- Nie
podoba mi się – powiedział Kowalski. Zmęczenie powoli brało górę nad adrenaliną
i spoglądając na pozycjometr. Motocykle krążyły między Fortem Alamo a Stacją
przewożąc do pociągu sprzęt. Ewakuacja przebiegała dość sprawnie, sieć
czujników ostrzegawczych wciąż milczała. Zupełnie jakby wróg gdzieś przepadł. A
jednak tam był, krążąc wciąż nad ich głowami, uniemożliwiając łączność. Nie
podejmowali nawet prób usunięcia Kandyda, przewidując kolejną falę nalotów, gdy
tylko pociąg ruszy. Na termowizji przeciwnika ich zamiary były wystarczająco
jasne, a pociąg stanowił zapewne doskonały cel, jarząc się na czerwono pośród
chaosu zakłóceń. Wolał nie zastanawiać się jakie mają szanse.
Sokoliński
stał zadumany.
- Był
przekonujący – rzekł wreszcie, jakby do siebie. - Zagrał na czułej nucie. Mojej
i Rassmusena – popatrzył w kierunku szpiega. Ich rozmówca przerwał negocjacje,
informując ich, że musi omówić dotychczasowe ustalenia z Konwentem, po czym
zawrócił w kierunku tuneli i rozpłynął się w mroku. Im dłużej Kowalski
przyglądał się gruzowisku i niewielkiemu przejściu, niegdyś stanowiącemu wjazd
kolejowy do tunelu, skryty za skomplikowanym systemem grodzi, tym bardziej mu
się ono nie podobało. Z pewnością byli stamtąd obserwowani, nawet jeśli nie
mógł niczego dostrzec. Zakasłał. Powietrze stawało się coraz bardziej
nieznośne, nie tylko z powodu gorąca i szalejącego pożaru, przynoszącego
drobiny i spalone fragmenty. Na szczęście zdawało się, że duszący dym snuje się
w kierunku śródmieścia i centrum miasta, gdzie zdawała się mieszkać duszna
ciemność. Znaleźli się w umierającym świecie, a on czuł podskórny lęk, nie pragnąc
niczego więcej, niż się stąd wydostać. Pociąg wciąż jeszcze nie był gotów do
ewakuacji, a on nie wiedzieć czemu miał coraz większe wrażenie, że ich czas
dobiega powoli końca.
- Nie
podoba mi się to wszystko – powtórzył, choć nie potrafił tego uzasadnić.
- Mi też
– przyznał Sokoliński. - Ale bardzo im zależy na tym, aby się z nami
porozumieć.
-
Dlaczego?
- Nie
odgruzowali tego zawalonego przejścia po to, aby nas zaatakować. Dawało im
doskonałą barykadę i pewność, że nie zdołamy się do nich dostać. Może po prostu
boją się naszych karabinów – mruknął.
- Dopóki
nie wiedzą, że można policzyć nasze siły na palcach jednej ręki i nie mamy
łączności z Sojuszem.
- W takim
razie lepiej im tego nie mówmy, sierżancie – powiedział Sokoliński. - Jeśli
wszystko pójdzie zgodnie z planem, ruszacie za pół godziny. Przekażcie naszym,
co tu się dzieje.
- Jeśli
są tak potężni, z jakiego powodu zablokowali wszystkie wejścia do tuneli? -
niczym echo Kowalski powtórzył pytanie nurtujące ich od dłuższego czasu.
- Zapewne
powiesz, że nie chodziło wyłącznie o chęć utrzymania taktycznej przewagi.
- Skoro
nie bali się tego co jest na zewnątrz, mogło chodzić im wyłącznie o to, by
powstrzymać tych, którzy są w środku.
- A kto
jest w środku?
-
Mieszkańcy Warszawy, tak powiedział. O ile mówi prawdę. Jest jedynym
człowiekiem, którego jak dotąd zobaczyliśmy.
- Ci,
którzy towarzyszą cieniom także są ludźmi.
- Ale
mają czarne oczy. Ten nie – zauważył Kowalski. - Co to znaczy?
- Mam
wrażenie, że chcesz mnie do czegoś przekonać – mruknął Sokoliński. - Nie
musisz. Jestem ostrożny.
-
Słuchałeś tego stalkera? - zapytał sierżant. Gaworko okazał się nadzwyczaj
pomocny, nie mogli wręcz uwierzyć, że nie został im podstawiony przez wroga.
Gdy już otrząsnął się z szoku wywołanego stwierdzeniem, że ma do czynienia z
imperialistami, którzy dodatkowo trzymają w niewoli majora specnazu, język
gwałtownie mu się nagle rozwiązał. Opowiedział im jak dotarł do Warszawy z
oddziałem, który wbrew jakiemukolwiek rozsądkowi przekroczył martwy obszar na
południu, będący domem niewytłumaczalnych zjawisk. Dowiedzieli się od niego jak
znaczym siłom stawili czoła, fakt że odnieśli zwycięstwo wydawał się coraz
bardziej niepojęty. Jednak Kowalski myślał o czym innym.
- Której
części konkretnie? - głos Sokolińskiego wyraźnie wskazywał, że nie traktuje
opowieści stalkera wiarygodnie. Była niezmiernie chaotyczna i nieskładna, a on
sam wydawał się niespełna rozumu. Pojawiały się tam dziwaczne historie o
znikających czerwonych światłach, o tym
jak raz w życiu zapuścił się na południową zonę, tuż przed upadkiem Warszawy,
gdy ziemia stała się jałowa i uciekał stamtąd przerażony, a jedyną jego
zdobyczą był karabin snajperski, znaleziony w dziwym kręgu kamieni, który potem
sprzedał żołnierzowi, szukającemu broni, której nie da się zidentyfikować. Temu
samemu żołnierzowi, który znajdował się w oddziale, jaki wziął go do niewoli w
Górze Kalwarii, choć tamten go nie poznał. Można było go jednak zrozumieć,
spoglądając na rany zadane mu podczas tortur przez specnaz, który dodatkowo
zastosował jakieś środki chemiczne, by wydobyć z niego potrzebne informacje.
- O
ciemności, która zawisła nad tym miastem, gdzie się ukrywał – powiedział
sierżant. - W której zniknęli wszyscy mieszkańcy, a wraz z nimi zmierzch. Taki
sam jak wisi teraz nad Warszawą. A wokół pozostały tylko ciemne plamy…
nietrudno się domyślić, kto za tym stoi. Widziałeś, kto krwawi na czarno.
- Cienie
– skinął głową Sokoliński. - Do czego zmierzasz?
- Skąd
pewność, że mieszkańcy Warszawy nie zniknęli w podobny sposób? - Kowalski wciąż
myślał o panicznym lęku, jaki ciemność wzbudziła w Gaworce. Do tego stopnia, że
nie trzeba było go zachęcać, by pomógł im przenosić rzeczy i pracować
fizycznie, mimo wyraźnego zmęczenia. Błagał jedynie, by znalazło się dlań
miejsce w pociągu.
- Do
czego chcesz mnie właściwie przekonać? - zirytował się Sokoliński. - Żeby nie
zawierać z nimi porozumienia?
- Mam
wrażenie, że może to być ugoda z diabłem – wbrew sobie powiedział sierżant.
Pułkownik prychnął.
-
Kowalski – chrząknął. - Boisz się, że zostanę kupiony przez jego opowieść,
prawda? Bo brzmi ona kusząco, czyż nie?
- Ja…
-
Powiedz, czego ty właściwie chcesz? - zapytał Sokoliński. - Nigdy nie czułeś
się do końca jednym z nas, prawda? Dlatego odszedłeś z SBS. Bo Polska tak
naprawdę nie była dla ciebie realna. Bo to mit i legenda. Walczyliśmy o
nieistniejący kraj. Nie wierzyłeś nigdy, że to coś więcej. Nie zrozumiałeś o co
walczymy.
- Polska,
o którą walczycie, została dawno zniszczona – odparł Kowalski. - Pamiętasz ją w
ogóle? Czy znasz ją jedynie z frontowych opowieści, tych którzy w niej
dorastali?
Sokoliński
nie wydawał się poirytowany.
- To
właśnie twój problem – powiedział. - Nie wierzysz w Polskę. W to, że może
zostać wyzwolona. A my tak.
- Bo
Polski nie ma! - warknął Kowalski. - Coś, co już nigdy nie zaistnieje!
- A
jednak tu jesteśmy – zauważył Sokoliński. - Wojsko Polskie wróciło do domu.
- Do
domu! - prychnął sierżant i potoczył ręką wokół, wskazując rozlewający się nad
ruinami mrok, rozświetlany przez płomienie. - To kraina śmierci – zauważył i pokręcił
głową.
-
Mówiłem, że tego nie zrozumiesz – odparł pułkownik. - Ale może gdyby ktoś
zagroził twojemu Iowa…
- Idaho.
-…
nieważne. Może wtedy byś coś zrozumiał. Ale zadaj sobie sam pytanie, co jeśli
jego słowa są prawdziwe? Co jeśli zna sposób by Sojusz zwyciężył a wojna
dobiegnie końca?
- Ta
wojna nigdy się nie skończy.
- A jeśli
mówi prawdę? - nacisnął Sokoliński.
- Wtedy…
- Kowalski się zawachał.
-
Właśnie. Ani ja, ani ty, ani Rassmusen, ani cały Sojusz nie mogą postąpić
inaczej – pokiwał głową pułkownik. - I wiesz co? Mam wrażenie, że takie same z
nas wszystkich skurwysyny jak z twojego diabła. Bo wojna nas takimi uczyniła.
Nim
Kowalski zdążył odpowiedzieć rozległo się trzeszczenie w jego słuchawce.
-
Kontrola – zgłosił w odpowiedzi na wywołanie Jaskółki i przez ułamek sekundy
oczekiwał w napięciu na jej odpowiedź.
- Nie
znalazłam ich – rozwiała jego wszelkie nadzieje. Drony krążyły po coraz
szerszych trasach nieopodal miejsca bitwy i lotniska, na tyle na ile pozwalały
im manifestacje. Wciąż nie natrafiły na najmniejszy sygnał z pozycjometru.
Deveraux, Bauman i Weyland przepadli wraz ze swym więźniem, choć akurat nim
sierżant najmniej się przejmował.
- Wiem,
że marines nie zostawiają swoich – wtrącił się Sokoliński. - Ale w tym wypadku
to rozkaz – po czym dodał: - Jeśli żyją, znajdziemy ich – Kowalski nie zapytał
głośno, w jaki sposób chce to uczynić z czwórką ludzi. Nim zdążył odpowiedzieć,
ponownie usłyszał głos Vasquez.
- Mam
jakieś niewyraźne odczyty na perymetrze – uprzedziła. - Zakłócenia radiowe, na
wschodzie.
-
Obserwuj. Pośpieszcie się z tym załadunkiem – Sokoliński spojrzał na
Kowalskiego. - Chyba rzeczywiście czas już się skończył – ruszył szybkim
krokiem w kierunku Rassmusena i Budzyńskiej. W tej samej chwili, jakby na
zamówienie z tunelu powolnym krokiem wyszedł ich rozmówca. Mimo ciemnego stroju
odcinał się wyraźnie na tle mroku. Sierżant ruszył za pułkownikiem.
- Jakieś
nowe ustalenia na linii wywiadowczej? - zapytał Sokoliński.
- Czegoś
od nas wyraźnie chcą – odparł Rassmusen. - Wkładają wiele wysiłku, żeby z nami
rozmawiać. I żeby przekonać nas, że znają sposób jak pokonać Związek.
- Może po
prostu chcą nas zneutralizować, skoro boją się naszej broni – zauważył
pułkownik. - Wiemy przynajmniej z jakiego powodu nasze pociski działają na wszystko
w tym miejscu, a tamci są bezsilni?
- Nie mam
pomysłu – przyznał Rassmusen.
-
Towarzyszka Budzyńska też nie jest pomocna? - zapytał Sokoliński z błyskiem w
oku.
- Major
Budzyńska zdaje się stała się nieco bardziej wiarygodna – zauważyła tamta. -
Nie musicie dziękować, imperialiści, ani przepraszać. Kompleks istnieje.
- Znasz
tego człowieka? - Kowalski wskazał na przedstawiciela Konwentu. Tamta nie
odpowiadała.
- Pociski
– przypomniał Sokoliński.
- Nie mam
pojęcia z jakiego powodu nie odnoszą skutku zwykłe pociski ani te o zmiennej
prędkości, dostosowane do różnej gęstości powierzchni – odparła po chwili.
- To musi być coś co macie wy, czego nie
ma Związek.
- Jak
teoria kwantowa – wtrącił Rassmusen. Budzyńska zmierzyła go krytycznym
spojrzeniem.
- Miałam
na myśli coś działającego – odparła. - A nie błędny model fizyki.
- Dość –
uciął pułkownik i ruszył w stronę oczekującego przedstawiciela Konwentu.
Kowalski
znowu się rozkasłał. Pożar wyraźnie się rozszerzał, obejmując większa część
miasta, lecz mężczyzna zdawał sobie nic z tego nie robić.
-
Mieliście czas, by przemyśleć naszą ofertę, imperialiści? - zapytał.
-
Rozważaliśmy waszą wiarygodność – przyznał Rassmusen. - Jeśli chodzi o
Kompleks…
- Jak
pokonać Związek? - przerwał Sokoliński. Mężczyzna zmierzył go przeciągłym
spojrzeniem.
- Rasowy
z pana żołnierz, pułkowniku. Przechodzi pan prosto do najważniejszego,
łączącego nas militarnego celu.
- O ile
ten cel jest wspólny – wtrącił Kowalski. Mężczyzna nie wydawał się zbity z
tropu.
- Dla nas
jest to wolna Polska – powiedział. - W każdym razie dla mnie i pułkownika,
nieprawdaż? A dla was ostateczne zwycięstwo. Koniec odwiecznej wojny z
długotrwałym wrogiem.
- Jak? -
ponowił pytanie Sokoliński.
- W jaki
sposób można zniszczyć wroga, który ma całkowicie scentralizowaną strukturę? -
zapytał mężczyzna. - W której brak jest jakiejkolwiek samodzielności, a
wszystko zbudowane jest na kształt piramidy, w której panują lęk i obawa przed
podjęciem decyzji? Kiedy w niej nastąpi całkowity paraliż, uniemożliwiający
zareagowanie na działania przeciwnika?
- Kiedy
zabraknie na jej szczycie głowy – odezwała się Budzyńska.
-
Dokładnie – pochwalił mężczyzna, przyglądając się jej wnikliwie.
-
Kompleks to planował – powiedziała.
- Ucisz
się – warknął Kowalski.
- I nie
zdołał tego dokonać – mężczyzna jakby go nie słyszał. - Ale skoro nie można się
w jakieś miejsce dostać, należy sprowadzić to co się w nim znajduje do siebie.
I to wam właśnie daję, imperialiści.
- Co
takiego? - nie zrozumiał Sokoliński.
-
Przyczynę wszelkiego zła i waszych problemów. Powód trwającej od lat wojny, bez
którego dobiegnie ona końca. Daję wam zwycięstwo, którego rezultatem będzie
upadek Związku Ludowych Komunistycznych Republik Radzieckich. A w rezultacie,
pułkowniku, powrót odrodzonej Polski.
- Mało to
konkretne – przerwał Rassmusen.
- Kim
jesteś? - zapytała Budzyńska. Mężczyzna przyjrzał się jej uważnie.
-
Pochodzisz z Królewskiej Góry – stwierdził. - Wiesz o czym mówię. Byłaś częścią
Kompleksu.
- I
zupełnie cię nie pamięta – wtrącił się Rassmusen, powstrzymując Kowalskiego,
który zbliżył się do Budzyńskiej. Dał mu znak, by pozwolił jej mówić.
-
Przybyli tu z powodu Kompleksu – powiedziała.
- I jego
cudownej broni – uśmiechnął się mężczyzna. - I właśnie ją dostaniecie
imperialiści. I wiele innych rzeczy. Jeśli nam pomożecie.
-
Pomożemy w wyzwoleniu Polski? - zapytał Rassmusen.
- Polskę
wyzwolimy sami – odpowiedział mężczyzna bez cienia ironii w głosie. - Ale nie
zdołamy sami pokonać Związku. To odpowiedź na twoje kolejne pytanie,
imperialisto, z jakiego powodu potrzebujemy waszej pomocy, jeśli dysponujemy
mocą, która przekracza wasze wyobrażenie. Bo nawet nieskończona moc ma swe
ograniczenia.
-
Nieskończona moc – wtrącił się nieco sceptycznym tonem Sokoliński.
- Polska
znowu powstanie – mężczyzna patrzył mu prosto w oczy. - Z waszą pomocą.
Odzyskamy nasz dom. Orzeł w koronie znów będzie wznosił się ponad naszą
ojczystą ziemią – ostatnie słowa wymówił z naciskiem.
- Zawsze
tego chcieliśmy – odezwała się Budzyńska.
- I tak
się stanie. Kiedy ostatnio byłaś na Królewskiej Górze?
- Przed
upadkiem Warszawy. Straciłam kontakt ze wszystkimi, po tym co tu się stało.
- Tak mi
się wydawało – powiedział. - Wiele się zmieniło, ale godzina wreszcie wybiła.
W tej
samej chwili w słuchawkach rozległ się przeciągły dźwięk. Kowalski rzucił okiem
na pozycjometr i nie musiał już słuchać ostrzeżeń Vasquez, wystarczyły mu
wskazania matematyki.
- Tu
Jaskółka! Ze wschodu nadlatują wrogie samoloty w liczbie przekraczającej sto!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz