sobota, 20 maja 2023

Ciemna Symetria: Podziemna Warszawa (VI)

 

Ból przenikał każdą komórkę jego ciała i zdawał się być całkowicie nie do wytrzymania, zdawało mu się, że krzyczy, wyje, rozpada się popadając w szaleństwo. Miał wrażenie, iż przeszywają go miliony igieł, a każda z nich wbija się coraz głębiej, pośród ogarniających go płomieni. Umierał.

A potem ból ustał. Nie zniknął nagle, lecz w pewnej chwili uświadomił sobie, że go nie ma. Z trudem łapał oddech odzyskując poczucie własnego ciała, gdy uświadamiał sobie, że może powoli ruszać nogami, przesuwając je po betonowej podłodze. Pod palcami wyczuwał coś lepkiego, zapach podpowiedział mu, że to jego własne wymioty. Wówczas zorientował się, że może ruszać dłonią i nie czuje już żadnego bólu, po czym otworzył oczy.

W ciemności dostrzegł swą rękę, zacisnął palce z niedowierzaniem, jeden raz za drugim, po czym złożył je w pięść. Podwinął odruchowo nadgarstek munduru i wówczas uświadomił sobie dwie rzeczy. Po pierwsze rana wygryziona przez Łowcę zabliźniła się i zniknęła bez śladu. Nie miał tam najmniejszej rany. Po drugie był w stanie bez bólu poruszyć drugą ręką, strzała przeszywająca jego ramię zniknęła bez śladu. Gdy pojął to uniósł się i usiadł, a w jego głowie się zakręciło. Czekał, aż wszystko przestanie wirować, usiłując oswoić się z tym, co właśnie zrozumiał. Gorączka trawiąca jego ciało zniknęła. Był uleczony.

- Jak to jest być znowu człowiekiem Gerber? - zabrzmiał na wprost niego znajomy głos. Po chwili wzrok dostosował się mu do ciemności, wirujące przed jego oczami plamy zniknęły. Nie musiał przyglądać się, by wiedzieć, kto przed nim stoi. - Macie coś do powiedzenia?

- Nie – powiedział Maksym zastanawiając się nad swoją sytuacją. Otaczająca go ciemność zdawała się powoli ustępować, nad nimi zapalały się kesonowe lampy. Mężczyzna stał przed nim uśmiechając się złowieszczo, a za nim znajdował się ktoś jeszcze.

- Byliście w piekle i znaleźliście drogę z powrotem – powiedział do Gerbera. - Czy teraz wierzycie, że jestem Bogiem? - Maksym nie wiedział co odpowiedzieć, lecz mężczyzna nawet tego nie oczekiwał. - W sumie to pytanie nie do was, lecz do kogoś innego. Zatem kim jestem, towarzyszko Afanasjewa, Bogiem czy diabłem?

Gerber dostrzegł, iż kobieta jest skulona, ukrywa twarz w dłoniach, leżąc na podłodze. Mężczyzna wykonał ruch reką, a ona poruszyła się jakby została szarpnięta, a po chwili Maksym pojął, iż na szyję założono jej metalową obręcz, do której przymocowano łańcuch. Jego koniec trzymał w dłoni mężczyzna. Lecz znacznie gorsze było coś innego, początkowo Gerberowi zdawało się, że kobieta trzyma twarz w cieniu, aż dotarło do niego na co spogląda.

Afanasjewa nie miała ust. Jej miejsca zajęła skóra, dziwacznie rozciągnięta i pomarszczona, lecz wszystko inne zniknęło. Był tylko nos, a poniżej rozciągnięta twarz, niesymetrycznie rozchodząca się na wszelkie strony, wydająca stłumione dźwięki, nie mające jak wydostać się na zewnątrz. Jej oczy były wytrzeszczone, a obręcz zaciskała się na jej szyi.

- Denerwowały mnie jej piski – powiedział mężczyzna. - Więc ulepszyłem ją. W sposób w jaki możemy to uczynić każdemu, kto tu przybędzie.

Lecz Gerber nie odezwał się wpatrując nadal w Afanasjewą. Miała obie dłonie, lecz ta druga, którą wcześniej mężczyzna oderwał od jej ciała była całkowicie czarna. Mroczna niczym najciemniejsza z nocy.

- Oddałem jej to, co zabrałem – rzekł mężczyzna z wyraźną ironią w głosie. - To wszystko stanowi pewien żart z mojej strony, którego nie zrozumiecie. Nie wiem czy ktokolwiek zrozumie, ale pułkownik GRU, z ręką, której nie chce i nie będzie sobie w stanie odjąć… - po chwili spoważniał. - Wszystko zatacza koło. I wraca do swojego początku. Wydaje się wam, że przestaliście być w piekle, a znalazła się w nim Afanasjewa, prawda Gerber?

- Tak – przyznał po chwili.

- Nic bardziej mylnego. Zrozumiecie to zapewne wkrótce. Dzięki memu czynowi zostanie wyzwolona, a wy wprost przeciwnie. Uczyniłem to, abyście mieli całkowitą świadomość, że jesteście w pełni na mej łasce. Uleczyłem was, lecz mogę to odwrócić, jeśli nie zrobicie tego co wam każę, czy to jasne?

Gerber niechętnie skinął głową.

- To dobrze – powiedział tamten. - Nie zapomnijcie o tym, bo będziecie musieli coś zrobić. I wykonacie to. Do samego końca. Miałem wobec was inne zamiary, ale przydaliście mi się Gerber. Bez was proces przekonania Kalicińskiego i waszych żołnierzy po której stronie leży dobro byłby długi i mógł zakończyć się niepowodzeniem. Ale wy staliście się katalizatorem, wyszkolenie nie powinno na to pozwolić, jednak wy odebraliście tym ludziom, takim jak Tekagawelidze wszelką nadzieję. Wiarę w system, jak Kalicińskiemu. Nienawiść jaką czuła do was sprawiła, że była gotowa porzucić dotychczasowe przekonania i zmienić stronę. Ale to, że ideowy komunista jak Kaliciński otworzył oczy, to też wasza zasługa. Na razie udało im się przekonać połowę waszych żołnierzy.

- Co się z nimi stanie? - zapytał Gerber powoli wstając. Znowu zakręciło mu się w głowie i musiał oprzeć się o ścianę.

- Naprawdę was to interesuje? - mężczyzna wydawał się wyraźnie zdziwiony. - Dołączą do naszej zwycięskiej armii.

- Miałem na myśli pozostałych.

- Wy naprawdę się nimi przejmujecie… - zaśmiał się. - W sumie, cóż wam innego teraz pozostało, niż przypomnienie sobie, że jesteście żołnierzem. Ale już na to za późno… Cóż… Nie będzie im dane takie szczęście jakie jest waszym udziałem. Tych, którzy pozostaną wierni szaleństwu i zdradzie, spotka los specnazu. Chyba was to nie dziwi?

- Jakie kurwa szczęście? - nie wytrzymał Gerber.

- Odzyskujecie siły, to dobrze – powiedział mężczyzna. - Więc teraz posłuchajcie mnie uważnie. Mam mało czasu, Konwent zyskał już jednego potężnego sprzymierzeńca, a teraz czekają mnie inne fascynujące rozmowy. Zobaczyliście wszystko co mieliście ujrzeć, byliście świadkiem naszej potęgi, upadliście i zostaliście uleczeni, bowiem chcę abyście o tym wszystkim opowiedzieli. Będziecie mym posłańcem, to jest wasze zadanie, które wykonacie i nie ośmielicie się mu sprzeciwić. Bo wiecie jaki czeka was los. A skoro go uniknęliście, będziecie kurczowo trzymać się życia aż do ostagniego tchnienia – mężczyzna wyciągnął dłoń w jego stronę. Gerber odruchowo cofnął się, aż pojął, że tamten podaje mu łańcuch.

- Weźcie towarzyszkę Afanasjewą i iddźcie – powiedział. - Przekażcie moje posłanie. Że jego panowanie się kończy.

- Iść? Dokąd? - zapytał nie rozumiejąc.

- Powiecie, że mogą sobie bombardować i niszczyć działa Warszawy, nie obchodzi mnie to. Uderzymy i zmiażdżymy ich bez litości, nie potrzebujemy do tego broni jaką znają. Lecz przede wszystkim dopilnujecie, żeby moje słowa zostały przekazane do ich adresata – powiedział mężczyzna i zaczął mówić. A Gerbera nagle ogarnęło przerażenie. Lecz nie z powodu tego co właśnie słyszał, lecz gdy uświadomił sobie co oznaczają zdania wypowiadane przez tamtego.

Wracał do swoich.

Warszawa Śródmieście >>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz