Tunel
zdawał się nie mieć końca i ciągnąć całymi wiorstami, wrażenie potęgowały monotonnne
sklepienia wiszące nad nimi w ciemności. Lampy były martwe, napełnione czernią,
od dawna nic tędy nie jeździło, ani nikt nie chodził. Odnoga została zawalona,
dla Gerbera uczyniono wyjątek, otwierając przejście, przetaczając żelbetonowe
płyty, aby mógł przecisnąć się ze swym pieskiem łańcuchowym, jak odprowadzający
go mężczyźni o pełnych mroku oczach nazwali pogrążoną w apatii Afanasjewą.
Początkowo Maksym miał problem, bowiem gdy tylko przejście za nimi zostało
zatrzaśnięte, przywarła do podłoża niczym zwierzę, nie chcąc kroczyć dalej, zwinięta w kłębek,
kryjąc twarz w dłoniach. Czy też w dłoni, bo co jakiś czas usiłowala czarną
ręką uderzać o beton, wydając przy tym przytłumione jęki, gdyż żaden dźwięk nie
był w stanie uformować się w słowa, skoro nie posiadała ust. Znalazła się w
piekle, o którym mówił napotkany na ich drodze diabeł. Świadom, iż obroża jaką
jej nałożono od wewnątrz posiada ostre kolce, starał się nie ciągnąć łańcucha,
szybko jednak zorientował się, iż w inny sposób nie zdoła zmusić Rosjanki, by
ruszyła się z miejsca. Ich oprawca nim odszedł poinformował Gerbera, iż
przedmiot który nałożył Afanasjewej pochodzi z zapasów specnazu, zatem to ona
musiała przywieźć go tu ze sobą. Było mu to obojętne, nie chciał jej szarpać
bynajmniej nie z powodu świadomości, iż obroża zadaje jej ból, nie kierowało
nim także współczucie. Wciąż tkwiły w nim resztki lęku i respektu jakie
wzbudzało Akwarium, lecz wszystko powoli w nim zaczęło pękać, zapewne w podobny
sposób jak u Kalicińskiego czy Gruzinki. Konwent był potężniejszy, rzucał
wyzwanie systemowi i obnażał wszystko co skrywał za fasadą. Okrucieństwo jakie
zaprezentowało wcześniej Akwarium, gdy rękami Afanasjewej zapewniało sobie
posłuch okazało się ledwie namiastką tego, co spotkało ich z rak Konwentu,
dysponującego siłami, przy których złowieszcza władza specnazu i GRU wydawała
się żałosna. Lecz Gerber nie zamierzał stać się jej wyznawcą, nikt zresztą tego
od niego nie oczekiwał. Miał wypełnić swe zadanie i zamierzał to uczynić,
wiedząc jak skończyć się może igranie z Mrokiem. Całkowicie zobojętniał i nawet
nie zastanawiał się w jaki sposób wydostać się z sytuacji w jakiej się znalazł.
Ucieczki nie było, jedynym uczuciem jakie jeszcze się w nim tliło był gniew i
żal. Pozostawił za sobą żołnierzy, pieprzyć ludzi Krafta, lecz pozostał tam
Norberciak, Krywaszewa, Dżigit… jego banda zabijaków, jedyni których mógł być
pewny. Dopiero teraz uświadomil sobie, że jeśli wobec kogoś czuje lojalność, to
wobec swego oddziału, parszywej bandy gwałcicieli i morderców, która pozostaje
na łasce szaleńca. Zapewne będą rozważać za i przeciw, dołączenie do Konwentu,
tylko po to, by ocalić własną skórę. Lecz tamci będą o tym wiedzieć, zatem jego
grupa skończy w ten sam sposób co specnaz. Po niewypowiedzianych cierpieniach
zginie, jak Strzedziński czy Domagarow. Na myśl o śmierci tego ostatniego
poczuł wściekłość. Teraz gdy odzyskał pełnię sił, poczuł ich przypływ, marząc o
tym by ponownie dostać szansę napotkania na swej drodze snajperki
imperialistów. Tym razem nie uszła by z tego spotkania cało. Szarpnął gniewnie
łańcuch, nie zważając na podniesiony pomruk jaki wydała Afanasjewa, zapewne
mający być krzykiem. Ruszył do przodu i szedł przed siebie, poprzez ciemność
tunelu, aż wreszcie poczuł powiew świeżego powietrza.
Początkowo
był nie większy niż nieznaczne muśnięcie, z wolna coraz bardziej odczuwalny z
każdym krokiem, którym zbliżał się do jego źródła. Afanasjewa nie stawiała już
oporu, starała się iść przed siebie, z pochyloną głową, czasem potykając się o
butwiejące podkłady, nie wymieniane od kilku lat. Wszystko tu się rozpadało i
umierało, choć nieopodal w tunelach mieszkali ludzie. Warszawa jaką znał upadła
jednak dawno temu.
Szedł
łapczywie chwytając w płuca smród zony, tak odmienny od dusznego i lepkiego
powietrza wypełnionych mrokiem tuneli. Zbliżał się do stacji, zagłebionej w
trzewiach ziemi, której kręta klatka schodowa wiodła ku powierzchni. Powoli
zaczynał dostrzegać zarys peronu, znajdującego się po obu stronach torach.
Zwolnił, po czym uniósł ręce do góry.
- Swój! -
zawołał donośnym głosem. Kolejne kroki stawiał niezwykle ostrożnie, wiedząc że
znajduje się na muszce wymierzonej w niego broni, nawet jeśli nie widział przed
sobą nikogo, pośród światła. Na plecach czuł mrowienie, nie chciał spoglądać w
tył. Wolał nie wiedzieć co tam ujrzy, nawet jeśli w mroku kryły się cienie, nic
nie mógł na to poradzić.
- Stój! -
doczekał się wreszcie reakcji, gdy przed nim zabrzmiał głos. - Ruki wierch!
Kto idut?
- Sierżant Maksym Gerber, Dziewiąta Kompania… - zaczął
wykrzykiwać, lecz nie zdążył powiedzieć więcej, ani podać swego numeru
identyfikacyjnego.
- Maksym!
- rozległ się znajomy głos. Nagle został oślepiony, gdy tuż przed nim rozbłysły
latarki, a on cofnął się, mrużąc oczy. Stał nieruchomo, gdy pośród światła
pojawił się zarys sylwetki, który zmienił się w żołnierza dziewiątej, w
mundurze i kamizelce nadkruszonymi zębem pola bitewnego. Lufa kałasznikowa była
aż nadto widoczna, drugą trzymał Dowgiłło, zbliżający się z drugiej strony.
Pozostałe wycelowane w Maksyma, kryły się w ciemności.
-
Jewgienij… mogę już opuścić ręce? - zapytał Gerber, odczuwający zmęczenie i
zawroty głowy.
- Nie –
powiedział tamten. Światło skupiło się na Afanasjewej, skoczyło na chwilę w
głąb tunelu, po czym ponownie powróciło w poprzedni punkt. Nawet jeśli coś
kryło się za plecami Gerbera, zdecydowało by pozostać niewidocznym. - Co się…
cienie to zrobiły? - zapytał wreszcie Dowgiłło, wyraźnie usiłujący znaleźć
odpowiednie słowa. Nadal nie opuścił broni.
- Cienie?
- powtórzył Maksym. - Nie. Posłuchaj… on wie, że tu jesteście.
- On?
- Oni.
Konwent – rzekł Maksym. - Te cienie… i inni. Kazali mi tu przyjść. I zabrać ją.
To wiadomość.
-
Wiadomość? - Dowgiłło wciąż celował w Afanasjewą. Gerber opuścił ręce i
obejrzał się, widząc jak kobieta pochyla się i kuli przed światłem, zasłaniając
rękami. Wyciągnęła je błagalnie ku Dowgille, lecz ten gwałtownie się cofnął.
- Nie
zastrzel jej – poprosił Gerber. - Kazano mi zaprowadzić ją do Stawki. I
przekazać im przesłanie od… Konwentu.
- Kazano?
- Dowgiłło oślepił go ponownie światłem latarki i przyglądał mu się uważnie.
Wreszcie powoli opuścił broń. - Gerber… co się stało? Ty kogoś słuchasz…
Zostałeś… złamany!
To
prawda, musiał przyznać Maksym. Właśnie to mi zrobiono. Nagle poczuł przemożną
chęć upadnięcia na kolana.
-
Jewgienij… - powiedział. - Oni mają naszych ludzi. On robi im to samo… jeszcze
gorsze rzeczy. Niszczy ich. Zniszczą nas wszystkich.
- Cienie?
- Tam są
jeszcze gorsze rzeczy – pokręcił głową Gerber. - Nie mamy z nimi szans.
Dowgiłło
spoglądał na niego, wreszcie sięgnął za pas. Podszedł bliżej i klepnął go,
podając mu papierosa. Włożył go Maksymowi do ust, potem przypalił, pokazując
jednocześnie, by poszedł za nim. Tamten powoli ruszył ku stacji, zaciągając się
neuronikotyną, szukając w niej zapomnienia. Dłoń trzymał mocno zaciśniętą na
łańcuchu, co jakiś czas pociągał za niego niczym automat, gdy Afanasjewa
stawiała opór. Nie zwracał uwagi na jej pojękiwania.
Siedli na
krawędzi peronu. Najpierw Gerber, potem Dowgiłło, wyraźnie nie wiedząc jak
zachować się wobec pułkownik GRU, która zdawała się na wpół szalona. Jej szyja
broczyła krwią, zaś ona po chwili padla po prostu na tory i zwinęła się w
kłębek. Dowgiłło spoglądał na to wszystko z mieszaniną zdziwienia i przerażenia, wyraźnie wstrząśnięty. Wreszcie
podał Gerberowi manierkę i nim spoczął obok niego, zaczął wydawać rozkazy.
-
Jewgienij – przerwał mu Gerber po tym jak pociągnął łyk i poczuł ogarniającą go
błogość i szczęście endorfin bojowych. - Oni wiedzą, że tu jesteście.
- Co? -
nie zrozumiał tamten.
-
Powiedziano mi, że będziecie na tej stacji. Że tu najszybciej znajdę swoich.
Tolerują waszą obecność. Gdyby chcieli się was pozbyć… widziałeś cienie? Wiesz
do czego są zdolne? - Maksym przerwał widząc wyraz twarzy tamtego.
- Nie
wiem – odparł Dowgiłło. - Słyszałem tylko od żołnierzy, którzy przybiegli po
tym co was spotkało i przynieśli ze sobą szalone opowieści. Nie miałem czasu
ich sprawdzić, bo kazano nam osłonić desant bojowy. Stawka wysadzała grupę
uderzeniową na lotnisku… I wówczas zobaczyłem inne rzeczy. Wszyscy przepadli,
gdy…
- To jego
dzieło – powiedział Gerber.
- Jego?
-
Konwentu. Mam od nich wiadomość dla Stawki. Dlatego mnie wypuścili.
- Co to
za wiadomość?
Gerber
zaciągnął się głęboko papierosem, aż poczuł jak parzy go w palce.
-
Jewgienij… jesteś pewny, że chcesz wiedzieć? - zapytał.
- Nie –
odpowiedział po chwili tamten. - I zapewne ta wiadomość nie może czekać?
- Mam
zabrać ją do Stawki – Gerber wskazał na Afanasjewą. - Jak najszybciej.
Wiedzieli, że się tu skryliście i kazali mi przyjść… żebyśmy jak najszybciej
opuścili tunele.
- Stawka
kazała nam tu przybyć – powiedział Dowgiłło. - Opanować przyczółek.
- Tego
przyczółka… nie utrzymamy.
- Mam
tylko 14 ludzi – potwierdził Dowgiłło. - I przypominam wam sierżancie… pełniący
obowiązki lejtnanta, że Druga Armia zawsze zwycięża. A jej bohaterscy żołnierze
utrzymają…
- Pierdolnij
się w łeb, Jewgienij – Gerber zaśmiał się gorzko. - Nie widziałeś tego co ja.
Myślisz, że boję się oskarżeń o defetyzm?
- Nie
wiem gdzie byłeś – odparł tamten. - Ale przypomnij sobie dokąd wracasz.
- Popatrz
na nią – Maksym wskazał na Afanasjewą. - I pomyśl z czym się mierzymy.
- A więc
dobrze – powiedział Dowgiłło po chwili zastanowienia. - Arpad! Właźcie na górę
i nawiążcie połączenie ze Stawką! Przekażcie, że odnaleziono pułkownik
Afanasjewą i sierżanta Gerbera. Mają wiadomość dla Stawki od… Konwentu?
- Od
Mroku – powiedział Maksym i zachichotał nerwowo, rozglądając się wokół.
Ciemność milczała, lecz był pewien, że przesuwa się w niej coś, co jest gotowe
by dobrać się do ich ciał i umysłów.
Dowgiłło
coś powiedział, a po chwili rozległ się odgłos butów stawianych na metalowych
stopniach, zmierzających ku górze. Żołnierz podążał ku powierzchni, gdzie z
dala od ekranowanych tuneli, dzięki wystawionej antenie, będzie mógł wezwać
Stawkę.
- Nasi są
daleko? - zapytał Gerber.
- Naszych
tu nie ma – odparł Dowgiłło. - Nie powtórzą drugi raz próby desantu
bezpośrednio do miasta. Wiesz co się stało? Wszystkie helikoptery, całe wojsko,
przepadło… w jednym momencie maszyny przestały istnieć… My straciliśmy tanka,
artylerię, dwudziestu ludzi w ataku, który miał zająć imperialistów. I udało
się, odwróciliśmy ich uwagę, biliśmy się jak równy z równym…
- My też
– powiedział Maksym. - Pokonaliśmy ich. Byli na naszej łasce, a wtedy… przybyły
cienie.
-
Naprawdę nie imają się ich kule?
- Nie
mamy jak ich zabić. Ale imperialiści potrafią – Gerber rzucił papierosa na
ziemię, bowiem w rękach pozostał mu już praktycznie sam żar. Wpatrywał się w
pomarańczowe światełko, dogasające na betonie.
- Dobrzy
są skurwiele – przyznał Dowgiłło. - Zabiliśmy kilku z nich, ale wciąż tam
siedzą.
- Nie
dopadliście ich?
- To
byłoby samobójstwo – odpowiedział tamten. - Było nas za mało. Chętnie bym ich zaatakował,
ale nie mieliśmy artylerii. Nie wiem co planuje Stawka, ale kazali nam
przemieścić się na Fabryczną i przeprowadzić zwiad. Po tym co słyszałem o tych
cieniach wiedziałem z czym to się wiąże, ale rozkazom…
- Wiem –
mruknął Gerber. A więc wróg wciąż trwał w ruinach Warszawy. I ta cholerna
snajperka nadal żyła. Gdyby tylko mógł i dostał jeszcze jedną szansę… myśl
ponownie błysnęła w jego głowie, budząc go z apatii w jakiej się znajdował, po
czym zniknęła równie nagle jak się pojawiła.
- Moim
zdaniem zetrą ich z powierzchni ziemi bombardowaniem – stwierdził Dowgiłło. -
Stawka naciskała, żebyśmy jak najszybciej znaleźli schronienie pod ziemią, na
tej stacji.
- Nie
chcą tracić zwiadu, po tej stronie rzeki – mruknął Gerber.
-
Wyjątkowo – odparł Dowgiłło. - Zostaliśmy tylko my. Grupa dalekiego
rozpoznania.
- Nędzne
resztki szpicy szturmowej – Gerber upił łyk z manierki. - Jewgienij… my
naprawdę nie mamy szans. Oni mają po swej stronie fizykę, nadludzie moce i
stwory, oni…
- Maksym,
mówię ci to po raz ostatni. Siejesz defetyzm, a wiesz czym to grozi.
- To nie
ma już znaczenia – histerycznie powiedział Gerber. - Wiesz co oni nam zrobili?
Widziałeś Afanasjewą? Wiesz co zrobią naszym ludziom?
-
Myślałem, że wszyscy zginęliście…
- To źle
myślałeś – warknął Gerber. - W zasadzie wszystkich wzięto żywcem, tych których
nie dopadli imperialiści. Wiesz co ich czeka?
- Możemy
ich uwolnić? - zapytał szybko Dowgiłło.
- Czy ty
nie rozumiesz? Nie mamy z nimi żadnych szans! - krzyknął Gerber i szarpnął
łańcuchem. Afanasjewa przypomniała o swej obecności, wydając stłumiony
zwierzęcy odgłos. A potem zapadła cisza, w której cichł niosący się echem
poprzez tunele okrzyk Maksyma, słyszalny przez wszystkich żołnierzy i to, co
czaiło się w mroku.
- Byłeś
tam ledwie kilka godzin – powiedział Dowgiłło. - A zachowujesz się jakby
minęły…
- … dni,
nie wiem, może i tygodnie – odparł Gerber. - Bo tyle minęło. W tych tunelach
czas płynie inaczej.
Wreszcie
przerwał im odgłos kroków powracającego szeregowca Arpada.
- Stawka
rozkazuje, abyśmy jak najszybciej eskortowali ocalonych na podane współrzędne
na brzegu Wisły, towarzyszu sierżancie – powiedział. - To na południe stąd,
kazali nam być tam za kwadrans.
Dowgiłło
wstał i chwycił karabin.
- A więc
dobrze – powiedział. - Nie mogę już nic dla ciebie zrobić.
- Dla
nikogo z nas – odparł Gerber, również się podnosząc.
- Więc
idźmy – powiedział Dowgiłło, spoglądając w ciemność. - Tunele nie są takie jak
niegdyś.
- Nie są
– zgodził się Gerber, zastanawiając czy tamten wie, że w mroku wokół nich czają
się siły, o których nikt nie ma pojęcia. Pociągnął łańcuch i wspiął się na
peron.
Żołnierze
poświecili latarkami, gdy dotarli do drzwi prowadzących na klatkę schodową.
Metalowe drzwi były szeroko otwarte, w kolejnej śluzie w ogóle ich brakowało,
zostały wyłamane lub zabrane już dawno temu. Minąwszy jeszcze jedne zaczęli wspinać
się po schodach, gdzie na niektórych stopniach Gerber dostrzegał czarne plamy i
zardzewiałe łuski. Zatem walki z cieniami musiały toczyć się również tutaj,
lecz ich wynik mógł być tylko jeden. Znowu szarpnął łańcuch, a Afanasjewa
przestala stawiać opór, wspinając się w górę, z jedną ręką oparta na poręczy.
Stawało się coraz jaśniej, więc gdy w pewnej chwili Maksym obejrzał się w dół,
by sprawdzić czemu kobieta z nim walczy, dostrzegł jej czarną jak noc dłoń,
którą podpierała się by móc się wspinać. Nie patrzył już więcej w jej kierunku,
otarł zarośniętą i brudną twarz, przyjrzał się swemu podartemu i zniszczonemu
mundurowi, po czym ruszył dalej. Nie odpoczywali na kolejnych podestach,
przodem podążali żołnierze z karabinami gotowymi do strzału. Znał ich nazwiska,
lecz nie mógł sobie ich przypomnieć, nie było to zresztą dlań ważne. Pozostali
szli tuż za nim, nie zwracał nawet uwagi na to, gdzie znajdował się Dowgiłło.
Wreszcie
blade światło stało się jasne, zaś blask ciemności pozostał gdzieś za nimi, gdzie
w mroku kryła się czerwień krwi, współtworząc czarną symetrię. Podest znaczyły
ślady żołnierzy, którzy wydeptali je krocząc tędy wcześniej. Na ich widok
poderwało się dwóch zwiadowców, którzy stali na czatach nieopodal śluzy
prowadzącej na zewnątrz. Dopiero teraz Gerber zwrócił uwagę, iż żołnierzy
Dziewiątej pozostało ledwie kilku, pozostałą część oddziału Dowgiłły stanowił
jeden artylerzysta i dwóch czołgistów. Niewielu przetrwało starcie z
Imperialistami, jednak zdecydowanie wyszli na tym lepiej niż czoło natarcia,
które napotkało na swej drodze Konwent. Siły poprowadzone przez Afanasjewą na
Warszawę zostały rozbite prawie w całości.
Na
zewnątrz powitał ich poranek, ze swym rozproszonym światłem widniejącym pod
grubą warstwą chmur. Maksym nie mógł sobie przypomnieć jaka powinna być pora
dnia, zdawało mu się, że spędził pod ziemią wiele dni, choć Dowgiłło twierdził,
że minęło ledwie kilka godzin. Wyszedł przez śluzę na spękane betonowe schody,
pokryte mchem i winoroślami, wspiął się wyżej i ujrzał ruiny zabudowań, na
wschodzie zaś porośnięte wysokimi trawami miejsca, gdzie niegdyś znajdowały się
uprawy PGR. Wzdłuż nich ciągnęła się skarpa, wyznaczająca swą wysoką linią
krawędź miasta, zaś na jej szczycie w oddali widoczne były ruiny. Przed nimi za
karłowatą roślinnością wody swe toczyła swe wody Wisła, stąd jeszcze nie
widoczna, lecz nieopodal dostrzegał dźwigi portu czerniakowskiego. Wokół
panował bezruch i niepokojąca cisza, lecz w oddali, gdzieś za rzeką słychać
było stłumiony hałas.
Gerber na
razie oddychał jednak zapachem śmierci i zgnilizny, powierzchni będącej domem
Polaków, gdzieś na rubieży zony, spoglądając na fioletowe niebo nad Kordonem.
Było blisko, wprost na wyciągnięcie ręki, na jego tle widoczne były ciemne i
dawno opuszczone wieże i biegnący łukiem wysoki mur, znikający gdzieś w oddali.
Nigdzie nie dostrzegał śladów życia, nic się nie poruszało, świat wydawał się
być zawieszony w bezruchu, pośród poranka. Powoli Maksym obejrzał się,
spoglądając ponad porośnięte wyschniętą roślinnością. I ujrzał noc, która
rozciągała się ponad Warszawą, tuż nad skarpą i zrujnowanymi budowlami
ciągnącymi się na jej szczycie i poniżej, poprzez całe Powiśle. Mrok sączący
się wprost z tuneli, którego dotknął, stanowiący chmurę zmierzchu z centrum
znajdującym się gdzieś pośrodku miasta. Spoglądał wprost w to, co zamieszkało w
mieście, dopadło jego mieszkańców i nazwało się Konwentem. Zmieniło jego i
Afanasjewą, a teraz niszczyło jego żołnierzy. Zamknął szybko oczy, by nie
popaść znowu w szaleństwo. Z nadzieją spojrzał na południe, lecz jego oczy
napotkały martwy obszar, biorącą początek gdzieś za Wilanowem pustą przestrzeń,
gdzie mieszkały czerwone światła, a głos Mroku wołał do niego, aby go odnalazł.
Wokół niego rządziło szaleństwo, ciemność, fioletowe niebo zony i pusta
przestrzeń. Stał pośród realności zniszczonego miasta, które było prawdą i
szukał jakiegoś punktu oparcia. Usiłował je znaleźć na południowym wschodzie,
skąd przybył, gdzie leżała LPKRR z siedzibą w Lublinie, lecz na próżno. Skupił
się na hałasie, miarowym, powtarzającym się, lecz wciąż odległym. Wreszcie
rozpoznał dźwięk maszyn, zwielokrotniony, nałożony na siebie, pochodzący z
wielu silników.
A więc
przybyli, pomyślał.
Podobnie
musiał sądzić Dowgiłło, bowiem klepnął go w ramię.
- Chodźmy
– powiedział. Maksym skinął głową, przyglądając się sierżantowi w świetle dnia.
Tamten także wyglądał jakby przybyło mu lat, zmęczony i umorusany, obwieszony
magazynkami poległych towarzyszy. Zapewne wielu z nich pomógł dzisiaj odejść
osobiście, strzelając w głowę, po tym jak zabili ich imperialiści, by zona nie
zdołała przywrócić ich polskiemu życiu. Teraz musiał eskortować jego i
Afanasjewą, a ich status był nie do końca jasny, zwłaszcza po tym co usłyszał
od Gerbera. Co kwalifikowało się wyłącznie do tego, by sporządzić raport do
zampolita, oskarżający Maksyma o defetyzm. Lecz nie dbał o to po tym co
przeszedł, za każdym razem kiedy spoglądał na Afanasjewą, uświadamial sobie
jaka czekała go alternatywa. Ruszył poprzez suche trawy, krocząc pośród jałowej
ziemi, ruiny dawnego miasta, ciągnąć Afanasjewą za sobą. Kuliła się, lecz szła
za nim, skradając się niczym zwierzę. Wokół nich podążali żołnierze, w szyku
eskortowym, swą formacją zapewniając im bezpieczeństwo. Lecz nie wyglądało na
to, aby coś miało ich tu zaatakować, Polacy którzy tuż przed upadkiem wyroili
się na powierzchni jakby zniknęli. Świat był szary i pusty, jedynym słyszalnym
dźwiękiem był narastający warkot silników, zwiastujący nadejście niezwyciężonej
armii. Gerber obejrzał się tylko raz, potem nie odważył się już spojrzeć w
ciemność, której serce znajdowało się gdzieś za widoczną aż stąd wieżą PAST,
ledwie wystającą ponad krawędź skarpy.
Zbliżali
się ku wzrastającym dźwigom i żurawiom portu czerniakowskiego, gdzie jeszcze
kilka lat temu stacjonowały kanonierki rzecznej floty Drugiej Armii,
patrolujące Wisłę na północy i południu. Lecz przede wszystkim strzegące wód na
terenie miasta, bowiem nierzadko przez wrota wodne w Wilanowie, na granicach
zony południowej i na Bielanach, przedostawała się ikra, przynosząca zarodki
węgorzy, lub innych istot, jakie zamieszkiwały rzeki zony. Teraz jednak port
był cichy i milczący, dźwigi zaczynały rdzewieć, pokryły się patyną, porosła je
zielonkawa roślinność, oplatając je niczym mackami. Pochyliły się nad czerwoną
wodą, przeglądając się jej nurtowi, nad który właśnie dotarli maszerujący.
Betonowe
nabrzeże oparło się zębowi czasu, choć między płytami zaczęła już wyrastać
roślinność. Rzeka płynęła powoli, leniwie obmywając porzucony okręt wojskowy.
Kanonierka była przechylona na prawą burtę, musiała wcześniej wbić się w
nabrzeże, lub też zostać w nie wepchnięta z olbrzymią siłą. W tym miejscu woda
wpływała w kanał, prowadzący do dalszej części portu, który był opustoszały.
Szeregowy Arpad zaczął rozpoczął nadawanie, podczas gdy pozostali wpatrywali
się pozornie spokojną toń rzeki, której fale uderzały o betonowe płyty kanału.
Gerber wpatrując się bliżej dostrzegł obłe kształty, krążące pod powierzchnią.
Nie miały jednak grubości ramienia, lecz były znacznie większe. Odruchowo
cofnął się, jednocześnie żołnierze chwycili mocniej kałasznikowy. W dawnych
czasach kilka godzin temu wydałby rozkaz, aby ustawić się z dala od brzegu,
lecz tutaj dowodził Dowgiłło. Sierżant czekał zaś, aż źródło narastającego
hałasu ukaże się ich oczom.
Transporter
desantowy pojawił się pośrodku Wisły, opływając półwysep, na którym leżały
szczątki Mostu Łazienkowskiego. Już z daleka Gerber dostrzegł stanowiska
karabinów na burtach, obsadzone przez żołnierzy w pancerzach bojowych, obok których na pokładzie
stało dwóch oficerów. Przez chwilę pomyślał, że to specnaz, gdy łódź się
zbliżyła dostrzegł jednak symbole na ich napierśnikach. Nie były to czerwone
gwiazdy, po chwili wiedział już, że zapewne jest tam drapieżny orzeł ściskający
szable. Łódź zwolniła, zakręcając powoli na falach, po czym skierowała się ku
kanałowi. Żołnierze na burtach wzmogli czujność, a po chwili fale wzmogły się,
uderzając o ściany kanału. Momentalnie w kierunku łodzi pomknęło to, co do tej
pory widoczne było jedynie pod powierzchnią, a gruby biały grzbiet ukazał się
na chwilę w wodzie. Wzdłuż niego pomknęły kolejne.
Żołnierze
na łodzi byli jednak przygotowani. Nikt nie puścił serii, usiłując powstrzymać
czającą się w głębinie bestię, zamiast tego łódź zwolniła nieopodal wejścia do kanału.
Za opancerzonymi ukazali się inni ludzie, odziani w szare stroje zeków i
zbliżyli się do rufy łodzi, następnie rozległ się gwizd i zaczęli wskakiwać do
wody. Kilku się zawahało, wówczas jeden z oficerów podszedł i mocnym ciosem
ogłuszył zeka, po czym kopniakiem wrzucił do wody. Drugi nie próżnował i mocnym
chwytem wspomaganego pancerza uniósł innego zeka za kark i cisnął daleko od
siebie. Ci, którzy znaleźli się w wodzie zaczęli szybko przebierać rękami i
płynąć w kierunku półwyspu, nie mieli jednak żadnych szans. Kształty w wodzie
przyśpieszyły, niczym strzały rozcięły kanał wpadając do rzeki i chwilę później
doszły znajdujących się w wodzie ludzi. Po chwil zniknęli oni pod wodą, a rzeka
zaczęła się pienić i bulgotać. Wówczas z łodzi wystrzelono granaty, które
uderzyły w to miejsce. Chwilę poźniej eksplodowały, wyrzucając w gorę słup wody
i szczątki, które opadły na wodę. Ta znowu zaczęła się kotłować, gdy w to
miejsce mknęły kolejne żyjące w głębinach potwory. Łódź wykorzystała tę chwilę
i skierowała się wprost do kanału, płynąc w kierunku nabrzeża. Zatoczyła koło,
po czym burtą zaczęła przybijać do brzegu, a jeden z żołnierzy rzucił cumę,
chwyconą przez Arpada. Omal nie wpadł przy tym w wodę, a żołnierz zarechotał.
Teraz dopiero Maksym dostrzegł z kim ma do czynienia, tym razem oficerom WSI
nie towarzyszyła Żandarmeria, lecz komandosi z Lublińca, Czerwone Berety,
najwięksi bojcy w Drugiej Armii. Celowali właśnie swe karabiny w kłębowisko
znajdujące się u ujścia kanału. Gerber przeniósł wzrok na oficerów, w
pancerzach taktycznych, lecz pozbawionych bojowego uzbrojenia. Pieprzeni
dekownicy, pomyślał Maksym, może dobrze, że wszyscy zginą.
- Znowu
się spotykamy, Gerber – powiedział Biedrzycki.
-
Towarzyszu majorze – wtrącił Dowgiłło.
- Może
lepiej się pośpieszmy – powiedział kapitan stojący obok Biedrzyckiego. - Ta
wyżerka nie zajmie tych tworów na długo – zamilkł, przyglądając się
Afanasjewej.
-
Towarzyszko pułkownik… - zaczął Biedrzycki, po czym spochmurniał, przyglądając
się łańcuchowi i kobiecie. Przez chwilę wyraźnie zbierał słowa, podczas gdy
tamta zaczęła mruczeć i wyciągnęła ku niemu swą czarną dłoń. - Co to ma
znaczyć, Gerber? - powiedział w końcu, jakby nie do końca wiedząc, co uczynić w
tej sytuacji.
- Posłano
mnie z wiadomością do Stawki – powiedział Maksym, po czym sciągnął łańcuch,
bowiem Afanasjewa szarpnęła się, usiłując pójść ku łodzi. Wszystko nagle
ucichło, prócz hałasu odległych silników, gdzieś po drugiej stronie Wisły.
- Do
Stawki… - rzekł Biedrzycki wciąż wpatrując się w łańcuch. - Dlaczego…
- Co to
za wiadomość? - przerwał mu kapitan. Stanął obok niego, symbol Wojskowych Służb
Informacyjnych zabłysł groźnie na napierśniku.
- Od
Mroku – mruknął Gerber.
- Starczy
– przerwał Biedrzycki. - To wiadomość dla Stawki. Nie powinni jej słuchać prości
żołnierze. A my tym bardziej… Gerber… trzymacie na łańcuchu major z…
- GRU.
Akwarium – odrzekł spokojnie Maksym, jednocześnie zdając sobie sprawę jakie
wrażenie jego słowa wywołały. Cisza stała się jakby jeszcze głębsza. - Nie ja
jej go założyłem. Jest częścią… tej wiadomości.
- Dość –
przerwał Biedrzycki. - Wsiadajcie na łódź. To nie jest nasz problem. Mieliśmy
was tylko przyprowadzić. W każdy możliwy sposób. Lecz widzę, że nie jest to
konieczne. Będziecie mogli przekazać swoją wiadomość osobiście. Ktoś nie może
się jej doczekać.
- Kto?
-
Zobaczycie – major kiwnął na Maksyma, a ten uczynił duży krok i wszedł na
pokład, pociągając za sobą Afanasjewę, którą szarpnięciem zmusił, by uczyniła
to samo. Kobieta znowu zaczęła mruczeć, spoglądając na Biedrzyckiego błagalnie.
Ten przez chwilę się wahał, po czym wyciągnął ku niej dłoń.
- Nie
robiłbym tego na waszym miejscu – powiedział Gerber. - Nie ja zakładałem ten
łańcuch, lecz nie zdejmowałbym go. Nie wiem co uczyni… gdy będzie wolna.
- Co
macie na myśli? - zapytał kapitan.
- Nie
wiem czy nie rzuci się w fale rzeki – odparł Maksym. - Widzicie jak wygląda.
Dla niej wszystko jest lepsze, niż życie w takim stanie – Afanasjewa spojrzała
na niego gniewnie, lecz znowu szarpnął łancuchem, a kolce wbiły się w jej ciało,
przywołując ją do porządku. Nie wiedział czy odgadł jej zamiary, nie miał
pojęcia czy nie planowała czegoś innego, czy w ogóle jest jeszcze człowiekiem,
lecz stwierdził, że zadowala go jej cierpienie. Za to co spotkało Gluta, za to
że ich tu przywiodła, pakując pod lufy imperialistów i w ręce Konwentu.
Należało się jej.
Biedrzycki
cofnął się i nic nie powiedział, dając znak by podnieść cumę.
- A co z
nami? - zawołał Dowgiłło. Major przypomniał sobie o obecności resztek grupy
desantowej.
- Nasze
rozkazy nie obejmowały was, towarzyszu sierżancie – powiedział. - W imieniu
ojczyzny dziękuję za doprowadzenie tej dwójki w całości.
- Ku
chwale – splunął Dowgiłło. - Powiedzcie jednak towarzyszu majorze, co dalej. W
tunelach… jeśli to, co mówi Gerber jest prawdą, czai się wróg, którego naszymi
siłami nie zdołamy pokonać. I który wie, że tam jesteśmy. I czeka na nasz
powrót. A Stawka kazała nam uprzednio zająć tamtą pozycję, o tym nie wiedząc.
- Zatem
zapytajcie Stawki, towarzyszu sierżancie – poradził Biedrzycki. Zakasłał
uruchomiony ponownie silnik transportera, a wówczas major rzucił w ich
kierunku: - Na waszym miejscu znalazłbym sobie jednak jakieś schronienie.
Bardzo głęboko pod ziemią.
-
Dlaczego? - nacisnął Dowgiłło.
- Tylko
tam macie szansę przetrwać to, co nadchodzi – odrzekł Biedrzycki. Wkrótce to
miasto… przepadnie – stwierdził, po czym zamilkł.
Łódź
powoli opuściła kanał, przepływając obok kłębowiska pełnego szalejących
węgorzy, pożerających znajdujące się tam ciała, następnie skierowała się na
południe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz