czwartek, 9 lutego 2023

Jasne światła: Rozdział 7

 7.


Przez pokład przebiegło delikatne drżenie, gdy zaczepy zostały zwolnione, a „Von Braun” zaczął wychodzić z doku. Metalowa bryła poruszyła się, rozświetlając swe otoczenie silnikami manewrowymi, drgnąwszy, gdy puściły zaczepy ramion dokujących. Chwilę później odrzut wygasł, statek sunął do tyłu siłą bezwładności oddalając się od ISS „Deep Space”, opuściwszy bezpieczny port. Na telemetrii stanowił jeden z wielu punkcików znajdujących się w umownej przestrzeni euklidesowej, definiowanej wektorową grafiką, obrazowaną przez sieć matematyczną stacji. W trójwymiarowej rzeczywistości był samotny, inne pojazdy krążące we wspólnym polu znajdowały się dziesiątki lub setki mil dalej, zajmując inne miejsca przestrzeni. Każdy poruszał się swą własną trasą, opisaną i definiowaną przez eniaki, śledzony przez satelity sieci. Kosmos przecinały dziesiątki komunikatów i kolejek rozkazów przesyłanych drogą radiową, w niemej ciszy pustki odpornej na przeniesienie jakiegokolwiek dźwięku przez próżnię. W przestrzeni niczyjej rozbłyskiwały czerwone punkty bawiące się w podchody, czasem zbliżające się i odpalające rakiety w kierunku geostacjonarnych satelitów, uciekające przez Bellerefontami pędzącymi w ich stronę, podczas gdy Aegisy powstrzymywały atak. Na perymetrze krążyły Woschody i Wostoki, zęby szczerzyły potężne Sojuzy, lecz żaden z nich nie wyprowadzał ataku, usiłując raczej sprowokować przeciwnika. Podchody trwały w najlepsze, jak dotąd Sojusz je przegrywał. Dwa Apollo dały się wciągnąć w pułapkę i zderzyły się ze sobą, lecz udało się je odholować do bazy, w odwecie zdołano uszkodzić silnik jednego z Wostoków. Niespodzianie kres sieci nad Pacyfikiem wykrył nieznany kontakt, a gdy pomknęły w tamtą stronę dwa Merkury ich sygnały zgasły. Kolejne statki posłane na miejsce nie znalazły niczego prócz szczątków, dziwny namiar się nie powtórzył, ISS mogła jedynie przesłać go do matematyk statków podłączonych do sieci jako ostrzeżenie. Poniżej nich czyhało także nieznane, napełniając świat swą hipotetyczną ciemną materią, nie pozwalającą ujrzeć tego, co dzieje się w strefach rażenia. Pod koniec XX wieku Ziemia stała się zagadką bardziej niepojętą od otaczającego ją kosmosu.

Satya musiała szybko przestawić się na zdefiniowanie swej relacji z obiektem „Von Braun”, pojmując iż nie będzie miała tu luksusu w postaci własnej kajuty. Na wprost sali z eniakiem znajdowało się pomieszczenie, pełniące w ciasnej przestrzeni statku wiele funkcji. W ścianie znajdowały się wsuwane koje, pośrodku zatrzaskami przyczepiono stoły, przymocowano krzesła. Były ciasno przyśrubowane, prócz jednego dużego blatu pośrodku, gdzie Gow rozłożył plany, studiując je wraz z sierżantem i nanosząc nań rysunki ołówkiem. Wokół krążył Shelby, wyraźnie mając ochotę coś powiedzieć, jednak zachowywał milczenie, zapewne widząc wzrok majora, a być może wziąwszy sobie do serca komentarz śniadej kobiety w rozpiętym mundurze. Satya nie zaczerwieniła się, gdy usłyszała kilka wulgaryzmów na temat tego, co stać się może, gdy wsadza się swe przyrodzenie w nieodpowiednią dziurę, po raz kolejny jednak uświadomiła sobie, że świat, w którym się znalazła jest całkowicie odmienny i rządzący się obcymi jej prawami. Środowiskiem relacji wzajemnych obiektów z kategorii wojsko władała zdecydowanie inna fizyka społecznościowa niż środowiskiem naukowym. Mimo to Everett zdawał się całkiem dobrze bawić, podobnie Coertzee, obserwujący znad swojego kubka z kawą wyraźnie wyluzowaną kobietę w niedopiętym mundurze floty, w niezbyt wyszukany sposób komentującą wszelkie uwagi i poczynania oficera wywiadu NASW. Marines tłumili uśmieszki, przemieszczając się między salą a „Lincolnem”. Satya nie mogła jakoś zmusić się do uśmiechu, dawno już doszła do wniosku, że kobieta nie wzbudza jej sympatii, odpychając ją swym ostentacyjnym lekceważącym zachowaniem. Sama była potwornie przerażona, gdy dotarło do niej, że statek startuje, pojęła iż wszystko to dzieje się naprawdę. Nie miała w zasadzie kiedy zebrać myśli, porwana ze swego mieszkania przez NASW i wystrzelona w kosmos. Teraz leciała na wojnę, a żołądek ponownie podchodził jej do gardła. Starała się więc skupić na czekającym ją zadaniu, powtarzając sobie, że jest to przecież coś czym się zajmuje, eliminując w ogóle z nich aspekt militarny i to co może się z nim wiązać. Rzeczywistość jednak wciąż jej o tym przypominała. Pokazano jej gdzie znajduje się szafka, dopasowany kombinezon, który ma włożyć natychmiast na wypadek alarmu, przypomniano o obowiązujących procedurach i sygnałach, czego i tak nie zdołała utrwalić w swej pamięci. Widok skafandra przypomniał jej natomiast o czym innym.

- Proszę powiedzieć, gdzie tu jest toaleta? – zapytała szeptem Everetta.

- Co takiego? – wydawał się zdziwiony.

- Proszę nie bawić się ze mną w tą grę – powiedziała. – Już ci żołnierze mieli ubaw moim kosztem. Niestety, od kiedy odkryli, że jestem jedynie bibliotekarką, moje akcje mocno spadły. Jeżeli w ogóle stały u nich na jakimkolwiek poziomie.

- Skoro żartują, to chyba nie jest źle – odpowiedział. – Ale proszę uważać, nawet jeśli ten oddział składa się z żołnierzy wywodzących się z różnych formacji, teraz są marines. Piechota morska przechodzi szkolenie warunkujące.

- Co takiego?

- Kodowanie sugestii posthipnotycznych, mechanizacja reakcji w warunkach stresu. Tak w skrócie, czasem mogą się dziwnie zachowywać i miewać zmienne nastroje. Szkolenia mają z nich czynić maszyny do zabijania, a to nie zawsze da się pogodzić z czynnikiem ludzkim. Mistrzami imprintowania behawioralnego są tamci, potrafią w zasadzie całkowicie pozbawić swe oddziały specjalne uczuć, nie odbierając jednocześnie zdolności logicznego myślenia. Nazywają to pawłowizmem. Ale i my mamy na tym polu pewne osiągnięcia.

- Nie wiem czy chcę o tym słuchać – stwierdziła, zdawał się jednak tego nie słyszeć.

- Zaskoczyli nas kiedyś Mandżurami, żołnierzami którym przeprano mózgi po wzięciu do niewoli. Czynili z nich nieświadomych agentów, którzy wykonywali polecenia, na widok określonych sygnałów lub bodźców, następnie zapominając o tym co czynili. My wdrożyliśmy wówczas program MK-Ultra, który dał te same rezultaty, to było we wczesnych latach pięćdziesiątych…

- Doktorze Everett – przerwał ostrzegawczym tonem Coertzee. Ten spojrzał nań zdziwiony.

- Proszę nie być takim samym paranoikiem jak Shelby – poprosił. – To nie są tajne informacje, nikt z nas nie zna szczegółów, ale wiem, że te wasze eksperymenty w CIA dały jakieś efekty – Everett spojrzał na Satyę. – Zdaje się, iż denerwuje się, że zacznę mówić na temat szpiegów, których kodują w ten sposób przed wysłaniem na teren Związku. Agencie Coertzee, średnio inteligentny człowiek się tego domyśla.

- Mimo wszystko wolałbym, aby nie mówił pan o tym publicznie.

- Świetnie, w takim razie może porozmawiamy o innym waszym programie? Jestem na przykład bardzo ciekaw jaki efekt dało to słynne patrzenie na kozy?

Satya była mniej ciekawa, zdecydowała się pozostawić obu, gdy wdali się w dyskusję na temat jakiejś tajemniczej jednostki badawczej, bowiem nie uzyskała wciąż odpowiedzi na swoje pytanie. Postanowiła spróbować zagadnąć o to Kowalskiego, mając nadzieję, że tym razem powie jej prawdę, jednak na drodze stanął jej Baumann. Popatrzyła na jego twarz i zamrugała oczami na widok intensywnego fioletu.

- Co się panu stało? – zapytała.

- Spadłem ze schodów – wyjaśnił patrząc na nią krzywo. Rozległ się śmiech kobiety pijącej kawę.

- A kto miał przewagę? – zapytała Arciniegas.

- Schody. Ale wygraliśmy – rzucił Di Stefano, a marines zachichotali. Apone chrząknął i zapadła cisza. Shelby pokręcił głową z dezaprobatą.

- Dobra kawa? – zapytał ostrzegawczym tonem.

- Przepis admirała – nie dała się zbić z tropu Arciniegas.

Satya rozglądała się szukając ocalenia, ale nim zdążyła podejść do Teda Kowalskiego z sykiem otworzyły się drzwi prowadzące do pomieszczenia. Do środka wkroczyły jeszcze dwie osoby, a za nimi kapitan Christiansen. Arciniegas wstała powoli na widok Scobeego i Jonesa, którzy poinformowali ją, że zakończyli przygotowania „Lincolna”. Spoważniała, zamierzała sprawdzić raz jeszcze dane nawigacyjne, wiedząc iż w warunkach bojowych będzie zapewne musiała improwizować. Nic nigdy nie szło zgodnie z planem.

- Zajmujemy pozycję by wykonać rzut – poinformował Christiansen. – Za dwie godziny ruszamy. Skoro jesteśmy tu wszyscy, chyba pora przeprowadzić odprawę.

- Zgadza się – włączył się Shelby. – Za pana zgodą, kapitanie – Christiansen skinął głową, a zgromadzeni w pomieszczeniu przesunęli się na środek. Stanął obok oficera wywiadu NASW, a miejsce po ich lewej stronie zajął major Gow. Arciniegas niechętnie ruszyła w ich kierunku, wiedząc, iż oczekują od niej tego samego. Przezornie postarała się stanąć nieco dalej, aby zapach dodatku do kawy nie dał im powodu, by zacząć wątpić w jej wysokiej klasy profesjonalizm.  Jak się spodziewała Shelby stanął na wysokości zadania i wstawił mowę godną głównodowodzącego wojskiem podążającym na stracenie.

- Misja, którą podejmujemy ma fundamentalne znaczenie dla całego Sojuszu – zapewnił. – Nie mogę wdawać się w szczegóły, lecz admirał Aldrin prosił aby was poinformować żołnierze, że dane jakie udajemy się zdobyć, przyczynią się do ocalenia świata.

Ciekawy dobór słów, pomyślała Arciniegas, zazwyczaj powtarzano banały o zwycięstwie i zyskaniu przewagi nad wrogiem, wyzwoleniu dawnych terytoriów należących do Wolnych Narodów Sojuszu i takie tam dyrdymały. Jeszcze nigdy nie słyszała, aby posyłano kogoś by uratować planetę. Nie ulegało wątpliwości, iż misja będzie miała charakter wybitnie samobójczy, bowiem o ile mogła sobie przypomnieć podobnie o znaczeniu tej wyprawy wypowiadał się również admirał. Popatrzyła na hinduskę, stojącą między Everettem i Coertzeem. Trójka, która wraz z Shelbym musiała wiedzieć dużo więcej, niż raczyła się tym podzielić z mięsem armatnim, do którego zaliczono także ją.

- Naszym celem jest instalacja o nazwie „Krasnaja Zwiezda”. Lecimy na Marsa.

Przez salę przeszedł szmer zdziwienia, gdy marines przyswajali informację, z jaką nadal nie mogły oswoić się prawie doktor Satya Nayada i była komandor Eleonora Consuela Arciniegas. Shelby nie zrażony powtórzył jeszcze kilka banałów, po czym oddał głos Christiansenowi.

- Skaczemy za orbitę Fobosa – powiedział zwięźle kapitan. – Statek, na którym się znaleźliście, posiada technologię zmniejszającą szanse jego wykrycia, z czego skorzystamy podchodząc siłą bezwładności na orbitę Marsa. Tam zajmiemy pozycję nad oknem desantowym i wystrzelimy drony. W tym momencie rozpocznie się odliczanie, po zestrzeleniu satelit przeciwnika będziemy mieli łącznie sześć godzin. Po tym czasie zdążą rzucić przeciw nam Woschody, a przeciw wam siły naziemne. Rozpoczniecie desant w momencie zajęcia pozycji, oczyścimy wam drogę eliminując obronę rakietową na trasie podejścia i dając osłonę do czasu powrotu.

- Sześć godzin? – powtórzył któryś z żołnierzy.

- Plus minus godzina lub dwie, dla was oczywiście mniej – powiedział Shelby. – Najbliższa baza lądowa oddalona jest o cztery godzin lotu transportowcem, „Von Braun” i drony dadzą osłonę powietrzną, więc będą musieli przemieszczać się lądem. Nie dotrą tam tak szybko, więc po opanowaniu bazy nie grozi wam kontratak. Sześć godzin to czas lotu najbliższego okrętu przeciwnika, przy założeniu, że utrzymują znane nam trasy patrolowe.

- A zgodnie z ostatnimi znanymi danymi ich nie zmienili – wtrącił Christiansen. – O ile nie wątpię w umiejętności kapitan Arciniegas, dokowanie do „Von Brauna” pod ostrzałem może być… trudne.

- Damy radę, jeśli „Von Braun” tam będzie – mruknęła Arciniegas. Popatrzył na nią badawczo.

- Będzie.

- I co dalej? – zapytał Gow z wyraźnym sceptycyzmem, bowiem najwyraźniej nikt nie uświadomił mu możliwości okrętu klasy Atena.

- Skoczymy – wyjaśnił Christiansen. – Mamy taką możliwość. Najpierw musicie jednak dokonać desantu.

Przyszła kolej na Arciniegas.

- Ruszamy gdy tylko dostaniemy zielone światło – powiedziała, skupiając się na Jonesie i Scobeem. – Podchodzimy wzdłuż równika pod osłoną dronów, które uderzą na obronę rakietową bazy. Trasa zejścia jest oddalona od ich baz i stanowisk ogniowych – nie wdawała się w szczegóły dotyczące konieczności wchodzenia w atmosferę pod jak najmniejszym kątem, nawet jeśli był dużo większy niż na Ziemi, łagodnego schodzenia w dół, co w praktyce sprawiało, że musieli odbyć część okrążenia planety, tym samym stając się widoczni dla radarów. – Kurs zmienimy dopiero w ostatniej chwili, aby do końca nie wiedzieli co jest naszym celem. Lądujemy na lotnisku przeznaczonym dla Migów i Suchoji – poinformowała. – To jest Mars, tarcie jest dużo mniejsze, więc spadochrony hamujące nie wystarczą, a silniki wsteczne nie mają wystarczającej mocy. Pas jest za krótki, a hamowanie będzie ostre. Następnie dokonujecie desantu majorze Gow, ale po opanowaniu sytuacji będziemy potrzebować waszej pomocy. To start w warunkach bojowych, więc mamy cztery godziny by się przygotować i ustawić „Lincolna” w pozycji. Jesteśmy na Marsie, więc nie musimy odpalać ustawieni pionowo, bo prędkość ucieczki nie musi być tak duża jak na Ziemi, dzięki czemu możliwy jest start bez infrastruktury pionowego lotu. Desantem weźmiemy ich z zaskoczenia, ale nie pozwolą nam odlecieć jeśli spróbujemy nabierać wysokości lotem poziomym. Zaraz po wzniesieniu się musimy odpalić pionowo w górę na dopalaczach i uniknąć wrogich pocisków. Czas będzie nas gonił, będziemy więc potrzebować waszej pomocy po opanowaniu bazy w podłączeniu dodatkowych zbiorników paliwa z ładowni – dała znać, że skończyła. Do przodu wystąpił Gow.

- Cztery godziny – powiedział. – Dobrze zapamiętajcie ten czas i ustawcie na swych zegarkach w momencie lądowania. Nie znamy układu pomieszczeń, możemy się go domyślać na podstawie analogicznych konstrukcji w instalacji na księżycu. Naszym pierwszym celem jest opanowanie modułu łączności, następnie generatorów elektrycznych, by nie mogli odciąć nas od zasilania. Nie znamy sił przeciwnika, ani liczby personelu, zakładamy że jest standardowa.

- Uwielbiam to zakładamy – rzuciła Vasquez.

- Niech żyje wywiad! – teatralnym szeptem rzucił któryś z żołnierzy, nim Apone ich uciszył.

- Dwie grupy – kontynuował Gow. – Po naszej stronie jest zaskoczenie, nie spodziewają się tego ataku, od czasu desantu marsjańskiego wiedzą, że nie chcemy tam tracić ludzi. To nie znaczy, że nie będą się bronić, Mars jest dla nich prestiżową placówką, więc gdy się otrząsną, rzucą przeciw nam wszystko co mają. Ale nie w tej bazie, zapewne jest tam zampolit i kilku żołnierzy kosmarmii, oraz naukowcy.

- Co z personelem? – zapytał Kowalski.

- Eliminacja – powiedział zimno Shelby. Satya zadrżała, uświadamiając sobie, co właśnie usłyszała. Gow nie popatrzył nawet w jego stronę.

- Dla porządku, komandorze – rzekł. – To żołnierze? Będą uzbrojeni?

- Są naukowcami, więc są bronią przeciwnika – powiedział Shelby. – A wie pan jak postąpić z bronią. Jeżeli pana to uspokoi, to nie jest to pana decyzja i odpowiedzialność. Dostanie pan potwierdzony pisemnie rozkaz.

- Przyjąłem.

Do Satyi wszystko docierało w zwolnionym tempie, gdy uświadamiała sobie co właśnie usłyszała. Rozejrzała się po pomieszczeniu nie dostrzegając żadnych reakcji po słowach Shelby’ego, nie słysząc protestów. Twarze marines były doskonale pozbawione uczuć. Ona nagle pojęła, że to co właśnie usłyszała kłóci się ze znaną jej z propagandowych opowieści wizją wojska walczącego z armią przeciwnika, przeciwstawianą bestialstwom popełnianych przez tamtych. Następnym czym ją uderzyło była świadomość, że ona również jest naukowcem. Nim zaczęła szybko oddychać ktoś ścisnął ją za ramię.

- Proszę pomyśleć sobie, co by się zdarzyło, gdyby znalazła się pani we władzy tamtych – szepnął Coertzee. – Oni nie wyznają ludzkich uczuć, nie jest im żal, faktycznie by pani nie zabili, lecz wzięli w niewolę i przeprali mózg, by wydobyć informacje, stosując każdy możliwy rodzaj tortur. To nie jest nieświadomy niczego cywil, to personel wojskowy. To co robimy jest najlepszą taktyczną decyzją jaką można podjąć.

- Ale nie musi nam się ona podobać – powiedział Everett. Satya poczuła nagle, że taka jest logika wojny i Coertzee ma słuszność. To co zaplanował Shelby było jedynym słusznym rozwiązaniem i właśnie to należało uczynić. Ogarnęła ją zimna pewność wspierana przez znane jej równania matematyczne wskazujące, iż jest to jedyne możliwe rozwiązanie problemu.

- Na zakończenie czynimy strukturę przeciwnika bezużyteczną – poinformował Gow. – Zapalniki z opóźnieniem czasowym. W międzyczasie po opanowaniu strategicznych punktów w bazie i odcięciu personelu, zapewniamy osłonę pani Nayadzie. Po zabezpieczeniu terenu doprowadzamy ją do modułu łączności. Tam są dane, którymi musi się zająć.

Oczy zgromadzonych powędrowały w jej kierunku, lecz nie wiedziała co ma powiedzieć. W zasadzie nikt nie wytłumaczył jej dotąd z jakiego powodu ma dokonać indeksacji na miejscu i czemu jest ona taka pilna.

- Dane, które nas interesują gromadzone są na taśmach magnetycznych – poinformował Everett. – Tamci nie używają naszego sposobu zapisu w postaci dziurkowanych taśm czy kart. Co za tym idzie nie jesteśmy w stanie ich skopiować. Niestety nauczyli się zabezpieczać swoje dane maszynowo, w przypadku odcięcia z głównej matrycy następuje ich skasowanie. Nie zdołamy w żaden sposób zapoznać się z tymi danymi. Dzięki koderom dokonamy ich zmiany na naturę zero-jedynkową i wprowadzimy taśmowo do naszego eniaka.

Wreszcie wszystko zrozumiała, dowiadując się z jakiego powodu jest im potrzebna, choć nie miała pojęcia czemu te dane są aż tak ważne, skąd konieczność posłania jej w kosmos z powodu mitycznej mrocznej materii. Z jakiegoś powodu NASW musiała jak najszybciej przeanalizować tajemnicze dane znajdujące się na Marsie, najwyraźniej mające naturę rozproszoną, których olbrzymia ilość uniemożliwiała szybkie znalezienie powiązań. Aby tego dokonać niezbędne było umieszczenie informacji w relacyjnej bazie danych, aby to uczynić potrzebny był ktoś, kto dokona ich klasyfikacji i umieści w kategoriach powiązań i obiektów, co kilkukrotnie przyśpieszy ich wprowadzanie i umożliwi ich akwizycję w dużo większej ilości. W ten sposób informacja o wymiarze załamania świata w obiekcie soczewka grawitacyjna trafi do właściwego miejsca, co pozwoli następnie sprawdzić jej powiązanie w tym samym dniu i godzinie z innymi załamaniami światła. Jeśli dobrze zrozumiała Everetta czekała ją żmudna robota.

- Po osiągnięciu godziny zero nastąpi ewakuacja – poinformował Gow.

- „Lincoln” spotka się z „Von Braunem”, który po przejęciu was na pokład dokona rzutu w kierunku Ziemi – dodał Christiansen. – Ten statek posiada możliwość dokonywania przemieszczeń fotonowych w krótkim odstępie czasu, co oczywiście jest informacją tajną – powiedział z naciskiem, choć Arciniegas uznała, że w głębi ducha nie miał wątpliwości, iż wie o tym już co najmniej połowa bazy ISS, a po powrocie z Marsa swoją cegiełkę tej historii dołożą również marines.

Gow podszedł do stołu i rozłożył na niej plan „Krasnajej Gwiazdy”. Satya dostrzegła, iż nakreślił na nim sporo słów i rysunków.

- Jak blisko kompleksu zatrzyma się „Lincoln”? – zapytał.

Arciniegas pochyliła się nad mapą.

- Problemem jest to, że cały ten teren to płaskowyż – odparła. – Nie ma za czym się schować, nie będzie szczytów, będziemy widoczni jak na dłoni na ich radarach, zejdziemy więc pod ostrym kątem, następnie wyrównamy i popędzimy wprost do celu, by dać im jak najmniejszą szansę użycia rakiet. Nie pozwoli to na hamowanie, aż do czasu ujrzenia pasa, gdzie jak wspomniałam spadochrony nie wystarczą by nas spowolnić. Będziemy mieli podczepione zbiorniki rakietowe, więc nasza masa będzie… cóż. Myślę, że zatrzymamy się już na drodze prowadzącej z lotniska do tego budynku. Na szczęście teren jest nieco wzniesiony.

-  Brakuje mi nieco pewności w pani głosie – wtrącił Shelby.

- Nie wątpię, że kapitan Arciniegas posadzi statek kosmiczny na lotnisku przeznaczonym wyłącznie dla samolotów – wtrącił z naciskiem Christiansen. – To prom desantowy Sojuszu, a nie Buran z jego możliwościami zahamowania praktycznie w miejscu.

- Pewnie, „Lincoln” to w sumie taki duży samolot, tylko kiedy się rozbija robi w ziemi wielkie kratery zamiast niewielkich dziur, bo lata na paliwie rakietowym, a nie lotniczym – dorzuciła.

- Skoro już mamy to za sobą, proponuję kontynuować – uciął sucho Gow, dając po raz kolejny dowód swego pragmatyzmu. - Apone, podział na drużyny i zadania, zgodnie z rozpiską, zapoznać się z taktyką podejścia – Satya straciła zainteresowanie, gdy zaczął omawiać role poszczególnych drużyn i żołnierzy. Nieopodal Christiansen wraz z Arciniegas wpatrując się w dane telemetryczne ustalali optymalne miejsce zrzutu „Lincolna”. Spojrzała na Everetta.

- Więc co jakiego rodzaju dane mam indeksować?

- Przede wszystkim matematyczne – powiedział. – Pomiarowe. Badają coś co nas bardzo interesuje – znowu wyglądał na zatroskanego. – Zapisują wyniki na taśmach, które można odtworzyć na ich maszynach.

- A jak je odtworzyć?

- Ja się tym zajmę – mruknął Coertzee. – Dlatego schodzę na powierzchnię. Ich maszyny przypominają nieco bardzo prymitywne i uproszczone eniaki. Po zamontowaniu taśmy z danymi, dokonać można ich odczytu i wyświetlić je na ekranie monitora. Dzięki koderowi fotoelektrycznemu będziemy zdejmować ten obraz prosto stamtąd do pamięci.

- Nim będziemy w stanie zakodować jednak danych do postaci możliwej do wydrukowania na taśmie perforowanej, by wprowadzić je do bazy, niezbędne jest ich  podzielenie – powiedział Everett. – Będzie pani je indeksowała na ciągi matematyczne zgodnie z kategorią obiektów i relacji i w tej postaci po zatwierdzeniu będą dopiero przesyłane na „Von Brauna”.

- Chyba prostsze byłoby moje pozostanie na pokładzie statku i zaczekanie, aż dane zaczną spływać, a następnie ich segregacja – zaproponowała.

- Zna pani rosyjski i polski, potrzebujemy pani na dole – powiedział Everett. – Mamy mało czasu, a podejrzewam, że jest tam dużo rzeczy, które niekoniecznie nas interesują.

- Dlaczego polski? – zapytała, ale żaden z nich nie odpowiedział. Dostrzegła, że Shelby rozejrzał się po pomieszczeniu. Nieco poirytowana postanowiła zadać kolejne pytanie. – Podobno zdajecie sobie sprawę, że aby dokonać poprawnej indeksacji niezbędna jest wiedza o całości zagadnienia?

Shelby położył palec na ustach, spoglądając z wyraźnym wyrzutem na Everetta.

- Potem – powiedział Coertzee. – To nie są informacje, jakie przeznaczone są dla pozostałych.

- Wiem, szpieg – pokręciła głową, dając wyraźnie do zrozumienia co sądzi o podejrzliwości komandora. W pomieszczeniu panował szmer. Marine Baumann właśnie dał głośno wyraz swej miłości do wywiadu NASW, nie potrafiącego nawet określić ilości tango. Malarkey zakładał się z pozostałymi, że nie przeżyją, ponieważ prom dozna awarii. Nim Apone ich uciszył, ponownie usłyszała słowo, którego znaczenia nie znała.

- Fubar? – spytała Everetta.

- Spieprzone poza możliwość naprawy – wyjaśnił jej skrót Coertzee. – Oni tak mają, mówią rozmaitymi skrótami. Proszę się nie bać, mają jedynie nieco dziwne poczucie humoru.

- Rzeczywiście – zauważyła, gdy usłyszała jak kolejny zakład przyjęty został o to, czy najpierw popsuje się „Lincoln” czy „Von Braun”. Gow zdawał się tolerować takie zachowanie, lecz doszła do wniosku, że pozwala swym ludziom nieco odreagować przed przystąpieniem do zadania. Im dłużej przyglądała się jednak wojsku i flocie miała poczucie coraz bardziej narastającego chaosu. Poczuła nagle, że wszystko wokół ją przytłacza, zapragnęła wrócić jak najszybciej na Ziemię, z dala od klaustrofobicznych i ciasnych ścian pojazdów i instalacji kosmicznych, przypominających swą konstrukcją, że miejsce człowieka nie znajduje się w kosmosie.

- Czy są jeszcze jakieś pytania? – podniósł głos Shelby.

Niespodziewanie głos zabrał Baumann, co spotkało się z poirytowanym spojrzeniem Gowa i równie wściekłym wzrokiem Apone’a.

- Tylko jedno komandorze – powiedział zaczepnym tonem. – Czy to prawda, że na pokładzie pojawiła się Zjawa Cienia?

- Co to za brednie szeregowy! – warknął szybko Christiansen. – Skąd taki pomysł?

- Obiło mi się o uszy, kapitanie – odparł niezrażony niczym Baumann.

- Źle się wam obiło – dowódca „Von Brauna” był wyraźnie zły. – Nie wierzcie w bajki, zrozumiano?

- Tak jest.

- Jeżeli jeszcze raz usłyszę, jak ktoś o tym opowiada, poniesie stosowne konsekwencje – dodał Gow nie odrywając wzroku od planu „Krasnajej Zwiezdy”. Satya nie miała pojęcia o czym mówią i z jakiego powodu zapadła cisza, zdecydowała jednak na razie nie zadawać pytań. Arciniegas zajrzała na dno swojego kubka i ujrzała tam pustkę, w której odbijała się jej wykrzywiona twarz. Oddała naczynie Jonesowi i udała się w kierunku wyjścia. Potrzebowała chwili samotności, którą zamierzała wykorzystać na sprawdzenie ustawień matematyki „Lincolna”. Gdy wyszła na korytarz zorientowała się, że nie jest sama. Christiansen podążył za nią. Wystarczyło jej jedno spojrzenie, by zorientować się, że jest jeszcze bardziej wściekły niż wskazuje na to jego zachowanie. Wyminął ją bez słowa i skierował się w kierunku drzwi prowadzących jak zapamiętała w kierunku maszynowni, gdzie zdawały się zbiegać wszystkie kable i rury prowadzące w ciasnym przejściu. Została na miejscu, wpatrując się w klawiaturę szyfrową odcinającą dostęp do królestwa Everetta, podczas gdy Christiansen uderzał dłonią w bulaj.

- Gellert! Wyłaź! – ryknął.

Po chwili ciężkie drzwi uchyliły się i wyjrzał z nich korpulentny mężczyzna w uniformie umazanym smarem. Był niski, łysiejący i zgarbiony, miał około pięćdziesięciu lat i mocno odpychający wygląd, kojarzący się Arciniegas ze złośliwym koboldem.

- Kapitanie? – zapytał z chropowatym akcentem niemieckiego uchodźcy.

- Rozmawiałeś z marines?

Gellert nie wydawał się przestraszony i zdawał się doskonale wiedzieć o co chodzi.

- Zabronił mi pan przecież, sir – odpowiedział. – Jak sam pan to ujął, Sikorskiemu coś się przywidziało.

Christiansen patrzył na niego przenikliwie, aż tamten odwrócił wzrok.

- Kłamiesz – powiedział dowódca „Von Brauna”. – Zgodnie z obietnicą powieszę cię zatem za jaja.

- Mówię prawdę – obruszył się mechanik.

- Osobiście nie powiedziałeś. Ale któryś z twoich pomocników? Bo im kazałeś? Aaronson czy Rapaport?

- Nie mogę odpowiadać za to, co oni opowiadają – wzruszył ramionami Gellert.

- Możesz. I będziesz – stwierdził Christiansen. – Wyraźnie ci zakazałem rozpowiadania tych bredni. Ten bełkot wpływa źle na morale. Jeszcze raz o tym usłyszę i sam osobiście postawię cię do raportu w wywiadzie NASW za szerzenie defetyzmu. Dopilnuję, abyś został ukarany w podobny sposób jak zwolennicy pacyfizmu i równości społecznej. Mam dość twojego plotkowania. Zrozumiałeś?

- Tak, sir – z ociąganiem odpowiedział Gellert.

- Nie zrozumiałeś. Po zakończeniu tej misji osobiście dokonam inspekcji maszynowni, pod kątem estetyki wyglądu. Zwrócę uwagę na każde zabrudzenie i najmniejszy pyłek. Możesz już zacząć obmyślać taktykę skrobania i czyszczenia maszyn. Generatory sprawne? – zmienił nagle temat.

- Naładowane, pobór mocy zrównoważony – odpowiedział po chwili Gellert.

- Dobrze. Uszkodzenia?

- Naprawione. Wszystko wymienione.

- Świetnie. Więc przygotujcie się do wykonania rzutu.

Rozległ się szczęk zamykanych drzwi. Christiansen odwrócił się i popatrzył na Arciniegas.

- To jeden z najlepszych mechaników – powiedział. – Ale czuje się zbyt pewnie. Uważa, że wolno mu więcej, z uwagi na jego umiejętności, naciąga dopuszczalne granice czując się niezastąpiony. Trzeba pilnować, żeby wiedział kiedy się zamknąć, dla jego własnego dobra i przypominać mu jego miejsce. Czyszczenie maszyn im nie zaszkodzi, będą mieli zajęcie i zastanowią się następnym razem nim znowu postanowią twórczo interpretować moje polecenia.

- Sikorsky rzeczywiście widział Zjawę Cienia?

- Nie chce się przyznać.

Spoglądała na niego uważnie.

- Jest inny powód twojej irytacji – powiedziała. – To ją jedynie przelało.

- Masz rację – odparł. – Straciliśmy trzy statki.

- Jak? – zapytała, myśląc o potyczce, która przerodziła się w bitwę zakończoną nieszczęśliwym zdarzeniem. Od czasu kampanii marsjańskiej NASW nigdy nie straciła w walce tylu statków, nie licząc jednego dużego, który można było policzyć za kilka, flagowego okrętu, który spadł na Antarktydę. Pozostałe mimo uszkodzeń udawało się zawsze odholować i przywrócić do służby po wielomiesięcznym remoncie. Wbrew pozorom niecałe pięćdziesiąt statków nie było dużą liczbą, w obliczu sił przeciwnika. Utrata trzech statków redukowała siły o sześć procent i tworzyła niebezpieczne luki w sieci, które niezbyt skutecznie zapełniały drony.

- Nie wiemy – powiedział. – Podwyższono alarm bojowy. „Bolivia”, „France” i „Iceland” zniknęły nam z perymetru. Wszystkie patrolowały ten sam kwadrant, obserwując wektor wyjścia statków z Ałmaza w kierunku Marsa. Kolejno znikały nam z telemetrii. Okręty poszukiwawcze natrafiły jedynie na szczątki i ślady eksplozji.

- Jak ich zestrzelili?

- Na to pytanie nie znamy odpowiedzi – rzekł. – Tuż przed zniknięciem „Bolivia” poinformowała o wybuchu pocisku jądrowego na granicy przestrzeni Sojuszu następnie odnotowała dziwny kontakt, a gdy jej sygnał zamilkł, pozostałe poleciały na spotkanie. Cząstki wskazują na użycie rakiet tamtych, jednak nie odnaleziono śladu żadnego statku. Nasi rozłożyli sieć dronów i satelit, po czym cofnęli się do obszaru ISS. Podwyższono gotowość zakładając, że to wstęp do ataku, na razie jednak nic się nie wydarzyło.

- To cię gryzie – powiedziała. – Nawet nie to, że straciliśmy statki, ale że coś się dzieje, a my odlatujemy i nie weźmiemy w tym udziału.

- Nie będę ukrywał, że „Von Braun” to idealny okręt, aby ustalić co się stało – powiedział. – Użyli czegoś nieznanego i rozwalili trzy Gemini, uniemożliwiając im nawiązanie łączności. Do tego nie nastąpił po tym żaden atak. Na skanerach bliskiego i dalekiego zasięgu niczego nie ma. Trzeba jak najszybciej znaleźć… Behemota.

- Behemota? – nie znała tej nazwy.

- Oficjalnie klasa nie ma jeszcze kodu – powiedział. – Nikt jej nie widział i nie wiadomo czy istnieje, Shelby pewnie powiedziałby więcej, gdyby chciał. Wiemy, że gdy do służby wchodził twój… „Alliance Star”, oni zaczęli budować swój okręt o podobnej sile rażenia. Nie mamy jednak informacji, żeby go skończyli, choć trwa to już kilka lat, podobno miał być całkowicie opancerzony i uzbrojony jak żaden inny. Zaczęliśmy mówić na niego Behemot, bardziej jako określenie jakiejś fatamorgany, czegoś nie istniejącego, czego nikt nie widział…

- Jak zjawa?

Westchnął ciężko.

- Właśnie. Wszystko to tylko mit, zapewne pogłoska chętnie rozpowszechniana przez wywiad tamtych, ale po tym co się stało można zacząć się zastanawiać, czy Behemot faktycznie nie wszedł do służby.

- Na razie nic nie wiemy – powiedziała. – Równie dobrze mogli udoskonalić te swoje pociski impulsowe, rakiety Mazura. Sam wiesz, że nie ma niczego groźniejszego, gdy dobierają się do naszej elektroniki.

- Wiem – przyznał. – Gnoje w ogóle jej nie używają, nie mamy niczego, co mogłoby się im równać i zatrzymać te ich mechaniczne urządzenia i tryby. Ponoć Behemota projektowano, aby wytrzymał atak naszych wielu okrętów jednocześnie, wyposażając go w kilka działek NR z każdej strony i kilkanaście wyrzutni rakiet. Miał być większy od wszystkiego co znamy.

- Kolejna wizja – mruknęła. – Jak kiedyś Latający Holender.

- A propos wizji – zmienił temat. – Zamierzasz długo jeszcze pić swoją kawę?

- Nie martw się – zapewniła. – Latam wyłącznie na trzeźwo.

Zamierzał coś powiedzieć, lecz rozległ się głos z interkomu.

- Mostek do kapitana.

Podszedł do ściany, zdjął z niej zawieszoną tam słuchawkę i wcisnął przycisk.

- Christiansen – słuchał przez chwilę – zaraz tam będę – po czym odwiesił ją i spojrzał na Arcinigas. – Na mnie już pora. Wkrótce zajmiemy pozycję i będziemy gotowi do przemieszczenia. Muszę zmienić Sikorskiego i obsadę mostka, chcę mieć Melliera i Triptree wypoczętych przed wejściem na orbitę. W warunkach bojowych są niezastąpieni.

- Baw się dobrze– powiedziała, wiedząc, że czeka ich jeszcze jedna odprawa przed desantem, gdy korygować będą plany lądowania w oparciu o aktualne dane telemetryczne.

- To niestety nie zabawa… - spoważniał, zamyślony. – Jeśli Everett ma rację, to nadchodzi coś, przy czym utrata trzech statków będzie naszym najmniejszym problemem.

- O czym mówisz? – zapytała, widząc jego zafrasowany wyraz twarzy.

- Nie wiem co o tym myśleć. Aldrin zdaje się mu wierzyć… Jeśli to prawda, wilk jest już wolny i nie mamy szansy powstrzymać tego co nadchodzi.

- Co?

- Nieważne – odparł. – Powiem ci później. Jeśli wszystko się potwierdzi na Marsie, przestanie być to tajemnicą. Muszę iść.

Spoglądała w ślad za nim zastanawiając się, co miał na myśli. Strzępki posiadanych przez nią informacji nie chciały jednak ułożyć się w całość, mimo iż dotarło do niej, iż wszystko co dzieje się wokół ma jeszcze większe znaczenie, niż początkowo na to wyglądało. Cały ten plan wydawał się jej mocno nierealny, fakt iż to ona miała przeprowadzić pierwszy w historii udany desant na Marsa sprawiał, że zastanawiała się czy Aldrin układając ten plan nie był bardziej pijany niż ona podczas pobytu na ISS. Nie miała na to jednak wpływu, mogła jedynie postarać się nie rozbić o powierzchnię. Nie zamierzała mówić głośno tego, co było oczywiste dla każdego pilota. Coś musiało pójść nie tak, grawitacja i warunki atmosferyczne na Marsie były inne niż na Ziemi, więc lot i lądowanie w takich warunkach musiały okazać się niespodzianką, lot odrzutowy przy zmniejszonym przyciąganiu był możliwy, szybowcowy już nie, lądowanie było… problematyczne. Podeliberowała nad tym chwilę, po czym zajrzała do pomieszczenia i poinformowała wszystkich o zbliżającym się przemieszczeniu, polecając jednocześnie Jonesowi i Scobeemu udać się wraz z nią na „Lincolna”. Nadeszła pora sprawdzić i przetestować wszystkie procedury.

Satya pozostała na miejscu, obserwując poziom chaosu i zamieszania. Ponownie starała się nie dać nikomu poznać w jakim stanie znajduje się jej psychika. Odczuwała, iż zbliża się moment, kiedy lądowanie na Marsie stanie się rzeczywistością, obecnie trudno wyobrażalną. Realność tego co nadchodzi odczuła gdy uświadomiła sobie, że znajdzie się w miejscu, gdzie marines stoczą walkę z przeciwnikiem, odbiorą mu panowanie nad kompleksem, a także wyeliminują personel naukowy. Zdawało się jej, że perspektywa tego ostatniego powinna ją mocno przerazić i nią wstrząsnąć, o dziwo przeszła nad tym do porządku dziennego, być może dzięki słowom Coertzeego. A może po prostu dotarło do niej na gruncie matematyki to, co wiadomo było od ćwierć wieku każdemu żołnierzowi. Obiekty swój nie mogą zajmować tego samego obszaru przestrzeni co obiekty wróg, chwila spotkania tych zbiorów danych prowadzi do eliminacji słabszego z nich i uczynienia drugiego dominującym na obszarze przeciwnika. I zmianie sytuacji do czasu następnego spotkania.

Coertzee podobnie jak ona przesunął się na pozycję obserwatora. Zamieniał czasem kilka zdań z Everettem, który rozmawiał z dwoma mężczyznami w zielonych uniformach, które zdążyła już zindeksować jako personel pomocniczy NASW. Najwyraźniej odpowiadali za obsługę techniczną rozmaitych urządzeń, nosili naszywki z nazwiskami Dare oraz Shepard. Everett omawiał z nimi kwestię perforowania kart. Z Marsa nadchodzić miała transmisja uporządkowanych danych matematycznych, sprowadzonych do postaci zero-jedynkowej oraz dużych liter alfabetu, dzięki jej pracy posiadających określoną strukturę i przynależność. Dziurkarki miały pracować nieprzerwanie produkując karty, którymi karmić należało eniaka, dzięki czytnikowi fotoelektrycznemu mógł wczytać nawet kilkanaście kart na sekundę, tym samym przyjmując w ciągu minuty pięć tysięcy znaków. Niecałe czterogodzinne przechwytywanie informacji zapewniłoby mu pokarm do analizy, umożliwiając znalezienie powiązań, jak się domyślała w czymś związanym z ciemną materią i imieniem Walter. Pisanym z niemiecka, bez użycia litery „h”. Co oczywiście samo w sobie również było tajemnicą floty, o klauzuli ściśle tajne. Kilkakrotnie usiłowała nawiązać kontakt wzrokowy z Kowalskim, lecz choć odwzajemnił jej uśmiech, pozostawał zajęty omawianiem planu ataku.

Skorzystała więc z chwili i wymknęła się do miejsca, gdzie w warunkach sztucznej grawitacji mogła załatwić swoje największe problemy, aby nie dać później kolejnego pola do popisów i żartów dla marines, choć była przekonana, iż wymyślą coś innego. Toaleta okazała się być w miejscu wskazanym jej przez Everetta, nawet jeśli jej widok odbiegał od tej, którą znała, na szczęście na ścianie pozostawiono instrukcję obsługi, dopilnowała więc by pozostawić wszystko hermetycznie zamknięte. Gdy wyszła na korytarz i skierowała się na powrót do pomieszczenia, nagle wydało się jej, że nie jest sama. Rozejrzała się, ściany pozostawały wąskie i ciemne, podobnie schody prowadzące na górę. Obok niej nie było nikogo, miała jednak irracjonalne poczucie czyjejś obecności, choć nie słyszała nawet żadnego oddechu. Patrzyła na cienie rzucane przez osłonięte lampy, zastanawiając się czy to możliwe, że rzeczywiście się poruszyły, lecz nie osiągnęła niczego prócz tego, że poczuła się coraz bardziej nieswojo. Podeszła do przejścia prowadzącego w górę, na śródpokład, nie zauważając tam nikogo, choć dałaby sobie uciąć rękę, że ktoś tam przed chwilą stał. Niepewnie postawiła stopę na schodach, by zajrzeć wyżej.

Światło na korytarzu nagle zgasło, a żarówka strzeliła z głośnym pyknięciem. Satya podskoczyła gwałtownie, odwracając się szybko. Wówczas wydało się jej przez chwilę, że ciemność przybrała barwę całkowicie nieprzeniknionego mroku, mimo iż ze śródpokładu, zza otwartych przed nią drzwi padało światło. Zdawało się jednak nie przebijać tego co znajdowało się pomiędzy drzwiami do pomieszczenia odpraw a szyfrowym zamkiem strzegącym eniaka. Wzrok Satyi musiał płatać figle, bowiem była pewna, iż widzi w tym miejscu coś w rodzaju sylwetki, wbijającej w nią płonące jasno niczym gwiazdy oczy.

Drzwi na wprost otworzyły się z cichym sykiem i korytarz został skąpany padającym z nich blaskiem. Zamrugała oczami, oślepiona na chwilę, widząc tam ciemniejącą sylwetkę niskiego mężczyzny. Zorientowała się, iż ma na sobie mundur mechanika. Patrzył na nią z ciekawością.

- W porządku? – zapytał.

- Żarówka – powiedziała wskazując na czarną osłonę lampy. Pokiwał głową.

- Mieliśmy w tej części gwałtowną fluktuację mocy – mruknął. – Skok napięcia między korytarzem a śródpokładem.

- Widziałam…

- Co takiego? – zapytał z dużą dozą czujności.

- Nic – odrzekła. – Ta ciemność mnie nieco przestraszyła.

- Zaraz się tym zajmę – odparł, a ona ponownie się rozejrzała. Dziwne wrażenie jakie miała zniknęło. Na szczycie schodów nikogo nie było, choć jeszcze przed chwilą była przekonana, że ktoś tam się krył. Na korytarzu nie dostrzegała nikogo poza nią i mechanikiem, ciemność ustąpiła cieniom, żaden z nich nie posiadał gorejących jasnym światłem oczu. O dziwo mrok ten nie przestraszył jej, nie wydawał się groźny, poczuła w nim coś znajomego. Nagle dotarło do niej o czym właśnie rozmyśla i omal nie jęknęła. Świetnie, jeszcze chwila i zmieni się w swoją babcię, opowiadającej jej o asurach, złych bytach kryjących się pośród cieni i mroku, zupełnie jak gdyby usłyszała jej głos, gdy powtarzała jej niczym mantrę, mówiąc do niej pieszczotliwie, lahāna āndhaḷā mahilā, to nie bajka, lecz prawda. Wszystko przez Shelby’ego, który przywołał wspomnienie bliskiej jej osoby. Reszta to niedotlenienie mózgu spowodowane przez nieprzyzwyczajenie do filtracji dwutlenku węgla, czytała o tym, na statkach kosmicznych zdarzało się załogom widzieć różne rzeczy.

Gdy wróciła do pomieszczenia odprawa dobiegała końca. Marines byli wciąż nieco rozluźnieni, do momentu gdy Gow chrząknął.

- Baczność! – rzucił Apone. Żołnierze nagle podskoczyli, zbili się w grupę, zmieniając strukturę rozproszonych bytów i uszeregowany ciąg obiektów. Satya nie mogła pojąć w jaki sposób mogli tak błyskawicznie zmienić stan superpozycji w przestrzeni, niczym zmienne fizyczne przyjmujące szereg wartości w multiniestałości.

- Wszystko jasne? – zapytał major.

- Tak! – zawołali gromko. Gow pokiwał głową nie okazując jednak zadowolenia.

- Przed wami jedna z najważniejszych misji w historii – powiedział. – Ostatni raz gdy byliśmy na Marsie Sojusz dostał w dupę i musiał się wycofać. Desant się nie powiódł, nasze siły się oddaliły, by nie powrócić aż po dziś dzień. Lecz tym razem będzie inaczej, wiecie dlaczego? – zawiesił głos. – Tamten desant prowadziła flota, tego dokonają marines! Pokażmy tym malowanym lalom, na co stać korpus! Semper Fi!

- Semper Fi! – wrzasnęli żołnierze, aż Satya omal nie ogłuchła. Shelby wyprężył się jak struna w swym mundurze NASW lecz nie podjął wyzwania.

- Co zobaczą Armia i Flota, gdy staną u bram raju? – krzyknął Apone.

- Marines na straży! – rozległo się w odpowiedzi, po czym nastąpiły gromkie wiwaty.

- Dobrze. Zawsze w pierwszej linii, jesteśmy korpusem! Spocznij – powiedział Gow, lecz w podnoszący się szmer wdarł się dźwięk głosu Christiansena płynący z interkomu.

- Tu kapitan. Przygotować się do przemieszczenia, 10 minut do skoku.

Wszyscy nagle zaczęli się krzątać, a obiekty krążące we wspólnym zbiorze dostały nagłego przyśpieszenia. Satya zamrugała oczami.

- Spokojnie – Coertzee położył jej rękę na ramieniu. – To tylko rzut fotonowy. Nic groźnego.

- Pod warunkiem, że zapnie się pasami – rzucił marine Di Stefano.

- I będzie trzymać treść swego bibliotekarskiego żołądka przy sobie – dorzuciła Deveraux przybijając z nim piątkę.

- Proszę się nie przejmować – powiedział Everett. – Przeciążenie przy wyjściu z ciągu jest minimalne. To nie jest takie straszne jak brzmi.

- A jakie jest?

- Zna pani chyba teorię? Co jest szybsze niż światło? – nie czekając na odpowiedź mówił dalej. – Oczywiście wyłącznie światło, kiedyś była to teoria, teraz już praktyka. Jeśli zaświecimy latarką na księżyc i zaczniemy puszczać tam zajączki, okaże się, iż poruszają się one szybciej, niż dotrze tam strumień świetlny. W ten sposób nauczyliśmy się przenosić obiekt zamknięty w polu defleksyjnym do żądanego punktu, dokonujemy rzutu fotonowego zajączka, co niestety wymaga wielu obliczeń. Zapewne kiedyś będziemy się dzięki temu w stanie teleportować – dodał. – Jeżeli wszechświat nam na to pozwoli.

- Wystarczy panie Everett – powiedział Shelby, odzyskując głos. – Zostawmy rozmowy o fizyce, pani Nayada nie zna procedury, musimy ją przypiąć i przygotować.

W ciągu kilku minut wszelkie przedmioty leżące luźno na stołach zniknęły, nie było śladu po kartkach papieru, ołówkach i kubkach z kawą. Satyi wskazano miejsce w fotelu na ścianie, który jak zorientowała się rozkładał się do pozycji leżącej, stając się jednocześnie koją, gdzie zapewne miała również odpoczywać. Coertzee pomógł jej przypiąć się pasami.

- Najlepiej znosi się przeciążenie na leżąco – wyjaśnił uśmiechając się. Satya poczuła się nieco uspokojona.

- Pod warunkiem, że się oddycha – mruknął leżący na sąsiednim fotelu Baumann. – Gorzej jeśli zrobi się dziura w poszyciu i wpadną do środka fotony.

- Zaczną szukać kogoś z odrobiną mózgu – odpowiedziała spokojnie Satya, orientując się już w grze jaką prowadzili jej kosztem. – Obawiam się, że nie znajdą nikogo takiego obok mnie.

Kilku żołnierzy zachichotało.

- Jak na początek nieźle – ocenił z drugiej strony Kowalski. – Proszę mu wybaczyć, ma nieco zły humor, od kiedy dowiedział się, że będziemy walczyć z kosmarmią. Wolałby mieć innego przeciwnika.

- To znaczy?

- Specnaz – rzekł Baumann grobowym głosem. – Mam z nimi rachunki do wyrównania.

- Wszyscy mamy – wyjaśnił Kowalski. – Lecz on przede wszystkim. Wie pani, czym jest specnaz?

- Wojskiem przeciwnika.

- Elitarną formacją Armii Czerwonej – powiedział Malarkey. – Szkoloną wyłącznie do specjalnych zadań. Takich jak dywersja i sabotaż oraz działanie z zaskoczenia. Są mistrzami sztuk walk i każdej możliwej broni. Tylko jedna formacja może się z nimi równać.

- Niech zgadnę, marines?

- No chyba, że nie bibliotekarki – powiedziała Vasquez poważnym tonem, jak gdyby nie był to dowcip i wszyscy nagle wybuchnęli śmiechem.

- Przygotować się do skoku – rozległ się głos Christiansena i rozpoczęło się odliczanie, które szybko doszło do zera.

A potem przez chwilę nic się nie działo, nagle rozległ się huk, coś wyrwało Satyę z jej bezpiecznej rzeczywistości, przenicowując na wylot, ujrzała błysk i zapadła ciemność. Nim straciła przytomność zdawało się, ze istota o płonących oczach i wyciąga ku niej swe ręce.

Rozdział 8 >> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz