poniedziałek, 19 stycznia 2015

8. Koniec drogi

Arkuszyn odwrócił się do Waltera.
- A szto ty tu dziełasz, maładiec? – chrząknął. – Pacziemu ja musiał cofnąć się z bitwy i nakazali mi tu udać się, osłonić Szpicę?
- Tawariszcz kapitan – odparł Walter. – Mam rozkaz odprowadzić zampolita do bazy.
Arkuszyn zmierzył Sokoła przeciągłym spojrzeniem.
- Wy kto? – zapytał.
- Nie wasza sprawa – odrzekł spokojnie Sokół, wytrzymując spojrzenie frontowego wilka. Arkuszyn nie odwrócił oczu.
- U was racja – powiedział po chwili. – Choć taki z was zampolit, kak ze mnie baletnica w Bolszoj Baliet. Nie moja. Moja sprawa nie dać was zabić tawariszcz i tych zuchów. Tawariszcz lejtnant – zwrócił się do Waltera. – Przemieścić się za nasyp. Wasz transport już w drodze – wskazał na niebo nad Warszawą.
Walter skinął głową. Arkuszyn ponownie odwrócił się i zaczął wydawać polecenia swym ludziom, aby zajęli szyk, umożliwiając Szpicy wycofanie się. Plama na razie nie przemieszczała się w ich stronę, odcięta ścianą ognia, Polacy leżeli wybici. Walter poprowadził drużynę w kierunku nasypu, patrząc na Warszawę, mroczną i ciemną, przesłoniętą przez wieże Kordonu. Przez huk wybuchów przedarł się nowy dźwięk, gdy powietrze przecinały miarowo łopaty wirników. Nadlatywały wiertaloty w barwach maskujących, trzymając się nisko ziemi, podążając wzdłuż nieużywanej od lat linii kolejowej. Była ich cała eskadra, potężne Mi-6 niosły uczepione na zaczepach kilkutonowe ładunki, nieruchome pośród ciemnej nocy. Walter stanął na nasypie i przyglądał się jak zbliżają się, gdy Sokół powiedział doń:
- Mój plecak. Sygnałowiec – Walter skinął głową na stojącego najbliżej niego Wszołę, który sięgnął do pleców Sokół, i po chwili wydobył z jego plecaka pistolet sygnałowy.
- Odpalaj – polecił Sokół, a Wszoła spojrzał w kierunku Waltera, który ponownie potwierdził wydany rozkaz. Nie uszło to uwagi zampolita, jednak tego nie skomentował. Chwilę później w powietrze pomknęła flara sprawiając, iż na gorzejącym nieboskłonie pojawił się nowy kolor, rzucający zieloną poświatę. Wiertaloty sygnał ten zignorowały, powoli zwalniając dotarły do miejsca, w którym swych ludzi rozstawił Arkuszyn. Tam wyrównały lot i zaczęły schodzić pionowo w dół. Zawisły nieruchomo i jęły opuszczać stalowe liny z zaczepionym ładunkiem. Chwilę potem dotknął on ziemi, zostały zwolnione zaczepy, a ciężkie maszyny zagłębił się w błocie. Uwolnione od ładunków wiertaloty wniosły się ku górze, po tym jak pozostawiły lekkie tanki PT-81, których załogi uruchamiały właśnie serwomotory. Po chwili sześć maszyn miało już odpalone silniki. Sytuacja zmieniła się, gdyż zza tego, co było nie tak dawno hałdą, wyłoniły się znowu pajęcze twory i klekocząc sunęły w kierunku nasypu. Arkuszyn wrzeszczał polecając swym ludziom przemieścić się i dać osłonę tankom, bezbronnym nim załączą systemy bojowe, a także znajdującej się na nasypie Szpicy. Walter zamierzał właśnie dać rozkaz otwarcia ognia, nie chcąc dopuścić by stwory podbiegły bliżej, gdy z nieba zaczęła je razić seria puszczana z działka. Gdy na chwilę zamilkło, Nadieżda zorientowała się, że prócz niego strzela jeszcze snajper, z niewiarygodną szybkością zdejmując kolejnych Polaków. Odwróciła głowę i popatrzyła do góry, na schodzący do lądowania Mi-8. Pilot zamierzał siąść koło nasypu. Gwizdnęła cicho, znajdujący się na pokładzie snajper był niewiarygodnie szybki i sprawny, strzelając z pokładu trzęsącej się maszyny, z niezwykłą precyzją.
- To transport – powiedział Sokół i ruszył w tamtym kierunku. Na polecenie Waltera żołnierze schowali broń i podążyli za zampolitem.
Wiertalot przysiadł nie wyłączając swych wirników, napędzanych przez silniki turbinowe. W otwartym szeroko włazie ujrzeli ciemną sylwetkę stojącą przy karabinie, która przerwała teraz ogień. Tuż za nim znajdował się kolejny żołnierz z karabinem snajperskim, który właśnie przeładowywał.
Sokół pochylony szedł pierwszy, podbiegając do bocznego włazu. Żołnierz obsługujący karabin przesunął się i podał mu rękę, by pomóc mu wsiąść. Gdy Walter chciał wspiąć się zaraz za nim nagle w pierś ukłuła go lufa snajperki.
- A ty kuda, malczik? – usłyszał pogardliwy głos. – Idź ty walczyć ze swoim poliaczkami, nie pchaj się to prawdziwego wojska…
Spojrzał wprost, w stalowe niebieskie oczy, świdrujące go na wylot, należące do starszego żołnierza, z twarzą pooraną siecią zmarszczek. Najwyraźniej nie zamierzał go wpuścić na pokład, a coś w jego wzroku mówiło, że jest gotów pociągnąć za spust, jakby nie bacząc na konsekwencje. Walter cofnął się dostrzegając, iż mężczyzna ma na sobie bojowy rynsztunek desantowca specnazu, a celującą w niego lufę zdobią liczne nacięcia. Nie nosił żadnych dystynkcji. Mężczyzna nagle błyskawicznie przesunął broń w bok, celując obok Waltera.
- No towarzyszko, spróbujcie – zachęcił. Nadieżda nie wykonała żadnego ruchu, wpatrując się w desantowca, starając się niczego nie okazać. Sucz, był niewiarygodnie szybki, zareagował na jej odruchowy ruch ręki, sięgającej po APS. Wodził oczami, spoglądając na pozostałych członków oddziału.
- Towariszcz desantowiec – powiedział siląc się na spokój Walter. – Mam rozkaz odprowadzić Sokoła do Bazy. I zamierzam go wykonać.
- A wiesz gdzie u mienia twoje rozkazy, pszeku – prychnął desantowiec. – Won stąd!
- Suworow, spocznij! – osadził go w miejscu głos Sokoła. Żołnierz spojrzał w jego kierunku spod swego ciężkiego hełmu, lecz nie opuścił broni. – Szpica wchodzi na pokład – powiedział mocno Sokół, przechodząc do środka kabiny.
- Da tawariszcz pułkownik – potwierdził Suworow, lecz broń opuścił bardzo powoli, jakby wyrażając swój zawód. Walter przez chwilę odniósł wrażenie, że desantowiec był przekonany, iż będzie mógł za chwilę zabić żołnierzy. Spoglądając na drugiego wojaka stojącego przy działku dostrzegł, że on także należy do specnazu, a dłoń trzyma za plecami. Po chwili wyjął ją stamtąd i zatknął za pas trzymany w niej pistolet.
- Na pokład – polecił Walter, usuwając się z drogi. Gdy wsiadali Nadieżda trąciła go mocno i wiedział, że nie uczyniła tego przypadkiem, podobnie jak nie przez przypadek jej ręka krążyła dziwnie blisko APSa w kaburze.
Gdy wszyscy znaleźli się już wewnątrz, jako ostatni na pokład wskoczył Walter. Chwilę potem Mi-8 uniósł się górę.
Nadieżda usadowiła się tak, aby mieć na wprost siebie obu desantowców. Suworow nie spuszczał z niej wzroku, spoczął na fotelu plecami do pilota, mając ją wciąż przed oczami. Jego oczy wyraźnie zachęcały ją, aby spróbowała. Od niechcenia wyjął zza pasa nóż, którym się zaczął się bawić. Nigdy wcześniej takiego nie widziała, cały czarny, ze skórzaną rączką, ostro zakończony. Nie było wątpliwości, iż jest naostrzony. Przerzucał go z ręki do ręki i zakręcił nim młynka, pokazując swą biegłość, cały czas utrzymując kontakt wzrokowy, nie patrząc nawet na to, co robią jego ręce. Z boku przy włazie stał Walter, spoglądał na pole bitwy, jak zawsze skupiony wyłącznie na Polakach, jakby nieświadom tego zagrożenia. Ostentacyjnie Suworowa ignorował, stojąc obok działka, plecami do kogoś, kto właśnie okazał się wrogiem dużo bardziej niebezpiecznym, niż wszystko, z czym walczyli na Dzikich Polach. Doskonale wiedział, że jak każdy pies łańcuchowy desantowiec nie zrobi nic bez rozkazu swego pana.
Przez otwarty właz wznoszącego się wiertalotu widoczne było pole walki. Poniżej Arkuszyn formował swych ludzi, którzy pod osłoną tanków zajmowali pozycje. PT-81 maszerowały w kierunku zniszczonych okolic dawnej cegielni, nie bacząc na płonący tam ogień. W przeciwieństwie do ciężkich i olbrzymich T-79 o niszczycielskiej sile, były niewielkie. Nie dysponowały tak dużą siłą ognia, zaprojektowane i stworzone do walk na Dzikich Polach, świetnie sprawdzały się w starciu z Polakami. Posiadały także mniejsze załogi, w krótkich kabinach mieściło się jedynie dwóch tankistów. Rozstawiły się już na pozycjach i uruchomiły swe śmiercionośne miotacze ognia, a długie strumienie płomieni popłynęły z luf rażąc plamę. Została całkowicie odcięta zaporową linią ognia, a na jej grzbiet spadł metanapalm. Nim wiertalot się obrócił, Walter dostrzegł, że machając mackami na wszystkie strony zaczęła się cofać.
Ujrzał jeszcze Ząbki, które zmieniły się w piekło. Po zrujnowanej miejscowości nie został teraz żaden ślad, przez gruzowisko z trudem przemieszczały się BWP przerzucające piechotę, w ślad za pozostałymi siłami napierającymi na północ, gdzie kroczyły powoli tanki i podążali żołnierze. Polacy wyraźnie ustępowali pod naporem wojska, a Druga Armia zwyciężała i parła naprzód, odbijając zonę z rąk nieprzyjaciela. Wkrótce natarcie będzie musiało stanąć, Stawka koordynując działania nie mogła pozwolić, aby front ataku wysunął się zbytnio naprzód, przed oddziały osłaniające je od flanki, z dala od linii zaopatrzenia. To ostatnie mogło być problematycznie, dopóki uaktywniały się zmienne, uniemożliwiając loty transporterów. Armia będzie musiała także zaczekać, aż dopali się zniszczony działami Warszawy obszar, nim będzie można weń wkroczyć. Walter przewidywał, że za kilkanaście godzin działa wystrzelą znowu, daleko w głąb Dzikich Pól, a Druga Armia rozciągnie siły szeroko za Radzymin i Tłuszcz, aż po obszar gdzie będzie musiała stanąć, hen pod Wyszkowem, gdzie od dawna panowały inna geografia i fizyka. Jasne było jednak, że Druga Armia Wojska Ludowej Polskiej Komunistycznej Republiki Radzieckiej zwycięża, a odwet został wzięty. Nie rokowało to dobrze drużynie, bowiem oznaczało, iż zamiast upragnionego odpoczynku i przepustki do Warszawy, po uzupełnieniu zapasów czeka ich powrót na front. Tak daleko na Dzikich Polach rozpoznanie lotnicze nie będzie już możliwe, zatem wkrótce Szpica będzie musiała podążyć przed Piątą Zmechdywizją, rozpoznając trasę dla Dziewiątej Kompanii. Potem wiertalot obrócił się, pochylił dziób i poleciał na południe, a Walter mógł jedynie oglądać z wysokości kierujące się w kierunku Ząbek kolejne oddziały, w tym karne bataliony, mające dokonać oczyszczenia zniszczonego miasta.
Przeszedł w głąb kabiny, mijając Nadieżdę i Suworowa, siedzących w fotelach na wprost, utrzymujących ciągły kontakt wzrokowy, zamkniętych w jakimś skomplikowanym szachu wojny nerwów. Opadł na wolny fotel wewnątrz maszyny, tuż obok Sokoła, siedzącego z przymkniętymi oczyma. Plecak rzucił u stóp.
- Jak ręka, tawariszcz zampolit? – zapytał.
Sokół spojrzał na niego uważnie.
- Wyliżę się – stwierdził krótko. – Na wojnie o utrzymanie komunizmu poniosłem niezbędną ofiarę.
Walter nie wiedział, co odpowiedzieć. Oczy Sokoła czujnie mu się przyglądały, aż poczuł się nieswojo. Po chwili tamten znowu opadł na fotel. Walter już się nie odzywał.
Za oknami zapadła ciemność, gdy opuścili strefę wojny i wlecieli w noc, którą kilka minut później rozświetliły światła Kordonu. Podeszli do lądowania od wschodu, namierzani przez działka przeciwlotnicze, wysyłając strzelcom kody identyfikacyjne, aby wpuszczono ich do bezpiecznej strefy. W strefie frontowej zachowywano wszelkie procedury, mimo iż teoretycznie nie groził tu atak Imperialistów, a zagrożeniem mogły stać się wyłącznie twory zony. Przelecieli nad wschodnią linią kolejową, zapewniającą łączność i zaopatrzenie miasta, strzeżonej i patrolowanej codziennie przez opancerzone pociągi. Tory krzyżowały się w skomplikowanym układzie, w znajdującym się tutaj węźle, strzeżonym pilnie przez wojsko; część z nich wbiegała pod ziemię, łącząc się z liniami metra. Przechodziła przez miasto, wydobywając się na powierzchnię w węźle zachodnim, skąd trakcja kierowała się ku Poznaniowi, gdzie znajdowała się granica cywilizacji. Dalej ciągnęły się już wyłącznie ziemie spustoszone przez Imperialistów, którzy zniszczyli je by powstrzymać zwycięski pochód komunizmu, choć nie na wiele im się zdało. Na południe z węzła zachodniego biegła nitka zbudowana już po wojnie, prowadząca przez Grójec i fort Białobrzegi, do okręgu przemysłowego z siedzibą w Radomiu. Okazała się niezbędna po tym, jak południowa zona odcięła istniejącą trasę wiodącą przez Piaseczno. Jednakże serce biło tu, gdzie był Kordon, a linia kolejowa biegła ku Lublinowi, aż za kres Dzikich Pól. Stamtąd rozgałęziała się, zapewniając łączność z innymi miastami republik związkowych i terenami niezniszczonymi przez wojnę. Tam wreszcie zbiegały się linie naziemne, wiodące do odległych zauralskich fabryk uzbrojenia, ukrytych głęboko w trzewiach gór. Nic więc dziwnego, że tory padały często ofiarą sabotażu Imperialistów, usiłujących przeciąć linie zaopatrzeniowe. Stopniowo jednak państwa związkowe przenosiły je pod ziemię, tę naturalną siedzibę ludzkości, zamieszkującą bezpieczne bunkry miast. Z czasem zapewne zagłębi się w niej także cały węzeł wschodni i odchodzące stąd pociągi będą bezpieczne, przed atakami ludzi i sił przyrody.
Walter, spoglądający na idącą pod nim wojenną lokomotywę, rozmyślał o tym jak twardzi muszą być żołnierze Sił Ochrony Kolei, którzy pozostawali przez większą część służby na zewnątrz, chroniąc transporty, nie mogąc liczyć na częsty pobyt pod ziemią. Trasa w dużej mierze wiodła przez otwartą przestrzeń, choć z dala od zony, zapędzali się tam także Polacy, których liczba wzrastała w sposób niewspółmierny do zużycia amunicji, służącej do ich wytępienia. Lecz ciągnące się nieprzerwanie puste pola wzbudzić mogły panikę.
Wiertalot przemknął nad wysokim murem kordonu, mijając pancerną bramę kolejową. Przeleciał nad rozstawionymi wzdłuż żelbetonowego muru licznie wieżami, na których bezpieczeństwa strzegły straże wyposażone w liczne działka, mogące zniszczyć cele powietrzne i naziemne, wspomagane przez detektory ruchu i liczniki Geigera-Pietroszyna, mierzące poziom natężenia polactwa. W przypadku jego wzrostu rozpoczynano działania pacyfikacyjne. Tuż pod murem, po stronie Dzikich Pól, ciągnęła się osada bunkrów zwana Podkordonem, w której przebywali zeki, rabowie wykonujący prace naprawcze i fortyfikacyjne, a także gdzie schronienie znajdowali powracający z Dzikich Pól stalkerzy, przynoszący wieści i rozmaite znaleziska. Chętnie je skupowano, zaś dla wywiadu wieści przynoszone przez tych wędrowców bywały bezcenne, jako że zapuszczali się w rejony, w które nie wysyłano patroli, nie chcąc ryzykować utraty ludzi i sprzętu.
Za murem znajdowała się baza wojenna, w większości ukryta bezpieczne pod ziemią, połączona ze sobą siecią tuneli. Teraz na powierzchni kwitł ruch związany z prowadzonym kilka wiorst stąd natarciem, panowało bitewne zamieszanie. Mi-6 znosiły z pola walki uszkodzone tanki, osadzając je na płycie warsztatowej, skąd zjeżdżały windą w dół, bezpieczne kryte za płytami bunkra. Małe ludziki biegały poniżej, odprawiano BWPy, gdy do wyruszenia przygotowywano kolejne kompanie Zmechdywizji, wreszcie wyruszały pojazdy zaopatrzeniowe, bowiem czoło natarcia zdążyło już wystrzelać całą amunicję. Nad tym wszystkim przemknął wiertalot, przelatując nad naziemnymi konstrukcjami wsparcia i logistycznego, kierując się ku płycie lotniska bojowego, wysuniętej spod ziemi na powierzchnię. Tam osiadł nieopodal innych wiertalotów, które właśnie tankowano i przygotowywano do startu, a wirniki zwolniły.
Opuścili pokład kierując się ku hangarowi dezynfekcyjnemu, gdyż tylko poprzez niego możliwe było przedostanie się do pozostałych pomieszczeń Kordonu, oddzielonych od płyty lotniska drutem kolczastym. Procedura nie mogła ominąć nawet Sokoła zwłaszcza, że ranił go nieznany typ twora. Gdy dochodzili do bramy, skąd korytarzem wśród zasieków z drutu wiodła trasa do hangaru, okazało się, że na Sokoła czekają już kolejni żołnierze specnazu. Zasalutowali mu, a mężczyzna zatrzymał się by odwrócić się po raz ostatni do Szpicy.
- Towarzysze – powiedział głośno. – Ludowa ojczyzna dziękuje wam za wasze zaangażowanie. Nie zostanie ono zapomniane. Przypominam, iż jakiekolwiek rozmowy na temat tej misji, nawet między sobą, zostaną ukarane. Dzisiejsze wydarzenie objęte są najwyższą klauzulą. Zrozumiano?
- Tak jest – powiedzieli zmęczonymi głosami.
- Nie mówcie nic, wróg czuwa – dodał i odwrócił się. Otwarto dla niego oddzielną furtkę prowadzącą do pomieszczeń dezynfekcyjnych, nim tam poszedł, odwrócił się i wyjął zza pazuchy coś, co podał specnazowcowi z dystynkcjami lejtnanta. Ten skinął głową, jasnym było, że odpowiedzialność za pilnowanie tej rzeczy przechodzi teraz na niego. Nim odeszli Suworow spojrzał jeszcze w stronę Nadieżdy, pokazując jej wymownym gestem, co z nią chętnie by uczynił.
- Gawniok – mruknęła.
- Towarzysze – podniósł głos Walter. – Jesteśmy na powrót w ludowej ojczyźnie. Przypominam o zachowaniu postaw godnych komunistycznego żołnierza.
- Podziękował wam przynajmniej za uratowanie życia, tawariszcz lejtnant? – zapytał Czeczen.
- Najlepiej jak umiał – odparł Walter, wspominając lufę Suworowa wbijającą się w jego pierś, którego rozkaz wyraźnie obejmował utajnienie misji Sokoła, najwyraźniej nieprzewidujące pozostawienia świadków. Lecz skoro polecił ich oszczędzić, coś musiało się za tym kryć, nad implikacjami czego nie chciał się teraz zastanawiać.
Milczeli wiedząc, że pora powrócić do koszarowej rzeczywistości, w której najlepiej nie odzywać się i czuwać, by wyłowić najmniejsze możliwa odstępstwa; gdzie mógł kryć się ideologiczny wróg, o którym należało zameldować. Wrócili do bazy, przeżyli spotkanie z Sokołem. Od momentu gdy napotkali go w Markach, najbardziej obawiał się chwili zakończenia tego zadania. A jednak pozwolono im odejść. Ceną tego wszystkiego była śmierć Komara.
Oni jednak przeżyli.

I to już koniec. Przeczytaliście coś co w założeniu miało być lekką historyjką i wariacją na temat postapo, ku memu własnemu zaskoczeniu okazało się czymś więcej. Zamieściłem tu skrócone 4 rozdziały z dużo większej całości, wyszła mi taka mała cegła, którą trzeba przyciąć i poprawić. Skończyłem pisanie jakiś czas temu, rzecz sobie redaguję i przechodzę właśnie stadium, w którym dochodzę do wniosku, iż do niczego się to za bardzo nie nadaje. Nie tylko dlatego, że pełno tu jeszcze błędów stylistycznych. Dziękuję za uwagi, jeśli ktoś ma jakieś po tej w miarę zamkniętej parti, to chętnie je przeczytam, jedna osoba dość szybko zwróciła uwagę, że pojawia się tu nieistniejące uzbrojenie, jak AK-77. Z czasem można było się zorientować, że rzecz rozgrywa się w świecie alternatywnym, gdzie po wojnie atomowej historia potoczyła się zupełnie inaczej. Dodam jedynie, iż metro o którym to mowa jest podziemnym miastem, z dziesiątkami tuneli, ale to już oddzielna opowieść. Szczerze przyznam, że nie wiem na razie co z tym tekstem zrobię, bo z różnych względów nieco mi nie leży i nie do końca odpowiada mi to co dzieje się w nim pod koniec. O czym opowiada? Jak mogliście przeczytać zony są czymś dziwnym, wyrzucają z siebie coraz bardziej niebezpieczne twory (nie bez powodu nie używam słowa mutant), zmienna fizyka działa niszczycielsko swymi emisjami. Nikt nigdy nie dotarł do ich centrum. Na południe od Warszawy rozciąga się zaś jeszcze bardziej tajemnicza zona zwana południową. Z misją odkrycia tego co kryje się za tym, co okazać się może niebezpieczeństwem o niewyobrażalnej skali, wysłana zostaje wyprawa, do której dołącza oddział Szpica. Jego zadaniem będzie przeniknięcie do wnętrza zony.  I tyle. Na blogu wracam od dzisiaj do zwykłych wpisów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz