Westermoreland
oczywiście zaprotestował, nim jeszcze Satya zdążyła coś powiedzieć. Everett nie
dał mu jednak szansy, by wyszedł poza fazę narzekań.
- Jeśli
potrafisz kodować karty perforowane zadanymi procedurami to oczywiście możesz
zamienić się z nią miejscami – powiedział do niego. – W innym wypadku
proponuję, po prostu obserwować. Oczywiście zawsze możesz zadzwonić do naszej
szalonej kapitan i zapytać o zgodę, choć zapewne zareaguje stosownie do twego
braku samodzielności, gdyż przerwiesz jej to nerwowe napięcie spowodowane
poczuciem bezbronności bezsilności, gdy może jedynie czekać i wpatrywać się
monitor – spoglądał na Westermorelanda, gdy ten zastanawiał się co uczynić.
Wreszcie
Everett westchnął i wyjaśnił, wyraźnie nie wiedząc, czy tamten zrozumiał jego
przemowę.
- Nie
rozdwoję się. Skoro na pokładzie nie ma Sheparda ani żadnego z moich
pomocników, ktoś musi się tym zająć, bo ja muszę skupić się na wyznaczeniu
kursu – powiedziawszy powyższe odwrócił się do Westermorelanda i skupił na swym monitorze. Ten nieco
bezsilnie popatrzył na Satyę. Everett nie odwracając się dodał: - Nie zapomnij
jej rozkuć. Satyu, wiesz gdzie jest dziurkarka. Przygotuj procedurę
programistyczną dehermetyzacji śluzy i wypuszczenia gazów… ze wskazaniem aby
eniak dokonał tego w określonym momencie… i drugą, aby wyliczył nasze wyjście z
momentu obrotowego i odrzut określonym kierunku. Zaraz ustalę jego współrzędne.
Skupił
się na swoim monitorze, a Satya drgnęła, gdy zorientowała się, że
Westermoreland ją uwalnia. Dawna Satya podziękowałaby mu z wdzięcznością,
jednakże ta, którą się stała, po tym, gdy jej osobowość została rozbita i
scalona na nowo i odkryła, że nie jest nieśmiałą matematyczką, kryjącą się w
swym introwertycznym zaciszu, lecz kimś zupełnie innym, nie powiedziała ani
słowa. Zmierzyła go spojrzeniem, a potem popatrzyła na maszynę kodującą,
oczekującą na wprowadzenie procedur w języku kodowania, wedle określonych
warunków. Nie czuła nic i tego nie rozumiała, zupełnie jakby jakaś jej część
została wyłączona, choć wciąż docierało do niej co uczyniła. Wszystko czego nie
było świadoma, co realizowała po zakodowaniu jej umysłu przez CIA, było teraz
jej częścią. Pamiętała zadania które wykonywała, prowokacje, donosy, mężczyzn i
kobiety z którymi kazano jej współżyć, wreszcie zabójstwo komandora Shelby,
którego dokonała i choć wciąż jej umysł uciekał przed tym z odrazą,
jednocześnie odkrywała, że nie czuje nic. Jakby została pozbawiona uczuć.
Dotknęła palcami klawiszy, odkrywając, iż matematyka, dawniej zapewniająca jej
spokój i umożliwiająca przetrwanie podczas poprzedniego lotu w kosmos, który niespodziewanie
zaprowadził ją tam, gdzie nie dotarł jeszcze żaden człowiek, także nie przynosi
jej już spokoju. Przez chwilę bała się, że nie zrobi tego, czego oczekiwał
Everett, lecz odkryła, że umiejętności matematyczne wciąż były w jej głowie,
wiedziała co ma zrobić, choć w żaden sposób nie wiązało się to z emocjami.
W
zasadzie odczuwała tylko jedno. Strefa anomalii. Chciała się z niej wydostać.
Choć z jednej strony nie widziała sensu w dalszym istnieniu i życiu, wiedziała,
że nie chce skończyć zmieniając się stopniowo w jedną z istot, które ujrzała
gdy została przeniesiona z Marsa w nieznane, jeszcze ludzkich, choć tak bardzo
obcych. Nie chciała stać się częścią Mroku, który gdzieś tam czaił się, a o
który otarła się wraz z Walterem.
Przez
chwilę zastanowiła się co się z nim stało, bo nie do końca była świadoma tego,
co działo się przez ostatnie kilka miesięcy, które spędziła w ciasnym
pomieszczeniu ISS, na początku odziana w kaftan bezpieczeństwa, a potem
prowadzona niczym lalka, by mogła załatwić potrzeby fizjologiczne, apatycznie
nie reagująca na coraz rzadsze próby umycia jej. Dlatego jej skóra wyglądała
tak jak wyglądała, z tego powodu śmierdziała, a jej włosy zmieniły się w to
czym były obecnie. Aż dziwne, że wytrzymywali z nią w jednym pomieszczeniu.
Zupełnie jej to nie obchodziło.
Ale
myśląc o ISS nagle dotarło do niej, że zdarzyło się tam coś jeszcze. Kodowanie.
Ktoś mówił do niej używając doskonale znanych słów, chcąc wywołać to samo, co
ona teraz robiła, programując kartę perforowaną, jak się zorientowała robiąc to
właśnie automatycznie, w dużej mierze bez udziału świadomości. Po prostu
wpisywała procedury. Dotarło do niej, że w nią też wpisywano procedury, przez
lata, lecz także w ostatnich miesiącach gdy była więźniem na ISS. I pamiętała
to, choć nie powinna. W chwili gdy sobie to uświadomiła, wiedziała, że
Arciniegas miała rację, zagrożeniem dla statku była właśnie ona, wciąż była
kimś innym, dlatego nie odczuwała uczuć, spojrzała na Everetta by mu to
powiedzieć, a potem w jej głowie rozbłysły dwie gwiazdy, niczym rozpalone
spojrzenie dwóch płonących oczu. Gwiazdy, uświadomiła sobie. Nie widać ich na
astrometrii.
- Gdzie
są gwiazdy? – spytała, patrząc na odczyty danych, które właśnie znajdowały się
na monitorze przed Everettem.
- Dobre
pytanie – powiedział, wyraźnie zaniepokojony. – Nie da się już określić
precyzyjnie naszej pozycji na ich podstawie… Ale nie sądzę by wszystkie zgasły
tak szybko, wydaje mi się, że z pewnego oczywistego powodu ich nie widać.
-
Prędkość światła – powiedziała, nie do końca pewna co Everett ma na myśli,
mówiąc o gaśnięciu gwiazd. Wiedziała jednak o tym, choć nie była pewna skąd.
Nadszedł mrok, by spowić gwiazdy.
- Tak –
podchwycił Everett. – Wygląda na to, że przestało docierać do nas ich światło.
Zupełnie jakby ta strefa stała się jakąś bańką i nie widzimy nic poza nią… -
spojrzał na nią i Westermorelanda. – Wygląda na to, że nasze problemy
narastają.
- Gdzie
są granice tej strefy? – zapytała Satya, widząc, iż matematyka na monitorze
osiąga po raz kolejny szaleństwo, nie mogąc otrzymać danych z rzeczywistości.
- Nie mam
już pojęcia gdzie się kończy, a gdzie zaczyna, nie jestem już w stanie tego
zmierzyć – Everett naciskał kolejne przyciski. – Zupełnie jakby przestrzeń się
zmieniła. Wpadamy coraz dalej w strefę multineistałości – spojrzał na nią z
niepokojem.
-
Doktorze, proszę się skupić – spoglądała na dane na siatce taktycznej. – Nasza
pozycja względem obiektu, Marsa i statków tamtych jest taka sama – zauważyła. –
Przybliżają się, lecz odległość zmienia się zgodnie z wektorem prędkości, więc…
Everett
się otrząsnął.
- Nie mam
odczytów. Wszystko pozostałe zniknęło, Nie martwcie się marynarzu – spojrzał na
Westermorelanda. – Nikt nie zamknął nas w żadnym naczyniu. „Chattanoga” wciąż
tam jest, podobnie planety i gwiazdy, choć nie wszystkie. Nie widzimy ich bo
nie dociera do nas ich światło. Choć oczywiście nie mogę być tego pewien –
oznajmił na zakończenie. Satya patrząc na niego dostrzegła, iż wyraźnie
przekracza już moment, gdy zmęczenie bierze górę.
- Jeśli
prędkość światła się zmieniła tak bardzo, dlaczego wciąż… - zamilkła, nie
wypowiadając tego, co miała na myśli.
- Nie
wiem dlaczego zmieniła się tylko wokół nas – przyznał Everett. – A na statku
tylko częściowo. Zupełnie jakby coś tę przemianę powstrzymało… ale zapewne nie
na długo, skoro inne stałe zostały zmienione. Budzyńska miała rację, a my jej
nie słuchaliśmy – mruknął. – To nie jest tak, że prędkość światła osiąga tu
inną wartość, ona cały czas podlega w tej strefie zmianie. Przemieszczamy się,
a ona jest cały czas inna.
-
Doktorze, potrzebuję kursu – przerwała Satya. Ich czas się prawdopodobnie
kurczył coraz bardziej. Uświadomiła sobie, że wkrótce pewnie przypomni o swoim
istnieniu Arciniegas, na razie nieświadoma, iż poza siatką taktyczną zniknęła
przestrzeń kosmiczna. Everett miał rację, wpadali coraz głębiej, zapewne „Von
Braun” tonął coraz bardziej w fiolecie, mknąc w kierunku obiektu, który wciąż
zmieniał swój kształt, wyraźnie sięgając ku planecie.
- Kursu?
– pokręcił głową. – Nie rozumiesz? Jeśli nie widzimy niczego, to znaczy, że na
skraju strefy prędkość światła zmieniła się tak bardzo, że nie dociera ono do
nas. Nie przejdziemy tak zmienionego obszaru w całości… nie wiem nawet gdzie
jest skraj strefy!
- Musimy
spróbować – odparła. – Niech eniak ekstrapoluje kurs w przeciwnym kierunku.
Potrzebuję tych danych.
- Nic nie
pojmujesz – pokręcił głową, a w jego zachowaniu dostrzegła dozę histerii.
Zastanowiła się czy przypadkiem zmiany nie są już widoczne, wpływając na ich
charakter. – Nawet jeśli stąd wylecimy nadal będziemy w strefie. Gwiazdy gasną
bo prędkość światła sprawia, że zmieniają się pozostałe stałe, nie zachodzi
produkcja cięższych pierwiastków w ich jądrach, tlenu, atomu… To odpowiedź na
nasze pytania.
-
Doktorze, po kolei! – przerwała. – Najpierw się stąd wynieśmy.
- Nie
wiem czy to co zaplanowaliśmy wystarczy – odpowiedział po chwili. – Jeśli
anomalia się rozrasta i zmienia, ma granicę, musielibyśmy mieć jakąś prędkość
ucieczki… choć nie wiem jaką. W tej chwili tylko wirujemy, ale jej nie
zwiększymy.
-
Zwiększymy – powiedziała Satya. – Proszę odpocząć.
- Czy
zrozumiałaś co powiedziałem? – zapytał. – Jesteśmy w strefie! – na co pokiwała
głową. Everett westchnął i skupił wzrok na jednym z monitorów. Spojrzała na
sytuację na siatce taktycznej, fraktal i niepojęte, którego nie potrafiły
zmienić odczyty maszyn Sojuszu. Pomyślała, że nauka sprzymierzonych, tak bardzo
przekonana o swej wyższości, o poprawności jedynej słusznej kwantowej fizyki,
zderzyła się właśnie z niezrozumiałym. Przedmiot licznych żartów, od lat
wyśmiewających się z teorii tamtych, ich zon, anomalii i dziwnych zjawisk,
właśnie stanął na ich progu. I okazał się całkowicie niepojęty, przeczący
wszelkim zasadom opisującym działanie wszechświata. Tak jak przewidział Everett
teoria kwantowa była warta równie duża ile zmodyfikowana teoria względności. I
zdaje się właśnie odkrył coś więcej, o ile dobrze zrozumiała jego słowa.
Implikacje były… zorientowała się, że zajmuje się obliczeniami, a
Westermoreland coś do niej mówi.
- Nie
teraz – przerwała, mimo iż wyraźnie usiłował ją powstrzymać. – Przypnij
Everetta – spojrzała na ekstrapolowany tor lotu. Teraz należało jedynie zadać
eniakowi wyliczenie odpowiedniego punkt momentu obrotowego, w którym dojdzie do
dehermetyzacji, a gwałtowne wypuszczenie gazów skieruje „Von Brauna” we
właściwym kierunku.
- Zrób to
– polecił mu Everett, wyraźnie jednak orientujący się w sytuacji, nawet jeśli
jego stan zdawał się na to nie wskazywać.
Satya
sprawdzała obliczenia i procedury, nie skupiając się nad tym co dzieje się
wokół. Wreszcie polecenia zostały przekazane do dziurkarki, do której włożyła
czystą kartę perforowaną. Wszystko jasne i przejrzyste, definiujące zadania dla
eniaka, w podobny sposób jak definiowano dotąd ją. Gdy statek osiągnie pozycję
x, dokonaj dehermetyzacji, otwórz śluzę, wypuść gazy na sterburcie, następnie
na tylnej części bakburty, potem nadprodukcję silników. W ściśle wyliczonej
sekwencji czasowej co zdaniem wyliczeń eniaka powinno nadać im właściwy
kierunek, przy założeniu, że określone zasady fizyki pozostają niezmienione.
Kończyła
drukować kartę, gdy rozległ się terkot telefonu. Nim Westermoreland
zaprotestował włożyła ją do eniaka i kiwnęła w kierunku naukowca.
-
Jesteśmy gotowi – powiedział do słuchawki Everett. Najwyraźniej doskonale wiedział
co robiła Satya, bowiem dodał: - Proszę po prostu wcisnąć przycisk awaryjnego
wyrównania ciśnień – odłożył słuchawkę. – Pozostawmy im iluzję, że kierują tym
statkiem – nie musiał dodawać, że wciśnięcie przycisku wyzwoli reakcję eniaka,
dopiero gdy wszystkie parametry zostaną spełnione, a obrót statku ustawi go we
właściwym kierunku.
Westermoreland
i Satya zapięli się. Nie czekali długo, usłyszeli jeszcze komunikat Arciniegas
by przygotować się na możliwą turbulencję, po czym statkiem nagle szarpnęło, dość
gwałtownie, gdy zadziałały kompesatory bezwładności, a światła zamigotały.
Prócz tego nic się nie zmieniło, prócz ich pozycji jak wskazywała siatka
taktyczna. Telefon oczywiście zadzwonił, gdy tylko Arciniegas się zorientowała.
- Co do
cholery się stało? Gdzie my lecimy? – warknęła do słuchawki.
- Tam
gdzie mieliśmy – odpowiedział Everett. – Na Marsa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz