Jeśli czegoś Grieve żałował, to
tego, że nie ma broni. Dokując do stacji był przekonany, że wchodzi do gniazda
wilków, a przewodnik stada będzie czekał na niego w śluzie, aby go obwąchać i
pokazać mu swą władzę. W idealnym świecie chętnie udowodniłby mu kto jest
samcem alfa, niestety musieli grać według zasad zwanych cywilizacją. Ponadto
się pomylił, nie czekał na niego nikt, prócz eskorty honorowej marines, ku jego
zdziwieniu nieuzbrojonej. Nie dał po sobie jednak niczego poznać, podobnie jak
nie pokazywał swojego samopoczucia po locie. Przede wszystkim wewnętrznie się
gotował, przez ostatnie godziny odcięty od łączności, podczas gdy lot wydłużał
się w nieskończoność. Po części zakładał, że odpowiedzialne za to mogło być
zamieszanie na orbicie, którego nie mógł zobaczyć, lecz ostatnie dane jakie
sprawdził przed startem świadczyły, że sytuacja jest o krok od eskalacji, gdy
statki namierzają się wzajemnie, a ich kapitanowie prowokują. Wszystko
wskazywało na to, że Związek po przerzuceniu znad Marsa większości swych sił
jest o krok od ofensywy. Jednakże instynkt podpowiadał generałowi, że być może
fakt, iż tak długo przetrzymano prom na torze podejścia spowodowany mógł być
działaniem komantora Gleesona, kimkolwiek by on nie był, bo już przed startem
promu z Korou otrzymał informację, iż takiej osoby nie ma na znanej liście
aktywnego personelu NASW. I była to ostatnia wiadomość, jaka dotarła, bowiem
pilot promu nie przekazał mu aktualizacji o sytuacji na dole, co też stanowiło
swego rodzaju wiadomość. Najwyraźniej NASW grało w swą własną grę, w
najbardziej idealnym z momentów, gdy znaleźli się na krawędzi wojny.
Gdy pozbyl się kombinezonu,
przeszedł przez śluzę w swoim polowym mundurze, schylając się w ciasnej grodzi
stacji, czekali na niego marines i nikt poza nimi, co było zastanawiające.
Major Morris Schaefer złożył
meldunek, a dwóch szeregowych wyprężyło się stojąc na baczność.
- Witamy na stacji, generale –
powiedział oficer i było to ostatnie na co pozwolił mu Grieve.
- Stan ludzi i uzbrojenia na
stacji, kapitanie – zażądał, pozwalając by jego zasobnik przejął jeden z
żołnierzy. Schaefer okazał się jednak przygotowany i nie dał się zaskoczyć.
- Czterdziestu czterech marines, w
tym trzech oficerów i sześciu podoficerów, 14 strzelb Garand, 14 strzelb
Mossberg, 4 karabiny M16…
- Czemu tak mało? – przerwał.
- Grupa desantowa wyczyściła nas
prawie ze wszystkiego – wyjaśnił Schaefer. – Zostało po jednej sztuce broni,
mniej przydatnej na Ziemi, do walki kontaktowej, do której może dojść na
statkach – co miało sens. W ciasnych pomieszczeniach, w przypadku abordażu, do
którego doszło jak dotąd ledwie kilka razy w historii zmagań kosmicznych, dużo
bardziej sprawdzić mogły się strzelby, mające mniejszy zasięg i celność, lecz
dużo skuteczniejsze na krótszy dystans, dające pewność, iż dzięki nim będzie
się można pozbyć przeciwnika.
- Amunicja – rzucił więc Grieve i
okazało się, że było dużo gorzej niż się spodziewał. Pozostały ledwie 1000
pocisków, czyli liczba niewystarczająca nawet na ćwiczenia dla tutejszych
żołnierzy, czego nie musiał nawet liczyć. Na to mógł na szczęście coś poradzić.
- Złożyliśmy zamówienie, ale… -
zaczął Schaefer, lecz Grieve przerwał mu polecając wyładować skrzynie, które
odbyły z nim lot w kosmos. W ciasno wyładowanym promie rozważał, jak zawsze w
takich sytuacjach, czy w przypadku wybuchu arsenału załadowanego na jego
polecenie zasobami bazy Korou, w przypadku wybuchu będą jakieś szanse na
identyfikację jego ciała. Zapytał o inny sprzęt, bowiem był przekonany, że tego
także odczuwali braki. Tu okazało się być trochę lepiej.
- 30 zbroi bojowych typu Hardiman
II MK, z czego 6 odrzutowych – meldował Schaefer. Desant Sokolińskiego miał
stanowić rozpoznanie, a jego atutem miała być mobilność, nie zabrano więc
kombinezonów bojowych, w które któryś kiedyś z logistyków polecił wyposażyć
marines w NASW, nie biorąc pod uwagę faktu, że trudno w nich będzie walczyć w
kosmosie. Zalegały od lat w magazynach ISS, stanowiąc przestrzały typ, coraz
rzadziej używany w walkach na Ziemi. Kolejne informacje nie były dlań
zaskoczeniem, magazyn uzbrojenia nie dysponował ani jedną siecią bojową,
dronem, ani cyberdynem, nie wspominając o pociskach ziemia-powietrze i
przeciwpancernych. Nawet gdyby jakimś cudem umieszczono tak nieporzebne w
kosmosie narzędzia wojny, zostałyby zdesantowane kilkadziesiąt godzin wcześniej
do Warszawy. Kiedy jednak usłyszał kolejną pozycję poprosił o powtórzenie.
- Co do cholery robi na stacji
kosmicznej Humvee? – zapytał z niedowierzaniem.
- Nie mam pojęcia – przyznał major.
– Usiłowałem ustalić, kiedy objąłem tu dowodzenie, ale nikt nie wie kiedy i w
jakich okolicznościach się tu znalazł. Zapewne kolejny wybitny sukces naszej
aprowizacji – albo jakiś dawno zapomniany żart któregoś z marines, bo mimo
najszczerszych chęci Grieve nie był w stanie znaleźć żadnej logiki w
dostarczeniu pojazdu terenowego w kosmos. Nawet prowadzone z orbity operacje
desantowe przez ostatnią dekadę polegały na zrzucaniu kontenerów w miejsca
najmniej oczekiwane przez przeciwnika, w ostatnich latach skupiając się raczej
na siłach Kolektywu, gdzie walka była raczej kontaktowa i desant pojazdu nie
znajdował uzasadnienia. W sumie nie miało to znaczenia, choć logistyka zdołała
go po raz kolejny zaskoczyć, ale jak wiadomo gdzie kończyła się logika,
zaczynało zaopatrzenie.
Popatrzył na kapitana, stojących na
baczność żołnierzy i sierżanta, który świdrował go wzrokiem starając się
jednocześnie nie patrzeć, w sposób doskonale znany wszystkim wiarusom. Grieve
doskonale wiedział jednak z kim ma na ISS do czynienia. Nie był w końcu
oficerem sztabowym, lecz dowódcą do niedawna walczącym jeszcze na froncie
pacyficznym, podlegającym CINCAS, dowództwu wojny azjatyckiej, które kilka lat
temu przekształciło się w pełnoprawny front, jaki powstał gdy Kolektyw zaczął
atakować anomaliami grawitacyjnymi, otwieranymi przez ochotników. Z tej racji
dość blisko współpacował z CISNPAC, a ISS stało się na jakiś czas platformą
desantową Sojuszu. W myśl dawnej morskiej tradycji, której spadkobiercą czuło
się w jakimś stopniu NASW, marines stanowili także piechotę morską na
niektórych statkach klasy Apollo, operujących
do niedawna w głębokiej przestrzeni. Pozornie nie miało to wielkiego
sensu, ale kilka spotkań ze statkami tamtych, które podjęły próby abordażu przy
użyciu wojsk Kosmarmii sprawiło, że Sojusz musiał zareagować. Nie stworzono
własnej piechoty kosmicznej, zamiast tego delegowano marines, którzy przez kwartał
pełnili służbę rotacyjnie na ISS, co traktowano raczej jako możliwość
odpoczynku od strefy wojny. Plusem było więc, że kierowano tu weteranów,
Schaefer nie był więc gryzipiórkiem, co Grieve wiedział z jego akt, podobnie
jak przejrzał na szybko informacje o pozostałych 74 marines pozostających na
stacji. Minusem było jednak to, że stacjonowali tu już pół roku i mimo inwencji
Schaefera zdecydowanie wyszli z wprawy i stracili umiejętności. Atak na port
Houston w czerwcu poważnie ograniczył możliwości zaopatrzeniowe Sojuszu
utrudniając logistykę, a aktywność wroga w kosmosie spowodowała alarm bojowy,
który uniemożliwił rotację, jednocześnie zmuszając siły znajdujące się na
stacji do obsady statków klasy Apollo, zgodnie z procedurami DEFCON. Schaefer
mógł więc jedynie rotować ludzi między statkami i stacją, miał więc 15 w trybie
odpoczynku po rejsach, 15 na czuwaniu i 15 na służbie, a pozostałych na
pokładach statków idących na zwarcie w przestrzeni kosmicznej. Tych obecnych na
stacji Grieve stawiał właśnie w tryb alarmu bojowego i po części czuł się
winny, zdając sobie doskonale sprawę, że nie mieli odpoczynku od pół roku, nie
mając przerwy na Ziemi, z drugiej strony jednak służba w kosmosie nie należała
przez ostatnie miesiące do specjalnie wymagających. Wstrzymano wszelkie
desanty, gdy rozpoczęto pacyfikację dawnych Chin wypalając je do gołej ziemi w
poszukiwaniu Kolektywu. Wyjątkiem od reguły był oczywiście specjalny oddział,
który w ramach korpusu utworzono z elitarnych żołnierzy różnych jednostek
Sojuszu, chcąc stworzyć grupę desantową, mogącą zaskoczyć przeciwnika w
kosmosie. Choć przetrzebiona podczas swej przedostatniej misji, teraz
znajdowała się na Ziemi, a Grieve nie zamierzał dopuścić, aby tam pozostała,
choć nie miał jeszcze pojęcia jak może ich wyciągnąć, choć w jego głowie
powstawał już pewien plan.
- Sprawdzić uzbrojenie osobiste,
wyposażenie bojowe, stan hardimanów i sprzętu – powiedział więc. – Mają być
gotowe do wydania.
- Sierżancie Southwood – polecił
Schaeffer.
- Tak jest – odparł beznamiętnie
podoficer. – Co z… utrudnieniami?
- Dla korpusu nie ma żadnych
utrudnień – Grieve odezwał się nim Schaeffer zdążył coś powiedzieć. – Zielone
światło, by wszystkie pokonać. – sierżant uśmiechnął się z wyraźną radością.
- Mogę wiedzieć na co się
szykujemy, sir? – spojrzał na generała.
- Jak zawsze, sierżancie – odparł
Grieve nie chcąc przyznać, że ten ruch ma jedynie na celu poprawę jego
samopoczucia i przesunięcie pionków na wewnętrznej planszy. – Na wojnę. –
Niestety tym, czego potrzebował Grieve, był NASW, bez którego nie mógł
rozpocząć żadnych działań.
- Jeśli mogę coś zaproponować, sir…
- chrząknął Souhtwood. – Być może będą trudności we współpracy, które mógłby
rozwiązać jakiś oficer.
- Porucznik Ethan – rzucił krótko
Schaeffer i wyjaśnił Grieve’owi. – Może trzeba będzie wpłynąć na kilku oficerów
NASW, którzy zbyt dosłownie biorą polecenia.
- Jak wpłynąć?
- Skutecznie – wyjaśnił kapitan.
Grieve nie indagował dalej. Na razie interesowało go co innego.
- Sytuacja na dole? – zapytał.
Schaeffer po raz pierwszy okazał niepewność.
- Nie posiadam… informacji –
przyznał.
- Majorze – powiedział spokojnie
Grieve. – Ja naprawdę wiem, kiedy ktoś mi usiłuje dać coś do zrozumienia. Ale
jednocześnie wysyła w ten sposób wiadomość całemu korpusowi. Więc chyba pora,
żeby korpus odpowiedział, nieprawdaż? Proszę mnie zaprowadzić do centrum
sterowania.
- To również może okazać się
utrudnione – przyznał Schaeffer.
- Dla korpusu? Nie sądzę –
poinformował go Grieve, na co tamten wyprężył się i wskazał dłonią korytarz po
lewej stronie i ruszyli. Generał chrząknął. – Kolejne pytanie, które chciałem
zadać… z jakiego powodu podczas ciągłego alarmu bojowego na tej stacji marines
nie są uzbrojeni?
Schaeffer wydawał się zaskoczony.
- Na ISS nigdy nie nosimy broni –
powiedział. – Zgodnie z procedurami NASW. Nie ma takiej potrzeby. To też chyba
pewien pragmatyzm. W razie zagrożenia zawsze zdążymy ją pobrać, a w innych
sytuacjach raczej niewskazana jest tu strzelanina.
- Dobrze. Obawiałem się, że flota
rozbroiła was, by nie bać się was w tutejszym barze – Grieve powiedział to
celowo na użytek dwóch towarzyszących im marines. – Ale mamy wojnę. Chyba parę
rzeczy warto to zmienić. A teraz chciałbym się dowiedzieć jakiego rodzaju
utrudnienia tutaj się pojawiły, kapitanie.
Skręcili w łączniku. Grieve starał
się zapamiętać układ klaustrofobicznych i wąskich korytarzy, które rozświetlało
przyćmione światło.
- Nasz dostęp do poszczególnych
części stacji został ograniczony – wyjaśnił Schaeffer. – Komandor Gleeson z JAG
po tym jak… odizolował admirała Aldrina i kilka osób z jego personelu, zmienił
schemat zabezpieczeń i kody dostępowe. Teraz przejście do poszczególnych części
stacji jest ściśle regulowane i wymaga pary. Marynarz NASW i nasz marine przy
przejściu pilnują stref buforowych i wstęp możliwy jest wyłącznie po uzyskaniu
zgody.
- Szybki jest. Kiedy on to zdążył
wdrożyć?
- Jeszcze wszędzie nie zdążył –
Schaeffer usiłował dotrzymać kroku generałowi, choć teoretycznie to on
prowadził go korytarzem. – Nasi ludzie nie są szczęśliwi, bo zmienił ich w
żandarmerię i teraz pilnują niektórych pomieszczeń wraz z personelem NASW, w
szczególności… odizolowanych.
- NASW też nie jest zapewne
szczęśliwe – stwierdził Grieve. – Rozumiem, że to komitet powitalny? - zapytał gdy zbliżyli się do łącznika, przy
którym czekał na nich oficer NASW w stopniu porucznika i salutował i
przedstawił się. Mundur Willoughby-Jonesa III zdawał się być nienagannie
wyprasowany, co nie poprawiło opinii generała o kosmicznej flocie.
- Komandor Gleeson zaprasza –
powiedział. Grieve poczuł, że znalazł się wreszcie na polu bitwy.
- Dziękuję, chętnie skorzystam z
zaproszenia – odparł. – Gdy tylko odwiedzę CINSPAC.
- Sądzę, że komandor Gleeson będzie
nalegał – zaczął tamten.
- Synku, stara tradycja zdaje się
nakazuje, by po wejściu na pokład zameldować się dowódcy, o ile oczywiście NASW
hołduje zwyczajom marynarki wojennej – rzucił generał. – A dla marines tradycja
jest święta. Więc otwieraj kolejne drzwi, albo utoruję sobie drogę samdzielnie.
Mundurek skapitulował zbyt szybko,
co nie umknęło uwagi generała. Zatem wszystko przebiegło tak jak Gleeson to
zaplanował, by sprawdzić jego intencje i determinację. Nie był zbytnio
zdziwiony. Na tym etapie tamten nie będzie jeszcze próbował kolejnych gierek,
ale wszystko to generała już mocno zirytowało. Nie był sztabowcem i nie znosił
biurokratycznych rozgrywek. W głębi ducha zatęsknił za polem bitwy i po chwili
znalazł się jej sercu.
To pomieszczenie było dużo większe,
stanowiąc centrum operacji kosmicznych Sojuszu i główną siedzibę CINSPAC,
dowództwa wojny kosmicznej, którą prowadziło NASW przeciw Kosmflocie. Jednakże
było tak samo ciasne i ciemne, jak korytarze ISS, różniąc się jedynie
przestronnością. Nie było jej jednak w ogóle czuć, bowiem blask monitorów
oświetlał siedzących ciasno w rzędach ludzi. Przed nimi znajdowały się pulpity,
na których migotały jasne światełka. Niczym w Cheyenne Mountain, ale na dużo
mniejszą i bardziej klaustrofobiczną skalę. Podobnie na ścianach, a Grieve
odruchowo poszukał okna, lecz zamiast nich dostrzegł nieco większe monitory w
przedniej części pomieszczenia, na których wyświetlały się symbole
matematyczne, litery, linie i migające punkciki. Na jednym dostrzegł
dwuwymiarową mapę Ziemi, z licznymi punktami przecięcia ponad kontynentami i
świecącymi na czerwono figurami geometrycznymi. Sytuacja nad Zachodnią Europą
niezmiernie go interesowała, musiał jednak podejść bliżej, ponieważ
pomieszczenie było dużo mniejsze, niż stanowisko NORAD w Cheyenne Mountain, zaś
monitory był małe. Największy prezentował trójwymiarową siatkę taktyczną, na
której wyświetlały się dziesiątki punktów w kolorze niebieskim i czerwonym,
tańczące w chaosie ekstrapolowanych kursów. Jednak większość ludzi zdawała się
stać na podeście wpatrzona w inny monitor, zasłaniając to, co na nim się
znajdowało. Chaos potęgowały liczne rozmowy, terkot telefonów, a Grieve
spojrzał w kierunku przeszklonej części oddzielającej pomieszczenie po lewej
stronie i ruszył w tamtą stronę wymijając swojego przewodnika i zapominając o
eskorcie marines w ciasnym pomieszczeniu. Spojrzał pod kątem do góry, gdyż
pomieszczenie w tylnej części było dość wysokie, dostrzegając nad sobą galerię,
ku której się kierował. Ciasne schody znajdowały się koło przeszklonego
pomieszczenia, w którym odcięci od chaosu prowadzenia wojny znajdowali się
radiooperatorzy Sojuszu. Grieve nie był w stanie zrozumieć jak można było
orientować się w całym tym zamieszaniu i koordynować działania z NORAD i AFCOM.
Bez eniaków na pewno byłoby to niemożliwe. Czegokolwiek nie sądziłby o NASW i
jak bardzo nie lekceważaliby go żołnierze różnych formacji walczący na
powierzchni planety, nie dało się ukryć, że tu znajdowała się pierwsza linia
obrony wolnego świata, bez której Związek wystrzeliłby z orbity swoje pociski,
ze swych statków, bombardując kontynent amerykański jako wstęp do ostatecznego
zwycięstwa. Koordynacja matematyczna ISS i sieć gotowa była ekstrapolować
działania tamtych, przechwytując je dzięki swym rakietom i dziesiątkom okrętów
patrolujących rejon nad Atlantykiem i Pacyfikiem. Grieve miał świadomość, iż
walcząc na froncie azjatyckim sieciocentryczna matematyka Sojuszu sprowadza go
na swej siatce do takiego punktu, choć wszystko tam wyglądało zupełnie inaczej.
Na galerii dostrzegł grupę oficerów
NASW również znajdujących się nad monitorem w towarzystwie odzianego w biały
kitel mężczyźni. Zawzięcie dyskutowali. Cokolwiek ich zajmowało nie było siatką
taktyczną pozycjonującą flotę Sojuszu.
- Whipple nie ma racji – mówił
właśnie mężczyzna w białym kitlu. – To nie jest dylatacja czasowa! „Chattanoga”
wykryłaby pole grawitacyjne z tej odległości, gdyby coś je generowało. A przy
takim przesunięciu musiałoby być znaczne!
- Profesor Whipple radził aby pana
nie słuchać – powiedział admirał Armstrong, który odłożył właśnie słuchawkę. –
Osobiście przekonuje mnie argument, że skoro tamci wygenerowali fale
grawitacyjną, to mogli poczynić jeszcze większy postęp w badaniach nad
grawitacją niż Kolektyw i tym samym mogą mieć wpływ na upływ czasu.
Jego rozmówca prychnął.
- O ile sądzę, iż Everett nie ma
racji, to na pewno jego pomysły są dużo lepsze niż Whipple’a, który siedzi na
Ziemi w swoim bujanym fotelu! Gdyby tam była grawitacja to Everett by ją
wykrył, nim…
- Doktorze Sagan! – uniósł głos
admirał. – Proszę skupić się dalej na próbie wytłumaczenia co tam się dzieje i
sposobów obrony przed tym zjawiskiem.
- To nie jest ich broń!
- Na chwilę obecną takie
wytłumaczenie traktujemy jako najbardziej prawdopodobne, skoro jest nad ich
planetą – uciął Armstrong. – Proszę zakończyć analizę i wrócimy do tej rozmowy
– odwrócił się nie dając dojść Saganowi do słowa. Ten był wyraźnie zirytowany,
jednak skierował się ku eniakowi w drugiej części pomieszczenia, mijając
komandorów NASW. W kierunku Grieve’a zmierzał zaś już inny z admirałów.
Uścisnęli sobie ręce.
- Glenn – przedstawił mu się, a ten
odwzajemnił powitanie.
- Problemy? – zapytał.
- Świat zwariował – powiedział
zmęczonym głosem Glenn. – Przepraszam za brak stosownego powitania, ale mamy tu
sporo zamieszania. Coś dzieje się nad Marsem.
- Związek atakuje?
- Dobre pytanie – odparł Glenn. –
Wszystko to zakrawa na szaleństwo, jeszcze dwie doby temu wszystko było
przewidywalne, a teraz… Mamy tam coś, czego nie widać na naszych
konwencjonalnych czujnikach, a jedynie dzięki soczewkowaniu… specjalnemu
skanowaniu, które zdaniem połowy fizyków jest tylko teorią i nie ma prawa
działać. Teraz zaczęło zaburzać przestrzeń i zmieniać kształt, do tego wygląda
na to, że spowolniło upływ czasu.
- Jak to spowolniło? – nie
zrozumiał Grieve.
- Nie jesteśmy pewni – odparł
Glenn. – Tamci ostrzelali to bronią atomową i jak twierdzą nasi naukowcy i
eniaki… za wyjątkiem doktora Sagana – spojrzał niechętnie w ślad za naukowcem –
wygenerowali efekt dylatacji czasu pociskami jądrowymi, podobnie jak
wygenerowali wcześniej falę grawitacyjną, ostrzeliwując przestrzeń w ten sam
sposób. Teraz strzelili do tego obiektu, po czym nasze czujniki zwiariowały.
Nie jesteśmy w stanie w żaden sposób spenetrować tego zjawiska, a nasze drony
nie mogą go w żaden sposób zbadać. Możliwa jest jedynie obserwacja i z tego co
widzimy wszystkie obiekty wewnątrz w zasadzie przestały się poruszać. Ruch jest
niezwykle powolny, ale raczej nie z powodu zwiększonego tarcia. Stąd pomysł na
dylatację czasu.
- A co sądzi doktor Sagan?
- Proszę nie pytać. Jego teorie…
nie nadają się do publicznego omawiania- westchnął Glenn. – Niestety,
straciliśmy tam już statek. Nie mamy z nim kontaktu, zanikł sygnał
transpondera, bo nie przechodzą żadne fale. A w przeciwieństwie do okrętów
tamtych, nie jesteśmy go w stanie dostrzec na telemetrii, bo odbija lub
pochłania wszelkiego rodzaju promieniowanie i fale.
- „Von Braun”?
- Tak. Cokolwiek się dzieje jest w
śroku tego wszystkiego – pokręcił głową. – Jak nigdy brakuje nam tu teraz
Aldrina… Jeszcze okaże się, że miał rację, w całym tym swym szaleństwie. Co sprowadza
nas do twojej wizyty.
Grieve przytaknął.
- Zdajecie sobie sprawę, że to
wszystko jest powiązane? Z tym co Związek robi na orbicie i na powierzchni?
- Z osławionym desantem do
Warszawy? – Glenn konspiracyjnie ściszył głos. – Jeszcze trochę i zacznę sam
być przekonany. Bo AFCOM chyba już jest, skoro rozpoczęliście atak na Warszawę?
Czy wy oszaleliście, szykując desant spadochronowy?
Grieve nie dał po sobie poznać, że
ucieszyły go te informacje. A zatem wymyślona przez niego pułapka zadziałała,
skoro z orbity sytuacja wyglądała na próbę uderzenia na wroga, a
przemieszczenie wojsk spadochronowych zostało tak odczytane.
- Na tym terytorium przeciwnika są
nasi żołnierze – powiedział. – Mamy jakąś możliwość zrzucenia im z orbity
wsparcia w postaci uzbrojenia? – lub pojazdu terenowego pomyślał z sarkazmem,
uświadamiając sobie jak retoryczne jest jego pytanie. – Nie będę ukrywał
admirale, że jeśli to możliwe chcielibyśmy rozważyć posłanie promów.
- Nie jest to możliwe – odparł
Glenn.
- Jeśli to kwestia lotniska to
przygotujemy je – powiedział Grieve, bo miał już część planu w głowie. –
Robiliśmy to już w Singapurze. Promy nie muszą wracać tu, zabezpieczymy im
odlot do Anglii, więc paliwo…
- To nie jest kwestia paliwa.
Raczej nawet nie tyle wrogiej fizyki… - Glenn westchnął. – Patrolują
intensywnie tamten teren. Nawet gdyby AFCOM autoryzował wydanie im bitwy, to
zjonizowali przestrzeń nad całą tą częścią Europy, więc choć zdaje się zostało
jeszcze kilka kontenerów desantowych, to nie dość, że nie pociągnie ich w dół
żaden nasz prom, to jeszcze także elektronika na powierzchni będzie miała
problemy. Zapewne jest to jeden z powodów, dla których nie mamy łączności z
grupą desantową, o ile jeszcze żyją.
- Żyją – oświadczył Grieve. – Do
czasu braku innych informacji ta jest obowiązująca.
- Tak – zgodził się Glenn. – Ale
pomijając powyższe, AFCOM w tej chwili nie autoryzuje żadnej deorbitacji
bojowej. Dali to dość jasno do zrozumienia, do tego przysłali komandora
Gleesona.
- Wiem. Bardzo wam przeszkadza?
- Jego uprawnienia są znaczne –
odparł Glenn. – Doskonale wiemy o co chodzi, to okazja by zrobić porządki w
CINSPAC i pokazać naszą niekompetencję, ale przyznam, że nikt z nas nie ma
czasu się tym przejąć. Gleeson zaprowadza swoje porządki organizacyjne, ale nie
może się wtrącić do tego co tu robimy, a aktualnie mamy pełne ręce roboty. To
nie tylko sytuacja nad Marsem, to także to co wróg wyczynia w kosmosie.
- To znaczy? – zapytał Grieve.
- Czemu przerzucają wszystkie swoje
siły do Warszawy? Porzucają tę część świata, którą podbili przez ostatnie
ćwierć wieku? – odpowiedział pytaniem Glenn. – Czy widzicie w tym jakiś sens?
– Nie do końca – przynał Grieve.
- Podobnie trudno zrozumieć co
robią w przestrzeni. Zgromadzili swoje siły, ale ustawiają je na jakiejś
dziwnej pozycji. To nie ma żadnego sensu. Nie pojmujemy celu tych manewrów.
Zapewne macie tam na dole jakieś wytłumaczenia.
- A wy?
- Niektórzy zaczynają się bać, że
testują ten obiekt nad Marsem, a potem uderzą nim na nas – odparł Glenn. –
Czymkolwiek by nie był. Jeśli zajmują pozycję do ataku, nie możemy im na to
pozwolić. Coraz więcej osób chce, byśmy uderzyli teraz. Podobnie jak robicie to
wy, w Europie.
- Nie uderzamy. Sprawdzamy ich
reakcję, by zrozumieć ich intencje.
- W naszym wypadku sprawdzenie
oznaczać będzie wojnę w kosmosie – wyjaśnił Glenn.
Przez chwilę milczeli.
- Muszę porozmawiać z Aldrinem –
powiedział wreszcie Grieve.
- Tu niestety władny jest komandor
Gleeson – powiedział Glenn. – Zdaje się, że przyszedł cię przywitać.
Mężczyzna w mundurze komandora NASW
zmierzał już w ich stronę, wyminąwszy marines, pozostawiszy z tyłu porucznika
dwojga nazwisk. Grieve mierzył go spojrzeniem swych oczu i coraz bardziej nie
podobało mu się to, co widzi.
- Zgubil się pan, komandorze? –
zapytał Glenn nawet nie próbując ukryć złośliwości. – Zdaje się, że
ustaliliśmy, iż nie będzie pan przeszkadzał w prowadzeniu wojny.
- Przez cały czas je wspomagam –
Gleeson wyraźnie nie poczuł się dotknięty. – Cieszę się na otwartość i
współpracę. Generale – wyciągnął rękę do Grieve’a i przedstawił się. Generał
odwzajemnił mocny uścisk. Gleeson spojrzał w kierunku Glenna. – Przy okazji,
zakończyłem już częściowo prowadzenie audytu i jeśli znajdzie pan admirale w
czasie prowadzenia tej wojny sposobność, by przejrzeć wdrożone środki bezpiecześtwa,
będę wdzięczny.
- Nie wiem czy znajdę czas, by je
zaakceptować.
- Zostały już wdrożone, ale
oczywiście chętnie je przedyskutuję – uśmiechnął się Gleeson. Glenn zachmurzył
się, po czym spojrzał na generała.
- Miłej zabawy – powiedział.
Gleeson poczekał, aż tamten oddali się.
- Czy mogę zaprosić do mojego
gabinetu, sir? – powiedział.
- Miło, że dali już panu własne
pomieszczenie, komandorze – odpowiedział ze spokojem Grieve. – Aczkolwiek nie
wydaje mi się, że ma pan uprawnienia, aby mnie przesłuchiwać.
- Wydaje mi się, że w świetle
regulacji na pokładach okrętów marines podlegają NASW – przypomniał Gleeson.
- Kapitanom okrętów – przypomniał
Grieve. – A żadnego tu nie widzę – mierzyli się spojrzeniami.
- Będziemy się tak bawić
generale? - zapytał w końcu tamten.
- Nie ja zacząłem – przypomniał
Grieve. – Trochę za długo czekałem na dokowanie, brak dostępu do informacji i
ograniczenia nałożone na moich ludzi, także temu nie pomagają.
- W mojej pracy są one dość
istotne, wbrew temu co może się wydawać – odparł tamten niezmieszany. –
Ograniczenia w dostępie do informacji wzmacniają bezpieczeństwo, a także
umożliwiają zarządzanie nimi i weryfikację, gdzie są dystrybuowane.
- Gleeson, proszę przestać pieprzyć
– Grieve stracił cierpliwość. – Nie mam ochoty bawić się w kotka i myszkę.
- Proszę bardzo – powiedział
niezrażonym tonem tamten. – Po co pan tu właściwie przybył, generale?
- Ustalić jak doszło to tego, że
Aldrin zaangażował korpus w swą prywatną wojnę.
- I kto się bawi w kotka i myszkę,
generale? – głos tamtego ociekał z ironią. – Ale może mi pan powie, dlaczego
kazał pan po wylądowaniu sprawdzać stan broni i amunicji? I uzbrajać marines? Z
kim chce pan tu walczyć?
- Obawia się pan czegoś, Gleeson?
- Absolutnie nie, zwłaszcza, że w
myśl regulacji kodeksowych w czasie trwającego dochodzenia niestety nie jest
możliwe uzbrajanie w koszarach zaangażowanych w dochodzenie.
- Więc wszyscy marines są
zaangażowani w dochodzenie? – Grieve zbliżył się do niego. – Wydaje się panu,
że może pan się do tego posunąć? Rozbroić wojsko w czasie alarmu bojowego?
- Posunąć się mogę – odparł tamten
spokojnie. – Ale nie wiem, czy jestem w stanie pewne rzeczy powstrzymać. Pan
również nie wie.
Grieve pokiwał głową.
- Ciekawa ocena sytuacji –
powiedział.
- Jeśli skończył pan już analizować
sytuację taktyczną na mapie Europy, może jednak kontynuujmy tę rozmowę bez
świadków? – zaproponował Gleeson, pokazując, iż był cały czas świadom, co
zaprzątało uwagę generała, rozmyślającego o tym, co zobaczył na monitorze. –
Wytworzyła się całkiem ciekawa sytuacja strategiczna, zdaje się, że właśnie
uderzyliśmy kilku miejscach na Związek, a on nie reaguje… Nie podejrzewałem, że
generał Kluge zachowa się tak ofensywnie. Przepycha przez AFCOM pomysł ataku z
udziałem spadochroniarzy. I przeforsował inną ciekawą koncepcję.
- Widziałem – kiwnął głową Grieve,
myśląc o pozycji czerwonych punktów nad Europą. W tej chwili pozostawało
oczekiwanie na efekty.
Przeszli przez ciąg korytarzy,
nadal w towarzystwie dwóch marines, choć polecił Schaefferowi dopilnować wykonania
rozkazów, na co Gleeson nie zareagował, mimo iż doskonale zdawał sobie sprawę,
co oznaczają takie słowa. Mundurek także przepadł, zapewne z kolei realizując
jakieś zadania dla tamtego. Konfrontacja wydawała się nieunikniona, choć na
razie krążyli wokół siebie niczym wilki.
W pomieszczeniu, do którego
dotarli, Gleeson usiadł przy biurku, a Grieve na wprost niego. Przymocowany do
podłogi fotel wyposażony w pasy irytował go, podobnie jak ciasnota tego
pomieszczenie i brak okna. Nie cierpiał nigdy na klaustrofobię, ale wąskie
korytarze zdawały się go przytłaczać.
- Tu urzędowała nieoceniona
komandor Hoener, szefowa wywiadu NASW, którego priorytety raczej odbiegły
ostatnio od zajmowania się działaniami przeciwnika – wyjaśnił Gleeson. Biurko
było puste, a on nie sięgnął po żadne papiery jak spodziewał się Grieve, nie
zaproponował także niczego do picia. – W ogóle ciekawe priorytety miał także
admirał, nawet jego adiutant nie miał pojęcia o wielu sprawach – powiedział.
- Zapewne ograniczony dostęp do
informacji - zasugerował generał. Zachowywał jeszcze cierpliwość, choć
najchętniej spoglądałby teraz na mapę działań i przebieg tego, co miało
niebawem nadejść.
- Cóż, Willouhby-Jones III służy
nieocenioną pomocą, usiłując wyjść cało z sytuacji, w której się znalazł, gdy
jego admirał został zatrzymany za zdradę – powiedział Gleeson. – Co oczywiście
nie znaczy, że mam zaufanie do adiutanta, choć oczywiście będzie chciał ocalić
swą karierę, w końcu pochodzi z rodziny z tradycjami. A pana generale, nie
interesuje kariera, poprzestanie pan na jednej gwiazdce?
- Proszę nie podążać tą drogą –
poradził Grieve. – Skoro zainteresował się pan moją karierą, to wie pan, że nie
jestem typem oficera sztabowego, nie lubię takich gierek.
- Odniosłem inne wrażenie, ale
dobrze… generale, z jakiego powodu z uporem maniaka od dwóch dni sporo osób w
Sojuszu chce rozpętać wojnę?
- Ta wojna trwa prawie 30 lat –
przypomniał Grieve.
- Kilkadziesiąt godzin temu bardzo
się zintesyfikowała. Wszyscy nagle zainteresowali się Warszawą, a desant
Aldrina uruchomił nagle działania nie tylko Związku, ale również Kolektywu.
Siły wroga oddały nam pole, a my atakujemy ich w Europie bo zdają się
wycofywać. Ale wygląda na to, że zmierzają w kierunku miasta, gdzie przepadli
marines i spadochroniarze.
- O ile mi wiadomo nie przepadli –
sprostował generał. – Brak z nimi kontaktu.
- Domniemywać należy, że wzięli
udział w bitwie z przeważającymi siłami wroga, które zmierzały w ich kierunku –
potwierdził spokojnie Gleeson. – I choć nie jesteśmy w stanie dostrzec, co się
tam dzieje, powiedziałbym, że raczej jest to oczywiste, skoro niedawno do
miasta zmierzał desant powietrzny, a także przerzucane są dalsze siły.
- Wojna nie bazuje na
oczywistościach, lecz na rozstrzygnięciach – powiedział spokojnie Grieve.
- Usiłuję jedynie ustalić pewne
fakty – powiedział Gleeson. – A te wskazują, że nikt nie miał pojęcia o
desancie Aldrina, który to wszystko wywołał. Kiepsko to świadczy o nas,
aliantach, zarówno o całości dowództwa, skoro nikt w AFCOM ani w SACEUR nie
jest świadom, że przeprowadzana jest ofensywna operacja na głębokim zapleczu
przeciwnika, a tym bardziej o korpusie, skoro jego dowództwo nie wie, że
zaangażowani w to są marines.
- W kosmosie podlegają NASW –
przypomniał Grieve.
- Ale operacja prowadzona jest na Ziemi
– odparł Gleeson. – Polscy spadochroniarze pewne rzeczy zrobili oczywiście z
premedytacją i teraz sieją zamęt wraz ze swym rządem w całym Sojuszu. Ale
marines?
- Przybyłem tu ustalić jak do tego
doszło.
- I w ramach tego zbroi pan marines
na stacji? – zapytał z widoczną ironią Gleeson.
Grieve westchął. Czuł suchość w
ustach, najchętniej by się napił, ale rozmówca niczego mu nie zaproponował. Być
może była to taktyka obliczona by coś osiągnąć.
- Proszę mi powiedzieć szczerze,
komandorze, naprawdę pan sądzi, że niezależnie od sytuacji, Sojusz porzuci
swoich ludzi? – zapytał generał. – Nie będzie czynił przygotowań, by
wykorzystać okno możliwości?
- Zdaje się, że w kosmosie mamy
takie okno zamknięte – zauważył Gleeson.
- Co nie znaczy, że będzie tak
przez cały czas.
- Na tyle na ile znam fizykę,
problem jonizacji nad Europą nie zniknie. Choć przyznaję, że pomysł
zaatakowania przez RAF sił w Sundzie i Poznaniu jest doskonały taktycznie,
nawet jeśli generał Williams czyni obiekcje. Przy czym nie zauważył chyba tego,
co ja obserwuję z ISS.
- Mianowicie?
- Otworzy to także podejście od
strony orbity znad Morza Północnego, czylipoza zasięgiem bojowym stacji
Rewolucja – powiedział Gleeson. – Choć nie wiem jak planuje pan rozwiązać
problem jonizacji. Nie wspomnę, już o statkach przeciwnika, które będą
prowadzić aktywny ostrzał, jeśli coś spróbuje dokonać deorbitacji w tym
kierunku.
- Problemy są po to, by rozwiązywać
je po kolei – zauważył Grieve.
- Jest pan świadom, że nikt w
obecnej sytuacji na to nie pozwoli? AFCOM, SACEUR, CINSPAC? – zapytał Gleeson.
– Co w ogóle pan chciałby osiągnąć, skoro uzbraja pan marines? Udzielić tamtym
wsparcia czy ich uratować?
- Wszystko w swoim czasie –
odpowiedział Grieve. – Chciałbym porozmawiać z Aldrinem.
Gleeson pokiwał głową. Popatrzył na
monitor jarzący się zielonym światłem, połączonym korpusem z matematyczną
częścią eniaka.
- Oczywiście w mojej obecności –
powiedział jakby do siebie, a Grieve przytaknął. – Generale, cokolwiek pan by
nie sądził, wszystko co robię, służyć ma jedynie dobru Sojuszu.
- Ja również, komandorze – Grieve
zmierzył go spojrzeniem. Gleeson nie odwracał wzroku.
- Widzi pan tylko wojnę, generale –
powiedział. – Problem polega na tym, że dzieje się coś więcej.
- Oświeci mnie pan, komandorze?
- Jesteśmy zinfiltrowani bardzo
głęboko – odparł tamten. – To nie oczywistość, to fakt. W NASW działa wysoko
postawiony szpieg tamtych. A oni od kilku tygodni nasi przeciwnicy przestali
się liczyć z faktem, że możemy to odkryć. To nie są błędy, czy brak uwagi. To
pewien schemat, jakby nie zależało im, że się dowiemy.
- Do czegoś pan zmierza?
- Skoro zupełnie się z pewnymi
rzeczami nie kryją, to znaczy, że nie mają one już znaczenia. Proszę
powiedzieć, co pomyślałby Pan na polu bitwy widząc, że przeciwnik poświęca
swoje kluczowe zasoby?
- Wyciągnąłbym wniosek, iż jest
przekonany, że osiągnie zwycięstwo – odparł Grieve.
- Dokładnie – powiedział Gleeson. –
Ja też mam swoje bitwy. I nie podoba mi się co widzę na moim polu walki.
- Założenie, że Aldrinn jest
zdrajcą… - zaczął Grieve.
- Niczego nie zakładam – przerwał
Gleeson. – Faktem jest, że posłał doborowe oddziały bez niczyjej zgody na teren
przeciwnika wraz z jeńcami dysponującymi wiedzą o kluczowym znaczeniu. Faktem
jest, że nad Marsem coś się pojawiło. Faktem jest, że flota tamtych zajmuje
pozycje do ataku na Sojusz i zupełnie się z tym nie kryje. Faktem jest, że
rzucili całą armię na Warszawę i że przybył tam Kolektyw. To się wszystko
wiąże.
- To fakt?
- To założenie – powiedział
Gleeson. – To czy Aldrin działał celowo, czy też dał sobą manipulować wciągając
cały Sojusz w pułapkę, zostanie ustalone. Jestem jednak przekonany, że działał
w interesie wroga. Z tego samego też powodu nie pozwolę, aby podejmowane były…
innego rodzaju operacje, mogące przysłużyć się przeciwnikowi.
Grieve doskonale zrozumiał, co
tamten miał na myśli, lecz zapytał po prostu:
- Jakiego rodzaju pułapkę?
Gleeson milczał dłuższą chwilę.
- Dzieje się zbyt dużo rzeczy,
których nie rozumiemy, a które świadczą, o tym, że tamci realizują jakiś plan.
Działania Kosmfloty wokół stacji Ałmaz to jedno, ale może przyjrzyjmy się
Ziemi, bo to raczej pana pole bitwy – wyjaśnił. – Z rzeczy, o których pan nie
wie, lub nie dało się ich dostrzec na monitorach CINSPAC… Trwa dość intensywna
wymiana informacji pomiędzy Ałmazem a czołem ich armii, które się przemieszcza.
- Dokąd?
- Oczywiście w kierunku Warszawy –
powiedział Gleeson. – Istotne jest jednak skąd wyruszyło. To pociąg pancerny…
czy też raczej cały konwój kolejowy, który zmierza z Moskwy z dość dużym
poświęceniem, nie dbając o straty powodowane przez te zmienione istoty, które
uwzięły się, by go atakować. Stracili bardzo dużo wojska, by jak najszybciej
dotrzeć na przedpola miasta. Reszta armii została w tyle.
- Mobilne stanowisko dowodzenia? –
zastanowił się Grieve.
- Prawdopodobnie – przyznał
Gleeson. – Zauważyliśmy to dopiero kilka godzin temu, wszystkie komunikaty
radiowe trafiają do tego pociągu. Zarówno z Ałmaza jak i od wszystkich
jednostek armijnych. Pytanie tylko dlaczego tam, a nie do Stawki? Ten pociąg z
jakiegoś powodu jest dla nich bardzo ważny, bo ich jednostki z orbity
zabezpieczały jego trasę, też zorientowaliśmy się dopiero gdy pociąg wjechał na
terytorium Polski. Robią wszystko, aby nic nie mogło podejść bliżej, nie
wspominając już o wystrzeleniu pocisku.
- Z jakim efektem?
- Udało nam się wykonać zdjęcie
przy użyciu drona, zanim go nam zdjęli. Nie podszedł niestety wystarczająco
blisko. Wiozą tam jakąś dziwną maszynerię, ciężkie pojazdy i ciężarówki. W
AFCOM nie mają pojęcia co to może być, podobnie nasi ekscentryczni naukowcy z
Saganem na czele.
- Bardziej interesuje ich Mars –
zauważył zamyślony Grieve, zastanawiając się co knuje przeciwnik.
- Tamtych również – powiedział
Gleeson. – Cokolwiek tam robią przekazują informacje na bieżąco, ustawili
sztafetę statków między Ziemią a Marsem, chyba po to przerzucali częściowo
swoją flotę. A Ałmaz przekazuje wszystko na dół.
- Do Warszawy?
- Ciekawe miejsce nieprawdaż?
- Powiedziałbym, że tym bardziej
kluczowe wydaje się wydostanie naszego wojska – stwierdził Grieve. – Warto
dostać jakieś odpowiedzi.
- Z mojej perspektywy wygląda to
tak, że dają nam to coraz bardziej wyraźnie do zrozumienia – odparł Gleeson. –
Bo nawet gdybym założył, że teorie i opowieści Aldrina i jego naukowca są
prawdziwe, to Związek nie działałby w tak otwarty sposób. Staraliby się pewne
rzeczy przed nami ukryć. Tymczasem…
- Pana świat jest teatrem gry
pozorów – mruknął Grieve. – Ale czasem na polu bitwy nie są one możliwe.
Sytuacja wymusza otwarte działanie.
- Wie pan coś czego nie wiem?
- Niech pan nie zakłada, że wojsko
jest mniej inteligentne niż flota – powiedział generał. – AFCOM również ma
poczucie, że w tym szaleństwie tkwi jakaś pułapka, której nie dostrzegamy.
Dlatego w Europie rozpoczęto działania te działania kontaktowe. I jakoś my się
angażujemy bardziej, niż tamci się bronią. Bo przerzucają wszysto co mogą w
kierunku Warszawy w każdy możliwy sposób.
Gleeson chciał coś powiedzieć, lecz
rozległo się piszczenie eniaka, a jedno ze świateł zaczęło pulsować na
czerwono, co nie spodobało się generałowi. Zupełnie słusznie, bo Gleeson z
niedowierzaniem patrzył na monitor.
– Ten wasz pomysł, z ofensywą
spadochroniarzy… - zdołał jedynie powiedzieć. - Nie wiem gdzie AFCOM ją
planuje, ale chyba wzięli ją na bardzo poważnie.
Grieve stał już obok niego i
patrzył na mapę Europy, na której sieć matematyczna oznaczała białe okręgi,
wszystkie w umocnionych punktach Związku na zachodnim i południowym froncie, od
Francji przez Alpy, północne Włochy, w kierunku Grecji. Wiedział co one
oznaczają, nawet bez konieczności odczytywania znajdujących się obok nich liczb
i liter. Zaklął.
- Co oni chcą osiągnąć? – zapytał
jakby siebie samego Gleeson.
Nad kontynentem rozkwitały grzyby
atomowych eksplozji, niosąc ze sobą fale zniczenia i impulsu
elektromagnetycznego. Sojusz był bezsilny, nikt nie przewidział, że tamci nie
będą strzelać rakietami, których tor lotu matematyka będzie mogła ekstrapolować
i przechwycić, lecz wysadzać będą wszystkie swoje umocnienia przy pomocy bomb.
- Skurwysyny – rzucił Grieve usiłując zrozumieć, co właśnie działo
się na Ziemi.
- Chodźmy porozmawiać z Aldrinem –
powiedział po dłuższej chwili Gleeson.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz