czwartek, 10 listopada 2022

Przyszłość

Przedmowa do II wydania internetowego pewniej powieści:

Minęło trochę czasu.

Na jakiś czas wypadłem z czytania fantastyki, bo musiałem zająć się pracą naukową, napisałem parę innych rzeczy, jedną ważną książkę, która bynajmniej fantastyczna nie była i sporo artykułów. Nawet nieco z tego z różnych przyczyn było ważne, nie tylko cytowalności. Potem wrąbałem się jeszcze w bycie redaktorem i nie tylko. Czas gdzieś mi odjechał, zainteresowania były inne. W międzyczasie patrzyłem sobie z boku na naparzający się światek fantastów i wnioski nie były optymistyczne. Wolałem czytać co innego.

Po drodze przydarzyły się COVID i wojna. Jednego i drugiego doświadczyłem od strony nieco innej niż znacząca większość osób w tym kraju, choć nie będę tutaj tego tematu rozwijał. W każdym razie to ostatnie doświadczenie sprawiło, iż pewnej nocy na wschodzie, słuchając Animalsów śpiewających We Gotta Get Out odkryłem na pendrive porzucą książkę, którą zacząłem pisać w 2014 roku. I skończyłem. Miała być ona w jakimś stopniu pastiszem popularnych wówczas opowieści o postapokaliptycznym metrze i upadłym świecie, w którym przy okazji chciałem pokazać świat, który po wojnie atomowej wcale nie upadł, ale z zagłady czerpie swą wewnętrzną siłę i w jej imię niszczy świat. A wyszło mi coś co z poziomu fanfika wskoczyło na coś całkiem ciekawego. Bo jak odkryłem czytając to 8 lat później, stało się moją reakcją na Krym i Donbas. Bo pewne rzeczy również wówczas oglądałem z nazbyt bliska.

Wsiąkłem w tę książkę. Jest nierówna. Miejscami przegadana. Ale pewne fragmenty stały się jeszcze bardziej aktualne niż po Donbasie. Pisałem je z poczuciem abstrakcji, jako całkowicie wymyślone i w założeniu będące SF. Tymczasem obecnie okazały się niezwykle prawdziwe, niczym żywcem wyjęte z rosyjskiej propagandy, do której czytania życie zmusza mnie codziennie.

Zmierzając do brzegu. Od 2 lat zapowiadam koledze Bartkowi B, który namawia mnie, żeby to cholerstwo kiedyś dokończyć i wydać, że będę to puszczał w odcinkach w internecie. Co oczywiście z różnych przyczyn nie ma sensu, ale chyba wyleczyłem się z chęci zostania pisarzem SF, bo zostałem pisarzem innego rodzaju, tekstów nieliterackich. Chyba nigdy ambicji bycia pisarzem SF nie miałem, a po patrzeniu gdzieś z boku na naparzających się miłośników gatunku, w ogóle takich ambicji nie mam. Więc pora nadeszła by to puścić w świat, bo w selfpublishing nie będę się bawił.

Uprzedzam, że to długie. Najpierw trochę na tym blogu posprzątam, przypomnę sobie jak działa, a 14 listopada ruszamy na wojnę z Polakami toczoną przez mieszkańców ziem polskich. Nic nie będę wyjaśniał, wszelkie odpowiedzi pojawią się powoli, w tekście.

Znając mnie pewnie co jakiś czas zrobię wtręta, bo znowu od pewnego czasu czytam fantastykę. I pewne teksty bardzo mi się podobają.


Dla przypomnienia - przedmowa do pierwszego podejścia w 2014 r:

Prawie rok temu, bo 16 listopada, dostałem mailem plik pdf. Datę sprawdziłem, więc wiem. W pliku była książka napisana przez jednego mojego kolegę. Ponieważ wcześniej zamieszczał ją w odcinkach na swoim blogu i nie miał żadnego odzewu uznałem, że muszę z nim podyskutować na ten temat, żeby nie było mu smutno, że nikt tego nie czyta. Brzydko mówiąc zacząłem się przypierdalać. Czasami z sensem, czasami bez sensu. Wziął to na klatę, nie wiem czy ja bym potrafił. Co gorsza podziękował, kiedy już książka wyszła drukiem.

Lata lecą, a jemu też należy się trochę satysfakcji, więc uczciwie będzie napisać coś w tym samym stylu i dać mu szansę aby kierując się zwykłymi ludzkimi odruchami też mógł poczynić kilka dużo uwag stylistycznych i redakcyjnych. Zamieszczam dłuższy kawałek. Ciągu dalszego na razie nie będzie, bo choć jest tego już dużo więcej, to jestem w tak zwanym redakcyjnym lesie i prócz korekty wiem, już że trzeba sporo zmienić. Więc to co poniżej Bartek to dla ciebie. A kolejne wpisy na blogu już o Philipie K. Dicku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz