wtorek, 3 stycznia 2017

Anihilacja

Skończyłem się właśnie wyżywać twórczo, przez ostatnie dwie godziny walcząc pisemnie z ubezpieczycielem, który nie chce zapłacić pogrzeb mojego samochodu, który w sierpniu udał się do krainy wiecznych autostrad. Mogę więc pisać pozbywszy się emocji, bowiem z opóźnieniem dowiedziałem się o powstającym filmie, który może być czarnym koniem kina SF w roku 2017. Mowa o „Anihilation”, Alexa Garlanda, który zadebiutował jako reżyser w roku 2015 „Ex Machiną”, niepokojącym filmem o sztucznej inteligencji. „Anihilation” to ekranizacja pierwszego tomu trylogii Southern Reach Jeffa VanderMeera.
Obie rzeczy opisywałem, zarówno Ex Machinę jak i Strefę X, od której uzależniłem się i przeczytałem jej wszystkie trzy tomy. Wpis na jej temat popełniałem zresztą dwa lata temu po lekturze „Unicestwienia”, teraz jestem mądrzejszy o całość trylogii i mam o niej jeszcze lepsze zdanie. Widzę, że przywołałem w nim „Piknik na skraju drogi”, okazało się było to dobre porównanie. VanderMeer w jednym z późniejszych wywiadów przyznał, że tworząc Strefę inspirował się właśnie „Piknikiem” oraz „Solaris” Lema. I przebija to z każdego akapitu trzech powieści sprawiając, iż Southern Reach jest niefilmowalne. Tak samo zresztą jak wydaje mi się, że niefilmowalny był „Solaris” i za każdym razem kiedy oglądam Tarkowskiego uświadamiam sobie jak się mylę. Nie Sonderbergha, bo tyłek George’a Clooneya ma się tak do planety-oceanu jak powieści dziejące się w uniwersum Stalkera do powieści Strugackich. Co nie znaczy, że są złe, po prostu inne. Pełne akcji płynącej wprost z gry komputerowej, tymczasem zona Strugackich i planeta Lema są doświadczeniem osobistym. Kameralnym, więc trzeba było Tarkowskiego aby to pokazać. I właśnie kameralny był film "Ex Machina" Garlanda, więc może jakoś sobie poradzi, choć zdjęcie lasu zupełnie mnie nie przekonuje, bo Strefę wyobrażałem sobie inaczej.
Strefa X to doświadczenie równie osobiste. Nie wiemy czym jest, jawi się jako teren otoczony przez wojsko. Być może była nieudanym eksperymentem lub miejscem katastrofy ekologicznej. Nie jest to jednak ważne, tak jak jej tajemnica. VanderMeer od pierwszych stron buduje niesamowity klimat, cel wyprawy mający zgłębić tajemnicę zony rozmywa się równie szybko jak Złota Komnata stalkera, ważniejsze staje się to, co przeżywają jej uczestniczki. Stają się częścią czegoś nieoznaczonego, niezrozumiałego, czego nie są w stanie pojąć i zrozumieć. Strefa jest doświadczeniem i stanem umysłu, całkowicie obcym i niepojętym. Czas zdaje się biec tu inaczej, punkt centralny zdaje się stanowić tu latarnia morska, wokół niej przyroda żyje swoim rytmem, gdzieś pośród trzcin zdają się kryć niepojęte stwory. Panuje niepokój, lecz nie strach. Otoczona płotem ochronnym staje się krainą niesamowitości. Z drugiego tomu dowiadujemy się, że strażnicy Strefy nie wiedzą więcej, do tego zdaje się ona wpływać na nich, gdy pilnują jej usiłując zgłębić tajemnicę. Uwikłani w biurokratyczne gierki nie zauważają, iż stali się jej niewolnikami. Czy też raczej umysły poddały się oddziaływaniu miejsca, którego mieli pilnować. I choć trzeci tom przynosi pozorne rozwiązanie zagadki strefy łącząc ze sobą wątki obydwu tych książek, nie jest ono ważne. Cofamy się w przeszłość i poznajemy latarnika wraz z historią tego co się stało, zmieniając kawałek wybrzeża w zonę. Nie ma tu stalkerów, nie ma tu patroli wojskowych, dziwnych istot i zjawisk fizycznych. U VanderMeera zona trwa niczym rak wyrosły na zdrowej tkance, którego nikt nie jest w stanie wyleczyć. Pobliskie miasteczko stara się go ignorować, podobnie rząd nie mogąc odnieść korzyści ani zrozumieć nieznanego, pozwala by topiła się w biurokratycznym zapomnieniu. Tymczasem wpływa ona na senny ośrodek, w swym wnętrzu zdając się nie być tego świadoma.
W Polsce trylogia przeszła zdaje się niezauważona, nie trafiając do głównego nurtu. Nie miała chwytliwej okładki, lecz ozdabiały ją świetne rysunki Patryka Mogilnickiego, dodające całości uczucia niepokoju. To jedna z tych książek, do których będę wracał, choć nie wiem dlaczego. Być może dzięki jej hipnotycznemu przyciąganiu, a może stałem się jej niewolnikiem. No i teraz pytanie co zrobi z tym Garland. I Natalie Portland w opowieści o czterech kobietach w obliczu nieznanego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz