niedziela, 5 lutego 2023

Jasne światła: Rozdział 3

 3.

Arciniegas siedziała na stołku w barze i piła. Nie powinno jej tu być, nie powinna także otrzymać alkoholu. Przybywała jednak na ISS już wielokrotnie i znała to miejsce jak zły szeląg, nie stanowiło więc dla niej problemu wymknięcie się ze strzeżonej strefy do głównej części kompleksu i uzyskanie alkoholu mimo ogłoszenia czerwonego alarmu. Popijała z metalowego kubka, ignorując rzucane ku niej wilkiem spojrzenia, kierowane przez marines. Jak zawsze podczas potyczek w przestrzeni, które zazwyczaj kończyły się podchodami z przeciwnikiem i wystrzeleniem kilku salw, nie dochodziło do niczego istotnego, w przeciwieństwie do walk na powierzchni ziemi, jednak napięcie utrzymywało się w widoczny sposób. Najłatwiej było je rozładować tradycyjnymi konfliktami, na linii żołnierze - flota. Wojsko nie przepadało za dekownikami z NASW, kryjącymi się we wnętrzach swych bezpiecznych pojazdów, nie przylatującymi na czas, bądź odlatującymi po porzuceniu żołnierzy na polu bitwy. Z drugiej strony dupki z piechoty nie miały pojęcia, ile zdrowia kosztują ją deorbitacje bojowe i starty pod ostrzałem, czy też przypadek jeden na milion, w postaci zapędzenia się bez broni na terytorium Związku. Mogła odpocząć tylko w jeden sposób, nalewając sobie pod stołem gorzkiego płynu, udając, że popija herbatę. Patrzyła groźnie wokół, sprawiając iż nawet wygolone na krótko dziewczyny z marines, wyraźnie zazdroszczące jej fryzury, odwracały głowę. Może jednak niewidzialną tarczę zapewniały jej dystynkcje porucznika NASW, widniejące na rozpiętym mundurze. Marines na stacji nie było wielu, stanowili jedynie symboliczne przypomnienie, o trwającej wojnie, bowiem wróg nie dotarł nigdy, ani też nie miał szansy dotrzeć tak daleko. Większość z obecnych tu żołnierzy trafiła na ISS podczas przemieszczenia do właściwego celu, oczekując na dalszy transport, bądź podczas rotacji na statkach. Nie mieli pojęcia kim jest i nie znali jej historii.

Zadumę przerwał jej mężczyzna mający stopień komandora, usadawiający się na krześle na wprost, stawiający na blacie własny kubek.

- Nie szukam towarzystwa – poinformowała go, czując iż alkohol daje się jej we znaki i może znowu zrobić coś głupiego.

- Ja również – odparł nieznajomy. – Pijaństwo lepiej uprawiać w samotności. Nie mam jednak na nią zbyt wiele czasu.

- Więc wypijmy za to – stuknęli się kubkami. – Eleonora. Elena – przedstawiła mu się, choć była przekonana, że doskonale wie kim jest. O jej upadku słyszał chyba każdy w NASW.

- Ned Christiansen. Piękne manewry na terytorium tamtych – powiedział, co sprawiło, że przyjrzała mu się bliżej, wpatrując w jego zarośniętą twarz czterdziestolatka i przekrwione ze zmęczenia oczy, należące do kogoś nieco młodszego niż ona. Była zmęczona, ale nie aż tak, by nie skojarzyć podstawowych faktów.

- To ty dowodziłeś „Von Braunem” – powiedziała. – Świetny pomysł z tymi Phaetonami.

- Raczej desperacja – odparł. – Nie miałem na pokładzie aktywnych Bellerofontów. Jeszcze ich nie załadowano, nie uzupełniono mi także rakiet. Zdążyli jedynie podłączyć drony na tę ich tajemniczą misję naukową, kiedy dostałem priorytetowe polecenie skoku, żeby was wyciągnąć.

- Priorytetowe? Ciekawe.

- Prawda? Umieram z ciekawości, żeby się dowiedzieć co takiego wieźliście, że zaryzykowali wojnę, by was ratować, ale nie będziemy tu o tym rozmawiać.

- Aha, a co to za statek, ten „Von Braun”?

- O tym też nie będziemy tutaj rozmawiać – wychylił duszkiem zawartość kubka i wsunął go pod stół. – Dolej mi herbaty – poprosił.

- Więc nie mamy o czym rozmawiać – powiedziała, spełniając jego prośbę. – Tym bardziej, że nie zapamiętam tej rozmowy, ani twojej twarzy. Za bardzo jestem nawalona.

- Pijesz z powodu tej wojny? – zapytał.

- Ta wojna będzie trwała niezależnie od tego czy ktoś pije – odpowiedziała. -  Żeby ją zakończyć musielibyśmy zniszczyć Moskwę. A w ogóle całe terytorium Związku, na kilka mil w głąb, żeby wyorać ich z tych ich podziemnych miast – przechyliła kubek. – Nie, piję żeby odreagować wpakowanie się pod ogień wroga, bez możliwości oddania im nawet jednym strzałem. To nie jest przyjemne uczucie.

- Myślisz, że możliwość walki z nimi jest przyjemnym uczuciem?

- Wiem doskonale jakim jest uczuciem – powiedziała. – Dowodziłam okrętami klasy Apollo, a potem… kurwa, nieważne. Miałam tego dość, tej ciągłej zabawy w kotka i myszkę. Teraz liczą się jedynie moje umiejętności pilota, czasem ktoś do mnie strzela, ale okręty desantowe latają szybko, a manewruje się jeszcze szybciej. O ile wiem nikt wcześniej nie wpakował się podczas startu bojowego na terytorium wroga.

Spojrzał na nią z nowym zainteresowaniem.

- I jak było, kiedy dowodziłaś Apollo?

- Nie mam ochoty o tym rozmawiać – zawiesiła głos. – W zasadzie nie mam w ogóle ochoty rozmawiać. Żona, dzieci?

- Na Ziemi.

- Nie przeszkadza mi to.

- Mi również.

- W kosmosie jestem wolną osobą. No to chodźmy, nim wytrzeźwieję na tyle, by zmienić zdanie. Zakładam, że jako kapitan, masz gdzieś wolną koję, bo nie jestem z tych, które zadowalają się ścianą w toalecie.

 

W innej części stacji Satya wpatrywała się w lustro, studiując swą twarz, po tym jak związała włosy w koński ogon. Przyjrzała się dziurze w płatku nosa, gdzie jeszcze do niedawna tkwił kolczyk, który polecono jej zdjąć wraz z całą biżuterią przed lotem w kosmos. Musiała pozbyć się także pasków i staników, zastępując te ostatnie elastycznymi topami, do których nie zdołała jeszcze przywyknąć. Życie w kosmosie, które wiele osób  na Ziemi uważało za romantyczne, było pełnie niewygód, ciasnych pomieszczeń i zagadek związanych z koniecznością skorzystania z próżniowego sedesu mając założony kombinezon. O kosmetykach i makijażu mogła zapomnieć, swoich nie wzięła, a wojsko najwyraźniej z takich rzeczy nie korzystało, lub po prostu ich jej nie zapewniło. Luksusem musiał być także prysznic, bowiem toaleta w jej kabinie nie była weń wyposażona, nie zdołała więc spłukać z siebie przeżyć związanych z nagłym wcieleniem do armii. Jedyne o co zadbali to wysuszone pakiety żywnościowe, zgodnie z opisem zapewniające jej niezbędną ilość kalorii, acz nie były tym, czego jej żołądek teraz potrzebował. Zapewne musiała tu być jakaś kantyna, ale dopilnowano by nie mogła jej odnaleźć, pozostawiając na zewnątrz jej kajuty żołnierza. Dano jej tym samym do zrozumienia, iż stanowi w tym układzie relacji wzajemnych obiekt całkowicie obcy i niepowiązany z pozostałymi. Westchnęła i cofnęła się o pół kroku, by usiąść na koi i oddać się lekturze. Coertzee nim opuścił pomieszczenie zapewnił jej dostarczenie znacznej ilości teczek z dokumentami. Ani on, ani Shelby nie udzielili jej odpowiedzi na żadne pytania, została jedynie poinformowana, iż musi posiąść niezbędne dane poznawcze oraz wejściowe. Nie miała pojęcia co agent CIA miał na myśli, mimo iż zdołał w jakiś sposób wzbudzić jej sympatię, tak samo tak jak ten poprzedni na Ziemi, dowcipkując o przewodniej roli u władzy samców alfa. Smutny facet, który pakował ją z zaskoczenia do rakiety, uprzedził, iż na górze spotka dokładnie takie typki, więc nie powinna się z góry uprzedzać i zachować spokój, akceptując swój los. Więc nie uprzedziła się z góry, lecz z każdej możliwej strony, pragnąc jak najszybciej się stąd wydostać. Tymczasem w ciasnym pomieszczeniu oczekiwała na wystrzelenie w kierunku planety pozostającej pod kontrolą wroga. Nie pozostało więc nic innego niż pozyskać na jej temat podstawowe informacje.

Z pierwszej teczki dowiedziała się, że zmierza wprost do piekła. Atmosferę Marsa stanowił głównie dwutlenek węgla, w powietrzu unosił się pył, sprawiając iż oddychanie bezpośrednie nie było możliwe, powodowało natychmiastową śmierć. W nieco dłuższej perspektywie przyczyniało się do niej przebywanie przez dłuższy czas na powierzchni bez odpowiednich osłon. Mars nie posiadał magnetosfery, więc w planetę uderzał wiatr słoneczny i promieniowanie, powodujące raka. Świetnie, nie będę się tam opalać, stwierdziła z przekąsem. Temperatura w dzień niewiele różniła się od panującej na obszarach zniszczonych atomową wojną, występujących głównie na terenie Europy, osiągając nie więcej 23 stopnie Farentheita, nocami zaś spadając nawet do minus 130. Doba trwała 37 minut dłużej niż ziemska, co wykazano z dokładnością do kilku liczb po przecinku, jakby zachodząca niezgodność czasu miała jakieś znaczenie. Przerzuciła teczkę, obejrzała zdjęcia, pobieżnie zapoznała się z informacjami natury wojskowej znajdującymi się w kolejnym pakiecie. Były częściowo ocenzurowane, zgodnie z regułami ustawy o demokracji kontrolowanej, wykluczających nawet hipotetyczną możliwość teorii o swobodnym przepływie wzajemnej informacji, proponowanym przez nią w niedoszłym doktoracie. Dowiedziała się, o szczegółach kosmicznego wyścigu, zakończonym wygraną USA. Amerykanie pierwsi znaleźli się w kosmosie, wynosili uzbrojone satelity już w czasie, gdy Związek dopiero usiłował wystrzelić pierwsze sputniki. Zemściło się na nim skupienie na rozwijaniu broni jądrowej. Gdy w roku 1961 wybuchła wojna, przewaga kosmiczna pozwoliła powstrzymać przemarsz Armii Czerwonej, dzięki pociskom wystrzeliwanym z orbity, choć wiązało się to ze zniszczeniem większej części Europy. Walka się nie skończyła, a wyścig przybrał na sile wraz z umieszczeniem na orbicie Ałmaza, na co odpowiedziano wyniesieniem ISS. W tym czasie powstał już Sojusz Wolnych Narodów, złożony z aliantów zdecydowanych za wszelką cenę powstrzymać przemarsz szaleńców, którzy zamierzali poprzestać dopiero, gdy uda im się uzbroić każdego pingwina w Arktyce w sierp i młot. Sojusz założył bazę na ciemnej stronie księżyca, by monitorować aktywność przeciwnika, wobec czego w sposób oczywisty przegapiono jego przygotowania do tego, co nastąpiło później.

Flota Wostoków została wystrzelona z Bajkonuru i rozbudowała sieć Ałmaza. We wcześniejszych latach, Armię Czerwoną spowalniały rakiety dalekiego zasięgu, przed którymi niezbyt skutecznie mogła się bronić, trafiające bezbłędnie w cel dzięki rozpoznaniu satelitarnemu i przewadze w przestrzeni kosmicznej. Szybko odrobiono tę lekcję, a w kolejnych latach wojny w kosmos pomknęły kolejne generacje Wostoków i Woschodów, stawiające czoła Merkurym. Wkrótce walki objęły praktycznie cały Układ Słoneczny, który penetrowano coraz śmielej, choć głównym frontem walk wciąż pozostawała Ziemia. Nim Sojusz otrząsnął się z zaskoczenia Związek ruszył w kierunku księżyca i Marsa. W październiku 1969 roku zatknięto na nim czerwoną gwiazdę. Pierwsza próba odbicia planety zakończyła się zestrzeleniem floty przestarzałych Merkury i transporterów Gemini, podjęto więc kilka lat później drugą z udziałem Gemini i pierwszego krążownika klasy Apollo. Wróg zniszczył „Columbię” dzięki swym opancerzonym Woschodom i jasnym stało się wówczas, że utrzymanie czerwonej planety traktuje wręcz prestiżowo. Zorientowawszy się, że poświęca znaczne zasoby na jej obronę, pozwolono mu na powyższe, mając dzięki powyższemu otwarte pole do panowania nad orbitą ziemską i eksploracji kosmosu. Sieć stacji powiązanych z Ałmazem i trasa między Marsem a Ziemią, wreszcie sama planeta skutecznie związały ręce Związku. Nie zaniedbywano więc ciągłego posyłania patroli na trasę marsjańską, z czasem technologia pozwoliła na wysyłanie tam bezzałogowych Bellerofontów szarpiących przeciwnika. Nierzadko potyczki przeistaczały się w większe bitwy, zazwyczaj jednak były typową zabawą w chowanego. Dzięki temu NASW utrzymywała większą część swych sił nad Ziemią, wykrywając i powstrzymując próby atomowych ataków ze strony Związku. Jednocześnie zajmowała się badaniem i eksploracją Układu Słonecznego, gdzie oczywiście także pojawiały się statki przeciwnika, który na szczęście nie nauczył się jeszcze przemieszczać w skróconym czasie, a jego opancerzone i lepiej uzbrojone okręty poruszały się dzięki silnikom konwencjonalnym. Marsa nie próbowano mu jednak odebrać, wiedząc z jaką stratą sił i środków należałoby się liczyć. Związek założył na planecie bazę Ares, kilka pomniejszych stacji badawczych i instalacji militarnych, po czym umocnił się przenosząc tam część swej struktury i kosmicznych instalacji, planując stamtąd dalszy podbój kosmosu. Nowe Woschody i jeszcze bardziej potężne Sojuzy produkowano jednak na terenie Związku, wynosząc moduły na orbitę i składając je w fabrykach wewnątrz sieci Ałmaza. Mars był dla Sojuszu całkowicie niedostępny. Skąd pomysł posłania tam Satyi Natayi dossier nie precyzowało.

Jakie było połączenie kolejnej z teczek z niespełnioną doktorantką i planetą Mars pozostawało jeszcze większą zagadką. Na wielu stronach opisano początek Największej Wojny, ze szczególnym uwzględnieniem działań na terenie Europy Środkowo-Wschodniej. Podstawowe fakty kojarzyła, instalację na Kubie rakiet i eskalację konfliktu, zniszczenie wyspy i marsz Armii Czerwonej na Zachód. Związek Komunistycznych Republik Radzieckich nie wahał się użyć broni jądrowej, by zlikwidować siły przeciwnika, mając wpisaną wojnę atomową w doktrynę rewolucyjnego komunizmu. Państwo to utworzono w roku 1958, likwidując ZSRR, gdy jego przywódca, pozostający u władzy od 1953 roku Ławrientij Beria, ogłosił nadejście nowej epoki, podczas której na całym świecie zapanuje najlepszy z ustrojów. Zlikwidowano państwa sojusznicze, zmieniając je w Ludowe Republiki, a zza Żelaznej Kurtyny dochodzić poczęły informacje o nowych metodach wychowania, likwidacji wszelkich przejawów dawnej kultury, wykorzenianiu tradycji i religii, odbieraniu dzieci rodzicom celem zastosowania modelu wychowania opartego na waldenowskim behawioryzmie, tu występującym pod nazwą makarenkizmu. Konflikt był kwestią czasu, zwłaszcza że Beria nie miał żadnych skrupułów w użyciu broni atomowej, tłumiąc przy jej użyciu w roku 1956 powstania w istniejących ówcześnie krajach zwanych Węgrami i Polską. I właśnie na tym ostatnim skupiła się większa część dossier, opisując szczegółowo skutki wybuchu wojny. Środkową część tego nie istniejącego obecnie państwa zmieciono przy użyciu rakiet termojądrowych, bomb atomowych, podobnie jego zachodnią granicę, obszar między Odrą a Łabą zmieniając całkowicie w atomową pustynię. Ludzie ocaleli, po doświadczeniach roku 1956, wybudowali sieć podziemnego transportu i schronów, rozpowszechniając ten wzór w całym Związku, który wkrótce przeniósł się pod powierzchnię ziemi. Kilkukrotne bombardowanie zniszczyło znaczne obszary, a w środku kraju wyrwało olbrzymi uskok, gdy pękła płyta tektoniczna. Co ciekawe szczegółowe informacje na ten temat utajniono, Satya musiała więc przyjąć do wiadomości, że aż po granice Renu miał miejsce Armageddon, ze szczególnym uwzględnieniem środkowej części kraju i otoczenia Warszawy. Polska jednak przetrwała w postaci Ludowej Polskiej Komunistycznej Republiki Radzieckiej, Ludowa Niemiecka Republika nie miała tyle szczęścia i przestała całkowicie istnieć podczas wybuchłej kilka lat później wojny. Co gorsza bombardowanie nie powstrzymało Armii Czerwonej, której żołnierze parli do przodu z polecenia Berii, rozstrzeliwani podczas próby wycofania się. Front ustabilizował się na terenie ówczesnej Francji, gdy obu stronom wyczerpał się arsenał jądrowy, wojska wykrwawiły się, a następnie przeniósł w inne rejony świata, gdy z okazji postanowiły skorzystać Chiny i ruszyły zająć sporny obszar z Indiami. Walki trwały od tamtej pory w różnych częściach Ziemi, a wiele krajów przestało istnieć, bądź zostało całkowicie spopielonych, jak dżungle Wietnamu. Europę zaś ogarnęła atomowa zima. Zmiany klimatu i zjonizowanie atmosfery doprowadziło także do specjalizacji technicznej. Związek postawił na mechanikę, odporną na promieniowanie i potężne pancerze, a jego tanki i transportery bez problemu przemierzały skażone tereny wkraczając do walki. Tam napotykały coraz lepiej zaprogramowane cybernetycznie sterowalne urządzenia i technologię matematyczną Sojuszu, która jednak przestawała działać wskutek dużego natężenia promieniowania. Przeciwnik starał się więc wytworzyć je wszędzie gdzie tylko mógł, poprzez detonację atomową, wywołującą impuls niszczący urządzenia, Sojusz starał się do niej nie dopuścić, wiedząc że ma przewagę nad ciężkimi machinami i nie traci niepotrzebnie ludzi walcząc na bezpiecznym terenie. Rozwiązano problem jonizacji w kosmosie, stosując osłony, jednak nie wytrzymywały one bezpośredniego wystawienia na wybuch bomby atomowej, uniemożliwiając ofensywę na obszar wroga. Tak narodziła się obowiązująca po dziś dzień doktryna powstrzymywania komunizmu, utrzymująca atakujący nieprzerwanie Związek w jego istniejących granicach. Nadzieje na zmęczenie wojną i obalenie Berii spełzły na niczym, wskutek przeprowadzonych przez niego reform społecznych, uczynienie stanu wojny normalnością jako rewolucyjnego komunizmu, a przede wszystkim uczynienia Związku państwem w pełni policyjnym. Jakikolwiek atak mogący rzucić Związek na kolana leżał poza możliwościami Sojuszu, a przez lata granice stały się płynne i przesuwały podczas kolejnych walk. Dynamicznie włączała się do nich również trzecia strona, wymieniająca ciosy z obydwoma przeciwnikami, nie kierująca się od pewnego czasu zrozumiałą logiką, od kilku lat zwana Kolektywem, wcześniej znana jako maoistyczne Chiny.

Dość dobrze opisywało to świat w jakim przyszło żyć Satyi, pomijając całkowicie aspekty systemu politycznego i wojskowego Sojuszu. Nie śledziła więc dokładnie opisu przebiegu konfliktu, zastanawiając się czemu większa część grubej teczki dotyczy Polski. Ze zdumieniem odkryła, że to, co tam się wydarzyło, bezpośrednio związane jest ze zjawiskiem znanym jako multiniestałość fizyczna.

Bomby i rakiety uderzyły w wielu miejscach, zmieniając je w atomową pustynię. Z jakiego powodu praktycznie jedynie wokół Warszawy oraz na terenach graniczących z Polską, nie licząc Mongolii, powstały strefy anomalii dokumenty nie wyjaśniały, choć piszący posiadał na ten temat wyraźnie wiedzę, określając ich przyczynę jako wydarzenie. Skutkiem wydarzenia, były narodziny miejsc, zwanych na terenie Związku zonami.

Bardziej precyzyjnym określeniem była strefa rażenia. O ile obszary zniszczone wybuchami atomowymi istniały obecnie na całym świecie, wyjałowione i pozbawione życia, gdzie dawne potężne rzeki takie jak Ganges zmieniły się w wątłe strumyczki, jedynie na terenie Związku i jego agresywnie przesuwanych granicach miejsca te zmieniły się w tereny pełne życia. Początkowo nic tego nie zapowiadało, bowiem większa część świata po pierwszej zaciekłej bitwie o Europę ogarnięta została przez atomową zimą, zapanował głód, a działania wojenne ustały, mimo iż nie zawarto rozejmu. Kilka lat później ze Związku dobiegać zaczęły dziwne informacje o pojawiających się tam potworach, choć początkowo nikt nie traktował tego poważnie. Z czasem jednak okazało się, że ze stref rażenia wyroiły się agresywne istoty, rozwijające się w nadzwyczaj szybkim tempie, cechujące się wrodzoną chęcią walki z ludźmi. Natury tego zjawiska nie zdołano zrozumieć, ku wielkiej uldze planistów Sojuszu okazało się ono jednak niezmiernie przydatne, bowiem skutecznie związało znaczne siły wojskowe przeciwnika, z czasem zmuszając go do utrzymywania na terenie republik związkowych potężnych armii, walczących z coraz bardziej niebezpiecznymi potworami, mnożącymi się w zastraszającym tempie. Opanowały one także obszar stref zniszczenia oddzielających obie armie, postanowiono więc wycofać się na bezpieczną odległość, pozostawiając walkę z nimi komunistom, usiłującym przeprowadzić ofensywę przez ziemie jałowe. Walki skutecznie związały im one ręce, hamując ich ekspansję. Anomalie istniały praktycznie wyłącznie na terenie zbombardowanej Polski, biegły pasem przez obszar dawnych Niemiec ku Alpom. Tam nastąpił ich pierwotny rozkwit i ekspansja. Wydarzenie, czymkolwiek nie było, doprowadziło do fundamentalnych przemian. Początkowo kolejne wybuchy bomb nie skutkowały powstaniem stref, z czasem gdy nastąpiły pierwsze pojawienia potworów, niektóre miejsca eksplozji zaczęły podlegać przemianie. Już wkrótce Związek wpadł na pomysł, aby traktować utworzenie takich stref jako element broni ofensywnej, rozpoczynając stosowanie bomb i rakiet gdzie tylko popadnie, łącząc to z faktem, iż jego machiny w zabójczym promieniowaniu zwyczajnie działały. Sojusz bronił się jak mógł, ciosy wymieniono więc z Chinami, czyniąc wzajemną granicę nad Ussuri i teren Mongolii  spustoszoną ziemią, które wkrótce zaroiły się od życia, mimo iż piasek na pustyni pod wpływem temperatury zmienił się w szkło. Co ciekawe były to jedyne miejsca, gdzie powstały anomalie, zniszczona na początku wojny Alaska, wciąż pozostała jałowa.

Klauzule tajności na dokumencie nie zmieniały faktu, iż nigdzie nie napisano w nim na czym polega natura zjawisk w zonach, bo nie zdołano dotąd wytłumaczyć natury multiniestałości czasoprzestrzeni. W zonach przestały obowiązywać wszelkie znane prawa, począwszy od grawitacji kończąc na upływie czasu, co gorsza wkrótce stały się niedostępne dla ludzi. Nikt nie wiedział co kryje się w ich centrum, im bliżej środka stawały się bardziej niedostępne, pozbawione tlenu, z inną budową chemiczną, niemożliwy był przelot nad nimi bądź zrobienie zdjęcia satelitarnego. Zmienione zostały stałe fizyczne, co powodowało na przykład, iż woda przy temperaturze stu stopni przyjmowała konstystencję gumy. Co gorsza strefy zaczęły dokonywać manifestacji multiniestałości, emitując je poza swe obszary. W dalszej części materiał utajniono, najwyraźniej nawet ten nie był przeznaczony dla jej oczu. W tej postaci fizyka była nieprzyswajalna, zaczęła więc kartkować dokumenty, natrafiając na informację o biologii, przeskoczyła teorię niejakiego Łysenki jaką wyznawano w Związku, tłumaczącą zachodzące zjawiska, podobnie przeszła nad koncepcją transformacji nukleotydalnej Watsona przyjętą w Sojuszu. Doskonale wiedziała na czym polegają spory naukowe, te były tym bardziej zajadłe, że po ćwierć wieku wojny, nauka po obu stronach rozwinęła się zupełnie odmiennie i dla zasady zwalczano teorie tamtych jako błędne, wskazując na ich idiotyzm. Nawet matematyka nie zdoła się od tego uchronić, doskonale pamiętała ile lat zajęło przetrawienie i przyjęcie do wiadomości, że liczba pi przestała wynosić już 3,14, z nie do końca jasnych powodów związanych z transformacją trójwymiarowej przestrzeni, co wiązało się z procesami rozpętanymi w roku 1961, nazywanych tu wydarzeniem. Niezależnie od przyczyny, doprowadziły one do multiniestałości, zmieniając naukę o fizyce we wróżenie z fusów. Na chwilę skupiła się na kwantowej teorii pola, a także słynnym kocie Schroedingera, który doskonale wytłumaczył to, co stało się ze światem, nawet jeśli przyczyna tego pozostawała nieznana. Kot był martwy i żywy jednocześnie już w roku 1935, dopóki nie sprawdzono jego rzeczywistego stanu. Po roku 1961 fizyka zmieniła się, przyjmując stałe i niestałe wartości, co definiowano najczęściej przeprowadzając obserwację, gdy w strefy anomalii wpadały ludzie lub pojazdy, wyparowując, bądź zmieniając stan skupienia. Świat stał się pełni kwantowy, a ona co nieco o tym wiedziała, pozostając jedną z ostatnich uczennic wielkiego matematyka, Paula Duraca. Uśmiechnęła się, wspominając dawne czasy studiów, a także profesora, który podsunął jej myśl, z czasem rozwiniętą w teorię relacyjnej bazy danych, gdzie nic nie było centralistyczne, tylko jednoczesne, w pełni kwantowe. I przez to całkowicie nierealne w rzeczywistym świecie.

Rzuciła teczki na podłogę, stwierdzając, że dość ma już tej lektur, czując jakby czytała jakąś coraz bardziej nudną powieść. Wyciągnęła się na koi zastanawiając się z jakiego powodu się tu znalazła i polecono je czytać o historii podboju kosmosu, wojny na Ziemi i zagadkach stref będących źródłem multiniestałości. Były to informacje niezbędne do przeżycia na Marsie, na który ponoć ją wysyłano, nie wspominając, iż jak wynikało z dostarczonych jej materiałów, był on terytorium Związku, którego zamierzano bronić do utraty tchu.

A ona nie potrafiła nawet strzelać.

 

Arciniegas wymknęła się z kabiny Christiansena gdy tylko zasnął, chwilę zajęło jej skojarzenie sobie, w której części stacji się znalazła. Udało się jej nieco wytrzeźwieć, postanowiła więc zwolnić tempo, nim ktoś połapie się do jakiego stanu się doprowadziła. Obowiązywał w końcu czerwony alarm, gdzieś tam trwały walki, które w swoim obecnym położeniu miała bardzo głęboko w swej hiszpańskiej dupie. Od czasu zniszczenia „Alliance's Star” staczała się po równi pochyłej. Zastanowiła się nad tym co powinna teraz uczynić, a telefon do jej ośmioletniej córki znalazł się na ostatnim miejscu, tym bardziej, że chwilowo nie obchodziło jej nawet jak tamta ma na imię. Z mężem przestała rozmawiać już dawno temu, chyba jeszcze nim odebrał jej prawa rodzicielskie. Od kiedy okresy pijaństwa i zamroczenia przerywała jedynie interwałami trzeźwości, a nie na odwrót, miała nieco problemów z zachowaniem chronologii wydarzeń. Zastanawiała się kiedy NASW podejmie wreszcie decyzję, by się jej pozbyć.

Przemknęła się ciemnymi korytarzami, do centralnej części stacji, gdzie nieopodal modułu rozrywkowego znajdował się podłużny iluminator ablacyjny, umożliwiający spojrzenie w przestrzeń. ISS nigdy nie spało, pozostając w trybie bojowym, służby zmieniały się w cyklach dwunastogodzinnych, więc poniżej przemieszczał się personel NASW, mknąc w ciemności ze zleconymi zadaniami. Oświetlenie odcięto uruchamiając sieć matematyczną, eniaki potrzebowały energii by podłączyć się do centralnego komputera i prowadzić na bieżąco obliczenia. Zatrzymała się w ciemności i popatrzyła na wiszącą nad nimi w połowie niebieską planetę, której drugą część skrywała powłoka chmur. Kosmos był ciemny i nieprzenikniony, wraz z płonącymi jasno w mroku gwiazdami.

- Również lubię ten widok – usłyszała za sobą, więc odwróciła się, by odkryć, że napotkała kogoś, kto zdecydowanie nie powinien oglądać jej w takim stanie.

- Admirał Aldrin – zauważyła przypominając sobie, że ma nierówno zapięty mundur, a wódą wali od niej zapewne jak z gorzelni.

- Staczacie się, marynarzu – powiedział, raczej stwierdzając fakt, niż ganiąc ją.

- No tak – nie wiedziała zbytnio co odpowiedzieć, usiłując chyłkiem wycofać się z pola widzenia legendy podboju przestrzeni kosmicznej, wraz z admirałami Armstrongiem i Glennem dowodzącymi NASW i stanowiącymi sztab CINSPAC, osoby pośrednio odpowiedzialnej za jej obecną sytuację życiową.

- Też mi tego brakuje – usłyszała. Miała jeszcze co prawda sporo instynktu samozachowawczego, ale wpadnięcie pod ostrzał, alkohol oraz seks stanowiły zabójczą mieszankę.

- Jakby było czego, nieważkość, nieprzespane noce, loty na ślepo bez telemetrii, uciekanie przed lepiej uzbrojonym wrogiem. Faktycznie jest za czym tęsknić?

- Tak pani sądzi, pani komandor? – wydawał się rozbawiony.

- Była komandor – sprostowała. – Obecnie podporucznik. Co doskonale wszystkim wiadomo. Chyba to właśnie powinnam mówić, nieprawdaż?

- Wiem co ma pani na pagonach, więc proszę mnie nie poprawiać, w końcu częściowo mnie zawdzięcza pani swój obecny stopień. Wypity alkohol pani nie usprawiedliwia – rzekł spokojnie, ale stanowczo. Nagle poczuła się nieco zawstydzona. – Pamiętam jeszcze, jak to jest, jakie uczucia targają człowiekiem po tym jak dostaje się pod ostrzał i nie ma możliwości odpowiedzenia przeciwnikowi, a jego opcje ucieczki maleją. Znam doskonale uczucie bezbronności, pani kapitan.

- A tak, jestem kapitanem rozklekotanego desantowca, podziurawionego wielokrotnie w strefach walk – prychnęła. – Rzeczywiście.

- Statek kosmiczny to statek kosmiczny, proszę nigdy nie umniejszać jego rangi i znaczenia – zaznaczył admirał. – Zwłaszcza, że jak dotąd zawsze dowoził wszystkich bezpiecznie do celu. Dzięki pani umiejętnościom.

Wzruszyła ramionami.

- Byle kadet dałby radę.

- Proszę nie umniejszać znaczenia swoich czynów – usłyszała. – Na pani manewrach uczymy kadetów. Dzisiejsze znowu staną się wzorcem programowania matematyki desantowców. Przetrwała pani na obszarze wroga pod ostrzałem o pół minuty dłużej niż wskazywała możliwość dopuszczana przez sieć matematyczną.

Chrząknęła.

- Niezmiernie mi miło, admirale, ale czy ta rozmowa do czegoś zmierza? Przyznam, że obecnie pragnę jedynie jak najszybciej upaść w ślad za moją karierą.

- Nadal nie potrafi się pani ugryźć w język, nawet przy głównodowodzącym?

- Dlatego jestem tylko podporucznikiem.

- Nie, jest pani aż podporucznikiem z innego powodu – poprawił. – Choć wiele osób nalegało, aby nie była pani nawet zwykłym marynarzem.

- Najwyraźniej mieli rację – wzruszyła ramionami.

- Tak, kosmos to pani domena – stwierdził. – Nie jest nią pobyt w bezpiecznej przystani. Aż zaczynam się zastanawiać w jaki sposób doszła pani w ogóle do stopnia komandora. Może po prostu to, jak panią potraktowała NASW sprawiło, że zrobiła się pani rozżalona i wybrała alkohol.

- Niczego nie wybrałam, życie jest za krótkie, żeby się dobrze nie bawić – powiedziała.

- I dobrze się pani bawi? – zapytał tonem sugerującym, że nie wierzy w jej wytłumaczenia. – Proszę mi powiedzieć, gdyby miała pani wybór, zrobiłaby to pani jeszcze raz?

Zastanowiła się.

- Pyta pan admirale, czy rozpieprzyłabym flagowy okręt floty, najnowocześniejszy i najdroższy, wart kilkadziesiąt milionów dolarów, wskutek własnej niekompetencji?  Z dziką rozkoszą – odparła usiłując się uśmiechnąć. Dodała mściwie – Tym razem zadbałabym, aby paru biurokratów z NASW znalazło się na pokładzie.

Nie wydawał się urażony.

- Doskonale – powiedział. – Właśnie to chciałem usłyszeć.

Po czym odszedł pozostawiając ją samą. Nie miała czasu rozważać sensu tej rozmowy, ani wpatrywać się w głębię kosmosu. Za bardzo chciało się jej wymiotować.

 

Kiedy Satya otworzyła oczy dostrzegła przy stoliku zniecierpliwionego Shelby’ego, w blasku lampki układającego pieczołowicie rozrzucone przez nią niedbale teczki, wyraźnie dającego do zrozumienia, że czerwone pieczęcie informujące o najwyższej klauzuli tajności są czymś w rodzaju sacrum. Uniosła się gwałtownie, podciągając koc.

- To już przesada! – zirytowała się. – Znowu usłyszę, że nie podlegam regulaminowi NASW? Można więc tu wchodzić o każdej porze?

- Akurat regulamin daje mi możliwość jako wyższemu oficerowi wywiadu floty dokonywania inspekcji kajut w sposób nieograniczony – powiedział. – Z uwagi na bezpieczeństwo.

- Sam pan powiedział, że nie jestem członkiem NASW!

- Pozostając na pokładzie obiektów i pojazdów podlega pani naszym przepisom. Zresztą cywilny wywiad postępuje podobnie, niedawno pani kajutę opuścił przecież Coertzee.

- Słucham?

- Nawet się pani nie zorientowała, prawda? – uśmiechnął się pobłażliwie. – Zapewne sprawdzał swoje czujniki, monitorujące pani reakcje, dyskretnie orientował się, co panią zainteresowało w naszych raportach… Szokuje to panią?

- W zasadzie w waszym wypadku cokolwiek przestaje mnie już szokować – powiedziała, czując narastający gniew.

- Nie szukam pani akceptacji ani zrozumienia. Stanowimy pierwszą linię obrony Sojuszu przez wrogiem, który wykorzystuje każdą możliwą metodę, aby zyskać nad nami przewagę i osiągnąć zwycięstwo – powiedział. – Wszędzie umieszcza swoich szpiegów i sabotażystów. W normalnych warunkach na tę część stacji nie ma wstępu nikt, kto nie został sprawdzony i zaakceptowany, co trwa wiele miesięcy. Szczególnie mający wziąć udział w misji o strategicznym znaczeniu dla Sojuszu. Proszę się więc nam nie dziwić, nadal uważam, że nie powinno pani tu być.

- Ja również – zgodziła się z nim. – Mam propozycję, proszę mnie zapakować w najbliższy możliwy lot na Ziemię, kiedy sytuacja się już uspokoi…

- Na razie się nie uspokaja – powiedział. – Czerwoni dostali kota, zapewnione im dwa lata oddechu jak zawsze w ich wypadku okazały się błędem. Wykorzystali je, aby rozbudować swoje siły i testują na nas nowe zabawki. Mieliśmy nadzieję, że Kolektyw zwiąże ich na nieco dłużej. Po za tym, nie jestem pewien, czy udałoby mi się panią odesłać, choć oczywiście obiecuję, że będę bardzo się starać. Prowadzimy własne sprawdzenia, mimo iż CIA za panią ręczy. Nadal nie podobają mi się przekonania pani ojca i towarzystwo, w którym się pani obracała.

- W takim razie powinnam chyba życzyć powodzenia w prowadzonych działaniach – stwierdziła chłodno.

- Przynajmniej jestem szczery – odparł. – Pójdziemy?

- Dokąd?

- Na odprawę. Okoliczności się zmieniły i musieliśmy przyśpieszyć działania. Dowie się pani po co się właściwie tutaj znalazła i dlaczego lecicie na Marsa. Startujecie za pięć godzin.

Rozdział 4 >> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz