poniedziałek, 29 maja 2023

Ciemna Symetria: Pasta (II)

 

Gdy znaleźli się na górze, spojrzeli wprost w oblicze postapokalipsy. Poniżej rościągało się morze ruin, sposród część płonęła, rozpalając ciemność blaskiem zagłady. W górze tańczyły ogniste iskry, unosząc w powietrze popiół i spaleniznę. Gryzący zapach spalonej roślinności na tej wysokości był jeszcze bardziej duszący.

Wprost z ciemności kabiny windy wyszli szybko by zapomnieć o smrodzie wypełniającym ciasne wnętrze i zamrugali oczami. Na tej wysokości ciemność nie była tak gęsta i skupiona. Marines rozejrzeli się po tarasie, na którym się znaleźli, przyglądając się workom z piaskiem i stanowiskom karabinów.

- Przeciwlotnicze - mruknął Baumann. - Paranoicy, jakby nasze ptaszki tu miały kiedyś dotrzeć.

Walter nie zareagował. Oddychał głęboko walcząc sam ze sobą, rozważając czy podejść do barierki. Choć przez ostatnie miesiące oswoił się nieco z otwartą przestrzenią, nie był pewien czy jest gotów na szok ujrzenia świata z tej wysokości.

- Zostań tutaj - powiedział do Anuszki, która tarła oczy w kabinie windy. Mimo, iż zmierzch przerodził się ledwie w półmrok i tak było dla niej za jasno. Łowca zdawał się nie mieć żadnych problemów, śmiało kroczył przez taras, rozglądając się wokół. Walter nieopodal dostrzegł kałasznikowa i szybko go podniósł, nie doczekawszy się słowa komentarza ze strony Devaraux. Sprawdził jego stan, stwierdzając, iż wymaga intensywnego czyszczenia, przeładował go i podpiął ponownie magazynek. Mimo, iż nie odważyłby się na razie z niego wystrzelić, a cieni broń ta się nie imała, poczuł się nieco pewniej. Nigdzie nie dostrzegł żadnego ciała, wolał nie zastanawiać się co spowodowało, że żołnierz Drugiej porzucił swój karabin. Potem podszedł do barierki i trzymając się z dala od niej spojrzał w dół.

Zrujnowane miasto spowijał dym, w jego centrum płonął pożar. Na zachodzie panowały cisza i ciemność, na północy horyzont wypełniało fioletowe niebo, którego nie zdołała nawet stłumić ciemność. Wylewała się ona z jednego miejsca, pokrywając powierzchnię źródłem mroku bijącego wokół. Gdzieś z okolic Stacji Berii, teraz Walter był już tego pewien, intensywność ciemnośći w tym miejscu przypominała mroczną kulę, z której zdawała się płynąć noc, wisząca nad Warszawą. Z tej wysokości przesłaniała ona wszystko i nie był w stanie dostrzec, że z jej powodu noc utrzymuje się niczym chmura nad zniszczonym miastem.

- Tam! - zawołał Weyland, a on odwrócił wzrok, poprzez fiolet zony, ku południowemu wschodowi. Zza Wisły, znad dawnej trasy kolejowej nadlatywały ogniste ptaki.

- Cholera! - zaklął Baumann. - Co jeszcze?

- Nie nawiązuj łączności, namierzą nas - poleciła Deveraux. Podeszli od tej strony wieżowca, a wzrok Waltera uciekł odruchowo ku południu. Nie dostrzegł czerwonej mgły, lecz pustą przestrzeń, znajdującą się w miejscu, gdzie niegdyś była zona południowa. Pustkę i ciemność, w której srebrzyła się toń Wisły. Przez chwilę zdało mu się, że coś skrzy się w niej na czerwono, migając miriadami świateł, potem przeniósł wzrok ku nadlatującym punktom. Kilkadziesiąt odrzutowców mknęło ku Warszawie, niektóre z nich odpaliły już rakiety. Nawracały ku południu, by nie wlecieć w obszar ciemności, wznosząc się nad powierzchnię ziemi, której nisko się trzymały. Z tej odległości nie mógł powiedzieć czy to Suchoje czy Migi, lecz ich liczba przekraczała wszystko co do tej pory widział. Wciąż pozostawały z dala od miasta, lecz pociski przemknęły już ponad linią Wisły i spadły wprost na Powiśle, w miejsce dawnych upraw łysenkowskich, po czym eksplodowały. Nawet z tej odległości poczuł drżenie, które nadeszło wraz z hukiem eksplozji i rozświetleniem nocy. Paliwowo-taktyczny, pomyślał, co oni chcą osiągnąć? Niszczą w ten sposób wszystko, a do metra się nie przebiją... Potem zrozumiał, że w ten sposób nawet pobyt na powierzchni stanie się niemożliwy, a porzucone miasto na powierzchni ulegnie całkowitemu zniszczeniu. Kolejne pociski wybuchły bliżej, chwilę później ujrzał jak samoloty wznoszą się wyżej i wyrzucają bomby, które eksplodowały poniżej linii skarpy, gdzie wszystko pokrył dym wybuchu i pył niszczonych budowli. Warszawa została przeznaczona do zniszczenia, tak jak przewidział, potęga Przewodnika Narodów ruszyła by zmierzyć się z tym, kto rzucił mu wyzwanie. Nie byli tu w stanie użyć bomb atomowych, przypomniał sobie, reakcja nie zachodziła, więc czynili to konwencjonalnie, roznosząc miasto na powierzchni. Później zajmą się tunelami, do których wejdą, bo nie mogli się przebić.

Ludzie, uświadomił sobie, po czym obejrzał się na Anuszkę, skuloną w windzie ze zmróżonymi oczami. Mieszkańcy miasta, wszyscy. Czekający na ratunek ze strony armii, która przybędzie by...

Kolejny huk rozległ się bliżej, a on uświadomił sobie, że ma teraz inny problem.

- Nie możemy tu zostać! - zawołał, a jego głos wzniósł się ponad ekplozje. Na tle łuny widział teraz coraz więcej samolotów. - Pasta będzie kolejnym celem! - najwyższy punkt w okolicy, wznoszący się ponad zrujnowanym miastem, ogniem pożarów i dymem. Wówczas z tyłu nadleciały ogniste strzały i pomknęły w kierunku samolotów. Te natychmiast zaczęły odchodzić na boki, lecz niektóre zostały trafione, a na niebie wykwitły trzy eksplozje. Walter nie mógł zorientować się co się dzieje, nawet gdy odwrócił się i spojrzał na zachód, gdzie z szarej warstwy chmur spadały właśnie poruszające się niezwykle szybko punkty światła.

- Ja pieprzę! - zawołał Baumann. - To nasi! Predatory!

- Masz swoich paranoików - rzucił Weyland, a w jego głosie słychać było ulgę.

- Sojusz przybył skurwysyny! - tamten uniósł zaciśniętą pięść do góry. - Teraz dostaniecie za swoje!

- Odpalać pozycjometry! - zarządziła Deveraux. - Szukać sieci, teraz będą zajęci czymś innym, nie zauważą naszych transmisji! Nawiązać łączność!

Walter wpatrywał się w niebo, które przecięły świetliste punkty spadające z zachodu poniżej chmur, mknące ledwie kilka arszynów nad powierzchnią. Takiej prędkości i zwrotności nie widział w wykonaniu pilotów Suchoji, spoglądał na cyber-maszyny imperialistów, jednak inne niż te, których użyli poprzednio. Nie miały śmigieł i mknęły z całą prędkością swych odrzutowych silników nad zrujnowanym miastem, okrążając jego centrum od południa. Także imperialiści nie ryzykowali, nie chcąc najwyraźniej wlatywać w obszar ścisłej ciemności. To, że ich sprzęt działał tak blisko zony i tak kłóciło się ze zdrowym rozsądkiem. Maszyn było co najmniej kilkanaście, z daleka widział, iż przypominają długie cygara ze skrzydłami, spod których odpalały kolejne pociski. Powiódł wzrokiem za śladem rakiet przecinających ciemność nad Mokotowem. Po drugiej stronie Wisły odrzutowce odchodziły na boki, pozostawiając miejsce nadciągającym kolejnym myśliwcom, które odpalały własne rakiety.

- Dziwka do Kontroli - wołała gdzieś w tle Deveraux, słyszał również głosy Weylanda i Baumanna. Podszedł szybko do niej i klepnął ją w ramię. Spojrzała na niego poirytowana, ale po chwili zrozumiała o co poprosił i odczepiła od swego karabinu lunetę. Wyposażony w nią stanął tuż za nią, nie decydując się stanąć przy balustradzie, obok niej i popatrzył na południowy wschód.

Rakiety maszyn imperialistów szły już za odrzutowcami, których piloci najwyraźniej nie spodziewali się natrafienia na takich przeciwników. Uciekali jednak na dopalaczach wystrzeliwując flary, jednak najwyraźniej reagowali zbyt szybko, nie przyzwyczajeni do walki z takim wrogiem. Flary gasły spadając ku ziemi, a rakiety nawet nie zwracały na nie uwagi, mknęły za swymi celami i dopadały je, a na niebie wykwitały kolejne eksplozje. Jednak piloci nadciągających Migów podjęli walkę, na dopalaczach pomknęli wprost ku przeciwnikowi uruchamiając działka. Człowiek znowu okazał wyższość nad bezduszną maszyną, gdy serie pocisków dosięgły celu, a wrogie maszyny zaczęły uciekać gdy rakiety zaczęły wybuchać. Część Predatorów podjęła walkę kontaktową strzelając z własnych działek, co piloci Migów przyjęli z zaskoczeniem. Ciemne niebo przecięły smugi ognistych pocisków, wystrzeliwanych w powietrzu pełnym rakiet. Kolejne wystrzelono z ziemi, kilka wiorst zza Wisłą, a Walter skierował tam lunetę. Gdy zdołał uspokoić oddech i ręce na tyle by odnaleźć w ciemności miejsce, z którego odpalono serię strieł, ujrzał jak miejsce rozświetla rozbłysk odpalanych kilkudziesięciu pocisków. Strzały następowały bezpośrednio po sobie, a niebo przecięły linie rysujące tor lotu łukiem ku płonącemu miastu. Nagle uświadomił sobie co to oznacza.

- Musimy się stąd wynosić! - zawołał donośnie, by przebić się przez dźwięk otaczających ich eksplozji. Jednak choć musieli go usłyszeć nie zareagowali, nadal z rosnącą irytacją wołali do swoich przekaźników umieszczonych tuż przy hełmach.

- Macie coś? - warknęła Deveraux.

- Pozycjometry nie działają! - zezłościł się Baumann.

- Przecież drony muszą nas namierzać - powiedział Weyland.

- To zona - przerwał im Walter. - Musimy stąd uciekać!

- Nie uniemożliwisz mi nawiązania łączności - oczy Baumanna zalśniły złowrogo. Walter zaklął, po czym spojrzał w kierunku Łowcy, szukając wsparcia. Ten jednak stał nieporuszony, zupełnie ignorując przecinające niebo rakiety i pociski, samoloty i drony wycinające na niebie piruety, coraz bardziej zbliżające się do nich. Bitwa przeniosła się tuż nad Wisłę, maszyny zwarły się w kontaktowej walce, a drony wykonywały manewry, jakich nie był w stanie powtórzyć żaden pilot, uciekając przed olbrzymią liczbą rakiet, które wystrzelono z wyrzutni zlokalizowanej kilka wiorst po drugiej stronie Wisły. Z tego samego miejsca, z którego wystrzeliła przed chwilą artyleria. Pociski przecinały niebo zmierzając ku zniszczonemu miastu, zostawiając za sobą ognisty ślad w ciemności. Ciemność płonęła rozbłyskami i rozbrzmiewała dźwiękiem silników odrzutowych oraz eksplozji. Maszyny imperialistów z łatwością wymanewrowały odrzutowce, przelatując przez szwadron, znalazłszy się za Wisłą trzy z nich odpaliły rakiety, które pomknęły w linii prostej ku miejscu, z którego rozpoczęto ostrzał. Walter skierował tam lunetę, by ujrzeć jak pociski dosięgają celu, a horyzont rozświetla potężna eksplozja, niszcząc znajdujące się tam stanowisko. W błysku dostrzegł jednak coś więcej. Ku Warszawie nadciągało dużo więcej pojazdów, w obłoku pyłu i kurzu, w kierunku ciemności, widać było dym pociągu. Nadchodziła pancerna zagłada.

Zrozumiał to wszystko w ułamku sekundy, bitwa na niebie była jedynie przygrywką. Teraz wokół nich ciemność znaczyły linie ognistych pocisków, wystrzeliwanych z karabinów przeciwlotniczych. Maszyny imperialistów zdawały się wygrywać w tym starciu, jednak piloci migów wymanewrowali je, sprawiając, że wleciały głęboko w ciemność. I tam silniki dwóch dronów nagle zgasły, a Walter ujrzał jak kontynuują swój lot, po czym spadają gwałtownie na ziemię. Gdzieś w śródmieściu pośród ruin miały miejsce dwa kolejne wybuchy, jakże niewielkie w porównaniu z ostrzałem, który rozpoczęły suchoje. Te pod osłoną migów odchodziły na południe, ku siłom pancernym, gdzie zapewne czekały już wyrzutnie rakiet Strieła. Bomby zostały zrzucone, a przedpole miasta płonęło, od Wisły wszystko oddzielała widoczna nawet pośród zmierzchu zasłona czarnego dymu. Na Powiśle spadały właśnie pociski artyleryjskie, wymierzone wprost w zrujnowane miasto.

- Nie możemy tu zostać! - spróbował znowu Walter, lecz jego głos nie zdołał przebić się ponad dźwięk eksplozji, serii z działek i wybuchających rakiet. Złapał Devereuax za ramię, a ta wyrwała je gniewnie, wciąż skupiona na próbach nawiązania łączności, wówczas złapał ją i wskazał ogniste strzały, które sięgnęły właśnie powierzchni.

Uderzyły poniżej skarpy, aż zatrzęsła się ziemia. Miał wrażenie, że Pasta się zakołysała. Jasność rozkwitła w ciemności, przychodząc wraz z niebotycznym hukiem wybuchu, który zagłuszył wszystko pozostałe. Serie ognistych pocisków w ciemności zniknęły na niebie przyćmione przez ogień, którym rozjarzyło się niebo, a chwilę później ruiny na powierzchni zniknęły. Zapadły się w fali pyłu, która rozeszła się wokół i zniknęła z oczu Waltera, uderzając w linię skarpy i wznosząc się ponad nią poszły w górę. To co było poniżej utonęło w morzu ognia.

Nie było już czasu, nawet jeśli imperialiści zdawali się nie zwracać na to uwagi, uczepiwszy się iskierki nadziei, próbując nawiązać łączność z maszynami walczącymi w powietrzu. Pieprzyć ich, pomyślał Walter, uniósł raz jeszcze lunetę, szukając możliwości ucieczki. Tylko jedna dawała szansę by przetrwać, jednak była całkowicie odcięta. Jego wzrok przykuł nagle trzypiętrowy budynek widniejący na tle płomieni, przyjrzał się zniszczeniom, otworowi wybitemu w murze przez jakiś pocisk i nagle dotarło do niego, co może uczynić.

Nim zdołał się odwrócić, by ruszyć ku Anuszce, na niebie nieopodal nich miała miejsce eksplozja. Odlatujący znad Wisły dron nie zdołał umknąć siedzącemu mu na ogonie migowi, który posłał w jego kierunku serię z karabinu. Gdy Predator uciekł w lewo trafiła go wystrzelona chwilę wcześniej rakieta, powodując wybuch jego silnika. Maszyna nie straciwszy swego pędu zaczęła pikować ku ziemi, przez chwilę Walter był przekonany, że uderzy wprost w taras na którym się znaleźli, jednak mknąca ku nim apokalipsa, zostawiająca za sobą ognisty warkocz schodziła w dół, siłą grawitacji ściągana ku powierzchni. Nie zmieniła jednak wektora lotu pojazdu teraz pozbawionego całkowicie sterowania, zmienionego w ognisty pocisk. Dron wbił się prosto w budynek, uderzając w połowie wysokości PAST, rozkwitając kwiatem ognia na wieżowcu.

Siła wybuchu przewróciła wszystkich, gdy budynek gwałtownie zadrżał, a potem zakołysał się z wizgiem metalu. Na chwilę wszystko zamarło, zatrzęsło się, a gdy Walter uniósł wzrok, stwierdził, że podobnie jak on marines leżą na tarasie. Jedynie Łowca trwał nieporuszony, niczym anioł śmierci stojący nieruchomo na tle płonącego nieba, na którym mknęły wokół na swych silnikach odrzutowych machiny zniszczenia, wystrzeliwujące swe pociski, znaczące zmierzch ognistymi liniami i rakietami. Poniżej Warszawa płonęła, a Śródmieście kryło się pośród pyłu i dymy, z którego wynurzały się ocalałe budynki.

Deveraux wreszcie się ocknęła.

- Do windy! - wrzasnęła.

- Nie połączyłem się! - zaprotestował Baumann, lecz ona już podniosła się i kuśtykała w kierunku Waltera. Obaj marines ruszyli za nią. Stalker wciąż się nie poruszał. Po chwili wszyscy byli w windzie, przy skulonej Anuszce.

- A on? - zapytała Deveraux, wskazując na Łowcę.

- Arkuszyn! - zawołał Walter kilkukrotnie, lecz tamten się nie poruszał, więc wzruszył ramionami. Baumann szybko przesunął dźwignię, a drzwi zaczęły się zamykać. Lecz nim uczyniły to do końca, stalker nagle spojrzał w ich stronę, po czym drgnął i błyskawicznie skoczył ku kabinie, wpadając do środka w ostatniej chwili. Znowu poczuli falę intensywnego smrodu, gdy otoczyła ich ciemność. Zostali sami w ciasnej kabinie windy, która nie tłumiła jednak do końca dźwięku wybuchów. Walter wolał nie rozmyślać nad tym co może ich spotkać, gdy zjeżdżają powoli w dół, bezbronni, nie mogąc nic uczynić. Wybuch drona nie zdołał na szczęście naruszyć konstrukcji budynku i zniszczyć mechanizmu windy, wiedział, że może stać się to w każdej chwili, a oni zostaną runą w dół, zostaną pogrzebani pod gruzami.

- Załóżcie coś na twarze – poradził zamiast tego. - Najlepiej te wasze maski jeśli je macie, nie będzie czym oddychać w tym dymie – sam zastanowił się czy zdoła z munduru, który ma na sobie urwać kawałek materiału.

- Bardziej niż tu śmierdzieć nie będzie – prychnął Baumann.

- Oddam swoją Anuszce – powiedział Wayland.

- Nie. Musisz mieć siłę, żeby ją nieść – sprzeciwił się Walter.

- Dokąd chcesz iść? - zapytała rzeczowo Deveraux.

Walter miał przygotowaną odpowiedź.

- Do tuneli.

- Chyba oszalałeś! - warknęła.

- To jedyne miejsce, gdzie możemy ocaleć – powiedział. - Te bombardowania i salwa z artylerii to dopiero początek. Wiesz co widziałem przez twoją lunetę? Z południa podąża tu jeszcze więcej artylerii i pancerny pociąg. Myślisz, że cokolwiek przetrwa na powierzchni gdy wystrzelą jednocześnie? Te wasze predatory ich nie powstrzymają, nie będą wiecznie krążyć nad naszymi głowami!

- Nie wejdę do tego metra! - warknął Baumann, lecz Deveraux wyraźnie się zastanawiała. Choć nie widział w ciemności jej twarzy, był o tym przekonany.

- Gdzie jest wejście? - zapytała. - Tam gdzie wyszła ta dziewczynka?

- Nie. Mówiła, że jesteśmy za dusi, żeby się przecisnąć.

- A pozostałe są zawalone – zauważyła.

- Jest niedaleko pewne miejsce – powiedział. - Wydaje mi się, że możemy spróbować tamtędy.

- Możemy?

- Dowiemy się, gdy tam dotrzemy– powiedział. - Nie pozostało nam nic innego.

- Przygotujcie się – powiedziała Deveraux po chwili. Walter poczuł jak wkłada mu w rękę jakiś przedmiot. Wiedział, że to maska, lecz nie zaprotestował.

Gdy drzwi windy się wreszcie rozsunęły, do środka wpadło niewiele światła. Na szczęście uczucie zagrożenia zniknęło, ciemność zdawała się cofnąć, jednak wszystko wypełniał teraz dym i pył. Oczy łzawiły i w zasadzie nie dało się oddychać. Deveraux zaniosła się kaszlem, podobnie Anuszka i stalker, mimo iż skryli swe twarze w ubraniu. Marines założyli swoje maski, a Deveraux naciągnęła   chustę. Baumann przyglądał się Walterowi, który podniósł Deveraux. Musieli się śpieszyć, choć wiedział, że będzie to niemożliwe.

- Tawariszcz Arkuszyn! Łowco! - podniósł głos Walter, po czym uniósł maskę, by to powtórzyć i zaczął kasłać.

- Kuda? - stalker popatrzył na niego błędnym wzrokiem.

- Budynek Informacji – zakasłał Walter, po czym uświadomił sobie, że tamten niekoniecznie musi wiedzieć, co ma na myśli, lecz Łowca ruszył z miejsca. Podążyli za nim.

Na zewnątrz zmierzch niknął pośród dymu i pyłu, wypełniającego przestrzeń między budynkami, gdzie znajdowały z trudem drogę ogniste iskry. Ponad nimi huczał dźwięk eksplozji i silników odrzutowych, serie z karabinów przecinały niebo znacząc swój ślad liniami płomieni. W połowie swej wysokości budynek PAST płonął w miejscu gdzie uderzył weń ognisty ptak. Niebo przecinały smugi pozostawione przez pociski artyleryjskie, które opadały ku zachodowi miasta. Znowu wystrzelono, tym razem biorąc zapewne na cel okolice Fortu Szczęśliwice, gdzie wcześniej imperialiści założyli swą bazę. Potężne pociski w ciągu najbliższych minut zmienią go w kupę gruzu, wraz z otoczeniem w promieniu wiorsty. Ruiny Warszawy przestawały właśnie istnieć gdy dosięgała je zagłada.

Przynajmniej nie strzelają jeszcze w śródmieście, pomyślał Walter, choć niewielka była to pociecha. Praktycznie nie dało się tu już oddychać, niewiele było widać, a ziemia pod ich nogami drżała. Podążali tak szybko jak mogli, jednak to on spowalniał ich pochód, niosąc Deveraux, czując wbijający mu się w plecy karabin.  Potykał się na gruzowisku, podążając prostą ulicą, pośród zrujnowanych domostw, prowadzących ku temu co stanowiło ich ostatnią nadzieję. Nie miał wątpliwości, że ostrzał wkrótce ich dosięgnie, Druga Armia nic nie robiła bez powodu. Ostrzał przedpola poniżej skarpy przeprowadzono nieprzypadkowo, metodycznie niszczyli  miejsca, z którego imperialiści mogli zaszachować Kordon, ukrywając się w budynkach. Teraz wzięli się za miejsce, gdzie znajdowała się ich baza. Tym razem wojsko nie zamierzało dopuścić, by ktokolwiek zagroził ich siłom zmierzającym do miasta. Zapewne Stawka wybuchłaby śmiechem, wiedząc jak niewielkie siły wroga tu przybyły, a także jak żałośnie się w tej chwili prezentowały, sprowadzone do trójki marines, błąkających się w rozpadającym mieście. Lecz oczywistym było, że zrobi wszystko aby dopaść ich i wszystkich, z którymi mieli kontakt.

Jakby na potwierdzenie tych słów ziemia zadrżała, a on się potknął. Pociski spadły kilka wiorst od nich, eksplodując z całą swą mocą gdzieś na zachodzie, a kolejna fala pyłu popłynęła od epicentrum poprzez umierającą Warszawę, w ślad za wyrzuconym w powietrze gruzem i ziemią.

Wyszli na otwartą przestrzeń, przedpole zniszczonego budynku, wprost na zniszczony łuk arkad i dawnego pałacu, gdzie nieopodal znajdował się niegdyś Ogród Saski. Nie on był jednak celem Waltera, lecz budynek położony w głębi, który wyglądał na całkowicie zrujnowany, a wrażenie to potęgowała wyrwa w jego fasadzie. Nie było jej ostatnim razem, a on wiedział, że to pozór, bowiem w tym miejscu skrywała się warszawska siedziba Akwarium. GRU skryło się w samym sercu stolicy, zamiast chować się wraz z Informacją Wojskową i całym sztabem w ukrytym głęboko bunkrze, swe działania prowadzili z miejsca, w którym nikt się nie spodziewał ich zastać. Z zewnątrz budynek wyglądał na całkowicie opuszczony, w podziemnej Warszawie niewielu miało pojęcie, iż winda oznaczona poziomami prowadzącymi w dół, wyjeżdża wprost na górę. Wszystko to stanowiło dowód żelaznej logiki Akwarium i jego paranoi, a także maskirowki, którą stosowali na każdym kroku. Ukryć się na widoku, w miejscu którego istnienia nikt nie podejrzewa i stamtąd pociągać za sznurki. Nie obawiali się imperialistów, którzy w każdej chwili gotowi byli zrzucić swe bomby. W takim przeświadczeniu wyrósł Walter, dopiero ostatnie miesiące zrewidowały u niego ten pogląd, gdy odkrył w jakim żył kłamstwie, zdzierając jego kolejne zasłony. Akwarium ukryło się w miejscu, gdzie nie mogli mu zagrozić mieszkańcy Warszawy, ani też odkryć jego istnienia, wychowani w podziemiach, w uzasadnionym lęku przed tym, co czyhało na nich na powierzchni. W miejscu, z którego mogli obserwować i kontrolować sytuację. Jeszcze kilka miesięcy temu był jednym z żołnierzy, w których najmniejsza wzmianka o GRU wzbudzała przestrach, mimo szlaku bojowego jaki przeszedł walcząc z Polakami. Później dowiedział się o rzeczach, które go przerastały, trafiając do znajdującego się przed nim budynku, który odsłonił przed nim niewielki ułamek swych tajemnic. Taki jak fakt istnienia szybu windy, którym można było dostać się do metra. O ile nie została ona zniszczona lub zasypana jak wszystkie prowadzące do tuneli wejścia. W obecnej sytuacji było to jednak jedyne miejsce, do którego mogli dotrzeć. I liczyć na to, że nadal mieli szczęście.

Stanowili żałosny pochód, grupka ludzi potykająca się pośród ciemności gęstej jak najczarniejsza noc, płynącej z odległej teraz o niecałą wiorstę Stacji Berii, skąd biło źródło mroku. Wciąż je czuł, jego intensywność, lecz dym, pył i eksplozje sprawiały, że przestał zwracać nań uwagę. Jakiekolwiek zagrożenie czyhało na nich wcześniej umknęło przed trwającą w powietrzu walką i spadającymi pociskami. On także już ich nie słyszał, jedynie własny przyśpieszony oddech, łapany z trudem, gdy zbliżali się do zniszczonego budynku.

Dostrzegł go wyraźnie dopiero gdy stanęli praktycznie przed nim, wcześniej stanowił ciemny kształt widoczny jedynie dzięki łunie rozpalającej niebo. Z bliska wyrwa w ścianie okazała się mieć znaczne rozmiary, stanowiąc poszarpaną dziurę wyrwaną w żelbetonie, aż na wysokość pierwszego piętra. Walter nie był w stanie zrozumieć co mogło ją wyrwać, gruby na szerokość długości ramienia żelbeton był pokruszony, a pręty wyraźnie odginały się do środka. Cokolwiek uderzyło w budowlę, zdołało się przebić do środka. Być może uczynił to jeden z Polaków, którzy zdołali przebić ściany tuneli, gdy atakowali kilka lat temu Warszawę, o czym opowiadała mu Budzyńska. Nie zastanawiał się teraz nad tym. Ziemia znowu zadrżała, gdy pociski spadły gdzieś na zniszczone miasto, a gdy obejrzał się ujrzał słup ognia wykwitający ponad Śródmieściem, ponad płonącym morzem ruin. Nie było czasu do stracenia, użyto metanapalmu, wkrótce temperatura podniesie się w stopniu uniemożliwiającym jakiekolwiek przetrwanie.

Jego instynkt milczał. Imperialiści jak zawsze nieświadomi byli możliwego zagrożenia, Baumann przekraczał już gruzowisko, wkraczając do środka. Walter spojrzał na Łowcę, ten jednak zdawał się trząść jak osika na wietrze. Nie wyglądał jakby nasłuchiwał, cokolwiek się z nim działo, było najwyraźniej czymś innym. Zdjął z twarzy chustę i trzymał się rękami za głowę. Walter obejrzał się, spoglądając wprost w piekło ognia, dymu i eksplozji, po czym wkroczył do środka.

Stacja Warszawa Zachodnia >>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz