Zmysły
Arkuszyna musiały być niezwykle wyczulone, bowiem Walter nie usłyszał przez
dłuższy czas niczego. Łowcy, poprawił się w myślach, istota która ledwie
przypominała człowieka nie była już kapitanem, który dał mu ostrzeżenie, nim
opuścił Warszawę. Ledwie kilka miesięcy temu, czy też lat, które upłynęły, gdy
błąkał się pośród aspektów, na Marsie i w kosmosie. Ostrzeżenie było dobre,
choć nawet gdyby wówczas go posłuchał, niewiele zdołałoby się zmienić.
Wreszcie
usłyszał kroki, bez wątpienia należące do człowieka. Zacisnął dłoń na
pistolecie i rozejrzał się szukając schronienia. Łowca gdzieś przepadł,
znikając gdzieś równie nagle jak się pojawił, co całkowicie zaskoczyło Waltera.
Został tylko on i Deveraux, która uniosła się szybko i cicho. Nie była jednak
tak bardzo ranna, jak chciała aby mu się wydawało, co zresztą podejrzewał. Nie
wstała jednak, lecz opierała się na łokciach, nasłuchując. Chciała coś
powiedzieć, lecz położył palec na ustach, a jej oczy powędrowały w kierunku
karabinu snajperskiego. Pokręcił głową, jednak rozważywszy sytuację, uznał że
prócz jej towarzyszy i żołnierzy Dziewiątej, mogą być to maoiści lub
specnazowcy, albo jeszcze ktoś inny. Żadne rozwiązanie nie było dobre, niektóre
były gorsze. Stwierdziwszy to rzucił jej nóż, który wcześniej jej zabrał.
Chwyciła Kabara w locie, dobrze zapamiętał tę nazwę, którą chwalił mu się
psychopatyczny Suworow, dawno i nieprawda temu, w jego poprzednim życiu.
Kiwnęła mu głową i ukryła nóż w bucie, nie zmieniając pozycji. Może jednak
rzeczywiście nie miała siły by wstać. Nawet z posiniaczoną twarzą, ze śladami
zaschniętej krwi wciąż pełna była swego drapieżnego uroku. Drgnął uświadomiwszy
sobie o czym właśnie pomyślał, po czym poszukał kryjówki, wybierając miejsce za
załomem części ściany, prowadzącej ku framudze dawno zniszczonych drzwi.
Spoglądał na Deveraux, która nie poruszała się, słysząc zbliżającą się postać.
Człowiek, wyraźnie zmęczony, usiłujący się skradać. Walter zacisnął dłoń na
pistolecie, zirytowany obręczami kajdanek na jego ręku.
Po chwili
do środka wpadł marine Baumann, celując bronią wokół, zamarłwszy na widok
Deveraux. Walter nie dał szansy nawiązać im porozumienia, nim zdążyła wskazać
tamtemu oczami cel, już uniósł pistolet. Baumann zobaczył go i skierował w jego
stronę karabin, po czym stanęli nieruchomo, celując do siebie.
- Opuść
to Baumann - powiedziała Deveraux.
- Ma
twoją broń - stwierdził.
-
Uratował mnie.
Baumanna
to nie przekonało.
- Oddaj
pistolet - zażądał.
-
Baumann, ich jest dwóch - mruknęła Deveraux. - Drugiego masz za plecami -
marine powoli odwrócił głowę, by rzucić szybko wzrokiem, nie chcąc spuszczać z
oczu Waltera. Łowca znowu był na miejscu, pod ścianą, Walter nie zauważył nawet
jego powrotu. W dłoni trzymał łuk i przyglądał się przybyłemu z wyraźną
ciekawością. Baumann skrzywił się czując smród tamtego.
- Jednego
zdołam zdjąć - rzekł. - Dasz radę zająć się drugim?
- On też
mnie uratował - powiedziała. - Opuść karabin.
-
Opuścić? Chyba cię pogięło Dev. Masz tu całkiem ciekawe towarzystwo.
- Walter,
opuść broń - podniosła głos. - I ty też Baumann. Fakt, że się tu pozabijacie
nic nie zmieni - obaj zdawali się niezdecydowani, taksowani jej sceptycznym
spojrzeniem. - Tak wiem, obaj macie na wprost wroga. Ja również. Tylko, że w
przeciwieństwie do was, nie jestem pewna, czy rzeczywiście to on jest tutaj
wrogiem.
- Szto
ona skazała? - zapytał Łowca, z ciekawością przyglądając się Baumannowi. Nie
wyglądał jakby czuł się zagrożony, lecz Walter był pewien, że jeśli tamten
tylko wykona gwałtowny ruch, stalker błyskawicznie pośle w jego kierunku
strzałę.
- Coś co
ja mógłbym powiedzieć w innych okolicznościach - odparł. Zastanowił się, po
czym opuścił pistolet. - Do cholery.
- Niczego
nie próbuj Baumann - zażądała Deveraux. - To nie oni mi to zrobili.
- Nie? A
kto?
- Tamci.
- Oni są
tamtymi.
- Nie są.
Opuść broń.
Marine
wyraźnie się zastanawiał.
-
Pieprzyć to, Dev - powiedział wreszcie. - Ja tak łatwo... - nie zdążył skończyć
zdania, bo karabin został wykopany z jego rąk i poleciał na ścianę. Łowca
uczynił to niesamowicie szybko, wyprowadzając kopnięcie. Walter zorientował się
w ostatniej chwili co się szykuje, gdy tamten skrócił oddech. Sistiema, jak
zawsze śmiertelnie niebezpieczna. Stalker odskoczył do tyłu, a Baumann
zaskoczony, zachwiał się, po czym sięgnął do pasa, usiłując wyciągnąć pistolet.
- Na
twoim miejscu nie robiłabym tego - poradziła Deveraux. - Nie walczymy z nimi.
- Jak to
nie?
- W tej
chwili nie.
- Może
mam ich jeszcze potrzymać za...?
- Jeśli
tylko tego chcesz - odparła. - Ale w tym miejscu potrzebujemy raczej
sojuszników - odparła. - Jeśli jeszcze tego nie zauważałeś - wciąż się wahał.
-
Imperialisty powolne - mruknął Łowca.
- Nie
lekceważ ich - poradził Walter, na co tamten skinął głową. Baumann spoglądał na
nich na przemian, wreszcie wyprostował się. Podszedł do ściany i podniósł
karabin, nikt nie próbował go zatrzymać. Trzymając go w ręku podszedł do
Deveraux.
- Wiesz,
że on ma twój pistolet? - zapytał. - Ten tango, jakbyś nie zauważyła? Nie masz
przy sobie karabinu.
-
Zauważyłam.
- A ten
drugi? Kto to kurwa jest? Rusza się za szybko - poskarżył się.
- Zdaje
się, że jego były dowódca.
- Coraz
lepiej. Ciekawych masz przyjaciół.
- To nie
przyjaciele. Ale też nie wrogowie - popatrzyła na Waltera. - Prawda?
- Nie
wiem - odpowiedział szczerze.
- Kto ci
to zrobił? - Baumann zdecydował się zignorować pozostałych mężczyzn i pochylił
się nad nią.
- Jeden
skurwiel. Oni go przegonili.
- Ale nie
złapali?
- Jeszcze
nie - powiedział Walter, po czym spojrzał na Łowcę. - Żyje?
- Nigdzie
go niet - odparł tamten. - Ja nie znaju - podrapał się w głowę.
- Ciekawe
- sceptyczny ton Baumanna był wyraźnie słyszalny w jego głosie. - Może
zabierzemy się stąd Dev?
- Jestem
za. Co z naszymi?
- Nie
wiem - pokręcił głową. - Gdy wyskoczyliśmy z tego budynku, akurat wszędzie były
te... cienie. Nie spotkaliśmy Jacksona i Evergreena. Gdzieś zniknęli.
Postanowiłem okrążyć plac, tylko że... - zawahał się.
- Co?
-
Zgubiliśmy się - powiedział. - Nic nie działa, łączność, pozycjometry, nawet
kompas się spieprzył. Tych ruin jakby zrobiło się więcej, między tymi ulicami
te domy są takie same.
- Trzeba
było iść na słuch - mruknęła. - W końcu nasi strzelali. Chyba ten pył wskaże ci
miejsce walki?
- Tylko,
że nic nie było słychać - odparł. - A im dalej w głąb tego pieprzonego miasta
jest bardziej ciemno.
- Zona -
mruknął Walter. Baumann spojrzał na niego jakby chciał coś powiedzieć, lecz
zrezygnował. Wreszcie popatrzył na Deveraux.
-
Rozdzieliliśmy się z Weylandem - powiedział wreszcie. - Poszły jego śladem -
nie zdołał jednak dodać nic więcej, gdyż przerwał mu huk. Drgnął, lecz nim
odwrócił się w kierunku źródła dźwięku podniósł karabin i wycelował w Waltera,
jednocześnie czujnie obserwując Łowcę. Żaden z nich się jednak nie poruszył.
-
Artilerija - stwierdził stalker.
- Walą z
Grada - dodał Walter.
- Może
dodaj jeszcze nasi, skurwysynu - oczy Baumanna zmieniły się w szparki. Deveraux
podparła się na karabinie i uniosła z podłogi, wyraźnie się krzywiąc. Walter
nie był w stanie stwierdzić co bolało ją bardziej, przestrzelona noga czy rany
zadane przez Gerbera. Nie wypowiedziała jednak ani słowa. Stał przez chwilę
niezdecydowany, po czym podszedł w kierunku okna, odwracając się do tamtych
plecami. Z jakiegoś powodu Baumann nie strzelił mu w plecy, choć był
przekonany, że to uczyni. Zupełnie o to już nie dbał. Przez okno nie był w
stanie wiele dostrzec, widok przesłaniały mu zrujnowane budynki, widział
jedynie odległą o kilkaset wiorst część lotniska. Cienie gdzieś zniknęły, choć
nie miał wątpliwości, że nadal są w pobliżu. Może rzeczywiście bały się
imperialistycznej broni, bo słowa Łowcy były kompletnie pozbawione sensu. W
oddali nad budynkami był jedynie w stanie dostrzec rozbłyski, a do dźwięku
wybuchów dołączyły odgłosy kanonady. Kilka wiorst, stwierdził, nie był w stanie
rozpoznać z tej odległości strzelających. Potem usłyszał kolejne eksplozje.
Odgłosy strzałów zlewały się ze sobą.
- Nie
wiem z kim walczą - powiedział.
- Za to
ja wiem - w głosie Baumanna wyraźnie słyszał wrogość. Powoli odwrócił się w
jego stronę, dostrzegając lufę karabinu. Deveraux stała obok, a jej oczy
płonęły. W oczach tamtego Walter ujrzał swój los, nim jednak zdążył unieść
pistolet padł strzał. Kula przeszła nad nim, gdy karabin Baumanna został pobity
w górę, a on sam zgiął się w pół. W nieznany sposób Łowca przemieścił się przez
połowę pomieszczenia, błyskawicznie atakując marine, w chwili gdy tamten
pociągał za spust. Wyprowadził kopnięcie, wyrywając mu karabin z rąk. Odskoczył
do tyłu, z bronią w ręku, rzucając ją do Waltera. Ten złapał ją w locie, patrząc
jak Baumann przetacza się i sięga po nóż. Łowca przyjął postawę do walki i
czekał na ruch.
-
Przestańcie - rzuciła nagle Deveraux. Spoglądała wyczekująco na Waltera, ten po
chwili opuścił pistolet.
- Jeśli
chcesz dać się zabić, twoja decyzja - powiedział. - Nie będę ci przeszkadzał -
patrzył jej w oczy, ignorując zupełnie tamtego. Nie opierała się już o karabin,
stała nieruchomo, przeniósłwszy ciężar na zdrową nogę. Czuł, że rozważyła już
wszystkie za i przeciw, stwierdziwszy że nie uniesie wystarczająco szybko
snajperki, z której nie będzie miała jak wycelować w ciasnym pomieszczeniu,
mogąc jedynie oddać strzał w kierunku celu. Nie był w stanie stwierdzić co
myśli.
-
Przestań Baumann - przemówiła wreszcie. - Zdążymy się jeszcze pozabijać - wciąż
pozostawał w pozycji walki, z wyciągniętym kabarem, który Łowca zdawał się
ignorować. Wreszcie cofnął się i schował nóż. Spojrzał na Waltera, stojącego z
jego karabinem. Ten ostentacyjnie zatknął za pas pistolet i trzymał w ręku broń
tamtego, z lufą skierowaną w dół, z palcem na spuście. Czekał aż tamten się
odezwie, lecz marine milczał. W jego oczach widać było, co będzie chciał
uczynić, gdy Walter straci choć na chwilę czujność.
Na
zewnątrz eksplozje przycichły. Strzelali co najmniej cztery - pięć wiorst od
miejsca, w którym byli, wybuchy zastąpiły salwy z ciężkich karabinów, był
przekonany, że to działka z tanka. Początkowo sądził, że być może strzały
padają do maoistów lub cieni, teraz jednak był w stanie stwierdzić, że
spotykają się one z odpowiedzią. A więc atakowano imperialistów, którzy
pozostali w forcie, Deveraux i Baumann doszli do tego samego wniosku, nieco
szybciej. Zatem przy stacji wyeliminowany został jedynie niewielki oddział
zwiadowczy, gdzieś na południu znajdowały się jeszcze inne siły, być może nawet
reszta Dziewiątej. Imperialiści nie mieli najmniejszych szans, jednak w żaden
sposób im nie współczuł. W końcu walczyli z jego ludźmi, nawet jeśli nie mógł
już do nich powrócić. W zasadzie jego sytuacja niewiele różniła się od ich
obecnej, skonstatował. Wówczas usłyszał inny dźwięk, dochodzący z zewnątrz,
gdzieś z wysoka i z daleka, z dala od pola niezbyt odległej bitwy. Przypominał
bzyczenie, które narastało, zbliżając się w ich kierunku. Pozostali także już
je usłyszeli.
-
Samoliety - stwierdził Łowca, cofając się w głąb pomieszczenia. Niespodziewanie
odwrócił się do Baumanna plecami i podszedł do okna, stając nieopodal Waltera,
okazując tamtym wyraźne lekceważenie. Wyjrzał na zewnątrz. Walter przez chwilę
zastanawiał się, popatrzył raz jeszcze na Deveraux, po czym poszedł śladem
tamtego. Miał nadzieję, że się nie pomylił co do niej. Jak na razie atak nie
nadchodził. Wiele nie był w stanie dostrzec, odrzutowce nadchodziły gdzieś z
południa, być może skryte za warstwą chmur, Suchoje bądź Migi, nie był w stanie
powiedzieć. Jak zwykle spojrzenie na otwartą przestrzeń wywołało u niego zawrót
głowy, nie znosił otwartej przestrzeni, nawet pobyt w uwięzieniu na stacji
kosmicznej imperialistów był dla niego kojący. Przypominała mu ciasne tunele
metra, w których się wychował, zapewniając mu spokój, nie do końca zrozumiały
dla tamtych. Od dwóch dni znowu przebywał w zonie, teraz jednak znajdując się
na wysokości znowu ujrzał otwarty horyzont. Zignorował to uczucie i spojrzał w
niebo. Gdzieś z południowego wschodu nadlatywały ogniste iskry, przemieszczając
się niezwykle szybko, w linii prostej mknąc prosto w dół. Wystrzelone rakiety
przemknęły przed jego oczami, skryły się za budynkami, po czym uderzyły w
ziemię. Dźwięk eksplozji wypełnił otoczenie, a w ciemności rozkwitła łuna.
Trafiły gdzieś między Śródmieściem a Ochotą, wydawało mu się, że w znacznej
odległości od bazy imperialistów, ci jednak zapewne przemieścili się już z
fortu. Piloci wiedzieli co robią, teraz dostrzegł jak nawracają, tuzin
samolotów odchodzących łukiem, by ominąć rozpostartą nad miastem ciemność. Lecz
za nimi szły następne, lecące dużo wyżej, kropki ognistych napędów, które
wyrzucały coś, odchodząc pionowo w górę. Suchoje, których piloci także nie
zdecydowali się wlecieć w warszawską noc, lecz wyrzuciły bomby z bezpiecznej
odległości. Widział jak spadają. Leciały wprost w kierunku łuny, po czym
wybuchły. Tym razem mimo odległości kilku wiorst poczuł jak zadrżała ziemia, a
bomby kasetonowe rozświetliły na chwilę mrok nad Warszawą jasnym rozbłyskiem.
Uderzyły w to samo miejsce, znad którego podniosła się chmura pyłu, rozchodząc
się wokół. Waltera nagle przeszła myśl, że rozpoczęto bombardowanie całego
miasta, by pozbyć się cieni, a te z tego powodu ukryły się w tunelach. Nim
jednak zdołał nawet pomyśleć o tym, że kolejne bomby mogą spaść na nich,
usłyszał kolejny dźwięk.
Miarowy
warkot narastał, zbliżał się z południa, miarodajny dźwięk wydawany przez
silniki spalinowe wiertalotów, których nie sposób było pomylić z niczym.
Nadlatywały nisko zanurzając się w warszawski zmierzch, rozcinając ciemność
swymi kształtami drapieżników, bojowe jednostki zatoczyły krąg nad lotniskiem i
zawisły nad nim niczym osy, kręcąc się dookoła, docierając aż nad zrujnowaną
stację metra, gdzie nie tak dawno temu stoczona została bitwa. Najwyraźniej nie
dostrzegły żadnego zagrożenia, bowiem skierowały się w kierunku płyty. Cienie
gdzieś zniknęły, a przez głowę Waltera przemknęła myśl, że skądś wiedziały co
się wydarzy i postanowiły się ukryć, co zdawało mu się niedorzeczne. Czymkolwiek
były stanowiły jedynie odmianę tworów. Lecz nie zastanawiał się nad tym,
skupiając na krążących maszynach, których naliczył osiem, obwieszone rakietami
i działkami, z jakiegoś powodu nie poleciały w kierunku miejsca, gdzie
znajdowali się imperialiści, by sprawdzić czy ktoś przeżył bombardowanie. Nie
miał pojęcia czy bitwa trwa nadal, bowiem dźwięk wirników zagłuszał wszystko, a
wiertaloty były doskonale widoczne na tle łuny. Ich celem było zabezpieczenie
lotniska zrozumiał Walter, gdy dostrzegł podchodzące do lądowania ciężkie Mi,
transportujące sprzęt bojowy. Tym razem Druga Armia wysadzała desant
bezpośrednio u celu, nie próbując podkraść się od strony południa. To czy
posłała kolejne oddziały z Lublina, czy też już wcześniej zdobyła przyczółek i
z niego przeprowadzała desant, nie miało najmniejszego znaczenia. Sens całej
operacji był dla niego w pełni jasny, najpierw chirurgicznym uderzeniem
zbombardowano pozycje imperialistów nie dając im najmniejszych szans
przetrwania, następnie rzucono siły by opanować lotnisko. Widział nieznane
bojowe wiertaloty i transport BWP i tanków, o kształtach jakie po raz pierwszy
zobaczył podczas niedawnej bitwy. Trzeba ich ostrzec, pomyślał, zastanawiając
się czy ciężki wystarczy by pokonać cienie, lecz to nie one były problemem. Gdy
Mi zniżyły swój lot by posadzić tanki i wozy bojowe rozbrzmiał wizg metalu.
Zza
budynków niewiele było widać, lecz wyraźnie dostrzegł jak wiertaloty zakręciły
się pod wpływem jakiejś nieznanej siły, jakby wpadły w wir. Na jego oczach gwałtownie
oddzieliły się od nich części kadłubów, rozrywane z głośnym zgrzytem. Pomimo
zmierzchu dostrzegł jak ich kadłuby pokrywa rdza. Dźwięk nagle ucichł, silniki
zamilkły, pojazdy zaczęły się rozpadać, po czym runęły na ziemię. Nie widział
jak uderzają o powierzchnię, dobiegły go odgłosy miażdżonego metalu i wybuchy.
A potem zapadła nagła cisza. Zza budynków wzniosły się chmury dymu, świadczące
o kilku eksplozjach. Siły uderzeniowe złożone z kilkunastu wiertalotów
przestały istnieć równie gwałtownie jak się pojawiły. Dwa ocalałe szturmowce
umykały na południe, w ślad za niknącym dźwiękiem odrzutowców, pozostawiających
za sobą płonącą Warszawę.
Walter
stal bez ruchu, nie zwracając uwagi na stojących obok niego marines. Zmienna,
był w końcu w stanie stwierdzić, to ona strąciła na ziemię wiertaloty, to samo
spotkało poprzednie, na które natrafiliśmy. Musiała rozciągać się kilka
arszynów od powierzchni, ale... Uderzyła nagle, uświadomił sobie. Jakby była
żywa. Jak gdyby coś nią kierowało.
- Macie
za swoje skurwysyny - do rzeczywistości przywołał go głos Baumanna. Drgnął, co
nie uszło uwadze tamtego. Nim zdołał unieść broń, nagle między wyrosła
Deveraux, krzywiąc się z bólu, kiedy oparła się na rannej nodze.
- Nie -
powiedziała patrząc mu w oczy, a on ustąpił. Cofnął się, pozwalając by
przygniotła go rzeczywistość i to co właśnie ujrzał, kiedy dopadła go
świadomość tego, że właśnie zginęli kolejni z jego towarzyszy broni,
natrafiwszy na siłę, której nie byli się w stanie przeciwstawić. Cienie,
zmienne i koniec wszystkiego. Właśnie to się wydarzyło na jego oczach. Zostali
tylko oni, całkiem sami. Deveraux mierzyła go spojrzeniem, po czym odwróciła
się do Baumanna. - Przestań.
- Dev...
- Po
prostu nic nie mów - poprosiła.
- Wiesz,
że tam byli nasi? - nie posłuchał jej. - Kowalski, Vash, oni wszyscy. Tamci ich
zabili!
- To
miasto ich zabiło - odparła. - Po co my tu w ogóle przybyliśmy?
- To nie
jest wasza wojna, imperialiści - powiedział Walter. - Wszyscy przegraliśmy. Tu
rządzi coś innego.
- Mam to
inne w dupie - warknął Baumann. - To twoi ludzie zrzucili bomby!
- To twoi
ludzie zaatakowali - odciął się Walter.
-
Przestańcie - zażądała Deveraux. - Baumann, twój pozycjometr też nie działa,
tak? Bateria wytrzyma kilka godzin, w tym czasie musimy nawiązać łączność.
- Łączność?
Z kim do cholery? Nikt nie mógł tego przetrwać!
- Nie
wiesz tego - powiedziała z naciskiem. - Nie masz pojęcia!
-
Widziałaś co się stało przed chwilą?
- Nie
nawiążecie łączności - wtrącił się Walter. - To już prawie zona, poza rubieżą i
Dzikimi Polami.
- W takim
razie znajdziemy wysoki budynek.
- To nie
zadziała.
- Nie
wiemy dopóki nie spróbujemy! - warknęła.
- To
głupota - odparł. - Jesteś ranna, a twoja ręka...
- Zamknij
się! - była wyraźnie wściekła. Spojrzała na Baumanna. - Weyland. Cienie poszły
jego śladem? Zostawiłeś go?
- To nie
tak, Dev - odrzekł. - Kiedy nadeszły byliśmy po dwóch stronach ulicy, ja
ukryłem się w budynku, on był po drugiej stronie. Widziałem jak się
przemieszcza, lecz one znalazły jego trop.
- Dopadły
go?
- Nie na
moich oczach - odparł. - Ale było ich wiele... Nie słyszałem aby strzelał.
-
Świetnie, w takim razie idziemy go poszukać - powiedziała.
- Dev...
- Chcesz
z tym dyskutować?
- Nie -
powiedział po chwili zastanowienia.
- W takim
razie mi pomóż - poprosiła, a on zbliżył się, by pomóc się jej wesprzeć na jej
ramieniu.
- Nie
możecie tam iść! - nie wytrzymał Walter. - Zabiją was! - lecz Deveraux
zmierzyła go jedynie spojrzeniem pełnym gniewu.
- Marines
nie zostawiają swoich - oświadczyła.
- Nie
zrozumiesz tego komunisto - dodał Baumann. Znowu zmierzyli się spojrzeniami.
- Do
cholery! - zirytował się Walter. - Proszę, dajcie się zabić! - rzucił karabin w
kierunku Baumanna, a ten złapał go w locie, po czym kiwnął mu głową. Deveraux
skinęła jakby na pożegnanie, po czym wsparta na nim ruszyła przed siebie. Po
chwili oboje wyszli z pomieszczenia. Walter nie patrzył za nimi, wyjrzał przez
okno i spoglądał na łunę, wdychając pył i dym wypełniający coraz ciaśniej noc
nad Warszawą. Cienie wciąż nie powróciły.
- Kuda
oni paszli? - przypomniał o swojej obecności Łowca.
- Umrzeć
- odrzekł Walter złym głosem.
- A ty? -
zapytał stalker.
A ja nie
mogę ich zostawić, stwierdził, zły na samego siebie. Skierował się ku wyjściu z
pomieszczenia.
Po chwili
wahania Łowca podążył za nimi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz