wtorek, 30 maja 2023

Ciemna Symetria: Stacja Warszawa Zachodnia (II)

 

Wszystko rozegrało się na przestrzeni kilku minut, lecz upłynęły one momentalnie, a ich zwieńczeniem była eksplozja, rozjaśniająca swym błyskiem ciemność. Ziemia zadrżała, po czym świat zniknął im z oczu, gdy został wypełniony falą uderzeniową. Stracili całkowicie widoczność, a gdyby Konwent postanowił ich zaatakować, dokonałby tego z łatwością. Nie uczynił jednak tego.

Słysząc ostrzeżenie Vasquez zaczęli działać zgodnie z wyuczonymi odruchami, Kowalski z Sokolińskim jednocześnie zaczęli wykrzykiwać polecenia porzucenia pociągu, który stanowił oczywisty cel. Nie było czasu by próbować z niego odzyskać sprzęt, który zdołali zapakować. Popędzili w kierunku lokomotywy, by pomóc pozostałym. Gmurczyk stał niczym sparaliżowany, spoglądając na ułożonych na noszach rannych. Di Stefano podniósł głowę, bezsilnie wpatrując się w ich stronę.

- Wszyscy do fortu! - zawołał Sokoliński. - Gmurczyk, Podeborski, Rau po motocykle! Brać lżej rannych i zaczepimy nosze!

Nie ma czasu, pomyślał Kowalski, po czym uświadomił sobie swój błąd. Stracił Budzyńską z oczu. Obejrzał się, lecz nigdzie jej nie dostrzegł, za to w ich stronę sunęły błyskawicznie cienie, w dużej ilości pojawiające się u wylotu tunelu. Sięgnął po broń, zatrzymując się w miejcu, lecz cienie zdawały się go ignorować, nie zmierzać w jego kierunku. W ułamku sekund dotarły doń i minęły, zbliżając się  do noszy, które chwyciły i uniosły w swych wiotkich dłoniach, zaczynając ciągnąć w kierunku tunelu.

- Gmurczyk! Gotowość! - krzyknął Sokoliński.

- Pułkowniku, oni chcą pomóc! - zawołał Rassmusen. - To nasza jedyna szansa!

Kowalski również to zrozumiał.

- Jaskółka, kryjcie się! - krzyknął. - Najgłębiej jak możecie!

- Do zobaczenia po wojnie, Kontrola – głos Vasquez był niezwykle spokojny, jak gdyby świadomość, ze Alamo nie wytrzyma bombardowania kasetonowego zupełnie jej nie poruszała.

- Alfa i Bravo, broń w gotowości! - wołał Kowalski, nie tracąc czasu. - Do tuneli!

Nie mieli wyjścia, musieli przyjąć oferowaną pomoc. Cienie mknęły z noszami ku wejściu do metra, które odpychało sierżanta swą ciemnością, wiedział jednak, że tylko tam ma szansę przetrwać nadchodzące bombardowanie. Wróg nadlatywał od wschodu, między nimi była manifestacja, jednak wiedział, że to nie powtrzyma tamtych. Jakby na potwierdzenie tych słów zadrżała ziemia, gdzieś w oddali w miasto uderzyła artyleria lub spadły pierwsze bomby, kilka mil stąd, lecz wystarczająco blisko, by wiedział, co to oznacza. Pozostało jedynie sprawdzić, czy tunele wykopane przez tamtych by przetrwać wojnę atomową zasłużyły na swą opinię.

Wówczas jednak zdarzył się cud, bowiem gdy wbiegał na podest prowadzacy po torowisku ku odgruzowanego wejściu do tunelu Stacji, usłyszał w słuchawce dźwięk, którego zupełnie się nie spodziewał. Matematyka informowała go o pojawieniu się nowych kontaktów, nadających znajome sygnały radiowe.

- To Sojusz! - wołała Vasquez. - Przybyło wsparcie!

Zatrzymał się tuż przed wejściem do tuneli usiłując złapać powietrze, po czym zaczął kasłać. Spojrzał w górę dostrzegając ogień odrzutowych silników, gdy drony wypadły spod chmur i pomknęły w kierunku zrujnowanego miasta. Powietrze nad nim przecięły smugi kondensacyjne, a on otrząsnął się dopiero po chwili.

- Jaskółka, kryjemy się w tunelu metra! - zawołał, po czym obejrzał się na lokomotywę, która stała czekając na nich, drżąc w rytmie pracującego silnika, dymiąc spalinami. Za jego plecami Gmurczyk pędził w stronę tunelu, wszyscy ranni najwyraźniej zostali zabrani. - Kurwa – powiedział głośno, po czym z odbezpieczoną bronią biegiem w stronę tunelu, gdzie przed chwilą zniknęli Jackson i Evergreen. Wbiegł do wnętrza i dosłownie stracił wzrok, gdy oślepiła go ciemność.

Odzyskiwał go powoli, zagłębiając się w mrok tunelu, przeciskając się pomiędzy gruzami, które niedawno poruszono, otwierając przejście na zewnątrz. Wciąż przemieszczał się w dół, podłoże opadało pod ostrym kątem, prowadząc coraz głębiej w trzewia ziemi. Cholerne świry, rzeczywiście wykopali swoje tunele na głębokości kilku pięter. Momentalnie słuchawka zaczęła trzeszczeć, a wskazania matematyki migotać. Rozglądał się czujnie, stwierdzając, że nie jest jednak tak źle, zmierzch i cień wiszący nad miastem, w śródmieściu którego panowała najczarniejsza noc sprawiły, że wzrok zdołał częściowo przyzwyczaić mu się do otoczenia.

Minął wreszcie wąski pas odgruzowanego przejścia, ciągnący się na znacznym odcinku. Tamci przygotowali się na wypadek ataku, pozostawiając jedynie wąskie gardło, którym można było przedostać się do wnętrza. Fakt, iż przedostali się tędy Jackson i Evergreen w hardimanach zakrawał na cud, teraz byli tuż przed nim, zwolnili tempo. Stanął obok nich, orientując się, iż obok niego półkolem ustawił się Sokoliński z trzema spadochroniarzami, do których dołączył po chwili Gmurczyk. Yutani wyszukiwał już zasłony, wszyscy nieświadomie przyjęli pozycję obronną.

Atak jednak nie nadchodził. Przed nimi tunel poszerzał, przechodząc w halę, w której znikały biegnące tu torowiska. Blade światło oświetlało znajdujące się tu perony, na których ułożono nosze. Cienie zniknęły, cofnęły się, a w stronę rannych zmierzały powoli sylwetki, wyglądające na ludzkie.

- Za mną – polecił Sokoliński, sprawdziwszy na pozycjometrze stan liczebności.

- Gaworko spieprzył – poinformował Gmurczyk.

- Co?

- Mówiłem, że to szpieg. Uciekł i wołał, że nie wejdzie do tuneli.

- Trzeba było go zastrzelić – mruknął pułkownik.

- Nie miałem kiedy.

- Bał się bardziej tuneli niż bombardowania – zauważył Kowalski. Sprawdził na pozycjometrze odczyty, Vasquez wciąż była w Alamo wraz ze spadochroniarzem Marciniakiem. Kowalski wiedział, że mimo iż dawne fortyfikacje przetrwały ostrzał artyleryjski, nie wytrzymają uderzenia pocisków dużego kalibru. Jakby na potwierdzenie tych słów zadrżała nad nim ziemia. Pocisk uderzył gdzieś nieopodal. Zacisnął dłoń na karabinie i ruszył w ślad za Sokolińskim, koło którego znalazł się już Rassmusen.

- Proszę nie robić nic głupiego – zaczął. Oficer zmierzył go niechętnym spojrzeniem.

Gdy weszli w krąg światła ujrzeli tam ich rozmówcę, pogrążonego w konwersacji z Budzyńską. Kowalski przygryzł wargi i skupił na niej swój wzrok, ledwie rejestrując otoczenie. Nosze ułożono na betonowej posaddzce, ranni żołnierze trzymali wciąż w rękach karabiny i rozglądali się niepewnie, wpatrując w idących w ich stronę ludzi. Kowalski zauważył, iż większość z nich nosiła zniszczone ubrania, podchodzili niepewnie i powoli.

- Nie musicie dziękować – odezwał się mężczyzna.

- Nie sądziłam, że Sojusz stać na coś takiego – powiedziała Budzyńska. - Atak lotniczy w samo serce Związku, to nie do pomyślenia. Wymierzyliście Berii policzek, imperialiści.

- Będzie ich więcej – odparł Sokoliński, nie dając po sobie poznać, jak bardzo go nagłe pojawienie dronów zaskoczyło. Zapewne podobnie jak Kowalski usiłował domyślić się co może to oznaczać. Fakt pojawienia się maszyn Sojuszu był nagły i niespodziewany, najwyraźniej Admirał nad nimi czuwał. Na górze trwała bitwa, lecz nie mógł na razie poznać jej wyniku. Vasquez zamilkła, znaleźli się najwyraźniej zbyt głęboko pod ziemią, by móc z nią się porozumieć, choć matematyka wciąż na szczęście była w stanie odbierać jej sygnał.

- To dobrze – powiedział z wyraźnym zadowoleniem mężczyzna.

Kowalski ruszył w kierunku Budzyńskiej.

- Chodź tutaj – powiedział.

- Chyba nie – odparła i spojrzała na Sokolińskiego oraz Rassmusena, mówiąc z wyraźnie słyszalną ironią w głosie. - Pora na przeprosiny, imperialiści. I powstrzymajcie swojego pieska.

Nim zdołali odpowiedzieć nadeszło uderzenie, od którego zatrząsł się cały świat. Chwilę później przez korytarz prowadzący na zewnątrz do środka wpadła fala pyłu, przesłaniająca całkowicie widok, wypełniająca swą obecnością pobliską przestrzeń. Rozeszła się po hali, powoli opadając, a blade światła przestały migotać.

Gdy pył opadł, Kowalski miał przed sobą ludzi spoglądających w ich kierunku z wyraźnym przestrachem, lecz i ciekawością. Byli wynędzniali i chudzi, w mroku wyraźnie widział białka ich oczu.

- Witajcie w Warszawie – powiedział mężczyzna. - Tym, co pozostało z Polski. I tym co stanie się jej nowym początkiem. Z pomocą polskiego wojska, pułkowniku – mówił głośno, tak że wszyscy obecni mogli go usłyszeć.

- Wojsko Polskie jest częścią sił Sojuszu Wolnych Narodów – przypomniał Rassmusen.

- Więc cieszy mnie jego zaangażowanie. I mam nadzieję, że tym razem nie porzuci nas na pastwę wroga by zapewnić sobie spokój. I jeszcze jedno, major Budzyńska wspomniała, że przybyła tu jako wasz jeniec, myślę, że skoro sytuacja się zmieniła, oczywistym jest, że od tej pory traktowana będzie inaczej.

- Proszę posłuchać… - zaczął Kowalski.

- Jest polskim żołnierzem, który przez lata pozostał wierny Kompleksowi – rzekł z naciskiem mężczyzna. - Skoro mamy to już za sobą…

- Kiedy mnie pan bił pułkowniku, powiedziałam, że nadejdzie dzień przeprosin – powiedziała Budzyńska.

- Nadejdzie – odparł Sokoliński powoli.

- Ale chcielibyśmy usłyszeć wreszcie coś konkretnego – wtrącił szybko Rassmusen. - Prócz obietnic.

- Coś konkretnego? - mężczyzna wydawał się rozbawiony, po czym spoważniał. - Rozumiem, że pokaz sił naszych oddziałów i władzy nad fizyką był mało konkretny?

- Przydalby się kolejny, właśnie nas bombardują.

- Wszystko ma swoje ograniczenia, jak już wspominałem… Ale powiem wam co oferuję. Lecz nie wam.

- Nie?

- Nie garstce żołnierzy, którzy jeszcze przed chwilą przygotowywali się do wycofania. Moja oferta przeznaczona jest dla Sojuszu, jeśli zdecyduje się zaangażować militarnie. Dostanie sprzymierzeńców o jakich nigdy nie mógł marzyć, zwycięstwo i zakończenie wojny.

- Mrocznych sojuszników – mruknął Kowalski.

- Mrok to bardzo trafne określenie – odparł mężczyzna. - Ale myślałem o kimś jeszcze. Bo narodził się sojusz, wskutek którego przymierze aliantów przestaje być głównym przeciwnikiem Związku – to mówiąc cofnął się lekko i odwrócił, spoglądając w tył. Ludzie w tunelu rozstąpili się, a z ciemności wynurzyła się idąca powoli w ich kierunku postać. Po jej obu stronach podążały nieforemne istoty trzymające w rękach przedmioty przypominające broń. W pierwszej chwili Kowalski pomyślał, że wreszcie widzi istoty zrodzone w anomaliach, zwane przez Budzyńską tworami, po chwili zorientował się, że jest w nich coś dziwnego. Idący pośrodku zdawał się być mocno rozciągnięty, nosił coś na kształt pancerza, a jego oczy i rysy twarzy przypominały nieco Yutaniego.

Rassmusen zorientował się pierwszy.

- Kolektyw! - zawołał, a Sokoliński natychmiast uniósł broń. Podobnie uczynili pozostali żołnierze.

- Nie ma powodu do obaw – powiedział mężczyzna. - Ci, których nazywacie Kolektywem, sprzymierzyli się z nami. I takie samo przymierze oferujemy także wam, imperialiści.

Wysoki zbliżył się ku nim i Kowalski zorientował się, że przewyższa go co najmniej o dwie głowy. Musiał mieć problem, by poruszać się w tunelach. Jego strażnicy nadal celowali ze swej broni w ich kierunku. Ich pancerze wydawały się niezwykle grube i odporne.

- Generał Wu Shu Zhan z Nieskończonej Armii pozdrawia w imieniu Pierwszej Władczyni Quing przedstawicieli Sojuszu – powiedział powoli, jak gdyby mówienie sprawiało mu trudność. Zaskoczony Kowalski zorientował się, że tamten używa polskiego.

- Konwent mówiący w imieniu Polski, potęga Kompleksu i Chin – rzekł mężczyzna. - Widzieliście co potrafimy. Powiedziałem, że potrzebujemy waszej pomocy, ale to nie do końca odpowiada prawdzie. Jesteśmy gotowi sami rzucić Związek na kolana. Iddźcie, nawiążcie łączność z Sojuszem, zapytajcie, czy jest gotów nam pomóc, czy też będzie stać z boku, gdy świat ulegnie przemianie? Spytajcie czy jest gotów by nie czynić niczego by nam pomóc i zmierzyć się później z konsekwencjami?

Zapadło milczenie. Kowalski przenosił wzrok z przedstawiciela Kolektywu, na uśmiechnięta Budzyńską i mężczyznę, którego wzrok zdawał się płonąć.

- To wszystko jest nieco… problematyczne – powiedział wreszcie Rassmusen.

- Problematyczne? Nie jesteśmy waszymi wrogami, imperialiści. Pomogliśmy wam, nawet ocaliliśmy życie.

- Nie o to chodzi – odparł tamten. - Wydaje mi się, że bez Sojuszu niewiele zdziałacie. Wasze siły ograniczają się do tego miasta, z kolei Kolektyw – spojrzał na Wu Shu Zhana – prowadził jak dotąd wrogie działania, przeciw nam…

- Władczyni Quing pragnie pokoju i wspólnego pokonania zdradzieckiego wroga – zapewnił tamten.

- ...myślę, że padnie wiele pytań, a negocjacje będą długie – dokończył Rassmusen.

- Tylko, że decyzję musicie podjąć szybko, inaczej zakończymy tę wojnę bez was – rzekł mężczyzna.

- Nie chce mi się uwierzyć, żeby to było takie proste – chrząknął Sokoliński. - Mimo posiadanych przez was możliwości, stawienie czoła największej armii świata…

- Wspomniałem, że jej sparaliżowanie i wyeliminowanie będzie niezwykle łatwe? Mówiłem, że nic tak nie osłabi całkowicie scentralizowanej struktury, jak usunięcie tego, kto jest na samym szczycie? Tego, którego szaloną wolę wszyscy realizują?

- Usunięcie Berii nie będzie takie łatwe – zauważył Rassmusen. - Nawet jeśli uda się wam uderzyć na Moskwę…

- Berii nie ma w Moskwie – odparł mężczyzna.

- A gdzie jest?

- Tutaj.

- Co takiego? - zapytał po chwili Rassmusen.

- Beria jest w Warszawie – odpowiedział tamten. - Albo wkrótce do niej dotrze. To tylko kwestia czasu.

- Skąd…

- Nie chce mi się w to wierzyć – przerwał Sokoliński.

- Macie swoje sputniki imperialiści – odparł mężczyzna. - Sprawdźcie gdzie zbiegają się wszystkie komunikaty radiowe. Zobaczcie, dokąd kierują się armie. Myślicie, że tysiące żołnierzy przybywają tu z waszego powodu? Nadchodzą by chronić Berię i realizować jego wolę.

- Gdy przekażę to wszystko Sojuszowi, rozmaici ludzie mogą mieć problem, by potraktować to poważnie – rzekł Rassmusen.

- W takim razie powiedzcie im, że to informacje od Alicji.

- Co?

- Alicja. Taki miałem pseudonim – powiedział mężczyzna. - Mówiłem, że pracuję działam z wami prawie od samego początku. Takiego kryptonimu używałem, gdy przed 1961 rokiem działałem na rzecz CIA. By wyzwolić Polskę spod panowania Berii. Na pewno są jeszcze ludzie, którzy mnie pamiętają, a moje akta znajdują się w waszych archiwach. To wystarczy, by ocenić mą wiarygodność.

- Alicja? Kim ty właściwie jesteś?

- Moje imię wam nic nie powie. Ale nim powstał ten wasz Sojusz, znano mnie jako Józefa Światło.

 Józefów >>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz