środa, 25 stycznia 2017

Ballady i Romanse

Przyznam, że nie znałem wcześniej twórczości Krzysztofa Piskorskiego, mimo iż za „Cienioryt” otrzymał nagrodę Zajdla. Fantasy nie ma dla mnie jednak takiej mocy przyciągającej jak SF, zwłaszcza w swych najbardziej naukowych i nerdowskich odmianach. Po lekturze powieści „Czterdzieści i Cztery” można stwierdzić, iż autor postawił sobie poprzeczkę wysoko, widoczny jest jego trud włożony w gromadzenie materiałów na potrzeby książki, świetnie opanował warsztat literacki, coś jednak nie do końca wyszło. Ale po kolei, bowiem pomysłowość i praca badawcza włożona w kreację świata jest aż nadto widoczna.
 Miłośnicy steampunku poczują się jak w domu, tym bardziej znający realia XIX wieku, okresu gdy Romantyzm zderzał się z Pozytywizmem, a duch rewolucji krążył po Europie, zaś w połowie stulecia wybuchła Wiosna Ludów. Rzecz w eterze, który odwrócił dla Napoleona Bonaparte kartę historii, umożliwiając mu wygranie w roku 1813 bitwy narodów pod Lipskiem. Piskorski kontynuuje opowieść o świecie, którego dzieje przedstawił w „Zadrze”, tym razem przenosząc akcję o ćwierć wieku w przód. Eter zgodnie z XIX wieczną koncepcją fizyki miał być ośrodkiem wypełniającym przestrzeń, tajemniczą substancją i siłą tłumaczącą wiele zjawisk. Trudno dziś dociec kto pierwszy wprowadził go do genre steampunku, można być jednak pewnym, że się tam pojawia w większości przypadków. Wspomnieć tu można „Mechaniki Eteryczne”, choć chyba nikt nie opowiedział o steampunkowym świecie eteru lepiej niż Hal Duncan. Piskorski wypełnia lukę w tych historiach, które zazwyczaj rozgrywają się w wiktoriańskiej rzeczywistości, przybliżając nam losy Polski i Polaków. Co wychodzi mu niezwykle udanie.
Świat w pierwszej połowie XIX wieku pozostaje polem rozgrywki mocarstw, które wprowadzają do użycia coraz bardziej skomplikowane maszynerie napędzane dzięki mocy eteru. Pole walki przeniosło się jednak częściowo z naszego świata, bowiem dzięki bramom eterowym można dotrzeć do rzeczywistości alternatywnych, w których zakładane są kolonie zmieniające się w miasta, dzięki którym trwa rabunkowa grabież innych wymiarów. Nie wszystkie są puste, większość z nich zamieszkują stwory i istoty nieznane nauce. Chodź z wyższości swej XIX-wiecznej nauki ludzkość tego nie dostrzega, wszechświat wskutek jej działań powoli się rozpada, ponadto poprzez z każdym otwarciem bramy przybywa wróg, stanowiący zagrożenie dla wszystkich homo sapiens. Lecz powyższe stanowi jedynie tło, bowiem siła książki leży w tle, które autor nakreślił. A jest nim właśnie Romantyzm, tytułowe „Czterdzieści i cztery” każdy odszyfruje z łatwością. Mamy tu pojedynek między dwiema wizjami Polski po nieudanym Powstaniu Listopadowym (choć okrojona Polska jako Księstwo Warszawskie nadal istnieje), to spór między Mickiewiczem a Słowackim, czy bić się czy budować, w którym pobrzmiewają echa jakże po dziś dzień doskonale znanego sporu na temat tego co należało czynić po ostatniej wojnie. Bohaterka wysłana zostaje by zabić polskiego przemysłowca, który miast pomóc Powstańcom zaczął budować swą karierę na przemyśle eterycznym. Stanowi on zapowiedź nowej epoki, jest Wokulskim przeniesionym wstecz w czasie kilka dekad wcześniej, tworzącym nowe wynalazki i zabójcze maszyny. Wkrótce niebo zaroi się od latających pojazdów, gdy w Europie wybuchnie wojna, toczona za pomocą eterycznej broni, machin oraz karabinów. A jednocześnie ulicami kroczyć zaczną duchy i trupy, podczas nowej rewolucji we Francji, czy też właściwie Rewolucji Lipcowej pomieszanej z Komuną Paryską, wybuchłą w roku 1844. Są animowane przez pradawną magię…
I to właśnie problem z tą książką. W jej przypadku jest jak z pracą magisterską, w której autor ma ochotę pochwalić się wszystkimi zebranymi materiałami, mimo iż nie mają one znaczenia dla dyskursu i prowadzonego dowodu. Jednakże po ich usunięciu praca na tym zyskuje, nabierając klarowności i jasności. Tu najwyraźniej tego zabrakło, zarówno na etapie koncepcyjnym, a potem redakcyjnym, wszystkie pomysły autora znalazły swoje ujście, co rozmywa powieść sprawiając, iż zapominamy o głównym wątku, a gdy zostajemy nakierowani na nowe tropy, które po jakimś czasie okazują się być w zasadzie bez znaczenia, gdy są rozwiązywane gdzieś poza kadrem, czujemy znużenie. Jak w przypadku stopniowego ujawniania tajemniczej siły, drapieżników żerujących na ludzkości, zdolnych ją pokonać… który to wątek autor urywa jednym zdaniem w finale, sprawiając iż czytelnik czuje zawód. Kwiatków takich jest więcej, z jednej strony stanowi to o sile książki, bowiem ciągle zaskakuje, z drugiej mnogość i ilość rozmaitych wątków pobocznych starczyłaby na kilka innych powieści, a okrojenie z nich „Czterdziestu i czterech” przyniosłoby jej korzyść, poprzez jedynie ich zarysowanie. Ponieważ tak się nie stało, toniemy w mnogości szczegółów, poznajemy postacie wprowadzane po to by autor mógł się pochwalić swą erudycją, które spokojnie mogłyby zostać z książki usunięte. Ich obecność nie buduje klimatu i świata, rozmywa główny wątek, a gdy znikają z kart powieści bez śladu, nie pojawią się już ponownie. Nie znaczy to, że „Czterdzieści i cztery” jest dziełem nieudanym, wciąż pozostaje książką bardzo dobrą, Piskorski z rozmachem wykreował alternatywną rzeczywistość głęboko osadzoną w epoce. I żałować można, że nie rozbił swych pomysłów na kilka książek, bądź nie zasugerował tego redaktor. Choć gołym okiem w przypadku wielu z nich widać zapożyczenia z innych powieści, których zresztą autor nie ukrywa. Mamy tu odniesienia do Petera Wattsa i wielu innych pisarzy SF, stąd natłok wątków i rozwiązań, które wszystkie już gdzieś widzieliśmy. Inne rzeczywistości nie są puste, wszystko to już widzieliśmy w multiwersum, włącznie z Dickowskim rozwiązaniem, iż bohaterowie odkrywają, iż o ich losach opowiada książka na kiepskim papierze, wydana w innej rzeczywistości przez Wydawnictwo Literackie.
Za stworzenie i opisanie steampunkowej rzeczywistości autorowi należą się brawa. Reszta niech pozostanie milczeniem.

wtorek, 3 stycznia 2017

Anihilacja

Skończyłem się właśnie wyżywać twórczo, przez ostatnie dwie godziny walcząc pisemnie z ubezpieczycielem, który nie chce zapłacić pogrzeb mojego samochodu, który w sierpniu udał się do krainy wiecznych autostrad. Mogę więc pisać pozbywszy się emocji, bowiem z opóźnieniem dowiedziałem się o powstającym filmie, który może być czarnym koniem kina SF w roku 2017. Mowa o „Anihilation”, Alexa Garlanda, który zadebiutował jako reżyser w roku 2015 „Ex Machiną”, niepokojącym filmem o sztucznej inteligencji. „Anihilation” to ekranizacja pierwszego tomu trylogii Southern Reach Jeffa VanderMeera.
Obie rzeczy opisywałem, zarówno Ex Machinę jak i Strefę X, od której uzależniłem się i przeczytałem jej wszystkie trzy tomy. Wpis na jej temat popełniałem zresztą dwa lata temu po lekturze „Unicestwienia”, teraz jestem mądrzejszy o całość trylogii i mam o niej jeszcze lepsze zdanie. Widzę, że przywołałem w nim „Piknik na skraju drogi”, okazało się było to dobre porównanie. VanderMeer w jednym z późniejszych wywiadów przyznał, że tworząc Strefę inspirował się właśnie „Piknikiem” oraz „Solaris” Lema. I przebija to z każdego akapitu trzech powieści sprawiając, iż Southern Reach jest niefilmowalne. Tak samo zresztą jak wydaje mi się, że niefilmowalny był „Solaris” i za każdym razem kiedy oglądam Tarkowskiego uświadamiam sobie jak się mylę. Nie Sonderbergha, bo tyłek George’a Clooneya ma się tak do planety-oceanu jak powieści dziejące się w uniwersum Stalkera do powieści Strugackich. Co nie znaczy, że są złe, po prostu inne. Pełne akcji płynącej wprost z gry komputerowej, tymczasem zona Strugackich i planeta Lema są doświadczeniem osobistym. Kameralnym, więc trzeba było Tarkowskiego aby to pokazać. I właśnie kameralny był film "Ex Machina" Garlanda, więc może jakoś sobie poradzi, choć zdjęcie lasu zupełnie mnie nie przekonuje, bo Strefę wyobrażałem sobie inaczej.
Strefa X to doświadczenie równie osobiste. Nie wiemy czym jest, jawi się jako teren otoczony przez wojsko. Być może była nieudanym eksperymentem lub miejscem katastrofy ekologicznej. Nie jest to jednak ważne, tak jak jej tajemnica. VanderMeer od pierwszych stron buduje niesamowity klimat, cel wyprawy mający zgłębić tajemnicę zony rozmywa się równie szybko jak Złota Komnata stalkera, ważniejsze staje się to, co przeżywają jej uczestniczki. Stają się częścią czegoś nieoznaczonego, niezrozumiałego, czego nie są w stanie pojąć i zrozumieć. Strefa jest doświadczeniem i stanem umysłu, całkowicie obcym i niepojętym. Czas zdaje się biec tu inaczej, punkt centralny zdaje się stanowić tu latarnia morska, wokół niej przyroda żyje swoim rytmem, gdzieś pośród trzcin zdają się kryć niepojęte stwory. Panuje niepokój, lecz nie strach. Otoczona płotem ochronnym staje się krainą niesamowitości. Z drugiego tomu dowiadujemy się, że strażnicy Strefy nie wiedzą więcej, do tego zdaje się ona wpływać na nich, gdy pilnują jej usiłując zgłębić tajemnicę. Uwikłani w biurokratyczne gierki nie zauważają, iż stali się jej niewolnikami. Czy też raczej umysły poddały się oddziaływaniu miejsca, którego mieli pilnować. I choć trzeci tom przynosi pozorne rozwiązanie zagadki strefy łącząc ze sobą wątki obydwu tych książek, nie jest ono ważne. Cofamy się w przeszłość i poznajemy latarnika wraz z historią tego co się stało, zmieniając kawałek wybrzeża w zonę. Nie ma tu stalkerów, nie ma tu patroli wojskowych, dziwnych istot i zjawisk fizycznych. U VanderMeera zona trwa niczym rak wyrosły na zdrowej tkance, którego nikt nie jest w stanie wyleczyć. Pobliskie miasteczko stara się go ignorować, podobnie rząd nie mogąc odnieść korzyści ani zrozumieć nieznanego, pozwala by topiła się w biurokratycznym zapomnieniu. Tymczasem wpływa ona na senny ośrodek, w swym wnętrzu zdając się nie być tego świadoma.
W Polsce trylogia przeszła zdaje się niezauważona, nie trafiając do głównego nurtu. Nie miała chwytliwej okładki, lecz ozdabiały ją świetne rysunki Patryka Mogilnickiego, dodające całości uczucia niepokoju. To jedna z tych książek, do których będę wracał, choć nie wiem dlaczego. Być może dzięki jej hipnotycznemu przyciąganiu, a może stałem się jej niewolnikiem. No i teraz pytanie co zrobi z tym Garland. I Natalie Portland w opowieści o czterech kobietach w obliczu nieznanego.