sobota, 4 lutego 2023

Jasne światła: Rozdział 2

 

2.


Gdyby mogli ujrzeć ISS z bliska, dostrzegliby z łatwością jak pokraczna i brzydka jest flagowa stacja kosmiczna Sojuszu, zbudowana z wielu połączonych ze sobą modułów. Za brakiem estetyki kryły się jej początki, po wybuchu wojny i zniszczeniu Europy Środkowo-Wschodniej wszyscy założyli, iż Związek  będzie leżeć na kolanach. Wszelkie symulacje i racjonalne przesłanki wskazywały, iż na zniszczonych bombardowaniami atomowymi i wodorowymi obszarach życie nie będzie możliwe, państwowość upadnie, a pośród atomowej zimy niewielkie grupki ludzi walczyć będą o przetrwanie. Przeciwnik jak się okazało nie dość, że nie został pokonany, to jeszcze urósł w siłę. Atakował kolejnymi bombami i rakietami na tyle szybko, na ile pozwalały mu zdolności produkcyjne, a Sojusz zaskoczony został niespodziewanie wyniesieniem na orbitę modułów, które połączono tworząc stację Ałmaz. Wywołały panikę, nawet gdy sądzono jeszcze, że stacja ma służyć wyłącznie dalekiemu rozpoznaniu, bowiem oznaczało, iż przewaga jaką alianci mieli w kosmosie gwałtownie stopniała. Nie mieli innego wyjścia, niż samemu jak najszybciej umieścić punkt oparcia w kosmosie. Zwłaszcza, gdy w kierunku Ałmaza posłano zwiad w Gemini. Bowman i Lovell Junior nie wrócili cało, gdy okazało się, iż wroga stacja jest w pełni uzbrojona. Salwa niekierowanych pocisków konwencjonalnych zmieniła ich pojazd w atomy, sprawiając, iż program kosmiczny przesunął się na liście priorytetów wojennych. Choć Związek użył niekierowanych pocisków konwencjonalnych, wyobraźnia przedstawiła natychmiast planistom scenariusz, w którym z Ałmaza odpalane są rakiety jądrowe, z rozwiązanym problemem aktywnego namierzania celu, zwłaszcza iż z Bajkonuru regularnie do Ałmaza dokowały kolejne Wostoki dowożąc uzbrojenie i rozbudowując stację o następne podstacje. Wkrótce nad kontynentem amerykańskim pojawiły się nowe generacje transportowych Gemini wynoszących moduły, które łączyły się tworząc zaczątek tego, co ponad ćwierć wieku później nazywano ISS Deep Space.

Wiele się zmieniło od tamtych czasów. Obecnie stacja stanowiła ciąg połączonych ze sobą segmentów, rozchodzących się centralnie od środka w kształt rozgwiazdy, z panelami słonecznymi wyrastającymi z metalowych ramion. Punkt centralny ISS stanowił wirujący generator sztucznej grawitacji, wynalazku działającego w warunkach zmienionych zasad fizycznych Układu Słonecznego. Panele pobierały i przekształcały energię na potrzeby stacji, zapewniając jej aktywne uzbrojenie. Wiązki skupiające temperaturę, podnoszące ją punktowo w ciągu milisekundy mocą setek terawatów, stanowiły skuteczny element odstraszający, mimo iż przeciwnik opracowywał coraz potężniejsze i grubsze pancerze, nawet one nagrzewały się w przypadku dłuższego skupienia, które stacja była w stanie utrzymać przez dłuższy okres czasu. Była to równie groźna broń jak działka i rakiety Związku, mogąca powstrzymać salwy niekierowanych pocisków. W przeciwieństwie do „Ałmaza” ISS nie otaczała sieć aktywnych podstacji, stanowiących element siatki wojennej, ciągle prowadzącej wojnę. Zamiast tego wokół niej rozmieszczono satelity i drony wykrywające ruchy na obszarze przeciwnika. Zaawansowana technika Sojuszu pozwalała momentalnie wystrzeliwać rakiety z samej stacji lub powierzchni ziemi, które dzięki obliczeniom sieci matematycznej praktycznie zawsze trafiały w cel. Choć nadal nie znaleziono sposobu by układy scalone ochronić trwale przed szkodliwym promieniowaniem jonizującym, udawało się  korzystać z nich w kosmosie dzięki pancerzom ablacyjnym. Jedynie w strefach wybuchów atomowych walki toczono konwencjonalnie. Dzięki swej zaawansowanej mechanice Związek usiłował tę przewagę wykorzystać, zrzucając bomby jądrowe, a następnie posyłając w rejon walk potężne machiny bojowe, stąd od lat strategia Sojuszu polegała wyłącznie na aktywnym powstrzymywaniu przeciwnika. Nie atakowano wroga, odpowiadano na jego natarcia, nie pozwalając mu na ataki atomowe. Obie strony rozbudowały swój arsenał wokół Ziemi, budowały kolejne statki, lecz walki w tym miejscu ograniczały się głównie do sporadycznych starć, bowiem starano się nie zapędzać na własne obszary. Okręty bawiły się w kotka i myszkę, a te które zapędziły się zbyt daleko, uciekały z podwiniętymi ogonami. Na orbicie panowała równowaga, prowadzono polowanie na rakiety i bomby wycelowane w powierzchnię, choć na Ziemi odbywały się zaciekłe jatki, starcia w kosmosie przeniosły się w głąb Układu Słonecznego, odkąd rozpoczęto jego stopniowe badanie. Tu trwała bezpardonowa walka, gdy zaczęto wykorzystywać zasoby, niezbędne do prowadzenia długotrwałej wojny. Regularnie wymieniano ciosy, statki Sojuszu były szybsze i miały większą zdolność manewrową, podczas gdy lepiej uzbrojone okręty Związku były mocno nieruchawe z powodu swego opancerzenia, lecz rekompensowały to zabieranymi na pokład rakietami i amunicją.

Wokół ISS jak zwykle panował ruch, z głębin systemu powracały pojazdy trasportowe, eskortowane przez osłaniające je okręty klasy Apollo. Niewielkie okręty klasy Mercury krążyły wokół sieci satelit, gotowe do odpalenia dronów, okręty desantowe takie jak „Lincoln” przybijały do stacji i odlatywały na ziemię, przewożąc siły wojskowe w ramach operacji wykonywanych dla CINTER, a po perymetrze krążyły drony klasy Aegis. Porównując ich odczyty z sygnałem emitowanym przez „Von Brauna”, Arciniegas zauważyła kolejną zagadkę związaną z tym pojazdem. Choć emitował sygnał charakterystyczny dla swej klasy, jego widmo tła nie odpowiadało charakterystyce pojazdu, bowiem ono samo zupełnie nie istniało. Jednocześnie statek na radarze pojawiał się wyłącznie dzięki sygnałowi z transpondera, co bez kodu umożliwiającego jego odczytanie w sieci telemetrii Sojuszu, uniemożliwiało jego namierzenie. Najwyraźniej w dość udany sposób maskował swą prawdziwą naturę, była więc siłą rzeczy coraz bardziej ciekawa, z jakim pojazdem ma w rzeczywistości do czynienia.

Do stacji szli na jałowym ciągu przez kilkanaście godzin, nim znaleźli się na tyle blisko, że zdecydowała się uruchomić silniki manewrowe. W tak niewielkiej odległości nie musiała się już martwić o stratę paliwa. Gdy weszli w przestrzeń ISS „Von Braun” ich nie opuścił, podążał wciąż za nimi niczym cień, zapewne chcąc również zadokować do stacji, by naprawić odniesione uszkodzenia. Podejście do cumowania zajęło kolejnych kilka godzin, podczas których wsłuchiwała się w wymieniane komunikaty, świadczące o aktywności Związku na powierzchni, który rozpoczął prowadzenie działań zaczepnych. Gotowość podniesiono wobec powyższego także na orbicie, wspomagając rozpoznaniem satelitarnym prowadzone działania i wypatrując nadlatujących rakiet międzykontynentalnych. Sztaby w Houston i na stacji miały ręce pełne roboty.

Satya zupełnie nie była tego świadoma, a jej problem był zupełnie innej, mocno prozaicznej natury, lecz równie, jeśli nawet nie bardziej, naglący. Nie mogąc już wytrzymać zwróciła się w końcu szeptem do Kowalskiego:

- Kapralu Kowalski – zaczęła, lecz przerwał jej uniesieniem dłoni:

- Mów mi Ted – powiedział, co zostało nagrodzone chichotami pozostałych marines.

- Gdzie tu można się… można zrobić… –pytała najciszej jak umiała, lecz i tak usłyszał to Baumann.

- Wyszczaj się do kombinezonu – zachichotał, a ona uznała jego słowa początkowo za żart. Zmieniła jednak zdanie widząc kiwającego głową Kowalskiego i jego poważny wyraz twarzy. Przyjrzała się pozostałym marines, jednak żaden nawet się uśmiechnął, gdy powiodła wzrokiem po ich obliczach. W trakcie ostatnich kilkunastu godzin zabijając czas, starając się nie myśleć o tym, iż oddycha coraz bardziej śmierdzącym powietrzem i o narastającej w niej potrzebie, zdążyła nauczyć się ich nazwisk na pamięć, odczytując je z naszywek przypiętych do kombinezonów. Ją zaopatrzono w podobną, informując przed startem, iż dzięki temu łatwiej zidentyfikować zwłoki. Następnie przeprowadzono krótkie szkolenie zakładania hełmu w sytuacji alarmowej, uprzedzając że w przypadku dekompresji będzie miała na to kilka sekund, więc skoro nie trenowała tego nigdy wcześniej, jej szanse przeżycia są nikłe. Pocieszała się, iż był to zapewne kolejny objaw wojskowego poczucia humoru w wykonaniu technika z NASW. Przed startem wszystko potoczyło się szybko, została wcielona w charakterze konsultanta do sił zbrojnych, w ciągu kilku godzin przewieziono ją na Cape, a facet z wywiadu poinformował ją, iż leci w kosmos, by wziąć udział w misji mającej istotne znaczenie dla zwycięstwa Sojuszu. Nie miała nawet czasu zaprotestować, świadoma zresztą, iż nikt nie zwróci na to większej uwagi, po prostu odchorowała część podróży na Florydę w toaletach kolejnych samolotów, helikopterów i samochodów, wyjaśniając z pobladłą twarzą, iż cierpi na chorobę lokomocyjną. Wmuszono w nią rozmaite tabletki, ukłuto dziesiątkami zastrzyków, następnie zapakowano wraz z jedenastką marines do okrętu desantowego, który wystartował wprost w anomalię grawitacyjną. Przez ostatnie 48 godzin przeszła wszystkie stadia począwszy do sprzeciwu i zaprzeczenia kończąc na niechętnej próbie dostosowania się, wiedząc iż skoro nie może zmienić swojego losu, ani go zaakceptować, jedyne co jej pozostało to dopasowanie, mające na celu przetrwanie i powrót do ogrodu. Nie miała jedynie pojęcia dlaczego znosi to wszystko tak spokojnie, tłumiąc swoje uczucia wewnątrz, być może przerażenie związane z myślą, iż ma polecieć w kosmos było na tyle duże, iż dostanie się pod ostrzał nie miało już szansy jej poruszyć. Marzyła o tym, aby pooddychać sobie w papierową torebkę, nawet nie z powodu konieczności uniknięcia hiperwentylacji, ale dlatego, że mogłoby ją to uspokoić. Zdążyła jednak zużyć już swoją podczas startu, następnie hermetycznie ją zamknąć na polecenie kaprala Kowalskiego, nim weszli na orbitę, gdzie przeszli w stan nieważkości. Konsekwencje tego, co działoby się w kabinie, gdyby znowu poczuła się źle, były dla niej na tyle oczywiste, iż udało się jej powstrzymać siłą woli, od dalszych sensacji żołądkowych. Zajęła swój umysł powtarzaniem uniwersalnej klasyfikacji dziesiętnej, powtórzeniem kwestii przeliczalności zbioru liczb wymiernych, nie udało się jej osiągnąć jednak na tyle spokoju ducha, by mogła spróbować porozwiązywać twierdzenie Fermata. Skupiła się więc na otoczeniu, którego elementem były tabliczki z nazwiskami żołnierzy i zakodowała je w pamięci w podzbiorze Marines, przypisując do obiektów żołnierze cechę nazwisko. Kowalskiego zdążyła już poznać, podobnie odpychającego szeregowego Baumanna, choć na jego zachowanie wpływ mógł mieć czynnik w postaci wbicia w twarz magazynka należącego do siedzącego na wprost niego szeregowego Di Stefano. Prócz nich było jeszcze pięciu szeregowych, dokonała klasyfikacji przyjmując za jej tymczasową podstawę uszeregowanie obiektów w przestrzeni. Zajmowali po pięć foteli, znajdujących się po obu stronach ciasnego modułu transportowego, jedenasty fotel zainstalowano na jego froncie, a siedzący tam mógł spoglądać na pozostałych. Miejsce to zajmował major John Gow, mający na oko około czterdziestu kilku lat, brunet z ogorzałą twarzą pooraną siecią blizn, świadczących o udziale w licznych walkach i potyczkach tej trwającej ponad ćwierć wieku wojny. Najwyraźniej spał, zgodnie z udzieloną wcześniej radą, od początku ignorując zagrożenia, na które nie miał wpływu, a gdy otwierał oczy w zasadzie się nie odzywał. Pozostawał to sierżantowi o nazwisku Apone, ciemnoskóremu mieszkańcowi południa z charakterystycznym wąsem, którego akcent czasem czynił jego wypowiedzi niezrozumiałymi. Siedział w rzędzie obok szeregowych Jacksona, Malarkeya, Deveraux, Di Stefano i Vasquez. W przypadku  tej ostatniej oraz żołnierza o francuskim nazwisku, do cechy obiektu dołączyć musiała płeć kobieta. Nie było to wcale pocieszające, obie spoglądały na nią z wyraźną pogardą, spod swych obciętych na krótko fryzur, patrząc z niechęcią na jej długie i lśniące czarne włosy, dając jej do zrozumienia co sądzą o wystraszonym cywilu, będącym piątym kołem u wozu. Przeklinały niewiele gorzej do mężczyzn, prześcigając ich w ciągu ostatnich kilkunastu godzin w sprośnych żartach, hamowanych przez Apone’a. Satya czuła, że obliczono je na jej konto, nie dawała więc poznać po sobie, że w jakikolwiek sposób ją dotykają, starając się je całkowicie ignorować, zwłaszcza że celowano nimi również w Kowalskiego. Dostawało mu się w ten sposób za jego zachowanie w stosunku do niej, lecz zdawał się być zupełnie tego nieświadomy, bądź celowo zupełnie słowa te lekceważył. Na początku i na końcu jej rzędu siedzieli jeszcze Evergreen i O’Hara. Towarzystwo marines było więc w pełni międzynarodowe, co w n roku wojny, gdzie n wynosiło 28, nie było niczym dziwnym, dla wojsk Sojuszu Wolnych Narodów, spośród których najznamienitszym byli mieszkańcy Stanów Zjednoczonych Ameryki. Wraz z majorem Gow była tu najstarsza ze swoją trzydziestką na karku, pozostali mieli zapewne niewiele więcej niż dwadzieścia lat, wszyscy młodzi, niedoświadczeni, pełni rozpierającej ich energii, a jednocześnie przedwcześnie dojrzali i doświadczeni walką, zamknięci w swym świecie zero-jedynkowym, gdzie istnieli tylko oni i ich przeciwnik. Wszyscy byli poprzypinani ciasno pasami i zabezpieczeniami do fotela, nie mając w zasadzie miejsca na nogi, bowiem resztę modułu ciasno załadowano skrzyniami zawierającymi zapewne amunicję i uzbrojenie, gdyż na każdej z nich wymalowano napis „Niebezpieczeństwo”. Przymocowano je na szczęście do podłogi, przypinając taśmami i spinając ciasno klamrami, więc nie wyrwały się spod kontroli podczas ostrzału, dzięki czemu nie udało się im ich zabić. Sprzętu było naprawdę sporo, niektórzy siedzący na wprost niej żołnierze ledwie znad niego wystawali, nie licząc stosu znajdującego się na tyłach modułu. Na bokach skrzyń wymalowano symbole rozmaitych pocisków i rakiet, Satya zakładała więc, że oddział leci na orbitę w celu wzmocnienia, rozmyślając nad słowami faceta z wywiadu, który poinformował ją, iż polecą z nią w tej samej misji. Miał więc na myśli lot do ISS, postanowiła więc cierpliwie przeczekać, aż zadokują. Później więcej nie zobaczy tych należących do innego świata marines. Na razie musiała się czymś zająć, by nie myśleć o palącej ją coraz bardziej potrzebie skorzystania z toalety, której w module transportowym zwyczajnie nie było. Najwyraźniej nikt nie wpadł na to, że lot może potrwać nieco dłużej, jak w dawnych czasach, gdy na orbitę wystrzeliwano pierwsze pojazdy, korzystając z faktu, iż utworzony w roku 1958 Związek Komunistycznych Republik Radzieckich porzucił kosmiczny wyścig na rzecz rozbudowy arsenału jądrowego. Satya obejrzała już wszystkie elementy pomieszczenia, przyjrzała się jego łączeniom, myśląc o pokrywającym prom pancerzu ablacyjnym, za którym znajdowała się już jedynie pustka, co ją przerażało. Wiedziała, że dosłownie za jej plecami znajduje się bezkresna przestrzeń, pustkowie ciemności, niezmierzone i nieprzebyte, gdzie nie rozchodzi się żaden dźwięk i nikt nie jest w stanie usłyszeć ludzkiego krzyku. Gdzie panuje zimno, a przede wszystkim nieskończoność, będąca dla niej, jako znawczyni układów zamkniętych w sieciach pajęczyn relacji wzajemnych, czymś skłaniającym do zadumy i pokory wobec nieznanego. Zajęła się więc tym, na czym znała się najlepiej, łącząc obiekty żołnierzy siecią dostrzegalnych powiązań, tworząc sobie w głowie to, co zwała siecią wzajemnej dystrybucji, gdzie w przeciwieństwie do zasad panujących w codziennym życiu, wszystko mogło być wzajemnie połączone. Kreśliła mapę powiązań, na której Baumann i Kowalski prócz łączącej ich linii pozostawali w relacji do sierżanta, gdy moduł transportowy zadrżał. Poczuła wibrację i spojrzała pytająco na Kowalskiego.

- Dokujemy – wyjaśnił.

W kabinie pilotów Arciniegas i Jones zajęci byli czynnościami dużo bardziej prozaicznymi, nie mając czasu na rozmyślania. Eniaki wyliczyły im kurs, przekazując dane do matematyki „Lincolna”, wskazując trasę podejścia. Sieć matematyczna stacji była niezmiernie precyzyjna, mogąc na bieżąco korygować wykonywane obliczenia, w przeciwieństwie do zaprogramowanych układów cybernetyki technicznej, w które wyposażano statki, satelity, drony i rakiety. Zawierały szereg procedur sterujących, wprowadzone wcześniej możliwości rozwiązań, na podstawie rozwoju sytuacji w układzie odniesienia wybierając dostępne rozwiązania. Tu właśnie leżała ich słabość, bo mimo iż po ćwierć wieku wojny niełatwo było je czymś zaskoczyć, gdy wprowadzono do nich informacje o wszelkich możliwych podjętych dotąd działaniach i rodzajach zachowań, czynnik ludzki wciąż stanowił element nieprzewidywalny i potrafił zawiesić je w najmniej spodziewanych momentach. Wtedy przydawały się zachowania niestandardowe, a Arciniegas wciąż przed oczami miała wystrzelenie Phaetonów, zaprogramowanych na rozpoznanie, które nie rozpoznając wzorca w postaci rakiety, wysłały w jego stronę czujniki traktując je jako statyczne meteoryty. Dzięki temu nastąpiła detonacja, gdy dynamiczne obiekty zderzyły się z urządzeniami naukowymi.

Tu na szczęście nie było miejsca na improwizację. Zgrała kurs z momentem obrotowym modułu doku, ustawiając „Licolna” prostopadle do ramienia dokującego. Teoretycznie matematyka statku mogła tu już przejąć kontrolę i poprowadzić statek ku górze, była to jednak ostateczność. Jak wielu innych pilotów nie zamierzała pozwolić na oddanie władzy zwodniczym maszynom, które trapiły awarie, gdy przepalał się jakikolwiek obwód olbrzymich płyt z układami scalonymi. Teraz koordynowała wraz z Jonesem podchodzenie i uruchamianie oraz wyłączanie dysz manewrowych, kierujących pojazd ku miejscu przeznaczenia. Skupili się wyświetlaczach ukazujących aktualną sytuację. Scobee śledził sygnał tajemniczego „Von Brauna”, który najwyraźniej zmierzał do wysuniętego doku zamkniętej części ISS, gdzie również oni przybijali. Nie miała tu wstępu większa część załogi „Deep Space” ani też spora część marynarzy NASW rotowanych na stacji. Powyższe sprawiło, iż po raz kolejny zaczął się zastanawiać, jaka właściwie jest misja ludzi, których transportowali. Nie po raz pierwszy wieźli marines, pozostawiając ich w zastrzeżonej strefie. Z orbity dokonać można było desantu w przestrzeń wroga, bądź wystrzelić grupę komandosów do jednej z baz lub instalacji Związku rozsianych w Układzie Słonecznym, przypominając, iż wojna toczy się również w tym miejscu.

Wokół ISS panował dawno niewidziany ruch. Najwyraźniej incydent, do wybuchu którego się przyczynili rzeczywiście spowodował coś więcej niż zwykłą wymianę ciosów i ruchawkę graniczną. Przestrzeń przecinały liczne wektory odejścia statków, punkty oznaczające Apollo i Merkury krążyły na granicy telemetrii szukając wroga, zajmowały swe pozycje obronne nad obszarem Sojuszu. Na zewnętrznej krawędzi przestrzeni kontrolowanej przez ISS latały już drony wojenne klasy Bellerefont, wypatrując okrętów o wrogiej sygnaturze emisji. Część eskortowała wystrzelone właśnie satelity rozpoznawcze, które rozpoczęły okrążenie orbity. Prędzej czy później paść miały łupem wroga, który za punkt honoru stawiał sobie zestrzelenie ruchomych celów, by nie dopuścić do wydarcia swych sekretów. Widomym znakiem nadchodzącej ofensywy stawały się także ataki na satelity geostacjonarne, wokół których dochodziło do starć. Sputniki przeciwnika traktowano zresztą adekwatnie. Jones przez chwilę nasłuchiwał tego co się dzieje, po tym jak włączył ponownie radio na kanał ogólny, po kilku godzinach przerwy, znużony z czasem jednostajnością transmisji. Na dole rozegrano klasyczny scenariusz, usiłując dokonać desantu na betonowy brzeg Prowansji, przy użyciu tanków szturmowych klasy woda-ziemia. Jak Związek był w stanie opracować machiny kroczące, działające pod wodą pozostawało zagadką, zaś stopień rozwoju ich mechaniki wzbudzać mógł podziw. Tankom nie dano jednak szansy, mimo iż ostrzeliwały się rakietami impulsowymi, wyłączającymi układy scalone. Walki przeniosły się w dużej mierze na wypalone Morze Śródziemne.

Wreszcie „Lincoln” zakołysał się gdy przesuwali się po suwaku dokującym, po czym odczuli wstrząs gdy złapało ich ramię ISS. Śluza modułu połączyła się ze stacją, a zatrzaski zaczęły trafiać na miejsca, tworząc ze statkiem wspólne środowisko. Arciniegas patrzyła na monitorze jak kolejne procedury zgrywają podpięcie pojazdu z hermetycznym środowiskiem.

Satya odczuła zmianę dość gwałtownie, początkowo nie była w stanie przyzwyczaić się do nieważkości, wreszcie w ciągu ostatnich godzin zdołała do niej przywyknąć. Teraz znowu wszystko trafiło na swoje miejsce i poczuła się ciężka, a jej ręka wisząca swobodnie opadła, gdy stali się częścią systemu sztucznej grawitacji ISS, utrzymującego ciążenie na poziomie ziemskim. Siedziała przybita swym ciężarem, gdy zorientowała się, iż marines odpinają właśnie pasy i wstają. Spróbowała uczynić to samo, usiłując przypomnieć sobie jak się chodzi.

- Linie lotnicze NASW dziękują za wspólny lot, powodzenia i do zobaczenia po wojnie – rozległ się w głośniku głos kapitan Arciniegas. Nad fotelem majora Gow zapaliła się zielona lampka, informując iż możliwe jest bezpieczne przejście do kabiny pilotów, dotąd ze względów bezpieczeństwa odciętej od modułu. Druga lampka za skrzyniami na rufie poinformowała, iż zakończono procedurę dokowania. Rozległ się szczęk, gdy znajdujące się tam drzwi zaczęły się otwierać, a po chwili usłyszeli dmuchawy, gdy włączyła się cyrkulacja powietrza, podłączając ich do obiegu stacji. Satyi udało się wstać, zastanawiała się przez chwilę co robić, patrzyła na krzątających się marines, pokrzykującego sierżanta Apone, każącego przygotować się do wyładowania sprzętu do śluzy i otworzyła szafkę pod fotelem, chwytając swój worek. Nie zabrała wielu rzeczy, nie dano jej zresztą nawet szansy, informując, iż poza szczoteczką do zębów niewiele jej będzie potrzebne, bowiem otrzyma służbowy uniform. Jak dotąd zapakowano ją jedynie w zbyt duży kombinezon, do którego przypięto tabliczkę z nazwiskiem. Większą część jej bagażu stanowiły więc książki.

- Dziękuję za wszystko, kapralu Kowalski – powiedziała. – Do widzenia.

- Myślę, że się jeszcze spotkamy – odparł.

- Co ma pan na myśli? – zdziwiła się.

- Kowalski, nie gadaj, zbieraj ludzi i pakować amunicję do transportera! – rzucił Apone, więc żołnierz powiedział do niej jedynie:

- Proszę nie zapomnieć hełmu. Jeśli już raz pani dopasowali, stanowi całość z kombinezonem, na pewno się jeszcze przyda – po czym zajął się odpinaniem pasów mocujących skrzynie z uzbrojeniem. Satya chętnie by z nim porozmawiała, teraz jednak nagle poczuła się jeszcze bardziej zbędna niż poprzednio, stojąc na drodze żołnierzom, przygotowującym się do wyładowania modułu. Chwyciła więc swój worek, przecisnęła się między skrzyniami i wyszła do śluzy.

Właz do bazy otwierał się właśnie z sykiem, wpuszczając do środka sztuczne powietrze, bijące świeżością swego przefiltrowania. Gdy nim odetchnęła odczuła jeszcze bardziej zaduch, w jakim przyszło jej tkwić przez ostatnie godziny. W śluzie był Baumann, nie był najlepszą osobą, by pytać o drogę do toalety.

- Kurwa – powiedział na jej widok. – Jak ja nienawidzę stacji kosmicznych. Nie można nawet zajarać.

- Nie palę – odpowiedziała mechanicznie. – To niezdrowe.

- Pieprzenie naukowców – usłyszała za sobą głos, który okazał się należeć do Vasquez. Latynoska zmierzyła ją spojrzeniem. – Z całym szacunkiem, proszę pani – powiedziała w sposób wykluczający jakiekolwiek poważanie.

- Wywołuje raka – pisnęła w odpowiedzi. Baumann zaczął rechotać. – Zabija – dodała, a śmiech stał się bardziej dosadny.

- Nie wiem co gorsze, to czy kula z kałasznikowa – rzuciła Vasquez chichocząc. - Pani doktor bada raka?

- Nie, ja nie jestem lekarką…

- A kim?

- Systematykiem informacyjnym.

- Kim? – zdumiał się Baumann.

- Systematyzuję i kataloguję informacje naukowe – zaczęła wyjaśniać. – Pracuję w bibliotece, trzeba odpowiednio opisać i…

- Bibliotekarka? – z niedowierzaniem rzuciła Deveraux, trzymająca w swych umięśnionych rękach skrzynię. – Mogliśmy zginąć przez miłośniczkę książek?

Nim Satya miała szansę wyjaśnić, iż bibliotekarze zajmują się czymś innym niż oddawaniem czci książkom, żołnierze stanęli gwałtownie na baczność. Drzwi śluzy otworzyły się do końca, ukazując po drugiej stronie korytarz i stojącą tam postać.

- Spocznij – powiedział młody mężczyzna w mundurze. Na jego pagonach widniały dwie gwiazdki, musiał być więc oficerem. Satya zakodowała sobie, aby koniecznie opanować jak najszybciej wartości tej cechy, by móc przypisać ją do obiektu żołnierz. – Czekacie na coś, żołnierze? Kontynuować wyładunek – dodał. Wzrok Baumanna zdawał się nie być wbity w nic konkretnego, lecz nie był zbyt przyjazny. Śluzę od korytarza oddzielał wysoki próg, za którym ustawiono wózek transportowy. Nie było innej możliwości niż przenieść nań ciężkie skrzynie, co w wąskim korytarzu nie zapowiadało  łatwej pracy. Marines po kilkunastu godzinach lotu czuli się zapewne tak samo źle jak Satya, byli podobnie głodni i spragnieni, pomijając konieczność załatwienia podstawowych potrzeb, więc przez chwilę zrobiło się jej ich żal.

- Doktor Nayada, proszę za mną – powiedział mężczyzna, ścisnęła więc mocno worek i podążyła za nim. Nie zamierzał na nią czekać, szedł korytarzem szybkim krokiem, nie miała więc zupełnie czasu się rozejrzeć po surowym i sterylnym wyposażeniu z rzadka rozjaśnionym świetlówkami, skupiając się na tym co mówił. – Jestem podporucznik Willougby-Jones III. Idziemy do kwatery, która została pani przydzielona, proszę przebrać się jak najszybciej, jest pani oczekiwana. Proszę się zapoznać się z zasadami pobytu na ISS, regulamin znajdzie pani w kabinie. Proszę bezwzględnie przestrzegać protokołu bezpieczeństwa podczas pobytu w kosmosie, najważniejsze to…

- Gdzie tu jest toaleta? – wtrąciła wreszcie Satya, przerywając potok jego wypowiedzi, którego nie powstrzymywali nawet mijani żołnierze i osoby w pomarańczowych uniformach techników. W ciasnej przestrzeni omal się o siebie ocierali, wpychając ją na biegnące wzdłuż ścian rury i kable. Willoughby-Jones III zatrzymał się.

- Nie dała się pani nabrać na stary numer z kombinezonem? – zapytał nieco łagodniej. – To dobrze. Zaraz pani pokażę, chodźmy do kajuty – pokiwała głową oddychając z ulgą. Niestety zwolnił kroku, choć Satya najchętniej by pobiegła, zacisnęła więc wargi. Podążała za nim, nie mając pojęcia gdzie jest, musieli wyjść już z sekcji dokowania, natrafili bowiem na kilka krzyżujących się korytarzy, gdzie podporucznik pewnie wybierał drogę.

- Musi się pani pośpieszyć – kontynuował. – Już na panią czekają. Nie spóźniałbym się na pani miejscu. Mogę mówić dalej o regułach? Niestety nie wolno tu palić, pozostają więc tabletki, czekają na panią w kabinie.

- Nie palę – odpowiedziała Satya.

- Naprawdę? –zdziwił się, jak gdyby miał przed sobą jakiś niebywały okaz przyrody. Następnie mówił dalej, lecz nie zwracała na niego uwagi, nawet gdy zaczął jakieś żarty o Związku i jego przodującym ustroju, skupiała się tylko na jednym, wreszcie dotarli do metalowych drzwi, które jak poinformował prowadzą do jej kajuty, ma wyjątkowe szczęście, bowiem rzadko bywają tu cywile, więc przydzielono jej tę kabinę, ale już go nie słuchała. Wbiegła za nim do środka, pędząc w kierunku wskazanej przez niego toalety, gdzie musiała jeszcze jak najszybciej zrzucić z siebie cały kombinezon, odłączając go część po części, nim wreszcie udało się rozwiązać podstawowy problem. Potem mogła wyjść do głównego pomieszczenia, zapominając że jest wyłącznie w majtkach i koszulce. Podporucznika już tam nie było, stanęła zaszokowana na widok dwóch mężczyzn stojących nieopodal wejścia. Patrzyli na nią zimno, starszy z nich trzymał skoroszyt. Miał siwiejące włosy i nosił mundur NASW. Drugi był nieco młodszy, pod czterdziestkę, jego strój stanowił prosty uniform noszony na stacji. Na ich widok zamarła, po czym przypomniała sobie o swym stroju i poczuła zażenowanie. Wydawali się nie przejmować tym zupełnie, otaksowując ją od stóp do głów, nie odniosła jednak wrażenia, że patrzą na nią jak na kobietę, żaden nie skupił się na jej nogach, ani tez na piersiach ukrytych za szarą bawełną. Bez słowa weszli w głąb niewielkiego pomieszczenia i siedli przy stoliku, przytwierdzonym na stałe do podłogi, podobnie jak dwa stołki, które wykorzystali. Jej uczucia zmieniły się we wściekłość, lecz przypomniała sobie, że ten świat rządzi się zupełnie innymi prawami, nie obowiązuje tu prywatność, a w ciasnej przestrzeni zapewne nie ma miejsca na wstyd. Brak także kultury i zasad wychowania obowiązujących wśród cywili. Mimo wszystko musiała jakoś zareagować.

- Wypadałoby zapukać – zdecydowała wreszcie.

- Nie musimy – odparł siwiejący zaglądając do wypchanego skoroszytu, nie patrząc w jej kierunku. Z oznaczeń na jego mundurze wynikało, iż jest oficerem, nie miała jednak pojęcia do oznacza fala znajdująca się pod dwiema gwiazdkami.

- Może i jesteście u siebie, ale chyba nawet tutaj wchodzenie do kajuty samotnej kobiety może być niewłaściwie odczytane – powiedziała zaczepnie. – O ile pamiętam regulaminy floty…

Po raz pierwszy spojrzał na nią.

- Regulamin floty… - powiedział w zadumie. – Jest dla personelu NASW. Pani nim nie jest. Pani status zostanie za chwilę określony. Nie ukrywam, że najchętniej zapakowałbym pani uroczy tyłek z powrotem do kolejnej rakiety i posłał z powrotem na Ziemię.

- Byłoby mi bardzo miło.

- Niestety ,chwilowo nie mogę tego uczynić – kontynuował niezrażony. – Mamy nieco zamieszania w atmosferze, lot „Lincolna” czerwoni postanowili potraktować jako okazję do postrzelania i próbę zajęcia kilku spornych terytoriów. Chwilowo wstrzymano wszystkie loty na powierzchnię, do czasu aż sytuacja się nie uspokoi, a nasi sąsiedzi nie przestaną próbować zestrzeliwać wszystkiego, co usiłuje wydostać się na orbitę, z powodu swej paranoi biorąc każdą rzecz, za lecący w nich pocisk. Boję się zresztą, co mogłoby się stać w przypadku lotu powrotnego z pani udziałem, skoro przylot na stację desantowca z panią na pokładzie sprawił, iż 4 czerwca 1989 roku przejdzie do historii jako dzień ponownego wybuchu trwającej od lat wojny.

Zamilkł, czekając na jej reakcję. Nim zdążyła odpowiedzieć, odezwał się drugi.

- Proszę nie czuć się winna, doktor Nayada.

- Nie jestem doktorem – postanowiła wreszcie sprostować tytuł, którym z nieznanego powodu ją określano.

- Rzeczywiście. Mimo słów mojego kolegi nie przypuszczam, aby była pani w jakikolwiek sposób winna tego, że Kolektyw postanowił otworzyć na drodze „Lincolna” anomalię grawitacyjną.

- Jak w ogóle Kolektyw zdołał to uczynić na obszarze Sojuszu? – zapytała. – Myślałam, że mogą to robić wyłącznie tam gdzie są ci ich ochotnicy?

- To już pytanie do mojego kolegi – mężczyzna z ironią popatrzył na mundurowego. Tamten się zachmurzył, a ona stwierdziła, iż zaczyna lubić tego cywila. – Nasza doskonale poinformowana armia na pewno znajdzie odpowiedź na to trudne pytanie. Podobnie zdoła przeniknąć sposób rozumowania Kolektywu.

- Nie posuwaj się za daleko – rzucił mundurowy. – NASW nie jest częścią armii.

- Zatem do rzeczy – powiedział cywil. -  Pani Nayada, nazywam się Pieter Coertzee, reprezentuję Centralną Agencję Wywiadowczą, CIA. To ja jestem tym sukinsynem, który dał zgodę na to by zapakować panią w rakietę i wysłać w kosmos, zapewne zastanawiała się pani komu podziękować, więc za chwilę może mi pani te podziękowania złożyć. Niechętnie nastawiony do pani mundurowy to komandor Francis Shelby z wywiadu NASW. Prowadziliśmy właśnie mało profesjonalną dyskusję na temat pani udziału w zaplanowanej misji, zwłaszcza że jej okoliczności mocno się zmieniły wskutek incydentu z udziałem „Lincolna”. Proponowałem, żeby porozmawiać z panią gdy tylko się pani odświeży, ale niestety komandor nie mógł wytrzymać i poczekać, przybiegł tu, by jak najszybciej udowodnić mi, a przede wszystkim sobie, że jest pani tu całkowicie zbędna i stanowi obciążenie dla naszej dzielnej floty. Skoro się tak śpieszy, to pozwólmy mu zacząć, skoro nie daje pani nawet szansy się ubrać.

- Mój udział? Co ja tu w ogóle robię? – zapytała, uświadamiając sobie jak głupio musi wyglądać stojąc w tak skąpym odzieniu, przed tymi dwoma rozpartymi na siedzeniach mężczyznami.

- Po kolei – Coertzee wskazał jej miejsce na koi. – Czy zechciałaby pani do nas dołączyć i wziąć udział w udowadnianiu przez nas wzajemnie, który jest samcem alfa i ma większe poczucie władzy?

Naprawdę go polubiła. Straciła wszelkie opory, uznając iż nie miałyby sensu i siadła na materacu, na wprost nich, prawie dotykając obu kolanami. Pomieszczenie było niewielkie i wąskie, stół, dwa stołki, wysuwana koja i szafka stanowiły jej całe spartańskie wyposażenie. Shelby mimo wyraźnej sugestii, aby dał jej szansę się ubrać w złożoną w kostkę odzież ułożoną na łóżku, nie zamierzał tracić czasu. Podciągnęła więc kolana pod brodę, by nie dotykać dłużej bosymi stopami podłogi.

- Satya Nayada, lat 28 – mówił komandor. – Urodzona w Bangalore, półwysep indyjski, wówczas terytorium kraju zwanego Indie. Rodzice wyemigrowali w roku 1962, gdy wybuchła ostatnia wojna konwencjonalna tego świata, toczona z Kolektywem…

- Wtedy mówiono na nich Chińczycy. Albo maoiści – sprostowała.

- Nie wątpię, że zna pani świetnie historię swej rodziny i kraju, proszę nie przerywać – Shelby był ostry, podczas gdy Cortzee mrugnął do niej okiem.  – Jak mówiłem, emigracja gdy wybuchła wojna, zakończona utratą Kaszmiru, i wytyczeniem granicy na linii Gangesu, gdzie do wojny włączyliśmy się my i czerwoni, a rzeka stała się na lata kolejnym frontem wojny jądrowej. Ale pani w tym czasie dorastała bezpiecznie, dekując się z rodziną w USA. Rodzina częściowo pozbawiona opieki, ojca aresztowano za udział w ruchu hippisowskim, skazując na 5 lat ciężkich robót w Luizjanie…

- Nie brał w nim udziału – zirytowała się. – To nie jego wina, że traktowali go jak guru, a jego nauki…

- … proszę nie przerywać. Ruch hipisowski jak wszyscy wiemy powstał z inspiracji Moskwy i miał na celu rozbicie wewnętrznej spójności Sojuszu, działając na zasadzie piątej kolumny. Winni byli wszyscy z nim związani... Powyższe sprawia, że otrzymuje pani ograniczenie obywatelskie, pomimo tego dzięki swym wynikom uzyskanym z matematyki podejmuje studia na MIT, które kończy z wyróżnieniem. Uchyla się wyraźnie od służby wojskowej, wybiera karierę naukową, mimo tego dotąd nie udało się jej skończyć doktoratu, temat odrzucano… „Teoretyczna sieć dystrybucyjna informacji na podstawie analizy sieci społeczności” to chyba mało ścisły temat?

- Mi się podoba – wtrącił Coertzee. – Przeczytałem z zainteresowaniem.

- Kilkakrotnie złapana na wypowiedziach świadczących o niechęci do wojny. Heteroseksualna, jak dotąd związana z czterema mężczyznami, obecnie stanu wolnego.

Było ich tylko trzech, więc nie wiedzieli o niej wszystkiego. Ale poczuła nagły przypływ gniewu.

- To już przesada! – zirytowała się.

- Wprost przeciwnie – wzrok Shelby’ego wciąż był zimny. – Musimy wiedzieć o pani jak najwięcej. Nadal uważam, że to błąd, iż pani się tu znalazła, nie jest pani rodowitą obywatelką USA lub któregokolwiek z krajów Sojuszu…

- Istniejących krajów.

- … na dodatek ma pani związek ze zbrodniczą ideologią hippisowską. Tym bardziej orientacja seksualna ma znaczenie, stwierdzony heteroseksualizm jest istotną rzeczą, doskonale pani wie, że homoseksualizm to jedno z najcięższych przestępstw, a inne potencjalne dewiacje seksualne mogą mieć znaczenie dla wykonywanej pracy i czynić obiektem szantażu ze strony agentów wroga. Proszę powiedzieć, czy kiedykolwiek miała pani skłonności biseksualne? Marzenia związane z uprawieniem seksu ze zwie…

- Przestań już – wtrącił się Coertzee. – Naprawdę wziąłeś sobie do serca słowa o samcu alfa i próbujesz coś udowodnić? Czy też manifestując poczucie władzy dajesz upust własnym skrywanym pragnieniom? Pani Nayada, proszę zachować spokój, on próbuje panią jedynie zdenerwować.

Shelby nie dał się zbić z tropu.

- Przejdźmy do wypowiedzi na temat światowego pokoju. Otóż…

- Myślałam, że czasy prezydentury McCarthy’ego są już za nami? – przerwała. – Skoro taką przyjemność sprawia panu polowanie na czarownice, to proszę sobie ich szukać gdzie indziej. Nie trzeba było tracić czasu, by mnie tu sprowadzać, można było zostawić mnie w spokoju, skoro nie spełniam pana oczekiwań, by wziąć udział w tej waszej misji. Wcale się o to nie prosiłam, nie chcę tu w ogóle być.

- Dobrze powiedziane – Coertzee zmienił ton. – Komandor po prostu usiłuje właśnie to udowodnić, mimo iż doskonale wie, że to ja zatwierdziłem pani kandydaturę, gdyby wyniki dokonanych wcześniej sprawdzeń pani osoby dały jakąkolwiek możliwość zakwestionowania pani postawy, po prostu by się pani tu nie znalazła.

Szkoda, że tak się nie stało, pomyślała, następnym razem poświęcę się i prześpię z jakąś koleżanką, a potem dam się złapać podczas rysowania gołębia pokoju. Nikt mnie wówczas nie wsadzi do rakiety, nie doprowadzi do wielokrotnych wymiotów, a mojego pęcherza na granice wytrzymałości.

- Więc może dowiem się z jakiego powodu tu jestem? – zapytała.

- Z powodu pani pracy – powiedział Coertzee. – Proszę nam o niej opowiedzieć.

- Jestem bibliotekarką na MIT…

- Nie. Chodziło mi o pani niedoszły doktorat. Ten, którego tytuł wymienił mój kolega. Proszę opowiedzieć mi o sieci informacyjnej. W wersji skróconej dla laika.

Przez chwilę starała się zebrać myśli, zastanawiając się na ile jej rozmówcy są poważni. Gdy pojęła, że zapakowano ją do „Lincolna” z powodu jej powszechnie wyśmianej teorii naukowej, zaczęła powoli mówić, zastanawiając się o co w tym wszystkim właściwie chodzi.

- Cóż, ona wypływa z teorii informacji – zaczęła. – Wyszłam od matematyki, ale informacja to relacja również semiotyczna, polegająca na wzajemnym powiązaniu między obiektami, jako struktury…

- Wiemy – rzekł niecierpliwie Shelby, ale Coertzee uciszył go.

- Nie wiemy, ale jesteśmy tego świadomi – powiedział. – Jesteśmy praktykami, dla nas informacja to coś ważkiego, wskutek czego możemy określić ciąg naszych działań. Proszę mi więc nie mówić o teorii strukturalnej, proszę powiedzieć o nowatorskim sposobie widzenia sieci wzajemnej.

Po chwili skupiła się.

- Mówiąc oględnie, ludzie wchodzą ze sobą w relacje, tworzą sieć społeczną, która przekazuje sobie informacje. Da się ją określić jako coś w rodzaju układu dystrybucyjnego, stanowiącego unikat, nie mający zastosowania w cybernetyce. Tam wszystkie sieci są scentralizowane, połączenia wzajemne odbywają się między centrami bądź krawędziami odrębnych sieci matematycznych. Stworzyłam model, gdzie możliwa jest dystrybucja wzajemna pomiędzy wszystkimi powiązanymi punktami, bez ścisłego centrum, jak na pajęczynie. Założyłam, że gdyby nastąpił swobodny przepływ informacji i ich wymiana, nie dość, że przyśpieszyłoby to analizowanie danych, lecz również sprawiłoby, że informacja zamiast spływać do centrum sieci, krążyłaby swobodnie. Tak jak plotka w sieci społeczności, trafiałby wówczas do wszystkich i byłaby przerzucana, łącząc się z danymi które wcześniej wydawały się z nią niezwiązane. W sieci scentralizowanej gdy komplet danych ma tylko centrum, powiązanie wszystkich danych jest niemożliwe, gdy są one na peryferiach, nie ma szansy by połączono je z główną informacją. Nazwałam to relacyjną siecią danych.

- To herezje! – żachnął się Shelby. – Zdaje sobie pani sprawę do czego doprowadziłaby możliwość swobodnego przepływu informacji w społeczeństwie? Pozbawionej żadnej kontroli?  Gdzie każdy mógłby przekazywać sobie zasłyszaną wiadomość? To byłby upadek naszego demokratycznego systemu na rzecz anarchii!

- To pan mówi o społeczeństwie – odparła spokojnie. – Ja stworzyłam teoretyczny model sieci mogącej posłużyć do wzajemnego połączenia wszystkich danych, nawet tych teoretycznie niepowiązanych. Wyłącznie w modelu relacji wzajemnej możliwe jest dostrzeżenie związków i wzorców.

- Brednie.

- Tam gdzie pracuję świetnie się sprawdza.

- W bibliotece.

- Tak! – wreszcie się zirytowała. – W uniwersalnej klasyfikacji dziesiętnej Deweya. W katalogu. Gdyby przeczytał pan moje artykuły, wiedziałby pan jak przyśpiesza to wyszukiwanie i znajdowanie powiązań. Eniaki i sieci matematyczne nie pozwalają na wprowadzanie danych innych niż ciągi liczbowe, system katalogowy świetnie się do tego nadaje. Gdy stworzyłam na jednym z eniaków wzór sieci relacyjnej i proceduralnie go zakodowałam, powiązał ze sobą książki teoretycznie do siebie nie pasujące, nagle okazało się, że książka o starożytnym Egipcie wiąże się z Anglią, z uwagi na Lorda Carnavona…

- Nie było tego wiadomo wcześniej?

- Nie w tym rzecz, to tylko przykład! Książek są miliony, nie znamy wszystkich, żaden bibliotekarz nie wie co zawierają. Nie jesteśmy w stanie prowadzić do eniaków ich treści, proszę sobie wyobrazić jednak co by się mogło dziać, gdyby tak się stało, w postaci obiektowej, gdzie matematyką można byłoby opisać każdą cechę i relację, możliwości wyszukiwania w zbiorze informacji byłyby nieskończone.

- Właśnie – wtrącił się Coertzee. – Teraz skup się i pomyśl nad tym. Z punktu widzenia naszej pracy. Co by się stało, gdybyśmy mogli gromadzić wszelkie dane wywiadowcze w eniakach.

- Komputer ich sam nie wyszuka.

- Komputer nie, ale człowiek, potrafiący katalogować je w obiekty i relacje wzajemne, poruszać się po nich. Sam wiesz, ile istotnych informacji ginie w naszych archiwach, bo nikt nie zwróci na nie uwagi, gdybyśmy jeszcze przypisali im wagę, a w systemie świeciły się na czerwono, jak alarm na statku…

- Właśnie! – wtrąciła się Satya. – To znacząco by wszystko zmieniło nieprawdaż?

 - Czy to możliwe do zastosowania w praktyce? – zapytał Coertzee.

- Raczej nie – pokręciła głową. – To jedynie teoria. Nasze społeczeństwo jest wybitnie nieinformacyjne, dostęp do wiadomości ograniczony przez cenzurę wojenną, demokracja jest kontrolowana, więc wymiana informacji polega na wspomnianych plotkach, gdyby dać ludziom dostęp do…

- Coraz bardziej pachnie mi to niebezpiecznymi treściami – warknął Shelby, choć ton jego głosu nieco złagodniał.

- Mam dostęp do indeksu książek zakazanych – odparła Satya. – Wydawało mi się poza tym, że panowie też, a ta rozmowa nie podlega ograniczeniom treści Ustawy Nixona o prewencji wypowiedzi publicznej.

- Nie podlega –zapewnił Coertzee. – W moim ostatnim pytaniu chodziło mi raczej o to, czy mając ciąg informacji jest go pani w stanie w miarę szybko zindeksować, podzielić na obiekty i relacje od strony matematycznej pod kątem możliwości zastosowania w sieci relacyjnej?

- Sieć relacyjna to teoria – powiedziała. – RAND próbował ją stosować jeszcze w latach pięćdziesiątych, gdy wchodziły układy tranzystorowe, ale konieczne było ręczne przekazywanie pakietów danych. Na każde dwa eniaki musiał przypadać jeden operator, decydujący o ręcznym przesłaniu między nimi wymienianych informacji. Dlatego stosujemy sieci scentralizowane, gdzie eniaki łączą się z punktami głównymi, każde połączenia między innymi sieciami matematycznymi wymaga ingerencji człowieka.

- Jest pani w stanie czy nie? – zapytał Shelby.

- Tak – odpowiedziała po chwili wahania, domyślając się, że chodzić im musi o próbę zbudowania matematycznej bazy danych wywiadu, w której można dokonać analizy informacji. Nie pałała chęcią do takiej pracy, ale z drugiej strony było to coś nowego, co nieco ją pociągało, możliwość zastosowania jej teorii w praktyce. Nie miała pojęcia jedynie po co indeksować dane, skoro nie da się ich zastosować w żadnej sieci matematycznej, co między innymi przyczyniło się do odrzucenia tematu jej pracy.

Kolejne słowa jednak ją zupełnie zaskoczyły.

- Dobrze – powiedział Shelby. – Nie jest pani wymarzoną przeze mnie kandydatką. Nie ukrywam co sądzę o obecności kobiety, a do tego cywila na pokładzie, lecz nie mam wyjścia. Weźmie pani udział w tej misji.

- Misji? Jakiej? Dokąd?

- Na teren Związku – powiedział poważnym tonem Coertzee.

- Jakiego Związku? -  wyjąkała wiedząc, iż odpowiedź może być tylko jedna.

- Związku Komunistycznych Republik Radzieckich, naszego największego wroga – wyrzucił z siebie Shelby. Przed oczami stanęło jej to co się z tym wiąże, kraj zduszony pod butem komunistów, pełen niewolników i ideowych żołnierzy, z którego krwawo wykorzeniono religię, rodzinę i wolność. Misja szpiegowska, paszcza lwa, Moskwa, albo jeszcze gorzej, utracone tereny Europy Środkowo-Wschodniej, pełne potworów i monstrów i zabójczej fizyki, skutków wojny nuklearnej.

- Gdzie dokładnie? – zapytała czując suchość w ustach.

Shelby odpowiedział ze spokojem.

- Na Marsa.

Rozdział 3 >> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz