Wszystko
rozegrało się na przestrzeni kilku minut, lecz upłynęły one momentalnie, a ich
zwieńczeniem była eksplozja, rozjaśniająca swym błyskiem ciemność. Ziemia
zadrżała, po czym świat zniknął im z oczu, gdy został wypełniony falą
uderzeniową. Stracili całkowicie widoczność, a gdyby Konwent postanowił ich
zaatakować, dokonałby tego z łatwością. Nie uczynił jednak tego.
Słysząc
ostrzeżenie Vasquez zaczęli działać zgodnie z wyuczonymi odruchami, Kowalski z
Sokolińskim jednocześnie zaczęli wykrzykiwać polecenia porzucenia pociągu,
który stanowił oczywisty cel. Nie było czasu by próbować z niego odzyskać
sprzęt, który zdołali zapakować. Popędzili w kierunku lokomotywy, by pomóc
pozostałym. Gmurczyk stał niczym sparaliżowany, spoglądając na ułożonych na
noszach rannych. Di Stefano podniósł głowę, bezsilnie wpatrując się w ich
stronę.
- Wszyscy
do fortu! - zawołał Sokoliński. - Gmurczyk, Podeborski, Rau po motocykle! Brać
lżej rannych i zaczepimy nosze!
Nie ma
czasu, pomyślał Kowalski, po czym uświadomił sobie swój błąd. Stracił Budzyńską
z oczu. Obejrzał się, lecz nigdzie jej nie dostrzegł, za to w ich stronę sunęły
błyskawicznie cienie, w dużej ilości pojawiające się u wylotu tunelu. Sięgnął
po broń, zatrzymując się w miejcu, lecz cienie zdawały się go ignorować, nie
zmierzać w jego kierunku. W ułamku sekund dotarły doń i minęły, zbliżając
się do noszy, które chwyciły i uniosły w
swych wiotkich dłoniach, zaczynając ciągnąć w kierunku tunelu.
- Gmurczyk!
Gotowość! - krzyknął Sokoliński.
-
Pułkowniku, oni chcą pomóc! - zawołał Rassmusen. - To nasza jedyna szansa!
Kowalski
również to zrozumiał.
-
Jaskółka, kryjcie się! - krzyknął. - Najgłębiej jak możecie!
- Do
zobaczenia po wojnie, Kontrola – głos Vasquez był niezwykle spokojny, jak gdyby
świadomość, ze Alamo nie wytrzyma bombardowania kasetonowego zupełnie jej nie
poruszała.
- Alfa i
Bravo, broń w gotowości! - wołał Kowalski, nie tracąc czasu. - Do tuneli!
Nie mieli
wyjścia, musieli przyjąć oferowaną pomoc. Cienie mknęły z noszami ku wejściu do
metra, które odpychało sierżanta swą ciemnością, wiedział jednak, że tylko tam
ma szansę przetrwać nadchodzące bombardowanie. Wróg nadlatywał od wschodu,
między nimi była manifestacja, jednak wiedział, że to nie powtrzyma tamtych.
Jakby na potwierdzenie tych słów zadrżała ziemia, gdzieś w oddali w miasto
uderzyła artyleria lub spadły pierwsze bomby, kilka mil stąd, lecz
wystarczająco blisko, by wiedział, co to oznacza. Pozostało jedynie sprawdzić,
czy tunele wykopane przez tamtych by przetrwać wojnę atomową zasłużyły na swą
opinię.
Wówczas
jednak zdarzył się cud, bowiem gdy wbiegał na podest prowadzacy po torowisku ku
odgruzowanego wejściu do tunelu Stacji, usłyszał w słuchawce dźwięk, którego
zupełnie się nie spodziewał. Matematyka informowała go o pojawieniu się nowych
kontaktów, nadających znajome sygnały radiowe.
- To
Sojusz! - wołała Vasquez. - Przybyło wsparcie!
Zatrzymał
się tuż przed wejściem do tuneli usiłując złapać powietrze, po czym zaczął
kasłać. Spojrzał w górę dostrzegając ogień odrzutowych silników, gdy drony
wypadły spod chmur i pomknęły w kierunku zrujnowanego miasta. Powietrze nad nim
przecięły smugi kondensacyjne, a on otrząsnął się dopiero po chwili.
-
Jaskółka, kryjemy się w tunelu metra! - zawołał, po czym obejrzał się na
lokomotywę, która stała czekając na nich, drżąc w rytmie pracującego silnika,
dymiąc spalinami. Za jego plecami Gmurczyk pędził w stronę tunelu, wszyscy
ranni najwyraźniej zostali zabrani. - Kurwa – powiedział głośno, po czym z
odbezpieczoną bronią biegiem w stronę tunelu, gdzie przed chwilą zniknęli
Jackson i Evergreen. Wbiegł do wnętrza i dosłownie stracił wzrok, gdy oślepiła
go ciemność.
Odzyskiwał
go powoli, zagłębiając się w mrok tunelu, przeciskając się pomiędzy gruzami,
które niedawno poruszono, otwierając przejście na zewnątrz. Wciąż przemieszczał
się w dół, podłoże opadało pod ostrym kątem, prowadząc coraz głębiej w trzewia
ziemi. Cholerne świry, rzeczywiście wykopali swoje tunele na głębokości kilku
pięter. Momentalnie słuchawka zaczęła trzeszczeć, a wskazania matematyki
migotać. Rozglądał się czujnie, stwierdzając, że nie jest jednak tak źle,
zmierzch i cień wiszący nad miastem, w śródmieściu którego panowała
najczarniejsza noc sprawiły, że wzrok zdołał częściowo przyzwyczaić mu się do
otoczenia.
Minął
wreszcie wąski pas odgruzowanego przejścia, ciągnący się na znacznym odcinku.
Tamci przygotowali się na wypadek ataku, pozostawiając jedynie wąskie gardło,
którym można było przedostać się do wnętrza. Fakt, iż przedostali się tędy
Jackson i Evergreen w hardimanach zakrawał na cud, teraz byli tuż przed nim,
zwolnili tempo. Stanął obok nich, orientując się, iż obok niego półkolem
ustawił się Sokoliński z trzema spadochroniarzami, do których dołączył po
chwili Gmurczyk. Yutani wyszukiwał już zasłony, wszyscy nieświadomie przyjęli
pozycję obronną.
Atak
jednak nie nadchodził. Przed nimi tunel poszerzał, przechodząc w halę, w której
znikały biegnące tu torowiska. Blade światło oświetlało znajdujące się tu
perony, na których ułożono nosze. Cienie zniknęły, cofnęły się, a w stronę
rannych zmierzały powoli sylwetki, wyglądające na ludzkie.
- Za mną
– polecił Sokoliński, sprawdziwszy na pozycjometrze stan liczebności.
- Gaworko
spieprzył – poinformował Gmurczyk.
- Co?
-
Mówiłem, że to szpieg. Uciekł i wołał, że nie wejdzie do tuneli.
- Trzeba
było go zastrzelić – mruknął pułkownik.
- Nie
miałem kiedy.
- Bał się
bardziej tuneli niż bombardowania – zauważył Kowalski. Sprawdził na
pozycjometrze odczyty, Vasquez wciąż była w Alamo wraz ze spadochroniarzem
Marciniakiem. Kowalski wiedział, że mimo iż dawne fortyfikacje przetrwały
ostrzał artyleryjski, nie wytrzymają uderzenia pocisków dużego kalibru. Jakby
na potwierdzenie tych słów zadrżała nad nim ziemia. Pocisk uderzył gdzieś
nieopodal. Zacisnął dłoń na karabinie i ruszył w ślad za Sokolińskim, koło
którego znalazł się już Rassmusen.
- Proszę
nie robić nic głupiego – zaczął. Oficer zmierzył go niechętnym spojrzeniem.
Gdy
weszli w krąg światła ujrzeli tam ich rozmówcę, pogrążonego w konwersacji z
Budzyńską. Kowalski przygryzł wargi i skupił na niej swój wzrok, ledwie
rejestrując otoczenie. Nosze ułożono na betonowej posaddzce, ranni żołnierze
trzymali wciąż w rękach karabiny i rozglądali się niepewnie, wpatrując w
idących w ich stronę ludzi. Kowalski zauważył, iż większość z nich nosiła
zniszczone ubrania, podchodzili niepewnie i powoli.
- Nie
musicie dziękować – odezwał się mężczyzna.
- Nie
sądziłam, że Sojusz stać na coś takiego – powiedziała Budzyńska. - Atak
lotniczy w samo serce Związku, to nie do pomyślenia. Wymierzyliście Berii
policzek, imperialiści.
- Będzie
ich więcej – odparł Sokoliński, nie dając po sobie poznać, jak bardzo go nagłe
pojawienie dronów zaskoczyło. Zapewne podobnie jak Kowalski usiłował domyślić
się co może to oznaczać. Fakt pojawienia się maszyn Sojuszu był nagły i
niespodziewany, najwyraźniej Admirał nad nimi czuwał. Na górze trwała bitwa,
lecz nie mógł na razie poznać jej wyniku. Vasquez zamilkła, znaleźli się
najwyraźniej zbyt głęboko pod ziemią, by móc z nią się porozumieć, choć
matematyka wciąż na szczęście była w stanie odbierać jej sygnał.
- To
dobrze – powiedział z wyraźnym zadowoleniem mężczyzna.
Kowalski
ruszył w kierunku Budzyńskiej.
- Chodź
tutaj – powiedział.
- Chyba
nie – odparła i spojrzała na Sokolińskiego oraz Rassmusena, mówiąc z wyraźnie
słyszalną ironią w głosie. - Pora na przeprosiny, imperialiści. I
powstrzymajcie swojego pieska.
Nim
zdołali odpowiedzieć nadeszło uderzenie, od którego zatrząsł się cały świat.
Chwilę później przez korytarz prowadzący na zewnątrz do środka wpadła fala
pyłu, przesłaniająca całkowicie widok, wypełniająca swą obecnością pobliską
przestrzeń. Rozeszła się po hali, powoli opadając, a blade światła przestały
migotać.
Gdy pył
opadł, Kowalski miał przed sobą ludzi spoglądających w ich kierunku z wyraźnym
przestrachem, lecz i ciekawością. Byli wynędzniali i chudzi, w mroku wyraźnie
widział białka ich oczu.
-
Witajcie w Warszawie – powiedział mężczyzna. - Tym, co pozostało z Polski. I
tym co stanie się jej nowym początkiem. Z pomocą polskiego wojska, pułkowniku –
mówił głośno, tak że wszyscy obecni mogli go usłyszeć.
- Wojsko
Polskie jest częścią sił Sojuszu Wolnych Narodów – przypomniał Rassmusen.
- Więc
cieszy mnie jego zaangażowanie. I mam nadzieję, że tym razem nie porzuci nas na
pastwę wroga by zapewnić sobie spokój. I jeszcze jedno, major Budzyńska
wspomniała, że przybyła tu jako wasz jeniec, myślę, że skoro sytuacja się
zmieniła, oczywistym jest, że od tej pory traktowana będzie inaczej.
- Proszę
posłuchać… - zaczął Kowalski.
- Jest
polskim żołnierzem, który przez lata pozostał wierny Kompleksowi – rzekł z
naciskiem mężczyzna. - Skoro mamy to już za sobą…
- Kiedy
mnie pan bił pułkowniku, powiedziałam, że nadejdzie dzień przeprosin –
powiedziała Budzyńska.
-
Nadejdzie – odparł Sokoliński powoli.
- Ale
chcielibyśmy usłyszeć wreszcie coś konkretnego – wtrącił szybko Rassmusen. -
Prócz obietnic.
- Coś
konkretnego? - mężczyzna wydawał się rozbawiony, po czym spoważniał. -
Rozumiem, że pokaz sił naszych oddziałów i władzy nad fizyką był mało
konkretny?
-
Przydalby się kolejny, właśnie nas bombardują.
-
Wszystko ma swoje ograniczenia, jak już wspominałem… Ale powiem wam co oferuję.
Lecz nie wam.
- Nie?
- Nie
garstce żołnierzy, którzy jeszcze przed chwilą przygotowywali się do wycofania.
Moja oferta przeznaczona jest dla Sojuszu, jeśli zdecyduje się zaangażować
militarnie. Dostanie sprzymierzeńców o jakich nigdy nie mógł marzyć, zwycięstwo
i zakończenie wojny.
-
Mrocznych sojuszników – mruknął Kowalski.
- Mrok to
bardzo trafne określenie – odparł mężczyzna. - Ale myślałem o kimś jeszcze. Bo
narodził się sojusz, wskutek którego przymierze aliantów przestaje być głównym
przeciwnikiem Związku – to mówiąc cofnął się lekko i odwrócił, spoglądając w
tył. Ludzie w tunelu rozstąpili się, a z ciemności wynurzyła się idąca powoli w
ich kierunku postać. Po jej obu stronach podążały nieforemne istoty trzymające
w rękach przedmioty przypominające broń. W pierwszej chwili Kowalski pomyślał,
że wreszcie widzi istoty zrodzone w anomaliach, zwane przez Budzyńską tworami,
po chwili zorientował się, że jest w nich coś dziwnego. Idący pośrodku zdawał
się być mocno rozciągnięty, nosił coś na kształt pancerza, a jego oczy i rysy
twarzy przypominały nieco Yutaniego.
Rassmusen
zorientował się pierwszy.
- Kolektyw!
- zawołał, a Sokoliński natychmiast uniósł broń. Podobnie uczynili pozostali
żołnierze.
- Nie ma
powodu do obaw – powiedział mężczyzna. - Ci, których nazywacie Kolektywem,
sprzymierzyli się z nami. I takie samo przymierze oferujemy także wam, imperialiści.
Wysoki
zbliżył się ku nim i Kowalski zorientował się, że przewyższa go co najmniej o
dwie głowy. Musiał mieć problem, by poruszać się w tunelach. Jego strażnicy
nadal celowali ze swej broni w ich kierunku. Ich pancerze wydawały się
niezwykle grube i odporne.
- Generał
Wu Shu Zhan z Nieskończonej Armii pozdrawia w imieniu Pierwszej Władczyni Quing
przedstawicieli Sojuszu – powiedział powoli, jak gdyby mówienie sprawiało mu
trudność. Zaskoczony Kowalski zorientował się, że tamten używa polskiego.
- Konwent
mówiący w imieniu Polski, potęga Kompleksu i Chin – rzekł mężczyzna. -
Widzieliście co potrafimy. Powiedziałem, że potrzebujemy waszej pomocy, ale to
nie do końca odpowiada prawdzie. Jesteśmy gotowi sami rzucić Związek na kolana.
Iddźcie, nawiążcie łączność z Sojuszem, zapytajcie, czy jest gotów nam pomóc,
czy też będzie stać z boku, gdy świat ulegnie przemianie? Spytajcie czy jest
gotów by nie czynić niczego by nam pomóc i zmierzyć się później z
konsekwencjami?
Zapadło
milczenie. Kowalski przenosił wzrok z przedstawiciela Kolektywu, na
uśmiechnięta Budzyńską i mężczyznę, którego wzrok zdawał się płonąć.
- To
wszystko jest nieco… problematyczne – powiedział wreszcie Rassmusen.
-
Problematyczne? Nie jesteśmy waszymi wrogami, imperialiści. Pomogliśmy wam, nawet
ocaliliśmy życie.
- Nie o
to chodzi – odparł tamten. - Wydaje mi się, że bez Sojuszu niewiele zdziałacie.
Wasze siły ograniczają się do tego miasta, z kolei Kolektyw – spojrzał na Wu
Shu Zhana – prowadził jak dotąd wrogie działania, przeciw nam…
- Władczyni
Quing pragnie pokoju i wspólnego pokonania zdradzieckiego wroga – zapewnił
tamten.
-
...myślę, że padnie wiele pytań, a negocjacje będą długie – dokończył
Rassmusen.
- Tylko,
że decyzję musicie podjąć szybko, inaczej zakończymy tę wojnę bez was – rzekł
mężczyzna.
- Nie
chce mi się uwierzyć, żeby to było takie proste – chrząknął Sokoliński. - Mimo
posiadanych przez was możliwości, stawienie czoła największej armii świata…
-
Wspomniałem, że jej sparaliżowanie i wyeliminowanie będzie niezwykle łatwe? Mówiłem,
że nic tak nie osłabi całkowicie scentralizowanej struktury, jak usunięcie
tego, kto jest na samym szczycie? Tego, którego szaloną wolę wszyscy realizują?
-
Usunięcie Berii nie będzie takie łatwe – zauważył Rassmusen. - Nawet jeśli uda
się wam uderzyć na Moskwę…
- Berii
nie ma w Moskwie – odparł mężczyzna.
- A gdzie
jest?
- Tutaj.
- Co
takiego? - zapytał po chwili Rassmusen.
- Beria
jest w Warszawie – odpowiedział tamten. - Albo wkrótce do niej dotrze. To tylko
kwestia czasu.
- Skąd…
- Nie
chce mi się w to wierzyć – przerwał Sokoliński.
- Macie
swoje sputniki imperialiści – odparł mężczyzna. - Sprawdźcie gdzie zbiegają się
wszystkie komunikaty radiowe. Zobaczcie, dokąd kierują się armie. Myślicie, że
tysiące żołnierzy przybywają tu z waszego powodu? Nadchodzą by chronić Berię i
realizować jego wolę.
- Gdy
przekażę to wszystko Sojuszowi, rozmaici ludzie mogą mieć problem, by
potraktować to poważnie – rzekł Rassmusen.
- W takim
razie powiedzcie im, że to informacje od Alicji.
- Co?
- Alicja.
Taki miałem pseudonim – powiedział mężczyzna. - Mówiłem, że pracuję działam z
wami prawie od samego początku. Takiego kryptonimu używałem, gdy przed 1961
rokiem działałem na rzecz CIA. By wyzwolić Polskę spod panowania Berii. Na
pewno są jeszcze ludzie, którzy mnie pamiętają, a moje akta znajdują się w
waszych archiwach. To wystarczy, by ocenić mą wiarygodność.
- Alicja?
Kim ty właściwie jesteś?
- Moje
imię wam nic nie powie. Ale nim powstał ten wasz Sojusz, znano mnie jako Józefa
Światło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz