22.
Matematyka momentalnie rozpoznała dwa sygnały
radarowe oddzielające się od czerwonego kwadratu, którym oznaczyła „Korolowa”,
teraz już zidentyfikowanego wroga, któremu Mellier nadał imię, kodując dla eniaków
Sojuszu. Gdy tylko udałoby im się połączyć w siecią Hermesa dane te zostałyby
przekazane poprzez czujniki aż do ISS, gdzie szybko poprzez sieci matematyczne
stałyby się dostępne dla pozostałych statków NASW. W tej chwili jednak było to
niemożliwe, a „Von Braun” musiał mierzyć się z bieżącymi problemami, jakimi
były dwa myśliwce rozpoznane jako Mig-125, noszące kodową nazwę Lapot.
Arciniegas nie znała genezy tej dziwacznej nazwy, podejrzewała, iż ma ona
związek z charakterystycznym, wygiętym do góry nosem, coraz bardziej
zaokrąglonym w kolejnych generacjach maszyny. „Von Braun” ze swoją geometrią łamanych
powierzchni wyglądał jednak nie mniej dziwnie. Teraz jednak odczytywała z
ekranu dane pojazdów tej klasy, usiłując przypomnieć sobie wszystko, co o nich
wie. Nie musiała się nigdy nimi kłopotać, jako że nie pilotowała nigdy okrętów
Mercury, niewielkich dwu osobowych stateczków wsparcia, przeznaczonych do
zwalczania wrogich sputników i myśliwców, zawsze podążających w asyście
Bellerofontów, których matematyka jednak często okazywała się niewystarczająca
w starciu z ludzkimi pilotami w przestrzeni kosmicznej, zazwyczaj wpadających
na pomysły nie uwzględnione w ściśle zdefiniowanych procedurach matematycznych.
Bellerofonty nadrabiały jednak swoją podstawową przewagą w postaci
manewrowości, jakiej nie byli w stanie osiągnąć piloci, będący jedynie ludźmi,
poddanymi licznym przeciążeniom. Teraz jednak nie miała już Bellerofontów, pozostały
jej jedynie Aegisy, których matematyka posiadała wzorce przechwytywania wrogich
pocisków, lecz nie walki z obcymi jednostkami, na co zresztą nie pozwalało ich
skąpe uzbrojenie. Większość ich wyposażenia stanowiły pakiety energetyczne i
opiłki metalu mylące wrogie pociski. Ponadto myśliwce znajdowały się w polu
jonizacji i radiacji nieprzeniknionym dla jednostek Sojuszu i zaawansowanych
pocisków. Lapoty rozpędzały się po odpaleniu silników do prędkości 600 mil na
godzinę, były długie na 40 stóp, z rozpiętością skrzydeł 25 stóp, wyposażone w
działka NR i rakiety Strieła, stanowiły zagrożenie gotowe unicestwić Pegaza, do
czego nie mogła dopuścić. I o to właśnie chodziło „Korolowowi”, chcąc ocalić
stację dronów, do walki musiał stanąć „Von Braun”, jednocześnie zdradzając
swoją pozycję. Przyglądała się odczytowi, po czym coś ją tknęło.
- Mellier, niech matematyka ekstrapoluje ich aktualny
kurs – wiedziała, że Migi będą błyskawicznie go zmieniać, w przeciwieństwie do
„Von Brauna” mogąc wykonywać ciasne zwroty, jednak musiała go poznać.
Przeczucie jej nie myliło. Chwilę później gdy na ekranie zapłonęły czerwone
przerywane linie zrozumiała, że lecą w różnych kierunkach. Dzięki za eniaka,
który działa błyskawicznie.
- Pierwszy podąża wprost na Pegaza – powiedział
Mellier. – Drugi leci łukiem, zdaje się że chce zajść go z boku.
- Nie – powiedziała. – Będzie wykonywał odczyt fal
radiowych. Chce nas przy okazji znaleźć. – Cholera, oni mogą nas zobaczyć,
uświadomiła sobie. Piloci w swych kabinach poprzez przeszklone wizjery nie
przegapią odpalenia silników, nawet jeśli nastąpi to tylko na chwilę. Myślała szybko.
– Niech Aegisy skupią się na Lapocie Jeden, wydaj im polecenia, zaktualizuj
procedurę i rwiemy kontakt radiowy, Triptree. Gdy tylko opuszczą martwe pole
będą usiłowali wykryć transmisję. Lapotem Dwa zajmiemy się sami, Hagen odpal na
chwilę silniki i skieruj nas w jego stronę. Mellier, w jednej wyrzutni chcę
mieć Sidewindera, musimy zdjąć ich jednym strzałem, bo przed TOWem nam
ucieknie…
- Wystrzeliwują coś jeszcze – uprzedziła Triptree.
- Przecież to nie możliwe, co oni jeszcze mają na
pokładzie? – zapytał Sikorsky, wciąż tkwiący nieopodal jej fotela.
Nie wiem, pomyślała, spytaj chłopaków z wywiadu,
dlaczego przegapili budowę i odpalenie „Korolowa”. Pancernika z potężną siłą
ognia, pancerzem, na dokładkę mogącego zabrać na pokład myśliwce, czego nie potrafił
dotąd uczynić żaden statek wroga. Sojuzy transportowały je przyczepione do
kadłuba podobnie jak promy desantowe, ale dotąd nie zdołano ukryć ich we
wnętrzu żadnego okrętu. „Aliance’s Star” miał na pokładzie prom i dwa Merkury.
Gławszyn wystrzelił już cztery Burany i dwa myśliwce. Czym jeszcze dysponuje?
Na ułamek sekundy przymknęła oczy.
- Co to jest tym razem? – zapytała.
- Trzy sputniki klasy Łuna – poinformował Mellier.
Satelity zwiadowcze, rozmieszczane właśnie na orbicie geostacjonarnej, które natychmiast
zaczną poszukiwać odczytu ich promieniowania w spektrum tła, śladów termicznych
odpalanych na chwilę silników. Które bez problemu można zestrzelić byle
Sidewinderem, jednocześnie zdradzając swoją pozycję.
- Wykryją nas – stwierdziła oczywiste niezawodna
Triptree.
- Miejcie wiarę, chorąży, dobro zawsze zwycięży –
powiedziała cierpko Arciniegas. Nim zdążyła przejść do porządku dziennego nad
zmianą sytuacji okazała się ona jeszcze bardziej niestała.
- Odpalają silniki – usłyszała. – „Korolow” się przemieszcza.
- Fala grawitacyjna?
- Nie. Klasyczna konwencjonalna NERVA. Napęd jądrowy.
Progress podniósł swe pancerne osłony, reaktor
jądrowy zwiększył moc, a dysze wylotowe zapłonęły. Wreszcie coś zwyczajnego,
klasyczny napęd okrętów Związku, gdyby znaleźli się teraz za jego rufą mogliby
spróbować wpakować tam parę rakiet, lub jeszcze lepiej podnieść temperaturę
rdzenia przy pomocy wiązki, choć osłony sprawiały, że nie było to możliwe.
Pomarzyć zawsze można, pomyślała. Oczywiście Gławszyn doskonale zdawał sobie
sprawę, że nie mieli szans tam się pojawić, a gdyby wiedział, że mogli odpalić
jedynie dwa pociski przed ponownym załadowaniem, ucieszyłby się jeszcze
bardziej.
- W zasadzie to dobrze – powiedziała wreszcie. –
Byłam pewna, że jest nieruchomy – spoglądała na przemieszczający się punkt i
wyliczoną przez matematykę prędkość. Jak można było się spodziewać moc zdolna
by poruszyć takiego olbrzyma nie zdołała nadać mu wielkiej prędkości. Nie
pokonywał nawet jednej mili na sekundę, lecz gdy silniki poruszyły go, mknął
dalej siłą bezwładności, wyłączywszy boczne silniki, którymi korygował
dotychczas pozycję na geostacjonarnej. Mimo to nieubłaganie przemieszczał się
przed siebie, by pokryć swym zasięgiem cały obszar nad Aresem, uniemożliwiając
tym samym, coraz mniej prawdopodobne spotkanie z marines. Nie mogła do tego
dopuścić, a Gławszyn doskonale o tym wiedział. Nieważne co by uczyniła,
ujawniłaby swoją pozycję, a tym samym wystawiła się na powtórkę poprzedniego
starcia i salwę z wielu rakiet. Której teraz mogła nie przetrwać. Punkt dla was
skurwysyny.
- Dobra, dość tego dobrego – powiedziała. – Do
roboty. Mellier, ile zostało nam rakiet?
- Ponad połowa – odpowiedział. – Praktycznie nie
mieliśmy okazji do tej pory strzelać, 12 pocisków Sidewinder, 4 klasy TOW, 2
ASATy - ostatnie dwie rakiety ASM-137, z ładunkami zdolnymi uszkodzić kadłub
okrętów Związku, których wcześniej nie zdążyli wystrzelić. Łącznie liczba
niezbyt wielka, jednakże obejmując dowództwo „Von Brauna” zorientowała się
szybko, że większość miejsca poświęcili by załadować MIRVy i pocisk Cruise.
Których zdołali się już pozbyć i stracili swoje zęby, jeśli jakiekolwiek
jeszcze mieli. Podstawowym problemem był jednak fakt, że obszar na którym mogli
efektywnie odpalać rakiety samosterujące był dramatycznie niewielki, niewiele
większy od rejonu, w którym mogli jeszcze manewrować.
Matematyka oznaczyła na podstawie obliczeń zasięg
impulsu nuklearnego, gotowa zgłaszać zastrzeżenia, gdyby tylko usiłowali się
tam zbliżyć. Pociski zdetonowane w marsjańskiej atmosferze zgodnie z
przewidywaniami uczyniły ją w dużej mierze niedostępną dla elektroniki Sojuszu.
Brak magnetosfery planetarnej sprawił, że wybite eksplozją elektrony pomknęły
jak szalone poprzez wiele mil, a promieniowanie gamma przeniknęło całą
przestrzeń. Pomyślała, że marsjańskie niebo musiało wskutek powyższego przyjąć
niesamowitą barwę. Nie zamierzała próbować zbliżać się do płaszcza
atmosferycznego, poprzez który przemieszczał się właśnie Progress. Gławszyn
wyciągnął te same wnioski co ona, a być może czujniki „Korolowa” były w
przeciwieństwie do nich w stanie dostrzec co dzieje się na dole. Po
unieszkodliwieniu promu Sojuszu grupa desantowa była w stanie powrócić jedynie
Buranem, jeśli rzeczywiście na dole powstawała anomalia, powinni uciekać
szybciej niż tam usiłowali wylądować. Gławszyn planował zablokować jakąkolwiek
możliwość startu kursem mogącym znaleźć się w zasięgu rakiet i pocisków „Von
Brauna”.
Jednakże jej prawdziwym problemem była przestrzeń
kosmiczna, na której po eksplozji została podniesiona radiacja i temperatura.
Ledwo udało im się uciec z atmosfery przed zgubnymi skutkami wybuchu, na razie
nie mogła nawet zaryzykować podejścia do „Korolowa” na 500 mil, dopóki
pozostawał w martwym polu, zdając sobie sprawę, że większość urządzeń „Von Brauna”
przestanie natychmiast działać, a statek zmieni się we wrak. Z tego samego
powodu nie była w stanie strzelać zaawansowanymi rakietami Sidewinder, jedyne co jej pozostało
to mknące w kierunku celu pociski TOW, w śmiesznej liczbie 6 sztuk i dwa ASATy.
Które oczywiście wróg natychmiast zdejmie swoimi działkami. Jak oni w ogóle są
w stanie przetrwać taką radiację? Nie miała pojęcia, lecz z tego co dotąd
zaobserwowała płynął wniosek, iż Progress wyposażono w pancerz i osłony jakich
nie miał żaden inny statek Związku.
- Musimy deaktywować elektronikę w rakietach –
powiedziała patrząc na Sikorskiego. – Muszę mieć czym strzelać. Zajmiesz się
tym.
Chrząknął.
- Musimy porozmawiać, Arci.
- Uważasz, że to najlepszy moment? Triptree, chcę
mieć pasywny namiar na Lapota Dwa – chwyciła za słuchawkę by skontaktować się z
Gellertem. Jak zwykle nie pozwoliła mu się odezwać. – Potrzebuję wiązki.
Natychmiast.
- Proszę sobie wyjść na zewnątrz i podmuchać na pręt
– poradził. – Może ostygnie na tyle, że da się odrzucić i załadujemy nowy.
Kriochłodzenie nie istnieje i nie powróci cudownie przed powrotem do portu.
- Prosiłam o zaprzestanie tych komentarzy –
powiedziała, doskonale wiedząc że mechanik radzi sobie w ten sposób ze stresem
i jedynie reaguje na sytuację w jakiej się znalazł. – Apollo jest w stanie
wsunąć pręt do wnętrza celem jego wymontowania, czy ten statek naprawdę nie ma
takiej możliwości?
- Proszę się cieszyć, że w ogóle mamy jakieś
uzbrojenie – odparł. – W początkowej fazie projektu w ogóle nie było żadnego na
pokładzie, miał służyć tylko do rozpoznania.
- Bardzo się cieszę, teraz chciałabym jednak podgrzać
nieco atmosferę tamtym. Jakie mamy możliwości ostudzenia?
W słuchawce usłyszała jak klnie pod nosem.
- To jest przestrzeń kosmiczna, tu nie ma
przewodzenia, do cholery, tu jest jak w termosie, ciepło nie stygnie tak
szybko…
- Proszę mi nie tłumaczyć podstaw fizyki, od tego mam
Everetta! W termosie można zdjąć korek, nie oczekuję od pana cudów, tylko
jakiegoś rozwiązania!
- To proszę wejść w atmosferę i pozostać całkowicie
nieruchomym przez dłuższy czas, zadziała termodynamika i temperatury się
wyrównają – odciął się.
- Dziękuję – powiedziała po chwili. – A teraz proszę
poszukać jakiegoś rozwiązania ze swojej działki.
- Robię co mogę.
- Dobrze. Przy okazji, za chwilę będziemy znowu
uciekać przed pociskami, więc proszę pilnować silników – poczekała chwilę, ale
tym razem to on odłożył słuchawkę, najwyraźniej przyzwyczajony już do ich
sposobów prowadzenia rozmowy.
Na ekranie taktycznym Lapot Jeden znajdował się w
połowie drogi do Pegaza. Pilot nie zmieniał na razie kursu, oczekując na
działania przeciwnika. Drugi mig podążał po łuku utrzymując namiar wzrokowy.
Progress milczał, przemierzając powoli przestrzeń, zapewne pozostawiając ślad
termiczny przypominający nieco ogon komety, gdy przemieszczał się poprzez górną
część płaszcza atmosferycznego. Wystrzelone przez niego satelity zajmowały
swoją pozycję.
- Arci… - ponownie usłyszała głos Sikorskiego.
Zirytowała się.
- Co tu jeszcze robisz? – zapytała. – Nie będę z tobą
rozmawiać dopóki nie rozwiążemy tej sytuacji.
- Lapot jeden wystrzelił Strieły – uprzedził Mellier.
– Celem jest Pegaz.
- Będziemy strzelać Sidewinderami z jednej wyrzutni –
powiedziała. – Namierz wszystkie Łuny, a po pierwszym strzale odpalaj bez
rozkazu zdejmując je kolejno. W drugiej trzymaj TOW, strzelisz po kiedy ci
powiem w kierunku „Korolowa”. Hagen, kurs na Łunę 1, na mój rozkaz odpalisz
silniki. Przygotujcie się – przyglądała się pociskom mknącym w kierunku Pegaza.
– Teraz!
Wyliczyła moment dobrze, Aegisy zareagowały w tym
samym momencie. Dwa z nich odpaliły silniki kierując się w stronę dwóch rakiet
Strieła, odpalając w ich kierunku pakiety energetyczne, które pojawiając się
bezpośrednio przed czujnikami zmyliły je, sprawiając że zmieniły swój kierunek
odchodząc na boki i eksplodując oddalone od celu. Pilot miga widząc co się
dzieje, jednocześnie uruchomił dopalacze i odbił na lewo, by uniknąć
ewentualnego trafienia, jakiego mógł się spodziewać ze strony Bellerofontów.
Matematyka Aegisów nie miała jednak zaprogramowanych takich zachowań.
Jednocześnie wystrzelenie Sidewindera spowodowało szereg reakcji ze strony
przeciwnika.
Mimo, iż wykrywali radiowe połączenie Progressa z
satelitami, dające możliwość ich sterowania, wróg nie próbował zmienić im kursu.
Jak się spodziewała Gławszyn traktował je wyłącznie jako przynętę, nie licząc
realnie na możliwość wykrycia w ten sposób „Von Brauna”. Ujrzał go na
wszystkich swoich czujnikach w chwili wystrzelenia rakiet i uruchomienia
silników, na co zareagował błyskawicznie kolejną salwą rakiet Ch-33, które
pomknęły w kierunku stateczku. Jednocześnie w ich stronę ruszył na dopalaczach
Lapot, odpalając rakiety Strieła. O wszystkim tym Mellier usiłował ją
poinformować, ona zaś kwitowała jego słowa krótkimi potwierdzeniami, wpatrując
się w ekran taktyczny.
Strieły wystrzelono z bliższej odległości, zatem nimi
musieli zająć się najpierw. Gwałtownie wystrzeliwali pakiety energetyczne, bez
problemu oszukując cel. Termonamierzanie Związku nie było tak zaawansowane jak
Sojuszu i właśnie to zamierzała wykorzystać.
- Łuna Jeden zdjęta – poinformował Mellier, chwilę
później wystrzeliwując kolejny pocisk. Jednocześnie do „Korolowa” dotarł
pierwszy pocisk TOW, jak mogła się spodziewać nie wyrządzając mu żadnej szkody.
Niekierowana rakieta lecąca w linii prostej nie była żadnym skomplikowanym
celem dla działek NR, przy pomocy których ją zestrzelono. Podstawowe ćwiczenia
artyleryjskie miały większy stopień skomplikowania. Chciała jednak dać
Gławszynowi nieco więcej zajęcia niż skupienie się na polowaniu na „Von
Brauna”, łudząc się, że uda się jej wreszcie jakimś cudem trafić „Korolowa”, co
miało znaczenie symboliczne. Niestety wszystkie okoliczności przypominały jej,
że nie jest to pojedynek równego z równym, lecz starcie słonia usiłującego
rozdeptać wyjątkowo natrętną mrówkę.
- Hagen, zwrot w kierunku Lapota – poleciła.
Telefon jak zwykle zabrzmiał w nieodpowiedniej
chwili.
- Nadal nie planuje pani uciekać? – zapytał Everett.
- Nie. Coś przydatnego doktorze? Jestem nieco zajęta.
- Gdyby pani planowała, musimy oddalić się dość
daleko od obecnej pozycji, żeby wejść w rzut fotonowy. Po tych eksplozjach
atomowych przestrzeń jest tu za bardzo zdestabilizowana.
- Jak daleko?
- Kilkanaście tysięcy mil od pola walki – coraz
lepiej. Dobrze, że nie słyszeli tego pozostali, jej buntowniczo nastawiona
załoga wciąż zakładała zapewne, że Sikorsky przekona ją, iż odwrót do Sojuszu
jest opcją. Nie zamierzała nawet ich o tym informować.
- Po za tym eniak wyodrębnił źródła promieniowania na
tym dużym statku – kontynuował Everett.
- Mianowicie?
- Oznaczam wam lokalny wzrost. Analiza wskazuje, że
poprzednio nastąpił tuż przed tym, gdy strzelili do nas pociskiem atomowym.
Jak miło ze strony Gławszyna, ładował właśnie
następną torpedę do wyrzutni.
- Dziękuję, doktorze – przełknęła ślinę, odkładając
słuchawkę. Zastanawiała się jak ma pozbyć się pocisku Saber, który „Korolow”
wystrzeli w ich kierunku.
W czasie rozmowy ekran taktyczny pokazał jej
zmieniającą się sytuację na polu walki. Lapot Jeden zareagował na nadlatującą
rakietę wystrzeloną przez jednego z Aegisów, a pilot z gracją właściwą dla
myśliwców po prostu go ominął, nie będąc w stanie zestrzelić go przy pomocy
działka NR, którego początkowo użył. Pocisk dał się ogłupić mimo swej
zaawansowanej elektroniki. Teraz Lapot skupił się na dronie, którego był w
stanie dostrzec już ze swej kabiny, uciekającego przed nim na marsjańskiej
orbicie. Pilot uruchomił dopalacze i momentalnie doszedł Aegisa, nie
próbującego nawet wykonywać zwrotu i wykorzystywać swej przewagi polegającej za
zwrotności. Brak było mu procedur Bellerofontów. Dał się zamknąć w śmiertelnym
uścisku serii działka przeciwlotniczego. Radziecki myśliwiec zapomniał jednak o
pozostałych przeciwnikach, jeden z Aegisów siadł mu na ogonie wymanewrowując w stylu
jakiego nie powstydziliby się najlepsi z asów, zdjął namiar, po czym odpalił
Sidewindera. Rosjanin usiłował odbić na lewo, jednak nie miał najmniejszych
szans. Lapot eksplodował zmieniając się w ognistą kulę. Aegisy szybko
uruchomiły silniki uciekając przed odłamkami.
Rejestrowała to kątem oka, skupiając się na 16
pociskach Ch-33 idących śladem silników „Von Brauna”. Opuściły już rejon
oznaczony na ekranie taktycznym jako strefę niedostępną dla elektroniki
Sojuszu. Matematyka ostrzegała, że za 12
sekund dościgną ich i eksplodują. Co najmniej 4 niosły ładunki wybuchowe,
pozostałe identyfikowała jako pociski impulsowe, które po trafieniu w celu
spowodują wyładowanie elektryczne paraliżując systemy elektroniczne „Von
Brauna”. Przed nimi znajdował się Lapot
Dwa, który pozbywszy się już pocisków Strieła namierzał właśnie nadlatujący z
głębi kosmosu czarny statek o wygiętym kadłubie.
- Łuna Dwa zdjęta – poinformował Mellier.
- Zmiana celu dla TOW, Lapot Dwa, strzelaj wedle
uznania – poleciła. – Detonacja ręczna.
W tej samej chwili statkiem zatrzęsło i zawył dźwięk,
który już słyszała w ciągu ostatniej godziny. Światła zamigotały, a jej ręka
została wciśnięta w fotel, gdy Hagen gwałtownie zmienił kurs.
- Bezpośrednie trafienie serią z działka w dziób –
poinformowała Triptree. – Mamy przebicie.
- Ucieka nam powietrze, zostawiamy za sobą widoczny
ślad.
- Odetnij.
W tej samej chwili Mellier odpalił w kierunku Miga
niekierowaną rakietę TOW, zmuszając pilota do zaprzestania pościgu za
skręcającym „Von Braunem”. Kolejna salwa z NR poszła bokiem. Teraz Arciniegas
musiała działać szybko.
- Triptree przestań odpalać zmyłki – 8 rakiet wciąż
szło ich śladem, pozostałe złapały namiar na pakiety energetyczne. - Na mój
rozkaz zwrot o dziewięćdziesiąt stopni w kierunku Marsa, odpalenie na ułamek
sekundy, potem wyłącz silniki. Mellier, detonujesz wówczas TOW – popatrzyła na
ekran. – Teraz!
Lapot bez problemu uciekał przed rakietą, zmieniając
kurs, usiłując oddalić się jak najdalej, jednocześnie nie tracąc z oczu
uciekającego statku, którego trafienie zdążył już zaliczyć. TOW eksplodował
wokół odłamkami, stając się jednocześnie źródłem ciepła, w kierunku którego
pomknęły rakiety Ch, w chwili gdy gwałtownym zwrotem „Von Braun” zniknął im
nagle sprzed czujników, a zasłony przesłoniły silniki, likwidując źródło
zwiększonej temperatury. Arciniegas patrzyła na to wbita w fotel siłą
przeciążenia, zauważając, iż niesiony siłą bezwładności statek zmierza w
kierunku płaszcza atmosferycznego. Kropki oznaczające pociski Związku znalazły
już nowy cel, poruszający się nieopodal termicznego śladu eksplozji TOWa. Tym
razem pilot Lapota nie zorientował się nawet co w niego trafiło, gdy uderzył
weń pocisk impulsowy generując na kadłubie iskry wyładowań elektrycznych, a
chwilę później następny powodując eksplozję. Pozostałe pociski również wybuchły
znajdując się w zasięgu fali uderzeniowej niszczonego Miga, nie mając nawet
możliwości by rozłożyć się łańcuchowo.
- Łuna Trzy zdjęta – powiedział Mellier.
- Cisza radiowa, skan pasywny, nie strzelać, Hagen
zwolnij nas manewrowymi i umieść na geostacjonarnej – poleciła Hagenowi,
wiedząc że jeszcze przez chwilę czujniki Związku będą ślepe. Po utracie satelit
Gławszyn nie dostrzeże niczego poza śladem eksplozji, choć z całą pewnością nie
uwierzy, że zniszczeniu uległ również „Von Braun”.
- Nie wiem jak to mogło się udać – odezwała się
Triptree. – Mamy szczęście.
- Nie chorąży, to zwykła kalkulacja – odparła. – Po
wybuchu jądrowym radiacja uniemożliwia im namiary radarowe i radiowe, rakiety
mogą posługiwać się tylko termonamierzaniem gdy wylecą już z martwej strefy. A
ich pociski nie są tak zaawansowane jak nasze, nie potrafią wyodrębnić widma
temperatury, jedynie jej stopień, sama widzisz jak łatwo je ogłupić.
- Nie podejmują działań, przemieszczają się poprzez
egzosferę – poinformował Mellier. – Schodzą niżej.
- To pozwoli kontrolować im obszar nad Krasnają
Zwiezdą – zauważyła Triptree.
- Zgadza się.
- Tym bardziej powinniśmy rozważyć … - skierowała
wzrok obok Arciniegas, a ona uświadomiła sobie, że Sikorsky wciąż tu pozostaje,
co nagle ją zirytowało. Nawet jej wyrozumiałość miała swoje granice, mostek nie
należał do niego i powinien się z tym pogodzić. Nim zdążyła podnieść głos
usłyszała Melliera.
- Nie podejmują działań. Nie rozumiem czemu nie
strzelą w Pegaza salwą rakiet? Zdjęliby go bez problemu i zmusili nas do
reakcji. Mieliby nas na widelcu.
- Bo pewnie Gławszyn nie chce marnować ich na razie
na drony, tym razem chce nas wreszcie dostać, zrobi to kiedy skróci dystans i
nie będzie zakłóceń – odparła. – Wie, że jeszcze nie odlecimy. Na razie nie
chce nas spłoszyć, zapewne wkrótce lecące tu Woschody i Wostoki zaczną strzelać
aby zjonizować przestrzeń. Uniemożliwią nam w ten sposób wejście w rzut
fotonowy i ucieczkę. Nie strzela, abyśmy nie zaczęli uciekać przedwcześnie, nim
zamkną pułapkę.
- Arci, tym bardziej… - zaczął Sikorsky.
- Cisza! – przerwała. – Za chwilę porozmawiamy –
dodała złowrogo wiedząc, że będzie musiała zająć się nabrzmiewającą sytuacją. –
Hagen, jaką mamy pozycję w stosunku do Marsa?
- 260 mil od powierzchni – na ekran taktyczny rzucił
odniesienie na osi w stosunku do Krasnajej Zwiezdy, wciąż niewidocznej i
nieprzeniknionej dla skanerów Sojuszu.
- Tamci?
- Osiągnęli już 130 mil i utrzymują wysokość –
„Korolow” kierował się bezpośrednio nad bazę, usiłując zająć pozycję tuż nad
nią i kontrolować to, co stamtąd wystartuje. Najwyraźniej ich czujniki były w
stanie przeniknąć wszystko, co działo się poniżej, nawet bez pomocy satelit czy
dronów. Mieli jakiś kwadrans, nim Progress osiągnie pozycję i przystąpi wtedy
do kolejnego niszczycielskiego ataku, tym razem zamierzając upolować
ostatecznie „Von Brauna”.
- Pegaz stracił połączenie – poinformowała Triptree.
– Z dołu nikt już nie nadaje.
Zapadła cisza, gdy do wszystkich dotarło znaczenie
ukryte w wypowiedzianych przez nią słowach.
- To nic nie znaczy – powiedziała Arciniegas. –
Jesteś w stanie zobaczyć co dzieje się na dole?
- Nie.
- W takim razie status grupy ekspedycyjnej do czasu
zakończenia misji pozostaje niezmieniony – chwyciła za słuchawkę nim ktokolwiek
zdążył coś powiedzieć. Everett zgłosił się momentalnie.
- Miałem do pani się odezwać – powiedział. – Pegaz
nie otrzymuje już transmisji.
- Wiem. Kiedy będzie to możliwe podłączymy się i
ściągniemy dla pana ostatnią przesłaną paczkę danych… Co może dziać się tam na
dole?
- Wiem tyle co pani. Jesteśmy ślepi i głusi. Trzeba
tam posłać drona.
- Nie mam już żadnego. Jedyny Phaeton, który pozostał
jest zbyt daleko.
- W takim razie jesteśmy skazani na domysły. Moim
zdaniem anomalia zaczyna się rozrastać. A jeśli pyta pani czy nasi ludzie…
- Nie pytam. Ma pan coś dla mnie?
- Przesłałem na konsole Melliera oznaczone wyrzutnie
pocisków. Promieniowanie jądrowe pojawia się wyłącznie w jednej, od spodu, na
przodzie statku…
- Na dziobie?
- Zwał jak zwał. W każdym razie stamtąd można się
spodziewać strzału. Analiza porównawcza eniaka wskazuje, iż źródło
promieniowania stało się stałe, tak jak przed poprzednim strzałem. Chyba są
gotowi do odpalenia.
- Strzelą w Pegaza i odetną nas od atmosfery. Ale
warto wiedzieć, że mogą strzelać nim pojedynczo i ładowanie chwilę im zajmuje –
zastanawiała się nad dalszymi działaniami Gławszyna, jednocześnie świadoma
faktu, iż załoga mostka co chwilę zerka na nią czujnie. Skupiła się na ekranie
taktycznym i milionach punkcików, spośród których interesowały ją już tylko
dwa. Czerwony kwadrat i niebieski trójkąt. Pegaz się nie liczył, były tylko
„Korolow” i „Von Braun” zakleszczeni w swym starciu nierównych sił. Gławszyn
szykował się do zadania ostatecznego ciosu, była przekonana, że choć nie jest w
stanie jej namierzyć pokryje cały obszar rakietami i pociskami wystrzeliwanymi
z częstotliwością uniemożliwiającą im ucieczkę.
- Znowu nadają! – poinformowała Triptree. – Nie tylko
do Pegaza, kanał otwarty!
- Pokazują, że nie ma dla nich znaczenia gdzie
jesteśmy – odparła nie odkładając słuchawki. Niedługo będą musieli dokonać
korekty kursu nim zagłębią się w atmosferze, a wtedy czujniki termiczne
„Korolowa” z pewnością i tak ich wychwycą. – Mówi coś sensownego?
- To samo co poprzednio – powiedziała Triptree
wsłuchując się w dźwięk ze słuchawki. Oczy rozszerzyły się jej z zaskoczenia. –
Wołają kapitana Christiansena!
- Jak miło – mruknęła Arciniegas. – Daj znać kiedy
zaczną wołać imiennie waszą buntowniczą czwórkę i pozostałych. Może dowiem się,
kto jest zdrajcą – nie czekając na reakcję podniosła słuchawkę i zwróciła się
do Everetta – Jak sam pan słyszy bardzo chcą z nami porozmawiać. Chce ich pan
zapytać o ciemne materie?
- Skoro znowu wchodzimy na poziom żartów, wnioskuję
że napięcie daje się pani we znaki. Rozważyła pani to co mówiłem?
- Tak. Za chwilę będę musiała zachować się jak oficer
NASW, bo czeka przedstawiciel całej grupki, która jest na granicy odmowy
wykonania rozkazu – popatrzyła na Sikorskiego, który odwrócił wzrok i spuścił
głowę. – Na razie mam jeszcze jedno pytanie.
- Słucham.
- Jak długo muszę wisieć w atmosferze, żeby ostudzić
pręt wiązki energetycznej?
- Co takiego?
- Zaklinował się po ostatnim strzale wskutek
przegrzania. Muszę go jakoś odrzucić, bo wiązka to moja jedyna szansa
przechwycenia pocisku jądrowego i trafienia „Korolowa”, elektronika w naszych
rakietach wysiądzie, a my z tego samego powodu nie możemy podejść do niego
bliżej. W próżni nie ostygnie mi szybko, a co jeśli pobędziemy przez chwilę na
granicy atmosfery?
Chrząknął.
- Miło, że chce pani wykorzystać termodynamikę, ale
obawiam się, że atmosfera marsjańska jest zbyt rzadka, a z kolei wchodząc w nią
głębiej, pomijając ryzyko związane z wykryciem związanym z tarciem, podniesie
ono jednocześnie temperaturę. Po za tym, to wcale nie jest tak, że ciepło w
próżni nie jest w ogóle przewodzone, po prostu przewodzone jest bardzo słabo.
Więc ten pręt prędzej czy później ostygnie, choć dużo wolniej niż powinien,
proszę próbować go co jakiś czas odrzucić…
- To kwestia minut czy godzin?
- Mam zaangażować eniaka do obliczeń?
- Ma pan w wolnej chwili dowiedzieć się, w jaki
sposób tamci chłodzą swoje działka NR. Z jakiegoś powodu od lat są w stanie
strzelać do nas ciągłymi seriami pocisków przeciwlotniczych, a nasze wyrzutnie
przegrzewają się mimo stosowania układów kriochłodzenia – zezłościła się,
stawiając przed nim podstawowy problem naukowców z NASW, po czym odłożyła
słuchawkę i przymknęła na chwilę oczy. Gdy je otworzyła ekran taktyczny nie
ukazywał zmian. Sięgnęła do kołnierza i zapięła guziki, przypominając sobie jak
sztywne są mundury. Nie wiedziała czy coś to zmieni. Wyprostowała się i
spojrzała z wysokości swego fotela i funkcji na Sikorskiego.
- Więc? W czym mogę pomóc, komandorze?
Przez chwilę się nie odzywał, najwyraźniej nie
spodziewając się, że przybierze oficjalny ton. Wreszcie chrząknął.
- Arci, nie chciałem rozmawiać w ten sposób…
- Ale ja tak.
- Możemy na chwilę zejść z mostka?
- Oszalałeś? Załatwimy to w tym miejscu.
- Jak sobie chcesz – powiedział po chwili i kiwnął
głową na Triptree. – Wyłącz rejestrację.
Kliknęła odcinając zapis do czarnej skrzynki treści
nadchodzącej rozmowy. Spowoduje to szereg pytań w NASW i wszczęcie oficjalnego
postępowania, jednak zapewne będzie to mniejszym złem wobec tego, co wyraźnie
Sikorsky planował poruszyć. Milczał jednak nie wiedząc jak zacząć, albo mając z
tym problem. Wybrali go, ponieważ ją znał, lecz była to również jego słabość, z
którą nie potrafił sobie poradzić. Na nią zaś działała jak płachta na byka
świadomość faktu, iż ktoś komu mogła ufać stał się rzecznikiem grupy usiłującej
sprzeciwić się jej rozkazom. I najwyraźniej sam częściowo ich popiera.
Nie zamierzała niczego mu ułatwiać.
- Mów co masz do powiedzenia, albo wypierdalaj z
mojego mostka – powiedziała zimno. Cofnął się na dźwięk tych słów.
- Posłuchaj, Arci – zaczął wreszcie. Nie patrzyła w
jego stronę patrząc na ekran taktyczny, a przy okazji trójkę wpatrującą się w
swoje konsole. Wydawali się wyjątkowo zajęci obserwacją wroga. – Rzecz w tym,
że może jednak warto rozważyć, odwrót na ISS.
- Gdybyś mówił to jako XO mogłabym tego wysłuchać –
powiedziała. – Nie proponujesz mi tego jednak jako alternatywy do rozważenia.
- Posłuchaj, nasze opcje…
- Tak, wiem, praktycznie nie istnieją. Wiem jakie
macie argumenty, brak kontaktu i łączności z powierzchnią, odcinanie nam
możliwości ucieczki, a waszym podstawowym argumentem jest fakt, że musimy
poinformować Sojusz o tym, że Związek posiada statek mogący pojawić się w
każdym punkcie naszej przestrzeni i zniszczyć dowolny z naszych okrętów, który
nie posiada maskowania, takiego jak „Von Braun”. O czymś zapomniałam? Ale
mówisz to, bo uważacie, że należy mnie jak najszybciej pozbawić dowództwa. Nie
zaprzeczaj, początkowo byliście w stanie jeszcze przełknąć, choć z dużym
trudem, rozkazy jakie przyszły z Hermesa. Od kiedy jednak odcięli nam łączność
i pojawił się „Korolow” zaczęliście się mnie obawiać. Widzę to w waszych
oczach.
- Rzecz w tym, że ta zabawa w kotka i myszkę może
doprowadzić tylko do jednego – powiedział. – Do zniszczenia statku.
- Tego się właśnie boicie? Że wszyscy zginiemy? W
takim razie co robicie w NASW? – powiodła wzrokiem wokół nikt jednak na nią nie
popatrzył. Wybrali Sikorskiego do konfrontacji i nie zamierzali sami wziąć w
niej udziału, uznając iż jedynie on może na nią wpłynąć.
- Wiesz, że to nieprawda – odparł. – Po prostu twoje
zachowanie…
- Co z nim?
- Graniczy coraz bardziej z obsesją. Nie jesteś tą
samą kapitan Arciniegas, którą znałem.
- Do czego zmierzasz?
- Nie mam pojęcia co chcesz zrobić – mówienie przychodziło
mu z wyraźnym trudem. - Nie dzielisz się swymi planami, nie masz takiego
obowiązku, to prawda, jednak pamiętam jakim dowódcą byłaś kiedyś. Teraz mam
wrażenie, że popadasz w coraz większe szaleństwo, bo przywrócono cię na
stanowisko, a ty chcesz coś udowodnić, wykonując bezsensowny rozkaz za każdą
cenę. Jesteś gotowa poświęcić wszystko. Nie chciałem w to wierzyć, lecz
obserwuję cię od kiedy jestem na mostku… Zmieniłaś się.
- Sądzicie więc, że usiłuję w ten sposób na powrót
wrócić w szeregi elity kapitanów NASW? – spytała gorzko. – Coś ci powiem. Wy
ponieśliście straty w tej misji jako pierwsi i to z pewnością osłabiło wasze
morale, gdy zginęli wasi towarzysze i przyjaciele, a także kapitan
Christiansen. Z was wszystkich ja mam jednak na dole swoją załogę. Scobeego,
Jonesa. A także grupę marines, która liczy na to, że będziemy tu, aby mogli się
wycofać.
- Tam jest już tylko anomalia! – nie wytrzymała
Triptree.
- I oddział, który mamy zabrać.
- Może pora pogodzić się ze śmiercią przyjaciół?
- W takim razie pogódź się ze śmiercią Christiansena
i przyjmij do wiadomości, że masz nowego kapitana – rzuciła. Spojrzała na
Sikorskiego. – Zmieniłam się, to prawda – powiedziała twardo. – Już nie jestem
oficerem NASW wiernemu regulaminowi, grającemu według zasad. Sami mnie
nauczyli, że to się nie opłaca, wyrzucając na śmietnik. Znalazłam własną drogę.
- Zabierasz nas do piekła, razem ze sobą – uniósł
się. – To nie jest „Lincoln”, gdzie możesz pozwolić sobie na upadanie i
użalanie nad sobą, więc chcesz coś wszystkim pokazać.
- Zgadza się, to nie „Lincoln”. To najnowocześniejszy
statek Sojuszu w trakcie najważniejszej misji ostatniej dekady, którego załoga
odmawia jej wykonania, tak to widzę – powiedziała. – A jeśli ktoś się użala nad
sobą, to nie ja. Tylko wy. Nic nie przywróci wam Christiansena, zapewne był
świetnym dowódcą, choć nie poznałam go bliżej z tej strony. Przez kolejne trzy
i pół godziny macie mnie i musicie się z tym pogodzić, lub dokonać aktu, który
w NASW zostanie odebrany jednoznacznie.
- Nie przetrwamy tu trzech godzin – nie wytrzymała
Triptree. – Ani nawet trzech kwadransów!
- Nie? Który z dotychczasowych moich rozkazów na to
wskazuje?
- „Korolow” przeładowuje swoje baterie – powiedział
Mellier. – Pani kapitan, to czego dokonała pani do tej pory jest niesamowite,
przez chwilę walczyliśmy nawet z nimi i im zagroziliśmy, pani pomysły bojowe i
zmysł taktyczny są wspaniałe, ale obawiam się, że powoli kończy nam się
szczęście. Nie mamy z nimi żadnej szansy.
- Mówiłam już, to nie było szczęście, Mellier –
powiedziała. – To było zaplanowane działanie. Wyjaśniliśmy sobie wszystko?
- Nie – westchnął Sikorsky. – Nie słuchasz. Nie
możesz traktować członków załogi jak na XVIII wiecznym statku…
- W Royal Navy już dawno kazałabym was wychłostać –
stwierdziła sucho.
- Nawet w Royal Navy nie dałabyś rady sama sterować
statkiem.
- A więc co komandorze? Scenariusz „Bounty”? I
uzasadnisz to troską o dobro załogi i koniecznością przekazania ważnych
informacji Sojuszowi? – wbiła w niego spojrzenie, a on znowu je odwrócił. –
Domyślam jak się czujesz, kiedy to nie ty objąłeś dowodzenie po śmierci
Christiansena, ale sam na to zapracowałeś. Masz prawo tak się czuć, kapitan
NASW nie wymówi się wstrząsem mózgu, ani bólem głowy, tylko zrobi wszystko… -
nagle zamilkła i zmrużyła oczy. Poczuła gwałtowny chłód, gdy coś do niej
dotarło. Miała nadzieję, że się myli, lecz z jakiegoś powodu wiedziała, że tak
nie jest. Dotarło do niej nagle oczywiste, które dotąd ignorowała, składając to
na karb faktu, iż odsunęli go od dowodzenia, przekazując mostek jej. – Ty
pieprzony gnoju – powiedziała.
- Co takiego, Arci… - popatrzył na nią i od razu
dotarło do niego, że ona wie. W jej oczach znalazł potwierdzenie i narastający
gniew. Nie cofał się, a ją zalała gwałtowna fala emocji, wyparcie, obrzydzenie
i nienawiść. Zaczęła szukać broni, by dać upust gniewowi i poczuciu zdradzenia,
na szczęście była ona bezpiecznie zamknięta w schowku.
- Ty pierdolony gnoju – powtórzyła.
- Zaczekaj, ja…
- Co się dzieje? – kątem oka dostrzegła jak Triptree
podniosła się ze swojego miejsca.
- Na miejsce, chorąży – warknęła. W jej głosie było
tyle emocji, że Triptree opadła z powrotem na fotel. Teraz patrzyli już na nią
wszyscy, odwróciwszy się od swoich stanowisk. Arciniegas zacisnęła pięść i
manipulowała przy zapięciu pasów. Sikorsky oparł się o ścianę. Odetchnęła
ciężko, zaciskając dłoń w pięść. – To się dzieje, że wybraliście na swojego
rzecznika odpowiedzialnego za śmierć Christiansena i pozostałych. To on jest
zdrajcą.
- To niemożliwe… - nie musiała patrzeć. Na ich
twarzach malowało się niedowierzanie, a Sikorsky kręcił głową.
- Nie? Zaprzecz komando… kurwa, nie masz prawa do
tego stopnia! – wydarła się. – Ze wszystkich których tu spotkałam, ty
pieprzony… Na „Alliance’s Star” też dla nich pracowałeś?
- To nie tak Arci…
- Nie nazywaj mnie tak! Znałeś kody dostępu do
eniaka, zastępca kapitana statku musiał je mieć! Christiansen ci je podał! To
ty wprowadziłeś tam procedurę HCF! Kurwa, to ty zainstalowałeś to urządzenie
namierzające, prawie złapał się wtedy Shelby! Wylecialeś z dołu przerażony i
bełkotałeś o Zjawie Cienia, żeby odwrócić naszą uwagę!
- Ja naprawdę ją widziałem! – jęknął. – Zrozum, wtedy
kiedy to podłączyłem, ona tam była!
- Przestań pieprzyć! Powiedz, że się mylę! Powiedz,
że nie zabiłeś Christiansena! – oczy jej płonęły.
- To nie tak…
- Potem zabiłeś Shelby’ego! – wciąż nie udało się jej
odpiąć pasów i rzucić na kogoś, komu jak sądziła mogła ufać.
- Nie zabiłem komandora Shelby – powiedział nieco
głośniej i spojrzał jej w oczy. – I nigdy nie pracowałem dla Związku!
- Nie? – omal się nie roześmiała. – Więc dla kogo?
Dla krasnoludków?
Ukrył twarz w dłoniach po czym uniósł ją patrząc na
mostek. Nie odwracała się, nie miała pojęcia co robią pozostali, nie
interesowało jej co czują i co maluje się na ich twarzach. Wypełniała ją
wściekłość i gniew. Nie przypuszczała, że zdrajcę znajdzie w załodze „Von
Brauna”, nawet jeśli liczyła się z taką możliwością, podświadomie nie uznawała
jej za realną. Ze wszystkich kandydatur Sikorsky był ostatnim, którego mogła
podejrzewać. Opadła na fotel, gdy pierwsza fala gniewu minęła.
- Pracowałem dla Sojuszu – powiedział, a ona omal nie
wybuchła śmiechem.
- I to podobno ja jestem szalona!
- Zrozum, Arci… - powiedział cicho. – Po „Alliance’s
Star” moja kariera się zakończyła. Jak myślisz, dlaczego nie dostałem własnego
statku? Wiesz dobrze. Powinienem latać na Apollo, ale uziemili mnie na półtorej
roku. Kto dałby statek pierwszemu oficerowi tamtego statku? Sami się do mnie
zgłosili i zaoferowali, że pomogą mi w karierze.
- Kto? – wycedziła.
- Ofiecerowie ze sztabu… - westchnął. – Arci, masz to
w dupie i ich wszystkich, wiesz jaka NASW to biurokratyczna struktura, trwają
tam przepychanki, wojny podjazdowe, jest spora grupa, która dość ma
zachowawczości Armstronga, Glenna, Aldrina i jego ludzi. Miałem ich obserwować
z bliska, sama wiesz jak to jest…
- Nie wiem. I nie chcę wiedzieć. Kariera za biurkiem
nigdy mnie nie interesowała – wciąż uciekał przed jej spojrzeniem.
- Dostałem przydział na „Von Brauna”. Potem miałem
dostać własnego Apollo. Jedyne co miałem robić, to wypełniać swoje rozkazy…
-… i raportować co kombinują Everett i Aldrin? –
zapytała. – Pieprzysz.
- Zrozum, zgłosili się dopiero do mnie przed tą
misją! – jęknął. – On nie ma poparcia w NASW, myślisz, że ktoś wierzy w te
ciemne materie? Chcieli w ten sposób wysadzić admirała z siodła! „Von Braun”
powinien zostać użyty jako statek zwiadu i wsparcia w ofensywie, a zamiast tego
marnowano jego potencjał na idiotyczne misje w całym układzie słonecznym! Dali mi
procedurę, która miała po wprowadzeniu po prostu monitorować wydane tu rozkazy
o polecenia, a po zadokowaniu do ISS przesłać całość poprzez sieć matematyczną,
nie tylko suchy raport kapitana wraz z danymi! To dałoby im amunicję do
zmuszenia Aldrina do odejścia.
- A to urządzenie? – zapytała.
- Miało zapisywać w ich podsieci Hermesa naszą
pozycję – znowu pokręcił głową. – Nawet udawany transponder włączony jest tylko
w przestrzeni Sojuszu, żebyśmy byli widoczni dla statków NASW. W trakcie misji
jest przecież wyłączony. Dzięki temu mieli porównać pozycję z dziennikiem
pokładowym…
Patrzyła na niego, a jej gniew nie opadał. Narastało
powoli obrzydzenie.
- Shelby też zginął z powodu rozgrywki w NASW? –
zapytała. – Nie mogę jakoś w to uwierzyć.
- Nie mam nic wspólnego ze śmiercią Shelby’ego –
zawołał. – Nawet nie zbliżyłem się do tamtego miejsca! Nie wiem jak to się
stało!
- Pewnie zrobiła to Zjawa Cienia – jej głos był pełen
sarkazmu. – Chyba już wiesz, z kim współpracowałeś naprawdę. Dlatego miałeś
taką minę, gdy odzyskaliśmy przytomność. Nie wiedziałeś, że twoi przyjaciele,
chcieli przekazać „Von Brauna” Związkowi zabiwszy wszystkich. Dlatego tak
uciekasz przed wszystkim.
- Ja..
- To i tak niczego nie zmienia. Masz krew na rękach.
Kurwa! – wrzasnęła, a on nagle cofnął się i skulił, gdy uderzyła pięścią w
oparcie fotela. – Powinnam cię zabić – powiedziała. – Nie chce mi się czytać
regulaminu, bo przestał mnie interesować kilka lat temu, ale na pewno jest tam
napisane, że w warunkach bojowych mam takie uprawnienia. Nawet jeśli nie, to
mało kto będzie miał mi to za złe – pochylił głowę lecz nic nie mówił. –
Triptree! – omal nie krzyknęła.
- Tak? – chorąży podniosła się, a jej głos drżał.
- Zabierz to gówno z mojego mostka! Odeskortować go
do Gellerta. I wracaj tu biegiem!
- Tak jest! – po raz pierwszy nie usłyszała w głosie
tamtej wahania, lecz drżenie. Chwyciła słuchawkę.
- Proszę posłuchać – przerwała mechanikowi, gdy
próbował się odezwać. – Pański podstawowy problem się rozwiązał. Zaraz
przyprowadzi go Triptree. Niech Shepard zamknie go pod pokladem. Nie będziemy
na razie brudzić sobie rąk, nawet jeśli mam na to ochotę.
- Kto? – zapytał krótko.
- Sikorsky – nie odpowiedział. Tym razem to on
odłożył słuchawkę. Spojrzała raz jeszcze na Sikorskiego, przy którym stała
Triptree. Ich spojrzenia się spotkały.
- Arci, ja…
- Zabierz to z mojego mostka, chorąży – wycedziła i
odwróciła głowę a po chwili usłyszała szmer otwieranej śluzy. Przymknęła oczy.
– Nie próbujcie nawet nic mówić.
Nie czuła już niczego poza wściekłością. Siedziała i
wpatrywała się w punkty na siatce taktycznej. „Korolow” wciąż tam był, wraz ze
swoim kapitanem Gławszynem. Źródło wszystkich jej problemów. Reprezentował
Związek i to co spotkało załogę „Von Brauna”, odpowiadał za to co zrobił
Sikorski.
- Nadal nadają?
- Tak – odpowiedział Mellier w zastępstwie nieobecnej
Triptree.
- Daj mi posłuchać – po chwili w słuchawce usłyszała
trzeszczący głos, z ciężkim akcentem.
- Kapitanie Christiansen! Z naszych informacji
wynika, że jest pan rozsądnym człowiekiem. Proszę się zastanowić czy dalsza
walka ma sens. Wasz mózg elektronowy zawiedzie, zadbaliśmy o to. Wasi ludzie są
już schwytani. Sprzymierzyliście się z niewłaściwym sojusznikiem i
zaatakowaliście wspólnie Marsa, jednak jako miłujący pokój komuniści gotowi jesteśmy
nadal z wami rozmawiać – nie miała pojęcia o czym tamci mówią i zupełnie jej
już to już nie interesowało. – Kapitanie Christiansen, proszę się odezwać. Wasz
statek jest mocno uszkodzony. Porozmawiajmy. Ta oferta nie będzie trwała długo…
Wróciła Triptree. Nie odezwała się słowem, a
Arciniegas nie pytała jej o nic. Wsłuchiwała się w głos, czując narastającą
wściekłość. Na siebie. Na tamtych. Na NASW. Na wszystko. Nie miało znaczenia,
czy Gławszyn chce ich skłonić do poddania by przejąć statek, czy też kupuje
sobie czas szykując kolejny atak o niszczycielskiej sile. Nadeszła pora by
wszystko to zakończyć.
- Nawiąż połączenie Triptree – powiedziała. – Przez
Pegaza. Bezpośrednie, głosowe.
Chorąży popatrzyła na nią bacznie, lecz skinęła
głową.
- Tak jest.
- Teraz dopiero zobaczycie szaloną i
nieodpowiedzialną kapitan – uprzedziła ich.
- Może pani mówić – poinformowała ją Triptree, nie
próbując nawet zadawać żadnych pytań.
- Kapitanie Gławszyn! Tu mówi kapitan „Von Brauna”.
Wszystkie wasze plany spaliły na panewce, a wasza siatka wywiadowcza została
zinfiltrowana. Wiemy o was wszystko, a naszą prawdziwą misją było zebranie
danych o waszym statku dla NASW. Właśnie ją zakończyliśmy, podczas gdy wy nie
mieliście nawet pojęcia z kim macie do czynienia. Nie jestem kapitanem
Christiansenem, sprawdźcie sobie w waszych aktach z kim rozmawiacie. Jestem tam
na samej górze. Zestrzeliłam dwa Woschody i jednego Sojuza. Dowodziłam
„Alliance’s Star” i powstrzymałam sama jedna całą waszą ofensywę i próbę
zniszczenia Antarktydy. Nie macie do czynienia z byle jakim kapitanem NASW.
Jestem Eleonora Consuela Arciniegas, a skoro znaleźliśmy waszą piętę
achillesową za to wszystko co skurwysyny uczyniliście po prostu was zestrzelę!
– jej głos był zimy i stanowczy, pełen pewności siebie, a na mostku zaległa
cisza. Poczuła się nieco lepiej, po tym jak dała upust swym emocjom.
- Zobaczmy czy udało się wyprowadzić ich trochę z
równowagi – powiedziała. – I jak ich reakcja?
- Przerwali transmisję radiową – uprzedziła Triptree.
- Wystrzelili Saber! – krzyknął Mellier.
„Korolow” nie bawił się w półśrodki, odpalił pocisk
nuklearny o sile 250 kiloton.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz