Czekali
nieopodal wejścia na Stację Warszawa Zachodnia. Jeszcze kilka godzin temu tory
znikały pod ziemią, docierając do zwałowiska gruzu, którymi zasypano wjazd do
tunelu. Podobnymi odcięto wejścia na zbadane przez nich mokotowskie stacje, za
wyjątkiem Stacji Unii Lubelskiej. Fakt ten wciąż nie dawał Kowalskiemu spokoju,
nie rozstrzygnęli czy barykady powstrzymać miały znajdujących się w podziemnych
mieście przed wyjściem na zewnątrz, czy też ochronić ich przed atakiem żyjących
na powierzchni istot. Spośród żyjących pod ziemią napotkali jak dotąd jedynie
przedstawiciela Konwentu o czarnych jak noc oczach oraz cienie. Twory zwane przez
miejscowych Polakami, od których powinna się roić powierzchnia, zniknęły gdzieś
bez śladu. Wszystko to nadal go niepokoiło, zepchnięte jedynie na margines
problemów związanych z obecnością żołnierzy wroga kilka mil od nich ma
Mokotowie, problemem w postaci samolotu Kandyd zagłuszającego ich transmisję,
którego nie mogli zestrzelić oraz nadciągającą do miasta wrogą armią.
Mroczne
miasto ogarnęły płomienie. Budzyńska wyjaśniła im, że celem bomb i pocisków
były podziemne działa. Jak w każdym związkowym mieście będącym podziemną twierdzą
przygotowano wielokalibrową artylerię, spodziewając się ataku Sojuszu, co
zakrawało na totalne szaleństwo. Z drugiej strony przyznać trzeba było, że atak
ten jednak nastąpił, nawet jeśli przeprowadziła go niewielka grupka żołnierzy.
Dział jednak przeciw nim nie użyto, bowiem milczały one od czasów upadku
Warszawy, gdy zniknęło wojsko, które mogło je obsługiwać. Jednak to one były
głównym celem ataku powietrznego, bowiem swymi pociskami niwelowały całe areały
ziemi, z łatwością mogąc roznieść w puch nadciągającą armię. Teraz, gdy się ich
pozbyto, bombami burzącymi i kasetonowymi uniemożliwiając ich wysunięcie spod
ziemi, wrogie wojsko miało otwartą drogę na wschodnie przedpola miasta, gdzie
zajmie pozycje i skąd wkrótce rozpocznie własny ostrzał. Ich czas się
gwałtownie kurczył.
Stąd w
forcie pozostała jedynie Vasquez z rannymi, monitorując zagrożenia. Sieć
czujników rozciągała się obecnie od Alamo we wszystkich kierunkach, po
perymetrze krążył dron patrolowy, a ocalałe cyberdyny i Harpie gotowe były
natychmiast odpowiedzieć ogniem. Wróg jednak nie nadchodził, o ile udało się
jej zorientować krył się w bliźniaczym forcie na Mokotowie. Obie strony nie
dysponowały siłami wystarczającymi do przeprowadzenia ataku, mogły jedynie szachować
się wzajemnie. W lepszej sytuacji byli tamci, już za kilka godzin nadejdzie
kolejne natarcie. Desant zostanie tym razem wysadzony nieopodal miasta, ze
wschodu rozpocznie się atak artylerii. Z tego powodu przygotowywali się na
odwrót w nieznane, wprost w paszczę niebezpieczeństwa, z którego wcześniej
uciekli. Jeżeli NASW miała jakiś plan ewakuacji, musieli z niego skorzystać,
choć Kowalski nie miał pojęcia co admirał zaplanował. Musiał jednak podjąć
próbę powrotu na lotnisko do Sochaczewa, o ile przetrwało ono przejście
podnoszącej temperaturę manifestacji. Nie zamierzał dyskutować z Sokolińskim,
który planował pozostać w Warszawie do końca.
Przy
pociągu pracowali wszyscy mogący utrzymać się na nogach. Nie spali od dawna, a
zmęczenie dawało się mocno we znaki. Evergreen i Jackson w hardimanach zdołali
odczepić wagony, przestawiając lokomotywę na sąsiedni tor. Brak infrastruktury
kolejowej uniemożliwiał jednak jej zawrócenie, pozostawała więc jazda tyłem, co
nie rokowało dobrze. Musieli zabrać przynajmniej jeden wagon, by móc ulokować
gdzieś nieprzytomnych. Rany niektórych z żołnierzy były głębokie.
Niszczycielskie salwy z działek czołgów zdołały przebić ich kamizelki.
Wszystko
to nie rokowało najlepiej. Do tego był jeszcze Konwent, stanowiący potencjalne
zagrożenie, dysponujący niezrozumiałą siłą. Chcący z nimi się porozumieć. Do
tego stopnia, że otworzył przejście na Stację Warszawa Zachodnia, zapraszając
ich na rozmowy. Sokoliński w pierwszej chwili odmówił.
-
Pułkowniku, co takiego? - Rassmusen, cywilny członek wyprawy z ramienia CIA,
wywiadu wojskowego lub NASW, aż podskoczył. - Nie może pan…
- Mogę –
powiedział cierpko Sokoliński. - I wracając do rozmowy, którą odbyliśmy
kilkanaście godzin temu, mówiąc bez ogródek, niewiele może pan uczynić, by mi
na to nie pozwolić. Chyba, że ma pan jakiś magiczny sposób, by nawiązać
łączność z Sojuszem i zgodnie ze swą obietnicą odebrać mi dowodzenie.
- Mogę
zawsze sam podjąć decyzję o rozpoczęciu rozmów – powiedział po chwili
zastanowienia Rassmusen.
- Śmiało
– zachęcił Sokoliński. - Proszę się tam udać. W sumie nie będę pana
zatrzymywał, choć mógłbym, bo to ja mam broń.
- Czy pan
wie co pan właśnie robi? - zirytował się Rassmusen.
- Wiem,
że dotarliśmy do punktu, w którym ta misja stała się stricte wojskowa – odparł
zmęczonym głosem pułkownik. - Przy siłach jakie mi pozostały, nie mogę pozwolić
sobie na stratę nikogo więcej. A tym ryzykuję wchodząc do tych tuneli. To ich
teren.
- Proszę
się uspokoić Rassmusen, pułkownik się jedynie droczy – jak zły duch do rozmowy
włączyła się Budzyńska. - To jasne, że odmówi rozmowy na terenie potencjalnego
przeciwnika. Cienie stanowią zagrożenie, w końcu zaatakowały nas, a wcześniej
zabiły jego ludzi.
- Wiesz o
czym rozmawialiśmy z pułkownikiem? - odezwał się Kowalski.
- Mogę
się domyślać, co dla mnie zaplanowaliście. Kula w łeb? - zapytała, po czym się
nieznacznie uśmiechnęła. - Czy też miałbyś ochotę zrobić ze mną coś wcześniej i
ukarać mnie za wszystko co ci zrobiłam?
Znowu
udało się jej doprowadzić go do szału. Mimowolnie zacisnął dłoń w pięść, co nie
uszło uwadze Budzyńskiej. Opanował się.
- Szukasz
nowej ofiary, skoro zniknął Walter? - zapytał. Przestała się uśmiechać. - Nie
będziesz teraz miała na kim się zemścić? - wiedział doskonale, co jest jej
słabością i jakie uczucia żywiła wobec ich drugiego jeńca. Przestała się
uśmiechać.
- Znajdę
go – powiedziała. - Ciekawe jak zdołał uciec? Pewnie zabił trójkę marines, ale
pewnie cię to nie obchodzi…
- Dość –
przerwał Sokoliński.
- Wszyscy
jesteśmy zmęczeni, ale przestańmy się zachowywać jak dzieci – poprosił
Rassmusen. - Mogę się dowiedzieć co pan zaplanował pułkowniku?
- Nie
droczę się z panem. Ale oferty skrycia się w tunelach przed atakiem wroga nie
mogłem przyjąć – odparł tamten. - Zwłaszcza, że rzeczywiście wcześniej zabili
moich ludzi. Ale czegoś od nas chcą, a byłoby głupotą zignorować ich.
Zwłaszcza, że są na naszej flance i otworzyli sobie to przejście. Mogą
zaatakować nas w każdej chwili. Będziemy rozmawiać przy wejściu do tunelu.
- Dobrze
– powiedział po chwili Rassmusen.
- Zaś co
do towarzyszki Budzyńskiej – kontynuował Sokoliński. - Wiesz już co
rozważaliśmy z sierżantem Kowalskim. A skoro misja jest czysto wojskowa,
zamierzam eliminować możliwe zagrożenia i rozważać wszystko w kategoriach
zysków i strat. Więc przekonaj mnie, że go nie stanowisz i jesteś przydatna.
-
Kompleks – odparła bez zastanowienia.
-
Mityczny kompleks, którego nikt nie widział.
- Czym
innym jest ten Konwent, ze swą zdolnością panowania nad manifestacjami i
anomaliami, jeśli nie czymś związanym z Kompleksem?
- Na
razie to są wyłącznie próżne nadzieje – mruknął Kowalski. Zignorowała go.
-
Pułkowniku, wiem co pan chce zrobić – powiedziała. - Rozpoznać potencjalne
zagrożenie na poziomie wojskowym, z powodu tego co stało się w Sochaczewie nie
chce pan traktować ich jako sojusznika. Ale zdaje pan sobie sprawę, że jeśli
rzeczywiście władają taką siłą, jest to cudowna broń, która da Sojuszowi
przewagę, aby zakończyć tę wojnę – spojrzała w kierunku Rassmusena. - To moc
panowania nad zmienną fizyką, pozwalającą kształtować świat – powiedziała
powoli, po czym znowu zwróciła się do Sokolińskiego. - Będzie pan także
rozmawiać, bo potrzebujecie czasu, by przygotować ewakuację. Nie możecie
pozwolić sobie na to, żeby ktoś was zaatakował, gdy będziecie tuż pod jego nosem
uruchamiać lokomotywę.
- Wciąż
nie zostałem przekonany, że nadal jesteś nam potrzebna – odpowiedział
Sokoliński.
-
Pułkowniku, zapomina się pan – zaczął Rassmusen. - Jest pan żołnierzem Sojuszu…
- lecz tamten uciszył go uniesieniem ręki.
- Proszę
zadać sobie pytanie, co jeśli okaże się, że to rzeczywiście Kompleks? -
Budzyńska patrzyła mu w oczy, a w jej głosie nie było lęku. - Rozważyć
wszystkie za i przeciw. Czy w kategoriach zysków i strat, jeśli moja opowieść
okaże się prawdą, eliminacja mojej skromnej osoby będzie czymś pożytecznym, czy
też jedynie zaspokoi wasze pragnienie zemsty?
Sokoliński
milczał.
- Idzie z
nami – powiedział wreszcie. - Ale jeśli odezwie się bez pozwolenia, po prostu
ją Kowalski zastrzel. I tym razem to jest rozkaz, a nie ostrzeżenie,
zrozumieliście towarzyszko Budzyńska? Czy znowu mam was uderzyć?
-
Zrozumiałam.
- Dobrze.
Nie zmieniłem o was zdania, choć po tym wszystkim co się wydarzyło, możemy
rzeczywiście uznać, że nie GRU nie chciało nas wciągnąć w pułapkę.
-
Powiedziałam, jesteśmy po tej samej stronie.
-
Zobaczymy.
I w ten
sposób znaleźli się nieopodal miejsca, gdzie torowisko zagłębiało się w tunelu
prowadzącym pod ziemię. Nieopodal krążył dron, niecałą milę od nich trwały
prace przy przygotowywaniu pociągu. Kowalski trzymał karabin, Budzyńska nie
patrzyła w jego kierunku, Sokoliński stał niedbale z ręką na biodrze, gdzie za
pasem zatknął pistolet. Rassmusen ocknął się i usiłował protestować przeciw
obecności sierżanta i zbyt wielkiej ilości ludzi, ale Sokoliński go uciszył.
- Skoro
posłało nas tu NASW, marines będą przy tej rozmowie – uciął. Wiedział, że
Kowalski i tak musiałby być obecny przy tej rozmowie. To on zdawać będzie
relację po powrocie na ISS, o ile taki nastąpi. Rassmusen grał do własnej
bramki, nie byli nawet do końca pewni, którą agencję Sojuszu reprezentuje. Choć
traciło to znaczenie, gdy stanęli na wprost niezrozumiałego.
Nadchodziło
w ich kierunku w postaci starszego mężczyzny w ciemnym stroju, mającego nie
więcej niż pięćdziesiąt lat. Szedł powoli, a jego spojrzenie było uważne, choć
mrużył oczy pośród zmierzchu. Był sam.
- Aż
czworo – powiedział, gdy się do nich zbliżył, używając polskiego. - Boicie się
starszego mężczyzny?
- A ty
nie boisz się przychodzić tu w pojedynkę? - zapytał Sokoliński.
- Czasem
trzeba podjąć niezbędne ryzyko – odparł tamten. - Imperialiści. W Warszawie.
Nie sądziłem, że was tu kiedyś zobaczę.
-
Imperialiści – drgnął Sokoliński.
- Chyba
nie spodziewacie się, że ktoś, kto jest obywatelem tego kraju, może posłużyć
się innym określeniem, niż takim, którego używał przez lata? - zapytał.
- Więc
kim właściwie jesteś?
-
Powiedzmy, że rzecznikiem. Mówię w imieniu Konwentu.
- Czym
jest Konwent?
- Władzą
ludu ustanowioną w mieście – odparł. - Władzą, która obaliła komunistów i ich
niesprawiedliwość. I przywróciła Warszawę jej mieszkańcom. A istotnym dla nas
jest dowiedzienie się, czy przybywacie jako przyjaciele czy wrogowie?
Zapadła
cisza, którą przerwał po chwili niepewnie Rassmusen.
- Nasze
pierwsze spotkanie nie zaczęło się najlepiej…
-
Zabiliście moich ludzi – przerwał ostro Sokoliński. - W Sochaczewie.
- A wy
zabiliście wielu z naszych żołnierzy – odparł mężczyzna. - Czyż nie?
- Którzy
nas zaatakowali.
-
Podobnie jak uczynili to wasi w Sochaczewie, gdy zobaczyli naszych ludzi. My z
kolei nie mogliśmy przypuszczać, że na ziemiach od lat stanowiących teren
Ludowej Polskiej Komunistycznej Republiki Radzieckiej spotkamy kogoś innego niż
naszych zapiekłych wrogów. Niestety wszyscy popełniliśmy... pomyłkę.
- Pomyłkę
– powiedział w zadumie pułkownik. - Skoro zapytaliście wprost, ja uczynię to
również, bo od tego zależy moja odpowiedź. Kim jesteście i czego właściwie
chcecie?
- Tego
samego co wy… pułkowniku – odparł mężczyzna. - Bo chyba dobrze odczytuję insygnia
na mundurze.
- Tego
samego? Czyżby?
- Bo wciąż
na jawie widzę i co noc mi się śni, że ta co nie zginęła wyrośnie z naszej krwi
- odpowiedział rzecznik
Konwentu, a Sokoliński gwałtownie drgnął. - Właśnie tego chcemy i wy również,
nieprawdaż? Bo ten orzełek w koronie na pańskim ramieniu właśnie to oznacza,
prawda?
-
Pułkownik Janusz Sokoliński, Druga Samodzielna Brygada Spadochronowa Wojska
Polskiego Sił Sojuszu Zjednoczonych Narodów – powiedział po chwili sztywno
oficer.
-
Spadochroniarze. Spadkobiercy żołnierzy Sosabowskiego – odparł tamten.
- Skąd…
- …wiem?
- uśmiechnął się. - Wbrew temu co może się wydawać, wielu od lat oczekiwało na
wasz powrót. Polska to nie tylko władza komunistów.
- A
czyja? - wtrącił się Rassmusen. Mężczyzna zmierzył go spojrzeniem.
-
Imperialista w czystej postaci – powiedział spokojnie. - Którego polski jest
wyuczony.
- Nazywam
się Rassmusen i…
- Nie ma
pan orzełka – popatrzył na Kowalskiego. - USMC – przeczytał. - NASW. I flaga
amerykańska. Ciekawe. Mam wrażenie, że widzę tu wiele formacji wojskowych –
spoglądał z zaciekawieniem na Budzyńską i jej pozbawiony oznaczeń mundur, która
milczała.
-
Stanowimy korpus ekspedycyjny Sojuszu – poinformował Sokoliński. - Z kim mamy
do czynienia?
- Korpus
ekspedycyjny – rzekł rozmówca w zadumie. - Pięknie to brzmi. Po co właściwie tu
przybyliście, imperialiści? Bo nie sądzę, żeby udzielić nam pomocy. Liczyliśmy
na nią wiele lat, lecz nikt nam nie pomógł. Wie pan pułkowniku ile lat
czekaliśmy, aż przybędzie wyzwolenie? Aż powrócicie na białych koniach i przyniesiecie
wolność?
Sokoliński
zdawał się nie wiedzieć co ma rzec, lecz w sukurs przyszedł mu Rassmusen.
- A zatem
wyzwoliliście Warszawę – powiedział. - Konwent ludu. To z waszego powodu
Związek przemieszcza tu całą armię. Nie mogą pozwolić aby ten bunt się
utrzymał. I nie mogą zbombardować was jak w pięćdziesiątym szóstym, skoro nie
zachodzi tu reakcja jądrowa. Idą tu siły...
- … które
powstrzymamy. Nie podzielimy losu Budapesztu – przerwał mężczyzna. - Choć
przydałaby się jakaś pomoc. Wie pan pułkowniku, wiemy że to nie wasza wina.
Zachód zdradził. Nie posłuchał ostrzeżeń. Potem było za późno, nasz kraj padł
ofiarą wielkiej polityki. Tej samej, która sprawiła, że przez lata, nie
pozwalano wam na przybycie. Co się zmieniło, by pozwolono przybyć tu polskiemu
wojsku?
- Nie
znaleźliśmy się tutaj, by rozmawiać o polityce – otrząsnął się Sokoliński.
Kowalski poczuł na sobie wzrok mężczyny.
- NASW – zmienił
temat wyraźnie zaciekawiony. - Piękna naszywka. Z gwiazdami. Czy to nie wojenny
sputnik na orbicie? Jesteście astronautą?
- Jestem
marine – odparł sierżant i wzruszył ramionami. Mężczyzna zdawał się nad czymś
zastanawiać.
-
Przybyliśmy tu by zweryfikować pewną opowieść – powiedział Rassmusen. - Czy też
sprawdzić ją u źródła…
-
Mianowicie?
-
Historię o ukrytej bazie, gdzie szkolą się ludzie chcący wyzwolić Polskę.
Badający dziwne zjawiska i opracowujący broń mogącą pokonać wroga. Szykujący
powstanie…
- Mówicie
o Królewskiej Górze? - zapytał spokojnie mężczyzna. Oczy Budzyńskiej zabłysły.
Otworzyła usta, lecz nie powiedziała ani słowa.
- Co
wiecie o Kompleksie?
-
Zagrajmy w otwarte karty – powiedział mężczyzna. - Wiem, że nie przybyliście
nam pomóc w naszej walce. Zapewne nawet o niej nie wiedzieliście. Przybywacie
po wunderwaffe, czyż nie? Coś, co da przewagę imperialistom w trwającej wojnie,
prawda?
- Można
tak powiedzieć – powiedział Rassmusen.
-
Kompleks – odezwał się Kowalski. - A jednak – lecz mężczyzna go zignorował.
- A co
jeśli dostalibyście coś więcej? - zapytał.
- Więcej?
- nie zrozumiał Rassmusen.
- Co
jeśli wasz Sojusz otrzymałby możliwość całkowitego zwycięstwa? - zapytał ich
rozmówca. - Co gdyby mógł zakończyć wojnę całkowitym pokonaniem przeciwnika?
- Jak?
-
Wyeliminowaniem jej powodu i przyczyny – powiedział spokojnie mężczyzna. - Cóż,
skoro już tu przybyliście nie widzę powodu, dla którego nie moglibyśmy się
porozumieć. Wiem jak można rzucić na kolana Związek Komunistycznych Republik
Radzieckich. A wy możecie tego dokonać.
- Brzmi
to jak rojenia szaleńca – powiedział Sokoliński.
-
Podobnie jak dziwne zmienne, inne fizyki, a jednak jest prawdą. Co pan na to
pułkowniku, by polskie oddziały pokonały swego znienawidzonego wroga raz na
zawsze?
-
Powiedziałbym tak.
- Więc
zróbmy to.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz