piątek, 27 listopada 2015

Korporacje końca wszechświata

Czytam właśnie „Transition” Iaina M. Banksa,  jak zawsze pisze ciekawie i rozwlekle, a akcja jego powieści zatraca się w kolejnych warstwach narracji. W Polsce pisarz to mało znany, 20 lat temu Prószyński usiłował wydawać jego cykl o Kulturze nieco sztucznie podciągany pod space-operę, wyszły także „Fabryka Os” oraz „Qpa strahó”, publikowana w odcinkach w Nowej Fantastyce. Ta ostatnia książka została zapamiętana przede wszystkim z uwagi na stosowaną w dość szczególny sposób ortografię jednego z bohaterów, wskutek której całe obszerne sekwencje powieści zapisywane były jak tytuł powyżej. Banks publikował książki różnego rodzaju, zaś pisząc fantastykę dodawał zawsze inicjał drugiego imienia, by odróżnić książki należące do głównego nurtu. Powieści jego są mocno pokręcone i nieporównywalne z niczym innym. Nie inaczej jest z „Transition”, choć pomysł na zawiązanie akcji wydaje się banalny. W multiwersum istnieje nexus wszystkich rzeczywistości, z którego agenci Koncernu wyruszają do równoległych światów by wpływać tam na zachodzące wydarzenia. Akcja prowadzona jest z kilku różnych puntów widzenia, trudno ją czasem śledzić, gdy rzeczywistości zmieniają się jak rękawiczki, za czym nie nadąża nawet jeden ze wspomnianym agentów. Zawsze po przebudzeniu sprawdza jak jest ubrany, na jakie dane opiewają jego dokumenty, by określić w jakim świecie się znalazł. Akcja obejmuje czas od obalenia muru berlińskiego do zniszczenia WTC, będący we wszystkich rzeczywistościach złotym wiekiem ludzkości.

Wroga organizacja kontrolująca multiwersum to oczywiście nic nowego, choć u Banksa jest jedynie tłem. W podobny sposób opisana jest również w wydanej jakiś czas temu po polsku „Brasyl” Iana Mc Donalda. Znający i lubiący twórczość tego szkockiego pisarza książkę tę mogą sobie spokojnie darować. Choć jak zawsze osadził akcję w egzotycznej rzeczywistości, której opis sam w sobie stanowi odrębną warstwę powieści,tym razem jednak coś mu nie wyszło. O ile „Chaga” czy „Rzeka Bogów” są świetnymi historiami traktującymi o inwazji nieznanego, czy to w postaci obcych fulerenów czy tajemniczego obiektu powiązanego z wielowarstwowym wszechświatem, w "Brasyl" wątek kwantowej tajemnicy gdzieś znika, choć powinien spajać całą powieść. Trzy odrębne płaszczyzny czasowe i wątki z historii tego kraju powiązane są bowiem poprzez multiwersum, również tu jak okazuje się nad wszystkim czuwa tajemnicza organizacja, której oblicze jest za każdym razem inne, bowiem trzy płaszczyzny czasowe nie należą do jednego wszechświata. W nieskończonej liczbie światów równoległych istnieją nieskończone odmiany grupy trzymającej władzę, ścigające bohaterów poprzez czas i przestrzeń.
„Brasyl” oczywiście i tak warto przeczytać, choć w wypadku tej książki Mc Donald zatracił proporcje. Wysiłek włożony w kreowanie dystopijnej Brazylii w roku 2032, w postaci pisania krótkimi zdaniami z neologizmami portugalskimi dla Ameryki XXI wieku oraz długimi, barokowymi zawijasami w przypadku opowieści o XVIII wiecznym jezuicie nie poszedł na marne. Jednak zatracony został gdzieś przy tym główny wątek, organizacja kontrolująca kwantową rzeczywistość poluje na wszystkich mogących zdradzić jej tajemnicę. Możliwość zmiany rzeczywistości nie powinna być powszechnie dostępna. Z kolei Koncern z powieści Banksa pilnuje aby złoty wiek ludzkości trwał we wszystkich światach, agenci eliminują jednostki, które w historii innych rzeczywistości usiłowały wprowadzać faszyzm.

Nie są to najlepsze dzieła żadnego z obu autorów. W przypadku Mc Donalda najlepiej zacząć od „Chagi” czy „Rzeki Bogów”. Oczekujący w „Brasyl” skoków przez światy równoległe muszą się rozczarować, wszystkie rzeczywistości niewiele się od siebie różnią, nie ma tu miejsca na inną historię świata, w myśl mechaniki Schroedingera każde wydarzenie może mieć dwie wariacje, jednak dotyczy to zwykłej codzienności. U Banksa światy rzeczywiście się różnią, choć są ledwie zarysowane w szalonym pościgu seksu, przemocy i niepojętych wątków. Jeden z nich jest alternatywną rzeczywistością, która sama w sobie jest mocno intrygująca. Po podboju świata przez Arabów, stworzona została pokojowa cywilizacja judeo-muzułmańska. W XX wieku jej podstawy wstrząsane są licznymi zamachami chrześcijańskich terrorystów, pełniących w tym wypadku rolę Al-Kaidy czy ISIS. W jednym z dialogów jak zauważa z ironią bohater, jest to religia miłości, co szybko zostaje sprostowane, iż religia ta jest doskonała dla wszelkich fanatyków. Świat oblężony jest przez fanatyków wysadzających samoloty i wieżowce. Choć jest to wyłącznie odwrócenie proporcji, daje ono nieco do myślenia w kontekście ostatnio często podnoszonej kwestii uchodźców. Gdzieś w alternatywnej rzeczywistości bramy oświeconej cywilizacji szturmują dzicy chrześcijanie, tacy jakimi ukazano ich w filmie „Agora”, gdzie zniszczyli Bibliotekę Aleksandryjską. Prosta inwersja przenosi obecną sytuację w nowy wymiar.
Zostawmy więc na razie korporacje kontrolujące multiwersum, podobne organizacje niczym Majestic 12 według niektórych już dawno panują nad naszą codziennością. W kolejnym wpisie zaś opowiem o świecie, w którym chrześcijaństwo w ogóle przestało istnieć wraz z mieszkańcami Europy. Lecz świat wcale nie wygląda ciekawiej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz