Everett
oglądał swoją dłoń wraz z przedramieniem. Podwinął rękawy i czynił to z
wyraźnym zaciekawieniem już od dłuższego czasu, zerkając jednocześnie na dane
przetwarzane przez eniaka, co jakiś czas skupiając się na nich i kiwając głową.
Nie przeszkadzał mu brzmiący od kilku minut alarm pokładowy i migająca czerwona
lampa, której zresztą też przez dłuższą chwilę się przyglądał, podobnie jak
oświetleniu pomieszczenia, gdzie jasne światła wyraźnie pociemniały. Ignorował
także terkoczący od dłuższego czasu dźwięk telefonu, wyraźnie mu nie
przeszkadzający. Zdawał się być pogrążony we własnym świecie i w pełni
zapracowywał na opinię szalonego naukowca, o którym opowiadano w kuluarach
sympozjów naukowych, a tym bardziej w NASW, czy na pokładzie „Von Brauna”,
gdzie Westermoreland także zdążył poznać już kilka opowieści. Na wszelki
wypadek marynarz unikał kontaktu wzrokowego, skupiając się na swoim więźniu.
Satya Nayada sprawiała jednak także wrażenie nieobecnej, z głową pochyloną w
dół, jakby w apatii. O ile Everett wyglądał źle, wyraźnie zmęczony i na granicy
wyczerpania, kobieta była w dużo gorszym stanie, zarówno fizycznym, jak i
psychicznym.
- To
niemożliwe – powiedział nagle. – Ale nie ma innego wytłumaczenia – popatrzył
dookoła i drgnął. – Potrzebuję cię Satyu – szybkim ruchem złapał ją za rękę,
nim Westermoreland zdążył zareagować. – Jest jeszcze tyle niewiadomych…
Satya
gwałtownie wyrwała dłoń, przy okazji unosząc drugą, którą miała skutą
kajdankami. Pokręciła głową. Westermoreland chrząknął ostrzegawczo.
- Żadnego
kontaktu – powiedział i poczuł na sobie wzrok Everetta.
- I
gwałtownych ruchów? – zakpił naukowiec, a młody marynarz poczuł się nieswojo.
Doktor spróbował znowu - Satyu – a gdy tamta nie reagowała, dodał: - Wiem już chyba co stało się z naszym światem –
czym sprawił, że tamta podniosła głowę. – Potrzebuję cię, by poznać resztę
odpowiedzi.
-
Doktorze Everett – powiedziała powoli Satya Nayada. – Nieważne co pan powie.
Nieistotne co ma pan do zaoferowania. Nie pomogę panu. Nikomu już nie pomogę.
Nie ma już niczego, co mogłoby mnie do tego zmusić.
- Wiem
czym są ciemne materie – odrzekł Everett. – I co uczyniły z naszą
rzeczywistością.
Satya
spojrzała na niego w ciszy jaka zapadła, wyraźnie zaskoczona. Na korytarzu dał
się w tym momencie słyszeć hałas. Naukowiec spojrzał w kierunku drzwi.
–
Nadchodzi burza – uprzedził.
Sztorm w
postaci szalonej kapitan wpadł do pomieszczenia zapewne nie aż tak szybko, jak
chciałby to uczynić, lecz chwilę zajęło jej wpisanie kodu i obrócenie wajchy na drzwiach. Gdy stanęła
wreszcie w wejściu do pomieszczenia, wyraźnie gniewnym wzrokiem otaksowała
eniaka i zgromadzonych, a Westermoreland stanął na baczność. Satya zignorowała
spojrzenie, a Everett czekał.
-
Doktorze – głos Arciniegas był zimny. – Przyswajam lekcję, ale może skończymy
już gierkę z telefonami. Rzucanie słuchawką, w połowie rozmowy temu nie służy.
Wiem doskonale, że musimy natychmiast zmienić kurs, nie musi mi pan tego mówić,
ale nie jest to możliwe. Ma pan swoją minutę, potem wracam na mostek, bo mamy
problem.
- Większy
niż się pani wydaje – poinformował usłużnie. – Proszę usiąść, nim złamie pani
nogę.
- Co
takiego? – zdziwiła się.
-
Słyszała, pani – wskazał jej miejsce na wolnym fotelu, jak wszystkie inne w
pomieszczeniu przyśrubowanym do podłogi i wyposażonym w pasy. Widząc jej
marsową minę rzucił szybko – nie żartuję. I nie mówię tego po to, by panią
uspokoić.
- To
dobrze, bo nie mam na to czasu – warknęła, ale wyraźnie rozważyła wszystkie za
i przeciw, po czym usiadła. Przez chwilę niechętnie wpatrywała się w milczącą
Nayadę, następnie skierowała swój wzrok na Everetta. – Wydaje mi się, że jest
pan świadom naszej sytuacji.
-
Dryfujemy, to chyba dobre słowo, prawda? – zapytał. – Nie działa napęd
konwencjonalny, napęd fotonowy, generator kwantowy jest pusty i się nie ładuje,
nie jesteśmy w stanie niczego wystrzelić. Nie mamy łączności, kontaktu nawet z
naszymi dronami, one zdaje się także unoszą się bezładnie. A jak sytuacja u
tamtych? Zapewne ich silniki pracują?
- Trudno się zorientować – wycedziła. – Tracimy
telemetrię, radar, nie działa wiązka podczerwieni. Z tego co otrzymujemy z
Phaetona wynika, że zwolnili. Cokolwiek zrobili…
- To nie
oni. I proszę się nie martwić, nie są w stanie do nas strzelać. Wszyscy mamy
ten sam problem – powiedział. – Ale to nie jest nasze podstawowe zmartwienie.
- Proszę
spróbować mnie przekonać, że fakt, iż jesteśmy niczym kaczka na strzelnicy i
powoli suniemy w kierunku tego pańskiego obiektu, nie mogąc zmienić kierunku,
ani nic zrobić, wchodząc w zasięg pocisków tamtych i zbliżając się do obszaru,
który zjonizowali, nie jest dla mnie problem – wciąż była zirytowana. – Bardzo
proszę – dodała po chwili z wyraźnym sarkazmem.
- Proszę
posłuchać – zaczął Everett.- Skoro nie mamy czasu na wykłady i nasze urocze
pogawędki, jakie przydarzały nam się w przeszłości, nawet kiedy do nas
strzelano. Spróbuję to wytłumaczyć najkrócej ja się da i uprzedzam, że na razie
nie mam pomysłu jak się z tej sytuacji wydostać… Wiem co należy zrobić, ale nie
wiem jak, to już po pani stronie, bo lepiej sobie z tym pani poradzi jako
kapitan statku. Dziwię się, że i tak jeszcze coś działa, że mamy tu elektryczność,
eniak wciąż pracuje i cokolwiek działa. Nie żartowałem z tą złamaną nogą, bo
wydaje mi się, że naszym największym problemem będzie za chwilę właśnie to, a
także to, że zaczniemy się zmieniać. – chrząknął. - Nic nie działa, bo jesteśmy
we wnętrzu strefy anomalii. Tej zony, jak oni ją nazywają. Takiej samej jak na
Marsie, czy na terenie Polski. Tylko nasza istnieje w kosmosie, a my
wpakowaliśmy się do jej wnętrza.
- Nie! –
gwałtownie krzyknęła Satya i zerwała się. Arciniegas zareagowała szybko,
wołając Westermorelanda, ale Everett poderwał się i podniósł głos.
-
Przestańcie! – praktycznie wrzasnął, zyskując chwilę uwagi. – Naprawdę, jeśli
się nie uspokoicie… skutki mogą być opłakane. Proszę – gdy osiągnął efekt, sam
usiadł i kontynuował. – Nie tylko to, co zmieniło się wokół nas, co sprawia, że
nie działa większość rzeczy, ale to, że nasze ciała podlegają tym samym
przemianom.
- Nie
będę jak Czarna! – Satya znowu podniosła głos. Odetchnęła głęboko i spojrzała
na Everetta i Arciniegas. – Ja tam byłam… w zonie… na Marsie… na Ziemi, w
stożku. To już mnie kiedyś zmieniało. Nie chcę być jak oni.. albo jak jeden z
tych stworów…
- Ta
przemiana o ile wiem odbywa się stopniowo – powiedział Everett. – Co nie
znaczy, że w końcu do niej nie dojdzie. Obecnie nasz problem jest innego
rodzaju, ale pozwolił mi wreszcie zrozumieć, co dzieje się z naszym światem.
Zagrożeniem dla nas jest fakt, że gdy tamci strzelili do obiektu, wywołali
reakcję, nawet jeśli pozornie nic się nie zadziało. Ale wyraźnie skutkiem tego
na obszarze, na którym jesteśmy zaczęły obowiązywać inne wartości fizyczne. Tak
jak we wnętrzu tych anomalii. Naszym podstawowym problemem jest to, że zmieniła
się prędkość światła.
- Dlatego
kwanty… fotony w generatorze… - zaczęła Arciniegas, ale Everett jej przerwał.
- Proszę
się skupić, to że zmiana stałej fizycznej unieruchomiła statek to w tej chwili
problem drugorzędny. Prędkość światła występuje w połączeniu z innymi
parametrami definiującymi naszą rzeczywistość…
najistotniejsze jest, że zmienił się stosunek miary wartości siły
magnetycznej i elektrycznej, co za tym idzie siłę oddziaływań
elektromagnetycznych. Wiązania atomowe naszych ciał ulegną osłabieniu… staną
się bardziej kruche. Nie żartowałem z tym, że za chwilę dużo łatwiej będzie o
złamania.
-
Złamania – powiedziała sceptycznie Arciniegas.
- W
następnej kolejności zmniejszeniu ulegną temperatury wrzenia i topnienia. Krew
nam zacznie się gotować – dodał Everett. – Związki chemiczne… pierwiastki nie
będą produkowane, w szczególności węgiel i tlen.
- Nasze
silniki konwencjonalne…
- Są
chemiczne. Już pani rozumie. Bez pierwiastków nie może istnieć życie… nasz
życie, biologia w takiej postaci jakie znamy, bo opiera się na węglu… -
chrząknął. – Powiedziałbym, że skoro to wszystko w jednej chwili przestało
funkcjonować, mamy prze… ale nie. Elektryka wciąż działa, częściowo fale
radiowe… tej części nie rozumiem, ale to zgodne z tym wszystkim czego dowiedzieliśmy
się o tym o tych ich zonach…
-
Doktorze – przerwała Arciniegas. – Nie będziemy teraz rozmawiać o zonach.
Zrozumiałam za pierwszym razem. Nie możemy tu zostać.
- Dobrze
pani zrozumiała – powiedział. – Skoro na Ziemi te efekty się cofają i ustępują
po oddaleniu od strefy anomalii musimy zrobić to samo.
- Trochę
mi trudno kiedy nie mam żadnego napędu – zauważyła.
- Nie
uruchomię pani napędu – powiedział. – Nie zmienię prędkości światła. Natomiast
z pozytywów, przypominam, iż obiekt nie generuje pola grawitacyjnego,
telemetria nie wykrywa w ogóle żadnego przyciągania ani oddziaływań, więc o ile
nic się nie zmieni, nie będziemy lecieć bezpośrednio w jego stronę.
- Lecimy
już w jego kierunku – zauważyła Arciniegas. – Po za tym on zmienia kształt.
- Tak, mieliśmy
kulę, a powiedziałbym, że chyba zmienia się w walec, sądząc po tym jak zaczyna
się wydłużać.
- To nie
jest figura geometryczna – wtrąciła Satya Nayada, która jak się niespodziewanie
okazało wpatrywała się w monitor. Arciegas spojrzała nią.
- Nikt cię…-
zaczęła, po czym przerwała. – Ile nam czasu zostało?
- Trudno
powiedzieć, bo w tej chwili eniak ma problem w obliczeniami – Everett także
popatrzył w kierunku Satyi. – Procedury matematyczne przystosowane są do
pewnych stałych i nawet jeśli wprowadzam je na podstawie wyliczeń ekstrapolując
możliwą zmianę prędkości światła, to dalej coś jest nie tak… Powiedziałbym, że
ona nadal się zmienia, im bliżej jesteśmy… zjawiska. Rośnie, zgodnie z tym co
od lat powtarzali tamci, im bliżej jesteśmy centrum anomalii. Dziwi mnie to, że
tego jeszcze nie odczuwamy, bo już dawno powinniśmy. Zupełnie jakby coś nas
chro…
-
Doktorze – powiedziała z naciskiem Arciniegas.
- A tak –
zmitygował się. – Z rzeczy praktycznych ustawiłem alarm, jeśli wykryjemy anomalię
w rodzaju zjawiska, jakie widzieliśmy nad Marsem, matematyka ją oznaczy. Wiemy,
że bezpośrednio wydobywają się one z centrum stref i zmieniają obszarowo
rzeczywistość. O ile oczywiście jeszcze coś uda nam się wykryć. Szkoda, że nie
mamy kolorowych kamer, powiedziałbym, że to w czego kierunku… nawet nie
bezpośrednio zdążamy, ma kolor fioletowy. Proszę nie pytać dlaczego.
- Pytam
ile czasu zostało – kapitan wyraźnie była na granicy cierpliwości.
- Przy
tej prędkości i założeniu, że nie zmienią się obecne dane wejściowe naszego
ruchu obrotowego? – Everett popatrzył na monitory. – Powiedziałbym, że między
dwudziestoma minutami a połową godziny, choć wydaje mi się, że dwa razy mniej,
bo… wroga nam fizyka, jeśli tak mogę to określić, będzie wzrastać wprost
proporcjonalnie do naszego zbliżania się do niej. Nawet jeśli nie lecimy
bezpośrednio w jej kierunku.
- Jak
możemy się stąd wydostać?
- To pani
zadanie – powiedział, a widząc jak jest o krok od kolejnego wybuchu, dodał: -
Źle mnie pani zrozumiała. Proszę użyć czegoś co jeszcze działa, to wy jesteście
specjalistami od kierowania tym statkiem.
- Nic nie
działa – warknęła.
- Nadal
działa prawo powszechnego ciążenia – zauważył. – Wciąż lecimy ruchem obrotowym,
nawet jeśli nic nas nie przyciąga.
Zaczęła
się gwałtownie podrywać, po czym nagle spowolniła swoje ruchy i skierowała się
ku drzwiom.
- Nie
mógł pan od tego zacząć? – rzuciła.
-
Posłuchałaby pani tego wszystkiego przez telefon?
- Nie -
przyznała i rzuciła mu złe spojrzenie. – Mam więc dziesięć minut na wydostanie
się stąd nim połamią nam się kości, krew zagotuje o ile wcześniej nasz statek
nie straci gęstości, lub nie stanu skupienia. A co najmniej dziesięć straciłam
na przyjście tu i rozmowę z panem – zniknęła za drzwiami.
- Wierzę
w panią – rzucił za nią. – My socjopaci lubimy swoje wzajemne towarzystwo –
spojrzał na Satyę i Westermorelanda. – Bez paniki, mamy nieco więcej czasu niż
dziesięć minut.
- Dużo? –
zapytał marynarz niepewnym głosem.
- Jakąś
minutę – powiedział Everett, tonem, który nie wskazywał czy mówi prawdę, czy
żartuje. Zaczął wciskać przełączniki, a monitory zamigotały częściowo
zmieniając barwę. - Usiłuję zmierzyć jak daleko sięga ta miejscowa anomalia, w
której się znaleźliśmy – wyjaśnił. – Spójrz, jak to wszystko wygląda –
powiedział do Satyi. – Kobieta przysunęła się bliżej, a Westermoreland tym
razem nie zaprotestował, samy wyraźnie zaciekawiony.
Trudno
powiedzieć ile zrozumiał spoglądając na plątaninę linii i punktów, jarzących
się zieloną barwą na monitorze, która dla Satyi była doskonale zrozumiałą siatką
powiązań przestrzeni euklidesowej. Obraz na monitorze podzielony był na dwie
części, na drugiej pojawały się znane jej symbole matematycznych przeliczeń,
obrazowane tuż obok, poprzez umieszczenie ich na trójwymiarowej osi
współrzędnych. Matematyka statku miała jednak wyraźnie jakiś problem z
przeliczeniami, choć z punkcika jakim oznaczono „Von Brauna” była w stanie
wyliczyć wektor jego poruszania się, przy założeniu, iż czynniki zewnętrzne się
nie zmienią. Te jednak wyraźnie nie były takie jak powinny, bo procedura
matematyczna rozpoczynała się od nowa, wyraźnie wpadając w pętlę, gdy
otrzymywany wynik nie był zgodny z kontrolnym sprawdzeniem. Chwilowo jednak Satya
zignorowała tę część, mnożenia przez skalar, skupiona bardziej na siatce
taktycznej, która sprawiała wrażenie uszkodzonej w dolnej części. Chwilę zajęło
się jej zorientowanie w skali problemu, ustalenie, że punktem centralnym jest
„Von Braun”, przyjęty dla przestrzeni jako stała, bowiem wyraźnie nie sposób
było uznać za punkt odniesienie tego, w kierunku czego zmierzał. Poniżej niego
znajdowała się szara plama. Satya sięgnęła ręką zapominając o kajdankach i
przyciskami wokół monitora przekręciła siatkę, głucha na słowa protestu
Westermorelanda. Chwilę zajęło jej zrozumienie, iż w siatce wektorowej osi xyx
Everett próbuje zobrazować jakiś obiekt przy pomocy fraktali, co powoduje
problem proceduralny dla eniaka. Lecz bardziej istotne był dla niej kształt
plamy, który potwierdziła obserwacją sąsiadujących monitorów, gdzie z kolei
przedstawiano ją dwuwymiarowo, w różnych ujęciach przestrzeni i odczytach, nie
bawiąc się w przeliczanie wektorów.
- Jak ona
wygląda w rzeczywistości? – zapytała, a naukowiec pokazał jej kolejny monitor z
ciągiem zmieniających się cyfr. Dysponując kompletem niekompletnych informacji
udało się jej złożyć dane w relację i przekształcić w całość, uzyskując
pożądany wynik, choć daleki od jej oczekiwań.
Ograniczona
wyliczeniami i reprezentacją wektorową płaszczyzny euklidesowej grafika na
monitorach eniaka nie była w stanie przedstawić tego co znajdowało się w
przestrzeni komicznej. Mózg Satyi nałożył odpowiednie filtry dokonując
wizualizacji na jej potrzeby. „Von Braun” przemieszczał się jednostajnym ruchem
sunąc siłą bezwładności, z prędkością nadaną mu po ostatniej korekcie toru lotu
przy pomocy silników, kiedy te jeszcze były sprawne. Znajdował się kilkaset
tysięcy mil od obszaru jonizacji, jaki powstał gdy detonowane były tam pociski
jądrowe wystrzelone ze statków „Związku”. Odległość ta zmniejszała się choć na
szczęście powoli, lecz w niedalekiej przyszłości odległej o n sekund, gdzie n wynosiło liczbę rzeczywistą dużo mniejszą niż by chciała, stać
się ona miała problematyczna. W drugim miejscu przestrzeni, nieco bliżej Marsa,
znajdowały się punkty reprezentujące wspomniane radzieckie statki, oddalające
się od siebie powoli, wychodzące z ciasnego szyku jaki wcześniej tworzyły,
zmierzające wprost w kierunku fraktala, którego znajdowały się dużo bliżej, niż
„Von Braun” strefy jonizacji. Konkretne odległości przemknęły przez umysł Satyi
wraz z czasem potrzebnym do osiągnięcia założonych punktów w przestrzeni
oznaczonych jako problem, nimi jednak się nie zajmowała. Istotny był obiekt czy
też obecnie kształt, znajdujący się pomiędzy nimi a Marsem. Nie był już kulą,
do tego wyraźnie zwiększył swe rozmiary. Niestety trudno było stwierdzić
dokładnie na jakie, bowiem odczyty wyraźnie sobie z tym nie radziły, choć Satya
stwierdziła, iż osiągnął rozmiary dużego obiektu kosmicznego, być może 1/20
księżyca. Powinien tym samym stanowić istotny czynnik oddziaływania
grawitacyjnego, lecz odczyty twierdziły, że go nie generował, zupełnie jakby
nie miał masy. Próby odczytów przy pomocy radaru, skanu, telemetrii czy
promienia świetlnego, gdy jeszcze działały, nie dawały zrozumiałych rezultatów,
bowiem choć w kilku przypadkach odbiły się zwracając informację o granicy
obiektu, w innych wypadkach przechodziły na wylot, mimo zastosowania takich
samych parametrów. Ani człowiek ani matematyka nie widzieli w tym sensu, jednak
w przeciwieństwie do tego pierwszego, działający proceduralnie eniak nie był w
stanie tej abstrakcji pominąć, usiłując dopasować do wbudowanych wzorców, co za
każdym razem prowadziło do obliczeniowej porażki.
Satyę
niepokoiło coraz bardziej, to że obiekt zmieniał rozmiar rosnąc. Zdawał się nie
istnieć, a jednak tam był, widoczny wyłącznie dzięki zastosowaniu soczewkowania
grawitacyjnego, choć w umownej płaszczyźnie euklidesowej siatki taktycznej nie
dawało się go poprawnie zobrazować. Jego kształt zdawał się być ustalony,
jednak w dłuższej pespektywie odczyty zwracane wraz z każdym skanem
soczewkowania w odstępie połowy minuty pokazywały niepokojące zjawisko. Kula
dorobiła się wypustek, a potem zaczęła się rozciągać i wybrzuszać. Wypustki
skierowane były w różne strony, jedna z nich zdawała się sięgać ku Marsowi,
który wciąż był stałym obiektem, nadal mającym oddziaływanie. Satya nie musiała
sprawdzać ku jakiemu miejscu wydłużał się kształt, pewna, iż jest to dawna
stacja Krasnaya Zwiezda, na którą kilka miesięcy temu przypuściła desant NASW.
Druga wypustka zmierzała w stronę punktów reprezentujących statki Związku. Gdy
przyjrzała się im bliżej zorientowała się, że w stosunku do centralnego punktu
odniesienia przemieszczają się dużo szybciej.
- Oni nie
lecą siłą bezwładności – powiedziała zaskoczona.
- Zgadza
się – przytaknął. – Matematyka właśnie to przetworzyła. Arciniegas też się już
zapewne zorientowała, ale skoro nie dzwoni, wyciągnęła te same wnioski. W
przeciwieństwie do nas wciąż mają silniki, ale nie zmieniają kursu ani nas nie
namierzają. Powiedziałbym, że nie są w stanie go zmienić. Jakieś pomysły
chorąży? – spojrzał na Westermorelanda. Ten zamrugał oczami.
- Ja…
- Na
pewno ma pan więcej informacji ode mnie w zakresie budowy okrętów przeciwnika –
zauważył Everett. – Choć w większości w zakresie niszczenia i demolowania, ale
także ich napędów. W ich silnikach zachodzi reakcja jądrowa, to napęd NERVA,
pozwala im to dzięki odrzutowi na lot do przodu. Co oznacza, że udało im się te
silniki na chwilę uruchomić. Chciałbym wiedzieć jak, bo za chwilę zapyta o to
kapitan naszego okrętu, żądając podobnych efektów, a ja nie chciałbym mówić, że
nie wiem, bo pewien chorąży nie jest w stanie udzielić mi odpowiedzi. A co z
ich silnikami korekcyjnymi? Nie są jądrowe?
-
Manewrowe, na paliwie… - zaczął Westermoreland.
- Reakcja
chemiczna, podobnie jak nasze, dziękuję – przerwał Everett. – Nie działa, w
przeciwieństwie do reakcji jądrowej. Jest tu pewna prawidłowość, nie uważasz,
Satyu?
-
Doktorze – oderwała się od ekranu. – Obiekt… kształt… my nie lecimy w jego
kierunku, ale on rozrasta się w stronę strefy jonizacji.
-
Prawidłowość, jak już wspomniałem – odparł. – Tym bardziej powinniśmy się stąd
zabrać, nim będzie za późno, nieprawdaż? To, że tamci odpalili silniki usiłując
się wydostać i idą ze stałym przyśpieszeniem w kierunku środka strefy, nie
oznacza, że my powinniśmy w nią wpaść naszym jednostajnie obrotowym ruchem jak
śliwka w… wiadomo co.
Tym razem
gdy telefon zadzwonił, sięgnął po słuchawkę.
- Nie
wiem jak tamci uruchomili napęd – powiedział nie czekając na Arciniegas. – Ale
raczej nie mogą zrobić niczego więcej. W tym zmienić kursu.
- Brak
aktywnego i pasywnego skanu z ich strony – potwierdziła. Co z naszym silnikiem?
- Nie powtórzymy tego, bo wszystko wskazuje na
to, że reakcja jądrowa nie podlega tutejszym ograniczeniom, które my mamy. A obiekt…
kształt, sądząc po jego działaniach… przyciąga anomalia na Marsie i właśnie
reakcje jądrowe oraz ich efekty. Więc mamy miejsce w pierwszym rzędzie, chyba,
że już wie pani jak się stąd wydostać.
- Odnośnie
miejsca w pierwszym rzędzie… – powiedziała po chwili z namysłem. – To proszę
wziąć pod uwagę, że mamy na pokładzie pocisk MIRV i Cruise. To razem
kilkanaście głowic… więc może przenieśmy się bardziej do tyłu, najlepiej do
foyer.
- Jakieś
pomysły?
- Tak. I
potrzebuję pomocy – powiedziała. – Powtórzymy to, co przydarzyło nam się wcześniej
za sprawą Sikorskiego – nawiązała do bitwy z „Korolowem”, kiedy „Von Brauna” z
kursu na anomalię wyprowadziło odrzucenie spowodowane przez różnicę ciśnień,
jaka powstała wskutek nieoczekiwanej dekompresji, gdy były pierwszy oficer
statku otworzył śluzę. – Dokonamy awaryjnej dehermetyzacji i wypuścimy opary
gazowe… i w ten sposób nadamy kierunek lotu. Tylko…
- …
będzie to trudne dla czynnika ludzkiego – przerwał jej Everett. – Zrozumiałem.
- Hagen
jest doskonałym pilotem – stwierdziła Arciniegas, wyraźnie na użytek załogi
mostka. – Ale musimy uniknąć pewnej przypadkowości i polecieć w żądanym
kierunku.
- Jest
jakiś żądany kierunek?
- Taki,
który zabierze nas najszybciej z anomalii.
-
Potrzebuję chwili aby to policzyć – powiedział Everett. – Rozumiem, że Gellert
nie jest szczęśliwy?
- Tak
samo jak ja – powiedziała Arciniegas. – Właśnie zdejmuje zabezpieczenia zaworu
ciśnieniowego… proszę się pośpieszyć – w słuchawce zapadła cisza, gdy odłożyła
ją na mostku. Everett pokiwał głową i spojrzał na Westermorelanda.
-
Powiedziałbym, że to jest w tym wszystkim jakiś tragikomizm – mruknął. – Eniak
będzie miał kontrolą na powrót sterowanie zaworami.
-
Tragikomizm? – zapytał niepewnie Westermoreland.
-
Ostatnim razem kiedy miał kontrolę zginęła połowa załogi – mruknęła Satya. –
Szpieg tamtych wprowadził procedurę uruchomienia, która to spowodowała.
- A teraz
musimy wprowadzić własną, która uruchomi go w ściśle określonym momencie,
nadając nam kurs… gdzieś – wyjaśnił Everett. – Zajmij się tym, Satyu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz