środa, 8 lutego 2023

Jasne światła: Rozdział 6

6.


Nie wiedziała co było dla niej większym zaskoczeniem. Fakt, że pierwszym oficerem „Von Brauna” był Sikorsky, czy też to, że był blady jeszcze bardziej od niej. Co było dziwne, biorąc pod uwagę, że nigdy nie pił. Zastanawiała się czy to na jej benefis, choć wydało się jej raczej, że jest potwornie przerażony.

- Co się stało? Zobaczyłeś ducha? – zażartowała. – Czy też może Zjawę Cienia? – natychmiast pożałowała swych słów widząc jego wyraz twarzy i wręcz paniczny błysk w oku. O nie.

- Nic nie widziałem – powiedział Sikorsky, wyraźnie siląc się na spokój. Była jednak pewna, że kłamał. Gdy jednak spostrzegła jak zza jego plecami w wąskim przejściu prowadzącym z dolnego pokładu pojawia się Shelby, pomyślała, iż przyczyna jego przerażenia może być inna. Do takiego wniosku dojść musiał również Christiansen.

- Co pan tu robi, Shelby? – zapytał ostrym głosem. – Straszy pan moich ludzi?

- Nikogo nie straszę – odparł nieco zdziwiony komandor. – Dopilnowuję bezpieczeństwa przed wylotem. Sprawdzam zabezpieczenia i poziom ochrony kryptograficznej w laboratorium Everetta. Wolałbym aby dane w tej zabawce admirała były bezpieczne.

- Proszę się nie martwić, baza ulegnie całkowitej magnetyzacji cztery godziny po zaniku sygnału kodującego – powiedział zimno Christiansen. – Więc wróg nic z niej nie odczyta. Jeśli jednak pragnie pan kręcić się po cudzym okręcie, wypadałoby najpierw zapytać.

- Nie muszę, jestem oficerem wywiadu NASW, moje uprawnienia są w tym zakresie dość jasno określone. W niedalekiej przyszłości postaram się jednak zapamiętać, żeby informować pana kurtuazyjnie o tym co robię.

- W niedalekiej przyszłości?

- Lecę z wami – odparł spokojnie Shelby. – Decyzja admirała.

Oczy Christiansena zwęziły się i przypominały szparki.

- Mogę poznać jej powód?

- Skoro zaokrętował się przedstawiciel CIA, nie możemy pozostać w tyle.

- Pan kłamie Shelby – powiedziała z ironią Arciniegas. – Uwielbiam te wasze gierki, chłopaki z wywiadu. Proszę jeszcze coś powiedzieć, zapewnić nas, że nic nam nie grozi. Uwielbiam te fragmenty i informacje o pewnym rozpoznaniu, o braku jakichkolwiek wrogich sił w miejscu lądowania. Niech mnie pan poinformuje, że desant „Lincolna” to będzie bułka z masłem.

- Wydaje mi się, że akurat pani porucznik nie jest upoważniona, by spacerować po pokładzie „Von Brauna” – odbił piłeczkę Shelby. – Raczej powinna się ograniczyć do pozostawiania w pobliżu „Lincolna”.

- Na moim okręcie będzie chodzić gdzie… - zaczął Christiansen, lecz Arciniegas gwałtowanie wysunęła się w przód, stanęła przed Shelbym, zatrzymując swą twarz dosłownie przed jego obliczem. Nie cofnął się.

- Ma pan coś konkretnego na mnie? – zapytała wyzywająco.

- Nie mogę zarzucić pani jakiejkolwiek zdrady – odparł wprost. – Raczej daleko posuniętą niekompetencję i nieodpowiedzialność.

- Proszę się nie martwić, trudno żebym mogła popsuć coś podczas tego, jakże prostego lądowania w trakcie perfekcyjnie zaplanowanej przez wywiad NASW misji – bił z niej sarkazm.

- O to się nie martwię – powiedział chłodno. – Boję się, że raczej podczas alkoholowego zamroczenia wygada pani publicznie coś, czego nie powinna, lub w trakcie jednej ze swych seksualnych eskapad wyląduje pani w łóżku z kimś, kto okaże się szpiegiem.

- Proszę się nie obawiać, tanio się nie sprzedam – zapewniła. – W każdym razie na pewno nie za mniej niż skrzynkę dobrej whisky, lub wielogodzinną orgię z kilkoma mężczyznami naraz, choć nie wiem czy dadzą radę.

- Dość! – uciął Christiansen. Spojrzał na Sikorskiego. – Co stało się tam na dole?

Sikorsky wyraźnie się zawahał. Na jego twarzy pełnej zmarszczek zebrał się pot.

- Natknąłem się na niego jak myszkował w pomieszczeniu przeznaczonym dla… naszych gości – powiedział. – Starał się ukryć.

- Nie można się przecież obyć bez założenia podsłuchu, nie wystarczy że gmerają w głowach chłopaków, to jeszcze muszą koniecznie sprawdzać ich postawę bojową. Nieładnie, Shelby – rzuciła Arciniegas. Oczy Christiansena zapałały wściekłością.

- Sprawdzałem poziom zabezpieczeń – powtórzył nieco urażonym tonem komandor. – A potem wydawało mi się, że coś usłyszałem. Jakby coś poruszało się w ciemności.

- Coś? – zapytał w nagłym napięciu Christiansen.

- Nie wiem. Może szczury – wzrok Arciniegas i Christiansena nagle spotkał się, gdy spojrzeli na siebie znacząco, co nie uszło uwagi Shelby’ego.

- Szczury – powtórzył kapitan „Von Brauna” sceptycznie. Milczał przez chwilę, po czym powiedział oschłym tonem: - Komandorze, w niedalekiej przyszłości, jak pan to ujął, proszę nie podejmować samodzielnych inicjatyw tępienia szczurów, lecz zameldować o tym szefowi. Proszę się zaokrętować i zająć kabinę razem z panem Coertzeem. Nie wiem co we dwóch kombinujecie, ale zgodnie z tym co pan powiedział, będzie pan miał niepowtarzalną możliwość patrzenia mu na ręce. I vice versa. Sikorsky, za mną – to ostatnie rzucił do swego zastępcy, schodząc w dół po schodach, skąd po chwili rozległ się syk otwieranych drzwi śluzy.

- Nie poszło po pana myśli, co Shelby? – zapytała Arciniegas. – Kolejna lekcja z cyklu „jak to możliwe, żeby nas chłopców z wywiadu nikt nie lubił, przecież wszystko co robimy, poświęcamy wyłącznie dobru NASW”.

- Nie jesteśmy od tego by nas lubić – odparł.

- Mam propozycję, jestem pana gotowa pokochać, a nawet zaoferować nieco więcej, w zamian za butelkę dobrej tequili – powiedziała. Nie wydawał się zmieszany.

- Pani porucznik, proszę zachować choć odrobinę godności – zaproponował. – Choć wiem, że to może być dla pani bardzo trudne.

- Po co? Przecież się pan jej po mnie zupełnie nie spodziewa.

- Wiem, że mnie pani nie lubi, ale właściwie z jakiego powodu? – zapytał. – To coś więcej niż zwykła niechęć, to wręcz negatywne nastawienie. Obwinia mnie pani o swój upadek? Sama sprowadziła go pani na swoją głowę.

- Nikogo nie obwiniam – odparła zaczepnie. – Po prostu nie znoszę was oficerków sztabowych, nie biorących udziału w walce, nie potrafiących wypaść ze swej sztywnej roli, schowanych za milionami przepisów i paragrafów, zza których oceniacie z wyższością wyskoki walczących w pierwszej linii frontu.

- Wbrew pozorom mam w sobie dużo tolerancji i zrozumienia.

- Lecz nie dla picia i seksu? Wiem, pan nie potrzebuje kobiet, pan kocha tylko Ziemię, oczywiście tę jej część należącą do Sojuszu. A ściślej jego amerykańskiej części.

- Uważam, że dalsza dyskusja nie ma sensu – wycedził. – Nie wiem jak udało się pani przejść przez badanie pomiarowe, bo moim zdaniem jeszcze pani nie wytrzeźwiała.

- Sądzi pan, że na trzeźwo zgodziłabym się lecieć na Marsa?

Rozmowę przerwał im dźwięk otwieranych drzwi zewnętrznej śluzy, prowadzącej przez keson do rękawa cumowniczego. Zobaczyli za nimi ciemnoskórego sierżanta i dwóch wyglądających znajomo marines. Weszli do środka, więc Arciniegas i Shelby odruchowo odsunęli się, by zrobić im przejście. Żołnierze nieśli dwie ciężkie skrzynie. Minęli ich bez słowa, kierując się w stronę schodów prowadzących na dolny pokład.

- Kapitan Christiansen tam poszedł – uprzedziła. Sierżant mający naszywkę z nazwiskiem Apone spojrzał w jej stronę.

- Inspekcja – stwierdził. – Muszę sprawdzić czy moi ludzie załadowali już całe wyposażenie i rozmieścili je z powrotem na pokładzie lądownika.

- Nie wiedziałam, że użyją „Lincolna” – powiedziała przepraszająco.

- Oszczędziłoby to nam nieco czasu związanego z wyładunkiem – przyznał, po czym popatrzył na swych żołnierzy. – Choć niektórym nie zaszkodzi takie ćwiczenie związane z przenoszeniem skrzyń z miejsca na miejsca.

- Poobijane nieco to pańskie wojsko – zauważył Shelby. – Słyszałem, że na stacji było nieco problemów, jacyś niezidentyfikowani marines pobili się z załogą „Polinezji”, a potem zniknęli.

- Tak? A ja o tym nie słyszałem – teatralnie zdziwił się Apone.

- Bo miało to miejsce w centralnej części ISS. Poza zamkniętą częścią bazy, w której jesteśmy, której nie można opuszczać.

- W takim razie nie mogli to być moi marines – z ulgą stwierdził sierżant.

- Niczego takiego nawet nie podejrzewałem – odparł Shelby. Apone skinął głową i poprowadził żołnierza z podbitym okiem i drugiego ze spuchniętą wargą w dół. Obaj drżeli z wysiłku trzymając ciężkie skrzynie. Komandor patrzył za nimi.

- Jakoś to nie potwierdza pani teorii, o tym, że jestem służbistą – stwierdził.

- Może dlatego, że piechota morska nie podlega NASW, jeśli nie jest na pokładzie okrętu – zauważyła spokojnie Arciniegas.

- Jesteśmy de facto na pokładzie okrętu.

- Nie ma jak być służbistą.

Oboje zamilkli, a komandor wetchnął.

- Idą pana następne ofiary – wskazała w kierunku rękawa, gdzie dostrzegła Everetta i Nayadę. – Może tam pan sobie coś upoluje i przypnie na tablicy z motylami.

- Wbrew pani przekonaniom jestem pewny, że coś upoluję – powiedział. – Bo wiem czego szukam. I jest to bardzo realne, nie stanowi jedynie wytworu z dna butelki.

Na szczęście nie musiała odcinać mu się kolejną wyszukaną odzywką, gdyż na górny pokład wspiął się Christiansen.

- Jeszcze pan tu jest Shelby? – zapytał wyraźnie czymś zirytowany. – Nieważne, proszę się do diabła odnaleźć w swej kajucie albo zejść mi z drogi. Chodź Arci, pokażę ci mostek.

Ruszyła za nim, pozostawiła za plecami komandora, który przezornie nie powiedział ani słowa. Podążyła wąskim korytarzem pełnym osłoniętymi panelami kabli i rur, do drabinki prowadzącej w kierunku głównego punktu „Von Brauna”. Zatrzymał się tam, spojrzał w górę w stronę włazu, rozejrzał się i pochylił w jej stronę.

- Nie udało mi się nic z niego wydusić – powiedział konspiracyjnym szeptem. – Ale jestem przekonany, że coś tam zobaczył. I nie był to Shelby.

- Kurwa – wyrzuciła z siebie. – To nie może się rozejść – dodała po chwili.

- Wiem – odparł. – Moi marynarze to tak samo przesądna nacja jak pozostali. Kazałem mu dojść do siebie, doprowadzić się do ładu i wyglądać jak gdyby nic się nie stało, skoro woli trzymać się tej wersji.

- Napięcie przed lotem płata różne figle umysłom – zauważyła.

- To coś więcej – stwierdził.

- Myślisz, że to była…

- Zostawmy to – powiedział. – Są takie strony romantyzmu w kosmosie, o których nie chce się opowiadać. Już wystarczająco straszono mnie nim w dzieciństwie.

- Straszono cię w dzieciństwie kosmosem? – z jakiegoś powodu wydało się to jej niezwykle zabawne, lecz jego mina była poważna.

- Czytano mi Eddę – wyjaśnił. – To staroislandzki poemat. Lektura mogąca spaczyć każdy słaby umysł, nie tylko małego dziecka. Opowiada o wyżynających się nawzajem Bogach i istotach o nadnaturalnych mocach.

- Coś dla nas. Z nami jest Bóg, z tamtymi piekło czystego racjonalizmu – zażartowała, lecz jego nastrój nie uległ poprawie.

- Gdy nadejdzie kres czasu gwiazdy zaczną gasnąć – powiedział jakby zamyślony. – Synowie Fenrira połkną słońce i księżyc, planety znikną z nieba. Ziemia się zatrzęsie, drzewa zostaną wyrwane z korzeniami, a góry upadną…

- Koniec świata?

- Ragnarok. Zmierzch bogów. I nasz.

- Czemu mi to opowiadasz?

- Bez powodu – nagle jakby się otrząsnął, a na jego twarzy pojawiło się na powrót coś na kształt uśmiechu. – Ruszajmy – rzekł. Podążyła za nim, zastanawiając się nad tym co właśnie usłyszała.

Drabinka prowadząca na mostek wiodła pionowo w górę do okrągłego łącznika, stanowiącego część systemu śluz łączących statek. Cybernetyczne sterowniki odcinały je automatycznie w wypadku dekompresji sprawiając, iż poszczególne moduły statku mogły funkcjonować niezależnie, pozwalając na przekierowanie w dowolne miejsce procesów odpowiedzialnych za funkcjonowanie „Von Brauna”. Wspięła się przez okrągły otwór w ślad za Christiansenem. Ten wkroczył już do pomieszczenia w kształcie półkuli, zaopatrzonego w szereg monitorów, na których przesuwały się dane. Począwszy od lewej nad pulpitami sterującymi dostrzegła wektorowe wykresy figur geometrycznych, ukazujące ruch w trójwymiarowej przestrzeni, w obszarze kwadrantów osi xyz wyświetlonej pośrodku dużego ekranu. Każda z figur opisana była szeregiem liczb, definiujących jej pozycję, kształt i rodzaj uzbrojenia, na podstawie danych zinterpretowanych przez matematykę statku. Sądząc po liczbie punktów zobrazowanych w przestrzeni euklidesowej w polu zasięgu ISS panowało spore zamieszanie. „Deep Space” była tradycyjnie punktem zerowym, w stosunku do którego swe współrzędne określały statki Sojuszu. Wokół przecięcia osi wędrowało kilkanaście brył, każda z nich oznaczająca inną klasę statku, krążących po hiperboli patrolowej. Napływ danych zapewniały liczne satelity i wystrzeliwane na krótkie przeloty Phaetony. Przeniosła wzrok powyżej, gdzie widniały dane napływające z sieci matematycznej ISS, wyświetlające informacje z rozpoznania dalekiego zasięgu. Udało się jej dostrzec czerwone punkty oznaczające okręty przeciwnika, krążące na perymetrze zasięgu sieci Ałmaza, na wprost siebie mając statki Sojuszu. Na razie punkty nie stykały się a ich trasy nie przecinały, nie dochodziło do spotkania i bitewnego zwarcia. Floty obwąchiwały się przed bitwą, jak zawsze balansując na granicy prowokacji, gotowe wycofać się w bezpieczne rejony gdzie stacje macierzyste zapewniały im osłonę. Sytuacja niezmienna od lat, prócz potyczek w głębi Układu nie zdarzyło się jeszcze, by Sojusz i Związek skoczyły sobie w kosmosie do gardeł, żadna ze stron nie chciała ryzykować utraty całej swej floty i tym samym zapewnienia przeciwnikowi przewagi. Na powierzchni niszczono całe kraje, tu trwała zaś dziwaczna wojna podjazdowa.

Arciniegas żałowała, iż nie może zerknąć na mostek dowodzenia ISS, gdzie spływały dane telemetryczne z Układu Słonecznego, ukazujące ostatnią znaną pozycję floty przeciwnika. Informacja o locie na Ziemię i przerzucaniu sił z Marsa mocno ją zaintrygowała, a sztabowców musiała zaniepokoić i zapewne spędzali teraz bezsenne godziny usiłując ustalić co knuje admirał Tierieszkowa, wielokrotnie udowadniająca swe niekonwencjonalne podejście do prowadzenia wojny w kosmosie, sprawiając, iż Związek utrzymywał tu wciąż niewielką przewagę.

Znajdujący się obok ekran taktyczny był wyłączony, „Von Braun” znajdował się w doku, tryb bojowy odcięto, nie był tu potrzebny. Kolejne monitory przesuwały ciąg danych nawigacyjnych, wyświetlając aktualną pozycję statku, wraz z kolejnym rzutem przestrzeni euklidesowej, tym razem ukazując również obiekty bliskiego zasięgu. Tuż obok na zielono migotały odczyty oscyloskopu, następnie ciągi  liczb ukazujących stan statku, jego zasilania, poziomu naładowania generatorów i akumulatorów, stanu pancerza i uzbrojenia. Ostatnie ekrany ukazywały przesuwające się dane cyfrowe, zawierające informacje o łączności i telemetrii. Poniżej znajdowały się pulpity z przyciskami i rozmieszczone ciasno cztery fotele, spośród których trzy były zajęte. Tuż za nimi znajdował się panel z licznymi przyciskami i ekranami, a przy nich kolejne miejsce do siedzenia, przeznaczone dla dowódcy.

- Kapitan na mostku – rzuciła jedna z osób nie odrywając się wprowadzania danych i szybkiego naciskania przycisków.

- Jak sytuacja? – zapytał Christiansen.

- „Lincoln” zacumowany na sztywnych zaczepach i połączony z „Von Braunem”, załoga w desantowcu – padło w odpowiedzi. – Marines załadowali swoje zabawki na pokład i już wszyscy są na dole, przed chwilą karty odbili pan Everett i pani… ta kobieta… Nayada. Czekamy jeszcze na zaokrętowanie Coertzeego. Okno startowe mamy otwarte w przedziale piętnastu minut za dwie i pół godziny. Następnie cztery godziny do osiągnięcia pozycji do wykonania rzutu.

- Wektor rzutu obliczony, Hagen?

- Wprost na ciemną stronę Fobosa – odpowiedział mężczyzna zajmujący środkowy fotel. – Za pięć godzin znajdzie się w martwym polu, będziemy w stanie zmaterializować się niewykryci, a błysk nie zwróci niczyjej uwagi. Symulację przeprowadziłem kilka razy.

- Doskonale – Christiansen był wyraźnie zadowolony, miał po temu powodu, bowiem jego załoga działała jak dobrze naoliwiona maszyna. – Systemy?

- Akumulatory naładowane, generatory sprawne – odpowiedziała kobieta siedząca po prawej. – Pełna możliwość wykonania rzutu fotonowego, podładowaliśmy się z ISS. Działo energetyczne ma wymienione cewki, może tym razem się nie przegrzeje i nie zablokuje prętu, system krioniczny zdaje się działać. Rakiety załadowane, uzupełniono stan dronów, pancerz ma częściowo uzupełnione ubytki.

- Częściowo?

- Odłamki w większości uszkodziły desantowiec, ale niektóre wbiły się w kadłub. Za mało czasu, nie zdołano wszystkiego wymienić.

- Silniki manewrowe?

- Gellert zapewnia, że tym razem będą działać. Twierdzi, że usunęli tamte awarie.

Christiansen sapnął wyraźnie zniecierpliwiony.

- Jak zawsze w prototypowych statkach – zauważył. – Każdy kolejny przelot ujawnia kolejne problemy… Po tym jak doszło do tamtej potyczki straciliśmy kilka systemów.

Arciniegas rozglądała się po ciasnym mostku.

- Ile osób liczy załoga? – zapytała.

- Tylko czternaście – odparł Christiansen. – Mówiłem ci, że to okręt zwiadowczy, a nie wojenny. Trzy osoby to stała obsługa mostka, w systemie zmianowym, ze mną i zastępującym mnie Sikorskim to razem osiem osób. Mechanik Gellert i jego dwaj niewolnicy w maszynowni, dwie osoby obsługi technicznej pomagających głównie Everettowi. Wszystkie systemy i podsystemy scentralizowano.

- Zawsze się tego bano – zauważyła. Sieci matematyczne działały w oparciu o centralnego eniaka, co jednocześnie stanowiło ich słabość. Starano się nie powtórzyć tego schematu na statkach NASW, chcąc uniknąć sytuacji gdy celne trafienie w główny punkt mogło unieruchomić cały okręt. Wszystkie systemy były więc rozproszone, działając niezależnie od siebie, co jednocześnie wymuszało obecność wielu osób kontrolujących się wzajemnie i koordynujących ze sobą działania.

- Nadal działają autonomicznie – odparł. – Po prostu synchronizuje je centralny procesor w eniaku Everetta, zdublowany na mostku. To dwa najbezpieczniejsze miejsca statku, najlepiej chronione przed promieniowaniem. Nawet jeśli oba padną, systemy będą działać nadal w oparciu o cybernetyczne samosterowanie, co najwyżej w dłuższej perspektywie czasu się rozsynchronizują, ale założono, iż w czasie tym powrócimy do portu. Aby kierować „Von Braunem” wystarczą trzy osoby: Mellier odpowiada taktykę i uzbrojenie, Hagen za nawigację i pilotaż, a Triptree za systemy, poziomy energetyczne i odczyt danych. Ja tylko zbieram to wszystko do kupy.

- Na „Alliance Star” na mostku było czternaście osób – powiedziała nie mogąc wyjść ze zdumienia.

- Straciłam brata na tym statku – odezwała się Triptree wychylając zza fotela głowę.

- W jaki sposób? – zapytała Arciniegas.

- Stracił nogę podczas ewakuacji – usłyszała w odpowiedzi. – NASW go wywaliła, bo nie mógł pozbyć się koszmarów i strachu przed ciasnymi, płonącymi pomieszczeniami. Czyli tym, co przydarzyło mu się na tym statku.

- Stara dobra flota – pokręciła głową. – A jak odszedł? Strzelił sobie w głowę?

- Powiesił się.

- Dowodziłam tym statkiem – nie zamierzała niczego ukrywać. Mellier i Hagen obrócili się, również w nią wpatrując. – Czy to czyni mnie winną jego śmierci?

- Pewnie go pani nawet nie pamięta?

- Kogoś o nazwisku Triptree? Przykro mi – powiedziała Arciniegas. – Nie zamierzam pani okłamywać, że był świetnym marynarzem i zachował się jak bohater. Na tym statku służyło ponad 400 osób, a wiele spośród wspomnień skutecznie mi się zatarło. O innych staram się nie pamiętać.

- Słyszałam, że znalazła pani na to świetny sposób.

- Uważaj – ostrzegł Christiansen. – Stąpasz po grząskim gruncie, Triptree.

- Dlaczego? Zauważyłam, że pani porucznik ma tylko stopień wyżej.

- Cieszę się, że moja reputacja mnie wyprzedza – gładko odparła Arciniegas. – Ale proszę być spokojnym, nie będziemy się przepychać na tym mostku. Nie będę przeszkadzać wam w przygotowaniu do startu, pora bym sprawdziła mój desantowiec. Jeżeli pani chce, może założyć, iż rejteruję pod tym pozorem, a pani wygrała wymianę zdań. Dziękuję za oprowadzenie, komandorze – odwróciła się i skierowała do drabinki świadoma, iż tamta spogląda w ślad za nią. Minęła śluzę prowadzącą zapewne do pomieszczeń załogi i kajuty kapitana. Gładko zsunęła się na dół, kierując do schodów, mijając kolejnych marines, przybywających na pokład. Przez kolejną ze śluz wkroczyła na dolny pokład. Rozejrzała się, szukając dalszej drogi. Na lewo mieścił się moduł, gdzie ciemnoskóry sierżant nadzorował przenoszenie skrzyń z amunicją. Przepuściła żołnierza z podbitym okiem, który podążył ciemnym łącznikiem. Minęła kolejne wejście strzeżone zamkiem szyfrowym z prawej strony, docierając w ślad za nim do miejsca, gdzie znajdowały się dwie kolejne śluzy. Sądząc po ilości kabli i rur jedna z nich musiała prowadzić do maszynowni. Druga była otwarta, znajdowało się tu przejście do zacumowanego Lincolna. Wkroczyła wprost do modułu desantowego, gdzie trwało właśnie przymocowywanie sprzętu. Jeden z żołnierzy komentował głośno konieczność pieczętowania i zapinania sprzętu, który wcześniej przez kilka godzin wypakowywali. Nie szczędził przy tym słów, jakich sama użyłaby w  tej sytuacji.

- Do dupy te wszystkie decyzje – dorzuciła marine z krótką grzywką.

- Zapamiętaj raz na zawsze, Deveraux – spokojnie komentował siedzący na jednej ze skrzyń żołnierz insygniami kaprala – W wojsku nie ma złych decyzji. Ich częste zmiany świadczą o zachowaniu procesu ciągłości dowodzenia.

- Kowalski, wiesz gdzie mam tę twoją filozofię? – zapytał przeklinający.

- Nie wiem i nie szczególnie mnie to interesuje, Di Stefano. Wiem, że masz szczęście, że poprzednio twój magazynek trafił w Baumanna. Wiem także, że jeśli go tym razem odpowiednio nie zamocujesz, Apone nie będzie ci musiał wyrywać nóg z dupy, już ich nie będziesz miał… Baczność! – to ostatnie zabrzmiało, gdy Kowalski ją zauważył. Żołnierze powoli się podnieśli i zlustrowali ją wzrokiem, nim zdążyli przyjąć postawę powstrzymała ich.

- Spocznij – to nie było młode wojsko, lecz zaprawieni w boju wojacy, a ona nie należała do tych, którym zależało na odbieraniu honorów, a sens życia stanowiła dla nich musztra i regulaminy. Podobnie jak oni walczyła w pierwszej linii, mimo iż należała do floty a oni byli piechotą, w tym wypadku braterstwo broni obowiązywało. I zapewne podobnie jak oni w głębokim poważaniu miała armię i niekończącą się wojnę.

- Nie było okazji podziękować– odezwał się Kowalski. – Dowiozła nas pani  w całości.

Pokiwała głową.

- I w całości zawiozę was na dół – powiedziała. – Gdzie macie ochronić „Lincolna” do czasu ustawienia w pozycję startową, inaczej będziemy musieli tam zostać.

- Dokąd lecimy? – spojrzała na nią czujnie Deveraux.

- Nie powiedzieli wam jeszcze?

- Major kazał załadować sprzęt i powiedział jedynie, że użyjemy go w warunkach bojowych – wyjaśnił Kowalski. – Polecił nam jedynie się zaokrętować.

- Startujemy za niecałe trzy godziny – pokiwała głową. – Pewnie gdy będziemy w kosmosie odprawi was. Poznał cel misji niedawno.

- A gdzie on leży?

Zastanowiła się przez chwilę. Rozważyła za i przeciw, fakt iż Shelby dostałby szału, kwestię zamknięcia wszystkich na statku, braku łączności i monitorowania połączeń. Potem przypomniała sobie, że mimo wszystko jest oficerem pieprzonej floty. Tej samej, która wielokrotnie trzymała ją w niepewności co do rzeczywistych celów misji. Nie zasługiwali na to by pozostawać w niewiedzy, z drugiej strony nie zamierzała grasować w ogródku należącym do Gowa.

- Na terytorium wroga – powiedziała po prostu. – Do jednej z jego instalacji.

- Daleko od Ziemi? – zapytał Di Stefano.

- To planeta – odpowiedziała, czując jak świdrują ją wzrokiem. – Nie mogę wam więcej powiedzieć – w ten sposób powiedziała im wszystko, bo zdawali sobie sprawę podobnie jak wszyscy inni, jaką inną planetę ma na myśli, gdzie znajdują się wrogie instalacje.

- Dziękujemy pani – powiedział Kowalski. Ominęła ich udając się do znajdującej się wyżej kabiny pilotów. Stanowiła niezależny byt, połączony kolejną śluzą, również mogąc funkcjonować niezależnie od uszkodzenia modułu transportowego. Wewnątrz zastała Jonesa, programującego matematykę „Lincolna”. Opadła na fotel obok niego i pogrążyła się w rozmyślaniach patrząc w czerń znajdujących się tu monitorów, których wielkość kontrastowała z wyświetlaczami na mostku „Von Brauna”. Jones nie odzywał się, robiąc swoje, znając ją także na tyle dobrze, by wiedzieć, iż nie należy jej przeszkadzać.

- Gdzie Scobee? – zapytała wreszcie.

- Już powiadomiony – usłyszała. – Potrzebował chwili przerwy. Zgodnie z twoim poleceniem zacumowaliśmy do „Von Brauna”, a manewrowanie między tymi wirującymi ramionami ISS było nieco męczące. Lata tam dużo statków, więc w sieci nawigacji był mały burdel.

- Scobee daleko nie odszedł, zamknęli nas tu razem z pozostałymi – odparła, nadal zamyślona.

- Dokąd lecimy?

- Podłącz się do sieci ISS – odpowiedziała. – Powinna nas bez problemu zaakceptować. Ściągnij całą telemetrię marsjańską. Zaloguj się przez „Von Brauna”, pobierz informacje z nawigacji, powinni mieć dane z Phaetona zwiadowczego. Lokalne warunki atmosferyczne, prognozowane burze, prędkość wiatru wszystko. Potrzebujemy też geografii obszaru o nazwie Cydonia.

- Mars? – zapytał z niedowierzaniem. – Przecież ta planeta należy do tamtych!

- Wiem.

- NASW przeprowadza desant?

- My jesteśmy desantem – wyjaśniła. – Lądujemy, wysadzamy marines, przestawiamy statek i startujemy w warunkach bojowych. Wszystko przy założeniu, że mamy osłonę z powietrza i nikt nie będzie do nas strzelać.

- Nikt nie będzie strzelać? Będziemy bezbronni po lądowaniu, wystarczy jedna salwa z artylerii…

- Podobno nie mają tam artylerii – pocieszyła go. – Zwróć uwagę na atmosferę, warunki są inne niż na Ziemi, pobierz dane o lataniu z naszych poprzednich niefortunnych prób. Sprawdź też czy nie zanosi się na jakąś burzę piaskową, o ile pamiętam bywają dość częste.

- Nie przypominam sobie, żeby desantowce lądowały na innej planecie – powiedział ostrożnie.

- Lądowały. Właśnie tam. Podczas niesławnej inwazji. Żaden nie wrócił – przypomniała usłużnie.

- Nawet na Ziemi rzadko lądują w warunkach bojowych – kontynuował. – Sama wiesz, zazwyczaj dokonujemy zrzutu kontenera i odpalamy z powrotem poza atmosferę.

- Nie tym razem. To będzie pełna kurwa deorbitacja bojowa. Jak w Australii, tylko na Marsie. Zawozimy chłopaków, trzeba ich będzie jakoś zabrać – powiedziała, po czym zamilkła. Jones nie naciskał, spojrzał na nią pewien, że rozmyśla z niepokojem o czekającym ich zadaniu. Mylił się jednak. Jej myśli uciekły ku temu, co zobaczyć miał Sikorsky. Nie wiedziała co o tym sądził Christiansen i jakie miał podejście do tej legendy, zapewne przyjął, że jego zastępca wpadł w panikę. Ona również miała taką nadzieję, udając iż nie wierzy w opowieść, jednak w głębi ducha nie była taka przekonana. Kiedyś także ją widziała, tuż przed feralną misją „Alliance Star”. Nikomu o tym nigdy nie powiedziała. Była to jedna z rzeczy, które zachowała dla siebie.

Westchnęła i wstała. Nim ta misja dobiegnie końca potrzebować będzie jakiejś flaszki, jednak nie uda się jej bez niej obejść. Opuściła „Lincolna”, przechodząc obok żołnierzy na pokład „Von Brauna”, wspinając się na środkowy pokład. Shelby gdzieś zniknął. Przez śluzę wkraczał właśnie Everett prowadząc za sobą Nayadę.

- Pokażę pani laboratorium – powiedział.

- I bazę danych? – upewniała się Satya.

 - Oczywiście.

Arciniegas przepuściła hrabiostwo jajogłowych i chyłkiem wymknęła się na ISS, by zdobyć coś do picia. Satya mając w perspektywie ujrzenie swej teorii w praktyce nie zwróciła na nią najmniejszej uwagi. Podążyła za Everettem na dolny pokład, gdzie szybkim ruchem wprowadził kod do zamka szyfrowego, a drzwi znajdującego się tu pomieszczenia stanęły przed nimi otworem.

- Witam w moim królestwie – powiedział. Jej oczom ukazał się eniak zajmujący prawie całą ścianę, migoczący rzędami swych światełek, ze stosem kart perforowanych umożliwiających wprowadzanie danych. Część z nich umieszczono w otworach stykowych, zapewniając dopływ informacji zewnętrznych. Kable praktycznie nie istniały, od czasu przejścia na kolejną generację procesorów i zwiększenie zasobu stałej pamięci operacyjnej powyżej 64 kilobajtów, podobnie jak w tym modelu stosowano potężne płyty tranzystorowe, umożliwiające umieszczenie w nich skomplikowanych megaukładów scalonych. Każdy eniak budowany był do ściśle określonych potrzeb, wyglądał więc zupełnie inaczej, w tym dostrzegła jednak kilka znanych jej rozwiązań. Wydawało się jej, że posiada szereg procesorów obwodowych, tak charakterystycznych dla komputerów mogących tworzyć sieć matematyczną, jednak ten eniak od początku miał służyć przede wszystkim jako baza danych.

- To komputer szeregowy – powiedziała, wiedząc że dokładnie tego powinna się spodziewać.

- Nie do końca – odparł. – To projekt dedykowany specjalnie dla tego statku, autorstwa Jacka Kilby. To hybryda. Pracuje jako urządzenia wejścia i wyjścia, na którym do naszej… do pani bazy danych wprowadzamy informacje i wyszukujemy powiązania. Gdy zachodzi konieczność wsparcia matematyki statku następuje przełączenie procesorów i wspierają moc obliczeniową „Von Brauna”. Jak pani myśli, w jaki sposób mogliśmy wykonać rzut fotonowy dwa razy?

- Szczerze mówiąc, nie zastanawiałam się nad tym – przyznała.

- Obliczenie współrzędnych zajmuje godziny sieciom matematycznym. Statki wychodzą z ISS z zaprogramowaną trasą skoku, a potem ich matematyce w warunkach pokojowych zajmuje całe dni obliczenie skoku powrotnego. Dlatego statki wojenne nie potrafią wykonać szybkiego przemieszczenia, ich matematyka nie jest w stanie udźwignąć wyliczeń związanych z rzutem, gdy jest obciążona przeliczeniami podczas bitwy. „Von Braun” nie ma takich ograniczeń. Podczas walki matematyka ekstrapoluje tory pocisków i kurs przeciwnika wielokrotnie szybciej niż sieć matematyczna ISS.

Spoglądała w rząd migoczących światełek, kanały obwodowe, dzięki którym główny procesor eniaka zajmował się wyłącznie obsługą głównej pamięci, zwolniony z korelacji danych. Maszyna spała, baza danych była wyłączona, choć komputer prowadził wyliczenia, zapewne obciążony procesami szykującego się do odlotu statku. Sięgnęła po jedną z kart perforowanych, pogładziła plastik na którym wybijano dziury interpretowane przez eniaka, zamieniające kod maszynowy w informacje czytelne dla urządzenia, które po nakarmieniu danymi było w stanie dokonać ich kwerendy, odnajdując wzajemne relacje.

- Niesamowite – powiedziała.

- Nie jest to szczyt naszych możliwości – powiedział nie bez cienia dumy Everett. – Ale to jedna z najbardziej zaawansowanych maszyn na Ziemi. To nasza największa przewaga nad tamtymi, nawet jeśli jest mocno toporna i nieodporna na impulsy elektromagnetyczne. Gdybyśmy potrafili zminiaturyzować układy scalone i uczynić je jednocześnie odpornymi na promieniowanie jonowe, nie musielibyśmy już wyposażać naszych rakiet i pocisków w cybernetyczne układy samosterujące. W tej chwili korzystamy jedynie z zaprogramowanych wzorców, które analizują na bieżąco choćby nasze drony, wybierając znane im rozwiązania problemów. Gdybyśmy mogli wyposażyć je w procesory, byłyby w stanie same wyliczyć rozwiązanie. Stąd już nie daleki krok do tego, by zaczęły same myśleć.

Wydawało się jej, że się przesłyszała.

- Myślące procesory? Miniaturowe komputery?

- Wiem jak to brzmi – westchnął. –Kiedyś wyobrażano sobie, że w przyszłości każdy będzie posiadał przy sobie własny mały komputer, umożliwiający komunikację, ułatwiający życie. Teraz wiemy, że to kompletnie niemożliwe. Gdyby udało nam się złamać ograniczenie związane z miniaturyzacją, promieniowaniem i przegrzewaniem… Wiemy, że tamci w Moskwie i kilku ośrodkach naukowych, mimo swej niechęci do maszyn zbudowali kilka urządzeń lampowych, na których wykonują obliczenia. Jednak tak długo jak ich artylerzyści przeliczają cele samodzielnie, nasze urządzenia mają przewagę, bo w ułamku sekundy są w stanie wyliczyć kąt ich strzału i przechwycić pociski. Oczywiście nie zmienia to przebiegu wojny. Niestety.

- Chciałby pan wojny totalnej, zakończonej zniszczeniem jednej ze stron? – zapytała.

- Obawiam się, że to przed czym ostrzegali terroryści z ruchu hippisowskiego to jedyne rozwiązanie – powiedział poważnie. – Nikt nie powie tego głośno, ale na początku drugiego ćwierćwiecza wojny kulejemy coraz bardziej. Prowadzimy wojnę obronną, powstrzymujemy ich mniej lub bardziej udanie, nasze urządzenia sprawiają, że ginie coraz mniej naszych żołnierzy, jednak nasza ekonomia jest w coraz większej rozsypce. Kiedyś nasza potęga opierała się w dużej mierze na handlu, teraz wolny świat skurczył się w zasadzie do dwóch kontynentów i kawałków trzech pozostaych. Tamci mają ustrój niewolniczy, nie muszą płacić za wydobycie surowców, mają mechaniczną produkcję taśmową swej broni, nawet wojna na wyniszczenie biologiczne nie przynosi efektów. Liczba ich wojska wydaje się nie przeliczona… Obawiam się, że gdyby od lat nie wiązały ich te potworne istoty ze stref rażenia i siły Kolektywu wszystko wyglądałoby inaczej.

- Zdaje się, że Kolektyw jest problemem także dla nas – zauważyła. – Otworzyli anomalię nad Florydą, gdy tu lecieliśmy.

- Wojsko wciąż zastanawia się jak to zrobili – przyznał. – Nigdzie nie znaleziono w pobliżu ochotników. Nasze sieci matematyczne prowadzą właśnie symulacje. Lepiej nie myśleć, co stałoby się, gdyby okazało się, że potrafią to uczynić w każdym punkcie Ziemi.

- Stalibyśmy się bezbronni.

- Dokładnie – westchnął. – Na szczęście Związek rzucił na nich wszelkie dostępne siły i skutecznie ich wiąże, usiłując zniszczyć. Dość już tych dywagacji. Obejrzała pani karty perforowane, wprowadzimy dzięki nim zindeksowane przez panią dane. Proszę zerknąć sobie na strukturę bazy, istniejące obiekty i powiązania – podał jej taśmowy wydruk z komputera.

- Nie posuwa się pan nieco za daleko, panie Everett? – usłyszeli zimy głos Shelby’ego, który wkroczył do pomieszczenia.

- Doktorze Everett jeśli łaska – przypomniał spokojnie naukowiec. – Jeśli chce ją pan trzymać w niewiedzy co do podstawowych faktów droga wolna, ale chyba nie zakłada pan, że ktoś kto ma powiesić obraz na ścianie nie może dowiedzieć się, że będzie mógł użyć do tego celu młotka i gwoździa?

- Nie ja wymyśliłem te zasady, informacje przekazane zostaną po wystartowaniu.

- Pańska paranoja jest godna podziwu – zauważył Everett. – I tak odcięliście nam całkowicie łączność z Ziemią i zamknęliście w tej części bazy. To też jest dla przeciwnika jakaś informacja, brak łączności to dość jasne wskazanie, że coś się szykuje.

Shelby nie dał się zbić z tropu.

- Doskonale wiem, że przeciwnik jest dla waszej dwójki wirtualny – powiedział. – Jesteście bezpiecznie zamknięci w swoich bibliotekach, ślęczycie nad waszymi wyliczeniami, zapominacie jak realna jest ta wojna. Marines narażają swoje życie, statki walczą między sobą. Ja także toczę wojnę, choć ta jest nieco inna, a mój front niewidoczny.

- W dużej mierze wyobrażony – zakpił naukowiec.

- Doktorze – powiedział poważnym tonem Shelby. – Może jeszcze pan nie wie, ale lecę w tę misję razem z wami. By was pilnować.

Everett wydawał się urażony.

- Dlaczego?

- Ponieważ jestem przekonany, że na ISS działa wysoko postawiony szpieg tamtych – wyjaśnił spokojnie Shelby. – Być może na pokładzie „Von Brauna”. A jeśli tak jest, zamierzam go znaleźć.

- Szpieg?

- Może być nim pan, może to pani Nayada…

Satya zirytowała się.

- Panie Shelby, nie zamierzam wątpić w pana kompetencje – zaczęła – ale chciałabym przypomnieć, ze 24 godziny temu nie miałam pojęcia, że istnieje taki statek, 72 godziny moje życie było zupełnie inne i naprawdę wolałabym aby takim pozostało, w szczególności by nie posłano mnie na orbitę Ziemi, nie zapakowano mnie na statek, który ma wylądować na terenie tamtych, a przede wszystkim bym nie poznała pana – mówiąc to ponownie uświadomiła sobie co ją czeka w niedalekiej przyszłości, a żołądek podszedł jej do gardła.  Przełknęła ślinę, by stłumić wzbierającą w niej żółć.

- Nie chciałem tu pani obecności. Pomysłodawcą przysłania pani był obecny tu doktor Everett, który przekonał do pani kandydatury admirała. Jest pani cywilem, więc pani lot musiało zatwierdzić CIA, które z nieznanych mi przyczyn dało pani osobistego opiekuna w postaci agenta Coertzee i zapaliło się strasznie do pani obecności na pokładzie. Jako przedstawiciel wywiadu NASW miałem szansę utrącić jeszcze pani kandydaturę, choć musiałem przyjąć do wiadomości, że nie mam wielkiego wyboru, choć wiele w pani przeszłości mi się nie podoba.

- Nie podoba się panu? – Satya była wyraźnie rozzłoszczona. – Co tym razem takiego? Znowu w niewłaściwy sposób policzy pan moje związki z mężczyznami?

- To jedna kwestia – odpowiedział niezrażony. – Nieważne jak pani będzie zaprzeczać, ja i tak wiem, że posiadam prawdziwe dane. Nie będę ukrywał, nie jest pani natywną obywatelką Sojuszu, nie należy pani do Wolnych Narodów, nawet nie pochodzi z Europy…

- Nie jestem biała? – zapytała gniewnie. – Znowu muszę przypominać o Ustawie Desegregacyjnej Eisenhoovera? Ile jeszcze lat będziecie mieć z tym jakiś problem? Za mało wypełniliście obozów karnych w Afryce przedstawicielami ras niekaukaskich, którzy nie chcą poddać się obowiązkowej rekrutacji? Potrzebne wam jedynie mięso armatnie, ale jeśli ktoś chce zajmować się czymś innym jest to już źle widziane!

- O tym raczej nie myślałem – nie przejął się jej reakcją. – Związki z terroryzmem hippisowskim w rodzinie, wychowała panią babcia, Gaḍada Nayada…

- Proszę zostawić moją babcię w spokoju! – wrzasnęła. – Już wystarczająco nabruździliście mojej rodzinie!

- My?

- Mój ojciec zmarł w obozie pracy w Luizjanie, moja babcia nie mogła praktykować swej medytacji bo mieliście podejrzenia co do jej postawy, kiedy byłam mała FBI i CIA odwiedzały nas prawie codziennie, daliście mi czerwoną kartkę, nie mogłam uczyć się, pracować, planowaliście mnie skierować do służby pomocniczej, gdyby nie moje wyniki z matematyki…

- Zdolni zawsze się wybiją – nie przejął się jej wybuchem. – Ale to Sojusz dał pani szansę, zaszła pani tak daleko, jak nikt się nie spodziewał. I teraz pora za daną pani szansę odpłacić. Dlatego pani się tu znalazła. Zmierzam jedynie do tego, że z pani przekonaniami jest pani idealną kandydatką na szpiega.

- Z moimi przekonaniami?

- Poczucie skrzywdzenia, uwięzienie i śmierć ojca, prześladowania babci, utrącenie pracy naukowej, wreszcie dowiedzenie się, że to, co jak wmawiano jej jest jedynie idiotyczną teorią a praca jej życia jest bezwartościowa, sprawdza się w praktyce. Będąc agentem tamtych z łatwością wykorzystałbym pani poczucie skrzywdzenia i zwerbował panią, jeśli tego dotąd nie uczyniono.

- Kiepski z pana psycholog Shelby – stwierdziła.

- Czyżby?

- A jeszcze gorszy manipulant.

- On bada jedynie pani reakcje – wtrącił milczący dotąd Everett. – To w ich opinii najlepszy sposób na wykrycie  nieistniejącego szpiega.

- Po prostu gromadzę dane – odrzekł Shelby. – A pan panie Everett, z karierą naukową przetrąconą lata temu, gdy teoria wieloświatów…

- Shelby, komandor – przerwał mu naukowiec. – Zgodnie z instrukcją przysłaną z Moskwy siejący niezgodę i paraliżujący swymi działaniami misję Sojuszu, poprzez wzbudzanie wzajemnej nieufności i blokowanie podejmowania decyzji. Jak mi idzie?

- Niezbyt dobrze. Do czego pan zmierza?

- Do tego, że szukając niewidocznych szpiegów sami powinniście być niewidoczni. Pański stopień zaangażowania sprawia, że jakiekolwiek działania stają się niemożliwe, gdy wiąże się ludziom ręce ograniczając ich wolną wolę.

- Ograniczenie wolnej woli to zasada demokracji kontrolowanej. A metod kontrwywiadowczych nie musi mnie pan uczyć. Proszę uważać na to co pan mówi, w szczególności na ujawniane informacje. Po starcie porozmawiamy – powiedział. – Do zobaczenia, proszę pozostać na pokładzie, dopilnuję aby Willoughby-Jones III dostarczył tu wasze kombinezony i rzeczy.

Opuścił pomieszczenie, pozostawiając ich z szumiącym eniakiem, przetwarzającym dane matematyczne szykującego się do odlotu statku.

- Gnojek – powiedziała Satya.

- Zaangażowany w swoją pracę – powiedział Everett. – Wielu takich spotkałem. Zbawca świata. Szuka dziury w całym, grzebie kijem w mrowisku, mając nadzieję, że się wykaże. Jego zachowanie tylko sprawia, że mam ochotę powiedzieć pani wszystko to co, czego nie powinienem mówić.

- Czyli?

- Dlaczego te dane są takie ważne – westchnął. – Problem polega na tym, że stawka jest zbyt wysoka. Nie żartowałem mówiąc, że nasza misja ma fundamentalne znaczenie dla przyszłości Sojuszu i jego ocalenia. A może i świata.

- Dlatego, że ciemna materia posługuje się alfabetem morsa?

- Nie, nie dlatego. Wiem jak to brzmi – powiedział. Ale może pani sama popatrzeć na te dane. Grawitacyjne soczewkowanie miga w niedostrzegalnych gołym okiem ułamkach sekund. Znika i pojawia się, co jest absolutnie niemożliwe z punktu widzenia znanej nam fizyki i niewytłumaczalne. Światło zakrzywia się w zapętlonej powtarzającej się sekwencji, kropka, kreska i tak dalej… Dostrzegł to eniak, gdy rozebrał zdjęcia z phaetona na czynniki pierwsze, klatka po klatce. Nie może być mowy o pomyłce.

- Tamci mają urządzenie, które wywołuje taki efekt – zasugerowała.

- I jednocześnie nie są świadomi tego co wywołują? Po to weszliśmy im na orbitę i wystrzeliliśmy Phaetona, sama pani widziała, nie dzieje się tam nic szczególnego – pokręcił głową. – Wiem, znajdzie pani szereg innych wytłumaczeń, ale oni nie wiedzą co dzieje się dzieje się nad ich bazą. Dowie się pani wkrótce dlaczego, dajmy Shelby’mu szansę napuchnąć jak balon i wypuścić nieco powietrza, gdy będzie panią uświadamiał.

- A co nadaje ciemna materia?

- Jedno słowo. Nie mamy pojęcia co oznacza.

- Jak ono brzmi?

- Walter.

Rozdział 7 >> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz