sobota, 13 maja 2023

Ciemna Symetria: Warszawa Śródmieście (II)

Zmysły Arkuszyna musiały być niezwykle wyczulone, bowiem Walter nie usłyszał przez dłuższy czas niczego. Łowcy, poprawił się w myślach, istota która ledwie przypominała człowieka nie była już kapitanem, który dał mu ostrzeżenie, nim opuścił Warszawę. Ledwie kilka miesięcy temu, czy też lat, które upłynęły, gdy błąkał się pośród aspektów, na Marsie i w kosmosie. Ostrzeżenie było dobre, choć nawet gdyby wówczas go posłuchał, niewiele zdołałoby się zmienić.

Wreszcie usłyszał kroki, bez wątpienia należące do człowieka. Zacisnął dłoń na pistolecie i rozejrzał się szukając schronienia. Łowca gdzieś przepadł, znikając gdzieś równie nagle jak się pojawił, co całkowicie zaskoczyło Waltera. Został tylko on i Deveraux, która uniosła się szybko i cicho. Nie była jednak tak bardzo ranna, jak chciała aby mu się wydawało, co zresztą podejrzewał. Nie wstała jednak, lecz opierała się na łokciach, nasłuchując. Chciała coś powiedzieć, lecz położył palec na ustach, a jej oczy powędrowały w kierunku karabinu snajperskiego. Pokręcił głową, jednak rozważywszy sytuację, uznał że prócz jej towarzyszy i żołnierzy Dziewiątej, mogą być to maoiści lub specnazowcy, albo jeszcze ktoś inny. Żadne rozwiązanie nie było dobre, niektóre były gorsze. Stwierdziwszy to rzucił jej nóż, który wcześniej jej zabrał. Chwyciła Kabara w locie, dobrze zapamiętał tę nazwę, którą chwalił mu się psychopatyczny Suworow, dawno i nieprawda temu, w jego poprzednim życiu. Kiwnęła mu głową i ukryła nóż w bucie, nie zmieniając pozycji. Może jednak rzeczywiście nie miała siły by wstać. Nawet z posiniaczoną twarzą, ze śladami zaschniętej krwi wciąż pełna była swego drapieżnego uroku. Drgnął uświadomiwszy sobie o czym właśnie pomyślał, po czym poszukał kryjówki, wybierając miejsce za załomem części ściany, prowadzącej ku framudze dawno zniszczonych drzwi. Spoglądał na Deveraux, która nie poruszała się, słysząc zbliżającą się postać. Człowiek, wyraźnie zmęczony, usiłujący się skradać. Walter zacisnął dłoń na pistolecie, zirytowany obręczami kajdanek na jego ręku.

Po chwili do środka wpadł marine Baumann, celując bronią wokół, zamarłwszy na widok Deveraux. Walter nie dał szansy nawiązać im porozumienia, nim zdążyła wskazać tamtemu oczami cel, już uniósł pistolet. Baumann zobaczył go i skierował w jego stronę karabin, po czym stanęli nieruchomo, celując do siebie.

- Opuść to Baumann - powiedziała Deveraux.

- Ma twoją broń - stwierdził.

- Uratował mnie.

Baumanna to nie przekonało.

- Oddaj pistolet - zażądał.

- Baumann, ich jest dwóch - mruknęła Deveraux. - Drugiego masz za plecami - marine powoli odwrócił głowę, by rzucić szybko wzrokiem, nie chcąc spuszczać z oczu Waltera. Łowca znowu był na miejscu, pod ścianą, Walter nie zauważył nawet jego powrotu. W dłoni trzymał łuk i przyglądał się przybyłemu z wyraźną ciekawością. Baumann skrzywił się czując smród tamtego.

- Jednego zdołam zdjąć - rzekł. - Dasz radę zająć się drugim?

- On też mnie uratował - powiedziała. - Opuść karabin.

- Opuścić? Chyba cię pogięło Dev. Masz tu całkiem ciekawe towarzystwo.

- Walter, opuść broń - podniosła głos. - I ty też Baumann. Fakt, że się tu pozabijacie nic nie zmieni - obaj zdawali się niezdecydowani, taksowani jej sceptycznym spojrzeniem. - Tak wiem, obaj macie na wprost wroga. Ja również. Tylko, że w przeciwieństwie do was, nie jestem pewna, czy rzeczywiście to on jest tutaj wrogiem.

- Szto ona skazała? - zapytał Łowca, z ciekawością przyglądając się Baumannowi. Nie wyglądał jakby czuł się zagrożony, lecz Walter był pewien, że jeśli tamten tylko wykona gwałtowny ruch, stalker błyskawicznie pośle w jego kierunku strzałę.

- Coś co ja mógłbym powiedzieć w innych okolicznościach - odparł. Zastanowił się, po czym opuścił pistolet. - Do cholery.

- Niczego nie próbuj Baumann - zażądała Deveraux. - To nie oni mi to zrobili.

- Nie? A kto?

- Tamci.

- Oni są tamtymi.

- Nie są. Opuść broń.

Marine wyraźnie się zastanawiał.

- Pieprzyć to, Dev - powiedział wreszcie. - Ja tak łatwo... - nie zdążył skończyć zdania, bo karabin został wykopany z jego rąk i poleciał na ścianę. Łowca uczynił to niesamowicie szybko, wyprowadzając kopnięcie. Walter zorientował się w ostatniej chwili co się szykuje, gdy tamten skrócił oddech. Sistiema, jak zawsze śmiertelnie niebezpieczna. Stalker odskoczył do tyłu, a Baumann zaskoczony, zachwiał się, po czym sięgnął do pasa, usiłując wyciągnąć pistolet.

- Na twoim miejscu nie robiłabym tego - poradziła Deveraux. - Nie walczymy z nimi.

- Jak to nie?

- W tej chwili nie.

- Może mam ich jeszcze potrzymać za...?

- Jeśli tylko tego chcesz - odparła. - Ale w tym miejscu potrzebujemy raczej sojuszników - odparła. - Jeśli jeszcze tego nie zauważałeś - wciąż się wahał.

- Imperialisty powolne - mruknął Łowca.

- Nie lekceważ ich - poradził Walter, na co tamten skinął głową. Baumann spoglądał na nich na przemian, wreszcie wyprostował się. Podszedł do ściany i podniósł karabin, nikt nie próbował go zatrzymać. Trzymając go w ręku podszedł do Deveraux.

- Wiesz, że on ma twój pistolet? - zapytał. - Ten tango, jakbyś nie zauważyła? Nie masz przy sobie karabinu.

- Zauważyłam.

- A ten drugi? Kto to kurwa jest? Rusza się za szybko - poskarżył się.

- Zdaje się, że jego były dowódca.

- Coraz lepiej. Ciekawych masz przyjaciół.

- To nie przyjaciele. Ale też nie wrogowie - popatrzyła na Waltera. - Prawda?

- Nie wiem - odpowiedział szczerze.

- Kto ci to zrobił? - Baumann zdecydował się zignorować pozostałych mężczyzn i pochylił się nad nią.

- Jeden skurwiel. Oni go przegonili.

- Ale nie złapali?

- Jeszcze nie - powiedział Walter, po czym spojrzał na Łowcę. - Żyje?

- Nigdzie go niet - odparł tamten. - Ja nie znaju - podrapał się w głowę.

- Ciekawe - sceptyczny ton Baumanna był wyraźnie słyszalny w jego głosie. - Może zabierzemy się stąd Dev?

- Jestem za. Co z naszymi?

- Nie wiem - pokręcił głową. - Gdy wyskoczyliśmy z tego budynku, akurat wszędzie były te... cienie. Nie spotkaliśmy Jacksona i Evergreena. Gdzieś zniknęli. Postanowiłem okrążyć plac, tylko że... - zawahał się.

- Co?

- Zgubiliśmy się - powiedział. - Nic nie działa, łączność, pozycjometry, nawet kompas się spieprzył. Tych ruin jakby zrobiło się więcej, między tymi ulicami te domy są takie same.

- Trzeba było iść na słuch - mruknęła. - W końcu nasi strzelali. Chyba ten pył wskaże ci miejsce walki?

- Tylko, że nic nie było słychać - odparł. - A im dalej w głąb tego pieprzonego miasta jest bardziej ciemno.

- Zona - mruknął Walter. Baumann spojrzał na niego jakby chciał coś powiedzieć, lecz zrezygnował. Wreszcie popatrzył na Deveraux.

- Rozdzieliliśmy się z Weylandem - powiedział wreszcie. - Poszły jego śladem - nie zdołał jednak dodać nic więcej, gdyż przerwał mu huk. Drgnął, lecz nim odwrócił się w kierunku źródła dźwięku podniósł karabin i wycelował w Waltera, jednocześnie czujnie obserwując Łowcę. Żaden z nich się jednak nie poruszył.

- Artilerija - stwierdził stalker.

- Walą z Grada - dodał Walter.

- Może dodaj jeszcze nasi, skurwysynu - oczy Baumanna zmieniły się w szparki. Deveraux podparła się na karabinie i uniosła z podłogi, wyraźnie się krzywiąc. Walter nie był w stanie stwierdzić co bolało ją bardziej, przestrzelona noga czy rany zadane przez Gerbera. Nie wypowiedziała jednak ani słowa. Stał przez chwilę niezdecydowany, po czym podszedł w kierunku okna, odwracając się do tamtych plecami. Z jakiegoś powodu Baumann nie strzelił mu w plecy, choć był przekonany, że to uczyni. Zupełnie o to już nie dbał. Przez okno nie był w stanie wiele dostrzec, widok przesłaniały mu zrujnowane budynki, widział jedynie odległą o kilkaset wiorst część lotniska. Cienie gdzieś zniknęły, choć nie miał wątpliwości, że nadal są w pobliżu. Może rzeczywiście bały się imperialistycznej broni, bo słowa Łowcy były kompletnie pozbawione sensu. W oddali nad budynkami był jedynie w stanie dostrzec rozbłyski, a do dźwięku wybuchów dołączyły odgłosy kanonady. Kilka wiorst, stwierdził, nie był w stanie rozpoznać z tej odległości strzelających. Potem usłyszał kolejne eksplozje. Odgłosy strzałów zlewały się ze sobą.

- Nie wiem z kim walczą - powiedział.

- Za to ja wiem - w głosie Baumanna wyraźnie słyszał wrogość. Powoli odwrócił się w jego stronę, dostrzegając lufę karabinu. Deveraux stała obok, a jej oczy płonęły. W oczach tamtego Walter ujrzał swój los, nim jednak zdążył unieść pistolet padł strzał. Kula przeszła nad nim, gdy karabin Baumanna został pobity w górę, a on sam zgiął się w pół. W nieznany sposób Łowca przemieścił się przez połowę pomieszczenia, błyskawicznie atakując marine, w chwili gdy tamten pociągał za spust. Wyprowadził kopnięcie, wyrywając mu karabin z rąk. Odskoczył do tyłu, z bronią w ręku, rzucając ją do Waltera. Ten złapał ją w locie, patrząc jak Baumann przetacza się i sięga po nóż. Łowca przyjął postawę do walki i czekał na ruch.

- Przestańcie - rzuciła nagle Deveraux. Spoglądała wyczekująco na Waltera, ten po chwili opuścił pistolet.

- Jeśli chcesz dać się zabić, twoja decyzja - powiedział. - Nie będę ci przeszkadzał - patrzył jej w oczy, ignorując zupełnie tamtego. Nie opierała się już o karabin, stała nieruchomo, przeniósłwszy ciężar na zdrową nogę. Czuł, że rozważyła już wszystkie za i przeciw, stwierdziwszy że nie uniesie wystarczająco szybko snajperki, z której nie będzie miała jak wycelować w ciasnym pomieszczeniu, mogąc jedynie oddać strzał w kierunku celu. Nie był w stanie stwierdzić co myśli.

- Przestań Baumann - przemówiła wreszcie. - Zdążymy się jeszcze pozabijać - wciąż pozostawał w pozycji walki, z wyciągniętym kabarem, który Łowca zdawał się ignorować. Wreszcie cofnął się i schował nóż. Spojrzał na Waltera, stojącego z jego karabinem. Ten ostentacyjnie zatknął za pas pistolet i trzymał w ręku broń tamtego, z lufą skierowaną w dół, z palcem na spuście. Czekał aż tamten się odezwie, lecz marine milczał. W jego oczach widać było, co będzie chciał uczynić, gdy Walter straci choć na chwilę czujność.

Na zewnątrz eksplozje przycichły. Strzelali co najmniej cztery - pięć wiorst od miejsca, w którym byli, wybuchy zastąpiły salwy z ciężkich karabinów, był przekonany, że to działka z tanka. Początkowo sądził, że być może strzały padają do maoistów lub cieni, teraz jednak był w stanie stwierdzić, że spotykają się one z odpowiedzią. A więc atakowano imperialistów, którzy pozostali w forcie, Deveraux i Baumann doszli do tego samego wniosku, nieco szybciej. Zatem przy stacji wyeliminowany został jedynie niewielki oddział zwiadowczy, gdzieś na południu znajdowały się jeszcze inne siły, być może nawet reszta Dziewiątej. Imperialiści nie mieli najmniejszych szans, jednak w żaden sposób im nie współczuł. W końcu walczyli z jego ludźmi, nawet jeśli nie mógł już do nich powrócić. W zasadzie jego sytuacja niewiele różniła się od ich obecnej, skonstatował. Wówczas usłyszał inny dźwięk, dochodzący z zewnątrz, gdzieś z wysoka i z daleka, z dala od pola niezbyt odległej bitwy. Przypominał bzyczenie, które narastało, zbliżając się w ich kierunku. Pozostali także już je usłyszeli.

- Samoliety - stwierdził Łowca, cofając się w głąb pomieszczenia. Niespodziewanie odwrócił się do Baumanna plecami i podszedł do okna, stając nieopodal Waltera, okazując tamtym wyraźne lekceważenie. Wyjrzał na zewnątrz. Walter przez chwilę zastanawiał się, popatrzył raz jeszcze na Deveraux, po czym poszedł śladem tamtego. Miał nadzieję, że się nie pomylił co do niej. Jak na razie atak nie nadchodził. Wiele nie był w stanie dostrzec, odrzutowce nadchodziły gdzieś z południa, być może skryte za warstwą chmur, Suchoje bądź Migi, nie był w stanie powiedzieć. Jak zwykle spojrzenie na otwartą przestrzeń wywołało u niego zawrót głowy, nie znosił otwartej przestrzeni, nawet pobyt w uwięzieniu na stacji kosmicznej imperialistów był dla niego kojący. Przypominała mu ciasne tunele metra, w których się wychował, zapewniając mu spokój, nie do końca zrozumiały dla tamtych. Od dwóch dni znowu przebywał w zonie, teraz jednak znajdując się na wysokości znowu ujrzał otwarty horyzont. Zignorował to uczucie i spojrzał w niebo. Gdzieś z południowego wschodu nadlatywały ogniste iskry, przemieszczając się niezwykle szybko, w linii prostej mknąc prosto w dół. Wystrzelone rakiety przemknęły przed jego oczami, skryły się za budynkami, po czym uderzyły w ziemię. Dźwięk eksplozji wypełnił otoczenie, a w ciemności rozkwitła łuna. Trafiły gdzieś między Śródmieściem a Ochotą, wydawało mu się, że w znacznej odległości od bazy imperialistów, ci jednak zapewne przemieścili się już z fortu. Piloci wiedzieli co robią, teraz dostrzegł jak nawracają, tuzin samolotów odchodzących łukiem, by ominąć rozpostartą nad miastem ciemność. Lecz za nimi szły następne, lecące dużo wyżej, kropki ognistych napędów, które wyrzucały coś, odchodząc pionowo w górę. Suchoje, których piloci także nie zdecydowali się wlecieć w warszawską noc, lecz wyrzuciły bomby z bezpiecznej odległości. Widział jak spadają. Leciały wprost w kierunku łuny, po czym wybuchły. Tym razem mimo odległości kilku wiorst poczuł jak zadrżała ziemia, a bomby kasetonowe rozświetliły na chwilę mrok nad Warszawą jasnym rozbłyskiem. Uderzyły w to samo miejsce, znad którego podniosła się chmura pyłu, rozchodząc się wokół. Waltera nagle przeszła myśl, że rozpoczęto bombardowanie całego miasta, by pozbyć się cieni, a te z tego powodu ukryły się w tunelach. Nim jednak zdołał nawet pomyśleć o tym, że kolejne bomby mogą spaść na nich, usłyszał kolejny dźwięk.

Miarowy warkot narastał, zbliżał się z południa, miarodajny dźwięk wydawany przez silniki spalinowe wiertalotów, których nie sposób było pomylić z niczym. Nadlatywały nisko zanurzając się w warszawski zmierzch, rozcinając ciemność swymi kształtami drapieżników, bojowe jednostki zatoczyły krąg nad lotniskiem i zawisły nad nim niczym osy, kręcąc się dookoła, docierając aż nad zrujnowaną stację metra, gdzie nie tak dawno temu stoczona została bitwa. Najwyraźniej nie dostrzegły żadnego zagrożenia, bowiem skierowały się w kierunku płyty. Cienie gdzieś zniknęły, a przez głowę Waltera przemknęła myśl, że skądś wiedziały co się wydarzy i postanowiły się ukryć, co zdawało mu się niedorzeczne. Czymkolwiek były stanowiły jedynie odmianę tworów. Lecz nie zastanawiał się nad tym, skupiając na krążących maszynach, których naliczył osiem, obwieszone rakietami i działkami, z jakiegoś powodu nie poleciały w kierunku miejsca, gdzie znajdowali się imperialiści, by sprawdzić czy ktoś przeżył bombardowanie. Nie miał pojęcia czy bitwa trwa nadal, bowiem dźwięk wirników zagłuszał wszystko, a wiertaloty były doskonale widoczne na tle łuny. Ich celem było zabezpieczenie lotniska zrozumiał Walter, gdy dostrzegł podchodzące do lądowania ciężkie Mi, transportujące sprzęt bojowy. Tym razem Druga Armia wysadzała desant bezpośrednio u celu, nie próbując podkraść się od strony południa. To czy posłała kolejne oddziały z Lublina, czy też już wcześniej zdobyła przyczółek i z niego przeprowadzała desant, nie miało najmniejszego znaczenia. Sens całej operacji był dla niego w pełni jasny, najpierw chirurgicznym uderzeniem zbombardowano pozycje imperialistów nie dając im najmniejszych szans przetrwania, następnie rzucono siły by opanować lotnisko. Widział nieznane bojowe wiertaloty i transport BWP i tanków, o kształtach jakie po raz pierwszy zobaczył podczas niedawnej bitwy. Trzeba ich ostrzec, pomyślał, zastanawiając się czy ciężki wystarczy by pokonać cienie, lecz to nie one były problemem. Gdy Mi zniżyły swój lot by posadzić tanki i wozy bojowe rozbrzmiał wizg metalu.

Zza budynków niewiele było widać, lecz wyraźnie dostrzegł jak wiertaloty zakręciły się pod wpływem jakiejś nieznanej siły, jakby wpadły w wir. Na jego oczach gwałtownie oddzieliły się od nich części kadłubów, rozrywane z głośnym zgrzytem. Pomimo zmierzchu dostrzegł jak ich kadłuby pokrywa rdza. Dźwięk nagle ucichł, silniki zamilkły, pojazdy zaczęły się rozpadać, po czym runęły na ziemię. Nie widział jak uderzają o powierzchnię, dobiegły go odgłosy miażdżonego metalu i wybuchy. A potem zapadła nagła cisza. Zza budynków wzniosły się chmury dymu, świadczące o kilku eksplozjach. Siły uderzeniowe złożone z kilkunastu wiertalotów przestały istnieć równie gwałtownie jak się pojawiły. Dwa ocalałe szturmowce umykały na południe, w ślad za niknącym dźwiękiem odrzutowców, pozostawiających za sobą płonącą Warszawę.

Walter stal bez ruchu, nie zwracając uwagi na stojących obok niego marines. Zmienna, był w końcu w stanie stwierdzić, to ona strąciła na ziemię wiertaloty, to samo spotkało poprzednie, na które natrafiliśmy. Musiała rozciągać się kilka arszynów od powierzchni, ale... Uderzyła nagle, uświadomił sobie. Jakby była żywa. Jak gdyby coś nią kierowało.

- Macie za swoje skurwysyny - do rzeczywistości przywołał go głos Baumanna. Drgnął, co nie uszło uwadze tamtego. Nim zdołał unieść broń, nagle między wyrosła Deveraux, krzywiąc się z bólu, kiedy oparła się na rannej nodze.

- Nie - powiedziała patrząc mu w oczy, a on ustąpił. Cofnął się, pozwalając by przygniotła go rzeczywistość i to co właśnie ujrzał, kiedy dopadła go świadomość tego, że właśnie zginęli kolejni z jego towarzyszy broni, natrafiwszy na siłę, której nie byli się w stanie przeciwstawić. Cienie, zmienne i koniec wszystkiego. Właśnie to się wydarzyło na jego oczach. Zostali tylko oni, całkiem sami. Deveraux mierzyła go spojrzeniem, po czym odwróciła się do Baumanna. - Przestań.

- Dev...

- Po prostu nic nie mów - poprosiła.

- Wiesz, że tam byli nasi? - nie posłuchał jej. - Kowalski, Vash, oni wszyscy. Tamci ich zabili!

- To miasto ich zabiło - odparła. - Po co my tu w ogóle przybyliśmy?

- To nie jest wasza wojna, imperialiści - powiedział Walter. - Wszyscy przegraliśmy. Tu rządzi coś innego.

- Mam to inne w dupie - warknął Baumann. - To twoi ludzie zrzucili bomby!

- To twoi ludzie zaatakowali - odciął się Walter.

- Przestańcie - zażądała Deveraux. - Baumann, twój pozycjometr też nie działa, tak? Bateria wytrzyma kilka godzin, w tym czasie musimy nawiązać łączność.

- Łączność? Z kim do cholery? Nikt nie mógł tego przetrwać!

- Nie wiesz tego - powiedziała z naciskiem. - Nie masz pojęcia!

- Widziałaś co się stało przed chwilą?

- Nie nawiążecie łączności - wtrącił się Walter. - To już prawie zona, poza rubieżą i Dzikimi Polami.

- W takim razie znajdziemy wysoki budynek.

- To nie zadziała.

- Nie wiemy dopóki nie spróbujemy! - warknęła.

- To głupota - odparł. - Jesteś ranna, a twoja ręka...

- Zamknij się! - była wyraźnie wściekła. Spojrzała na Baumanna. - Weyland. Cienie poszły jego śladem? Zostawiłeś go?

- To nie tak, Dev - odrzekł. - Kiedy nadeszły byliśmy po dwóch stronach ulicy, ja ukryłem się w budynku, on był po drugiej stronie. Widziałem jak się przemieszcza, lecz one znalazły jego trop.

- Dopadły go?

- Nie na moich oczach - odparł. - Ale było ich wiele... Nie słyszałem aby strzelał.

- Świetnie, w takim razie idziemy go poszukać - powiedziała.

- Dev...

- Chcesz z tym dyskutować?

- Nie - powiedział po chwili zastanowienia.

- W takim razie mi pomóż - poprosiła, a on zbliżył się, by pomóc się jej wesprzeć na jej ramieniu.

- Nie możecie tam iść! - nie wytrzymał Walter. - Zabiją was! - lecz Deveraux zmierzyła go jedynie spojrzeniem pełnym gniewu.

- Marines nie zostawiają swoich - oświadczyła.

- Nie zrozumiesz tego komunisto - dodał Baumann. Znowu zmierzyli się spojrzeniami.

- Do cholery! - zirytował się Walter. - Proszę, dajcie się zabić! - rzucił karabin w kierunku Baumanna, a ten złapał go w locie, po czym kiwnął mu głową. Deveraux skinęła jakby na pożegnanie, po czym wsparta na nim ruszyła przed siebie. Po chwili oboje wyszli z pomieszczenia. Walter nie patrzył za nimi, wyjrzał przez okno i spoglądał na łunę, wdychając pył i dym wypełniający coraz ciaśniej noc nad Warszawą. Cienie wciąż nie powróciły.

- Kuda oni paszli? - przypomniał o swojej obecności Łowca.

- Umrzeć - odrzekł Walter złym głosem.

- A ty? - zapytał stalker.

A ja nie mogę ich zostawić, stwierdził, zły na samego siebie. Skierował się ku wyjściu z pomieszczenia.

Po chwili wahania Łowca podążył za nimi.

USS "Von Braun" >>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz