, a tu ich nie ma. Oni sami ich nie stanowią, nie emitują promieniowania, nie ma śladu oddziaływania, które nasila się w zonie. Nie sprawdziliście odczytów Geigera- Petroszyna, prawda?

- Są podwyższone – zaperzył się Hakemada.

- Nie na tyle, aby miało to znaczenie. Pobędziemy tu jeszcze trochę i nasze odczyty będą także podwyższone. I co z tego wynika? Że mieli do czynienia z ciemną energią – burknął Zabielin. - A skoro Warszawa i ten obszar dawnej zony południowej stanowi jej źródło i przesyła ją w kosmos, to chyba logiczne, że muszą nosić ją w sobie. Nie Hakemada, byli poddani oddziaływaniu Mroku, ale nie przenoszą go. Nie zarażą nim, wiemy to dzięki badaniom zakażonych. Potrzebny był czynnik infekujący, ale nie przenosił się drogą powietrzną.

- Nie wiemy czy nie jest latentny – bronił się tamten.

- Zastanówcie się, towarzyszu – powiedział spokojnie Zabielin. - Gdyby mieli być jakimś zagrożeniem, które się skrywa przed nami, potrzebny byłby katalizator, aby wywołać ich przemianę. A tę skutecznie właśnie zablokowaliśmy, załadowaliśmy im taką porcję blokerów, że inhibitor to przy nich śmieszna zabawka. Dzięki blokerom jesteśmy już w stanie praktycznie pokonać zonę, Mrok tym bardziej – Hakamada nie odpowiedział, więc akademik dodał: - Dyskusje z wami stanowią stymulację dla mojego intelektu, gdy muszę wam udowadniać oczywiste. Kiedy już zostanie rozstrzelani trudno mi będzie znaleźć godnego was następcę.

Gerber przestał śledzić sytuację na górze, po usłyszał dźwięk przesuwanych drzwi. Do sąsiedniego pomieszczenia wszedł marszałek, stawiał kroki pewnie, lecz zatrzymał się i zakasłał. Afanasjewa drgnęła i padła przed nim na kolana, zaczynając swą tyradę, a mruczenie osiągnęło krescendo. Mężczyzna spojrzał ku górze, po czym na nią, a Maksym nawet teraz dostrzegł, że jego gniew rośnie i potęguje się z każdą chwilą. Kobieta wyciągnęła ku niemu swą czarną dłoń, drugą pokazała na usta.

- Cziertow ubliudok, sukinsyn – powiedział gwałtownie marszałek, po czym klął dalej. Szybkim ruchem sięgnął po broń. Afanasjewa drgnęła i cofnęła się do tyłu, lecz mężczyzna już przeładował Makarowa. Momentalnie oddał trzy strzały, jeden po drugim prosto w jej głowę. Ta poleciała do tyłu, a Maksym odskoczył, gdy na szybie rozbryzła się krew. Była czerwona. Ciało kobiety przez chwilę trwało nieruchomo, po czym opadło na podłogę. Marszałek stanął nad nią, po czym ponownie pociągnął za spust i wpakował jej w głowę kolejne pociski, aż zamek pistoletu odskoczył do tyłu, gdy w magazynku wyczerpały się naboje. Opuścił dymiącą lufę i przyglądał się ciału.

- Towarzyszu marszałku! - rozległ się po dłuższej chwili głos Zabielina.- Ja protestuję, to niepowetowana…

- Co robicie? - warknął marszałek, spoglądając ku górze. - Wy będziecie następni, gwarantuję wam, za to, co chcieliście zrobić oficer Akwarium, dla was nawet naboju szkoda! - gniew wyraźnie go rozsadzał.

- Teraz jest wolna – powiedział nagle Gerber, wbrew sobie. Marszałek spojrzał nań szybko, w jego oczach szalały płomienie.

- Co powiedzieliście? - rzucił gniewnie. Maksym przełknął ślinę.

- Kiedy jej to zrobił, powiedział że w ten sposób zostanie wyzwolona – powiedział. - Że wkrótce to zrozumiem. I już wiem, jaką wolność miał na myśli – po czym pomyślał gorzko, że dociera do niego, co mężczyzna miał na myśli, mówiąc iż jego czeka los będący przeciwieństwem Afanasjewej. Był uleczony, więc żył. Wśród swoich. I wolał nawet się nie zastanawiać co go czeka.

Marszałek wysłuchał jego słów, po czym odbił zamek, który powrócił w poprzednią pozycję. Oddał suchy strzał w podłogę, a broń schował do kabury.

- Czarna ręka u oficera GRU – powiedział powoli. - Doskonale wiedział, że zrozumiemy. Zatem on także zna tę historię. Więc chce bawić się z nami… wiedział jak zareagujemy, ale teraz sam się zdradził – wyraźnie się nad czymś zastanawiał. - Macie wiadomość dla Stawki, towarzyszu sierżancie Maksymie Gerber? - wbił w niego wzrok.

- Tak jest, towarzyszu marszałku – Gerber wyprężył się pod wpływem  spojrzenia. Nawet nie próbował patrzeć tamtemu w oczy. Spuścił głowę i stał, zapominając o swej nagości. - Powiedział…

- Milczcie, nie pytani – przerwał tamten. - Wiecie kim jestem?

Gerber pokiwał głową.

- Wy jesteście bohaterem Komunistycznego Związku… - na chwilę się zająknął. - Tak, wiem. Marszałek Związku Radzieckiego Iwan Aleksandrowicz Sierow, odznaczony sześciokrotnie…

- Tak, tak – przerwał mu Sierow. - Gwiazda Bohatera, Ordery Lenina, Stalina, Suworowa… przestańcie pieprzyć. Powiedzcie mi jedno, rozmawialiście z nim. Powiedział wam kim jest? Znacie jego imię?

- Tak, towarzyszu marszałku – odrzekł po chwili wahania Gerber. Zapadła krępująca cisza, więc dodał: - Posłał mnie z towarzyszką pułkownik, abym powiedział, że…

- Dość – uciął Sierow. - Ma zatem kolejną wiadomość? Do Stawki?

- Ta wiadomość… - Gerber nie wiedział przez chwilę co powiedzieć. - Myślę, że chciał aby Stawka przekazała ją…

- Nie myślcie! - przerwał Sierow. - Jesteście radzieckim żołnierzem! To zakazane i karalne! - przez chwilę wyraźnie widać było, że się zastanawia. - W takim razie, chodźcie. Będziecie mieli okazję powiedzieć z czym was… posłano.

- Towarzyszu marszałku – zaczął Gerber. - Ja… to wy powinniście usłyszeć te słowa.

- Ja? - Sierow pokręcił głową. - Skoro ma ich wysłuchać główne dowództwo, to tak się stanie. Sami przekażecie te słowa. Bezpośrednio.

- Stawka jest tutaj? - Gerber nagle pojął, że Sierow nie ma na myśli przekazu drogą radiową. Główne dowództwo Armii Czerwonej, odpowiedzialne za wojnę prowadzoną przez Związek przybyło do Warszawy. Była tu cała generalicja i wszyscy marszałkowie, sztab wojenny dowodzący potęgą wojenną komunistycznej rewolucji. Nie był w stanie ogarnąć tego myślą, jeśli słowa Sierowa były prawdą, Stawka przybyła tu z Moskwy, zaś Warszawa… zatem Warszawa stała się najważniejszym frontem wojny. Ważniejszym od imperializmu i maoizmu.

- Dajcie mu mundur – polecił Sierow, odwracając się. - Natychmiast.

- Tak jest, towarzyszu marszałku – rozległ się głos Zabielina. Widział zachowanie Sierowa i tym razem nie próbował się z nim spierać. - Co do ciała towarzysz pułkownik…

- To pusta skorupa – powiedział Sierow. - Możecie sobie je zabrać – zawiesił głos. - Miał skurwysyn rację – mruknął. - Jest już wolna. Akwarium… dba o swoich – spojrzał na Gerbera. - Pośpieszcie się. Nie zamierzam czekać – po tych słowach wyszedł.

Maksym nadal stał jak skamieniały. Iwan Aleksandrowicz Sierow, najbardziej tajemniczy i enigmatyczny z dowódców Związku Komunistycznych Republik Radzieckich. Jeden z dwóch marszałków, jacy pozostali po śmierci Olega Pieńkowskiego. Człowiek, który stłumił bunt Polaków i Węgrów przy użyciu bomb atomowych. Szef Gławnoje Razwiedywatielnoje Uprawlenije. GRU. Myśli galopowały niczym szalone, gdy do jego świadomości docierało z kim właśnie się spotkał. Z człowiekiem, którego widziało niewielu, pojawiającego się z rzadka na oficjalnych portretach. Nie będącego dowódcą korpusów wojennych, nie należącego do generalskiego sztabu Stawki, jednak noszącego stopień marszałka, choć nie podlegały mu bezpośrednio żaden korpus, ani zgrupowanie armii. Drugiego najpotężniejszego człowieka w Związku Komunistycznych Republik Radzieckich, prawą rękę Przewodnika Narodów, jego oczy i uszy, najwierniejszego towarzysza komunistycznej rewolucji. Będącego wolą samego Berii. Nagle Gerbera przeszedł dreszcz. Sierow był tutaj, posłany by zrealizowac żelazną wolę przywódcy komunizmu. Podobnie jak wówczas gdy przybył na Węgry i gdy pomagając Rokossowskiemu polecił użyć bomb atomowych by stłumić powstanie Polaków. I w ten sposób przywrócił Polskę na drogę komunizmu. A skoro był tutaj…

- Szlag – mruknął do siebie Gerber. Konsekwencje były oczywiste i całkowicie go przerastały. Przybył tu najbardziej zaufany człowiek Berii i Stawka, do tego oddziały specnazu, z pociągi zwoziły kolejne.

Drzwi rozsunęły się i odziany w biały kitel naukowiec rzucił mu mundur. Maksym stwierdził, iż jest on czysty i świeżo wykrochmalony, a sztywny kołnierzyk kontrastuje z polowym strojem. Założył go jednak dość szybko, przyglądając się w spokoju swemu nagiemu i zaczerwienionemu ciału. Nie miał nawet ani jednej blizny, po ranach zadanych mu przez Arkuszyna nie było nawet śladu. Nie czuł także bólu. Przymknął na chwilę oczy zastanawiając się nad całą sytuacją, lecz nie widział z niej żadnego wyjścia. Żył, to było najważniejsze. Pytanie jak jeszcze długo?

Założył mundur, starając się nie zwracać uwagi na to, jak bardzo drapie jego skórę. Nie było na nim żadnych dystynkcji. Zawiązał buty, po czym wstał, wiedząc iż ktoś taki jak marszałek Sierow nie jest osobą, która powinna czekać. Tamten stał na zewnątrz, paląc papierosa, spoglądając w kierunku fioletowego horyzontu, stojąc lekko przygarbiony. Dopiero teraz Gerber ujrzał jaki jest on stary i wiotki, nawet jeśli nie sprawiał takiego wrażenia. Jednak w świetle dziennym jego wiek był aż nadto widoczny, choć Sierow zdawał się nie być złamany upływem czasu. Lecz spoglądając na jego sylwetkę Maksym nie miał pojęcia jak znalazł w sobie siłę, by uderzyć Zabielina, bowiem wyglądał jakby miał się za chwilę przewrócić. Były to jednak wyłącznie pozory, bo gdy tylko Sierow spojrzał w jego kierunku, Gerber natychmiast zobaczył w jego wzroku potęgę i władzę należącą do kogoś w pełni panującego nad sytuacją. Sierow rzucił gniewnie papierosa pod nogi stojących obok niego dwóch zołnierzy specnazu. W przeciwieństwie do nich nie miał kamizelki taktycznej, na jego polowym mundurze nie było żadnych oznaczeń.

- Idziemy – rzucił krótko.

Gerber podążył za nim, zwracając uwagę, iż dwaj desantowcy przyglądają mu się uważnie, gotowi zareagować na najmniejszy sygnał zagrożenia mogący płynąć z jego strony. Skierowali się do zaparkowanego łazika, pojazdu zwiadowczego jakiego Maksym już dawno nie widział na Dzikich Polach. Niewielkiego pojazdu zwiadowczego, pozbawionego kabiny i osłony pancerza, za to rozwijającego znaczną prędkość. Kierowca grzał silnik, obok niego siedział żołnierz z insygniami pułkownika GRU, rozmawiający przez słuchawkę. Pojazd wyposażono w długą antenę, zatem musiał stanowić ruchomy punkt łączności. Tyle przemknęło Gerberowi przez myśl, nim Sierow wskazał mu miejsce w drugim rzędzie, gdzie sam się powoli wgramolił, raz jeszcze sprawiając wrażenie, iż jest stary i zmęczony. Lecz gdy się odezwał w jego głosie nie było słychać śladu znużenia.

- No, co tym razem? - zapytał wyraźnie poirytowany.

- Na północ od nas tworzą się zmienne, towarzyszu marszałku – poinformował pułkownik.

- Jakiego rodzaju?

- Podnosi się powoli temperatura.

- To nie przypadek – mruknął Sierow, po czym popatrzył na Gerbera. - Nasz wspólny przyjaciel zdaje się pokazuje co potrafi. Czy grupa Panczermina jest gotowa? - pytanie skierował do oficera GRU.

- Generał Maksymow polecił przygotować się do odparcia ataku wrogiej fizyki – odparł tamten. - Korpus gwardyjski rozstawia urządzenia – pułkownik nadal trzymał słuchawkę przy uchu.

- Więc kontrrewolucja nieco się zdziwi – rzekł Sierow. - Coś jeszcze?

- Form się również koncentracja zaburzeń stałej przestrzeni na kierunku północ-północny zachód.

- Maoiści, jak pięknie – powiedział marszałek. - A twory już są? Rozpoczęli atak kombinowany, czy dopiero się przygotowują?

- Jeszcze nie, towarzyszu.

- Niebawem, niebawem… ruszamy do lokomotywy – polecił Sierow, po czym znowu spojrzał na Maksyma. - Wasza Dziewiąta Kompania zapisze dzisiaj piękną kartę. Ci, którzy przetrwają zostaną bohaterami Sojuza. Choć będzie ich niewielu… Zakładam, iż Golenko straci 80% swego stanu… Szokuje was to, towarzyszu sierżancie?

- Zginą za chwałę komunistycznej rewolucji, towarzyszu marszałku – Gerber odnalazł właściwe słowa.

- Nie pierdolcie – stwierdził Sierow bez owijania w bawełnę. - Coś wam wyjaśnię, zostaniemy zaatakowani. Uderzą na nas przeważające siły przeciwnika, aby zmusić nas do odwrotu. Ale my utrzymamy tę pozycję, do czasu przybycia sił pancernych, desantowych i piechoty, które zmierzają ku nam ze Wschodu. A w pierwszej linii walczyć będzie Druga Armia, która weźmie na siebie ciężar uderzenia… i wytrzyma go, do czasu nadejścia posiłków. Wiecie dlaczego? Bo ja tak mówię!

Ruszyli, samochód powoli potoczył się przez pierścienie ochrony, przez błoto, a dwaj specnazowcy wskoczyli i zawiśli na jego bokach. Sierow wciąż wydawał się być rozgniewany, a Gerber wolał nie prowokować losu, czekając na spotkanie z dowództwem frontu.

- Towarzyszu marszałku – zaczął. - Wiadomość…

- Nie teraz – przerwał mu Sierow. - Wydaje się wam, że mi powinniście ją przekazać?

- Tak – przyznał Gerber. - Ona jest skierowana…

- Wiem do kogo – powiedział Sierow. - Za kogo nas macie? Wszystkie swe wiadomości kieruje do jednej osoby. Chyba wiecie do kogo, widzieliście nasze wojsko na krzyżach, prawda? Wydaje się wam, że to ja powinienem usłyszeć wasze słowa?

- Możecie przekazać je bezpośrednio do… - Maksym nie mógł zdobyć się na wymówienie imienia tego, który był odbiorcą posłania Konwentu.

- Wasze słowa tam trafią – uciął Sierow, po czym trącił pułkownika w ramię. - Zdaje się, że to już? Co do chuja odpierdala Greczko? Nasze eskadry miały tu być zdaje się pierwsze?

- Nadlatują – powiedział spokojnie pułkownik, a Sierow wzruszył ramionami. Łazik pokonał przestrzeń dzielącą go od czarnego pociągu, mijając krzątające się wojsko. Gerber mógł teraz dostrzec żołnierzy kopiących okopy, szykujących się do odparcia natarcia. Stawka czekała na uderzenie połączonych sił przeciwnika, którego się spodziewała. Maksym patrzył na zamieszanie i krzątaninę, taksował wzrokiem park maszynowy, stanowiska działek szykowane do boju, przez chwilę nieoczekiwanie stwierdzając, iż chciałby znaleźć się właśnie tam, gdzie mógłby zmierzyć się ze znanym mu przeciwnikiem. Gdyby czas dało się cofnąć, do czasów Chełma, wczorajszego dnia, gdy życie było proste i nieskomplikowane.

Pojazd zatrzymał się nieopodal pociągu, gdzie Sierow skinął na Gerbera. Ten wpatrywał się w mierzące weń lufy karabinów, snajperów celujących z wieżyczek lokomotywy miast wyszukiwać celów wokół kierujących swe SWD w jego stronę. Stawka była dobrze strzeżona. Byli tu generałowie Maksymow, odpowiedzialny za piechotę i Greczko, dowodzący lotnictwem Związku. Sama śmietanka Armii Czerwonej, która przybywała by stawić czoła imperialistom, Warszawie i maoistom, wszystkim, którzy ośmielili się rzucić jej wyzwanie.

Jakby na potwierdzenie usłyszał narastający dźwięk, crescendo odrzutowych silników, narastające od południowego wschodu, przebijające się przez wartot silników motorowych. Zadarł głowę w góre, podobnie jak uczynił to Sierow i wszyscy żołnierze. I ujrzał dziesiątki metalowych ptaków, które nagle przemknęły nad ich głowami, zarówno Suchoje jak i Migi, pozostawiające za sobą ślad wiązki kondensacyjnej. Nigdy nie widział takiej liczby samolotów, powiódł za nimi wzrokiem, gdy kolejne dziesiątki odrzutowców przelatywały nad wojskiem.

- Teraz zobaczymy kto silniejszy – powiedział towarzyszący im pułkownik.

- Nie bądźcie durni – rzucił Sierow. - Wygra ten, kto ma wygrać.

Pierwsze myśliwce przemknęły nad Wisłą, a z ich luków odrywać zaczęły się ciemne kształty. Z tej odległości nie poczuł drżenia, huk usłyszał po jakimś czasie, najpierw ujrzał wznoszący się na tle ciemnej chmury zmierzchu wiszącego nad Warszawą metanapalmowy ogień, ogarniający miasto ognistą linią. A w jego kierunku wciąż mknęły kolejne samoloty.

- Z kontrewolucją się nie rozmawia – powiedział Sierow. - Do kontrrewolucji się strzela. Za mną!

Gerber odwrócił się w kierunku pociągu i zobaczył jak marszałek wyciąga z kabury broń i podaje pułkownikowi. Podszedł bliżej opancerzonych żołnierzy, noszących oznaczenia jakich Maksym nigdy wcześniej nie widział. Skierowali w jego stronę jakieś urządzenia, po chwili opuszczając je i skinęli głowami. Sierow ruszył w stronę pociągu, a Gerber poszedł za nim. Drzwi powoli rozsunęły się i obaj weszli po schodkach do środka. Pancerz pojazdu miał grubość jego ramienia, zapewne mógł wytrzymać bezpośrednie trafienie pociskiem jądrowym. Tyle zdążył zobaczyć, nim przeszedł wąskim korytarzem, przez kilka śluz, do kolejnego pomieszczenia. Trwało to dłuższą chwilę, gdy przemieszczał się nimi, słyszał uruchamiane kolejne urządzenia. Domyślał się, iż względy bezpieczeństwa sprawiają, iż trwa sprawdzanie, czy nie wnosi do sztabu Stawki ładunków wybuchowych bądź broni.

Wreszcie trafił do ostatniego pomieszczenia, gdzie zamiast  generałów Armii Czerwonej oczekiwał go ktoś, kogo zupełnie się nie spodziewał.

Pasta >>