niedziela, 14 maja 2023

Ciemna Symetria: USS "Von Braun" (III)

Everett oglądał swoją dłoń wraz z przedramieniem. Podwinął rękawy i czynił to z wyraźnym zaciekawieniem już od dłuższego czasu, zerkając jednocześnie na dane przetwarzane przez eniaka, co jakiś czas skupiając się na nich i kiwając głową. Nie przeszkadzał mu brzmiący od kilku minut alarm pokładowy i migająca czerwona lampa, której zresztą też przez dłuższą chwilę się przyglądał, podobnie jak oświetleniu pomieszczenia, gdzie jasne światła wyraźnie pociemniały. Ignorował także terkoczący od dłuższego czasu dźwięk telefonu, wyraźnie mu nie przeszkadzający. Zdawał się być pogrążony we własnym świecie i w pełni zapracowywał na opinię szalonego naukowca, o którym opowiadano w kuluarach sympozjów naukowych, a tym bardziej w NASW, czy na pokładzie „Von Brauna”, gdzie Westermoreland także zdążył poznać już kilka opowieści. Na wszelki wypadek marynarz unikał kontaktu wzrokowego, skupiając się na swoim więźniu. Satya Nayada sprawiała jednak także wrażenie nieobecnej, z głową pochyloną w dół, jakby w apatii. O ile Everett wyglądał źle, wyraźnie zmęczony i na granicy wyczerpania, kobieta była w dużo gorszym stanie, zarówno fizycznym, jak i psychicznym.

- To niemożliwe – powiedział nagle. – Ale nie ma innego wytłumaczenia – popatrzył dookoła i drgnął. – Potrzebuję cię Satyu – szybkim ruchem złapał ją za rękę, nim Westermoreland zdążył zareagować. – Jest jeszcze tyle niewiadomych…

Satya gwałtownie wyrwała dłoń, przy okazji unosząc drugą, którą miała skutą kajdankami. Pokręciła głową. Westermoreland chrząknął ostrzegawczo.

- Żadnego kontaktu – powiedział i poczuł na sobie wzrok Everetta.

- I gwałtownych ruchów? – zakpił naukowiec, a młody marynarz poczuł się nieswojo. Doktor spróbował znowu - Satyu – a gdy tamta nie reagowała, dodał: -  Wiem już chyba co stało się z naszym światem – czym sprawił, że tamta podniosła głowę. – Potrzebuję cię, by poznać resztę odpowiedzi.

- Doktorze Everett – powiedziała powoli Satya Nayada. – Nieważne co pan powie. Nieistotne co ma pan do zaoferowania. Nie pomogę panu. Nikomu już nie pomogę. Nie ma już niczego, co mogłoby mnie do tego zmusić.

- Wiem czym są ciemne materie – odrzekł Everett. – I co uczyniły z naszą rzeczywistością.

Satya spojrzała na niego w ciszy jaka zapadła, wyraźnie zaskoczona. Na korytarzu dał się w tym momencie słyszeć hałas. Naukowiec spojrzał w kierunku drzwi.

– Nadchodzi burza – uprzedził.

Sztorm w postaci szalonej kapitan wpadł do pomieszczenia zapewne nie aż tak szybko, jak chciałby to uczynić, lecz chwilę zajęło jej wpisanie kodu i  obrócenie wajchy na drzwiach. Gdy stanęła wreszcie w wejściu do pomieszczenia, wyraźnie gniewnym wzrokiem otaksowała eniaka i zgromadzonych, a Westermoreland stanął na baczność. Satya zignorowała spojrzenie, a Everett czekał.

- Doktorze – głos Arciniegas był zimny. – Przyswajam lekcję, ale może skończymy już gierkę z telefonami. Rzucanie słuchawką, w połowie rozmowy temu nie służy. Wiem doskonale, że musimy natychmiast zmienić kurs, nie musi mi pan tego mówić, ale nie jest to możliwe. Ma pan swoją minutę, potem wracam na mostek, bo mamy problem.

- Większy niż się pani wydaje – poinformował usłużnie. – Proszę usiąść, nim złamie pani nogę.

- Co takiego? – zdziwiła się.

- Słyszała, pani – wskazał jej miejsce na wolnym fotelu, jak wszystkie inne w pomieszczeniu przyśrubowanym do podłogi i wyposażonym w pasy. Widząc jej marsową minę rzucił szybko – nie żartuję. I nie mówię tego po to, by panią uspokoić.

- To dobrze, bo nie mam na to czasu – warknęła, ale wyraźnie rozważyła wszystkie za i przeciw, po czym usiadła. Przez chwilę niechętnie wpatrywała się w milczącą Nayadę, następnie skierowała swój wzrok na Everetta. – Wydaje mi się, że jest pan świadom naszej sytuacji.

- Dryfujemy, to chyba dobre słowo, prawda? – zapytał. – Nie działa napęd konwencjonalny, napęd fotonowy, generator kwantowy jest pusty i się nie ładuje, nie jesteśmy w stanie niczego wystrzelić. Nie mamy łączności, kontaktu nawet z naszymi dronami, one zdaje się także unoszą się bezładnie. A jak sytuacja u tamtych? Zapewne ich silniki pracują?

 - Trudno się zorientować – wycedziła. – Tracimy telemetrię, radar, nie działa wiązka podczerwieni. Z tego co otrzymujemy z Phaetona wynika, że zwolnili. Cokolwiek zrobili…

- To nie oni. I proszę się nie martwić, nie są w stanie do nas strzelać. Wszyscy mamy ten sam problem – powiedział. – Ale to nie jest nasze podstawowe zmartwienie.

- Proszę spróbować mnie przekonać, że fakt, iż jesteśmy niczym kaczka na strzelnicy i powoli suniemy w kierunku tego pańskiego obiektu, nie mogąc zmienić kierunku, ani nic zrobić, wchodząc w zasięg pocisków tamtych i zbliżając się do obszaru, który zjonizowali, nie jest dla mnie problem – wciąż była zirytowana. – Bardzo proszę – dodała po chwili z wyraźnym sarkazmem.

- Proszę posłuchać – zaczął Everett.- Skoro nie mamy czasu na wykłady i nasze urocze pogawędki, jakie przydarzały nam się w przeszłości, nawet kiedy do nas strzelano. Spróbuję to wytłumaczyć najkrócej ja się da i uprzedzam, że na razie nie mam pomysłu jak się z tej sytuacji wydostać… Wiem co należy zrobić, ale nie wiem jak, to już po pani stronie, bo lepiej sobie z tym pani poradzi jako kapitan statku. Dziwię się, że i tak jeszcze coś działa, że mamy tu elektryczność, eniak wciąż pracuje i cokolwiek działa. Nie żartowałem z tą złamaną nogą, bo wydaje mi się, że naszym największym problemem będzie za chwilę właśnie to, a także to, że zaczniemy się zmieniać. – chrząknął. - Nic nie działa, bo jesteśmy we wnętrzu strefy anomalii. Tej zony, jak oni ją nazywają. Takiej samej jak na Marsie, czy na terenie Polski. Tylko nasza istnieje w kosmosie, a my wpakowaliśmy się do jej wnętrza.

- Nie! – gwałtownie krzyknęła Satya i zerwała się. Arciniegas zareagowała szybko, wołając Westermorelanda, ale Everett poderwał się i podniósł głos.

- Przestańcie! – praktycznie wrzasnął, zyskując chwilę uwagi. – Naprawdę, jeśli się nie uspokoicie… skutki mogą być opłakane. Proszę – gdy osiągnął efekt, sam usiadł i kontynuował. – Nie tylko to, co zmieniło się wokół nas, co sprawia, że nie działa większość rzeczy, ale to, że nasze ciała podlegają tym samym przemianom.

- Nie będę jak Czarna! – Satya znowu podniosła głos. Odetchnęła głęboko i spojrzała na Everetta i Arciniegas. – Ja tam byłam… w zonie… na Marsie… na Ziemi, w stożku. To już mnie kiedyś zmieniało. Nie chcę być jak oni.. albo jak jeden z tych stworów…

- Ta przemiana o ile wiem odbywa się stopniowo – powiedział Everett. – Co nie znaczy, że w końcu do niej nie dojdzie. Obecnie nasz problem jest innego rodzaju, ale pozwolił mi wreszcie zrozumieć, co dzieje się z naszym światem. Zagrożeniem dla nas jest fakt, że gdy tamci strzelili do obiektu, wywołali reakcję, nawet jeśli pozornie nic się nie zadziało. Ale wyraźnie skutkiem tego na obszarze, na którym jesteśmy zaczęły obowiązywać inne wartości fizyczne. Tak jak we wnętrzu tych anomalii. Naszym podstawowym problemem jest to, że zmieniła się prędkość światła.

- Dlatego kwanty… fotony w generatorze… - zaczęła Arciniegas, ale Everett jej przerwał.

- Proszę się skupić, to że zmiana stałej fizycznej unieruchomiła statek to w tej chwili problem drugorzędny. Prędkość światła występuje w połączeniu z innymi parametrami definiującymi naszą rzeczywistość…  najistotniejsze jest, że zmienił się stosunek miary wartości siły magnetycznej i elektrycznej, co za tym idzie siłę oddziaływań elektromagnetycznych. Wiązania atomowe naszych ciał ulegną osłabieniu… staną się bardziej kruche. Nie żartowałem z tym, że za chwilę dużo łatwiej będzie o złamania.

- Złamania – powiedziała sceptycznie Arciniegas.

- W następnej kolejności zmniejszeniu ulegną temperatury wrzenia i topnienia. Krew nam zacznie się gotować – dodał Everett. – Związki chemiczne… pierwiastki nie będą produkowane, w szczególności węgiel i tlen.

- Nasze silniki konwencjonalne…

- Są chemiczne. Już pani rozumie. Bez pierwiastków nie może istnieć życie… nasz życie, biologia w takiej postaci jakie znamy, bo opiera się na węglu… - chrząknął. – Powiedziałbym, że skoro to wszystko w jednej chwili przestało funkcjonować, mamy prze… ale nie. Elektryka wciąż działa, częściowo fale radiowe… tej części nie rozumiem, ale to zgodne z tym wszystkim czego dowiedzieliśmy się o tym o tych ich zonach…

- Doktorze – przerwała Arciniegas. – Nie będziemy teraz rozmawiać o zonach. Zrozumiałam za pierwszym razem. Nie możemy tu zostać.

- Dobrze pani zrozumiała – powiedział. – Skoro na Ziemi te efekty się cofają i ustępują po oddaleniu od strefy anomalii musimy zrobić to samo.

- Trochę mi trudno kiedy nie mam żadnego napędu – zauważyła.

- Nie uruchomię pani napędu – powiedział. – Nie zmienię prędkości światła. Natomiast z pozytywów, przypominam, iż obiekt nie generuje pola grawitacyjnego, telemetria nie wykrywa w ogóle żadnego przyciągania ani oddziaływań, więc o ile nic się nie zmieni, nie będziemy lecieć bezpośrednio w jego stronę.

- Lecimy już w jego kierunku – zauważyła Arciniegas. – Po za tym on zmienia kształt.

- Tak, mieliśmy kulę, a powiedziałbym, że chyba zmienia się w walec, sądząc po tym jak zaczyna się wydłużać.

- To nie jest figura geometryczna – wtrąciła Satya Nayada, która jak się niespodziewanie okazało wpatrywała się w monitor. Arciegas spojrzała nią.

- Nikt cię…- zaczęła, po czym przerwała. – Ile nam czasu zostało?

- Trudno powiedzieć, bo w tej chwili eniak ma problem w obliczeniami – Everett także popatrzył w kierunku Satyi. – Procedury matematyczne przystosowane są do pewnych stałych i nawet jeśli wprowadzam je na podstawie wyliczeń ekstrapolując możliwą zmianę prędkości światła, to dalej coś jest nie tak… Powiedziałbym, że ona nadal się zmienia, im bliżej jesteśmy… zjawiska. Rośnie, zgodnie z tym co od lat powtarzali tamci, im bliżej jesteśmy centrum anomalii. Dziwi mnie to, że tego jeszcze nie odczuwamy, bo już dawno powinniśmy. Zupełnie jakby coś nas chro…

- Doktorze – powiedziała z naciskiem Arciniegas.

- A tak – zmitygował się. – Z rzeczy praktycznych ustawiłem alarm, jeśli wykryjemy anomalię w rodzaju zjawiska, jakie widzieliśmy nad Marsem, matematyka ją oznaczy. Wiemy, że bezpośrednio wydobywają się one z centrum stref i zmieniają obszarowo rzeczywistość. O ile oczywiście jeszcze coś uda nam się wykryć. Szkoda, że nie mamy kolorowych kamer, powiedziałbym, że to w czego kierunku… nawet nie bezpośrednio zdążamy, ma kolor fioletowy. Proszę nie pytać dlaczego.

- Pytam ile czasu zostało – kapitan wyraźnie była na granicy cierpliwości.

- Przy tej prędkości i założeniu, że nie zmienią się obecne dane wejściowe naszego ruchu obrotowego? – Everett popatrzył na monitory. – Powiedziałbym, że między dwudziestoma minutami a połową godziny, choć wydaje mi się, że dwa razy mniej, bo… wroga nam fizyka, jeśli tak mogę to określić, będzie wzrastać wprost proporcjonalnie do naszego zbliżania się do niej. Nawet jeśli nie lecimy bezpośrednio w jej kierunku.

- Jak możemy się stąd wydostać?

- To pani zadanie – powiedział, a widząc jak jest o krok od kolejnego wybuchu, dodał: - Źle mnie pani zrozumiała. Proszę użyć czegoś co jeszcze działa, to wy jesteście specjalistami od kierowania tym statkiem.

- Nic nie działa – warknęła.

- Nadal działa prawo powszechnego ciążenia – zauważył. – Wciąż lecimy ruchem obrotowym, nawet jeśli nic nas nie przyciąga.

Zaczęła się gwałtownie podrywać, po czym nagle spowolniła swoje ruchy i skierowała się ku drzwiom.

- Nie mógł pan od tego zacząć? – rzuciła.

- Posłuchałaby pani tego wszystkiego przez telefon?

- Nie - przyznała i rzuciła mu złe spojrzenie. – Mam więc dziesięć minut na wydostanie się stąd nim połamią nam się kości, krew zagotuje o ile wcześniej nasz statek nie straci gęstości, lub nie stanu skupienia. A co najmniej dziesięć straciłam na przyjście tu i rozmowę z panem – zniknęła za drzwiami.

- Wierzę w panią – rzucił za nią. – My socjopaci lubimy swoje wzajemne towarzystwo – spojrzał na Satyę i Westermorelanda. – Bez paniki, mamy nieco więcej czasu niż dziesięć minut.

- Dużo? – zapytał marynarz niepewnym głosem.

- Jakąś minutę – powiedział Everett, tonem, który nie wskazywał czy mówi prawdę, czy żartuje. Zaczął wciskać przełączniki, a monitory zamigotały częściowo zmieniając barwę. - Usiłuję zmierzyć jak daleko sięga ta miejscowa anomalia, w której się znaleźliśmy – wyjaśnił. – Spójrz, jak to wszystko wygląda – powiedział do Satyi. – Kobieta przysunęła się bliżej, a Westermoreland tym razem nie zaprotestował, samy wyraźnie zaciekawiony.

Trudno powiedzieć ile zrozumiał spoglądając na plątaninę linii i punktów, jarzących się zieloną barwą na monitorze, która dla Satyi była doskonale zrozumiałą siatką powiązań przestrzeni euklidesowej. Obraz na monitorze podzielony był na dwie części, na drugiej pojawały się znane jej symbole matematycznych przeliczeń, obrazowane tuż obok, poprzez umieszczenie ich na trójwymiarowej osi współrzędnych. Matematyka statku miała jednak wyraźnie jakiś problem z przeliczeniami, choć z punkcika jakim oznaczono „Von Brauna” była w stanie wyliczyć wektor jego poruszania się, przy założeniu, iż czynniki zewnętrzne się nie zmienią. Te jednak wyraźnie nie były takie jak powinny, bo procedura matematyczna rozpoczynała się od nowa, wyraźnie wpadając w pętlę, gdy otrzymywany wynik nie był zgodny z kontrolnym sprawdzeniem. Chwilowo jednak Satya zignorowała tę część, mnożenia przez skalar, skupiona bardziej na siatce taktycznej, która sprawiała wrażenie uszkodzonej w dolnej części. Chwilę zajęło się jej zorientowanie w skali problemu, ustalenie, że punktem centralnym jest „Von Braun”, przyjęty dla przestrzeni jako stała, bowiem wyraźnie nie sposób było uznać za punkt odniesienie tego, w kierunku czego zmierzał. Poniżej niego znajdowała się szara plama. Satya sięgnęła ręką zapominając o kajdankach i przyciskami wokół monitora przekręciła siatkę, głucha na słowa protestu Westermorelanda. Chwilę zajęło jej zrozumienie, iż w siatce wektorowej osi xyx Everett próbuje zobrazować jakiś obiekt przy pomocy fraktali, co powoduje problem proceduralny dla eniaka. Lecz bardziej istotne był dla niej kształt plamy, który potwierdziła obserwacją sąsiadujących monitorów, gdzie z kolei przedstawiano ją dwuwymiarowo, w różnych ujęciach przestrzeni i odczytach, nie bawiąc się w przeliczanie wektorów.

- Jak ona wygląda w rzeczywistości? – zapytała, a naukowiec pokazał jej kolejny monitor z ciągiem zmieniających się cyfr. Dysponując kompletem niekompletnych informacji udało się jej złożyć dane w relację i przekształcić w całość, uzyskując pożądany wynik, choć daleki od jej oczekiwań.

Ograniczona wyliczeniami i reprezentacją wektorową płaszczyzny euklidesowej grafika na monitorach eniaka nie była w stanie przedstawić tego co znajdowało się w przestrzeni komicznej. Mózg Satyi nałożył odpowiednie filtry dokonując wizualizacji na jej potrzeby. „Von Braun” przemieszczał się jednostajnym ruchem sunąc siłą bezwładności, z prędkością nadaną mu po ostatniej korekcie toru lotu przy pomocy silników, kiedy te jeszcze były sprawne. Znajdował się kilkaset tysięcy mil od obszaru jonizacji, jaki powstał gdy detonowane były tam pociski jądrowe wystrzelone ze statków „Związku”. Odległość ta zmniejszała się choć na szczęście powoli, lecz w niedalekiej przyszłości odległej o n sekund, gdzie n wynosiło liczbę rzeczywistą dużo mniejszą niż by chciała, stać się ona miała problematyczna. W drugim miejscu przestrzeni, nieco bliżej Marsa, znajdowały się punkty reprezentujące wspomniane radzieckie statki, oddalające się od siebie powoli, wychodzące z ciasnego szyku jaki wcześniej tworzyły, zmierzające wprost w kierunku fraktala, którego znajdowały się dużo bliżej, niż „Von Braun” strefy jonizacji. Konkretne odległości przemknęły przez umysł Satyi wraz z czasem potrzebnym do osiągnięcia założonych punktów w przestrzeni oznaczonych jako problem, nimi jednak się nie zajmowała. Istotny był obiekt czy też obecnie kształt, znajdujący się pomiędzy nimi a Marsem. Nie był już kulą, do tego wyraźnie zwiększył swe rozmiary. Niestety trudno było stwierdzić dokładnie na jakie, bowiem odczyty wyraźnie sobie z tym nie radziły, choć Satya stwierdziła, iż osiągnął rozmiary dużego obiektu kosmicznego, być może 1/20 księżyca. Powinien tym samym stanowić istotny czynnik oddziaływania grawitacyjnego, lecz odczyty twierdziły, że go nie generował, zupełnie jakby nie miał masy. Próby odczytów przy pomocy radaru, skanu, telemetrii czy promienia świetlnego, gdy jeszcze działały, nie dawały zrozumiałych rezultatów, bowiem choć w kilku przypadkach odbiły się zwracając informację o granicy obiektu, w innych wypadkach przechodziły na wylot, mimo zastosowania takich samych parametrów. Ani człowiek ani matematyka nie widzieli w tym sensu, jednak w przeciwieństwie do tego pierwszego, działający proceduralnie eniak nie był w stanie tej abstrakcji pominąć, usiłując dopasować do wbudowanych wzorców, co za każdym razem prowadziło do obliczeniowej porażki.

Satyę niepokoiło coraz bardziej, to że obiekt zmieniał rozmiar rosnąc. Zdawał się nie istnieć, a jednak tam był, widoczny wyłącznie dzięki zastosowaniu soczewkowania grawitacyjnego, choć w umownej płaszczyźnie euklidesowej siatki taktycznej nie dawało się go poprawnie zobrazować. Jego kształt zdawał się być ustalony, jednak w dłuższej pespektywie odczyty zwracane wraz z każdym skanem soczewkowania w odstępie połowy minuty pokazywały niepokojące zjawisko. Kula dorobiła się wypustek, a potem zaczęła się rozciągać i wybrzuszać. Wypustki skierowane były w różne strony, jedna z nich zdawała się sięgać ku Marsowi, który wciąż był stałym obiektem, nadal mającym oddziaływanie. Satya nie musiała sprawdzać ku jakiemu miejscu wydłużał się kształt, pewna, iż jest to dawna stacja Krasnaya Zwiezda, na którą kilka miesięcy temu przypuściła desant NASW. Druga wypustka zmierzała w stronę punktów reprezentujących statki Związku. Gdy przyjrzała się im bliżej zorientowała się, że w stosunku do centralnego punktu odniesienia przemieszczają się dużo szybciej.

- Oni nie lecą siłą bezwładności – powiedziała zaskoczona.

- Zgadza się – przytaknął. – Matematyka właśnie to przetworzyła. Arciniegas też się już zapewne zorientowała, ale skoro nie dzwoni, wyciągnęła te same wnioski. W przeciwieństwie do nas wciąż mają silniki, ale nie zmieniają kursu ani nas nie namierzają. Powiedziałbym, że nie są w stanie go zmienić. Jakieś pomysły chorąży? – spojrzał na Westermorelanda. Ten zamrugał oczami.

- Ja…

- Na pewno ma pan więcej informacji ode mnie w zakresie budowy okrętów przeciwnika – zauważył Everett. – Choć w większości w zakresie niszczenia i demolowania, ale także ich napędów. W ich silnikach zachodzi reakcja jądrowa, to napęd NERVA, pozwala im to dzięki odrzutowi na lot do przodu. Co oznacza, że udało im się te silniki na chwilę uruchomić. Chciałbym wiedzieć jak, bo za chwilę zapyta o to kapitan naszego okrętu, żądając podobnych efektów, a ja nie chciałbym mówić, że nie wiem, bo pewien chorąży nie jest w stanie udzielić mi odpowiedzi. A co z ich silnikami korekcyjnymi? Nie są jądrowe?

- Manewrowe, na paliwie… - zaczął Westermoreland.

- Reakcja chemiczna, podobnie jak nasze, dziękuję – przerwał Everett. – Nie działa, w przeciwieństwie do reakcji jądrowej. Jest tu pewna prawidłowość, nie uważasz, Satyu?

- Doktorze – oderwała się od ekranu. – Obiekt… kształt… my nie lecimy w jego kierunku, ale on rozrasta się w stronę strefy jonizacji.

- Prawidłowość, jak już wspomniałem – odparł. – Tym bardziej powinniśmy się stąd zabrać, nim będzie za późno, nieprawdaż? To, że tamci odpalili silniki usiłując się wydostać i idą ze stałym przyśpieszeniem w kierunku środka strefy, nie oznacza, że my powinniśmy w nią wpaść naszym jednostajnie obrotowym ruchem jak śliwka w… wiadomo co.

Tym razem gdy telefon zadzwonił, sięgnął po słuchawkę.

- Nie wiem jak tamci uruchomili napęd – powiedział nie czekając na Arciniegas. – Ale raczej nie mogą zrobić niczego więcej. W tym zmienić kursu.

- Brak aktywnego i pasywnego skanu z ich strony – potwierdziła. Co z naszym silnikiem?

 - Nie powtórzymy tego, bo wszystko wskazuje na to, że reakcja jądrowa nie podlega tutejszym ograniczeniom, które my mamy. A obiekt… kształt, sądząc po jego działaniach… przyciąga anomalia na Marsie i właśnie reakcje jądrowe oraz ich efekty. Więc mamy miejsce w pierwszym rzędzie, chyba, że już wie pani jak się stąd wydostać.

- Odnośnie miejsca w pierwszym rzędzie… – powiedziała po chwili z namysłem. – To proszę wziąć pod uwagę, że mamy na pokładzie pocisk MIRV i Cruise. To razem kilkanaście głowic… więc może przenieśmy się bardziej do tyłu, najlepiej do foyer.

- Jakieś pomysły?

- Tak. I potrzebuję pomocy – powiedziała. – Powtórzymy to, co przydarzyło nam się wcześniej za sprawą Sikorskiego – nawiązała do bitwy z „Korolowem”, kiedy „Von Brauna” z kursu na anomalię wyprowadziło odrzucenie spowodowane przez różnicę ciśnień, jaka powstała wskutek nieoczekiwanej dekompresji, gdy były pierwszy oficer statku otworzył śluzę. – Dokonamy awaryjnej dehermetyzacji i wypuścimy opary gazowe… i w ten sposób nadamy kierunek lotu. Tylko…

- … będzie to trudne dla czynnika ludzkiego – przerwał jej Everett. – Zrozumiałem.

- Hagen jest doskonałym pilotem – stwierdziła Arciniegas, wyraźnie na użytek załogi mostka. – Ale musimy uniknąć pewnej przypadkowości i polecieć w żądanym kierunku.

- Jest jakiś żądany kierunek?

- Taki, który zabierze nas najszybciej z anomalii.

- Potrzebuję chwili aby to policzyć – powiedział Everett. – Rozumiem, że Gellert nie jest szczęśliwy?

- Tak samo jak ja – powiedziała Arciniegas. – Właśnie zdejmuje zabezpieczenia zaworu ciśnieniowego… proszę się pośpieszyć – w słuchawce zapadła cisza, gdy odłożyła ją na mostku. Everett pokiwał głową i spojrzał na Westermorelanda.

- Powiedziałbym, że to jest w tym wszystkim jakiś tragikomizm – mruknął. – Eniak będzie miał kontrolą na powrót sterowanie zaworami.

- Tragikomizm? – zapytał niepewnie Westermoreland.

- Ostatnim razem kiedy miał kontrolę zginęła połowa załogi – mruknęła Satya. – Szpieg tamtych wprowadził procedurę uruchomienia, która to spowodowała.

- A teraz musimy wprowadzić własną, która uruchomi go w ściśle określonym momencie, nadając nam kurs… gdzieś – wyjaśnił Everett. – Zajmij się tym, Satyu.

Fort Alamo >>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz