Gdy
znaleźli się na górze, spojrzeli wprost w oblicze postapokalipsy. Poniżej
rościągało się morze ruin, sposród część płonęła, rozpalając ciemność blaskiem
zagłady. W górze tańczyły ogniste iskry, unosząc w powietrze popiół i
spaleniznę. Gryzący zapach spalonej roślinności na tej wysokości był jeszcze
bardziej duszący.
Wprost z
ciemności kabiny windy wyszli szybko by zapomnieć o smrodzie wypełniającym
ciasne wnętrze i zamrugali oczami. Na tej wysokości ciemność nie była tak gęsta
i skupiona. Marines rozejrzeli się po tarasie, na którym się znaleźli, przyglądając
się workom z piaskiem i stanowiskom karabinów.
-
Przeciwlotnicze - mruknął Baumann. - Paranoicy, jakby nasze ptaszki tu miały
kiedyś dotrzeć.
Walter
nie zareagował. Oddychał głęboko walcząc sam ze sobą, rozważając czy podejść do
barierki. Choć przez ostatnie miesiące oswoił się nieco z otwartą przestrzenią,
nie był pewien czy jest gotów na szok ujrzenia świata z tej wysokości.
- Zostań
tutaj - powiedział do Anuszki, która tarła oczy w kabinie windy. Mimo, iż
zmierzch przerodził się ledwie w półmrok i tak było dla niej za jasno. Łowca
zdawał się nie mieć żadnych problemów, śmiało kroczył przez taras, rozglądając
się wokół. Walter nieopodal dostrzegł kałasznikowa i szybko go podniósł, nie
doczekawszy się słowa komentarza ze strony Devaraux. Sprawdził jego stan,
stwierdzając, iż wymaga intensywnego czyszczenia, przeładował go i podpiął ponownie
magazynek. Mimo, iż nie odważyłby się na razie z niego wystrzelić, a cieni broń
ta się nie imała, poczuł się nieco pewniej. Nigdzie nie dostrzegł żadnego ciała,
wolał nie zastanawiać się co spowodowało, że żołnierz Drugiej porzucił swój
karabin. Potem podszedł do barierki i trzymając się z dala od niej spojrzał w
dół.
Zrujnowane
miasto spowijał dym, w jego centrum płonął pożar. Na zachodzie panowały cisza i
ciemność, na północy horyzont wypełniało fioletowe niebo, którego nie zdołała
nawet stłumić ciemność. Wylewała się ona z jednego miejsca, pokrywając
powierzchnię źródłem mroku bijącego wokół. Gdzieś z okolic Stacji Berii, teraz
Walter był już tego pewien, intensywność ciemnośći w tym miejscu przypominała
mroczną kulę, z której zdawała się płynąć noc, wisząca nad Warszawą. Z tej
wysokości przesłaniała ona wszystko i nie był w stanie dostrzec, że z jej
powodu noc utrzymuje się niczym chmura nad zniszczonym miastem.
- Tam! -
zawołał Weyland, a on odwrócił wzrok, poprzez fiolet zony, ku południowemu
wschodowi. Zza Wisły, znad dawnej trasy kolejowej nadlatywały ogniste ptaki.
-
Cholera! - zaklął Baumann. - Co jeszcze?
- Nie
nawiązuj łączności, namierzą nas - poleciła Deveraux. Podeszli od tej strony
wieżowca, a wzrok Waltera uciekł odruchowo ku południu. Nie dostrzegł czerwonej
mgły, lecz pustą przestrzeń, znajdującą się w miejscu, gdzie niegdyś była zona
południowa. Pustkę i ciemność, w której srebrzyła się toń Wisły. Przez chwilę
zdało mu się, że coś skrzy się w niej na czerwono, migając miriadami świateł,
potem przeniósł wzrok ku nadlatującym punktom. Kilkadziesiąt odrzutowców mknęło
ku Warszawie, niektóre z nich odpaliły już rakiety. Nawracały ku południu, by
nie wlecieć w obszar ciemności, wznosząc się nad powierzchnię ziemi, której
nisko się trzymały. Z tej odległości nie mógł powiedzieć czy to Suchoje czy
Migi, lecz ich liczba przekraczała wszystko co do tej pory widział. Wciąż
pozostawały z dala od miasta, lecz pociski przemknęły już ponad linią Wisły i
spadły wprost na Powiśle, w miejsce dawnych upraw łysenkowskich, po czym
eksplodowały. Nawet z tej odległości poczuł drżenie, które nadeszło wraz z
hukiem eksplozji i rozświetleniem nocy. Paliwowo-taktyczny, pomyślał, co oni
chcą osiągnąć? Niszczą w ten sposób wszystko, a do metra się nie przebiją...
Potem zrozumiał, że w ten sposób nawet pobyt na powierzchni stanie się
niemożliwy, a porzucone miasto na powierzchni ulegnie całkowitemu zniszczeniu.
Kolejne pociski wybuchły bliżej, chwilę później ujrzał jak samoloty wznoszą się
wyżej i wyrzucają bomby, które eksplodowały poniżej linii skarpy, gdzie
wszystko pokrył dym wybuchu i pył niszczonych budowli. Warszawa została
przeznaczona do zniszczenia, tak jak przewidział, potęga Przewodnika Narodów
ruszyła by zmierzyć się z tym, kto rzucił mu wyzwanie. Nie byli tu w stanie
użyć bomb atomowych, przypomniał sobie, reakcja nie zachodziła, więc czynili to
konwencjonalnie, roznosząc miasto na powierzchni. Później zajmą się tunelami,
do których wejdą, bo nie mogli się przebić.
Ludzie,
uświadomił sobie, po czym obejrzał się na Anuszkę, skuloną w windzie ze
zmróżonymi oczami. Mieszkańcy miasta, wszyscy. Czekający na ratunek ze strony
armii, która przybędzie by...
Kolejny
huk rozległ się bliżej, a on uświadomił sobie, że ma teraz inny problem.
- Nie
możemy tu zostać! - zawołał, a jego głos wzniósł się ponad ekplozje. Na tle
łuny widział teraz coraz więcej samolotów. - Pasta będzie kolejnym celem! -
najwyższy punkt w okolicy, wznoszący się ponad zrujnowanym miastem, ogniem
pożarów i dymem. Wówczas z tyłu nadleciały ogniste strzały i pomknęły w
kierunku samolotów. Te natychmiast zaczęły odchodzić na boki, lecz niektóre
zostały trafione, a na niebie wykwitły trzy eksplozje. Walter nie mógł
zorientować się co się dzieje, nawet gdy odwrócił się i spojrzał na zachód,
gdzie z szarej warstwy chmur spadały właśnie poruszające się niezwykle szybko
punkty światła.
- Ja
pieprzę! - zawołał Baumann. - To nasi! Predatory!
- Masz
swoich paranoików - rzucił Weyland, a w jego głosie słychać było ulgę.
- Sojusz
przybył skurwysyny! - tamten uniósł zaciśniętą pięść do góry. - Teraz
dostaniecie za swoje!
- Odpalać
pozycjometry! - zarządziła Deveraux. - Szukać sieci, teraz będą zajęci czymś
innym, nie zauważą naszych transmisji! Nawiązać łączność!
Walter
wpatrywał się w niebo, które przecięły świetliste punkty spadające z zachodu
poniżej chmur, mknące ledwie kilka arszynów nad powierzchnią. Takiej prędkości
i zwrotności nie widział w wykonaniu pilotów Suchoji, spoglądał na
cyber-maszyny imperialistów, jednak inne niż te, których użyli poprzednio. Nie
miały śmigieł i mknęły z całą prędkością swych odrzutowych silników nad
zrujnowanym miastem, okrążając jego centrum od południa. Także imperialiści nie
ryzykowali, nie chcąc najwyraźniej wlatywać w obszar ścisłej ciemności. To, że
ich sprzęt działał tak blisko zony i tak kłóciło się ze zdrowym rozsądkiem.
Maszyn było co najmniej kilkanaście, z daleka widział, iż przypominają długie
cygara ze skrzydłami, spod których odpalały kolejne pociski. Powiódł wzrokiem
za śladem rakiet przecinających ciemność nad Mokotowem. Po drugiej stronie
Wisły odrzutowce odchodziły na boki, pozostawiając miejsce nadciągającym
kolejnym myśliwcom, które odpalały własne rakiety.
- Dziwka
do Kontroli - wołała gdzieś w tle Deveraux, słyszał również głosy Weylanda i
Baumanna. Podszedł szybko do niej i klepnął ją w ramię. Spojrzała na niego
poirytowana, ale po chwili zrozumiała o co poprosił i odczepiła od swego
karabinu lunetę. Wyposażony w nią stanął tuż za nią, nie decydując się stanąć
przy balustradzie, obok niej i popatrzył na południowy wschód.
Rakiety
maszyn imperialistów szły już za odrzutowcami, których piloci najwyraźniej nie
spodziewali się natrafienia na takich przeciwników. Uciekali jednak na
dopalaczach wystrzeliwując flary, jednak najwyraźniej reagowali zbyt szybko,
nie przyzwyczajeni do walki z takim wrogiem. Flary gasły spadając ku ziemi, a
rakiety nawet nie zwracały na nie uwagi, mknęły za swymi celami i dopadały je,
a na niebie wykwitały kolejne eksplozje. Jednak piloci nadciągających Migów
podjęli walkę, na dopalaczach pomknęli wprost ku przeciwnikowi uruchamiając
działka. Człowiek znowu okazał wyższość nad bezduszną maszyną, gdy serie
pocisków dosięgły celu, a wrogie maszyny zaczęły uciekać gdy rakiety zaczęły
wybuchać. Część Predatorów podjęła walkę kontaktową strzelając z własnych
działek, co piloci Migów przyjęli z zaskoczeniem. Ciemne niebo przecięły smugi
ognistych pocisków, wystrzeliwanych w powietrzu pełnym rakiet. Kolejne
wystrzelono z ziemi, kilka wiorst zza Wisłą, a Walter skierował tam lunetę. Gdy
zdołał uspokoić oddech i ręce na tyle by odnaleźć w ciemności miejsce, z
którego odpalono serię strieł, ujrzał jak miejsce rozświetla rozbłysk
odpalanych kilkudziesięciu pocisków. Strzały następowały bezpośrednio po sobie,
a niebo przecięły linie rysujące tor lotu łukiem ku płonącemu miastu. Nagle
uświadomił sobie co to oznacza.
- Musimy
się stąd wynosić! - zawołał donośnie, by przebić się przez dźwięk otaczających
ich eksplozji. Jednak choć musieli go usłyszeć nie zareagowali, nadal z rosnącą
irytacją wołali do swoich przekaźników umieszczonych tuż przy hełmach.
- Macie
coś? - warknęła Deveraux.
-
Pozycjometry nie działają! - zezłościł się Baumann.
-
Przecież drony muszą nas namierzać - powiedział Weyland.
- To zona
- przerwał im Walter. - Musimy stąd uciekać!
- Nie
uniemożliwisz mi nawiązania łączności - oczy Baumanna zalśniły złowrogo. Walter
zaklął, po czym spojrzał w kierunku Łowcy, szukając wsparcia. Ten jednak stał
nieporuszony, zupełnie ignorując przecinające niebo rakiety i pociski, samoloty
i drony wycinające na niebie piruety, coraz bardziej zbliżające się do nich.
Bitwa przeniosła się tuż nad Wisłę, maszyny zwarły się w kontaktowej walce, a
drony wykonywały manewry, jakich nie był w stanie powtórzyć żaden pilot,
uciekając przed olbrzymią liczbą rakiet, które wystrzelono z wyrzutni
zlokalizowanej kilka wiorst po drugiej stronie Wisły. Z tego samego miejsca, z
którego wystrzeliła przed chwilą artyleria. Pociski przecinały niebo zmierzając
ku zniszczonemu miastu, zostawiając za sobą ognisty ślad w ciemności. Ciemność
płonęła rozbłyskami i rozbrzmiewała dźwiękiem silników odrzutowych oraz
eksplozji. Maszyny imperialistów z łatwością wymanewrowały odrzutowce,
przelatując przez szwadron, znalazłszy się za Wisłą trzy z nich odpaliły
rakiety, które pomknęły w linii prostej ku miejscu, z którego rozpoczęto
ostrzał. Walter skierował tam lunetę, by ujrzeć jak pociski dosięgają celu, a
horyzont rozświetla potężna eksplozja, niszcząc znajdujące się tam stanowisko.
W błysku dostrzegł jednak coś więcej. Ku Warszawie nadciągało dużo więcej
pojazdów, w obłoku pyłu i kurzu, w kierunku ciemności, widać było dym pociągu.
Nadchodziła pancerna zagłada.
Zrozumiał
to wszystko w ułamku sekundy, bitwa na niebie była jedynie przygrywką. Teraz
wokół nich ciemność znaczyły linie ognistych pocisków, wystrzeliwanych z
karabinów przeciwlotniczych. Maszyny imperialistów zdawały się wygrywać w tym
starciu, jednak piloci migów wymanewrowali je, sprawiając, że wleciały głęboko
w ciemność. I tam silniki dwóch dronów nagle zgasły, a Walter ujrzał jak
kontynuują swój lot, po czym spadają gwałtownie na ziemię. Gdzieś w śródmieściu
pośród ruin miały miejsce dwa kolejne wybuchy, jakże niewielkie w porównaniu z
ostrzałem, który rozpoczęły suchoje. Te pod osłoną migów odchodziły na
południe, ku siłom pancernym, gdzie zapewne czekały już wyrzutnie rakiet
Strieła. Bomby zostały zrzucone, a przedpole miasta płonęło, od Wisły wszystko
oddzielała widoczna nawet pośród zmierzchu zasłona czarnego dymu. Na Powiśle
spadały właśnie pociski artyleryjskie, wymierzone wprost w zrujnowane miasto.
- Nie
możemy tu zostać! - spróbował znowu Walter, lecz jego głos nie zdołał przebić
się ponad dźwięk eksplozji, serii z działek i wybuchających rakiet. Złapał
Devereuax za ramię, a ta wyrwała je gniewnie, wciąż skupiona na próbach
nawiązania łączności, wówczas złapał ją i wskazał ogniste strzały, które
sięgnęły właśnie powierzchni.
Uderzyły
poniżej skarpy, aż zatrzęsła się ziemia. Miał wrażenie, że Pasta się
zakołysała. Jasność rozkwitła w ciemności, przychodząc wraz z niebotycznym
hukiem wybuchu, który zagłuszył wszystko pozostałe. Serie ognistych pocisków w
ciemności zniknęły na niebie przyćmione przez ogień, którym rozjarzyło się
niebo, a chwilę później ruiny na powierzchni zniknęły. Zapadły się w fali pyłu,
która rozeszła się wokół i zniknęła z oczu Waltera, uderzając w linię skarpy i
wznosząc się ponad nią poszły w górę. To co było poniżej utonęło w morzu ognia.
Nie było
już czasu, nawet jeśli imperialiści zdawali się nie zwracać na to uwagi,
uczepiwszy się iskierki nadziei, próbując nawiązać łączność z maszynami
walczącymi w powietrzu. Pieprzyć ich, pomyślał Walter, uniósł raz jeszcze
lunetę, szukając możliwości ucieczki. Tylko jedna dawała szansę by przetrwać,
jednak była całkowicie odcięta. Jego wzrok przykuł nagle trzypiętrowy budynek
widniejący na tle płomieni, przyjrzał się zniszczeniom, otworowi wybitemu w
murze przez jakiś pocisk i nagle dotarło do niego, co może uczynić.
Nim zdołał
się odwrócić, by ruszyć ku Anuszce, na niebie nieopodal nich miała miejsce
eksplozja. Odlatujący znad Wisły dron nie zdołał umknąć siedzącemu mu na ogonie
migowi, który posłał w jego kierunku serię z karabinu. Gdy Predator uciekł w
lewo trafiła go wystrzelona chwilę wcześniej rakieta, powodując wybuch jego
silnika. Maszyna nie straciwszy swego pędu zaczęła pikować ku ziemi, przez
chwilę Walter był przekonany, że uderzy wprost w taras na którym się znaleźli,
jednak mknąca ku nim apokalipsa, zostawiająca za sobą ognisty warkocz schodziła
w dół, siłą grawitacji ściągana ku powierzchni. Nie zmieniła jednak wektora
lotu pojazdu teraz pozbawionego całkowicie sterowania, zmienionego w ognisty
pocisk. Dron wbił się prosto w budynek, uderzając w połowie wysokości PAST,
rozkwitając kwiatem ognia na wieżowcu.
Siła
wybuchu przewróciła wszystkich, gdy budynek gwałtownie zadrżał, a potem
zakołysał się z wizgiem metalu. Na chwilę wszystko zamarło, zatrzęsło się, a
gdy Walter uniósł wzrok, stwierdził, że podobnie jak on marines leżą na
tarasie. Jedynie Łowca trwał nieporuszony, niczym anioł śmierci stojący
nieruchomo na tle płonącego nieba, na którym mknęły wokół na swych silnikach
odrzutowych machiny zniszczenia, wystrzeliwujące swe pociski, znaczące zmierzch
ognistymi liniami i rakietami. Poniżej Warszawa płonęła, a Śródmieście kryło
się pośród pyłu i dymy, z którego wynurzały się ocalałe budynki.
Deveraux
wreszcie się ocknęła.
- Do
windy! - wrzasnęła.
- Nie
połączyłem się! - zaprotestował Baumann, lecz ona już podniosła się i kuśtykała
w kierunku Waltera. Obaj marines ruszyli za nią. Stalker wciąż się nie
poruszał. Po chwili wszyscy byli w windzie, przy skulonej Anuszce.
- A on? -
zapytała Deveraux, wskazując na Łowcę.
-
Arkuszyn! - zawołał Walter kilkukrotnie, lecz tamten się nie poruszał, więc
wzruszył ramionami. Baumann szybko przesunął dźwignię, a drzwi zaczęły się
zamykać. Lecz nim uczyniły to do końca, stalker nagle spojrzał w ich stronę, po
czym drgnął i błyskawicznie skoczył ku kabinie, wpadając do środka w ostatniej
chwili. Znowu poczuli falę intensywnego smrodu, gdy otoczyła ich ciemność.
Zostali sami w ciasnej kabinie windy, która nie tłumiła jednak do końca dźwięku
wybuchów. Walter wolał nie rozmyślać nad tym co może ich spotkać, gdy zjeżdżają
powoli w dół, bezbronni, nie mogąc nic uczynić. Wybuch drona nie zdołał na
szczęście naruszyć konstrukcji budynku i zniszczyć mechanizmu windy, wiedział,
że może stać się to w każdej chwili, a oni zostaną runą w dół, zostaną
pogrzebani pod gruzami.
-
Załóżcie coś na twarze – poradził zamiast tego. - Najlepiej te wasze maski
jeśli je macie, nie będzie czym oddychać w tym dymie – sam zastanowił się czy
zdoła z munduru, który ma na sobie urwać kawałek materiału.
-
Bardziej niż tu śmierdzieć nie będzie – prychnął Baumann.
- Oddam
swoją Anuszce – powiedział Wayland.
- Nie.
Musisz mieć siłę, żeby ją nieść – sprzeciwił się Walter.
- Dokąd
chcesz iść? - zapytała rzeczowo Deveraux.
Walter
miał przygotowaną odpowiedź.
- Do
tuneli.
- Chyba
oszalałeś! - warknęła.
- To
jedyne miejsce, gdzie możemy ocaleć – powiedział. - Te bombardowania i salwa z
artylerii to dopiero początek. Wiesz co widziałem przez twoją lunetę? Z
południa podąża tu jeszcze więcej artylerii i pancerny pociąg. Myślisz, że
cokolwiek przetrwa na powierzchni gdy wystrzelą jednocześnie? Te wasze
predatory ich nie powstrzymają, nie będą wiecznie krążyć nad naszymi głowami!
- Nie
wejdę do tego metra! - warknął Baumann, lecz Deveraux wyraźnie się
zastanawiała. Choć nie widział w ciemności jej twarzy, był o tym przekonany.
- Gdzie
jest wejście? - zapytała. - Tam gdzie wyszła ta dziewczynka?
- Nie.
Mówiła, że jesteśmy za dusi, żeby się przecisnąć.
- A
pozostałe są zawalone – zauważyła.
- Jest
niedaleko pewne miejsce – powiedział. - Wydaje mi się, że możemy spróbować
tamtędy.
- Możemy?
- Dowiemy
się, gdy tam dotrzemy– powiedział. - Nie pozostało nam nic innego.
-
Przygotujcie się – powiedziała Deveraux po chwili. Walter poczuł jak wkłada mu
w rękę jakiś przedmiot. Wiedział, że to maska, lecz nie zaprotestował.
Gdy drzwi
windy się wreszcie rozsunęły, do środka wpadło niewiele światła. Na szczęście
uczucie zagrożenia zniknęło, ciemność zdawała się cofnąć, jednak wszystko
wypełniał teraz dym i pył. Oczy łzawiły i w zasadzie nie dało się oddychać.
Deveraux zaniosła się kaszlem, podobnie Anuszka i stalker, mimo iż skryli swe
twarze w ubraniu. Marines założyli swoje maski, a Deveraux naciągnęła chustę. Baumann przyglądał się Walterowi,
który podniósł Deveraux. Musieli się śpieszyć, choć wiedział, że będzie to
niemożliwe.
-
Tawariszcz Arkuszyn! Łowco! - podniósł głos Walter, po czym uniósł maskę, by to
powtórzyć i zaczął kasłać.
- Kuda? -
stalker popatrzył na niego błędnym wzrokiem.
- Budynek
Informacji – zakasłał Walter, po czym uświadomił sobie, że tamten niekoniecznie
musi wiedzieć, co ma na myśli, lecz Łowca ruszył z miejsca. Podążyli za nim.
Na
zewnątrz zmierzch niknął pośród dymu i pyłu, wypełniającego przestrzeń między
budynkami, gdzie znajdowały z trudem drogę ogniste iskry. Ponad nimi huczał
dźwięk eksplozji i silników odrzutowych, serie z karabinów przecinały niebo
znacząc swój ślad liniami płomieni. W połowie swej wysokości budynek PAST
płonął w miejscu gdzie uderzył weń ognisty ptak. Niebo przecinały smugi
pozostawione przez pociski artyleryjskie, które opadały ku zachodowi miasta.
Znowu wystrzelono, tym razem biorąc zapewne na cel okolice Fortu Szczęśliwice,
gdzie wcześniej imperialiści założyli swą bazę. Potężne pociski w ciągu
najbliższych minut zmienią go w kupę gruzu, wraz z otoczeniem w promieniu
wiorsty. Ruiny Warszawy przestawały właśnie istnieć gdy dosięgała je zagłada.
Przynajmniej
nie strzelają jeszcze w śródmieście, pomyślał Walter, choć niewielka była to
pociecha. Praktycznie nie dało się tu już oddychać, niewiele było widać, a
ziemia pod ich nogami drżała. Podążali tak szybko jak mogli, jednak to on
spowalniał ich pochód, niosąc Deveraux, czując wbijający mu się w plecy
karabin. Potykał się na gruzowisku,
podążając prostą ulicą, pośród zrujnowanych domostw, prowadzących ku temu co
stanowiło ich ostatnią nadzieję. Nie miał wątpliwości, że ostrzał wkrótce ich
dosięgnie, Druga Armia nic nie robiła bez powodu. Ostrzał przedpola poniżej
skarpy przeprowadzono nieprzypadkowo, metodycznie niszczyli miejsca, z którego imperialiści mogli zaszachować
Kordon, ukrywając się w budynkach. Teraz wzięli się za miejsce, gdzie
znajdowała się ich baza. Tym razem wojsko nie zamierzało dopuścić, by
ktokolwiek zagroził ich siłom zmierzającym do miasta. Zapewne Stawka wybuchłaby
śmiechem, wiedząc jak niewielkie siły wroga tu przybyły, a także jak żałośnie
się w tej chwili prezentowały, sprowadzone do trójki marines, błąkających się w
rozpadającym mieście. Lecz oczywistym było, że zrobi wszystko aby dopaść ich i
wszystkich, z którymi mieli kontakt.
Jakby na
potwierdzenie tych słów ziemia zadrżała, a on się potknął. Pociski spadły kilka
wiorst od nich, eksplodując z całą swą mocą gdzieś na zachodzie, a kolejna fala
pyłu popłynęła od epicentrum poprzez umierającą Warszawę, w ślad za wyrzuconym
w powietrze gruzem i ziemią.
Wyszli na
otwartą przestrzeń, przedpole zniszczonego budynku, wprost na zniszczony łuk
arkad i dawnego pałacu, gdzie nieopodal znajdował się niegdyś Ogród Saski. Nie
on był jednak celem Waltera, lecz budynek położony w głębi, który wyglądał na
całkowicie zrujnowany, a wrażenie to potęgowała wyrwa w jego fasadzie. Nie było
jej ostatnim razem, a on wiedział, że to pozór, bowiem w tym miejscu skrywała
się warszawska siedziba Akwarium. GRU skryło się w samym sercu stolicy, zamiast
chować się wraz z Informacją Wojskową i całym sztabem w ukrytym głęboko
bunkrze, swe działania prowadzili z miejsca, w którym nikt się nie spodziewał
ich zastać. Z zewnątrz budynek wyglądał na całkowicie opuszczony, w podziemnej
Warszawie niewielu miało pojęcie, iż winda oznaczona poziomami prowadzącymi w
dół, wyjeżdża wprost na górę. Wszystko to stanowiło dowód żelaznej logiki
Akwarium i jego paranoi, a także maskirowki, którą stosowali na każdym kroku.
Ukryć się na widoku, w miejscu którego istnienia nikt nie podejrzewa i stamtąd
pociągać za sznurki. Nie obawiali się imperialistów, którzy w każdej chwili
gotowi byli zrzucić swe bomby. W takim przeświadczeniu wyrósł Walter, dopiero
ostatnie miesiące zrewidowały u niego ten pogląd, gdy odkrył w jakim żył
kłamstwie, zdzierając jego kolejne zasłony. Akwarium ukryło się w miejscu,
gdzie nie mogli mu zagrozić mieszkańcy Warszawy, ani też odkryć jego istnienia,
wychowani w podziemiach, w uzasadnionym lęku przed tym, co czyhało na nich na
powierzchni. W miejscu, z którego mogli obserwować i kontrolować sytuację.
Jeszcze kilka miesięcy temu był jednym z żołnierzy, w których najmniejsza
wzmianka o GRU wzbudzała przestrach, mimo szlaku bojowego jaki przeszedł
walcząc z Polakami. Później dowiedział się o rzeczach, które go przerastały,
trafiając do znajdującego się przed nim budynku, który odsłonił przed nim
niewielki ułamek swych tajemnic. Taki jak fakt istnienia szybu windy, którym
można było dostać się do metra. O ile nie została ona zniszczona lub zasypana
jak wszystkie prowadzące do tuneli wejścia. W obecnej sytuacji było to jednak
jedyne miejsce, do którego mogli dotrzeć. I liczyć na to, że nadal mieli
szczęście.
Stanowili
żałosny pochód, grupka ludzi potykająca się pośród ciemności gęstej jak
najczarniejsza noc, płynącej z odległej teraz o niecałą wiorstę Stacji Berii,
skąd biło źródło mroku. Wciąż je czuł, jego intensywność, lecz dym, pył i
eksplozje sprawiały, że przestał zwracać nań uwagę. Jakiekolwiek zagrożenie
czyhało na nich wcześniej umknęło przed trwającą w powietrzu walką i
spadającymi pociskami. On także już ich nie słyszał, jedynie własny
przyśpieszony oddech, łapany z trudem, gdy zbliżali się do zniszczonego
budynku.
Dostrzegł
go wyraźnie dopiero gdy stanęli praktycznie przed nim, wcześniej stanowił
ciemny kształt widoczny jedynie dzięki łunie rozpalającej niebo. Z bliska wyrwa
w ścianie okazała się mieć znaczne rozmiary, stanowiąc poszarpaną dziurę
wyrwaną w żelbetonie, aż na wysokość pierwszego piętra. Walter nie był w stanie
zrozumieć co mogło ją wyrwać, gruby na szerokość długości ramienia żelbeton był
pokruszony, a pręty wyraźnie odginały się do środka. Cokolwiek uderzyło w
budowlę, zdołało się przebić do środka. Być może uczynił to jeden z Polaków,
którzy zdołali przebić ściany tuneli, gdy atakowali kilka lat temu Warszawę, o
czym opowiadała mu Budzyńska. Nie zastanawiał się teraz nad tym. Ziemia znowu
zadrżała, gdy pociski spadły gdzieś na zniszczone miasto, a gdy obejrzał się
ujrzał słup ognia wykwitający ponad Śródmieściem, ponad płonącym morzem ruin.
Nie było czasu do stracenia, użyto metanapalmu, wkrótce temperatura podniesie
się w stopniu uniemożliwiającym jakiekolwiek przetrwanie.
Jego
instynkt milczał. Imperialiści jak zawsze nieświadomi byli możliwego
zagrożenia, Baumann przekraczał już gruzowisko, wkraczając do środka. Walter
spojrzał na Łowcę, ten jednak zdawał się trząść jak osika na wietrze. Nie
wyglądał jakby nasłuchiwał, cokolwiek się z nim działo, było najwyraźniej czymś
innym. Zdjął z twarzy chustę i trzymał się rękami za głowę. Walter obejrzał
się, spoglądając wprost w piekło ognia, dymu i eksplozji, po czym wkroczył do
środka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz