Krajobraz całkowicie się
zmienił i nie przypominał widzianego przez nich wcześniej. Na myśl przywodził
bazę treningową Alfa na księżycu, gdzie po zawiązaniu oddziału i wcieleniu ich
do korpusu rozpoczęli ćwiczenia poruszania się w warunkach zerowej grawitacji.
Teren zryty był licznymi kraterami i lejami, grafitowa roślinność i mięsiste
czerwone liście zostały zniszczone. Pozostały jedynie zwęglone kikuty, a ostry
zapach mieszał się z wszechobecną spalenizną. Resztki budowli na przedmieściu
zostały w dużej mierze zniwelowane. W dwóch miejscach natknął się na zwęglone
szczątki metalu, w których rozpoznał cyberdyny. Na szczęście wzniesienie przed
nimi przetrwało, choć wraz z otaczającymi je obwałowaniami również zostało ostrzelane.
Kowalski nie czuł jednak z tego powodu niepokoju, bowiem pozycjometr
aktualizował się co pięć minut, jednocześnie przesyłając sygnał ostrzegawczy
ciszy radiowej. Nie wiedział jedynie czy czujniki ruchu przetrwały
bombardowanie, przemieszczał się więc powoli i ostrożnie, idąc na czele pochodu
wraz z Gmurczykiem. Za nimi podążała reszta żołnierzy, niosąc rannych na
składanych noszach, pod osłoną tych, którzy mogli wciąż strzelać, starając się
jednocześnie pilnować Budzyńskiej. Nikt nie dowierzał w szczególne zdolności w
tym zakresie Rassmusena, który nawet podczas bitwy na Placu Unii Lubelskiej nie
wyciągnął broni. Pochód zamykał Sokoliński, wszyscy równie milczący i zmęczeni.
Gdy zbliżyli się do fortu,
Kowalski dostrzegł jak intensywnemu został poddany ostrzałowi. Płaski teren
wszędzie usiany był śladami wybuchów, jednak eksplozje nie zdołały przebić
grubego stropu, pochodzącego sprzed wieku, wzmocnionego przez tutejsze wojska.
Cała okolica przykryta była ziemią, pełną lejów, co jednoznacznie wskazywało,
że ich sieć obronną, złożoną z działek ustawionych na obwałowaniach trafił
szlag.
Vasquez wyszła im naprzeciw,
wynurzając się z jednego z kraterów.
- Witajcie w Alamo -
powiedziała, a jej głos zdradzał objawy zmęczenia.
- Dobra nazwa - zgodził się
Kowalski, uznając, że to dużo lepsze określenie, niż Fort Szczęśliwice, którego
nazwy i tak nikt z jego marines nie potrafił wymówić. Mimo wszystko im dłużej
przebywał w towarzystwie żołnierzy SBS, coraz bardziej czuł się obywatelem USA.
Wolał zapomnieć o swych korzeniach, nie potrafiąc zidentyfikować się z
szaleństwem i manią ogarniającą polskich żołnierzy. Choć jak przewidział, po
walce wszystkie wcześniejsze animozje straciły znaczenie, teraz byli
towarzyszami broni, złączonymi wspólnym doświadczeniem.
- Jest gorzej niż na
pozycjometrze - zauważyła Vasquez. Namierniki odczytywały sygnał pulsu, nie
pozwalając stwierdzić na odczycie sieci matematycznej ilu żołnierzy zostało
rannych.
- SBS stracił dwunastu -
odparł Kowalski. - Mają pięciu rannych. My... sama widzisz. Nie wiem co z
Deveraux. Baumann i Weyland zniknęli, podobnie nasz jeniec. Evergreen...
- Pojawili się właśnie na taktyce,
nie przesyłam wam wszystkich danych - powiedziała. - Ale nie mam pojęcia skąd
wzięli się tak daleko.
- Żyją?
- I przemieszczają się w tym
kierunku. W jakiś sposób ich sygnały uaktywniły się na wschodzie, nad samą rzeką.
- Dobrze - Kowalski wyraźnie
się ożywił. Liczba ocalałych marines zwiększyła się właśnie do siedmiu.
- Co tam właściwie się stało?
- zapytała. - Sieć padła mi w połowie starcia i do tej pory nie wstała.
Wszystko co przetrwało jeśli działa, to bez smyczy.
- Zdjęliśmy im ten czołg, ale
w zasadzie było już po nas - mruknął. - Ten pieprzony specnaz przygotował się
dobrze do walki. Nie mieliśmy z nimi szans, mieli pancerze bojowe i komplet
wyposażenia.
- I co się stało?
- Na razie lepiej powiedz,
jak sytuacja wygląda tu - powiedział, widząc iż w ich stronę zmierza pułkownik
Sokoliński, dowódca SBS i formalnie głównodowodzący misji. Popatrzył na
zniszczenia, uszkodzone obwałowania, szybko taksując wzrokiem.
- Nasza pozycja pogarsza się
z minuty na minutę - stwierdził. - Oczywiście obrona także nie działa?
Przynajmniej nieco się
uspokoił, uznała. Od początku misji wyraźnie dawał do zrozumienia, że marines
są w niej jedynie nic nie znaczącym dodatkiem, dodatkowo pozostając pełen
animozji w stosunku do Kowalskiego, którego uważał za co najmniej zdrajcę. Ich
dowódca ośmielił porzucić się elitarne wojska spadochronowe, by wstąpić do
tworzonej grupy bojowej pod auspicjami marines. To ustawiło go na straconej
pozycji, gdyż w oczach SBS nie było lepszych żołnierzy w całym Sojuszu.
Dodatkowo, jak słusznie przewidział Kowalski, dla SBS misja dotarcia do
Warszawy była czymś więcej, umożliwiła im powrót do z dawna utraconej stolicy
Polski. Choć początkowe kontakty między marines i SBS były pełne tarć, teraz
nawet pułkownik przestał zdradzać napady kowbojskiego zachowania. Być może
podobnie jak wszyscy nieco ochłonął po bitwie, w której SBS straciło prawie
połowę swego stanu.
- Rozwalili wszystko co
znajdowało się na umocnieniach - zaczęła składać meldunek.
- Ta artyleria, która
zrzuciła nam te budynki na głowę? - domyślił się. - Tam zginął Domaradzki -
dodał zamyślony, jak gdyby ta śmierć znaczyła dla niego więcej. Stracił swego
zastępcę, a także zapewne przyjaciela.
- Posłałam tam Harpie, ale
gnoje się przygotowali i wywalili w nie naraz kilka strieł. Wtedy padła nam
sieć, ale nie z powodu jonizacji. Myślę, że stało się to, czego się
obawialiśmy, te dziwne oddziaływania nas odcięły. Cały sprzęt działał, lecz
przeszedł na działanie proceduralne. Drony nie dały rady zdjąć tej haubicy.
- Gdzie ona jest?
- Jakieś dwie - trzy mile od
nas w kierunku południa - powiedziała. - Nim sieć padła złapałam namiar, są tam
jeszcze co najmniej dwa pojazdy, nie wiem czy to czołgi czy transportery. Tak
samo jak my umocnili się w znajdującym się tam forcie, ale jeśli są sprytni,
zmienili pozycję. Mogą sądzić, że już nas załatwili. Gdy tylko nas namierzyli
przez sygnał kierunkowy sieci, zaczęli strzelać. Trwało to kwadrans, od tamtej
pory panuje spokój. Dlatego zarządziłam ciszę radiową i nie próbuję niczego
uruchamiać. Czujniki ruchu nadal działają, Marciniak ich pilnuje. Wciąż tam są
i chyba się przegrupowują.
- Pytanie co zrobią dalej -
powiedział Sokoliński. Spojrzał na swych ludzi, wchodzących do fortu, niosących
rannych, po czym podniósł głos. - Odpocząć, dopóki możecie! Wewnątrz fortu!
Rozumiem, że wytrzymał ostrzał? - spojrzał na Vasquez.
- Solidne budownictwo -
kiwnęła głową, choć wedle pierwszej oceny, gdy oglądali od wewnątrz czerwone
cegły, pamiętające jeszcze zapewne ubiegłe stulecie, nic na to nie wskazywało.
W ich stronę zmierzali Budzyńska i Rassmusen, a wraz z nim ktoś jeszcze, w
obdartym stroju i długim płaszczu. Sokoliński wyraźnie się napiął. Kowalski
zawołał w stronę Yutaniego:
- Zabierz ich do środka! -
rzucił. Budzyńska o dziwo jakby zrozumiała, że chwila nie jest właściwa i nie
odezwała się ani słowem, co było do niej niepodobne.
- Kto to jest?
- Nazywa się Gaworko.
Znaleźliśmy go po drodze, zdaje się, że uciekł tamtym - odparł Kowalski. Patrzył
za Budzyńską i był przekonany, że kalkuluje właśnie na chłodno, myśląc o tym co
się stało, o tym kogo spotkali na Placu, kto pokonał Rosjan, lecz jednocześnie
próbował zaatakować ich. Chrząknął. - Wróg sądzi pewnie, że to my
wyeliminowaliśmy ich towarzyszy. To stało się tak szybko, że nie mieli szansy
przekazać informacji o... tamtych - nie zdecydował się użyć nazwy Konwent.
- Wiem - kiwnął głową
Sokoliński. - Paru uciekło, ale nie sądzę, żeby to zmieniało sytuację na
lepszą. Może zastanowią się przynajmniej, gdy dowiedzą się, że nas też zaatakowały
te... cienie.
- Ich broń nie działa na
cienie - mruknął Kowalski. - Pewnie uznają, że to nasza sprawka.
- Jestem tego świadom. Ilu
mogą mieć tam ludzi?
- Namiar zdjął wcześniej
latentne sygnały co najmniej kilkunastu wszczepów bojowych - powiedziała
Vasqez.
- Czyli do ochrony haubicy
dali pluton - stwierdził Sokoliński. - Nie więcej niż trzydziestu, ale i tak
więcej niż możemy im przeciwstawić. Sieć nie działa, więc mają nad nami
przewagę. Co z naszym sprzętem?
- Mamy jeszcze pięć
cyberdynów, po dwa moździerzowe i dwa rakietowe, jeden z wiązką, do tego cztery
Harpie przyziemiły. Resztę straciliśmy. Ale zostały już im tylko działka,
należałoby załadować Mavericki i Hellfire, jeśli mają w ogóle móc cokolwiek
zdziałać przeciw tym ich pojazdom i haubicy. Trzeba też zmienić im baterie, a
nie zdecyduję się ich ściągnąć z powrotem. Nie dość, że natychmiast nas zobaczą
i znowu zaczną strzelać, to mogą mieć jeszcze sporo strieł.
- W sumie fakt, że zaczęli
ostrzał bazy… Alamo, ocalił nam życie - zauważył Sokoliński. - Gdyby dalej
walili do nas, pogrzebaliby nas we wszystkich budynkach... to szaleńcy.
Strzelali na ślepo, nie wiedzieli nawet, czy nie trafiają w swych ludzi. Bardzo
chcieli się nas pozbyć.
- Nie bardziej niż my ich -
zauważył Kowalski.
- Mamy jeszcze inny problem -
Vasquez wyraźnie najgorsze wiadomości zostawiła na koniec. - Nie mamy żadnej
możliwości nawiązania łączności z Sojuszem.
- Anomalia?
- Nie, na niewielkim obszarze
działa, mamy odczyty z pozycjometrów. Ale jesteśmy zagłuszani i to na terenie
wielu mil. Mają gdzieś tam tego Kandyda, pewnie krąży nadal na południu. Im
zapewnia łączność dalekiego zasięgu, a nas odcina. Nawet jeśli poślę dron
łączności na zachód, to nie przebije się. Na północ i wschód nie mogę, bo jest
tam ta pieprzona anomalia. Na południu są oni...
- Wiem - przerwał jej
Sokoliński. - Mamy jaką możliwość zdjęcia tego samolotu?
- Nie - pokręciła głową. -
Kandyd to samolot wysokiego pułapu, Iły nie schodzą niżej niż 3000 mil, choć w
tych anomaliach mogą mieć inną taktykę. W każdym razie nie mamy żadnych dronów
rakietowych, nawet gdyby Harpie przeleciały jakoś obok ich Fortu, nie dolecą
tak wysoko. Ich przewaga polega na odpaleniu rakiet na krótkim dystansie,
Kandyd zobaczy je z daleka i zestrzeli. Na chwilę obecną zresztą cokolwiek stąd
wystartuje, może zostać trafione przez nich z Fortu, nie wiem co tam jeszcze
mają, kiedy padła sieć zdjęli mi dwa drony, a cyberdyny skasowali artylerią.
Zostało nam pięć dronów, nie chcę ryzykować.
- A wydawałoby się, że
wszystko uwzględniliśmy - rzekł w zadumie Kowalski.
- Diabeł siedzi w szczegółach
- mruknął w Sokoliński. - Czy ten fort przetrwa bombardowanie kasetonowe?
- Dopóki nie zrzucą nam łeb
atomówki...
- Nie zrzucą. Nie zadziała -
przypomniał. - Mamy około dwóch godzin, zdążyli już pewnie wysłać tu lotnictwo,
żebyśmy nie mieli przewagi w powietrzu.
- Nie kontrolujemy tutejszego
lotniska - przypomniała o ich planie Vasquez. - Nadal mogą je opanować i...
- Tutejsze lotnisko nie jest
opcją - powiedział Sokoliński. - Jeśli spróbują...
- ... wtedy poznamy
intencje... miejscowych - dokończył Kowalski. - Proponowałbym jednak postawić
straż od strony północy.
- Myślisz o tym zawalonym
wejściu do tunelu? - zapytał Sokoliński.
- Myślę o każdym wejściu.
Mamy jeszcze techniczne przejście do tunelu w forcie - przypomniał mu sierżant.
- Dobry pomysł.
- O czym nie wiem? - zapytała
Vasquez.
- Na pewno mamy w okolicy
Kolektyw - wyjaśnił jej. - Lubią pojawiać się w najmniej spodziewanych
miejscach. Mamy też kogoś w tunelach... kto wyraźnie nie lubi tych samych
ludzi, co my, ale jego intencje nie są do końca jasne. Obiecał co prawda do nas
nie strzelać, ale...
- ... ale nie tego się
spodziewaliśmy - uciął Sokoliński. – Jest nas za mało, musimy pomyśleć jak
zabezpieczyć się bez sieci.
- Przed wyjściem czegoś z
tunelu technicznego? - zastanowiła się Vasquez. - Tamci w końcu dają sobie radę
bez naszej techniki. Zwykłe granaty na linkach?
- Jest to jakiś pomysł -
zgodził się Kowalski. - Pułkowniku, myślę, że powinniśmy porozmawiać. Nasza
sytuacja taktyczna...
- Wiem, do cholery -
zirytował się Sokoliński. - Odpowiedź na pytanie, na razie brzmi nie. Tak
zgadzam się, w obecnej sytuacji najbardziej logiczne i uzasadnione jest
wycofanie się, jest nas za mało, a oni znają naszą pozycję i ściągają tu
posiłki, kiedy zaroi się od lotnictwa będziemy mieli przes... Ale sam doskonale
wiesz, że nawet gdybyśmy wsiedli z powrotem do pociągu i odjechali, pomijając
już nawet to, co czeka nas na trasie, ich artyleria nie dałaby nam szansy. Te
gówna mają zasięg do piętnastu mil, więc cokolwiek zrobimy, musimy się jej
najpierw pozbyć. Muszę chwilę pomyśleć! Na razie przygotujmy się do zmiany
pozycji. Kwadrans odpoczynku - poszedł w stronę wnętrza fortu.
- Demontaż sieci potrwa
dłużej - mruknęła Vasquez patrząc jak wchodzi do wnętrza. - Po za tym mamy tu
jednak zasłonę przed artylerią...
- Porzucimy sieć - myślał
głośno Kowalski. - Ale wcześniej nawiążesz łączność z Evergreenem i Jacksonem.
Podasz im współrzędne spotkania, po drodze poszukają Deveraux i reszty. Mam
wrażenie, że nie tylko tamci wiedzą gdzie jesteśmy, powinniśmy wynieść się
choćby do innego fortu, nawet jeśli to wydaje się oczywiste.
- Gdzie właściwie jest Dev i
pozostali? - zapytała.
- Nie masz nadal żadnego
sygnału?
- Waszych też nie miałam,
dopóki nie podeszliście bliżej. Ale to chyba nie tylko sprawka Kandyda, coś tam
po prostu zakłóca nasze transmisje danych.
- I dlatego nadal zakładamy,
że żyją.
- Wszyscy, nawet ten pajac
Baumann - zgodziła się. - Skoro złamiemy ciszę,
spróbuję ich wywołać. Co tam właściwie zaszło?
- Mówiłem ci, mieli nas -
odparł. - Zaskoczyliśmy ich, ale kiedy padła sieć, straciliśmy przewagę.
Dodatkowo pojawił się Kolektyw. Tym razem Związek miał karabiny, zdolne pokonać
ochotników. Lecz nie zadziałały... kiedy przybyły cienie.
- Cienie?
Wyraźnie się wzdrygnął.
- Nie wiem jak inaczej je
opisać - powiedział. - Jakby nie miały kształtu i wymiaru, są wysokie, cienkie
i poruszają się niezwykle szybko w tej ciemności. Tam jest jeszcze bardziej
ciemno niż tutaj - wskazał otaczający ich półmrok, utrzymujący się niezmiennie
od kilku godzin. - Ruskie kule trafiają w nie i toną w nich bez śladu. Myślę,
że to one zaatakowały naszych w Sochaczewie. Nas też próbowali dostać.
- Skoro pokonali specnaz, jak
wam się udało...?
- Wygląda na to, że mamy
jakąś magiczną amunicję - wzruszył ramionami. - I nie pytaj mnie jak to
możliwe. Rassmusen też nie wie, ani towarzyszka Budzyńska. Zabijamy bez
problemu Kolektyw i te cienie. Dlatego przestały nas atakować.
- Dobre i to.
- Nie wiem - pokręcił głową.
- Nie było cię tam, w ciągu dwóch minut wyeliminowali cały specnaz. Po prostu
każdy, którego złapały padał na ziemię. A potem zabierali wszystkich do tunelu
metra.
Wyraźnie widziała, że w jakiś
sposób to wszystkimi wstrząsnęło. Może z tego powodu byli tak milczący.
- A Dev? I nasi? - zapytała.
- Nie widziałem aby ich
złapały - pokręcił głową. - Byli razem w najdalej wysuniętym na południe
budynku, wyeliminowała wszystkich ich snajperów, potem trafili budynek.
Ściągnęła do siebie Evergreena i Jacksona. Ale wszyscy zniknęli. Nie miałem z
nikim łączności, ani odczytów z pozycjometru. Znaleźliśmy tylko ślady krwi i
jakiejś walki. Z tymi cieniami nie dało się walczyć, więc to raczej nie ich
sprawka.
- Złapali ich?
- Nie wiem - powiedział. -
Skoro Jackson i Evergreen się odnaleźli, pozostali też gdzieś muszą być. Nie
sądzę, żeby wpadli w ręce tangosów, ci którzy przetrwali, uciekali na południe,
pewnie do tego fortu. Ale może znajdziemy tam naszych... chyba, że mają tu
jeszcze jakieś siły, o których nie wiemy. Satelita nic nie pokazywał, ale to
było parę godzin temu, mogli znowu rzucić kolejną setkę ludzi...
- Kto jest w tunelach? -
zmieniła temat.
- Konwent - odparł. -
Przynajmniej tak o sobie mówią.
- Więc nie ci sojusznicy
Budzyńskiej?
- Była tak samo zaskoczona
jak my, choć jednak w jakiś sposób jej opowieść się potwierdziła - odparł. - Na
pewno te cienie stanowią siłę uderzeniową Konwentu i nie lubią ruskich. Choć
miałem wrażenie, że wzięliby się za nas, gdyby nie to, że nasza amunicja ich
zabija. Wyraźnie się tego nie spodziewali. Poprosili o rozejm.
- Rozejm? Cienie?
- Ten, który z nami rozmawiał
wyglądał jak człowiek, miał czarne oczy - powiedział. - Jak otaczający nas
mrok. Obiecał nas nie atakować i uprzedził, aby trzymać się z dala od tuneli.
Powiedział, że poradzą sobie sami, jeśli ktoś będzie chciał wylądować na
lotnisku. Wiedział, że mamy bazę na zachodzie i uprzedził, że przyjdą do nas na
negocjacje.
- Negocjacje? Jakie rodzaju?
- Nie powiedział. Czegoś od
nas chcą - rzekł. - Ale wszystko to mi się nie podoba, a Sokolińskiemu jeszcze
bardziej. Nie ważne co wcześniej mówił o nie oddaniu Warszawy, wierz mi, po tym
co zobaczyliśmy, chciałby wynieść się stąd równie mocno jak my.
- Nie utrzymamy się tu -
zauważyła.
- Wiem. Ale SBS tak łatwo się
nie podda - powiedział. - A my najpierw musimy odnaleźć naszych.
- Nikt nie pozostaje.
- Tak. I dlatego na razie
zostajemy - rzekł. - Zbunkrujemy się gdzieś w piwnicach tych ruin - popatrzył w
stronę miasta, nad którym wisiała ciemność. Na północy niebo nadal było
fioletowe.
Nie mieli jednak szansy na
odpoczynek, bowiem ich pozycjometry jednocześnie zabrzmiały dźwiękiem alarmu.
- Skurwysyny - powiedziała
spoglądając na odczyt. - Mam ich na czujnikach ruchu. Nie czekali, aż my ich
zaatakujemy. Nadchodzą sprawdzić, czy coś przetrwało ostrzał ich artylerii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz