Horyzont
zapłonął. Pierwsza eskadra samolotów związała ich walką i została odparta, po
tym jak dała wystarczająco dużo czasu wiertalotom na podejście do lotniska.
Okrążyła martwy obszar od zachodu, Kowalski wreszcie przypomniał sobie, o
miejscu zwanym południową strefą anomalii. Druga, znacznie większa, okrążyła go
od wschodu i stamtąd przypuściła atak. Lecz nie bezpośrednio na Fort Alamo,
najwyraźniej wróg zdołał wyciągnąć lekcję, nie chcąc ryzykować straty maszyn.
Odpalał rakiety z daleka i zrzucał bomby lotem nurkowym. Uderzały w miasto, z
dala od ich pozycji, choć samoloty nie zapuszczały się ponad centralny punkt
ruin, gdzie najwyraźniej szalały anomalie. Płomienie wznosiły się wysoko, a
ściana ognia pojawiła się pośród ciemności, między nimi a mrocznym miastem.
Kowalski
pojął, co tamci chcą osiągnąć. Pozostawili sobie korytarz, którym ruszą w ich
kierunku, podczas gdy na jednej flance szaleć będą płomienie, a na drugiej
oddział przeciwnika będzie trzymał ich pod ostrzałem, uniemożliwiając
wycofanie. W tej chwili priorytetem było jego wyeliminowanie, po tym jak
pozbyli się już czołgu i artylerii. Było to jednak mocno problematyczne,
przyciśnięci ogniem działek, nie mieli szansy przeprowadzić ataku, została ich
ledwie garstka, zaszachowana przez przeciwnika.
Sokoliński
zdawał się sądzić ponownie.
-
Jaskółka, zdejmij ten transporter! - wołał.
-
Negatywnie! - odpowiadała Vasquez. - Ptaszki puste! - pozycjometr pokazywał, że
ocalały jedynie dwie Harpie, które podążały w kierunku fortu, by załadować
ponownie amunicję. Cyberdyny także nie miały czym strzelać. Nim zdołają je
przeładować i zmienić akumulatory, stracą celne minuty.
Cud
jednak nastąpił. Piknięcia na pozycjometrze poinformowały go o wejściu w zasięg
sieci dwóch jego ludzi. Przez ułamek sekundy nie wierzył swemu szczęściu.
-
Kontrola, tu Alfa… - zgłosił się Evergreen. Nie dał już szansy na odezwanie się
Jakcsonowi. Ich pozycja wskazywała, że znajdują się na północny zachód od lotniska,
na flance atakujących ich sił, ćwierć mili od jego pozycji.
- Alfa i
Bravo, atak na siły tango przed wami! - polecił. Nie mogli tracić czasu, nim
tamci wykryją sygnały radiowe i transmisję danych, gdy hardimany włączały się
do sieci bojowej, a matematyka aktualizowała ich pozycjometry.
- Zdjąć
ten jebany transporter! - Sokoliński włączył się, a emocje już wyraźnie go
poniosły.
Evergreen
i Jackson nie dali się prosić. Nim przeciwnik zorientował się, że został
oskrzydlony, w jego stronę pomknęła rakieta wystrzelona z wyrzutni LAW, w którą
uzbrojony był jeden z pancerzy. Cel został wybrany idealnie, wieżyczka została
dosłownie odstrzelona z pojazdu wraz z lufą działka i obsługującym je
przeciwnikiem. Pojazd zachwiał się i zamarł w miejscu, a drugi z marines
wykorzystał zaskoczenie. Otworzył ogień z naręcznego karabinu, posyłając
zabójczą serie, która wymiotła żołnierzy kryjących się za pancerzem. Kowalski
także strzelał, podobnie pozostali spadochroniarze, ponad krawędzią lejów.
Kilkukrotnie udało się im trafić, a wrogowie padali podczas biegu.
-
Wstrzymać ogień! - polecił Sokoliński, a jego głos trzeszczał w słuchawkach.
Zapadła nagła cisza, a Kowalski uspokajał oddech, usiłując odnaleźć się w
sytuacji pozbawionej ciągłego staccato wystrzałów. Coś było nie tak. Usłyszał
kaszel.
- Witaj,
śpiąca królewno – powiedział do Di Stefano. Ten właśnie usiłował usiąść,
krzywiąc się przy tym.
- Dużo
straciłem? - zapytał.
- Jedno
natarcie przeważających sił wroga.
-
Cholera, chyba mam połamane żebra.
- Nie
narzekaj, kamizelka cię ochroniła – materiał przejął energię kinetyczną,
twardniejąc gwałtownie w chwili uderzenia, uniemożliwiając przebicie, co jednak
miało swą cenę. - Henrikssen nie miał tyle szczęścia – Di Stefano spojrzał w
bok i gwałtownie zakasłał. Nawet materiał kompozytowy, dający ochronę przed
karabinami, był bezsilny wobec salw z ciężkich działek.
Teraz
jednak czołg już im nie groził, leżąc bezsilnie wygięty pod dziwnym kątem i
częściowo porzucony, samobieżna artyleria dymiła się w odległości niecałej mili,
najwyraźniej pozbawiona obsady, choć spaliny wskazywały, że nikt nie wyłączył
silnika. Na pobliskim transporterze dostrzegał ogień w miejscu, gdzie uprzednio
była wieżyczka, jednak tylna klapa była otwarta, wskazując, że załoga się
uratowała. Poczuł przemożną chęć wyeliminowania jej na dobre. Wciąż widział jak
przemieszczają się zakosami, pośród krzewów.
- Bravo
prosi o pozwolenie na otwarcie ognia – najwyraźniej Jackson miał podobne
uczucia. - Tango w sile ośmiu na pozycji do strzału.
- Nie
udzielam. Wycofujemy się do fortu – burknął Kowalski. Tamci uciekali, nie
zamierzał jednak ryzykować straty kolejnego człowieka. Gdyby była tu Deveraux,
snajper rozwiązałby tę sprawę. Skoro uciekają zapewne wyzbyli się strieł, jeśli
zdołają użyć drona…
-
Jaskółka, ptaszek w kierunku miejsca lądowania przeciwnika! - rozkazał
Sokoliński. Spadochroniarze opuszczali swe kryjówki, niosąc ze sobą rannych.
Kowalski usłyszał dwa pojedyncze strzały, a potem ujrzał pułkownika z dymiącym
pistoletem w ręku. SBS żegnało swych poległych.
- Nie
uzupełniono amunicji – odpowiedziała Vasquez.
- Tylko
zwiad, chcę wiedzieć co tam się dzieje! - Kowalski zorientował się, co mu nie
pasowało. Wraz ze strzałami zamilkł także dźwięk eksplozji w powietrzu, hałas
odrzutowych silników, a przede wszystkim warkot wirników helikopterów. Nie
słyszał również dźwięku nadjeżdżających transporterów i odgłosów natarcia,
które powinien wydawać zrzucony desant. Popatrzył w kierunku lotniska, lecz
pośród zmierzchu nie dostrzegał żadnego ruchu. Na lewo od niego miasto płonęło.
-
Jaskółka, pozycja przeciwnika! - zażądał.
- Brak
wrogich sił – zaraportowała.
-
Anomalia? - domyślił się, że elektronikę trafił szlag.
- Nie,
czujniki wciąż działają. Zaraz będziemy wiedzieć więcej – urwała. Dał jej
chwilę, nie zawracając głowy poleceniami. Nawet jeśli nie brała udziału w
bezpośredniej walce, jako operator sieci bojowej miała wystarczająco dużo
roboty. Spojrzał w ślad za Yutanim, podtrzymującym Di Stefano i zaczekał, aż
zbliżą się doń Alfa i Bravo.
- Rychło
w czas, żołnierze – powiedział. - Nie mogliście wybrać lepszego momentu na
przybycie.
- Trochę
nas to kosztowało – Evergreen był wyraźnie zmęczony i ciężko dyszał.
-
Dlaczego w ogóle wyniosło was tak daleko od pozycji? - przypomniał sobie, że
ich punkty niespodziewania objawiły się ponad milę od miejsca bitwy.
- Nie mam
pojęcia – odparł dyszący Jackson. - Po rozwaleniu tamtego transportera,
zdejmowaliśmy tych, którzy uciekali i czekaliśmy na ekipę Dziwki.
Przemieszczaliśmy się i nagle okazało się, że znajdujemy się w zupełnie innym
miejscu!
- Byliśmy
na południu, na tej skarpie – dodał Evergreen. - Tam jest coś dziwnego, nagle
roślinność się kończy i jest martwy obszar. Wielka pustka gołej ziemi, ciągnie
się jak okiem sięgnąć!
Pewnie
Budzyńska będzie miała jakieś wytłumaczenie, nieciągłości, miejsca w tym, co
wraz z Walterem zwali zoną, gdzie przestrzeń niewytłumaczalnie zmieniała swój
rozmiar. Ważne, że przeżyli i znajdowali się tutaj.
-
Deveraux? Baumann? Weyland? - zapytał, przerywając Evergreenowi.
- Nie
spotkaliśmy ich – odparł Jackson. - Straciliśmy ich sygnał w trakcie walki.
Wciąż nie wrócili?
-
Zaginieni.
- A
pozostali?
-
Straciliśmy Henrikssena. I wielu spadochroniarzy – powiedział Kowalski. Nagle
poczuł się mocno zmęczony.
- Mamy
problem – chrząknął Evergreen, nadal usiłujący coś powiedzieć. - Za tą pustką…
- Błagam,
tylko nie mów znowu o chmarze czerwonych światełek – prychnął Jackson.
- Jakich
światełek? - zainteresował się Kowalski.
-
Nieważne, zdawało mi się – uciął szybko Evergreen. - Ale tam gdzie jest ta pustka
jest normalne dzienne światło, nie tak jak tutaj. Jest bardzo dobra widoczność,
na wiele mil. I widać było chmurę. Pod drugiej stronie rzeki.
- Jaką
chmurę?
- Taką,
którą wzniecają jadące pociągi i transportery. Powiedziałbym, że lądem idą na
nas znaczne siły przeciwnika. Dotrą tu w ciągu kilku godzin.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz